- promocja
- W empik go
600 kilometrów lodową pustynią - ebook
600 kilometrów lodową pustynią - ebook
Trawers Grenlandii uważany jest za jedną z najbardziej niebezpiecznych wypraw na świecie. Ryzykowne przejście lodowcem pełnym szczelin, stukilogramowe sanie i biała, tylko pozornie jednolita przestrzeń, z którą obcuje się miesiąc. Miłce Raulin się to udało. Została trzecią i najmłodszą Polką, która pokonała grenlandzką krainę. Przed nią przez blisko 30 lat podobnego wyczynu dokonała jedynie dziesiątka Polaków.
Temperatury sięgające -40℃, wiatry wiejące z prędkością blisko 100 km/h i marsz w burzy śnieżnej, to warunki, którym musiała stawić czoła.
Niestety nie wszystkim uczestnikom międzynarodowej ekspedycji udało się dotrzeć do celu.
600 kilometrów lodową pustynią to opowieść kobiety, która walczy z ekstremalną temperaturą, huraganowymi wiatrami i skrajnym wyczerpaniem. Historia o wytrwałości i wyzwaniu, jakie Miłka musiała podjąć, by zmierzyć się z grenlandzkim lądolodem.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67859-61-5 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Skłaniam się ku wierze w wypadkową tych dwóch filozofii. Z doświadczenia wiem, że są rzeczy, na które wpływu nie mamy, a jednak bywa, że życie nas zaskakuje. Poza tym mogłabym przytoczyć zbyt wiele zjawiskowych incydentów, które mnie spotkały, by w zrządzenia losu nie wierzyć.
Jeszcze kilka lat temu, wyjeżdżając do Nepalu, miałam w sobie mnóstwo strachu. Nie o powodzenie wyprawy, ale o powrót do pracy. Przed ekspedycją zmieniono mi szefa – hm, jak by tu dyplomatycznie powiedzieć? – na kogoś o osobowości co najmniej trudnej. Wystarczyło kilka miesięcy, by praca zaczęła być dla mnie koszmarem. Ci, którzy kiedykolwiek zetknęli się z dyskryminacją czy mobbingiem, wiedzą, jak niechętnie wtedy każdego dnia otwiera się oczy. Wyjść z domu, wsiąść do metra, wejść do szklanego wieżowca, nacisnąć guzik w windzie, która zawiezie cię prosto w paszczę lwa... Tak wyglądała wizja mojego powrotu za biurko z najwyższej góry świata. Wolałam się z nią nie mierzyć. Przynajmniej do pewnego momentu. Ale gdy zdobyłam Mount Everest, ostatnią górę w Koronie Ziemi, wiele się zmieniło. Nabrałam pewności w podejmowaniu ważnych decyzji. Choć już od kilkunastu lat z powodzeniem łączyłam górskie pasje z pełnoetatową funkcją inżynierki, zrozumiałam, że rzucenie pracy z powodu szefa psychopaty to nie koniec świata. To konieczność związana z ochroną mojego zdrowia.
Toksyczne związki, te zawodowe czy osobiste, nigdy nie kończą się dobrze.
W przerwaniu niezdrowych relacji przeszkadza nam lęk. Strach o przyszłość. Że nie damy rady, że będzie gorzej, że nic lepszego się nie trafi. Tymczasem przyszłość jaka ma być, taka będzie.
Toksyczne związki, te zawodowe czy osobiste, nigdy nie kończą się dobrze.
Złożyłam wypowiedzenie z artykułu 55 § 11 kodeksu pracy i uczyłam się być o tę przyszłość spokojna. Siła Marzeń rozwinęła skrzydła i pchnęła mnie w nowym, ciekawym kierunku. Tak rozpoczął się kolejny etap w moim życiu. Prelekcje motywacyjne, pisanie książek, Festiwal Siły Marzeń (www.festiwalsilymarzen.pl) i rowerowy rajd przez całą Polskę pochłonęły mnie bez reszty. Wciąż kocham być inżynierką, ale inżynierskie zlecenia siłą rzeczy zeszły na boczny tor. Szczęśliwie opatrzność bywała dla mnie łaskawa, choć niejednokrotnie szczęściu musiałam pomagać.
Do góry nogami wywróciłam nie tylko swoje zawodowe życie. Mimo że niezmiennie uważam, że trzeba podejmować wszelkie możliwe próby naprawy i potrzebne obu stronom rozmowy, to gdy wszystko zawodzi, a my się nie rozwijamy albo ograniczamy czyjś rozwój, to znak, że należy pójść własną drogą. Zatem w zgodzie ze sobą zerwałam zaręczyny, z wiarą, że przyszłość przyniesie najlepsze. To nie egoizm, to świadomość upływającego czasu i potrzeba, by z ukochaną osobą mieć tak zwany komplet. Nie ideał, komplet. Komplet to jedność na płaszczyźnie intelektualnej, emocjonalnej, duchowej i fizycznej. Zazdroszczę tym, którzy na swoją drugą połówkę trafili w ogólniaku, a dziś świętują dwudziestopięciolecie ślubu. Ja tyle szczęścia nie miałam. Dobrze, że w górach nigdy mi go nie brakowało.
