Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

48 godzin, które zakończyły zimną wojnę - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

48 godzin, które zakończyły zimną wojnę - ebook

Geopolityka stała się jednym z najgorętszych tematów. Czy świat na krawędzi konfliktu odrobi lekcje z przeszłości? Jak udało zakończyć się zimną wojnę?

Reagan i Gorbaczow należą do jednych z najbardziej intrygujących i najważniejszych postaci dwudziestego wieku. Ich spotkanie w Reykjavíku 11 i 12 października 1986 roku było inne od wszystkiego, co wydarzyło się dotąd. Przez około dziesięć i pół godziny politycy rozmawiali ze sobą bezpośrednio – bez współpracowników, szczegółowych planów negocjacji czy pomocnych notatek. Dzięki odtajnionym amerykańskim i radzieckim dokumentom z tej rozmowy możemy jak przez dziurkę od klucza zajrzeć do małego pokoju, w którym prowadzili rozmowę, zobaczyć ich, usłyszeć wzajemne riposty i zrozumieć, w co wierzyli i jak myśleli.

Spotkanie – zaraz po jego zakończeniu – uznano powszechnie za porażkę, a obaj przywódcy wyjechali rozgniewani na siebie, nie wypracowawszy wspólnego oświadczenia. Mimo wszystko, to właśnie ono stało się krokiem milowym w procesie zakończenia zimnej wojny. Dzień po powrocie Gorbaczow w wystąpieniu telewizyjnym powiedział, że po Reykjavíku „już nic nigdy nie będzie takie samo”.

Autor, bezpośredni świadek wydarzeń, pełniący wtedy funkcję dyrektora Agencji Kontroli Zbrojeń i Rozbrojenia oraz doradcy prezydenta Reagana, z niezwykłą pasją – niemal godzina po godzinie – opisuje te gorące dwa dni, które zdecydowały o historii świata.

„Ta książka jest bardzo ważna w epoce, w której sztuka Reagana dotycząca zasadniczych negocjacji wymaga odrodzenia”.

Walter Isaacson

„Weekendowe spotkanie w Reykjaviku pomiędzy Reaganem i Gorbaczowem w 1986 roku było znaczącym punktem zwrotnym w zimnej wojnie. Adelman, aktywny uczestnik rozmów i utalentowany pisarz, wnikliwie opisał ten epizod”.

Henry A. Kissinger

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66839-21-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

WY­JAZ­DY

Czwar­tek, 9 pa­ździer­ni­ka 1986 roku

Wa­szyng­ton

Ronald Re­agan sze­ro­ko się uśmie­chał, sto­jąc przed Bia­łym Do­mem w ten pi­ęk­ny je­sien­ny po­ra­nek. Ob­jął swo­ją żonę Nan­cy, po czym od­wró­cił się, by wy­mie­nić po­zdro­wie­nia z kon­gres­me­na­mi i człon­ka­mi swe­go ga­bi­ne­tu, któ­rzy przy­szli go po­że­gnać i ży­czyć mu po­wo­dze­nia. Mo­żli­wo­ść udzia­łu w ce­re­mo­nii w ogro­dzie So­uth Lawn była jed­ną z za­let pra­cy w Bia­łym Domu. Ze­brał się tam mały en­tu­zja­stycz­ny tłu­mek pra­cow­ni­ków, sta­ży­stów, zwo­len­ni­ków i przy­ja­ciół.

W ten nad­zwy­czaj cie­pły pa­ździer­ni­ko­wy po­ra­nek pre­zy­dent znaj­do­wał się na fali wzno­szącej. Jego re­elek­cja w roku 1984 była nie­mal jed­no­gło­śna: wy­grał w czter­dzie­stu dzie­wi­ęciu z pi­ęćdzie­si­ęciu sta­nów, w wi­ęk­szo­ści z nich z ol­brzy­mim za­pa­sem. Go­spo­dar­ka, tak roz­chwia­na w roku 1981, kie­dy obej­mo­wał urząd, prze­szła przez bo­le­sne ko­rek­ty i te­raz była sil­niej­sza, tak jak to pre­zy­dent za­po­wia­dał. Sło­wo „re­aga­no­mi­ka” stra­ci­ło obe­lży­wy wy­dźwi­ęk. W tym mo­men­cie, po dwóch la­tach dru­giej ka­den­cji, był nie­mal u szczy­tu nie­zwy­kłej po­pu­lar­no­ści i po­tęgi. Sko­ro szło mu tak do­brze z na­pra­wą spraw we­wnętrz­nych, był te­raz go­tów za­jąć się ca­łym świa­tem.

Tam­te­go ran­ka wy­ru­szał aku­rat na Is­lan­dię, by dys­ku­to­wać o bro­ni nu­kle­ar­nej z Mi­cha­iłem Gor­ba­czo­wem. Re­agan uwiel­biał ne­go­cja­cje, uwa­żał, że jest w tym do­bry, i bar­dzo chciał móc ne­go­cjo­wać z ra­dziec­kim przy­wód­cą. Pre­zy­dent, za­nim wsia­dł na po­kład Ma­ri­ne One, wy­gło­sił kil­ka uwag o pla­no­wa­nej pod­ró­ży. Od­czu­wa­ło się jed­nak pe­wien dy­so­nans, bo cho­ciaż mó­wił w spo­sób jak za­wsze ener­gicz­ny, to sam prze­kaz miał za za­da­nie ob­ni­żyć ocze­ki­wa­nia pu­blicz­no­ści.

Zbli­ża­jący się szczyt za­pla­no­wa­no jako spo­koj­ną i ka­me­ral­ną se­sję, same in­te­re­sy, bez pro­to­ko­łu dy­plo­ma­tycz­ne­go. Re­agan na­zwał go „wła­ści­wie pry­wat­nym spo­tka­niem” i do­dał: „Nie za­bie­ra­my zbyt wie­lu lu­dzi ani też nie za­mie­rza­my za­wrzeć kil­ku szyb­kich po­ro­zu­mień i po­tem opo­wia­dać o wy­jąt­ko­wym kli­ma­cie Rey­kja­víku”. Spra­wy mia­ły się jed­nak po­to­czyć ina­czej...

