- nowość
- promocja
- W empik go
52 dni w nowej szkole - ebook
52 dni w nowej szkole - ebook
Cześć, kochani!
W moim życiu nastąpiła prawdziwa rewolucja. Od września ja i mój brat Wiktor chodzimy do nowej szkoły… i to jakiej! Wystrój jak w ekskluzywnym hotelu, sale zabaw, miękkie pufy na korytarzach, no i kącik plastyczny, w którym mogłabym siedzieć godzinami. Obiady są najpyszniejsze na świecie, a zamiast dzwonków dostajemy powiadomienia w specjalnej aplikacji. Mało tego – jeśli się uda, to już niedługo moja klasa poleci na wymianę uczniowską do Tajlandii!
Brzmi ekstra? Niestety nie wszystko wygląda tak różowo. Bo zmiana szkoły potrafi nieźle zestresować. Wygląda na to, że nie każdy jest do mnie pozytywnie nastawiony. Do tego super nowoczesny system elektroniczny sterujący szkołą zaczął nawalać, przez co w nowej podstawówce bywa dziwnie… i niebezpiecznie.
Niezwykłe przygody, zabawne sytuacje, nowe przyjaźnie. 52 dni w nowej szkole to prawdziwy challenge!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8330-812-8 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
poniedziałek
Obudziły mnie świetliste promienie słońca łaskoczące moją twarz. Wieczorem jak zwykle zapomniałam zasunąć rolety, co poskutkowało skróceniem czasu snu o co najmniej trzy godziny. Normalnie zakryłabym twarz poduszką, obróciła się na bok i próbowała zasnąć, wrócić do krainy snów, ale dzisiaj nie było o tym mowy.
Przez ostatnie dwa miesiące zastanawiałam się, jak będzie wyglądał dzisiejszy poranek, jak sobie poradzę w nowym otoczeniu, wśród obcych ludzi. Zmiana szkoły to jak dotąd najbardziej stresujące wydarzenie w moim życiu. Przez całe wakacje nieustannie wracałam myślami do tej wielkiej zmiany i tego, jak zostanę odebrana. Czy nowa klasa przyjmie mnie przychylnie, będzie wobec mnie obojętna czy podejdzie z rezerwą lub niechęcią?
Przez sześć lat podstawówki uczniowie stworzyli już zapewne zgraną paczkę, do której dziś miała dołączyć nowa osoba. Czy będą na mnie źli, że zaburzam ich dobrze już znane środowisko, czy może podekscytowani pojawieniem się kogoś nowego?
Z kłębowiska lęków i obaw wyrwało mnie głośne tupanie, po czym do pokoju wpadł Wiktor, mój młodszy brat.
On również szedł dziś ze mną do nowej szkoły, ale w przeciwieństwie do mnie, nie wyglądał, jakby się czymkolwiek przejmował lub martwił. Był radosny i wyluzowany.
– Jak ci się podoba moja stylówka? – krzyknął wesoło Wiktor, ubrany w za duży T-shirt i modne luźne spodnie.
Uśmiechnęłam się na jego widok.
– Świetna, ale chyba nie jest wystarczająco galowa na pierwszy września.
– Przecież mój T-shirt jest biały, a spodnie są czarne – powiedział z przekorą brat. Skrzyżował ręce i zrobił swoją słynną minę à la sigma.
– No tak, ale o kilka rozmiarów za duże i z pewnością nie są eleganckie.
– Mnie się podobają – upierał się Wiktor.
– Wierz mi, lepiej nie podpadać nauczycielom pierwszego dnia w nowej szkole, załóż coś bardziej klasycznego.
– Nie chcę – odpowiedział wesoło.
Westchnęłam i pokręciłam głową.
Wiktor tak samo szybko zniknął z mojego pokoju, jak się w nim pojawił. Po pięciu sekundach usłyszałam odgłos suszarki. Brat zapewne już układał sobie fryzurę. Zazdrościłam mu jego luzu i entuzjazmu. Miał w sobie wrodzoną radość i pewność siebie. Odnosiłam wrażenie, że wszystkim się cieszył, w każdej sytuacji umiał znaleźć pozytywy. Był odważny, nie bał się zmian. Nie miał również oporów przed poznawaniem nowych ludzi, śmiało nawiązywał znajomości. Powiedziałabym, że jest moim totalnym przeciwieństwem, gdyż ja byłam z natury nieśmiała i zamknięta w sobie. Chociaż lubiłam przeżywać nowe przygody, stresowało mnie poznawanie nowych osób. Obawiałam się tego, czy mnie polubią, czy zrozumieją moje poczucie humoru, czy odnajdziemy wspólny język.
Dobra, koniec tych rozkmin! Pora się zebrać i stawić czoła dotychczasowym lękom.
Odświeżyłam się, wyszorowałam zęby i włożyłam wcześniej przygotowane ubrania. Wybór ostatecznie padł na białą koszulę, moją ulubioną czarną plisowaną spódniczkę oraz luźną marynarkę w białe i czarne paski.
Gdy kończyłam już rozczesywać włosy, które codziennie rano wywijały się na wszystkie strony, usłyszałam tradycyjne wołanie mamy, by schodzić już na dół na śniadanie. Zgarnęłam więc grafitowy skórzany plecaczek i zeszłam do kuchni.
Mój brat już kończył pałaszować mleko z płatkami, ja natomiast tak bardzo się stresowałam przed pierwszym dniem w nowej szkole, że nie miałam ochoty na śniadanie.
Mama zerknęła na mnie i błyskawicznie odczytała buzujące we mnie emocje.
– Trzymaj, przygotowałam twój ulubiony tost z jajkiem sadzonym.
Gdy tylko smakowity zapach dotarł do mojego nosa, od razu pobudził apetyt.
– Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością, wgryzając się w chrupiący chleb.
– Kochanie, nie stresuj się tak, wszystko będzie dobrze. Oddychaj głęboko, uspokój myśli i nastaw się pozytywnie. Jestem przekonana, że ten dzień miło cię zaskoczy. Nowa klasa z pewnością ucieszy się z dodatkowej osoby – kontynuowała mama. – Pamiętaj o uśmiechu i nie bój się rozmawiać z ludźmi.
Przygryzłam dolną wargę i próbowałam się szeroko uśmiechnąć, ale zamiast tego wyszedł mi niezgrabny grymas.
Od zawsze walczyłam z nieśmiałością. Za każdym razem, gdy jechałam na kolonie lub jakiś nowy kurs, na przykład wspinaczkę czy kółko plastyczne, gdzie była nieznana mi grupa uczestników, początkowo zamykałam się w sobie. Nawet gdy szłam na urodziny do koleżanki i spotykałam nowe osoby, zmieniałam się nie do poznania. Krępowałam się rozmawiać z nieznanymi mi rówieśnikami, byłam onieśmielona i podświadomie przybierałam kamienny wyraz twarzy. Zakładałam maskę i nie potrafiłam się nawet za bardzo uśmiechnąć. Dopiero gdy kogoś bliżej poznałam, maska powoli opadała, a ja zaczynałam się uśmiechać i swobodnie rozmawiać. Efekt był taki, że osoby, które mnie nie znały, myślały, że jestem zarozumiała, że zadzieram nosa, bo nie uśmiecham się i z nikim nie chcę rozmawiać, a mnie po prostu paraliżowała wewnętrzna nieśmiałość.
Z rozmyślań wyrwał mnie stanowczy głos młodszego brata.
– Sara, dzisiaj ja siedzę z przodu. Jest pierwszy września, czyli dzień nieparzysty, więc moja kolej na przedni fotel.
– Emm, tak, dobra – odpowiedziałam.
