5 najlepszych powieści sensacyjno-kryminalnych - ebook
5 najlepszych powieści sensacyjno-kryminalnych - ebook
Tom zawiera najpopularniejsze powieści Stanisława Antoniego Wotowskiego, pisarza i dziennikarza, właściciela prywatnego biura detektywistycznego, znawcy okultyzmu oraz masonerii. Autor tworzył przede wszystkim klasyczne powieści kryminalne i kryminalno-salonowe (kryminał dziejący się w wyższych sferach towarzyskich) oraz sensacyjne powieści historyczne. Wiele z utworów powstało na podstawie prawdziwych wydarzeń.
W multibooku znalazło się 5 najlepszych kryminałów autora, takich jak:
"Lekkomyślna księżna. Powieść sensacyjna"
"Demon wyścigów. Powieść sensacyjna"
"Upiorny dom. Powieść sensacyjna"
"Człowiek, który zapomniał swego nazwiska. Powieść sensacyjna"
"Krwawa hrabina. Sensacyjna powieść historyczna"
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8217-445-8 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lekkomyślna księżna. Powieść sensacyjna
Rozdział I. Przygoda w oberży
Rozdział II. W Saint-Cloud
Rozdział III. Nieco o rodzinie cesarskiej
Rozdział IV. U Pauliny
Rozdział V. Wyprawa
Rozdział VI. W zameczku w Blois
Rozdział VII. W pułapce
Rozdział VIII. W podziemiach
Rozdział IX. Simona
Rozdział X. Wdzięczność księżnej Pauliny
Rozdział XI. Przy ulicy de la Vieille Lanterne
Rozdział XII. Wieczór przygód
Rozdział XIII. Jakub
Rozdział XIV. Parada
Rozdział XV. W areszcie
Rozdział XVI. Kara Napoliona
Zakończenie
Demon wyścigów. Powieść sensacyjna
Rozdział I. Dżokej Grot
Rozdział II. Interesy hrabiego Huberta
Rozdział III. Wyścig Magnusa
Rozdział IV. Po wyścigu
Rozdział V. Miłość i hazard
Rozdział VI. Jak pani Irma sobie przedstawiała przyszłość
Rozdział VII. Drugi wyścig Magnusa
Rozdział VIII. Czyżby ona?...
Rozdział IX. Hrabianka Tina
Rozdział X. Tragedia Grota
Rozdział XI. Nazajutrz
Rozdział XII. Zasadzka
Rozdział XIII. Demon wyścigów
Rozdział XIV. Zemsta Irmy
Rozdział XV. Walka
Rozdział XVI. Panna Tina szuka Grota
Rozdział XVII. Derby
Upiorny dom. Powieść sensacyjna
Rozdział I. Niesamowite wypadki
Rozdział II. Dwór w Podbereżu
Rozdział III. Diabelski seans
Rozdział IV. Po omacku
Rozdział V. Zmartwienia Dena
Rozdział VI. Między nami... panienkami...
Rozdział VII. W Lityczach
Rozdział VIII. Ktoś zakrada się do zamku...
Rozdział IX. Den poczyna działać
Rozdział X. Izba prób
Rozdział XI. Zły duch Podbereża
Rozdział XII. Tajemnica Kińskiej
Człowiek, który zapomniał swego nazwiska. Powieść sensacyjna
Krwawa hrabina. Sensacyjna powieść historyczna
Rozdział I. Tajemniczy zamek
Rozdział II. Piękna Elżbieta Batorówna
Rozdział III. Mistrz Atrefius
Rozdział IV. Ależ to wiedźma, panie...
Rozdział V. W lochach
Rozdział VI. Ucieczka Górki
Rozdział VII. Sąd grafa von Hermansthala
Rozdział VIII. Uwięziony
Rozdział IX. Do kogo pośpieszyć po pomoc?
Rozdział X. Spotkanie
Rozdział XI. Więc już nie będę młoda!
Rozdział XII. Elżbieta i Gábor
Rozdział XIII. Więzienie Ilony i Maryjki
Rozdział XIV. Pierścień Elżbiety BatorównyLekkomyślna księżna Powieść sensacyjna
Rozdział I
Przygoda w oberży
Doprawdy, gdybym się w ten słotny marcowy dzień 1809 roku nie był wybrał na wycieczkę w okolice Chantilly, nie spotkałby mnie dziwny szereg przygód niezwykłych, jaki mnie spotkał, i nie zetknąłbym się z różnymi osobami, które taką w moim życiu odegrały rolę...