Cho­ciaż do Rey­kja­víku wy­bie­ra­li się przy­wód­cy su­per­mo­carstw, to w za­sa­dzie nie był to na­wet szczyt. W ko­ńcu szczy­ty or­ga­ni­zu­je się po to, by ro­bić z nich te­atral­ne przed­si­ęw­zi­ęcia, zwie­ńczo­ne stu­ka­niem kie­lisz­ków z szam­pa­nem, choć za­zwy­czaj nie­wie­le po­zo­sta­je po nich do re­al­ne­go świ­ęto­wa­nia. Praw­dzi­wy szczyt po­li­tycz­ny wy­pe­łnia wa­ru­nek, któ­ry kie­dyś przed­sta­wił Fran­klin Ro­ose­velt w roz­mo­wie z Char­les’em de Gaul­le’em, mimo że ten dru­gi nie po­trze­bo­wał w tych kwe­stiach żad­nych rad: „W po­li­ty­ce trze­ba za­pew­nić pu­blicz­no­ści tro­chę te­atru”.

Rey­kja­vík nie miał być jed­nak te­atrem. Miał być ra­czej, jak mó­wił wów­czas pre­zy­dent, swe­go ro­dza­ju bazą, pro­wa­dzącą do „szczy­tu na dużą ska­lę”, któ­re­go już „nie mógł się do­cze­kać”, a któ­ry miał się od­być rok pó­źniej w Wa­szyng­to­nie.

Zu­pe­łnym przy­pad­kiem, za­uwa­żył pre­zy­dent, ame­ry­ka­ńska de­le­ga­cja wy­ru­sza­ła na Is­lan­dię w Dniu Le­ifa Eriks­so­na – to świ­ęto ku czci po­tężne­go wi­kin­ga, któ­ry nie­mal ty­si­ąc lat wcze­śniej od­krył Ame­ry­kę. Po­łącze­nie Eriks­so­na z Is­lan­dią było spryt­nym za­bie­giem dy­plo­ma­tycz­nym Re­aga­na, ma­jącym na celu za­ła­go­dze­nie iry­ta­cji Is­land­czy­ków w kwe­stii po­cho­dze­nia słyn­ne­go od­kryw­cy. Kil­ka dni wcze­śniej mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych Is­lan­dii Mat­thías Ma­thie­sen stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą i wy­pa­lił: „W Sta­nach Zjed­no­czo­nych na­zy­wa­ją go Nor­dy­kiem, co­kol­wiek ma to zna­czyć. Ale on uro­dził się i wy­cho­wał na Is­lan­dii!”.

Le­cący ni­sko sa­mo­lot za­głu­szył sło­wa pre­zy­den­ta. Kie­dy to samo przy­da­rzy­ło się Lyn­do­no­wi John­so­no­wi w cza­sie ja­kie­jś ce­re­mo­nii w So­uth Lane lata temu, LBJ szep­nął do ucha asy­sten­ta, by ten we­zwał sze­fa Fe­de­ral­nej Agen­cji Lot­nic­twa i ka­zał mu za­trzy­mać wszyst­kie (tu po­mi­ni­ęty przy­miot­nik) star­ty i lądo­wa­nia na Na­tio­nal Air­port – TE­RAZ! – i trzy­mać sa­mo­lo­ty da­le­ko – BAR­DZO DA­LE­KO! – do­pó­ki uro­czy­sto­ść się nie sko­ńczy. Ta­kie me­to­dy miał John­son. Re­agan po­ra­dził so­bie w inny spo­sób. Zro­bił dra­ma­tycz­ną pau­zę, spoj­rzał w górę z uśmie­chem, de­li­kat­nie mach­nął dło­nią i po­wie­dział: „Zmia­taj stąd!”, po czym ra­zem z in­ny­mi wy­buch­nął śmie­chem.

Prze­mo­wa pre­zy­den­ta za­ko­ńczy­ła się opty­mi­stycz­nym ak­cen­tem. Przy­wo­łał sło­wa „wiel­kie­go Ame­ry­ka­ni­na, któ­ry po­znał skraj­no­ści na­dziei i roz­pa­czy” i któ­ry wy­po­wie­dział nie­śmier­tel­ne sło­wa: „Hi­sto­ria uczy nas mieć na­dzie­ję”. Na­stęp­nie Re­agan od­wo­łał się do „zgod­ne­go wspar­cia ca­łe­go na­ro­du” i po­wie­dział: „Dzi­siaj two­rzy­my hi­sto­rię, dziś zmie­nia­my bieg hi­sto­rii, pro­wa­dząc ją w stro­nę po­ko­ju, wol­no­ści i na­dziei”. Czło­wie­kiem, któ­ry w hi­sto­rii znaj­do­wał na­dzie­ję, był nie kto inny jak Ro­bert E. Lee. Trud­no uznać go za „wiel­kie­go Ame­ry­ka­ni­na”, cie­szące­go się „zgod­nym wspar­ciem ca­łe­go na­ro­du”.

Gdy za­czął zbli­żać się ko­lej­ny sa­mo­lot, Re­agan po­spiesz­nie wy­gła­szał ostat­nie uwa­gi. Na­stęp­nie ob­jął Nan­cy w pa­sie i ra­zem ru­szy­li przez traw­nik do pre­zy­denc­kie­go he­li­kop­te­ra z bia­łym grzbie­tem ka­dłu­ba. Ele­ganc­ko opra­co­wa­nym ge­stem jed­ną ręką uści­snął żonę, dru­gą zaś po­ma­chał zgro­ma­dzo­nym, ukło­nił się, po­słał po­że­gnal­ny po­ca­łu­nek, ob­ró­cił się i od­dał ho­no­ry żo­łnie­rzo­wi sa­lu­tu­jące­mu mu na scho­dach he­li­kop­te­ra. Za­nim wsia­dł do śmi­głow­ca w woj­sko­wych bar­wach, po­ma­chał jesz­cze swo­jej ma­łżon­ce. Ta mu od­ma­cha­ła, a pre­zy­dent znik­nął w ka­bi­nie. He­li­kop­ter za­czął się po­wo­li uno­sić, pre­zy­den­ta wi­dać było w jed­nym z okien. Raz jesz­cze po­ma­chał żo­nie i po­słał jej ostat­ni po­ca­łu­nek. Mie­li się roz­stać na całe dwa dni.