Na odważnej i niezależnej dziewczynie trudno zrobić wrażenie. A już wielką sztuką jest długoterminowe zaimponowanie zosi samosi. Bo przecież ona ze wszystkim znakomicie sobie radzi samodzielnie.
Podobno nie ma przypadków, są tylko przypadki nieprzypadkowe. Nieprzypadkowo się zakochałam. Na mojej drodze stanął wreszcie ktoś, z kim komplet mam. Od tamtej pory minęły cztery lata. Czy to dużo? W perspektywie naszej krótkiej obecności na Ziemi to zaledwie ułamek sekundy. Niemniej śmiem twierdzić, że to czas wystarczający, by ocenić czyjeś zaangażowanie, wzajemną spójność myślenia, jedność w działaniu i równowagę potrzebną w każdej relacji. Różowe okulary po roku nie są już różowe. Dobrze jest wtedy przystanąć, by przyjrzeć się, czy aby na pewno podążamy w dobrym kierunku. To tylko pozornie krok w tył. To krok do wspólnego rozwoju. Podejrzewam, że moja życiowa droga, tak jak wasza, jest kręta i wyboista, przeskakujemy jedynie przez inne kamienie i kłody. Utrata pracy dzięki staraniom i „uprzejmości” kolegi i wymuszone tym faktem przeprowadzki (Gdynia, Warszawa, Częstochowa), samotne macierzyństwo, mobbing i typowa w męskich branżach dyskryminacja płci to tylko niektóre, zupełnie naturalne składniki życia. Radzenie sobie z trudnymi zadaniami stało się moją specjalnością. Jazda w życiowym rajdzie z maksymalną prędkością nauczyła mnie wchodzić w zakręty z taką precyzją, by z nich nie wypadać, a kierownicę zawsze trzymać dwiema rękami.
Każdy z nas potrzebuje inspiracji. Festiwal Siły Marzeń to przestrzeń pełna przygód, podróży i sportu.
22 maja 2018 roku o 7.30 lokalnego czasu zdobyłam najwyższą górę świata. Pogoda była idealna. Na niebie ani jednej chmury, a ja nie potrafiłam powstrzymać łez szczęścia.
Na odważnej i niezależnej dziewczynie trudno zrobić wrażenie. A już wielką sztuką jest długoterminowe zaimponowanie zosi samosi. Bo przecież ona ze wszystkim znakomicie sobie radzi samodzielnie. Owszem, każda zosia samosia przyzna mi teraz rację, ale każda chciałaby się także przytulić do kogoś i schronić. Bo choć zosie samosie z natury są przebojowe, to gdy mogą, płaczą i mówią, że „coś” je przerasta. Gdy mogą, nie boksują się z trudnościami, nie biorą na barki życiowych hardkorów, nie ogarniają, nie załatwiają, nie ratują. Bo od ratowania świata i ich samych z potrzasku każda ma swojego, hm – dobra, niech będzie bajkowo! – księcia :). Także ja po latach życiowych lekcji zrozumiałam, że cudownie jest pełnić rolę drugiego kapitana, i z zaufaniem oddałam ster. Co nie oznacza, że żaglowca okiełznać nie potrafię. Przecież wiadomka, że jeśli będzie trzeba, poprowadzę piracki statek. Albo rakietę. Ale dziś nie muszę.
„Równowaga” to wspaniałe słowo. Brakuje nam jej we wszystkich sferach naszego życia. Równowaga zawodowo-rodzinna, równowaga w partnerstwie, w eksploatacji naszej pięknej planety. „Równowaga” to słowo klucz. Ja zaczęłam budować swoją wewnętrzną równowagę (pewnie się zdziwicie), bazując na odkrywaniu tego, o co wcześniej nigdy bym się nie podejrzewała – mojej kobiecej i wrażliwej części osobowości. Fizyczna wytrwałość vs subtelna kruchość, wyuczony życiowy spryt vs naturalne znaki zapytania, działanie i misja vs odpoczynek i relaks.
Dach Świata można zdobyć szybciej, inną drogą, bez tlenu. Ale wyżej wejść już się nie da.
No ale co otwiera nam drzwi, co jest niezbędne, by tę równowagę osiągnąć, zapytacie. Cierpliwość partnera. Cierpliwość, kochani, i bycie sobą. Zosiom samosiom życzę, żeby nauczyły się oddawać ster i ufać. Nasi mężczyźni naprawdę wiedzą, co robią. A wy, drodzy panowie, jeśli macie w domu swoje zosie samosie – uwaga, to wersja dla wytrwałych :) – pamiętajcie, że wasze opanowanie i spokój w trakcie rozwiązywania naprawdę poważnych problemów to fundament, na którym zosie samosie będą z radością budować wspólną przyszłość.
