- W empik go
30 lat, 80 trenerów. Zawodnicy, kibole, sensei i (brak) mądrości po szkodzie - ebook
30 lat, 80 trenerów. Zawodnicy, kibole, sensei i (brak) mądrości po szkodzie - ebook
Ta książka jest o walczeniu, uczeniu się i studiowaniu ludzi. To psychologia sportu w praktyce. Niektórzy twierdzą, że ze sztuk walki można wyciągnąć więcej życiowych lekcji niż z filmów dokumentalnych i reportaży. - Po co walczyć i co mogę z tego mieć? Ile wysiłku jest to warte? Czy mogę stać się lepszy i spełniony poprzez walkę? - Jak skutecznie uczyć się walki? W których sztukach walki chodzi obecnie o walkę, a które stały się tylko sztuką? - W jaki sposób moje kompleksy mogą być związane z potrzebą walki? Jak bycie uzależnionym od adrenaliny i ego może wszystkim zaszkodzić? - Dlaczego w klubach sportowych jest tak wielu dziwnych gości? Gdzie są prawdziwi sensei? - Co techniki medytacyjne mogą mieć wspólnego z tym wszystkim? Ta książka ma być skrótem, żebyś nie marnował czasu i zdrowia na niektórych ludzi. Mam nadzieję, że zamiast tego zadbasz o rozsądne samodoskonalenie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne - dla siebie i dla innych. Sednem jest uważność i siła woli.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 10,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Ogórki i worki
2. Samodyscyplina to wolność
3. Najwyższa prawda
4. Łagodna droga na ziemię dla dobra wszystkich
5. Oko cyklonu
6. Zdepcz mu twarz za medal wart dwa dolary
7. Trzymaj dystans od pijanego mistrza
8. Mistrzowie wszystkiego
9. Jedi, droga środka i życie do góry nogami
10. Czeczeńcy, ekstremiści i radość z harówy
11. Latający dziadek znajduje niszę
12. Wytrącanie ślepców z równowagi
13. Walczmy lekko, bo masz jaja ze stali
14. Ucz się wszystkiego i spowolnij czas
15. Samuraj hippis i strefa przepływu
16. Potęga głupoty i ego za drzwiami
EpilogDla ludzi dobrej woli
szukających odpowiedzi
Cześć,
chyba powinienem zacząć od jakiegoś górnolotnego cytatu, prawda? W porządku, oto on: „wielka moc oznacza wielką odpowiedzialność”. Kto to powiedział? Sun Tzu, Miyamoto Musashi, Aleksander Wielki, Juliusz Cezar, Napoleon Bonaparte czy jakiś inny geniusz sztuki wojennej? Chyba był to Spiderman albo jego wujek, chociaż ostatni raz oglądałem takie filmy jakieś 15 lat temu. Pewnie wzięli to zdanie od kogoś innego, ale dlaczego trzeba przypominać ludziom tak oczywiste rzeczy?
Za często widywałem nadużywanie mocy i tak zwanej władzy, nie tylko w sensie politycznym, bo od wielu lat interesuję się historią i sprawami międzynarodowymi, ale bezpośrednio – w życiu i sztukach walki. Widziałem jak różni instruktorzy błędnie interpretują ideały oraz wartości i nadużywają ich, przypadkowo albo celowo, chociaż ich usta były pełne pięknych haseł. Tacy ludzie, którzy mogliby okaleczyć albo zabić w mniej niż minutę 99% osób za pomocą swoich kończyn i czego nierzadko nikt by nawet nie zauważył, często przechodzili na ciemną stronę mocy albo błąkali się gdzieś w wielu odcieniach szarości.
Prawda jest taka, że nie lubię walczyć. Nie lubię bić i dusić ludzi, rzucać nimi z dużą prędkością o ziemię ani łamać im kończyn. Więc co tu robię i po co to piszę? Rzecz w tym, że jeszcze bardziej nie lubię agresorów i oprawców. Nie lubię walczyć w sensie narzucania swojej woli przeciwnikowi, nie znoszę mówić innym ludziom, co mają robić i nie znoszę, gdy inni próbują mi to mówić. Wszyscy cenimy sobie wolność i właśnie ochronie wolności powinny służyć sztuki walki. Poza tym to narzędzie rozwoju jednostki w aspekcie fizycznym i psychicznym, a przy tym dobra i zazwyczaj zdrowa aktywność; trudno wymienić ich wszystkie zalety.