Szczyt w Rey­kja­víku zor­ga­ni­zo­wa­no dość na­gle, a pierw­sza dama zde­cy­do­wa­ła się na nie­go nie le­cieć. Mia­ła w pla­nach kil­ka spo­tkań w ra­mach swo­jej an­ty­nar­ko­ty­ko­wej kam­pa­nii „Po pro­stu po­wiedz nie”. Ani ona, ani nikt z ob­słu­gi nie wie­dział, że pierw­sza dama Zwi­ąz­ku Ra­dziec­kie­go będzie to­wa­rzy­szyć mężo­wi. Pani Re­agan nie była pó­źniej szcze­gól­nie za­do­wo­lo­na, wi­dząc, jak cała świa­to­wa pra­sa śle­dzi Ra­isę Gor­ba­czow w Rey­kja­víku, do­no­sząc nie­ustan­nie, do­kąd się uda­ła i co mia­ła na so­bie.

Nie żeby obie pa­nie za sobą tęsk­ni­ły. Nie przy­pa­dły so­bie do gu­stu rok wcze­śniej w Ge­ne­wie. Pani Gor­ba­czow była do szpi­ku roz­po­li­ty­ko­wa­na, na­wet zi­de­olo­gi­zo­wa­na – mó­wi­ło się, że jest znacz­nie bar­dziej od­da­ną ko­mu­nist­ką niż jej mąż. Pani Re­agan nie­zbyt in­te­re­so­wa­ła się po­li­ty­ką, a już na pew­no nie żad­ną ide­olo­gią. Naj­wa­żniej­szy na świe­cie był dla niej przede wszyst­kim „Ron­nie”.

Po sie­dem­na­stu mi­nu­tach lotu do Bazy Lot­ni­czej An­drews he­li­kop­ter Ma­ri­ne One wy­lądo­wał kil­ka kro­ków od sa­mo­lo­tu Air For­ce One. Kie­dy tyl­ko pre­zy­dent wsia­dł na po­kład, sil­ni­ki od­pa­li­ły. Trzy mi­nu­ty pó­źniej sa­mo­lot był już w po­wie­trzu.

Po przy­wi­ta­niu z ka­pi­ta­nem Re­agan udał się do pry­wat­ne­go po­miesz­cze­nia i przy­go­to­wał się na dłu­gi lot. W jego ga­bi­ne­cie na ko­ńcu dłu­gie­go ko­ry­ta­rza znaj­do­wa­ła się prze­strzeń do wy­po­czyn­ku i pra­cy, sy­pial­nia z pre­zy­denc­kim her­bem wy­szy­tym na po­ście­li, a ta­kże ła­zien­ka z to­a­le­tą i prysz­ni­cem.

Jak to miał w zwy­cza­ju przy ka­żdej za­gra­nicz­nej pod­ró­ży, pre­zy­dent na­sta­wił ze­ga­rek na czas lo­kal­ny miej­sca przy­jaz­du. Parę ru­chów po­krętłem i dzie­si­ąta trzy­dzie­ści zmie­ni­ła się w czter­na­stą trzy­dzie­ści. Sa­mo­lot osi­ągnął pla­no­wa­ną wy­so­ko­ść, a wów­czas ste­ward oznaj­mił, że za­raz będzie po­da­ny lunch. Re­agan ucie­szył się, sły­sząc, że w menu jest pie­czeń rzym­ska. Było to jego ulu­bio­ne da­nie mi­ęsne, ale po­da­wa­no je tyl­ko wte­dy, gdy pani Re­agan nie było na po­kła­dzie.

Wcze­sny po­si­łek był ko­lej­nym z jego zwy­cza­jów pod­ró­żnych. Tak jak jego ze­ga­rek miał się prze­sta­wić na czas is­landz­ki, tak miał się też prze­sta­wić jego żo­łądek. O tej po­rze było już w za­sa­dzie dość pó­źno na lunch. Pre­zy­dent po­pił pie­czeń wodą i kawą bez­ko­fe­ino­wą. Rzad­ko pił al­ko­hol na po­kła­dzie, chy­ba że był to kie­li­szek wina, je­śli Nan­cy też je piła.

Po po­si­łku pre­zy­dent wzi­ął do ręki czar­ny, trzy­pie­rście­nio­wy se­gre­ga­tor. Po­nad pre­zy­denc­kim go­dłem zło­ty­mi li­te­ra­mi wy­pi­sa­no: „Spo­tka­nie pre­zy­den­ta Re­aga­na z pierw­szym se­kre­ta­rzem Gor­ba­czo­wem, Rey­kja­vík”.

Pierw­sza z ośmiu prze­kła­dek w se­gre­ga­to­rze za­wie­ra­ła „In­for­ma­cje ogól­ne”. Zna­le­źć tam mo­żna było mapę z tra­są lotu z Wa­szyng­to­nu do Rey­kja­víku wy­ry­so­wa­ną czer­wo­ną za­krzy­wio­ną li­nią łączącą dwa mia­sta. Pod spodem wy­pi­sa­no od­le­gło­ść: 2880 mil w ka­żdą stro­nę, a ta­kże czas lotu: 5 go­dzin 20 mi­nut przy sprzy­ja­jących wia­trach oraz 6 go­dzin 5 mi­nut w dru­gą stro­nę, przy nie­po­my­śl­nych wia­trach. Na­stęp­na prze­kład­ka pre­zen­to­wa­ła „Uwa­gi o pre­zen­tach i zwy­cza­jach”. Jesz­cze da­lej mo­żna było zna­le­źć in­for­ma­cje o kra­ju, wy­mia­nie pie­ni­ędzy, na­zwi­skach pra­cow­ni­ków ame­ry­ka­ńskiej am­ba­sa­dy – ca­łej dzie­wi­ąt­ki. Ostat­nia prze­kład­ka do­ty­czy­ła „Zwi­ąz­ku Ra­dziec­kie­go” oraz „Bez­pie­cze­ństwa i kon­tro­li zbro­jeń” i za­wie­ra­ła ofi­cjal­ne sta­no­wi­sko ad­mi­ni­stra­cji pre­zy­den­ta.