Ale...
Pamiętam, mżył lekki deszczyk a błotniste kałuże z głośnym chlupaniem bryzgały pod kopytami gniadosza. Stąpał, niespokojnie potrząsając szyją, snadź niezadowolony ze zbyt powolnej przejażdżki.
– Gdzież, u licha, jestem?
Rozejrzałem się dokoła. Zmrok zapadał szybko, ciemności stawały się coraz nieprzenikliwsze, a tylko wysmukłe sylwetki drzew znaczyły pasmo drogi.
– Alem się zamyślił...
W rzeczy samej jechałem pogrążony w zadumę, bez celu. Urlopowany po hiszpańskiej kampanii, z powodu lekkiej kontuzji, siedziałem w Paryżu, zdrów teraz i sam nie wiedząc, co począć z czasem, w oczekiwaniu, póki reszta naszych szwoleżerów do Chantilly, gdzie znajdowały się koszary, nie ściągnie...
Prawdę rzec, nudziło mi się tęgo w onym wychwalanym Paryżu.
Bo to choć i wielkie miasto, stolica, i człowiek śród bitew wciąż marzył, aby tam się dostać, ale wojskowemu zawszeć markotno bez rąbaniny, pochodów i kolegów... Było tu i paru naszych – i szef Stokowski i kapitan Jerzmanowski i Wąsowicz, porucznik. Pierwsi, ciągle zajęci służbą i przygotowaniami, w oczekiwaniu przybycia pułku krzątając się po koszarach niby wśród ataku, wcale gadać z nikim nie chcieli, a Wąsowicz, zakochawszy się w jakieś mademoiseli, całe dnie u Francuzicy przesiadywał...
Nudziłem się tedy, jak szabla w pochwie, a że kontuzja przestała dokuczać, włóczyłem kędy oczy poniosą, póki nasi nie przyjdą a Napolion do nowego marszu nie wyda rozkazu...
Żeby choć z urodziwą niewiastą było się spotkać!
Łyskały okiem w Paryżu niby te wszystkie damy na nasz błyszczący mundur a zęby szczerzyły, aleć to wszystko takie delikatne a wysztafirowane, że nie wiadomoć, ani z której strony zajść, ani jak się zabrać, ani jak zagadnąć... ani w jakie cirkumfibulacje z taką elegantką się wdać...
Zostawał jedynie towarzysz... gniadosz...
Toteż w ów marcowy wieczór ja, Stanisław Gasztołd, podporucznik szwoleżerów gwardii, znudzony włóczeniem się po ulicach a oglądaniem Wersalu i Tuilerii, poszedłem do koszar, dosiadłem konia a pojechałem, prosto przed siebie...
Jadąc, wspominałem niedawne dzieje.
Przed dwoma laty, jako dwudziestodwuletni młodzieniaszek, zaciągnąłem się pod orły cesarskie, by później przejść do pułku szwoleżerów sformowanego przez hrabiego Krasińskiego. Ot, tam ci to była służba! W bojach pod Saragossą i w świetnej somosierskiej szarży... Tam cesarz nas pozdrawiał, wołając niech żyją Polacy, tam zdobyłem tyle upragnione szlify oficerskie...
Piękne to były czasy, my szwoleżerowie jednym z najpierwszych pułków najświetniejszej armii w Europie, a niejeden oficer wstępował do nas na szeregowca, zrzekając się swej rangi, byle się znaleźć w szeregach nas, szwoleżerów...
Z dumą myślałem, jakie wrażenie sprawić musiał mój awans tam, na moich staruszków zamieszkałych w skromnym dworku nad Pilicą, jak zmartwić się oni musieli z wieści początkowej o mej ranie – a następnie ucieszyć, iż syn ich jest nie tylko zdrów, ale jest podporucznikiem, podporucznikiem gwardii cesarskiej...
Hej! Z podporucznika tak łatwo zostać porucznikiem, kapitanem, majorem, pułkownikiem... ba... nawet marszałkiem...
Czyż inaczej awansowali Lannes, Bessieres, Murat, Oudinot... tylu innych...
Do stu bomb i kartaczy! Wszak wciąż przebąkują, iż pójdziemy tam, nad Wisłę, rozszerzyć księstwo Warszawskie a odzyskać dawne nasze granice. Przebąkują... to musi być prawda! Napolion niby to w przyjaźni i z Moskalem i z Austriakiem. Ale, jak co, wiadomo!