Właściwie nie trenuję dokładnie od 30 lat – w latach kalendarzowych to ok. 25, jeżeli policzymy to jako trening 3-4 godziny tygodniowo, to wyjdzie mniej więcej 35 lat, więc możemy podać okres czasu w przybliżeniu. Nie trenowałem u 80 instruktorów, bo było ich około 90, ale straciłem rachubę, poza tym u niektórych byłem tylko na 1 lub 2 treningach. Nie robiłem tego, żeby bić jakieś rekordy – powodem był „głód” różnych technik. Chciałem się nauczyć wszystkich wymiarów walki wręcz i samoobrony, a mieszkałem przez jakiś czas w innym mieście, więc i tam szukałem dobrych trenerów. Jakby ktoś się zastanawiał, to nie doznałem oświecenia dzięki temu treningowi i nadal nie umiem lewitować – bo wygląda na to, że wielu osobom z Zachodu właśnie z tym kojarzy się najwyższa mądrość. Nie wydaje mi się też, żebym zrobił się dużo mądrzejszy od samej walki z ludźmi. Zyskałem to, że oprócz wytrenowania, a także wielkiego zmęczenia fizycznego i psychicznego, zebrałem wiele informacji na temat technik i doświadczeń, w tym o wzorcach zachowań różnych instruktorów i grup, z których większość zaskakująco często się powtarza. W dużej mierze okazało się, że studiowałem przy tym jednocześnie coś jak „naukę o ludziach” albo, ujmując to lepiej, „ludzioznawstwo”. Stare przysłowie mówi: „nie znasz kogoś naprawdę, dopóki z nim nie walczyłeś” i zauważyłem, że jest w tym sporo prawdy ponieważ w stresowych sytuacjach ujawnia się twój charakter.
W każdym z lat mojego uprawiania sportów walki i innych było wiele wydarzeń z treningów, o których można by napisać oddzielne książki, ale większość z nich zachodziła według znanych schematów psychologicznych i nie wniosłyby one wiele nowego do życia czytelnika. Nie opisuję szerzej rzeczy, na których się nie znam ani nie zagłębiam się w wydarzenia historyczne, chociaż wiele z nich jest ciekawych – chętni mogą znaleźć i doczytać szczegóły, są one dostępne w wielu źródłach. W książce nie skupiam się zbytnio na moich partnerach treningowych, z których wielu było po prostu normalnych, a niektórzy z nich to naprawdę fajni ludzie. Mówię tu głównie o instruktorach (ich nazwiska są tutaj nieistotnie), którzy postanowili mieć mniejszy albo większy wpływ na innych oraz o tym, czy i jak sporty walki albo inne sporty mogą uczynić kogoś lepszym człowiekiem. Staram się też wskazać elementy walki, samoobrony i procesu uczenia się, które mogą być pomocne dla każdego.
Niektórzy twierdzą, że na matach treningowych można nauczyć się o życiu więcej niż z filmów dokumentalnych i reportaży. Jest z tym związane kilka dość ważnych pytań. Po co w ogóle walczyć? Co mogę z tego mieć? Ile wysiłku warto w to włożyć? Jak efektywnie uczyć się walki wręcz?
W których sztukach walki faktycznie się walczy, a które stały się tylko sztuką? W jaki sposób moje kompleksy mogą być związane z moją potrzebą walki? Jak mogę stać się lepszym człowiekiem poprzez walczenie? Jak mogą mi zaszkodzić uzależnienie od adrenaliny i moje ego? Dlaczego w sportach walki jest tylu dziwnych ludzi? Gdzie są prawdziwi sensei? Co mogą mieć z tym wszystkim wspólnego techniki medytacyjne?
Skoro to czytasz, to zakładam, że może Cię to zainteresować i może jakoś z tego skorzystasz więc podzielę się z Tobą częścią moich doświadczeń i radami od osób, które trenują dłużej ode mnie. Nie ma tu żadnych „dogmatów” – każdy dogmat jest więzieniem, niedorzecznym zakazem myślenia, stworzonym przecież na potrzeby konkretnych grup interesów: zazwyczaj autorytarnych religii i rządów. Większość dogmatów prowadzi do wojen i tragedii. Rób tak jak zawsze: nie wierz we wszystko ślepo, tylko spróbuj samemu zweryfikować te kwestie albo zgłębić je. Jeśli zdarzy Ci się mieć inne zdanie na jakiś temat, Twoje prawo, ale staraj się przy tym sprawdzać swoje motywacje, powody dla których tak uważasz, obserwuj mechanizmy emocjonalne i postaraj się zobaczyć, jak naprawdę jest w danej kwestii. Bo nie chodzi tu o walkę (gra słów zamierzona) retoryczną ani o to, kto ma rację. Być może jest tu nawet więcej pytań niż odpowiedzi, ale wątpię, czy mogę zrobić z tym jeszcze dużo więcej. Jeśli znasz odpowiedzi, możesz dać mi znać.
1. Ogórki i worki
„ – Szukam kogoś. Wielkiego wojownika.
– Wojna wielkim nikogo nie czyni.”