Wiktor urodził się w marcu, a ja w kwietniu. By zapobiec naszym kłótniom o przedni fotel w samochodzie, mama zadecydowała, że zgodnie z miesiącami naszych narodzin Wiktor ma do dyspozycji dni nieparzyste, a ja parzyste. Ten system niejednokrotnie zapobiegł poważnym awanturom w samochodach rodziców i babci.
– Dobra, załóżcie buty i wskakujcie do auta, jeśli nie chcecie zacząć nowej szkoły od spóźnienia – powiedział tata. – Jak się pospieszycie, to was podrzucę.
Wiktor w radosnym nastroju błyskawicznie pobiegł zakładać buty. Ja narzuciłam plecaczek na jedno ramię i wtedy poczułam delikatny uścisk.
– Głowa do góry. Pamiętaj o uśmiechu i pozytywnym nastawieniu. Daj się poznać, a na pewno nowa klasa cię polubi – powiedziała mama, przytulając mnie delikatnie.
– Yhym – wymamrotałam i pobiegłam na dół. Włożyłam moje ulubione czarne buty na grubym koturnie i ruszyłam do auta. Zgodnie z naszą zasadą dziś to ja musiałam usiąść na tylnym siedzeniu.
Dlaczego w siódmej klasie nagle zmieniałam szkołę?
Rodzice dowiedzieli się, że niedaleko naszego domu już od kilku lat sprawnie działa szkoła prywatna, która kładzie duży nacisk na naukę języków obcych. To prawda, że jednym z moich ulubionych przedmiotów w szkole był angielski – na równi z plastyką, którą również bardzo lubiłam. Niejednokrotnie krytykowałam moją starą szkołę, gdzie często ponad połowa lekcji mijała na upominaniu niektórych chłopaków i zwykle potem brakowało czasu na przeprowadzenie przez nauczyciela ciekawych zajęć. Efekt był taki, że dostawaliśmy listę słówek do nauki w domu bez możliwości poćwiczenia konwersacji.
Zwierzałam się mamie z moich marzeń o zmianie klasy lub szkoły, ale nie spodziewałam się, że moje marudzenie przyniesie takie efekty! Rodzice, chcąc sprawić mi radość, a zarazem poprawić jakość mojej edukacji, zapisali mnie do nowej szkoły. By mnie niepotrzebnie nie stresować, postanowili zachować to jak najdłużej w tajemnicy. Podzielili się tym jedynie z Wiktorem, a on poprosił, by i jego przenieśli do szkoły językowej.
W czerwcu, na tydzień przed końcem roku szkolnego, mój młodszy brat się wygadał. Gdy dotarła do mnie ta „niespodzianka”, poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Serce zaczęło mi bić jak szalone i milion myśli opanowało umysł. Z jednej strony chciałam zmiany, a z drugiej – bałam się nowej szkoły. Przerażało mnie zostawienie mojej klasy i zaczynanie wszystkiego od nowa. Miałam tu kilka zaprzyjaźnionych osób, z którymi przez ostatnie lata mocno się zżyłam. Uwielbiałam na przerwach wygłupiać się ze zwariowaną Haliną, zabawną Joasią, energiczną Liwką i spokojną Moniką. Miałyśmy wspólne tematy do rozmów, bardzo dobrze znałyśmy swoje mocne i słabe strony. Każda z nas wiedziała, jakich tematów nie poruszać, by uniknąć kłótni i nieporozumień, oraz co robić, by poprawić innej nastrój. Lubiłam nasze specyficzne poczucie humoru, tajne rozmowy w toalecie i niektóre wygłupy na lekcjach. Po tych wszystkich wspólnie spędzonych latach wystarczyło, że spojrzałam na koleżanki i od razu wiedziałam, czy mają dobry, czy zły dzień.
Właściwie przyzwyczaiłam się do łatki „najgorszej klasy w szkole”, do tego, że chłopaki nieustannie robią pranki i wyzwania, chociaż docinki i zaczepki niektórych z nich były naprawdę męczące. Kilku chłopaków nie odpuszczało nikomu, na każdej lekcji dogryzali uczniom i nauczycielom, przez co nie byliśmy zbyt lubianą klasą. Omijały nas wycieczki szkolne, bo żaden nauczyciel nie chciał dołączyć swojej klasy do naszej, nikt też nie chciał jechać z nami jako opiekun grupy.
– Sara, wychodzisz? Nie możesz przeczekać rozpoczęcia roku szkolnego w aucie, śpieszę się do pracy. – Głos taty wyrwał mnie z zamyślenia.
Rozejrzałam się pośpiesznie. Przez przednią szybę widziałam budynek nowej szkoły – ładny, czysty, nowoczesny, z dużymi oknami i masą zieleni na zewnątrz.
– Sara, ja idę – rzucił zniecierpliwiony Wiktor.
– Czekaj na mnie, już wychodzę – powiedziałam, odpinając pas i wygrzebując się z auta.
– Nie zapomnij plecaka! – krzyknął tata. – Pamiętaj, że wracacie sami, ja muszę posiedzieć trochę w biurze. Powodzenia!
Gdy tylko zatrzasnęłam drzwi, tata odjechał, zostawiając nas wśród masy nieznajomych osób.
– Ja mam rozpoczęcie w sali 202, a ty? – zapytał wesoło Wiktor.
– W 103.
– Wejdźmy do środka i zobaczmy, gdzie są nasze klasy.
Weszliśmy przez wielkie, nowoczesne, oszklone drzwi. Hol lśnił czystością, na podłogach błyszczały białe kafle. Ściany były przeważnie szare, gdzieniegdzie ozdobione drewnianymi lamelami.
– Wow, tu wygląda jak w pięciogwiazdkowym hotelu – wyszeptał Wiktor, speszony wystrojem.
W głębi korytarza widać było rzędy kolorowych, metalowych szafek, takich, jakie można oglądać w amerykańskich filmach. W naszej starej szkole szafki ustawione były w ponurej piwnicy, większość z nich się nie domykała lub zacinała, a w dodatku wszystkie były pomalowane na brudnokremowy kolor.
Chłonęłam to nowe, piękne otoczenie. Z każdą chwilą wyłapywałam więcej detali – piękne zielone rośliny nadające wnętrzom świeżości, miękkie puszyste pufy porozstawiane w różnych miejscach, zdobiące korytarze ramy z kolorowymi grafikami i dizajnerskie lampy, dające ciepłe żółte światło zamiast rażących w oczy jarzeniówek na sufitach.
To nie jedyne różnice, jakie rzuciły mi się w oczy. Wszyscy uczniowie, których mijaliśmy, też byli jacyś inni. Uśmiechali się, mieli nienaganne fryzury; nikt nie nosił mundurków, ale wszyscy wyglądali podobnie. Mieli na sobie różne ubrania – białe koszule z krótkim lub długim rękawkiem, spódnice, spodnie, sukienki – ale odnosiłam nieodparte wrażenie, że wszyscy wyglądają tak samo.
– Wow, ale oni są do siebie podobni… – wyszeptał mój brat.
– Też to zauważyłeś?
– Wyglądają jak jakieś klony.
– Może takie odnieśliśmy pierwsze wrażenie ze względu na ubiór galowy. Jutro, gdy każdy wskoczy w swoje zwyczajne ciuchy, to odczucie na pewno zniknie. – Nie byłam pewna, czy pocieszam siebie, czy brata.
– Ale ta szkoła jest mega wypasiona.
– Przyznam, że na mnie też zrobiła ogromne wrażenie, nie spodziewałam się, że będzie tu aż tak ładnie.
– I nowocześnie! Zobacz, każda sala ma czytnik kart.