Cały ten ze­staw do­ku­men­tów był w wi­ęk­szo­ści pap­ką. Nie mia­ło to jed­nak zna­cze­nia, gdyż Re­agan za­zwy­czaj – je­śli w ogó­le – je­dy­nie kart­ko­wał przy­go­to­wa­ne dla nie­go ma­te­ria­ły. Słyn­na jest hi­sto­ria z maja 1983 roku, kie­dy to był go­spo­da­rzem klu­czo­wej se­sji szczy­tu eko­no­micz­ne­go gosz­czące­go ośmiu naj­wa­żniej­szych przy­wód­ców pa­ństw Za­cho­du. Ma­low­ni­cza sce­ne­ria skan­se­nu hi­sto­rycz­ne­go Co­lo­nial Wil­liams­burg od­po­wia­da­ła oso­bo­wo­ści Re­aga­na, tak samo jak i jego ów­cze­sny wy­stęp. W dniu otwar­cia szczy­tu szef per­so­ne­lu Bia­łe­go Domu Ja­mes Ba­ker za­py­tał pre­zy­den­ta, czy ten ma ja­kieś py­ta­nia do­ty­czące ma­te­ria­łów, któ­re otrzy­mał po­przed­nie­go wie­czo­ru. Pre­zy­dent od­pa­rł, że nie ma żad­nych py­tań. Praw­dę mó­wi­ąc, nie otwo­rzył na­wet tych ma­te­ria­łów, gdyż w te­le­wi­zji emi­to­wa­no znów film Dźwi­ęki mu­zy­ki, a on po pro­stu nie mógł się oprzeć, aby go raz jesz­cze nie obej­rzeć.

Hi­sto­ria ta wy­wo­ła­ła wie­le żar­ci­ków w Wa­szyng­to­nie. Wzmoc­ni­ła też wi­ze­ru­nek Re­aga­na jako – jak to ujął je­den z naj­bar­dziej ce­nio­nych in­te­lek­tu­ali­stów sto­li­cy, Clark Clif­ford – „sym­pa­tycz­ne­go nie­uka”. Fa­cet nie czy­tał na­wet ma­te­ria­łów przy­go­to­wa­nych dla nie­go przed wa­żnym spo­tka­niem, któ­re­go był go­spo­da­rzem!

Po­śród szy­derstw wie­lu oso­bom umknął jed­nak fakt, że Re­agan osta­tecz­nie po­pro­wa­dził szczyt ina­czej i le­piej niż wie­lu wcze­śniej­szych go­spo­da­rzy. Upa­rł się, aby li­de­rzy ośmiu de­mo­kra­cji prze­my­sło­wych na­praw­dę po­roz­ma­wia­li, a nie tyl­ko mie­li­li przy­go­to­wa­ne przez swo­ich pra­cow­ni­ków punk­ty. Re­agan zręcz­nie po­pro­wa­dził ich w stro­nę te­ma­tów prze­kra­cza­jących za­ło­że­nia szczy­tu E-8 – ta­kich, któ­re uwa­żał za wa­żniej­sze od ofi­cjal­nych, jak na przy­kład jed­no­ść NATO, kie­dy w tym sa­mym roku Sta­ny Zjed­no­czo­ne umiesz­cza­ły w Eu­ro­pie ra­kie­ty po­śred­nie­go za­si­ęgu. Na­wet naj­bar­dziej zja­dli­wy z ko­le­gów po fa­chu Re­aga­na, skłon­ny do szy­derstw pre­mier Ka­na­dy Pier­re Tru­de­au, pu­blicz­nie na­zwał szczyt eko­no­micz­ny Re­aga­na „bez­pre­ce­den­so­wym suk­ce­sem”.

Fol­der na biur­ku w ga­bi­ne­cie pre­zy­den­ta za­wie­rał wa­żniej­sze ma­te­ria­ły niż czar­ny sko­ro­szyt. Kil­ka taj­nych no­ta­tek do­ty­czy­ło ko­lej­nych czter­dzie­stu ośmiu go­dzin.

No­tat­ka se­kre­ta­rza sta­nu Geo­r­ge’a Shult­za, da­to­wa­na na 2 pa­ździer­ni­ka, zo­sta­ła opa­trzo­na stem­plem TAJ­NE/DANE WRA­ŻLI­WE. Gdy­by jesz­cze po­zo­sta­ły ja­kie­kol­wiek wąt­pli­wo­ści, to ktoś do­pi­sał ręcz­nie: „su­per­w­ra­żli­we”. W no­tat­ce se­kre­tarz za­chęcał pre­zy­den­ta, by na szczy­cie przy­jął „po­sta­wę po­zy­tyw­ną, pew­ną sie­bie i wład­czą”, jak­by Re­agan był w sta­nie przy­jąć ja­kąkol­wiek inną. Pó­źniej zaś do­ra­dzał: „Nie po­win­ni­śmy od­dzie­lać for­my od tre­ści ani po­zo­rów od esen­cji. W Rey­kja­víku będą się one prze­pla­tać”. Shultz po­zo­sta­wił Re­aga­no­wi do roz­strzy­gni­ęcia, co to wła­ści­wie może zna­czyć. O ile pre­zy­dent po­wi­nien „pod­kre­ślać po­ten­cjał znacz­ne­go po­stępu”, to po­wi­nien też uwa­żać, by nie „po­wsta­ło wra­że­nie, iż sam Rey­kja­vík jest już szczy­tem”. Shultz za­ko­ńczył po­chleb­ną uwa­gą: „Po­li­ty­ka, jaką za­ini­cjo­wał pan sze­ść lat temu, spra­wi­ła, że dziś mamy moc­ną po­zy­cję”. Te moc­ne fun­da­men­ty stwo­rzy­ły oka­zję do osi­ągni­ęcia „re­al­nej re­duk­cji ar­se­na­łu nu­kle­ar­ne­go – co samo w so­bie jest hi­sto­rycz­nym osi­ągni­ęciem, a ta­kże po­tężnym kro­kiem w stro­nę pa­ńskiej wi­zji bez­piecz­niej­sze­go świa­ta przy­szło­ści”.

Nie­wy­klu­czo­ne, że czy­ta­jąc te su­per­w­ra­żli­we i ści­śle taj­ne urzędo­we do­ku­men­ty, Re­agan my­ślał, że le­piej spędzi­łby czas, po­now­nie ogląda­jąc Dźwi­ęki mu­zy­ki.