– Luke Skywalker spotyka Yodę
Chyba się przesłyszałem. Czy on naprawdę to powiedział, czy przez turlanie się po macie dźwięki docierają zniekształcone? Dłuższą chwilę nie wiedziałem jak zareagować a stwierdziłem, że robienie teatru przed całą salą nie jest moim ulubionym sposobem rozwiązywania sytuacji. Ale on serio to powiedział, akurat nie do mnie, ale do ćwiczącego ze mną:
- On jest zielony jak ogórek, ja bym cię najebał jak świniaka!
A ja rzekomo byłem rzeczonym warzywem. Cóż, w tym momencie byłem po około 20 latach treningu sportów walki, w tym kilku latach MMA. Właśnie był to trening MMA a prowadzący facet miał niewiele dłuższe doświadczenie. Natomiast zdecydowałem się nie gadać z nim o tym ani o innych sprawach, zresztą podczas tej jedynej wizyty w tym klubie słyszałem jeszcze kilka jego „uprzejmych mądrości” skierowanych do innych osób. Najbardziej przykre było chyba to, że działo się to w klubie mojego idola z dzieciństwa, znanego judoki i że ten judoka ma takich trenerów i kolegów. Potem się dowiedziałem jeszcze o innych niefajnych sprawach z nim związanych. Takie trochę zniszczenie dziecięcych bajek i ideałów.
Tego dnia szło mi średnio – ani dobrze, ani wyjątkowo źle, a wkrótce przekonałem się o wielu kolejnych wymiarach walki w parterze trenując 4 lata w jednym z lepszych klubów Brazylijskiego Jiu Jitsu (BJJ) w Polsce i kolejne lata w innych miejscach. Ale czy „najlepszy” znaczy tu „najfajniejszy”, „najbardziej skuteczny”, z „najlepszymi ludźmi”, „najmądrzejszymi trenerami” czy co właściwie? No o tym miała być ta książka.
***
I kolejne kilka lat treningów „na marne”. O 15 kg lżejszy, kilkukrotny mistrz świata i Europy, multimedalista zawodów krajowych i międzynarodowych i główny trener znanego w kraju klubu, po raz kolejny w ciągu 5-minutowego sparringu dusi mnie – tym razem nogami ściska brzuch, bo szyję obroniłem. Ale i tak nie bardzo da się a on zna praktycznie wszystkie możliwe kontry i kontry na kontry. A przy tym nieprzesadnie się spocił ani nie zdjął zegarka. Można by się załamać, zwłaszcza że do tej pory trenuję w jego klubie około 3 lata, intensywnie uczę się i „studiuję” setki technik BJJ. No ale tak to jest, podobno „nie ma co się obrażać na rzeczywistość” a z nim przegrywa każdy – znam chyba 2 przypadki kiedy ktoś z nim wygrał, ale tylko w dźwigniach na nogi w formule no-gi (tym razem gra słów niezamierzona, no-gi oznacza tu trochę zmodyfikowane BJJ „bez kimon”), w których on się nie specjalizował.
W każdym razie dziwnie się czuć trochę jak worek albo manekin treningowy natomiast jest to bardzo znane wrażenie u wszystkich osób trenujących chwytane sztuki walki, zwłaszcza na początku. Niby wiadomo co zrobić, często niby wiadomo co zrobi mistrz albo zaawansowany przeciwnik, ale on i tak to robi dzięki znajomości setek niuansów przy każdym ruchu. I tak się skończy duszeniem albo dźwignią na którąś z kończyn, ewentualnie bardzo kontrolowanym przygnieceniem klatki i brzucha, które też często dusi. Trochę psychodeliczne i przerażające? Możliwe, ale oto BJJ. A przecież
z zewnątrz wygląda jak dwóch spoconych facetów sapiących jeden na drugim w dziwnych, dwuznacznych pozycjach. Może tak wyglądać, ale szybko zapomina się o tej dwuznaczności, bo to na początku prawie samo siłowanie się ze stałym napięciem mięśni przez kilka minut, co męczy bardziej niż interwałowe bieganie.
W miarę treningu napinania robi się mniej a więcej skutecznej techniki, szukania odpowiednich kątów do dźwigni i wchodzenia w korzystne pozycje, ale nadal siłowania się jest tu dużo – jak dla mnie za dużo i jest to jedna z rzeczy, które mi przeszkadzają w tym sporcie. To znaczy trochę użycia siły powinno być i inaczej się nie da realistycznie walczyć ani sprawdzać skuteczności, sprawdzać tego czy „to faktycznie działa”. Problem w tym, że mnóstwo silnych osób nadużywa swojej siły
i z „łagodnej sztuki”, w której pierwotnie chodziło o wygranie z silniejszym przeciwnikiem poprzez lepszą technikę (jiu jitsu znaczy właśnie „łagodna sztuka/sztuka miękkości”) robią się zawody kto podnosił więcej ciężarów. Nadal nie wiem gdzie jest tu tak zwany złoty środek – mistrzowie faktycznie wygrywają prawie ze wszystkimi cięższymi, ale wtedy kiedy jest duża różnica techniczna. Siła i masa mają duże znaczenie, największe jeśli zdarzają się osoby łączące je z dobrą techniką. Na takich prawie nie ma sposobów w walce na ziemi – ja próbowałem mnóstwo możliwości i prawie nigdy nie wychodzi przy dużej różnicy siły i masy.