Faktycznie, przy wszystkich drzwiach migały czerwone i zielone diody, do których uczniowie przykładali zapięte na nadgarstkach zegarki. Dopiero po cichutkim piknięciu drzwi się otwierały i można było wejść do środka.
– Jak myślisz, gdzie są nasze sale?
– Patrząc po numerach, myślę, że moja będzie na pierwszym piętrze, a twoja na drugim.
– Odprowadzisz mnie? – zapytał nieśmiało Wiktor.
To było do niego niepodobne. Czyżby mój przebojowy brat nagle zaczął się stresować? Zamrugałam ze zdziwienia.
– No proszęęę, tu jest jakoś tak dziwnie – jęknął cicho Wiktor.
– Jasne, chodź – odparłam. – Zobaczymy, gdzie jest twoja sala.
Ruszyliśmy przed siebie marmurowymi schodami. Poręcze były wykończone idealnie gładkim, grubym drewnem, niezwykle przyjemnym w dotyku.
Pierwsze piętro było bardzo podobne do parteru – z każdej strony korytarze doświetlało słońce przebijające się przez ogromne szyby, lecz ostre promienie były przytłumione przez rośliny okalające ściany i okna. Tu, zamiast miękkich pufów, poustawiane były kanapy, wąskie fotele, a w rogu za matowymi szybami stał stół do cymbergaja, obok którego wisiała elektroniczna tarcza do darta. Tuż obok znajdował się flipper oraz maszyna do boksowania i kopania.
– O matko, ale tu jest ekstra! Widzisz te wszystkie maszyny?! – W głosie Wiktora brzmiała czysta ekscytacja.
– To chyba strefa gier.
– Jest nawet kopacz!
– W naszej starej szkole byłby z pewnością często używany, zwłaszcza przez chłopaków z mojej klasy, po otrzymaniu ocen z trudnego sprawdzianu – zażartowałam.
– Dziwne, że nikt z tego nie korzysta.
Rzeczywiście, wszystkie osoby, które mijaliśmy, obojętnie przechodziły obok kanap, automatów do gier i od razu kierowały się do sal lekcyjnych.
– Może już im się znudziły. Jeśli mają je na co dzień, pewnie przestały ich bawić – powiedziałam.
– Mnie się nigdy nie znudzą – skomentował Wiktor, trafiając lotką w białe pole na tarczy.
Na korytarzach zrobiło się pusto, przez co głos brata zabrzmiał wyjątkowo głośno.
– Cii, nie krzycz tak. Chodź, sprawdzimy, jak wygląda twoje piętro.
Wiktor kiwnął głową i niepewnym krokiem poszedł za mną schodami w górę. Z każdym stopniem odkrywało się przed nami coraz więcej kolorowego wnętrza. Ściany były pomalowane na pastelowe kolory, które przecinały się pod różnymi kątami. Dominowała wesoła, jasna zieleń, gdzieniegdzie zastąpiona żółcią, różem i błękitem. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to piętro jest przeznaczone dla młodszych uczniów. Zamiast kanap i siedzisk stały tutaj huśtawki, wygodne pluszowe fotele bujane i ogromne, kolorowe pufy. Po prawej stronie mieściła się dosyć spora sala zabaw ze zjeżdżalniami, trampoliną i basenem z piłeczkami.
Gdy Wiktor ją dostrzegł, oczy mu się zaświeciły w euforii i wydał pisk radości.
– To jest najlepsza szkoła na świecie!
– Ciii! – uciszyłam go. Nie chciałam już pierwszego dnia podpaść tutejszym nauczycielom. – Chwila. – Rozejrzałam się dookoła. – Gdzie są wszyscy uczniowie?
Wiktor omiótł wzrokiem korytarz.
– Gdzie oni się podziali?
– Która jest godzina?
Nie słyszałam jeszcze dzwonka, ale miałam dziwne wrażenie, że coś nas ominęło.
– Pięć po dziewiątej!
– Wiktor, jesteśmy spóźnieni! – wyjąkałam przerażonym głosem.
– Ale jak to? Przecież dzwonek nie dzwonił.
– Może w tej szkole nie mają dzwonków?
Rzeczywiście, tradycyjny dzwonek zupełnie nie pasował do tego miejsca.
– Tu jest twoja klasa. – Podprowadziłam brata w stronę właściwych drzwi. – Wejdź szybko i przeproś za spóźnienie, a ja lecę do mojej sali. Spotkamy się na następnej przerwie.
– O ile tutaj mają przerwy… – wymamrotał cicho mój brat i oddalił się w stronę swojej sali lekcyjnej.
Nie czekając, aż zapuka i wejdzie do środka, pobiegłam szybko schodami w dół, prosto pod drzwi mojej klasy. Niewiele myśląc, zapukałam i pociągnęłam za klamkę, by wejść do środka, jednak drzwi ani drgnęły.
No tak, w tej klasie drzwi również miały czytnik dostępu, a ja nie miałam jeszcze mojej karty. Gdy rozmyślałam, czy zapukać ponownie, czy pobiec szybko do sekretariatu, drzwi się otworzyły i uderzyły mnie w czoło.
– Aj! – pisnęłam.
W drzwiach stała nauczycielka, wysoka blondynka o bardzo ładnej twarzy, ubrana w dobrze skrojony garnitur i markowe okulary korekcyjne. Wyglądem bardziej przypominała pracowniczkę zagranicznej korporacji niż nauczycielkę szkoły podstawowej.
– Dzień dobry – powiedziałam nieśmiało.
– Dzień dobry. Ty zapewne jesteś naszą nową uczennicą?
– Tak. Przepraszam za spóźnienie, ale nie słyszałam dzwonka i nie umiałam otworzyć drzwi do klasy.
Za plecami nauczycielki słychać było ożywiony szum rozmów oraz wesoły chichot moich rówieśników.
– Proszę o ciszę – Nauczycielka ze stanowczością i zarazem nutą sympatii w głosie upomniała klasę, po czym zwróciła się do mnie: – W naszej szkole nie ma dzwonków, by nie stresować uczniów. Każdy członek społeczności posiada w swoim telefonie i smartwatchu aplikację, która otwiera drzwi do pomieszczeń, do których przysługuje mu dostęp.
– Aha, przepraszam, nie wiedziałam – odparłam nieśmiało.
– Nie czytałaś przewodnika po naszej placówce?
Faktycznie, latem mama przyniosła mi ich broszurkę. Powiedziała, żebym w wolnej chwili się z nią zapoznała, ale sam fakt zmiany szkoły tak strasznie mnie stresował, że za każdym razem, gdy brałam broszurkę do rąk, zalewała mnie fala panicznego lęku, więc od razu chowałam ulotkę głęboko w szufladzie, obiecując sobie, że zajrzę do niej później.
– Nie miałam jeszcze okazji – odpowiedziałam cichutko i poczułam, jak wielki rumieniec wylewa mi się na policzki.
– Rozumiem, nadrobisz to później. Wejdź proszę do klasy i przedstaw się wszystkim.
Nadeszła chwila, której tak bardzo się obawiałam. Zamknęłam drzwi klasy i stanęłam przy tablicy.
– Cześć, mam na imię Sara, miło mi was poznać – powiedziałam cicho, a mój głos lekko zadrżał przez buzujące we mnie emocje, lęk przed odrzuceniem i narastające wewnętrzne napięcie.
– Cześć – odezwał się beznamiętny chór głosów.
– Sara dziś dołącza do naszej klasy. Przyjmijcie ją ciepło, na pewno stresuje się zmianą szkoły. Olu, czy zostaniesz opiekunką Sary w pierwszym tygodniu roku szkolnego?