Gdy zdobyłam Everest, po moich policzkach polały się łzy radości. Leciały jak grochy nie tylko na wierzchołku, ale i w domu, kiedy po dwóch miesiącach zobaczyłam się z bliskimi. Tak, cieszyłam się czasem z nimi, ale jednocześnie doskwierała mi pustka. Przez ostatnie kilkanaście lat na moje życie składały się setki tysięcy godzin ciężkiej pracy, wytrwałych przygotowań, treningów i wyrzeczeń. I co? I tak po prostu koniec? Cel osiągnięty, Korona Ziemi zdobyta i już? Świadomość, że mój projekt – na skutek moich działań – najzupełniej naturalnie dobiegł końca, przerażała. Zrozumiałam, co czują sportowcy po zdobyciu złotego medalu na olimpiadzie i co to jest postolimpijska depresja. Dopadła mnie chandra. Bez dwóch zdań potrzebowałam nowej inspiracji, punktu zaczepienia. Chyba kolejnego zadania.
Wpadłam na pomysł, by ludzi przygody, podróży i sportu zebrać w jednym miejscu. Tak! Postanowiłam zorganizować festiwal. Pamiętam bardzo dobrze tę myśl i moment, gdy dziewięćdziesiąt dni przed wydarzeniem weszłam do sklepu, kupiłam skrzydełka wróżki i różdżkę, którą machnęłam, mówiąc: „Czary-mary, zrobię to”. No i zrobiłam, choć jak się domyślacie, nie był to prosty proces. Dziś, w 2023 roku, Festiwal Siły Marzeń ma już piątą edycję, a idoli takich jak Olek Doba, Krzysiu Wielicki, Czesiu Lang, Marcin Kostrzyński, Jasiek Mela, Magda Gorzkowska, Busem przez świat, Rafał Fronia i wielu, wielu innych mogłam na nim zapowiadać i podziwiać. Jak wszyscy potrzebuję inspiracji i nie posiadam się z radości, gdy mogę otaczać się ludźmi, którzy w swoich opowieściach zabierają mnie w najodleglejsze, nieznane mi zakątki świata.
W 2019 roku świętowaliśmy przy jednym stole, ale następny rok sporo zmienił. Tak jak większość z nas postanowiłam dać ograniczeniom prztyczka w nos. Dostosowałam się do panujących trendów i dwie kolejne edycje zorganizowałam w plenerze. A skoro prelegenci nie mogli przyjechać do mnie, to ja pojechałam do prelegentów! Moich przyszłych gości odwiedziłam w ich domach, ogrodach, w ukochanym lesie czy nad jeziorem. Przeprowadziłam z nimi nietuzinkowe rozmowy, zadałam im trudne pytania i sprawdziłam ich umiejętności w festiwalowym kole przygody. Jednym słowem, zrealizowałam pierwszy w Polsce Mobilny Festiwal Siły Marzeń. Wieloodcinkowy cykl Ulepieni z pasji, który możecie zobaczyć na YouTube (www.youtube.com/@SiaMarzenMikiRaulin), tak się spodobał, że został wyemitowany w telewizji. I uwaga!, w 2022 roku nominowany do Telekamer w kategorii produkcja roku. Nieźle, co? Wprawdzie Telekamery nie zgarnął, ale dla mnie i tak cała ta produkcyjna przygoda była jak zdobycie mistrzostwa świata, bo z wykształcenia jestem przecież kolejarką. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że poświęcając czas, wkładając całe serce i kierując się intuicją, można osiągnąć absolutnie wszystko.
O wyprawach polarnych nie miałam zielonego pojęcia. Ale z jakiegoś powodu zaczęło mnie ciągnąć w kierunku dalekiej północy i... południa.
Dlaczego o tym mówię? Bo również o wyprawach polarnych nie miałam zielonego pojęcia. Ale z jakiegoś powodu zaczęło mnie ciągnąć w kierunku dalekiej północy i... południa. Traf chciał, że wolontariuszką na moim festiwalu była Ania. Ania znała Mikaela; od kilku lat pomagała mu organizować wyprawy, a on coraz częściej odwiedzał Polskę. Zatem za sprawą Ani usiedliśmy z Mikaelem Strandbergiem przy jednym festiwalowym stole i postanowiliśmy, że razem zdobędziemy biegun południowy. Pamiętam, że tamtego dnia Mikael nie zrobił na mnie absolutnie żadnego wrażenia, ani pozytywnego, ani negatywnego. Nawiasem mówiąc, także ja, w ferworze festiwalowych zadań, nie byłam najlepszym partnerem do rozmowy. Tak czy siak, od tego momentu wszystko się zaczęło. Słowo się rzekło. Miałam konkretny cel, kolejną wyprawę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------