„Siła techniki się nie boi”, jak mówi stare przysłowie BJJ. To jedna z rzeczy, które odróżniają style chwytane od uderzanych, bo w tych pierwszych ma to mniejsze znaczenie – to znaczy trudno się walczy z silnymi, cięższymi bokserami i zawodnikami wagi ciężkiej, ale wielkie mięśnie spowalniają uderzenia. W uproszczeniu siła statyczna spowalnia siłę dynamiczną; chyba nie jest fizycznie możliwe posiadanie bardzo dużej ilości włókien szybkokurczliwych i wolnokurczliwych. Te pierwsze mają decydujące znaczenie w sportach szybkościowych, np. sprintach, wyskokach w koszykówce, przy szybkich uderzeniach. Te drugie w maratonach, sportach wytrzymałościowych, przy pozostawaniu w długotrwałym napięciu, np. w stylach chwytanych.
Fizjolodzy twierdzą, że najskuteczniejszym rozwiązaniem są ciągłe zmiany w treningu. Można przez jakiś czas skupić się na metodyce wpływającej na rozwój włókien wolnokurczliwych, by później przejść do szybkokurczliwych. Ciekawą metodą jest trening holistyczny zakładający ćwiczenia zróżnicowane pod względem liczby powtórzeń oraz manewrujący czasem przerw między seriami. Dzięki temu jesteśmy w stanie pobudzić w danym ćwiczeniu wszystkie włókna mięśniowe.
W uderzanych sztukach walki kluczowe znaczenie mają precyzja i „timing”, uderzanie w tempo. Znane są przypadki nokautowania przez ważących 50-60 kg mistrzów boksu ludzi 2 razy cięższych, przez uderzanie w punkty nerwowe (w szczęce, w splocie słonecznym) a ciężcy ludzie po prostu uderzają za wolno dla wytrenowanych osób, które widzą co się dzieje. Przy pewnym doświadczeniu
i technice można wyczuć uderzenia po drobnych sygnałach, drobnych ruchach i zmianach ułożenia ciała. Można też podchodzić bardziej technicznie i taktycznie – ponieważ ilość możliwych uderzeń jest ograniczona, zwłaszcza z niektórych pozycji, broniący się wie czym może dostać i jest na to przygotowany. Podobnie jak w szachach i innych grach jest możliwa określona ilość ruchów – w stylach uderzanych jest ich mniej, ale są szybsze i bardziej bezpośrednie, w stylach chwytanych jest ich więcej, ale są wolniejsze. Często porównuje się judo i BJJ do szachów, co w pewnym sensie jest słuszne, ale są też duże różnice. To dłuższy temat, na który sporo do powiedzenia ma Josh Waitzkin, geniusz i wielokrotny mistrz szachowy, mistrz sportowego Tai Chi i czarny pas BJJ u geniusza BJJ, Marcelo Garcii... więcej na ten temat w dalszych rozdziałach.
Ja mogę powiedzieć, że kojarzę najwyżej kilka przypadków, kiedy ciężko mi się walczyło na zasadach K1/kickboxingu z ludźmi wielkimi fizycznie, a byli to mistrzowie Polski MMA i zawodnicy UFC. Zazwyczaj tacy goście po prostu nie są wystarczająco szybcy i nie mają możliwości użycia swojej siły statycznej z powodu dystansu między walczącymi. Oczywiście nie dotyczy to geniuszy styli uderzanych, trochę generalizuję: Muhammad Ali uosabiał swoje ulubione powiedzenie „Float like a butterfly, sting like a bee”, tańczył po ringu jakby ważył 30 kg mniej i dlatego jest uznawany za najlepszego boksera wszechczasów; część bardzo dobrych bokserów cięższych wag jest też szybka, ale prawdziwy dynamit widać u tych z lżejszych kategorii wagowych. W boksie największe problemy sprawiał mi właśnie taki jeden nastolatek wagi średniej, dynamiczny i agresywny, aż za bardzo. W zawodach być może to mu się przyda, ale nie miał umiaru i praktycznie każdy sparring z nim był zbyt intensywny, jakbyśmy walczyli o coś ważnego. Ma to drugą stronę medalu, że pchał wszystkich do granic możliwości albo dalej i w pewnym sensie o to chodzi w rozwoju umiejętności, ale powinno się to robić tylko czasami a większość czasu pracować nad kontrolą.