Niebieskooka blondynka, siedząca w środkowej ławce w pierwszym rzędzie, nieznacznie kiwnęła głową i delikatnie się uśmiechnęła.
– Chciałabym, żebyś oprowadziła Sarę po szkole, pokazała jej najważniejsze miejsca i wytłumaczyła, jakie panują u nas zasady.
– Oczywiście, proszę pani – powiedziała dziarsko Ola.
– Dziękuję. Saro, usiądź proszę na wolnym miejscu.
– Dobrze.
– Proszę, tutaj jest twój nowy smartwatch z wgraną szkolną aplikacją, dzięki której otworzysz sobie drzwi do sal lekcyjnych i pomieszczeń socjalnych – wytłumaczyła wychowawczyni, wręczając mi ładny czarny zegarek.
Niezwłocznie go założyłam i zaciekawiona, rozejrzałam się po pomieszczeniu.
W klasie było trzynaście osób: sześciu chłopców i siedem dziewczyn. Ławki ustawiono dwójkami. Zauważyłam wolne miejsce w trzecim rzędzie pod oknem, więc szybko ruszyłam w tamtą stronę.
Moją ławkową sąsiadką okazała się ładna brunetka o krótkich włosach sięgających do ucha. Ubrana była w białą koszulę z krótkim rękawkiem, czarną, krótką, elegancką kamizelkę i szerokie, luźne spodnie w tym samym kolorze. Stylizację idealnie dopełniały okulary w czarnych, modnych oprawkach.
– Cześć – szepnęła wesoło.
– Cześć – odpowiedziałam. – Wolne?
– Tak, siadaj.
Siadając w ławce, czułam na sobie ciekawskie spojrzenia całej klasy i zaczęłam się rumienić. By zatuszować skrępowanie, oparłam się wygodnie o krzesło i przysłoniłam twarz włosami na tyle, na ile było to możliwe.
Wychowawczyni, pani Weronika, po kilku słowach wstępu przeszła na język angielski. Przypomniała klasie panujące w szkole zasady, które dla mnie były nowością i które chłonęłam jak gąbka.
Zorientowałam się, że w sali wisiały zegar i tabela z wypisanymi godzinami lekcji. Wychowawczyni wyjaśniła nam, że gdy nadchodziła upragniona przerwa, uczniowie po prostu wstawali i wychodzili na korytarz. Każda przerwa trwała piętnaście minut, poza tą obiadową, na którą było przeznaczone aż pół godziny. Dyrekcja chciała, by każdy uczeń miał dostatecznie dużo czasu na obiad i nie stresował się, że nie zdąży zjeść obu dań przed kolejną lekcją.
Z tego, co zrozumiałam, w szkole znajdowało się kilkanaście pomieszczeń, w których można było spędzić przerwę. Pomieszczenia dla aktywnych, gdzie można pobiegać czy poćwiczyć, pokoje, w których można się wyciszyć i pobyć samemu. Szkoła miała również salę kinową i czytelnię.
Nagle mój zegarek zawibrował i pojawiło się na nim powiadomienie: przerwa do godziny 10.00, następne spotkanie w sali 102.
Zaintrygowana, zerknęłam na nowych kolegów i koleżanki. Spojrzeli na swoje zegarki, po czym zaczęli się podnosić z krzeseł i opuszczać salę.
– To nasz system elektroniczny. Każdy z nas dostaje szkolne powiadomienia na zegarek, dzięki czemu nie trzeba zerkać do telefonu. Zegarkiem otworzysz też drzwi do swojej sali lekcyjnej i do stref aktywności w czasie przerwy – podpowiedziała mi koleżanka z ławki, chociaż wychowawczyni już o tym wspomniała.
– Ekstra.
– A tak w ogóle, jestem Jagoda.
– Sara, bardzo mi miło.
– Oprowadzić cię po szkole? – zaproponowała nowa znajoma.
– Chętnie – odpowiedziałam. Zaciekawiły mnie te wszystkie strefy i chciałam je zobaczyć.
W tym momencie jednak podeszła do nas Ola, moja opiekunka na pierwszy tydzień szkoły, wyznaczona przez wychowawczynię.
– Nie słyszałaś pani Weroniki? To ja zostałam wyznaczona na opiekunkę Sary i to ja mam ją oprowadzić po szkole – syknęła niemiło do Jagody.
– To może obie mnie oprowadzicie? Na pewno każda z was ma inne ciekawostki do opowiedzenia – zaproponowałam.
Jagoda zrobiła wielkie oczy, a Ola cała się spięła.
– Jesteś nowa, nie znasz jeszcze obowiązujących tu zasad, dlatego tym razem ci daruję – powiedziała nieprzyjemnym tonem Ola. – Gdy nauczyciel wyda polecenie, uczeń je wykonuje bez żadnych modyfikacji, zrozumiano?
– Spokojnie, to była tylko luźna sugestia. – Uniosłam otwarte dłonie na znak, że nie chcę spiny.
– W tym tygodniu jestem twoją opiekunką i musisz się stosować do moich poleceń.
Ton pełen wyższości, jakim przemawiała Ola, zupełnie zbił mnie z tropu, nie spodziewałam się aż tak apodyktycznej nowej koleżanki.
– Chodź za mną, masz sporo miejsc do zwiedzenia – orzekła Ola i nie czekając na odpowiedź, ruszyła do drzwi.
Popatrzyłam zmieszana na Jagodę.
– Lepiej idź, nie warto z nią zaczynać – powiedziała cicho dziewczyna. – Zobaczymy się na następnej lekcji, zajmę ci miejsce.
– Dziękuję – wyszeptałam i pobiegłam za Olą.
Tym razem na korytarzu szkolnym panował spory ruch. Roześmiani uczniowie w różnym wieku przechadzali się swobodnie i rozmawiali na rozmaite tematy. W tłumie biało-czarnych galowych strojów niełatwo było wypatrzyć Olę, ale po chwili zauważyłam ją po prawej stronie korytarza. Emanowały od niej wytworność i duma. Sprawiała wrażenie osoby bardzo pewnej siebie, nieznoszącej sprzeciwu. Jej ładne rysy twarzy nie pasowały do mrocznego spojrzenia, jakim mierzyła pozostałych uczniów.
– Pośpiesz się, Saro. Przerwa trwa tylko piętnaście minut, a w budynku znajduje się sporo interesujących pomieszczeń.
– Przepraszam. Prowadź, proszę – powiedziałam, starając się zachować łagodny ton, chociaż powoli zaczynała mnie irytować impertynencja Oli.
– Górne piętro jest zarezerwowane dla dzieciaków z klas jeden-cztery. Nie będziemy traciły czasu na zwiedzanie piętra, na które i tak nie będziesz zaglądać.
Spojrzałam tęsknie w stronę schodów. Ciekawa byłam, jakie rozrywki kryje drugie piętro poza niesamowicie fajną salą zabaw, którą udało mi się wcześniej dostrzec.
– No dobrze! – Ola wyrwała mnie z zamyślenia. – Tak jak widzisz, tuż obok naszej sali jest strefa gier, gdzie chillują bezmózgi. Mam nadzieję, że ciebie nie interesują tak prymitywne rozrywki. Ja osobiście nigdy tam nie bywam i jeśli chcesz się cieszyć dobrą opinią, radzę ci również tam nie podchodzić – fuknęła Ola i poszła prosto korytarzem. Ruszyłam za nią, myśląc, że bardzo lubię grać w gry komputerowe, ale lepiej jej tego nie mówić.
