- W empik go
4 wymiary uzdrowienia - ebook
4 wymiary uzdrowienia - ebook
„Cztery wymiary uzdrowienia mówią nam, że Bóg chce nas ocalać, doprowadzać do dobrego stanu, uwalniać od skutków grzechu i pielęgnować.” Aleksander Bańka
Nowy Testament opisuje 4 rodzaje uzdrowień – 4 wymiary, w których porusza się Bóg, aby nas wyciągać z cierpienia i chorób. Poznaj je wszystkie i zrozum, w jaki sposób objawia się uzdrawiająca miłość Boga. Książka dla każdego, kto potrzebuje uzdrowienia, posługuje w modlitwach o uzdrowienie oraz dla wszystkich, którzy chcą zrozumieć mechanizmy, w jaki sposób uzdrawia Stwórca – najdoskonalszy lekarz i terapeuta.
1. Dlaczego, choć bardzo tego chcę, uzdrowienie nie przychodzi od razu?
2. Czy Pan Bóg może uzdrowić każdego i w każdej sytuacji?
3. Czy trzeba spełnić jakieś szczególne kryteria, aby być uzdrowionym?
4. Jak to się dzieje, że dziś uczniowie Jezusa uzdrawiają?
5. Uzdrowienie i co dalej?
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66523-30-2 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Temat uzdrowienia jest dla mnie osobiście bardzo ważny. Od dłuższego już czasu zmagam się z nim, między innymi dlatego, że wywołuje on wiele rozmaitych pytań; wzbudza też liczne kontrowersje. Z zagadnieniem uzdrowienia łączy się kilka ważnych kwestii, które warto dookreślić. Nie chodzi przy tym o sprawy banalne, ponieważ rzecz dotyczy najgłębszych i najbardziej wrażliwych przestrzeni w nas – problemu cierpienia, naszej kondycji, sposobu bycia w tym świecie. Kiedy więc próbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie o sens cierpienia, dotykamy spraw najwyższej wagi. Cierpienie jawi się nam często jako największa zmora, największe przekleństwo ludzkości. Gdyby spróbować zbadać historię rozwoju ludzkiej myśli i ludzkich dziejów, prawdopodobnie jednym z tematów, które najbardziej absorbują człowieka, byłby właśnie ten: jak poradzić sobie z tą przeklętą rzeczywistością cierpienia, które – gdy nas osaczy i dopadnie – jest w stanie rozbić, zdruzgotać nasze życie na wielu poziomach.
Tak bywa z cierpieniem. Chodzi przy tym nie tyle o jakiś ból, ile o mroczny fenomen, który na wiele sposobów osacza nasze życie i sprawia, że stają przed nami pytania bez jednoznacznej odpowiedzi. Pytamy więc, dlaczego cierpią małe, Bogu ducha winne dzieci, dlaczego złe rzeczy spotykają dobrych ludzi, dlaczego wokół jest tyle krzywdy oraz bólu. I nie chodzi tylko o krzywdy spowodowane przez ludzką przemoc, ale także o cierpienie, które przydarza się nam bez czyjejkolwiek winy. Moi studenci często pytali mnie o takie sytuacje. Na przykład historia udających się do jednego z sanktuariów pielgrzymów, których autokar rozbił się w drodze powrotnej. Zginęli wówczas konkretni ludzie. Dlaczego tak się stało?
Wiele razy w moim życiu miały miejsce podobne sytuacje, gdy przychodziły do mnie różne osoby z takimi właśnie dylematami. Na przykład rodzice, którzy przez lata starali się o dziecko. W końcu, gdy przyszło na świat, okazało się, że jest poważnie chore. Kto zawinił? Gdzie w tym wszystkim był Bóg? Dlaczego na to pozwolił? Tego rodzaju pytania można mnożyć. Niedawno zgłosiła się do mnie kobieta. Przyjechała specjalnie z innego miasta i poprosiła, aby przez chwilę pomodlić się nad nią o uzdrowienie. Długo oczekiwała na dzieciątko, a kiedy wreszcie zaszła w ciążę, okazało się, że ciąża jest poważnie zagrożona. Już we wczesnym etapie jej rozwoju lekarze mówili, że maleństwo, jeśli się urodzi, będzie prawdopodobnie niepełnosprawne. Dramat tego dzieciątka, ból całej rodziny, wielkie cierpienie tej kobiety…
Dlaczego nasz świat został tak poukładany i czy jesteśmy w stanie znaleźć do tego jakiś klucz? Problem w tym, że cierpienie to nie sam tylko ból – coś, co nam fizycznie lub psychicznie doskwiera. Cierpienie to także cały kontekst, w którym nasz ból jest jakby osadzony – osaczające nas, powiązane z bólem doświadczenie lęku, pustki, osamotnienia, bezradności. Często doznajemy rozmaitych emocjonalnych kryzysów, które są z bólem współdane, w pewien sposób połączone. Gdy cierpimy, nie odczuwamy wyłącznie wyizolowanego, negatywnego przeżycia fizycznego lub psychicznego. W bólu ogarnia nas całe spektrum trudnych doznań – często nie do wytrzymania. Im poważniejszy problem, tym bardziej doświadczamy tego, że jesteśmy w naszym zmaganiu osamotnieni, że nikt nie jest w stanie nam pomóc, że nie radzimy sobie z sytuacją. Nierzadko czujemy się tak, jakby cały nasz świat legł w gruzach, a Bóg zapomniał o naszym istnieniu. Myślę o tym i przypominają mi się konkretne rozmowy, twarze osób, poszczególne ludzkie dramaty. Bez wątpienia cierpienie to coś więcej niż tylko zwykła bolesna dokuczliwość. Cierpienie ma wymiar metafizyczny, to fenomen, który wnika w nas, uszkadza nas i infekuje na wielu poziomach naszej natury. Konfliktuje nas wewnętrznie, zderzając radość życia, pragnienie szczęścia, chęć smakowania doczesności z czymś, co nie tylko zakłóca nasz dobrostan, lecz także na wiele sposobów uderza w naszą egzystencję.
Kiedy próbujemy dopowiedzieć do końca cały dramat cierpienia i tego, z czym konfrontuje się prawda o uzdrowieniu, dochodzimy do pewnego kresu. Cierpienie stawia nas wobec rzeczywistości, która w pewnym momencie na każdego z nas musi przyjść nieuchronnie. Pojawia się zatem pytanie o śmierć. Dlaczego jej doświadczamy i jak to możliwe, że jawi się nam jako ostateczna pieczęć wszelkiego cierpienia – kres, w którym wszystko się zamyka? Właściwie można powiedzieć, że z naszej ludzkiej perspektywy śmierć to koniec wszystkiego. Jeżeli spojrzymy na nasze życie wyłącznie z perspektywy cierpienia i śmierci, to jawi się ono jako daremne i bezwartościowe.
Chyba każdy ma takie poczucie, że cierpienie samo w sobie i śmierć, jako jego najbardziej ponury akord, są po prostu bez sensu. Nie zmieni tego żadne wypieranie problemu („dobrze się czuję, to mnie nie dotyczy”) ani zaklinanie rzeczywistości. Gdzieś w tle pojawia się natomiast intuicja, która może być dla nas punktem wyjścia – że jedyną pełną odpowiedzią na dramat cierpienia jest tylko Bóg.
W głębi serca czujemy, że tylko w Bogu możemy znaleźć tę ostateczną odpowiedź, że On nadaje temu wszystkiemu sens. Chodzi więc o to, żeby spróbować zmierzyć się z pytaniem, dlaczego zatem Bóg na to pozwala. Dlaczego cierpienie tak bardzo nas dotyka? Jak to możliwe, że śmierć wciąż nas dotyczy? Skąd to wrażenie, że Bóg nam nie odpowiada, nie pomaga, nie reaguje na rozmaite dramaty naszego życia? Zdarzało się wielokrotnie, że przychodziły do mnie osoby, które wierzyły głęboko, że Bóg istnieje, że je kocha i że ma moc, aby zaradzić ich cierpieniu, a jednocześnie osoby te zmagały się z trudnym do wyobrażenia cierpieniem. Aż trudno pojąć, jak zwykły człowiek może to wszystko wytrzymać. Tragedie matek, które straciły swoje dzieci, dramaty ludzi przeżywających ból po śmierci swoich bliskich… I właśnie ci ludzie z jednej strony przychodzą z głęboką wiarą, że Bóg istnieje i że może im pomóc – z drugiej jednak dzieje się coś takiego, co sprawia, że jakby nie potrafią się z tą Bożą pomocą spotkać.
Jedyną pełną odpowiedzią na dramat cierpienia jest tylko Bóg.
ALEKSANDER BAŃKAPytanie, które najpierw musimy sobie postawić, jest następujące: „Jaką odpowiedź na problem cierpienia daje nam Bóg?”. Czy otrzymanie takiej odpowiedzi w sytuacji, gdy świat naszej codzienności jest zainfekowany, dotknięty cierpieniem na rozmaitych poziomach, jest w ogóle możliwe? Otóż bez wątpienia taką odpowiedź ze strony Boga otrzymujemy, choć trzeba nauczyć się rozpoznawać sposób, w jaki przekłada się ona na praktyczną stronę naszej codzienności. Gdy zatem sięgniemy do biblijnej Księgi Mądrości, znajdziemy tam takie słowa: „Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka. Uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (Mdr 2,24). To niezwykle istotne przesłanie, które zostawia nam Bóg. Słowo Boże komunikuje nam bowiem, że nie istniejemy dla śmierci, dla cierpienia, ale dla życia wiecznego. Jesteśmy obrazem Bożej wieczności, ponieważ Bóg stworzył nas dla nieśmiertelności. Śmierć pojawiła się na świecie jako zatruty owoc działań diabła, którego podszeptom ulegliśmy przez grzech. W tym sensie, jak mówi słowo Boże, śmierć wkroczyła na świat „przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” – którzy pozostają w grzechu. Jesteśmy więc powołani do wieczności i żyjąc w jedności z Bogiem, realizujemy to powołanie. Taka jest pierwsza, podstawowa prawda o nas.
Jeżeli jednak chcemy wejść głębiej w temat cierpienia i uzdrowienia, to na samym początku musimy zdemaskować pojawiające się wielokrotnie wśród ludzi wierzących fałszywe przekonanie, że Bóg zsyła cierpienie albo że go dla nas pragnie. Dlaczego to przekonanie jest fałszywe? Przede wszystkim dlatego, że przeczy temu słowo Boże. Ono nie tylko nie potwierdza, że Bóg chce dla nas cierpienia, że jest jego autorem, lecz także pokazuje cierpienie jako efekt demonicznego wpływu, coś naznaczonego cieniem zawiści diabła, a nie pozytywnym śladem woli Bożej. Można powiedzieć, że w pewnym sensie to zły duch chce zrzucić na Boga winę za cierpienie, pragnie Boga tą winą obciążyć. Zły duch realizuje taktykę przenoszenia na Boga odpowiedzialności za coś, czego Bóg nie uczynił. Najgorsze jest jednak to, że ten plan do wielu z nas trafia. Wchodzimy w diabelską narrację i potrafimy często oskarżać Boga o wiele rzeczy, zupełnie bez kontaktu z tym, kim naprawdę Bóg jest. Zapominamy wówczas, że Bóg nie może przejawiać żadnych negatywnych cech, posiadać braków w swej doskonałości i dobroci. Wynika to z samej Jego natury – z samej istoty boskości.
Jesteśmy powołani do wieczności i żyjąc w jedności z Bogiem, realizujemy to powołanie.
Taka jest pierwsza, podstawowa prawda o nas.
ALEKSANDER BAŃKA
Bóg nie jest więc jakimś tyranem, który chce się nad nami znęcać i nas krzywdzić. To nie oprawca, który spogląda z góry i tylko czeka, aż Jego dzieci upadną, żeby je szybko ukarać. Każda próba przypisywania Bogu cech tyrana to fałsz i zwodzenie złego ducha. Przekonanie, że Bóg jest nie tylko sędzią, lecz także katem, który znęca się nad nami, sprawdzając, czy powstaniemy, gdy nam dołoży kolejną porcję cierpienia, ma w sobie zatem coś z podszeptów diabła. W rzeczywistości Bóg nie testuje nas w taki sposób – to sprzeczne z Jego niepojętą miłością do każdego z nas. Posądzanie Go o rozmaite formy okrucieństwa jest raczej formą naszej projekcji – przenoszenia na Boga rozmaitych osobistych uszkodzeń, stereotypów, bolesnych zasobów naszej historii, dzieciństwa, pokiereszowanych przez innych relacji międzyludzkich. Przenosimy na Boga taki styl panowania nad światem, który jest formą zarządzania przez konflikt, rodzajem opresji. Tymczasem Bóg tak nie postępuje.
Ważne pod tym względem przesłanie pozostawia nam Księga Rodzaju. To opowieść w dużej mierze utkana z metafor, obrazów i mitów zaadaptowanych na potrzeby wczesnej teologii Izraela. Kiedy przebijemy się przez zewnętrzną warstwę tej opowieści, odkryjemy niezwykłe przesłanie, pomocne dla zrozumienia naszej wolności i tajemnicy uzdrowienia, które Bóg nam daje.
Księga Rodzaju ukazuje nam człowieka, który został umieszczony w ogrodzie Eden. Ten rajski ogród to pewien symbol. W chrześcijańskiej teologii interpretuje się go między innymi jako obraz stanu ludzkiej duszy – człowieka, który nie został jeszcze uszkodzony grzechem. Słowo Boże daje nam więc pewną interpretację sytuacji sprzed grzechu – gdy człowiek pozostawał jeszcze w jedności z Bogiem.
A zatem w tym wewnętrznym ogrodzie swej duszy człowiek spotykał się z Bogiem. Tam Bóg przychodził, przebywał, „przechadzał się” w głębokiej zażyłości z nim. W tym ogrodzie człowiek doświadczał również ogromnej czułości Boga, Jego bliskości i stałej obecności. W konsekwencji rajski obraz jedności z Bogiem stanowi podstawę do zrozumienia pozytywnego wymiaru rozmaitych ludzkich aktywności. Człowiek otrzymał zdolność tworzenia świata, budowania relacji. Symbolicznie nadawał zwierzętom nazwy gatunkowe, co jest znakiem panowania nad nimi, jednak nie w duchu przemocy, ale troskliwej gospodarności. Człowiek miał zarządzać podarowaną mu rzeczywistością, trwając w doskonałej harmonii między światem swego wnętrza a światem zewnętrznych czynności. Ludzka egzystencja była rozpięta między intymnym przebywaniem z Bogiem, życiem w Jego obecności, a działaniem zewnętrznym, codzienną aktywnością. Oto obraz harmonii panującej w człowieku sprzed grzechu pierworodnego, gdy jego więź z Bogiem nie została jeszcze zakłócona.
Porusza mnie obraz Boga przechadzającego się w Edenie w porze powiewu wiatru (por. Rdz 3,8). Według Księgi Rodzaju ten właśnie orzeźwiający czas wybrał Bóg, aby spotykać się z człowiekiem. W tekstach mistycznych św. Jana od Krzyża można znaleźć fenomenalne porównania odnoszące się do obrazu ludzkiej duszy jako ogrodu, przez który przepływa ciepły lub zimny wiatr.
Święty Jan od Krzyża mówi, że ciepły, południowy wiatr to obraz przychodzącego Ducha Bożego. Pod jego wpływem w duszy, porównanej do ogrodu, kwiaty otwierają swe pąki i zaczynają wydzielać cudowną woń, która roznosi się na wszystkie strony i rozlewa po ogrodzie. W ten właśnie sposób ogród ludzkiej duszy napełnia się duchowym zapachem i wówczas w ten pachnący ogród wstępuje Oblubieniec, Chrystus, żeby przebywać w nim ze swoją oblubienicą. To sama ludzka dusza – oblubienica i zarazem ogród przystrojony dla Boskiego Oblubieńca. Pod wpływem ciepłego, południowego wiatru przyozdabia się ona w duchowe zapachy – budzą się jej cnoty, rozlewają swoją woń duchowe dary i doskonałości. Południowy, ciepły wiatr to Duch Święty, który budzi duszę i przygotowuje ją na przyjęcie Oblubieńca, który przychodzi, żeby zjednoczyć się z nią w miłosnym uścisku, pośród duchowego zapachu jej darów i cnót. Można przyjąć, że ten obraz to nie tylko symbol mistycznego zjednoczenia, lecz także, w pewien sposób, opis stanu duszy w ogrodzie Eden – stanu, w którym znajdował się człowiek, zanim wydarzył się dramat grzechu.
Święty Jan od Krzyża mówi również o innej możliwej sytuacji. Chodzi o stan, gdy przez duszę przepływa zimny, północny wiatr. Wówczas dusza jakby zamiera, wewnętrznie karłowacieje. Zwijają się i zamykają pąki jej darów i cnót, zanikają zapachy i dusza jakby obumiera pod wpływem zimnego tchnienia. Ten mroźny, jakby demoniczny powiew, który przechodzi przez duszę, sprawia, że traci ona swe piękno. To nie obecność Ducha Bożego, to wiatr, który pochodzi z grzechu i z różnych form ludzkiej słabości. Pod jego wpływem zamykamy się i na wielu poziomach naszego życia duchowego separujemy od Boga.
Można powiedzieć, że człowiek przed grzechem żył jakby w duchowym ogrodzie, przez który tchnął nieustannie ciepły wiatr Ducha Świętego. W tym stanie ludzka dusza jaśniała otwartością na Boga, a człowiek mógł rozkoszować się Jego obecnością, ponieważ był w gotowości, aby przyjmować Go w sobie i spotykać się z Nim oblubieńczo w ogrodzie swej duszy. Podpowiadają nam to teksty mistyków. Święty Jan od Krzyża i św. Teresa Wielka pokazują nam, że człowiek przed grzechem był w stanie prostego zjednoczenia z Bogiem, co oznacza de facto rodzaj wlanej kontemplacji, stan mistyczny, który był dla człowieka podstawowy. To powinna być także nasza normalność – w tym sensie jesteśmy przecież obrazem Bożej wieczności. Bóg chciał, abyśmy żyli w zjednoczeniu z Nim, doświadczając Jego bliskiej obecności. Taki też jest wciąż Jego plan dla nas. Mamy więc w naszym wnętrzu smakować Jego obecność, żyć w poddaniu natchnieniom Ducha Świętego, który wciąż przygotowuje nasze wnętrze na spotkanie z Bożym Oblubieńcem.
Jesteśmy obrazem Bożej wieczności. Bóg chciał, abyśmy żyli w zjednoczeniu z Nim, doświadczając Jego bliskiej obecności. Taki też jest wciąż Jego plan dla nas.
ALEKSANDER BAŃKA