Kie­dy Air For­ce One le­ciał wci­ąż na wschód w stro­nę Is­lan­dii, pre­zy­dent po­gry­zał owo­ce i żel­ki, któ­re ubra­ny na nie­bie­sko ste­ward po­kła­do­wy sta­le do­no­sił na jego biur­ko. Aby umi­lić so­bie pod­róż, Re­agan zaj­rzał do po­ko­ju kon­fe­ren­cyj­ne­go tuż obok swo­je­go ga­bi­ne­tu, by po­ga­wędzić ze wspó­łpra­cow­ni­ka­mi i opo­wie­dzieć kil­ka aneg­dot. Mó­wił, że nie­daw­no prze­czy­tał Czer­wo­ny sztorm Toma Clan­cy’ego, gdzie znaj­do­wa­ły się rów­nież barw­ne opi­sy Is­lan­dii. Wspo­mniał też pew­ne­go astro­nau­tę, któ­ry po­wie­dział, że na Ksi­ęży­cu kra­jo­braz jest bar­dziej przy­ja­zny niż na przed­mie­ściach Rey­kja­víku, gdzie tre­no­wa­li przed lo­tem.

Wie­le opo­wie­ści Re­aga­na si­ęga­ło lat spędzo­nych w Hol­ly­wo­od, ale naj­bar­dziej lu­bił hi­sto­rie o do­ra­sta­niu w Di­xon w sta­nie Il­li­no­is. Mó­wił o cza­sach, gdy był ra­tow­ni­kiem na pla­ży w Lo­well Park, gdzie na pniu wy­ci­nał kre­skę za ka­żde ura­to­wa­ne ży­cie. Jak twier­dził, pod ko­niec jego pra­cy na pniu znaj­do­wa­ła się im­po­nu­jąca licz­ba sie­dem­dzie­si­ęciu sied­miu na­ci­ęć.

Przez całą resz­tę ży­cia Re­agan pró­bo­wał do­ło­żyć ko­lej­ne ura­to­wa­ne ist­nie­nia do tam­tej sie­dem­dzie­si­ąt­ki sió­dem­ki. Wy­obra­żał so­bie, że wci­ąż jest ra­tow­ni­kiem, tyle że na wi­ęk­szą ska­lę niż w cza­sach Lo­well Park.

Pre­zy­dent wró­cił do ga­bi­ne­tu i prze­czy­tał dru­gie me­mo­ran­dum w czer­wo­nym se­gre­ga­to­rze, rów­nież opi­sa­ne jako TAJ­NE/WRA­ŻLI­WE. No­tat­ka sta­no­wi­ąca ko­lej­ny przy­kład taj­niac­kie­go żar­go­nu, na­pi­sa­na przez eks­per­ta Bia­łe­go Domu od spraw ra­dziec­kich, przy­naj­mniej jed­no mó­wi­ła ja­sno: „W przy­szłym ty­go­dniu uda­je­my się do Rey­kja­víku, nie ma­jąc po­jęcia, w jaki spo­sób Gor­ba­czow pla­nu­je wy­ko­rzy­stać to spo­tka­nie”. Ostat­nio wy­ka­zy­wał się „nie­zde­cy­do­wa­niem”, może więc być „au­ten­tycz­nie nie­pew­ny, a na­wet scep­tycz­ny, więc będzie pan mu­siał go naj­pierw wy­ku­rzyć z nory”.

Za­miast za­tem kon­cen­tro­wać się na po­li­ty­ce, Re­agan przy­go­to­wy­wał się na Rey­kja­vík głów­nie od stro­ny psy­cho­lo­gicz­nej. We­dług Jac­ka Ma­tloc­ka, wy­bit­ne­go eks­per­ta Bia­łe­go Domu od spraw ra­dziec­kich, a ta­kże pro­wa­dzące­go no­tat­ki dla stro­ny ame­ry­ka­ńskiej pierw­sze­go ran­ka w Rey­kja­víku, pre­zy­dent skon­cen­tro­wał się na „psy­cho­lo­gii przy­wód­ców ra­dziec­kich, pró­bu­jąc zro­zu­mieć ich tok my­śle­nia i zna­le­źć spo­so­by dzia­ła­nia oraz ar­gu­men­ty, któ­re skło­nią ich do zmia­ny po­stępo­wa­nia”.

W Bia­łym Domu i w wa­szyng­to­ńskiej dziel­ni­cy Fog­gy Bot­tom zor­ga­ni­zo­wa­no wcze­śniej wie­le spo­tkań na szczy­cie, by przy­go­to­wać się na to, co może ich cze­kać na Is­lan­dii. Shultz był go­spo­da­rzem kil­ku z nich w swo­im wy­kła­da­nym drew­nem, pry­wat­nym ga­bi­ne­cie na siód­mym pi­ętrze De­par­ta­men­tu Sta­nu. Nikt jed­nak nie za­pla­no­wał i nie uzgod­nił ze stro­ną ra­dziec­ką ta­kich pod­sta­wo­wych ele­men­tów pro­fe­sjo­nal­nych spo­tkań, jak plan roz­mów, czas se­sji i uczest­ni­cy obu de­le­ga­cji. Ma­jąc przed sobą wy­bo­ry uzu­pe­łnia­jące za le­d­wie trzy ty­go­dnie, pre­zy­dent an­ga­żo­wał się sil­nie w kam­pa­nię re­pu­bli­ka­nów w ca­łym kra­ju. Aby po­now­nie sku­pić się na spra­wach mi­ędzy­na­ro­do­wych, zor­ga­ni­zo­wał roz­mo­wę na te­mat Rey­kja­víku w Po­ko­ju Ro­ose­vel­ta, po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza od Ga­bi­ne­tu Owal­ne­go. Klu­czo­we py­ta­nie na wszyst­kich spo­tka­niach przed Rey­kja­víkiem było ta­kie samo: „Cze­go po­win­ni­śmy się spo­dzie­wać po Gor­ba­czo­wie?”. A od­po­wie­dź wszyst­kich eks­per­tów była iden­tycz­na: „Nie­zbyt wie­le”.