Korytarz szkolny miał kształt kwadratu, pośrodku którego znajdowało się spore patio z piękną roślinnością. Wchodziło się do niego jedynie z poziomu parteru. Na naszym piętrze w każdym rogu było jakieś fajne miejsce. Naprzeciwko strefy gamingowej znajdowała się przestrzeń czytelnicza, gdzie na pięknych dębowych półkach poustawiane były przeróżne książki, magazyny i czasopisma. Miękkie szezlongi zachęcały do położenia się i zagłębienia w lekturze. Wyglądało to naprawdę przytulnie.
W następnym rogu, za matowymi szybami, znalazła się strefa beauty z dużymi lustrami, gdzie kilka dziewczyn w wielkim skupieniu poprawiało swój wygląd. Jedna tuszowała sobie rzęsy, druga malowała przyjaciółce kreskę eyelinerem, a kolejne dwie rozczesywały włosy.
– Tu jest miejsce, gdzie zawsze warto podejść i sprawdzić swój look. Jeśli rozmaże ci się eyeliner lub nie zdążysz rano nałożyć podkładu, tutaj możesz to swobodnie poprawić. Widzę, że dziś zapomniałaś się pomalować – zerknęła na mnie krytycznie Ola.
Zlustrowałam ją uważnym spojrzeniem i zauważyłam, że ma nałożony mocno kryjący podkład, policzki podkreślone różem, oczy perfekcyjnie zarysowane i rzęsy pogrubione sporą ilością maskary.
– Na co dzień zazwyczaj się nie maluję – powiedziałam wymijająco, po czym zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu.
Dziewczyny tłoczyły się przy sporych lustrach i wymieniały poglądami na temat różnych marek kosmetyków. Ola wyjaśniała z dużym ożywieniem, które roczniki mają do dyspozycji poszczególne lustra, mnie tymczasem zainteresowało oszklone pomieszczenie w czwartym rogu naszego kwadratowego korytarza.
– Co tam jest? – zapytałam.
– A nic ciekawego, pomieszczenie plastyczne dla „kreatywnych” – odpowiedziała Ola z wyraźnym niesmakiem.
Szeroki uśmiech od razu zagościł na mojej twarzy.
– Mogę do niego zajrzeć?
– Jeśli musisz. Zapewniam cię, że nie ma tam nic godnego uwagi – podsumowała koleżanka kpiąco.
Nie słuchałam dalszych słów mojej szkolnej opiekunki, tylko szybkim krokiem podeszłam do szklanych drzwi. One również były pokryte matową powłoką, ale z wnętrza przebijały żywe kolory.
Gdy weszłam do środka, aż zaparło mi dech w piersiach! W pomieszczeniu znajdowało się kilka rozstawionych sztalug, ściany z lewej strony ozdabiały kolorowe obrazy pejzaży, martwej natury i szalonej sztuki awangardowej. Na regale pod drugą ścianą można było znaleźć ogromny zapas pustych płócien, farb olejnych, akrylowych i pędzli, a tuż obok wydzielona była sekcja rzeźbiarska, z glinianymi popiersiami i zestawami dłutek. Było nawet koło garncarskie! To zdecydowanie miejsce dla mnie. Już zastanawiałam się, od czego zacząć, czy coś wyrzeźbić czy może narysować pięknymi pastelami, gdy na plecach poczułam nieprzyjemne ukłucie. Odwróciłam się i dostrzegłam naburmuszoną Olę.
– Chyba nie zamierzasz spędzać przerw w tej śmierdzącej norze! – wycedziła z niedowierzaniem.
W pokoju plastycznym unosił się specyficzny zapach mieszanki farb i gliny, co dla mnie nie stanowiło żadnego problemu. Zapach ten działał na mnie relaksująco – gdy tylko zaczynałam mieszać farby i nanosić je na podobrazie, przenosiłam się w inny wymiar.
– Zresztą teraz i tak nic nie zmalujesz, czas przerwy się kończy. Musimy wracać do klasy – powiedziała nieprzyjemnym tonem Ola, po czym natychmiast obróciła się na pięcie i wyszła z sali kreatywnej.
No tak… Przypomniałam sobie, że w tej szkole nie usłyszę dzwonka, sama musiałam pilnować czasu. Z żalem spojrzałam na fascynujące wnętrze, po czym podążyłam za Olą w stronę naszej klasy. Kiedy szłam, mój zegarek delikatnie zawibrował. Otrzymałam przypomnienie, że czas przerwy dobiega końca.
Większość uczniów już siedziała na swoich miejscach. Rozejrzałam się niepewnie i zauważyłam, że Jagoda wesoło się do mnie uśmiecha. Od razu odwzajemniłam uśmiech i podeszłam do jej ławki.
– Siadaj – powiedziała. – Przytrzymałam ci miejsce.
– Dzięki wielkie – odpowiedziałam, siadając.
– Nic ci nie przytrzymała – wtrąciła się wyniośle Ola. – Nikt inny i tak by z nią nie usiadł.
Po tej kąśliwej uwadze byłam już całkowicie pewna, co myślę o Oli. Z pewnością nie była to osoba, z którą chciałabym się zaprzyjaźnić, w przeciwieństwie do sympatycznej Jagody.
Moje rozmyślania przerwała wychowawczyni, rozpoczynając drugą część spotkania organizacyjnego. Przedstawiła nam plan wyjść i wycieczek, które czekały naszą klasę w tym semestrze. Byłam pod ogromnym wrażeniem projektów organizowanych przez szkołę, miejsc, które mieliśmy odwiedzić, a także liczby konkursów, olimpiad i innych aktywności, do jakich nas zachęcano.
Przez chwilę zapatrzyłam się na drzewa okalające teren budynku. Ocknęłam się, gdy nagle wszyscy po prostu wstali i zaczęli wychodzić. Mój zegarek też wyświetlił informację o końcu lekcji. Pomyślałam, że trudno będzie się przyzwyczaić do braku dzwonka, ale z drugiej strony przyjemnie było nie słyszeć co chwilę tego przeraźliwego jazgotu z mojej poprzedniej szkoły.
Gdy wyszłam przed budynek, zauważyłam grupkę młodszych uczniów; w środku stał mój brat, zaangażowany w wesołą rozmowę. Gdy mnie zauważył, pożegnał się z nowymi kolegami i podbiegł do mnie.
– Wracamy pieszo do domu?
– Jasne, muszę się przewietrzyć po tych wszystkich nowościach.
– Ja też – odpowiedział Wiktor. – Ta szkoła jest super!
Szliśmy wolnym tempem. Delektowałam się ciepłem wrześniowych promieni słońca przeskakujących po mojej twarzy raz za razem i chowających się za liśćmi mijanych drzew. Uwielbiałam spacerować po parku i pobliskim lesie, otaczać się naturą, słuchać śpiewu ptaków. Wiktor całą drogę opowiadał o swoich wrażeniach z wizyty w nowej szkole. Był oczarowany pięknymi wnętrzami równie mocno jak ja, ale najbardziej cieszyły go sale rekreacyjne, takie jak małpi gaj, sala kinowa i zewnętrzny podgrzewany basen.
Nie wiedziałam, jak on to robił, ale zdążył zapoznać się z całą nową klasą i zapamiętać większość imion. Ja poznałam zaledwie dwie osoby, a on opowiadał mi już śmieszne anegdotki o nowych kolegach i koleżankach. To niesamowite, jak dużo mój brat był w stanie gadać. Buzia mu się nie zamykała ani na chwilę!
Po powrocie do domu wypiłam pół butelki wody, usiadłam na ulubionej huśtawce w ogródku i obserwowałam, jak moje kochane żółwiki, Oszi i Bartuś, wygrzewają się na słońcu. Oszi stanęła na dwóch łapkach, opierając się o palisadę, i wyciągnęła główkę najwyżej jak mogła, by złapać maksymalną ilość ciepłych promieni słonecznych, a Bartuś tradycyjnie skubał sobie zioła rosnące na ich zewnętrznym wybiegu.