Taka przyjaźń czarta warta! Pójdziemy, a wówczas jakie miny zrobią w Warszawie ci panicze spod znaków księcia Józefa, Dąbrowskiego i Zajączka, kiedy mnie zobaczą w mundurze oficera gwardii cesarskiej... Ciekawe? A tak ze mnie dworowali, gdym wstępował na zwykłego szeregowca.
Podobny wątek myśli snuł się w mojej głowie... kiedym nagle się ocknął i rozejrzał dokoła... jadąc wprost przed siebie, w okolice Chantilly ujechać musiałem dość daleko, a skręcić na jakąś boczną dróżkę, bo główny trakt zaginął zupełnie a z dala nie widać było zarysów miasta...
Hm... mruknąłem... zagubiłeś się, panie podporuczniku Gasztołdzie, lecz nieszczęścia nie ma! Francja nie Hiszpania, nie grozi zza drzewa niespodziana kula gerylasa... Wnet zasięgniemy języka, toć nie pustkowie...
Ponagliwszy do szybszego kłusa gniadosza, raźno ruszyłem naprzód.
Przewidywania nie zawiodły. Po paruminutowej ledwie drodze, ujrzałem z dala migające światełko. Był to słaby odblask i pochodził z jakowegoś domku. Kiedym bardziej się zbliżył, rozeznałem iż ów domek jest oberżą, jedną z licznie rozsianych w okolicach Paryża. Stała nieco na uboczu, schowana śród drzew, a czerwona latarnia zawieszona pod szyldem, oświetlała wielkimi złotymi literami wymalowany napis: Repos au voyageurs – odpoczynek podróżnym.
Nie ja jeden snadź musiałem skręcić do tej karczmy, gdyż na podwórzu stała wcale pięknie wyglądająca karoca tudzież kilka koni – na pierwszy rzut oka, po wojskowych czaprakach rozróżnić było można, należących do oficerów.
– Ha! Zacna zebrała się kompania – pomyślałem – tym panom wszystko jedno gdzie pić, byle wino było dobre!
Nie namyślając się długo, zeskoczyłem z gniadosza, przywiązałem go również do płotu i śmiałym krokiem wszedłem do izby.
Buchnęło na mnie ciężkie, oparne powietrze.
Za długim, wysokim szynkwasem gospodarowała coś koło gąsiorów przystojna, tęga szynkareczka.
Nieco opodal, za stołem, na drewnianych zydlach siedziało dwóch oficerów huzarskich pułku Bercheny’ego i wcale nieźle już musieli pociągnąć, o czym świadczyły twarze zaczerwienione i pijacka głośna rozmowa.
Obrzuciwszy wzrokiem owych jegomościów – a widząc, że szarże mieli ze mną równe, nie kwapiłem się im pierwszy składać ukłonu. Oni również zerknęli przelotnie i prowadzili dalej swą gawędę, nie zwracając na mnie uwagi.
Nieco zły wykręciłem się do dudków tyłem a trzasnąwszy głośno rękojeścią pałasza o stół, zawołałem o wino.
Podskoczyła szynkareczka.
– O pan porucznik – rzekła, spoglądając na mój mundur – nosi nieznane dystynkcje, wolno zapytać, jaki pułk... wszak odznaki gwardii cesarskiej...
– Dziwi mnie bardzo – odparłem – że go tu nie znacie, moja panno! Szwoleżerowie gwardii! Polacy! Jeden z pierwszych pułków najjaśniejszego pana...
Za mną rozległy się lekkie śmiechy. Widocznie huzary pozwalały sobie na jakieś uwagi.
– Tak! – powtórzyłem – jeden z najpierwszych pułków. I uszy bym temu uciął, kto by ośmielił się zaprzeczyć!
Uwagi tamtych durni z tyłu umilkły. Natomiast szynkareczka, nalewając złociste wino, mówiła.
– Szwoleżerowie... o wiem... Wiem, ci, co to tych hiszpańskich zbójów w tych górach tak tłukli... Wiem, nawet w gazetach pisali... Pan porucznik Polak? O to bardzo miły naród! Każdy Polak ma podobno na imię Stanisław i jest przystojny... Czy i pan porucznik... Stanisław?
Udobruchany nieco roześmiałem się szczerze.
– Zgadłaś moja obywatelko! W rzeczy samej, na imię mi Stanisław, ale i inne u nas też bywają imiona... Ażeby cię przekonać, rozpowiem o twojej oberży kolegom, którzy niechybnie zapragną zobaczyć tak miłą gosposię...
– Bardzo, bardzo proszę! I pan porucznik niechaj też częściej zagląda! Do nas bardzo blisko ze stolicy, tylko trzeba jechać nie tą drogą na prawo... pan zdaje się z prawej strony przyjechał... a na lewo...
– Wiem – poświadczyłem, choć z jej ust dopiero dowiadywałem się o należytym kierunku, rad iż nie muszę rozpytywać o drogę, a tym może dostarczyć z tyłu siedzącym huzarom powodu do dowcipków z przyczyny mej nieznajomości okolic Paryża – wiem i nie omieszkam wizytę powtórzyć!
– Będę czekała – szepnęła cicho – bardzo lubię oficerów, męża mam starego... i nudzę się tu sama...
Co powiedziawszy, szybko uciekła za szynkwas, gdzie z miną poważną, jęła gospodarzyć śród flaszek i gąsiorów.
– Wcaleś, moja acani, niczego – pomyślałem, nabijając lulkę a pociągając francuskiego cienkusza z kubka – wcaleś niczego i w rzeczy samej, warto będzie te odwiedziny powtórzyć. No, a teraz przyjrzyjmy się tym pankom od Bercheny’ego, bo jak jeszcze który choć nieznacznie się skrzywi, to jakem szwoleżer i szlachcic polski, mimo wszystkich zakazów przeciw pojedynkom cesarza... nie przepuszczę... – Wykręciwszy się nieco z zydlem, śmiało spojrzałem na dudków.
Ci jednak, czy zapomnieli naprawdę o mojej obecności, czy nie chcieli wszczynać awantury, teraz siedzieli odwróceni, coś szepcząc do siebie, a ich spojrzenia biegły w zgoła odmiennym kierunku.
Patrzyli w pogrążony w mroku kąt izby a przy tym tak się wzajem poszturchiwali, uśmiechali, zamieniając przyciszonym głosem jakieś spostrzeżenia, że w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, iż w głowach im się pomieszało albo upili się do nieprzytomności.
Jąłem zaciekawiony w tąż stronę spozierać a gdy oko nieco przywykło do ciemności i ja, z kolei, się zdumiałem.
W mrocznym zupełnie rogu izby siedziała jakaś niewiasta, ubrana czarno, z głową otuloną wielkim zawojem, że cała jej postać, rzekłbyś, zlewała się z otaczającymi ciemnościami. Teraz dopiero wspomniałem o oczekującej na dworze karocy, domyślając się, iż nią przybyć musiała nieznajoma.
Nadstawiłem ucha.
– Kto to może być? – mówił jeden z huzarów.
– Sądzę, że coś lepszego...
– Przyjechała karetą...
– Może aktorka...
– Sacrebleu! Doprawdy, nie wiem...
– Zagadać?...
– Jeśli masz odwagę.
– Ja bym nie miał?!
Właśnie podnosił się już z miejsca młodszy z panków od Bercheny’ego, gdy w tejże chwili, w drzwiach oberży ukazał się człowiek wyglądający na woźnicę. Podszedł do nieznajomej i niespokojnie rozglądając się dokoła, szepnął:
– Czy długo jeszcze oczekiwać będziemy?...
– Sądzę, wyruszymy wnet. Już ósma wieczór. Miał być o szóstej... – zabrzmiał melodyjny głos. – Nie przyjedzie...
– Więc mam szykować się do odjazdu?
– Tak!
Woźnica wyszedł, nieznajoma zastukała na szynkareczkę, aby uiścić swój rachunek.
– A więc miało być słodkie rendez-vous, które się nie udało... – mówił teraz starszy huzar. – Hm, biedna dama! Nie dziwię się, iż siedziała markotna! Ale też sobie i miejsca wybiera na spotkania!
– Tam do czarta! – krzyknął niemal głośno jego towarzysz – a może byśmy tak nieobecnego zastąpili!
– Wcale niezły pomysł, tylko spiesz się, bo już odchodzi!
W rzeczy samej, nieznajoma powstała, kierując się do wyjścia. Szła powoli, majestatycznie, nie zwracając na obecnych uwagi, gdy oficer, poderwawszy się szybko z miejsca, zastąpił jej drogę.
– Madame!
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.