Wszyst­kie ze­bra­ne in­for­ma­cje su­ge­ro­wa­ły, że Gor­ba­czow pro­po­nu­je Rey­kja­vík, by po­pra­wić swo­ją po­zy­cję we wła­snym kra­ju. Kon­fron­tu­jąc się z na­ra­sta­jącym tam opo­rem, miał po­ka­zać, że w ska­li glo­bal­nej po­zo­sta­je li­de­rem. Miał zręcz­nie osi­ągnąć swój cel, za­pra­sza­jąc pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych na omia­ta­ną wia­tra­mi wy­spę na da­le­kim od­lu­dziu. Tak samo sy­tu­ację oce­nia­li obaj am­ba­sa­do­rzy – ame­ry­ka­ński am­ba­sa­dor w Mo­skwie Ar­thur Hart­man oraz ra­dziec­ki w Wa­szyng­to­nie Ju­rij Du­bi­nin – w cza­sie dwóch od­ręb­nych roz­mów w ga­bi­ne­cie Shult­za.

Pew­ni na­szej oce­ny sy­tu­acji, nie mie­li­śmy pro­ble­mu w spra­wie spo­tka­nia pe­łne­go uści­sków dło­ni i uśmie­chów, je­śli to na­praw­dę mia­ło po­móc Gor­ba­czo­wo­wi. Osta­tecz­nie nikt nie był lep­szy w ści­ska­niu dło­ni i uśmie­cha­niu się od Ro­nal­da Re­aga­na.

Air For­ce One wio­zący Re­aga­na na Is­lan­dię – SAM 27000 – stał się częścią flo­ty pre­zy­denc­kiej w roku 1972. Cho­ciaż był dość mały w po­rów­na­niu z 747, któ­ry pó­źniej go za­stąpił, miał taki roz­miar i taką hi­sto­rię, ja­kie po­do­ba­ły się Re­aga­no­wi. To do­brze, bo pre­zy­dent miał prze­być na nim wi­ęcej mil (630 000) niż któ­ry­kol­wiek z jego po­przed­ni­ków. Ca­łkiem traf­nie sa­mo­lot zna­la­zł swo­je miej­sce w Bi­blio­te­ce Pre­zy­denc­kiej Ro­nal­da Re­aga­na. Sto­jąca w pa­wi­lo­nie ma­szy­na wy­gląda, jak­by cały czas była go­to­wa do lotu.

Za po­ko­ja­mi pre­zy­denc­ki­mi znaj­do­wa­ła się sala kon­fe­ren­cyj­na oraz kil­ka miejsc dla naj­wa­żniej­szych pre­zy­denc­kich do­rad­ców i se­kre­ta­rzy. Inne miej­sca prze­zna­czo­no dla pra­cow­ni­ków ob­słu­gi ni­ższej ran­gi, kil­ka dla pra­sy, a na sa­mym ko­ńcu rów­nież dla agen­tów wy­wia­du.

Do­nald Re­gan za­sia­dł na miej­scu za­re­zer­wo­wa­nym dla sze­fa per­so­ne­lu Bia­łe­go Domu – na pierw­szym miej­scu w pierw­szym rzędzie. Re­gan, syn ir­landz­kie­go po­li­cjan­ta z Bo­sto­nu, do­stał się na Ha­rvard, ale rzu­cił tam­tej­sze pra­wo, aby wstąpić do pie­cho­ty mor­skiej, kie­dy wy­bu­chła dru­ga woj­na świa­to­wa. Brał udział w pi­ęciu bi­twach na po­łu­dnio­wym Pa­cy­fi­ku, w tym w tak ci­ężkich jak Gu­adal­ca­nal i Oki­na­wa. Ka­żdy, kto na­zwał go „by­łym ma­ri­nes”, był na­tych­miast besz­ta­ny i po­pra­wia­ny sło­wa­mi: „Je­stem jed­nym z ma­ri­nes”. Fak­tycz­nie nim po­zo­stał.

Re­gan, czło­wiek by­stry i zde­ter­mi­no­wa­ny, za­trud­nił się w Mer­rill Lynch jako sta­ży­sta, a sko­ńczył jako dy­rek­tor ge­ne­ral­ny. Miał sil­ny tem­pe­ra­ment i barw­ne słow­nic­two. Ko­rzy­sta­no z nie­go, bo miał po­słuch i umiał do­pro­wa­dzać spra­wy do ko­ńca.

Re­gan świet­nie się spi­sał jako se­kre­tarz skar­bu Re­aga­na. Prze­pro­wa­dził przez Kon­gres naj­wa­żniej­szą re­for­mę po­dat­ków od dwu­dzie­stu pi­ęciu lat i prze­for­so­wał re­ago­no­mi­kę. Dzie­lił z pre­zy­den­tem pra­gnie­nie ogra­ni­cze­nia po­dat­ków i wy­dat­ków rządo­wych, choć trze­ba przy­znać, że oba te cele były ra­czej szum­nie ogła­sza­ne niż rze­czy­wi­ście osi­ągni­ęte.

Pod ko­niec pierw­szej ka­den­cji Re­aga­na Re­gan stał się co­raz bar­dziej znie­cier­pli­wio­ny w De­par­ta­men­cie Skar­bu. Ogar­nął sy­tu­ację, zna­ko­mi­cie się spi­sał i te­raz szu­kał no­wych wy­zwań. Na szczęście szef per­so­ne­lu Bia­łe­go Domu Ja­mes Ba­ker czuł się po­dob­nie. Dzie­ci­ństwo Ba­ke­ra w ro­dzi­nie pa­try­cju­szow­skiej, spędzo­ne po­śród wy­praw ło­wiec­kich i pry­wat­nych wa­go­nów ko­le­jo­wych, ca­łkiem ró­żni­ło się od ubo­gie­go dzie­ci­ństwa Re­ga­na na uli­cach Bo­sto­nu. Mimo to przy­pa­dli so­bie do gu­stu. Obaj wie­rzy­li w twar­de spo­so­by za­rządza­nia. Obaj osi­ągnęli zna­ko­mi­te re­zul­ta­ty. Pew­ne­go razu ga­wędzi­li i zda­li so­bie spra­wę z obu­stron­ne­go znu­dze­nia, a wów­czas zro­dził się w nich no­wa­tor­ski po­my­sł, by za­mie­nić się sta­no­wi­ska­mi. Ba­ker mógł prze­nie­ść się do De­par­ta­men­tu Skar­bu, a Re­gan do Bia­łe­go Domu. Wpa­dli więc pro­sto do Ga­bi­ne­tu Owal­ne­go, by za­pro­po­no­wać to nie­co­dzien­ne roz­wi­ąza­nie. Pre­zy­dent na­tych­miast się zgo­dził, jak­by obo­jęt­ne mu było, kto ja­kie sta­no­wi­sko zaj­mu­je.