– Hej, i jak pierwsze wrażenia? – zapytała mama, wychodząc do ogrodu.
– Da się przeżyć – odpowiedziałam zdawkowo.
– Poznałaś ludzi z klasy?
– Emmm, tylko dwie dziewczyny.
– I jakie są? – Mama nie dawała się zbyć.
– Zupełnie różne.
Po dwóch miesiącach napięcia, stresu i niepewności, jak to będzie, dziś wreszcie poczułam ulgę i spokój. Jeszcze nie zapoznałam się z całą klasą, ale na pierwszy rzut oka widziałam, że nie będzie tak źle, jak się obawiałam. Była wprawdzie Ola, której zamierzałam unikać, ale większość osób wydawała się w porządku. No i oczywiście była Jagoda, z którą od razu złapałam nić porozumienia. Już chciałam opowiedzieć o poznanych dziewczynach, gdy w domu rozdzwonił się telefon mamy.
– Przepraszam, muszę wracać do pracy. Odgrzej sobie obiad i później wszystko mi opowiesz, okej?
– Jasne.
Gdy byłam mała i mama całymi dniami pracowała w biurze, marzyłam by spędzała więcej czasu w domu. Pamiętam, jak strasznie za nią tęskniłam i z niecierpliwością czekałam na jej powrót. Teraz, nawet gdy siedziała w swoim gabinecie, zawsze mogłam podejść i o coś zapytać.
– Mam przygrzać spaghetti czy kurczaka? – Zatrzymałam ją jeszcze.
– Co chcesz.
– A w garnku czy na patelni?
Mama spojrzała na mnie wymownie.
– Ja chcę spaghetti! – krzyknął za jej plecami mój młodszy brat.
– Okej, poradzę sobie – skapitulowałam i patrzyłam, jak mama kieruje się do swojego gabinetu, by odebrać telefon.
Po posiłku usiadłam na balkonie ze szkicownikiem w ręku i rysowałam kolejne strony mojego komiksu o czterech przyjaciółkach. Chciałabym, by pojawił się kiedyś w księgarniach, ale przede mną było jeszcze dużo pracy.
Kończyłam trzecią stronę, gdy przerwało mi pojawienie się mamy.
– Nareszcie skończyłam. Idziesz się przejść?
– Jasne – odpowiedziałam ochoczo.
Popołudniowe spacery to była już nasza tradycja. Mama po całym dniu siedzenia przy komputerze lubiła się przejść, a dla mnie to była świetna okazja, by z nią pogadać bez gumowego ucha Wiktora i jego nieustannego wtrącania się w nasze rozmowy. Wiecie, jak to jest z młodszym rodzeństwem – gdy byliśmy we dwójkę, świetnie się dogadywaliśmy, ale przy rodzicach Wiktorowi włączał się gen rywalizacji i mój brat próbował za wszelką cenę skupić całą uwagę na sobie, przerywając często moje wypowiedzi.
Przechadzając się wśród zieleni, opowiedziałam mamie przebieg dzisiejszych wydarzeń i szczegółowo opisałam zachowanie Oli.
– Ludzie są różni w każdym miejscu. Czy to w nowej szkole, na koloniach, czy w pracy poznasz osoby, które są do ciebie podobne, i takie, których nie polubisz. Tak już jest i nie ma sensu się tym przejmować. Trzymaj z tymi, z którymi czujesz nić porozumienia, z resztą zachowaj przyjazne kontakty – skomentowała moją relację mama.
– Ale mamo, ta Ola była strasznie niemiła dla Jagody.
– Może mają za sobą jakieś dawne utarczki, o których nie wiesz?
– Pewnie tak, ale nie powinna tak traktować Jagody, to było naprawdę wredne.
– Daj sobie i innym czas. Nie oceniaj ludzi pierwszego dnia szkoły, poznaj ich i nie daj się wciągnąć w konflikty.
– Spróbuję – odpowiedziałam.
Wieczorem, leżąc w łóżku, zastanawiałam się nad słowami mamy. Nie powinnam z góry oceniać ludzi, nie znając szerszego kontekstu całego wydarzenia, ale byłam pewna, że nie polubię kogoś, kto z wyższością traktuje innych.DZIEŃ 2
wtorek
Następnego dnia wkroczyłam do szkoły z większą pewnością siebie. W telefonie sprawdziłam grafik i bez problemu trafiłam pod klasę. Po korytarzu krążyło parę osób, dwie dziewczyny uśmiechnęły się do mnie przyjaźnie.
– Hejka, nie zdążyłyśmy się wczoraj zapoznać. Ja jestem Ania, a to jest Hania.
– Cześć, jestem Sara – przywitałam się przyjaźnie.
– Wczoraj bardzo szybko wyszłaś i nie miałyśmy okazji pogadać.
– Sorki, ale musiałam zgarnąć młodszego brata.
– Też się do nas przeniósł? – zapytała Ania.
– Tak, jest w trzeciej klasie.
– To tak jak moja siostra – wtrąciła Hania. – Fajnie, że do nas dołączyłaś. Trzynaście osób w klasie to naprawdę za mało.
– I zawsze komuś brakowało pary – dodała Ania.
– Teraz będzie nas zdecydowanie więcej niż chłopaków. Już nie będą wygrywać w głosowaniach klasowych – dopowiedziała wesoło jej koleżanka.
– Chodzicie do tej szkoły od samego początku? – zapytałam.
– W większości tak. Były dwie osoby, które odeszły po trzeciej klasie, Halina doszła do nas w czwartej, a Julek w piątej – wymieniła Hania.
– Więc nie jestem pierwszą osobą, która do was dołączyła?
– Nie, ale zawsze się cieszymy, gdy ktoś dochodzi.
– O tak! – potwierdziła Ania. – Zawsze robi się ciekawiej.
Bardzo ucieszyły mnie te słowa. Okazało się, że moi koledzy z nowej klasy cieszą się ze zmian, nie są wrogo nastawieni do „intruzów”, jak się obawiałam. Kolejna partia wcześniejszych zmartwień uleciała ze mnie i poczułam wyraźną ulgę.
– A wy co się tak cieszycie? Dlaczego nie jesteście jeszcze w klasie? – Usłyszałam oschły głos Oli. – Za minutę początek lekcji.
– Cześć, Ola – powiedziały chórem dziewczyny, jednocześnie tracąc iskrę radości, która chwilkę wcześniej pojawiła się w ich oczach.
– Cześć. Sorki, zagadałyśmy się – odpowiedziałam.
Dziewczyna, która miała przecież być moją opiekunką, zmierzyła mnie lodowatym wzrokiem, pod wpływem którego serce znowu zaczęło mi bić jak szalone.
– Odkąd jestem przewodniczącą klasy, siódma A jest najlepsza w szkole. Nigdy się nie spóźniamy i zgarniamy wszystkie możliwe nagrody.
Dziewczyny wykorzystały monolog koleżanki na otwarcie klasy i bezszelestne wślizgnięcie się do środka.
– Jesteśmy chwaleni przez wszystkich nauczycieli i życzę sobie, by tak zostało – dodała zimno i wyniośle Ola.
– Jasne. To może wejdźmy już do środka – zaproponowałam pośpiesznie i nie czekając na odpowiedź, wbiegłam do klasy, od razu siadając obok Jagody.
Byłam zajęta wyciąganiem zeszytu i piórnika z plecaka, ale po ciszy, jaka momentalnie zapadła w sali, wiedziałam, że do pomieszczenia wkroczyła Ola. Zaciekawiło mnie to, że cała klasa tak słuchała poleceń jednej dziewczyny. W mojej starej szkole nawet nauczyciele nie wywoływali tak głębokiej ciszy jak ona. Po minucie do klasy wkroczyła nauczycielka historii i na nowo można było usłyszeć ciche szepty i śmiechy.
Szybko zorientowałam się, że nauczyciele w tej szkole byli naprawdę świetni, mieli w sobie pasję i ciekawie prowadzili swoje przedmioty. Na przykład historia zawsze była dla mnie okropnie nudna, bo moja poprzednia nauczycielka wręczała nam karty pracy i kazała wypełniać je w ciszy, z pomocą podręcznika, a obecna, pani Mariola, opowiadała tak ciekawie, że totalnie mnie wciągnęło! Miałam wrażenie, że jestem w środku wydarzeń, widzę je własnymi oczami, bez problemu wszystko zapadało mi w pamięć. Historię o królu Korybucie Wiśniowieckim, który zmarł, bo przejadł się ogórkami kiszonymi na własnym weselu, zapamiętam do końca życia!
Lekcja tak mnie zaciekawiła, że gdy zegarek zawibrował, z żalem zamknęłam zeszyt.
– Idziesz się przejść? – zapytała Jagoda.
– Jasne – odpowiedziałam ochoczo.
– To chodź szybko, zanim złapie cię Ola.
Uśmiechnęłam się szeroko i czym prędzej opuściłam klasę, a zaraz za mną wyszła moja koleżanka z ławki.
– Gdzie lubisz spędzać przerwy? – zapytałam, bezwiednie zbliżając się do sali artystycznej.
– Najbardziej lubię strefę kreatywną. Przychodzą tam fajne osoby i można sobie poszkicować.
– Szkicujesz?
– Tak, to moje hobby, choć nie jestem w tym za dobra. A ty gdzie chciałabyś pójść? – zapytała Jagoda w momencie, gdy dotarłyśmy do kącika plastycznego.
– Właśnie tutaj. Ja też lubię szkicować, lepić z gliny i generalnie tworzyć.
– Jedno jest pewne, tu będziemy miały spokój od Oli, bo nie znosi tego miejsca. Jest dla niej brudne i nudne.
Zaśmiałyśmy się i weszłyśmy do środka. Złapałam wolny szkicownik, naostrzony ołówek i usiadłam na miękkim pufie pod oknem, a Jagoda wyjęła z szuflady gruby zeszyt i zaczęła cieniować sylwetkę konia.
– To twój szkicownik? – zapytałam po chwili.
– Tak, można je tutaj trzymać i na przerwach do nich sięgać. Dzięki temu nie mam wypchanego plecaka i nikt z klasy nie zagląda mi przez ramię, kiedy rysuję.
– Masz talent – powiedziałam z podziwem. Sylwetka konia była pięknie naszkicowana, kreski i cienie idealnie podkreślały wszystkie mięśnie.
– Dzięki, ty też dobrze sobie radzisz – odpowiedziała Jagoda, zerkając na kartki mojego nowego szkicownika.
– Dlaczego cała klasa słucha Oli? – zapytałam, wracając do rysowania.
– Tak jest właściwie od zawsze – powiedziała w zamyśleniu Jagoda. – Zawsze była liderką, była stanowcza, ale od dwóch lat jest tak jak teraz.
Czułam, że to nie cała prawda i że za zachowaniem Oli kryje się dłuższa historia, ale nie miałam zamiaru naciskać. To był dopiero mój drugi dzień w tej szkole i na pewno nie chciałam wyjść na kogoś wścibskiego, kto drąży niewygodny temat.
Następna była lekcja chemii. Starsze roczniki w poprzedniej szkole zawsze straszyły nas chemią i fizyką. Koleżanki mówiły, że są to bardzo trudne przedmioty, które trudno jest ogarnąć, lecz i tutaj doznałam przyjemnego zaskoczenia. Sala chemiczna wyglądała jak prawdziwe laboratorium, wypełniona była nowoczesnymi sprzętami, menzurkami, kolbami i zlewkami.
Nauczyciel chemii, pan Cezary, przypominał szalonego naukowca i uważał, że tego przedmiotu trzeba się uczyć przez doświadczenie. Okazało się, że na wszystkich lekcjach będziemy przeprowadzać przeróżne eksperymenty i w ten sposób zapoznamy się z chemią. Zostaliśmy wyposażeni w białe fartuchy, gumowe rękawiczki i plastikowe gogle ochronne. Dobrani w pary, naśladowaliśmy czynności nauczyciela.
Świetnie się przy tym bawiłam i zapamiętam do końca życia, jak reagują na siebie drożdże i nadtlenek wodoru. Stworzony przez nas w słoiku czysty tlen, przetransportowany przez makaron i podpalony, był miniaturową wersją silnika rakietowego!
Gdy kończyłyśmy sprzątać nasze stanowisko pracy i próbowałam zdjąć z rąk gumowe rękawiczki, dość głośno zaburczało mi w brzuchu, co usłyszała stojąca obok mnie Jagoda.
– Chyba najwyższy czas wstąpić do szkolnej stołówki – zachichotała.
– Tak, chętnie coś przekąszę. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do wczesnego wstawania i rano nie starcza mi czasu na śniadanie.
– Nie przejmuj się, też tak mam – rzuciła wesoło Jagoda.
Gdy tylko zegarek zawibrował na mojej ręce, ruszyłyśmy w kierunku drzwi.
– Saro, zaczekaj. – Usłyszałam za plecami wyniosły głos Oli.
„O nie, co znowu?”, pomyślałam i odwróciłam się do mojej opiekunki.
– Tak, Olu? – zapytałam najmilej jak tylko umiałam.
– Czas, bym oprowadziła cię po szkolnej stołówce.
– Nie trzeba – odpowiedziałam. – Jagoda właśnie mnie tam prowadzi.
– Chyba zapomniałaś, że to mnie wychowawczyni wyznaczyła na twoją tygodniową opiekunkę – oburzyła się Ola.
– Ja naprawdę nie potrzebuję żadnej opiekunki. Radzę sobie, już znam większość pomieszczeń.
– Nie ty o tym decydujesz, Saro.
– Idź z nią i nie rób sobie problemów – szepnęła Jagoda.
Coraz bardziej irytowała mnie ta cała Ola i jej władcze zachowanie! Naprawdę chciałam zjeść lunch z Jagodą, ale postanowiłam, że pójdę z Olą do stołówki, przetrzymam ten tydzień, a potem ona się w końcu ode mnie odczepi.
– Okej, to prowadź – odpowiedziałam zrezygnowana.
Ola rzuciła jeszcze kąśliwy uśmiech w kierunku Jagody, wyminęła nas i poszła korytarzem do bufetu.
Stołówka wyglądała jak nowoczesna restauracja z wielkimi oknami, lamelami na ścianach i ogromnym, kamiennym bufetem samoobsługowym. Każdy uczeń brał tacę, talerz i po kolei nakładał sobie to, co chciał. Dzisiaj były do wyboru dwie surówki, gotowane warzywa, sałatka z pomidorami, ryż, kasza, fasola, bób, jakieś mięso, zupa pomidorowa, kompot, sałatka owocowa i mała babeczka bananowa na deser.
Nałożyłam sobie niewielką ilość wszystkiego, by przetestować, jak smakują tutejsze potrawy, po czym Ola wskazała mi wagę, gdzie trzeba było umieścić talerz i zeskanować zegarek.