W ten spo­sób wraz z roz­po­częciem dru­giej ka­den­cji Re­aga­na sze­fem per­so­ne­lu Bia­łe­go Domu zo­stał Re­gan. Uwa­żał się ra­czej za ko­goś na kszta­łt pre­mie­ra niż do­rad­cę – pil­no­wał dzia­ła­nia ad­mi­ni­stra­cji i kon­tro­lo­wał prze­pływ in­for­ma­cji do i z Ga­bi­ne­tu Owal­ne­go. Har­ry Tru­man miał nad biur­kiem ta­blicz­kę z na­pi­sem: „Tu ko­ńczy się wa­sza od­po­wie­dzial­no­ść”. Re­gan po­sze­dł da­lej i ka­zał zro­bić so­bie ta­blicz­kę z na­pi­sem: „Tu wa­sza od­po­wie­dzial­no­ść na­wet na chwi­lę nie przy­sta­je”. Sku­tecz­no­ść była dla nie­go wszyst­kim. Kie­dy po­ja­wia­ły się ja­kie­kol­wiek spra­wy, na­tych­miast za­pa­da­ły de­cy­zje.

Nowa pra­ca sta­no­wi­ła dla Re­ga­na wy­zwa­nie, jed­nak tak na­praw­dę nie­zbyt mu od­po­wia­da­ła. Choć za­wsze był aser­tyw­ny, te­raz stał się au­to­ry­tar­ny, a na­wet nad­gor­li­wy. Jego kwie­ci­sty język nie od­po­wia­dał człon­kom Kon­gre­su i urzęd­ni­kom rządo­wym. Ze­brał wo­kół sie­bie ka­drę gor­li­wych do­rad­ców – szyb­ko na­zwa­nych „my­sza­mi” – bar­dziej lo­jal­nych wo­bec nie­go niż wo­bec pre­zy­den­ta. Przy­znał so­bie ca­ło­do­bo­wą ochro­nę słu­żb spe­cjal­nych, cze­go nie zro­bił na­wet Har­ry Rob­bins Hal­de­man za cza­sów im­pe­rial­nej pre­zy­den­tu­ry Ni­xo­na. Na ban­kie­ty zaś wkra­czał z pom­pą, tuż przed pre­zy­den­tem, ale już po tym, jak or­kie­stra za­gra­ła Niech żyje Wódz.

W mie­ście, gdzie sta­tus spo­łecz­ny sta­no­wi ob­se­sję, a plot­ki są do­mo­wym prze­twór­stwem, dzia­ła­nia i pre­ten­sje Re­ga­na zo­sta­ły dro­bia­zgo­wo od­no­to­wa­ne. Masa kry­tycz­na nie zo­sta­ła jed­nak prze­kro­czo­na, do­pó­ki nie­za­do­wo­le­nie nie do­ta­rło do pierw­szej damy.

Tuż przed pierw­szym szczy­tem Re­aga­na z Gor­ba­czo­wem, któ­ry od­był się w Ge­ne­wie w li­sto­pa­dzie 1985 roku, Re­gan rzu­cił uwa­gę, że ko­bie­ty nie przej­mu­ją się kon­tro­lą zbro­jeń, gdyż nie ro­zu­mie­ją spra­wy udźwi­gu po­ci­sków ba­li­stycz­nych. Nie zo­sta­ło to do­brze przy­jęte. W sto­li­cy Szwaj­ca­rii ofi­cjal­ny fo­to­graf Bia­łe­go Domu zro­bił zdjęcie, na któ­rym pre­zy­dent Re­agan i pierw­szy se­kre­tarz Gor­ba­czow sie­dzą obok sie­bie na czer­wo­nej so­fie i wy­kręca­ją szy­je, by spoj­rzeć na Re­ga­na, któ­ry stoi za nimi i spra­wia wra­że­nie, jak­by nimi do­wo­dził. Kie­dy zdjęcie po­ja­wi­ło się w „New York Ti­me­sie” i na pierw­szych stro­nach ga­zet ca­łe­go świa­ta, Re­gan zna­la­zł się u pierw­szej damy na li­ście osób, na któ­re trze­ba uwa­żać.

Mimo tych wad Don Re­gan do­brze przy­słu­żył się Ro­nal­do­wi Re­aga­no­wi w Rey­kja­víku. Po pierw­sze, do­sko­na­le znał swe­go sze­fa. Pre­zy­dent Sta­nów Zjed­no­czo­nych miał już sie­dem­dzie­si­ąt pięć lat, a kil­ka lat temu do­stał kulę kil­ka cen­ty­me­trów od ser­ca. Wie­dząc, że źle re­agu­je na zmia­ny cza­su, Re­gan zor­ga­ni­zo­wał dwa dni od­po­czyn­ku na Is­lan­dii. Po dru­gie zaś, wie­dząc, że pre­zy­dent nie lubi ofi­cjal­nych do­ku­men­tów, ogra­ni­czał wszyst­kie ma­te­ria­ły do mi­ni­mum.