– Twój jadłospis jest zapisywany, analizowany przez szkolnego dietetyka i systematycznie monitorowany. Jeśli okaże się, że trzeba wprowadzić jakieś zmiany żywieniowe, będziesz otrzymywać w tamtym okienku gotowe porcje ze składnikami, których potrzebujesz.
– Okej.
– Nasza klasa siada tam. – Ola wskazała drewniany stół, gdzie było już kilka osób z grupy, w tym Jagoda.
Uśmiechnęłam się do niej wesoło i usiadłam obok. Zerknęłam z ciekawości na jej talerz i zauważyłam, że ma na nim tylko warzywa, sałatkę pomidorową i miskę z owocami. Ola również nałożyła sobie tylko jedną surówkę, malutki kawałek mięsa i sałatkę owocową. W porównaniu z nimi mój talerz z tym wszystkim, co sobie nałożyłam, wyglądał naprawdę okazale, ale byłam tak głodna i ciekawa tutejszego jedzenia, że postanowiłam się tym nie przejmować.
Każdy kęs był naprawdę smaczny. Surówka okazała się soczysta, chrupiąca i doskonale doprawiona, ryż był idealnie ugotowany, niczym w dobrej tajskiej restauracji, nawet mięso rozpływało się w ustach. Choć na co dzień byłam niejadkiem i strasznie grymasiłam, to dziś całkowicie wyczyściłam talerz.
– Widzę, że ci smakuje – zagadnęła Jagoda.
– O tak, wszystko jest pyszne!
– W tym roku tata ściągnął do stołówki renomowanego szefa kuchni z Francji – powiedziała dumnie Ola.
– Twój tata? – zapytałam ze zdziwieniem.
– Dyrektor naszej szkoły – odpowiedziała dumnie Ola, po czym wróciła do swojej sałatki owocowej.
– Tata Oli jest dyrektorem szkoły? – zapytałam szeptem Jagodę.
– Tak – odpowiedziała bezgłośnie i pokręciła głową, dając mi znak, żebym nie dopytywała.
„No to wszystko jasne, dlaczego Ola tak zadziera nosa i wszyscy się jej słuchają”, dopowiedziałam sobie w myślach.
Gdy tylko zjadłam, Ola pokazała mi, gdzie odłożyć talerz i umyć zęby. Okazało się, że tuż przy jadalni była łazienka, w której każdy uczeń miał szufladę z własnym zestawem czyszczącym.
Pozostałe lekcje zleciały mi tak szybko jak historia i chemia, bo były prowadzone w równie ciekawy sposób. Okazało się, że nauczyciele naprawdę podchodzą z pasją do swoich przedmiotów i tak o nich opowiadają, że wszystko zapada w pamięć. Co ciekawe, w tej szkole od lat nie zadawano prac domowych, dewizą placówki było, że po lekcjach uczniowie powinni mieć wolny czas dla siebie, na rozwijanie swoich pasji. Niektóre lekcje, takie jak matematyka, geografia, plastyka, muzyka czy godzina wychowawcza, prowadzono wyłącznie po angielsku, do tego codziennie w planie była jedna lub dwie lekcje tego języka obcego, a w tygodniu dodatkowe trzy godziny niemieckiego i dwie godziny hiszpańskiego.
Po lekcjach zajrzałam do szkolnego ogrodu, gdzie Wiktor biegał z kolegami ze swojej klasy.
– Hejka, już skończyłam! – zawołałam, machając do brata.
– No hej! Czekaj, wezmę tylko plecak! – Wiktor odmachał mi wesoło, zgarnął go z ławki i podbiegł do mnie zziajany.
– Widzę, że nieźle się wyszalałeś!
– Chodziliśmy po labiryncie i nie umiałem znaleźć wyjścia, więc koleżanka stanęła na mostku i z góry mną kierowała.
– Brzmi ciekawie.
– Było super! Bardzo lubię tę szkołę.
– U mnie dzisiaj też było ciekawie, zaczynam się powoli przyzwyczajać do nowego miejsca.
– A jadłaś obiad? Był przepyszny! – zachwycał się mój brat.
Prawie całą drogę powrotną do domu Wiktor opowiadał mi rozmaite historie o swoim dniu. Miło było posłuchać, jak z zafascynowaniem opisuje nowych kolegów, nauczycieli i atrakcje szkolne.
Po powrocie położyłam się w ogródku na kocu i patrzyłam, jak moje żółwiki spacerują po trawie. W myślach analizowałam dzisiejszy dzień. Udało mi się porozmawiać z większością dziewczyn z klasy i poza Olą wszystkie wyglądały na sympatyczne. Chłopacy jak na razie tworzą osobną grupę i trzymają się na uboczu. Dokładnie tak samo wyglądał układ w mojej starej klasie, gdzie z większością chłopaków, poza dwoma przyjaciółmi, nie miałam większego kontaktu.
– Tu jesteś. Co powiesz na przejażdżkę rowerową? – zapytała mama, stając nade mną.
– Jestem trochę zmęczona, ale za pół godzinki dam radę.
– Świetnie, trzeba korzystać z ostatnich ciepłych dni – powiedziała wesoło. – Podjedziemy do rezerwatu przyrody?
– Okej, zjem coś, przebiorę się i możemy jechać.
Przejażdżka okazała się strzałem w dziesiątkę. Słońce miło łaskotało moją twarz, wiatr rozwiewał włosy, a wydarzenia szkolne uleciały mi z głowy. Minęłyśmy łabędzie pływające po jeziorze, nad głowami przelatywały nam stada dzikich kaczek, a w oddali słychać było cykanie świerszczy.
Gdy zrobiłyśmy sobie krótką przerwę, opowiedziałam mamie w skrócie dzisiejszy dzień, pomijając jedynie kwestie dotyczące Oli. Nie chciałam o niej wspominać i psuć tej chwili oraz ryzykować, że wyparują świeżo wytworzone endorfiny.
– Wujek Leon opowiadał nam o tej szkole same dobre rzeczy i widzę, że rzeczywiście jest tak świetnie, jak opisywał.
– Nigdy bym nie pomyślała, że to powiem, ale lekcje tam są naprawdę ciekawe, a jedzenie przepyszne.
– Dyrektor jest przyjacielem wujka, dzięki temu dostaliśmy znaczną zniżkę na czesne, więc postaraj się mu nie podpaść.
– Poważnie? – zapytałam zdumiona.
„To znaczy, że muszę trzymać nerwy na wodzy i nie kłócić się z Olą, a to nie będzie proste zadanie”, pomyślałam.
– Podobno znają się jeszcze ze studiów. To co, wracamy do domu? – zapytała mama, zakładając bluzę. Faktycznie, zrobiło się chłodno, też to poczułam, więc roztarłam szybko ramiona.
– Tak, wracajmy – odpowiedziałam, zbita z tropu.
Droga powrotna już nie była taka przyjemna. Słońce schowało się za chmurami, powiewał coraz chłodniejszy wiatr, a mój wcześniejszy dobry humor znikł bezpowrotnie.
Pierwszy tydzień minął mi na zapamiętywaniu grafiku zajęć, odszukiwaniu sal lekcyjnych i poznawaniu ludzi z klasy. Udało mi się przetrwać przerwy, podczas których Ola oprowadzała mnie po kolejnych szkolnych zakamarkach i recytowała regulamin. Postanowiłam, że nie będę się z nią kłócić i zignoruję wszystkie jej kąśliwe uwagi, choć nieraz było to naprawdę spore wyzwanie, zwłaszcza gdy adresowała je do Jagody, którą szczerze polubiłam. Z ulgą wypatrywałam kolejnych dni, na które bardzo się cieszyłam, wiedząc, że już nie będę musiała spędzać czasu z Olą. Myślałam, że od tej pory będzie super. Nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.