Na prze­dzie Air For­ce One sie­dział też ko­le­ga Re­ga­na i jego kom­pan z pie­cho­ty mor­skiej, se­kre­tarz sta­nu Geo­r­ge Shultz. Wraz ze swym ra­dziec­kim od­po­wied­ni­kiem Edu­ar­dem Sze­ward­na­dzem był jed­nym z dwóch naj­wa­żniej­szych dy­plo­ma­tów na świe­cie. Obaj wcze­śniej nie osi­ągnęli zbyt wie­le w dy­plo­ma­cji i uczy­li się rze­mio­sła ra­zem, szcze­gól­nie w cza­sie po­nad trzy­dzie­stu wza­jem­nych spo­tkań. Shultz miał do­świad­cze­nie ra­czej w eko­no­mii i biz­ne­sie, ale w prze­ci­wie­ństwie do Re­ga­na – ra­czej od stro­ny aka­de­mic­kiej. Na ple­cach ka­żde­go krze­sła w sali ga­bi­ne­tu w Bia­łym Domu znaj­du­je się mała mo­si­ężna ta­blicz­ka z na­zwi­skiem i ty­tu­łem sie­dzące­go. Na krze­śle Shult­za, tuż po pra­wej stro­nie pre­zy­den­ta, umiesz­czo­no czte­ry ta­blicz­ki – „Se­kre­tarz Pra­cy 1969–70”, „Dy­rek­tor Bu­dże­to­wy 1970–72”, „Se­kre­tarz Skar­bu 1972–74” oraz naj­now­sza: „Se­kre­tarz Sta­nu 1982–”. Mia­ła być pó­źniej uzu­pe­łnio­na datą 1989, bo Shultz zo­stał naj­dłu­żej urzędu­jącym – sze­ść i pół roku – se­kre­ta­rzem sta­nu od cza­su De­ana Ru­ska.

Trzy pierw­sze po­sa­dy, wszyst­kie w ad­mi­ni­stra­cji Ni­xo­na, po­zwo­li­ły mu zy­skać uzna­nie za spra­wą jego uwa­żno­ści, pra­wo­ści i spo­ko­ju. Na­wet Hen­ry Kis­sin­ger – nie­skłon­ny do ule­ga­nia wpły­wom in­nych lu­dzi na sta­no­wi­skach rządo­wych, zwłasz­cza gdy uwa­żał je za swo­je sta­no­wi­ska – osta­tecz­nie za­pa­łał sym­pa­tią do Shult­za. „Nie po­zna­łem ni­ko­go w sfe­rze pu­blicz­nej, kogo bym bar­dziej sza­no­wał i bar­dziej lu­bił” – na­pi­sał w swych pa­mi­ęt­ni­kach. „Bar­dzo ana­li­tycz­ny, spo­koj­ny, al­tru­istycz­ny, Shultz brak tem­pe­ra­men­tu nad­ra­biał uczci­wo­ścią i traf­ny­mi sąda­mi. (...) Ni­g­dy nie pra­gnął oso­bi­stych ko­rzy­ści. (...) Gdy­bym mógł wy­brać jed­ne­go Ame­ry­ka­ni­na, któ­re­mu w chwi­li kry­zy­su po­wie­rzy­łbym losy kra­ju, by­łby nim Geo­r­ge Shultz”.

Do Re­aga­na bar­dziej prze­ma­wiał tem­pe­ra­ment Shult­za niż jego in­te­li­gen­cja czy do­świad­cze­nie. Po dwóch la­tach nie­ko­ńczącej się bu­rzy i na­po­ru, kie­dy se­kre­ta­rzem sta­nu był Al Haig, w czerw­cu 1982 roku Re­agan od­wo­łał Ha­iga, a na jego miej­sce po­wo­łał przy­po­mi­na­jące­go Bud­dę Shult­za. „Wi­dzia­łem, że pre­zy­dent wy­ra­źnie się od­pręża w to­wa­rzy­stwie Shult­za” – wspo­mi­nał wie­lo­let­ni do­rad­ca Re­aga­na Mike De­aver. „Ma wspa­nia­ły styl by­cia, któ­ry bar­dzo od­po­wia­da Re­aga­no­wi i spra­wia, że ten czu­je się przy nim bar­dzo swo­bod­nie”. Pa­no­wie po­zna­li się w Ka­li­for­nii w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych, kie­dy Re­agan był gu­ber­na­to­rem, a Shultz dy­rek­to­rem mi­ędzy­na­ro­do­wej fir­my in­ży­nier­skiej Bech­tel z San Fran­ci­sco. W roku 1980 jako pre­zy­dent elekt Re­agan po­wo­łał Shult­za na sze­fa swo­je­go eko­no­micz­ne­go ze­spo­łu prze­jścio­we­go.

Jako se­kre­tarz sta­nu Shultz był uwa­żny i pro­fe­sjo­nal­ny, miał też dwie inne za­le­ty. Pierw­szą była zdol­no­ść do od­ga­dy­wa­nia, cze­go chce jego szef, i usil­nej pra­cy na rzecz osi­ągni­ęcia tych ce­lów. Przez po­nad sze­ść lat Shultz kie­ro­wał się przede wszyst­kim tą jed­ną my­ślą: Cze­go chce ode mnie Re­agan? To wiel­ka za­le­ta w ad­mi­ni­stra­cji, rzad­ka po­śród urzęd­ni­ków wa­szyng­to­ńskich, któ­rzy za­zwy­czaj my­ślą, jak spra­wić, by pre­zy­dent ro­bił to, cze­go chcą oni. Po dru­gie, Shultz wcie­lał w ży­cie za­sa­dę, któ­rą często wy­gła­szał, iż „po­li­ty­ka jest sztu­ką włącza­nia”. Po­cząw­szy od klu­czo­we­go, wzna­wia­jące­go roz­mo­wy o zbro­je­niach spo­tka­nia w Ge­ne­wie w stycz­niu 1985 roku z ra­dziec­kim mi­ni­strem spraw za­gra­nicz­nych An­drie­jem Gro­my­ką, Shultz za­pra­szał przed­sta­wi­cie­li ró­żnych agen­cji, od CIA przez Agen­cję Kon­tro­li Zbro­jeń po Pen­ta­gon, by wraz z nim bra­li udział w ne­go­cja­cjach. Ko­rzy­stał z ich zró­żni­co­wa­nej wie­dzy i rady, a ta­kże umiał skło­nić często ry­wa­li­zu­jące agen­cje do zgod­nej wspó­łpra­cy w spo­sób pro­duk­tyw­ny.

Wła­śnie dla­te­go do Rey­kja­víku wy­bra­ła się rów­nież gru­pa eks­per­tów od kon­tro­li zbro­jeń. Po­nie­waż pre­zy­dent chciał ze sobą za­brać nie­wie­lu wspó­łpra­cow­ni­ków, Re­gan wy­kre­ślał z li­sty ko­lej­ne na­zwi­ska. Mimo to Shultz zdo­łał wci­snąć kil­ku eks­per­tów, cho­ciaż uwa­ża­no, że ich rada praw­do­po­dob­nie nie będzie po­trzeb­na.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: