Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

800 dni. Szok kontrolowany - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

800 dni. Szok kontrolowany - ebook

17 grudnia 1989 roku w Sejmie nastąpiła "wielka odsłona" programu gospodarczego. Atmosfera była podniosła. Marszałek Kozakiewicz pytał mnie, jak ma uzasadnić posłom, że obrazy zawołano na niedzielę. Jak?

"Aby posłowie widzieli, jaka to ważna sprawa".

W przemówieniu transmitowanym przez telewizję powiedziałem, że chcemy budować gospodarkę nie jakąś podręcznikową, tylko znaną z doświadczeń zza Łaby i Bałtyku. Przypomniałem też, że zadanie przekształcenia systemu gospodarczego - samo w sobie trudne - wypadło u nas w skrajnie niesprzyjających warunkach: przy szalejącej inflacji, braku rezerw dewizowych, obciążeniu długiem zagranicznym. Zadania stojące przed Polską są ogromne i bez precedensu, ale trzeba je podjąć szybko i zdecydowanie...

Miałem wrażenie, że wszyscy odczuwaliśmy, iż zaczyna się coś wielkiego i ważnego.

Kategoria: Pedagogika
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68401-01-1
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

_Leszek Bal­ce­ro­wicz_

Cie­szę się, że trze­cie wyda­nie _800 dni. Szok kon­tro­lo­wany_ tra­fia do rąk Czy­tel­ni­ków. Pierw­sze poja­wiło się w 1992 roku – w nie­spełna rok po zakoń­cze­niu przeze mnie misji sta­bi­li­za­cji i ustro­jo­wej prze­bu­dowy pol­skiej gospo­darki w rzą­dach Tade­usza Mazo­wiec­kiego i Jana Krzysz­tofa Bie­lec­kiego w okre­sie od 12 wrze­śnia 1989 roku do końca grud­nia 1991 roku. Dru­gie wyda­nie ujrzało świa­tło dzienne w 2009 roku.

Pra­gnę raz jesz­cze podzię­ko­wać zna­ko­mi­tym part­ne­rom w tym wydaw­ni­czym przed­się­wzię­ciu: Jerzemu Baczyń­skiemu i Jerzemu Koź­miń­skiemu.

Dzię­kuję moim obec­nym współ­pra­cow­ni­kom z Forum Oby­wa­tel­skiego Roz­woju (FOR) za ich pomoc w przy­go­to­wa­niu trze­ciej edy­cji, w tym zwłasz­cza Mar­ci­nowi Zie­liń­skiemu, Kin­dze Kró­lik, Patry­kowi Wachow­cowi, Bar­tło­mie­jowi Jabrzy­kowi oraz Monice Wacho­wiec.

Pol­ska była pierw­szym kra­jem, który roz­po­czął wycho­dze­nie z socja­li­zmu, ustroju zdo­mi­no­wa­nego przez wła­sność pań­stwową i – w efek­cie – nie­uchron­nie mar­no­traw­nego i nie­de­mo­kra­tycz­nego. Działo się to w kata­stro­fal­nej sytu­acji gospo­dar­czej: gigan­tycz­nej infla­cji, ogrom­nego długu zagra­nicz­nego, zwi­ja­ją­cej się gospo­darki. Żaden kraj ówcze­snego socja­li­zmu nie miał tak trud­nej sytu­acji gospo­dar­czej. Ale jed­no­cze­śnie odzy­skana wów­czas nie­pod­le­głość umoż­li­wiała rady­kalne zmiany ustro­jowe: demo­kra­ty­za­cję i szyb­kie prze­cho­dze­nie do gospo­darki kapi­ta­li­stycz­nej, opar­tej na ryn­ko­wej kon­ku­ren­cji. Z tych dwóch czyn­ni­ków wyni­kał ogrom moż­li­wych i nie­zbęd­nych zmian sta­bi­li­za­cyj­nych i refor­ma­tor­skich. Zga­dzam się więc z opi­nią Jerzego Baczyń­skiego, wyra­żoną we wstę­pie do pierw­szego wyda­nia tej książki, że „w porów­na­niu ze skalą i ryzy­kiem tego przed­się­wzię­cia legen­darna «reforma Grab­skiego» jawi się niczym zabieg kosme­tyczny”.

Rady­kalne, wol­no­ściowe reformy gospo­dar­cze wszę­dzie i zawsze natra­fiają na kry­tykę, zwłasz­cza ze strony nie­któ­rych skraj­nych krę­gów inte­lek­tu­al­nych i poli­tycz­nych. Dla reform naj­waż­niej­szy jest jed­nak roz­kład opi­nii publicz­nych na ich temat. Z tego punktu widze­nia było dla mnie szcze­gól­nie ważne, że w 1997 roku, dwa lata po powro­cie do czyn­nej poli­tyki, wygra­łem (w okręgu kato­wic­kim) wybory do Sejmu. To mi otwo­rzyło drogę do kie­ro­wa­nia kolej­nym refor­ma­tor­skim przy­spie­sze­niem w roli wice­pre­miera w rzą­dzie Jerzego Buzka (1997–2000).

Pol­ska osią­gnęła w gospo­darce bar­dzo dużo, zwłasz­cza jeśli spoj­rzeć na punkt startu w 1989 roku. Ale dla naszej przy­szło­ści naj­waż­niej­sze jest to, że nasza gospo­darka potrze­buje sta­bi­li­za­cji i dokoń­cze­nia wol­no­ścio­wych reform gospo­dar­czych po regre­sie, jaki nastą­pił po 2015 roku.

Oby ta opo­wieść o prze­szłych refor­ma­tor­skich doko­na­niach naszego kraju pomo­gła w prze­ła­ma­niu impasu.

_War­szawa, 11 wrze­śnia 2024 roku_

PACJENT W STANIE KRYTYCZNYM

_Antoni Dudek_

We wrze­śniu 1989 roku, w trak­cie jed­nego z pierw­szych posie­dzeń rządu Tade­usza Mazo­wiec­kiego, szef ist­nie­ją­cego wów­czas Cen­tral­nego Urzędu Pla­no­wa­nia Jerzy Osia­tyń­ski stwier­dził: „Stan gospo­darki jest mniej wię­cej taki, jakby tutaj było w całym kraju olbrzy­mie trzę­sie­nie ziemi albo jakby było po woj­nie, tuż po woj­nie. I w każ­dym razie taki mniej wię­cej jest stan finan­sów”. To wła­śnie w CUP opra­co­wano kilka tygo­dni wcze­śniej raport o sta­nie gospo­darki, który na powi­ta­nie otrzy­mali mini­stro­wie nowego rządu. Sza­co­wano w nim, że poziom zuży­cia maszyn i urzą­dzeń sięga w prze­my­śle 64%, co było rezul­ta­tem zała­ma­nia inwe­sty­cji w koń­czą­cej się deka­dzie.

Nie­za­leż­nie od deka­pi­ta­li­za­cji prze­my­słu oraz zapa­ści tech­no­lo­gicz­nej praw­dziwą plagą pozo­sta­wała kata­stro­falna jakość towa­rów, któ­rych i tak wciąż bra­ko­wało w skle­pach. W 1988 roku Pań­stwowa Inspek­cja Han­dlowa zakwe­stio­no­wała jako „nie­speł­nia­jące wyma­gań jako­ścio­wych” aż 57% zba­da­nej odzieży, 45% obu­wia i 34% mebli. Nie­wiele lepiej było z żyw­no­ścią, gdyż za nie­zgodną z i tak nie­zbyt wygó­ro­wa­nymi nor­mami uznano dla przy­kładu ponad jedną czwartą pro­du­ko­wa­nego wów­czas pie­czywa. Warto przy­po­mnieć, że nie tylko inspek­cja han­dlowa była wów­czas pań­stwowa. Pań­stwowy był także nie­mal cały han­del i prze­mysł, a z istot­nych gałęzi gospo­darki pry­watna wła­sność miała zna­cze­nie tylko w rol­nic­twie. Jed­nak z przy­czyn ide­olo­gicz­nych była ona ogra­ni­czana, a komu­ni­styczne wła­dze – pom­pu­jąc środki w nie­ren­towne PGR-y – także i na polu pro­duk­cji żyw­no­ści sta­rały się udo­wod­nić, że pań­stwo jest naj­sku­tecz­niej­szym przed­się­biorcą.

Absurdy socja­li­stycz­nej gospo­darki pamię­tają już jed­nak tylko starsi Polacy. I to nie wszy­scy, bo wielu z nich z sen­ty­mentu do lat mło­do­ści wypiera przy­kre wspo­mnie­nia. Tym­cza­sem wśród młod­szych sporo jest takich, któ­rzy zdają się wie­rzyć, że Pol­ska dys­po­no­wała przed 1989 rokiem zna­ko­mi­cie funk­cjo­nu­jącą gospo­darką i dopiero wraz z zała­ma­niem rzą­dów PZPR zaczęły się z nią pro­blemy. Dla­tego warto przy­po­mi­nać takie świa­dec­twa czasu jak książka _800 dni. Szok kon­tro­lo­wany_, czyli napi­sany nie­mal na bie­żąco repor­taż o gru­pie ludzi, któ­rzy pod kie­run­kiem prof. Leszka Bal­ce­ro­wi­cza pod­jęli próbę prze­sta­wie­nia pol­skiej gospo­darki z uto­pij­nego modelu pań­stwo­wego na ryn­kowy. W chwili, gdy w 1992 roku uka­zało się pierw­sze wyda­nie tej książki, nie było jesz­cze do końca jasne, czy ta próba się powie­dzie, a tym bar­dziej jaki będzie jej eko­no­miczny bilans.

Dziś jest on oczy­wi­sty dla każ­dego, kto porówna pod­sta­wowe dane. Michel Cam­des­sus, szef MFW w tam­tym okre­sie, stwier­dził po latach: „Zdaję sobie sprawę ze wszyst­kich nie­do­sko­na­ło­ści tam­tego pro­gramu, ale myślę, że jeśli Pol­ska była w sta­nie oprzeć się świa­to­wemu kry­zy­sowi lat 2008–2009, to wła­śnie dla­tego że jej gospo­darka została dobrze ukształ­to­wana w pierw­szych latach trans­for­ma­cji”. Pogląd ten podziela bar­dzo wielu eko­no­mi­stów oraz histo­ry­ków gospo­darki. Nie­stety nie wszy­scy.

Zde­kla­ro­wany kry­tyk prof. Bal­ce­ro­wi­cza, prof. Tade­usz Kowa­lik napi­sał – nawią­zu­jąc do gło­śnej wypo­wie­dzi Mazo­wiec­kiego o poszu­ki­wa­niu „swo­jego Ludwiga Erharda” – że pre­mier „po recepty chciał jechać do Bonn, ale jego doradcy kupili mu bilet do Waszyng­tonu”. Meta­fora jest efek­towna, ale myląca. W isto­cie bowiem Mazo­wiecki, na innych polach dążący do ostroż­nych i roz­ło­żo­nych w cza­sie reform, w przy­padku gospo­darki nie miał zbyt wiel­kiego wyboru. Zarówno Stany Zjed­no­czone, jak i główne pań­stwa Europy Zachod­niej, z RFN na czele, wysy­łały wów­czas do War­szawy nie­mal iden­tyczne sygnały, zgod­nie wynaj­mu­jąc do roli suflera eks­per­tów z Mię­dzy­na­ro­do­wego Fun­du­szu Walu­to­wego. W tym ostat­nim kró­lo­wała zaś wów­czas kon­cep­cja tzw. kon­sen­susu waszyng­toń­skiego, ordy­no­wana wszyst­kim pań­stwom znaj­du­ją­cym się w finan­so­wych tara­pa­tach, bez względu na sze­ro­kość geo­gra­ficzną, pod jaką się znaj­do­wały.

Próba reali­za­cji zasad­ni­czo odmien­nego kursu niż ten okre­ślony przez ekipę Bal­ce­ro­wi­cza była oczy­wi­ście moż­liwa, ale jej ceną byłoby praw­do­po­dob­nie pozo­sta­nie Pol­ski w rosyj­skiej stre­fie wpły­wów. Tak się stało w przy­padku Bia­ło­rusi, a do dru­giej dekady XXI wieku doty­czyło to także Ukra­iny. Oba te kraje, w prze­ci­wień­stwie do pozo­sta­łych państw Europy Środ­kowo-Wschod­niej, odrzu­ciły szansę ule­cze­nia swo­ich gospo­da­rek na pod­sta­wie recept z MFW. Recept, które – trzeba pod­kre­ślić – wyma­gały dosto­so­wa­nia do lokal­nych realiów, a przede wszyst­kim wzię­cia odpo­wie­dzial­no­ści za tera­pię. W pol­skich warun­kach była ona bar­dzo bole­sna, bo też i pacjent znaj­do­wał się w sta­nie kry­tycz­nym.

Na szczę­ście nad Wisłą, co potwier­dziła poli­tyka zagra­niczna i gospo­dar­cza pro­wa­dzona przez post­ko­mu­ni­stów po prze­ję­ciu przez nich wła­dzy w 1993 roku, utrzy­ma­nia związ­ków z Krem­lem nie chcieli nawet spad­ko­biercy PZPR. Pra­gnęli nato­miast eko­no­micz­nego wzro­stu, któ­rego pol­ska gospo­darka doświad­czała nie­prze­rwa­nie od 1992 roku aż do wybu­chu pan­de­mii 28 lat póź­niej. Sta­no­wiło to nie tylko rekord w Euro­pie, ale też jeden z naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych wyni­ków w skali całego globu. O tym, jak to się zaczęło, opo­wiada ta książka.

_War­szawa, 25 wrze­śnia 2024 roku_

PIERWSZE PRZYBLIŻENIE¹

_Jerzy Baczyń­ski_

800 dni, pod­czas któ­rych Leszek Bal­ce­ro­wicz peł­nił funk­cje wice­pre­miera i mini­stra finan­sów, wstrzą­snęły Pol­ską. To była nasza poko­jowa, choć nie­spo­kojna rewo­lu­cja. Każdy ma zapewne wła­sną ocenę tego okresu, ale nie ulega wąt­pli­wo­ści, że Pol­ska jest dziś innym kra­jem niż jesie­nią 1989 roku, gdy 42-letni adiunkt SGPiS prze­ska­ki­wał swój płot do histo­rii. Nie­wielu Pola­ków w ostat­nim pół­wie­czu wywarło taki wpływ na losy kraju, jak wła­śnie on.

Rady­kalna reforma gospo­dar­cza, koja­rzona z nazwi­skiem Bal­ce­ro­wi­cza, była ope­ra­cją bez pre­ce­densu, pod­jętą w dra­ma­tycz­nie trud­nych oko­licz­no­ściach. W porów­na­niu ze skalą i ryzy­kiem tego przed­się­wzię­cia legen­darna „reforma Grab­skiego” jawi się niczym zabieg kosme­tyczny. Czy można się dzi­wić, że dzia­łal­ność i osoba wice­pre­miera wywo­ły­wały w Pol­sce naj­bar­dziej skrajne opi­nie i emo­cje? Potrzeba czasu i więk­szego dystansu, aby­śmy mogli spo­koj­nie wywa­żyć swoje oceny.

Leszek Bal­ce­ro­wicz przez cały czas spra­wo­wa­nia funk­cji nie­zbyt chęt­nie i nie za czę­sto wypo­wia­dał się publicz­nie. Wła­ści­wie do końca pozo­stał mało znany: nie brał udziału w kam­pa­niach wybor­czych, nie wstą­pił do żad­nej par­tii, nie reago­wał na bru­talne czę­sto napa­ści opo­nen­tów. Robił swoje – z kamienną twa­rzą, deter­mi­na­cją, z chłod­nym roz­sąd­kiem. Były takie momenty, gdy wyda­wało się, że wystę­puje sam prze­ciw wszyst­kim.

Kiedy w grud­niu 1991 roku Leszek Bal­ce­ro­wicz odcho­dził ze sta­no­wi­ska, mia­łem wra­że­nie, że – choć byłoby to w jego stylu – nie powi­nien odcho­dzić bez słowa. Zna­łem wice­pre­miera z kilku wywia­dów dla „Poli­tyki” i tele­wi­zji i raczej nie mia­łem złu­dzeń, że teraz, jako wolny czło­wiek, zechce „wygar­nąć całą prawdę”. Inte­re­so­wała mnie prawda Leszka Bal­ce­ro­wicza. Co myślał? Dla­czego podej­mo­wał wła­śnie takie decy­zje? Na czym opie­rał prze­ko­na­nie o słusz­no­ści wybra­nej drogi?

Uka­zy­wały się wywiady i pamięt­niki mini­strów i poli­ty­ków, a jed­nak obraz tych lat pozo­sta­wał nie­pełny, ponie­waż jeden z głów­nych akto­rów mil­czał. Uwa­ża­łem, że byłoby ogromną stratą – nie tylko dla nas, w Pol­sce, ale dla wszyst­kich, któ­rzy inte­re­sują się prze­mia­nami w tej czę­ści Europy – gdyby wyjąt­kowe doświad­cze­nie Leszka Bal­ce­ro­wi­cza nie zostało zapi­sane, choćby pobież­nie i na gorąco.

Dość długo Leszek Bal­ce­ro­wicz odrzu­cał pro­po­zy­cje róż­nych wydaw­nictw. Osta­tecz­nie jed­nak zde­cy­do­wał się opo­wie­dzieć o swo­ich 800 dniach („jeśli to kogoś może zain­te­re­so­wać…”). Cie­szę się, że chciał roz­ma­wiać ze mną.

Nagra­li­śmy wspól­nie kil­ka­dzie­siąt godzin roz­mów. Od początku było oczy­wi­ste, że nie sko­rzy­stamy jed­nak z mod­nej ostat­nio kon­wen­cji wywiadu rzeki. Nie cho­dziło bowiem o publiczny zapis naszych dys­ku­sji czy powta­rza­nie w druku ulu­bio­nego pyta­nia „wywia­dow­ców” – i co pan wtedy zro­bił? – ale o moż­li­wie wierne odtwo­rze­nie, także za pomocą nota­tek, „histo­rii według Bal­ce­ro­wi­cza”. W pra­cach nad książką dużą pomoc oka­zał Jerzy Koź­miń­ski, były szef sztabu wice­pre­miera i jego naj­bliż­szy współ­pra­cow­nik, który m.in. pil­no­wał ści­sło­ści fak­to­gra­ficz­nej.

Kil­ku­set­stro­ni­cowy zapis tych roz­mów był dla nas mate­ria­łem wyj­ścio­wym dla zre­da­go­wa­nia osta­tecz­nej wer­sji książki, co zajęło wiele tygo­dni, prze­ry­wa­nych zagra­nicz­nymi wyjaz­dami Leszka Bal­ce­ro­wi­cza.

Książka składa się z dwóch czę­ści. Pierw­sza – „800 dni” – to mniej wię­cej chro­no­lo­giczna rela­cja o naj­waż­niej­szych wyda­rze­niach dwu­le­cia. Część druga, zaty­tu­ło­wana „W powięk­sze­niu”, trak­tuje obszer­niej o kilku wybra­nych spra­wach – od pry­wa­ty­za­cji i afer gospo­dar­czych, aż po wstępną próbę oceny suk­ce­sów i nie­po­wo­dzeń „planu Bal­ce­ro­wi­cza”.

Mam nadzieję, że w przy­szło­ści Leszek Bal­ce­ro­wicz napi­sze wła­sną książkę, adre­so­waną do pro­fe­sjo­na­li­stów, w któ­rej oceny i ana­lizy będą peł­niej­sze, niż było to moż­liwe w kilka tygo­dni po dymi­sji, w trak­cie spi­sy­wa­nych na gorąco roz­mów. Ta książka, z koniecz­no­ści, jest pierw­szym przy­bli­że­niem: zapewne nie­spra­wie­dli­wie trak­tuje różne wątki i być może nie odpo­wiada na wszyst­kie pyta­nia, które chcia­łoby się posta­wić Bal­ce­ro­wiczowi.

A jed­nak – nie uprze­dza­jąc lek­tury – sądzę, że bez tej książki nie spo­sób zro­zu­mieć, co naprawdę wyda­rzyło się w Pol­sce w ciągu tych kil­ku­set nie­zwy­kłych dni.

1. Wstęp pocho­dzi z pierw­szego wyda­nia książki, które uka­zało się w 1992 roku nakła­dem Ofi­cyny Wydaw­ni­czej BGW.Rozdział I. Decyzja

Roz­dział I

Decy­zja

Nigdy, ani przez chwilę, nie pla­no­wa­łem dla sie­bie kariery poli­tycz­nej. W sierp­niu 1989 roku szy­ko­wa­łem się wła­śnie – z cięż­kim ser­cem, bo w Pol­sce działo się tyle fascy­nu­ją­cych rze­czy – do wyjazdu na wykłady do Wiel­kiej Bry­ta­nii. Mia­łem tam być już przed rokiem, ponie­waż jed­nak koń­czy­łem habi­li­ta­cję, odro­czy­łem wyjazd, co zresztą spo­wo­do­wało pewne kło­poty na tam­tej uczelni; stąd silne poczu­cie, że tym razem nie wolno mi już prze­su­wać ter­minu.

Na wydziale eko­no­mii Poli­tech­niki North Staf­ford­shire w środ­ko­wej Anglii otrzy­ma­łem pro­po­zy­cję pro­wa­dze­nia wykła­dów z kilku przed­mio­tów, m.in. z ana­lizy porów­naw­czej sys­te­mów gospo­dar­czych. Był to duży zakres tema­tów, wyma­gał więc sta­ran­nego przy­go­to­wa­nia. Pamię­tam, że pół wio­sny i całe lato spę­dzi­łem za biur­kiem, ciężko pra­cu­jąc. Wio­sna 1989 roku to był okres nie­zwy­kle cie­kawy w Pol­sce; zaczęły się dziać rze­czy, któ­rych nikt nie ocze­ki­wał. Chęt­nie został­bym w kraju, ale wisiało nade mną zobo­wią­za­nie wobec angiel­skiej poli­tech­niki.

Nie uczest­ni­czy­łem w obra­dach okrą­głego stołu, ze dwa razy wzią­łem udział w spo­tka­niach przy­go­to­waw­czych. Powiem szcze­rze: w kwe­stiach gospo­dar­czych byłem raczej scep­tycz­nym obser­wa­to­rem tych obrad. Od początku kry­tycz­nie pod­cho­dzi­łem do głów­nego postu­latu, a następ­nie uzgod­nie­nia w tych spra­wach – mia­no­wi­cie wpro­wa­dze­nia indek­sa­cji płac jako środka uśmie­rza­ją­cego dole­gli­wo­ści infla­cji. Prze­ka­zy­wa­łem swoje opi­nie kole­gom, któ­rzy bez­po­śred­nio uczest­ni­czyli w tych deba­tach. Jesz­cze bar­dziej kry­tyczny był Marek Dąbrow­ski, który napi­sał otwar­cie, że ostrzega przed indek­sa­cją płac indy­wi­du­al­nych.

W sierp­niu 1989 roku, obło­żony angiel­skimi książ­kami do eko­no­mii, prze­by­wa­łem z rodziną na działce poza War­szawą. Tam wła­śnie z radia dowie­dzia­łem się, że Tade­usz Mazo­wiecki został desy­gno­wany na pre­miera.

Powró­ci­łem do War­szawy w ostat­nich dniach sierp­nia z myślą o koniecz­nych przy­go­to­wa­niach do wyjazdu za gra­nicę, pla­no­wa­nego na 5 wrze­śnia. Następ­nego dnia po powro­cie spo­tka­łem się ze Ste­fa­nem Kawal­cem. Wspo­mniał, że dzwo­nił do niego Wal­dek Kuczyń­ski w związku z two­rze­niem się nowego rządu i że zapewne zapro­po­nują mi jakieś sta­no­wi­sko dorad­cze. Przy­znam, że nawet się ucie­szy­łem, bo zaświ­tała mi myśl, że może wyda­rzy się coś, co będzie dosta­tecz­nym uspra­wie­dli­wie­niem, by nie wyjeż­dżać z kraju. Ale przez głowę mi nie prze­szło, na czym mogłaby pole­gać pro­po­zy­cja.

Chyba następ­nego dnia zadzwo­nił Kuczyń­ski, któ­rego zna­łem jesz­cze z 1981 roku, gdy peł­nił funk­cję zastępcy redak­tora naczel­nego „Tygo­dnika Soli­dar­ność”. Teraz był bli­skim współ­pra­cow­ni­kiem pre­miera Mazo­wiec­kiego i jego głów­nym doradcą eko­no­micz­nym. Spo­tka­li­śmy się i Kuczyń­ski oznaj­mił mi, że poszu­kuje się kan­dy­data na sta­no­wi­sko mini­stra finan­sów i że pre­mier widziałby mnie w tej roli. Nie pamię­tam, czy była wtedy mowa rów­nież o funk­cji wicepre­miera. Przy­ją­łem to z ogrom­nym zasko­cze­niem. Powie­dzia­łem, że ow­szem, mogę pod­jąć się roli doradcy i jeśli Kuczyń­ski zosta­nie mini­strem finan­sów i wicepre­mierem, to ja bar­dzo chęt­nie będę mu poma­gać. On jed­nak popro­sił, żebym spo­tkał się z Mazo­wiec­kim, na co, oczy­wi­ście, przy­sta­łem.

Tego samego lub następ­nego dnia doszło do mojej pierw­szej roz­mowy z Tade­uszem Mazo­wiec­kim. Pre­mier zaczął od tego, że szuka swo­jego Ludwiga Erharda. Cho­dziło mu o osobę, która, tak jak Erhard w powo­jen­nych Niem­czech, pod­ję­łaby się prze­pro­wa­dze­nia rady­kal­nej reformy gospo­darki. Powtó­rzy­łem, że bar­dzo chęt­nie zgo­dzę się na rolę doradcy, ale nie na sta­no­wi­sko w rzą­dzie. Odnio­słem wtedy wra­że­nie, że taką odpo­wiedź Mazo­wiecki otrzy­mał od wszyst­kich poprzed­nich kan­dy­da­tów. Wyglą­dał na zawie­dzio­nego, pro­sił, żebym jesz­cze się zasta­no­wił i dał mu znać następ­nego dnia. Powie­dzia­łem, że ow­szem, jesz­cze to prze­my­ślę, ale nie wydaje mi się, żebym zmie­nił decy­zję.

Następne 12 godzin były dla mnie wyjąt­kowo trudne. Ewa, moja żona, zde­cy­do­wa­nie sprze­ci­wiła się przyj­mo­wa­niu przeze mnie pro­po­zy­cji pre­miera. Przede wszyst­kim dla­tego, że będąc eko­no­mistką, wie­działa, co to zna­czy brać na sie­bie takie zada­nie, zwłasz­cza w ówcze­snych warun­kach. Ponadto cie­szyła się na wyjazd do Anglii, tym bar­dziej że sama wią­zała z nim plany zawo­dowe (pro­jekt badaw­czy, na który uzy­skała z Bri­tish Coun­cil 10-mie­sięczne sty­pen­dium). Roz­ma­wia­łem też ze swo­imi naj­bliż­szymi przy­ja­ciółmi. Ich zda­nia były podzie­lone. W końcu, z dużymi waha­niami, powie­dzia­łem – zgoda…

Trudno mi dokład­nie wyja­śnić dla­czego. Nie trak­to­wa­łem tego jako przy­gody życio­wej. Wie­dzia­łem z góry, choć rze­czy­wi­stość prze­szła moje ocze­ki­wa­nia, czego się podej­muję. Być może zade­cy­do­wało to krót­kie wra­że­nie z pierw­szej wizyty u pre­miera: trudno skry­wane roz­cza­ro­wa­nie Mazo­wiec­kiego, że oto kolejny kan­dy­dat woli dora­dzać, niż brać na sie­bie odpo­wie­dzial­ność.

Z Tade­uszem Mazo­wiec­kim po raz pierw­szy bli­żej zetkną­łem się wła­śnie przy oka­zji oma­wia­nia tej pro­po­zy­cji. Wcze­śniej spo­tka­łem go w prze­lo­cie, w miesz­ka­niu u pań­stwa Strze­lec­kich (chyba to było w 1989 roku). Mazo­wiecki nie mógł mnie znać bez­po­śred­nio. Praw­do­po­dob­nie coś mu o mnie opo­wia­dano. Zapewne moją kan­dy­da­turę pod­su­nął pre­mie­rowi Kuczyń­ski, który nie­źle orien­to­wał się, kto w Pol­sce, i w jakim zakre­sie, zaj­mo­wał się gospo­darką.

Sądzę, że nie byłoby tej pro­po­zy­cji, gdyby nie lata 1980–1981, tzn. moja praca z grupą kole­gów nad reformą sys­temu gospo­dar­czego. Roz­po­częła się ona w 1978 roku i wów­czas jej cel był taki: stwo­rzyć pro­jekt sys­temu gospo­dar­czego, który byłby spraw­niej­szy od ówcze­śnie ist­nie­ją­cego, ale zara­zem nie prze­kra­czałby gra­nic tego, co uzna­wa­li­śmy wtedy za realia poli­tyczne.

Grupa (wraz ze mną) liczyła jede­na­ście osób: Marek Dąbrow­ski, Basia Błasz­czyk, Jurek Eysy­montt, Hen­ryk Bąk, Sta­szek Kasie­wicz, Adam Lipow­ski, Rysiek Michal­ski, Andrzej Par­koła i Piotr Pysz, który od 1982 roku jest wykła­dowcą w Niem­czech. Ważną rolę ode­grał Wicek Kamiń­ski, który w 1981 r. ze wzglę­dów rodzin­nych wyje­chał do Sta­nów Zjed­no­czo­nych i w tej chwili jest wybit­nym spe­cja­li­stą od pro­gra­mo­wa­nia zaku­pów papie­rów war­to­ścio­wych. Bar­dzo wysu­bli­mo­wane zaję­cie…

Część z tych osób zna­łem ze swej macie­rzy­stej uczelni Szkoły Głów­nej Pla­no­wa­nia i Sta­ty­styki. Mia­łem wtedy 31 lat i nale­ża­łem do grupy – jak to się mówiło – „mło­dych pra­cow­ni­ków nauki”.

Two­rząc swój zespół, dobie­ra­łem ludzi, któ­rzy akcep­to­wali cel posta­wiony na początku. To spra­wiało, że nasza praca nie miała czy­sto aka­de­mic­kiego cha­rak­teru – była nasta­wiona na cel, który poten­cjal­nie mógł mieć skutki prak­tyczne – choć oczy­wi­ście, oce­nia­li­śmy reali­stycz­nie, że szanse wpro­wa­dze­nia w życie tego, co zapro­po­nu­jemy, nie są zbyt duże. Ale też nie wyklu­cza­li­śmy, że może zosta­nie to kie­dyś wyko­rzy­stane. Dla­tego przy­stę­po­wa­li­śmy do pracy tro­chę jak pro­gra­mi­ści mate­ma­tyczni: naj­pierw wyty­cza się pewien cel, następ­nie zakre­śla obszar dopusz­czal­nych roz­wią­zań, czyli gra­nice tego, co uwa­ża­li­śmy za moż­liwe. Z tych ogra­ni­czeń wyni­kało – w naszej ówcze­snej, zgod­nej zresztą, per­cep­cji – że nie będziemy pro­po­no­wać sys­temu opar­tego na domi­na­cji pry­wat­nej wła­sno­ści, choć więk­szość z nas nie miała tu jakichś dok­try­nal­nych uprze­dzeń. Chcie­li­śmy zapro­po­no­wać coś, co mie­ści­łoby się w naszym poję­ciu reali­zmu.

Skoro wyklu­czyło się pry­wa­ty­za­cję jako poli­tycz­nie nie­moż­liwą, to w pozo­sta­łym obsza­rze zna­la­zły się sys­temy oparte na wła­sno­ści „nie­pry­wat­nej”, a jed­no­cze­śnie – w jakimś sen­sie tego słowa – ryn­kowe. Logika pro­wa­dziła nas do tego, że aby powstał sys­tem ryn­kowy, musi być samo­dzielne przed­się­bior­stwo. Żeby zaś przed­się­bior­stwo było samo­dzielne, trzeba jakoś je odciąć od wpły­wów szcze­bla cen­tral­nego. I w ten spo­sób doszli­śmy do kon­cep­cji samo­rządu jako czyn­nika spo­łecz­nego, który by nada­wał przed­się­bior­stwu nie­za­leż­ność i auto­no­mię.

Tutaj, jak więk­szość osób w tych cza­sach, patrzy­li­śmy na Jugo­sła­wię – jedyny empi­ryczny przy­pa­dek, gdzie z róż­nymi ogra­ni­cze­niami dzia­łał sys­tem samo­rzą­dowy. Byli­śmy prze­ko­nani (takie prze­ko­nanie mam do dziś), że sys­tem samo­rzą­dowy może odzna­czać się nieco wyż­szą spraw­no­ścią niż gospo­darka cen­tral­nie pla­no­wana, choć nie aż taką jak gospo­darka pry­watna. Ale, powta­rzam, nale­żało się utrzy­mać w ramach reali­zmu poli­tycz­nego, a to wtedy jesz­cze wyklu­czało odbu­dowę „kapi­ta­li­zmu”.

Następne ogra­ni­cze­nie, jakie sobie narzu­ci­li­śmy, to koniecz­ność pozo­sta­nia w RWPG. No i trze­cie – nie zakła­da­li­śmy rewo­lu­cji w sys­te­mie poli­tycz­nym, wpro­wa­dze­nia plu­ra­li­zmu. Nasze pro­po­zy­cje w tej dzie­dzi­nie zbie­gały się z tym, co pro­po­no­wała grupa zwią­zana z Kon­wer­sa­to­rium „Doświad­cze­nie i Przy­szłość”. Nie byli­śmy tutaj ory­gi­nalni. W tak wyzna­czo­nym obsza­rze zaczę­li­śmy pro­jek­to­wać kolejne seg­menty sys­temu gospo­dar­czego, w któ­rym mie­ści­łyby się przed­się­bior­stwo, sys­tem ban­kowy, narzę­dzia oddzia­ły­wa­nia szcze­bla cen­tral­nego spójne z zało­że­niem samo­dziel­no­ści przed­się­bior­stwa itp. Ta praca wcią­gnęła wszyst­kich. Naj­lep­szy przy­kład, że spo­ty­ka­li­śmy się pra­wie co tydzień przez pełne dwa lata.

Spo­tka­nia odby­wały się w Insty­tu­cie Roz­woju Gospo­dar­czego SGPiS poza ofi­cjal­nym pla­nem badaw­czym, nie mówiąc już o jakim­kol­wiek wspar­ciu finan­so­wym. Można powie­dzieć, że było to dla nas pew­nego rodzaju hobby, a hobby jest zwy­kle trak­to­wane z więk­szym zaan­ga­żo­wa­niem niźli praca zawo­dowa. Star­tu­jąc w 1978 roku, nie prze­wi­dy­wa­li­śmy oczy­wi­ście, co się zda­rzy w roku 1980. Myślę, że Sier­pień zasko­czył wszyst­kich uczest­ni­ków semi­na­rium. Ale tak się zło­żyło, że byli­śmy wtedy chyba naj­bar­dziej zaawan­so­wani w Pol­sce w pra­cach nad alter­na­tyw­nym sys­te­mem gospo­dar­czym, z tego pro­stego powodu, że zaczę­li­śmy dwa lata wcze­śniej, a praca była pro­wa­dzona sys­te­ma­tycz­nie i z dużym zaan­ga­żo­wa­niem wszyst­kich.

Nastał więc Sier­pień… Nie­ocze­ki­wa­nie poja­wiła się przed nami szansa wyj­ścia z pro­duk­tem tych prac na zewnątrz. Jed­nak sam pro­dukt nie był jesz­cze gotowy: mie­li­śmy szcze­gó­łowe bada­nia, notatki, ale bra­kło syn­te­tycz­nego raportu, który by sku­piał i opi­sy­wał w spo­sób cało­ściowy pro­po­no­wany sys­tem. I wtedy, pod koniec sierp­nia, sia­dłem i napi­sa­łem przez mie­siąc tekst, znany potem pod nazwą „Raportu grupy Bal­ce­ro­wi­cza”.

Ponie­waż powstało zapo­trze­bo­wa­nie na alter­na­tywne pro­jekty roz­wią­zań, raport wywo­łał od razu duże zain­te­re­so­wa­nie. Pamię­tam spo­tka­nie pre­zen­ta­cyjne, które nasza grupa zor­ga­ni­zo­wała w listo­pa­dzie 1980 roku. Zapro­si­li­śmy na nie prof. Cze­sława Bobrow­skiego, Janu­sza Bek­siaka, pra­cow­ni­ków nauko­wych SGPiS. Przy­szedł także na moje zapro­sze­nie Wal­dek Kuczyń­ski. Obec­ność Kuczyń­skiego mnie ucie­szyła, bo ceni­łem jego prace. Raport został przy­jęty pozy­tyw­nie. Nie ukry­wano zasko­cze­nia, że grupa mło­dych ludzi (śred­nia wieku nie prze­kra­czała 30 lat) mogła wyjść z takim pro­jek­tem. Raport opu­bli­ko­wano w skró­co­nej for­mie jako doda­tek do „Życia Gospo­dar­czego”, a w peł­nej for­mie w Pol­skim Towa­rzy­stwie Eko­no­micz­nym, gdzie dzia­łał aktyw­nie Rafał Kraw­czyk, wów­czas sekre­tarz gene­ralny PTE.

Potem roz­po­czął się – chyba naj­przy­jem­niej­szy w mojej pracy zawo­do­wej – okres uczest­nic­twa w róż­nego rodzaju kon­fe­ren­cjach, na ogół orga­ni­zo­wa­nych nie przez samych eko­no­mi­stów, lecz przez nowy ruch „Soli­dar­no­ści”. Była ogromna chłon­ność i zain­te­re­so­wa­nie tymi nowymi pro­po­zy­cjami. Odwie­dza­łem także roz­ma­ite przed­się­bior­stwa. Szcze­gól­nie sym­pa­tycz­nie wspo­mi­nam swoje związki z hutą w Czę­sto­cho­wie, która nazy­wała się wów­czas Hutą Bie­ruta. Zwią­za­łem się wtedy bli­żej z PTE i myślę, że wła­śnie z powodu zain­te­re­so­wa­nia naszym rapor­tem zosta­łem w marcu 1981 roku wybrany wice­pre­ze­sem, jako osoba, która z ramie­nia Towa­rzy­stwa – wraz z prof. Ceza­rym Józe­fia­kiem, rów­nież wice­pre­ze­sem – miała zaj­mo­wać się reformą gospo­dar­czą. Pre­ze­sem PTE został doc. Tomasz Afel­to­wicz z Wro­cła­wia, a sze­fem ciała w rodzaju rady nad­zor­czej prof. Cze­sław Bobrow­ski. Muszę przy­znać, że być repre­zen­tan­tem pro­jektu spo­łecz­nego i pro­po­no­wać roz­wią­za­nia alter­na­tywne w sto­sunku do ofi­cjal­nej poli­tyki – to było przy­jemne uczu­cie.

Wkrótce nawią­za­łem bliż­sze kon­takty z tzw. Sie­cią wio­dą­cych zakła­dów NSZZ „Soli­dar­ność”. Jesz­cze w 1980 roku zło­żyli mi wizytę w miesz­ka­niu przed­sta­wi­ciele „Sieci”, któ­rzy stwier­dzili, że zwią­zek za mało uwagi poświęca refor­mie gospo­dar­czej i w związku z tym oni mają zamiar zor­ga­ni­zo­wać grupę przed­sta­wi­cieli dużych zakła­dów pracy i pro­szą, żebym został ich kon­sul­tan­tem. Znali nasz pro­jekt, był on dla nich jakąś inspi­ra­cją. Zgo­dzi­łem się i póź­niej wraz z Tom­kiem Gru­szec­kim i Jur­kiem Strze­lec­kim bra­li­śmy udział w spo­tka­niach „Sieci”, gdzie ważną rolę odgry­wał Jerzy Milew­ski, póź­niejszy repre­zen­tant „Soli­dar­no­ści” w Bruk­seli. W pra­cach „Sieci” uczest­ni­czył też aktyw­nie Jacek Mer­kel.

Był to w ogóle bar­dzo burz­liwy okres. Nagle oka­zało się, że nasze pomy­sły mogą mieć zna­cze­nie prak­tyczne. Jesie­nią 1981 roku opra­co­wa­łem więc drugi raport, który – w odróż­nie­niu od pierw­szego – nie doty­czył sys­temu doce­lo­wego, lecz opi­sy­wał drogę doj­ścia do niego. Było bowiem jasne, że rów­nie wiel­kim pro­ble­mem, jak okre­śle­nie sys­temu doce­lo­wego, jest zapro­jek­to­wa­nie ścieżki doj­ścia. Zda­wało się, że na tę ścieżkę nie­długo będziemy mogli wkro­czyć. Ten drugi raport miał być rów­nież wydany przez PTE i nawet został wydru­ko­wany, ale nie uka­zał się, bo nastał stan wojenny. Więk­szość nakładu poszła praw­do­po­dob­nie na prze­miał. W „Rapor­cie II”, w opi­sie drogi przej­ścia od sys­temu naka­zowo-roz­dziel­czego do pro­jek­to­wa­nego, wśród warun­ków, jakie miały być speł­nione, ważne miej­sce zajął postu­lat zawar­cia umowy spo­łecz­nej w spra­wie kon­cep­cji i spo­sobu reali­za­cji reformy. Ponadto zna­la­zło się tam roz­wi­nię­cie pew­nych ele­men­tów sys­temu doce­lo­wego, tych, które moim zda­niem powinny były być wpro­wa­dzone jak naj­szyb­ciej. Doty­czyło to finan­sów przed­się­biorstw, mecha­ni­zmu han­dlu zagra­nicz­nego, nowego spo­sobu kształ­to­wa­nia cen, a także oddol­nej prze­bu­dowy struk­tur orga­ni­za­cyj­nych.

Nie wiem, czy nasz raport miał jaki­kol­wiek wpływ na przy­jętą przez I Zjazd „Soli­dar­no­ści” kon­cep­cję Rze­czy­po­spo­li­tej Samo­rząd­nej.

Myślę, że nawet gdyby tego pro­jektu nie było, to pew­nie ewo­lu­cja poglą­dów poto­czy­łaby się w podob­nym kie­runku. „Soli­dar­ność”, jako wielki ruch reform, musiała zde­rzyć się z ogra­ni­cze­niami poli­tycz­nymi i logika tych ogra­ni­czeń musiała ją pchać w stronę roz­wią­zań samo­rzą­do­wych. No bo jakich innych? Jeżeli nie cen­tra­li­styczne, a jed­no­cze­śnie ryn­kowe, jeśli pry­watna wła­sność jako domi­nu­jąca jest wyklu­czona – to pozo­staje wła­sność samo­rzą­dowa. Nadzieja na zmianę dotych­cza­so­wego sys­temu spra­wiła, że wie­lo­mi­lio­nowa orga­ni­za­cja opo­wie­działa się za kon­cep­cją samo­rzą­dową.

Po wpro­wa­dze­niu stanu wojen­nego nie zosta­łem auto­ma­tycz­nie człon­kiem opo­zy­cji, cho­ciaż w pew­nym sen­sie do opo­zy­cji prze­sze­dłem. Było to tak: stan wojenny, który jak dla wszyst­kich był dla mnie wiel­kim wstrzą­sem, zastał mnie w Bruk­seli, dokąd razem z Rafa­łem Kraw­czy­kiem wyje­cha­łem 12 grud­nia na kon­fe­ren­cję sto­wa­rzy­sze­nia bel­gij­skich eko­no­mi­stów. Z ogrom­nym zain­te­re­so­wa­niem wypy­ty­wano nas wtedy o sytu­ację w Pol­sce. Pamię­tam, jak Rafał Kraw­czyk mówił, że wła­dza w Pol­sce leży na ulicy, że wystar­czy ją tylko pod­nieść. Wzbu­dziło to ogromne zain­te­re­so­wa­nie uczest­ni­ków spo­tka­nia i zapro­po­no­wano nam następ­nego dnia, czyli 13 grud­nia, kon­fe­ren­cję pra­sową. Mie­li­śmy opo­wie­dzieć, co się w Pol­sce dzieje. 13 grud­nia rano – miesz­ka­li­śmy u któ­re­goś ze zna­jo­mych Kraw­czyka – budzi mnie gospo­darz i mówi, że w Pol­sce jest stan wojenny. To był praw­dziwy szok. Co godzinę w tele­wi­zji poka­zy­wano migawki z War­szawy, czołgi na uli­cach. Myślę, że bar­dziej się to prze­ży­wało z oddali, niż będąc tutaj. Zaczęły się sta­ra­nia o to, żeby jak naj­szyb­ciej wró­cić do Pol­ski. Nie było to łatwe, bo odwo­łano loty, a mie­li­śmy wra­cać 14 grud­nia samo­lo­tem z Amster­damu. Nale­żało jechać pocią­giem, a do tego konieczne były wizy. Zała­twi­li­śmy wizy; Kraw­czyk poje­chał przez Szwe­cję, ja wró­ci­łem pocią­giem z Holan­dii, przez NRD, zresztą z duszą na ramie­niu. Nie mia­łem cie­nia waha­nia, że wra­cać trzeba, i to moż­li­wie jak naj­szyb­ciej. Zupeł­nie nie widzia­łem się w roli emi­granta… Wró­ci­łem w dniu, kiedy miały miej­sce wyda­rze­nia w kopalni „Wujek”.

Przy­je­cha­łem 16 grud­nia wie­czo­rem na Dwo­rzec Gdań­ski. Ciemno, ponuro. Udało mi się zła­pać tak­sówkę. Jechały cztery osoby. Kie­rowca zapy­tał mnie, skąd wra­cam. Odpo­wie­dzia­łem, że z Holan­dii. Pamię­tam jego ogromne zdzi­wie­nie. „Co pan zwa­rio­wał – mówił do tych bol­sze­wi­ków pan wraca?!”.

Pierw­szą rze­czą, którą zro­bi­łem następ­nego dnia, było zło­że­nie legi­ty­ma­cji par­tyj­nej.

Do par­tii wstą­pi­łem jesz­cze na stu­diach. Ja i wielu moich kole­gów sądzi­li­śmy wów­czas, że w ramach ist­nie­ją­cego w Pol­sce sys­temu trzeba jak naj­le­piej kształ­to­wać rze­czy­wi­stość. Do wystą­pie­nia z par­tii byłem gotów w 1980 roku. Ale wtedy było to masowe i zbyt łatwe. Wpro­wa­dze­nie stanu wojen­nego abso­lut­nie wyja­śniło sytu­ację; po pro­stu nie mogłem ani dnia dłu­żej nale­żeć do PZPR. To była decy­zja, którą podej­mo­wa­łem z poczu­ciem auten­tycz­nej ulgi.

No a potem… Na­dal pra­co­wa­łem na uczelni. Nasze semi­na­rium też się utrzy­mało, odpo­wia­dało widocz­nie jakimś potrze­bom jego uczest­ni­ków. Spo­ty­ka­li­śmy się dosyć regu­lar­nie, z tym że nie pro­jek­to­wa­li­śmy już nowego sys­temu. Semi­na­rium roz­sze­rzyło swoją for­mułę. Poja­wili się nowi uczest­nicy, wśród nich Ste­fan Kawa­lec, mate­ma­tyk z zain­te­re­so­wa­niami eko­no­micz­nymi, któ­rego pozna­łem jesz­cze w 1981 roku jako dzia­ła­cza opo­zy­cji. Dołą­czył do nas w 1982 roku i ode­grał póź­niej ważną rolę. Ste­fan zain­te­re­so­wał się głę­biej kon­cep­cją samo­rzą­dową, dotarł do boga­tej lite­ra­tury zachod­niej i napi­sał bar­dzo dobrą pracę, która do tej pory nie została opu­bli­ko­wana. W spo­sób sys­te­ma­tyczny zana­li­zo­wał w niej samo­rzą­dowy sys­tem ryn­kowy w porów­na­niu z sys­temem gospo­darki pry­wat­nej. Ta praca wyka­zy­wała, w spo­sób ele­gancki, sła­bo­ści modelu samo­rzą­do­wego.

Nie zakła­da­li­śmy, że pro­duk­tem tych naszych spo­tkań ma być jakaś praca zbio­rowa, choć pamię­tam, że przez pewien czas nosi­li­śmy się z myślą opra­co­wa­nia kry­tycz­nej oceny tego, co się działo w pol­skiej gospo­darce. Nato­miast semi­na­rium przy­czy­niło się chyba do powsta­nia prac indy­wi­du­al­nych. Marek Dąbrow­ski, który też zaj­mo­wał się samo­rzą­dem, napi­sał swoją pracę habi­li­ta­cyjną, Ste­fan Kawa­lec – swój dok­to­rat. Ja także pisa­łem pracę habi­li­ta­cyjną o sys­te­mach gospo­dar­czych, po czym zabrną­łem w jej kolejne wer­sje: pierw­szą, drugą, wresz­cie trze­cią. Adam Lipow­ski z Jur­kiem Eysy­mont­tem zaczęli się inte­re­so­wać, w jakim stop­niu szcze­bel cen­tralny może zastę­po­wać rynek, na ile jest moż­liwa poli­tyka prze­my­słowa itd.

Była to praca bar­dziej aka­de­micka ani­żeli ta, którą pro­wa­dzi­li­śmy w latach 1978–1981. Wcze­śniej tkwiło jesz­cze w nas może naiwne prze­ko­na­nie, że stwo­rzymy coś, co być może się prze­bije do prak­tyki. Uzna­wa­li­śmy, że jeżeli jest na to nawet nie­wielka szansa, warto pró­bo­wać. Poza tym ta praca była cie­kawa inte­lek­tu­al­nie, bowiem pro­jek­to­wa­nie w warun­kach ogra­ni­czeń jest pew­nego rodzaju wyzwa­niem inte­lek­tu­al­nym.

Lata 80. Sku­pia­łem się głów­nie na pracy w Insty­tu­cie Roz­woju Gospo­dar­czego SGPiS, pro­wa­dzi­łem semi­na­rium, mia­łem wykłady dla stu­den­tów. Wykła­da­łem to, czym inte­re­so­wa­łem się od początku, mia­no­wi­cie mię­dzy­na­ro­dowe sto­sunki gospo­dar­cze, a potem zaczą­łem wykłady z dzie­dziny, która w Pol­sce jesz­cze wów­czas nie ist­niała – ana­lizy porów­naw­czej sys­te­mów gospo­dar­czych. Ana­li­zo­wa­łem cha­rak­ter sys­temu naka­zowo-roz­dziel­czego – jego domi­nu­jące cechy, progi reformy, szanse na wzrost spraw­no­ści – a także gospo­darkę samo­rzą­dową, pry­watno-ryn­kową. To było moje główne zaję­cie.

Od 1985 roku kie­ro­wa­łem też „ofi­cjalną” grupą badaw­czą, w ramach tego, co się ówcze­śnie nazy­wało cen­tral­nym pro­gra­mem badań pod­sta­wo­wych. Cho­dziło tu o bada­nia zmian struk­tu­ral­nych w gospo­darce. Koor­dy­na­to­rem pierw­szego szcze­bla był prof. Mie­czy­sław Nasi­łow­ski. Grupa tema­tyczna, którą kie­ro­wa­łem, zaj­mo­wała się związ­kami mię­dzy sys­te­mami gospo­dar­czymi a prze­mia­nami struk­tu­ral­nymi. W ramach poszcze­gól­nych grup „roz­kła­dano” temat na czyn­niki pierw­sze, a potem zada­niem kie­row­nika grupy było napi­sa­nie syn­tezy.

W maju 1989 roku napi­sa­łem taką syn­tezę, która w dużej mie­rze wyni­kała z moich prze­my­śleń, a doty­czyła tego, co trzeba zmie­nić w sys­te­mie gospo­dar­czym, aby mieć nadzieję na jego wyż­szą spraw­ność. Kiedy ją teraz czy­tam – docho­dzę do wnio­sku, że był tam zarys pod­sta­wo­wych kie­run­ków póź­niej­szej reformy: pry­wa­ty­za­cja, libe­ra­li­za­cja han­dlu zagra­nicz­nego, wymie­nial­ność pie­nią­dza, koniecz­ność otwar­cia gospo­darki po to, aby unik­nąć błęd­nej stra­te­gii sub­sty­tu­cji importu…

Pamię­tam, że w tym opra­co­wa­niu sta­ra­łem się poka­zać, iż sama pry­watna wła­sność jest zasad­ni­czo ważna, ale nie wystar­cza dla uzy­ska­nia spraw­no­ści gospo­dar­czej, jeżeli inne czyn­niki są źle ukształ­to­wane. A te inne czyn­niki to przede wszyst­kim kon­ku­ren­cja, o któ­rej sile w dużej mie­rze decy­duje otwar­cie gospo­darki na świat. Z tego wycią­ga­łem wnio­ski, co nale­ża­łoby zro­bić w pol­skiej gospo­darce. Nato­miast nie ma w tym refe­ra­cie jed­nego: pro­blemu galo­pu­ją­cej infla­cji. Poja­wiła się ona bowiem w takiej skali dopiero póź­niej, w sierp­niu 1989 roku, tuż po „uryn­ko­wie­niu” cen żyw­no­ści.

Co prawda inte­re­so­wa­łem się wcze­śniej warun­kami sta­bi­li­za­cji w kra­jach o wyso­kiej infla­cji, czy­ta­łem sporo prac na ten temat, ale w moim refe­ra­cie nie było to obecne, bo nie było tego jesz­cze w naszej gospo­darce. Poja­wie­nie się czyn­nika hiperinfla­cji narzu­ciło nowy prio­ry­tet w roz­wa­ża­niach o tym, co w ogóle trzeba zro­bić w pol­skiej gospo­darce.

Nie sądzi­łem ani przez chwilę, że przyj­dzie mi się z tym zmie­rzyć nie jako teo­re­ty­kowi, ale w roli mini­stra i szefa ekipy gospo­dar­czej.

Rozdział II. Urząd

Roz­dział II

Urząd

12wrze­śnia nastą­piło zaprzy­się­że­nie nowej Rady Mini­strów, a naza­jutrz jej człon­ko­wie obej­mo­wali swoje urzędy. Mini­ste­rialny debiut oka­zał się dla mnie sym­pa­tyczny. Pod­je­cha­łem z żoną pod gmach Mini­ster­stwa Finan­sów. Było jesz­cze wcze­śnie, więc spa­ce­ro­wa­li­śmy przed budyn­kiem. Spoj­rza­łem do góry i zoba­czy­łem dzie­siątki głów w oknach. To byli moi współ­pra­cow­nicy: wypa­try­wali nowego szefa. Uśmiech­ną­łem się i poma­cha­łem im ręką. Ja im, a oni mnie…

Połą­cze­nie funk­cji wice­pre­miera i mini­stra finan­sów było kon­cep­cją Tade­usza Mazo­wiec­kiego, który w swoim rzą­dzie prze­wi­dział sta­no­wi­sko czte­rech wice­pre­mie­rów. Każdy z nich był jed­no­cze­śnie mini­strem: Cze­sław Kisz­czak, Cze­sław Janicki, Jan Janow­ski. Te trzy sta­no­wi­ska odbi­jały ówcze­sną kon­ste­la­cję poli­tyczną. Pew­nie dla dopeł­nie­nia, a być może z innych powo­dów, mini­ster finan­sów miał być także wice­pre­mie­rem.

Nie mia­łem chyba zastrze­żeń do tej kon­cep­cji; ina­czej bym je pew­nie zgło­sił. Trzeba też uczci­wie powie­dzieć, że nie mogłem mieć peł­nego wyobra­że­nia o skali zadań zwią­za­nych z taką unią per­so­nalną: próba koor­dy­na­cji poli­tyki gospo­dar­czej w roli wice­pre­miera oraz jed­no­cze­śnie ogromna praca, jaką powinno wyko­nać samo Mini­ster­stwo Finan­sów. Wadą tego roz­wią­za­nia musiało być przede wszyst­kim nie­uchronne prze­cią­że­nie. Zaletą była moż­li­wość zacho­wa­nia nie­zbęd­nej spój­no­ści pro­gramu gospo­dar­czego. A to od samego początku wyda­wało mi się bar­dzo ważne.

Po przy­ję­ciu pro­po­zy­cji Tade­usza Mazo­wiec­kiego do 12 wrze­śnia bra­łem udział w kom­ple­to­wa­niu ekipy gospo­dar­czej. Mazo­wiecki zosta­wił mi tu dużą samo­dziel­ność, choć, oczy­wi­ście, decy­zje osta­teczne nale­żały do niego. Jak to się poto­czyło?

Jed­nym z pierw­szych moich współ­pra­cow­ni­ków został Alfred Bieć, któ­rego zna­łem z Insty­tutu Roz­woju Gospo­dar­czego SGPiS. Pra­co­wał ze mną w Insty­tu­cie, a jed­no­cze­śnie był już doradcą w URM zaj­mu­ją­cym się spra­wami gospo­dar­czymi. Pamię­ta­łem go jako dobrego teo­re­tyka, no i sądzi­łem, że takie połą­cze­nie wie­dzy z prak­tyką w admi­ni­stra­cji ma swoje zalety. Powie­rzy­łem mu sta­no­wi­sko sekre­ta­rza Komi­tetu Eko­no­micz­nego Rady Mini­strów. Z SGPiS wywo­dził się także Jurek Koź­miń­ski, który kie­dyś był moim stu­den­tem na Wydziale Han­dlu Zagra­nicz­nego. Jurek przez te dwa lata peł­nił de facto rolę „szefa sztabu” – naj­pierw jako dyrek­tor gene­ralny, a następ­nie pod­se­kre­tarz stanu w URM. Jak słusz­nie zaob­ser­wo­wał tygo­dnik „Wprost”: „był tym czło­wie­kiem, który miał dostęp do Bal­ce­ro­wi­cza o każ­dej porze dnia i nocy”.

Od początku na mojej liście kan­dy­da­tów znaj­do­wał się Marek Dąbrow­ski. Sam Marek zade­kla­ro­wał, że może ode­grać jakąś rolę nie dorad­czą, a admi­ni­stra­cyjną. Tro­chę mnie to nawet zdzi­wiło, bo nie zna­łem go od strony prak­tycz­nego dzia­ła­nia. Oka­zało się póź­niej, że radził sobie bar­dzo dobrze. Dąbrow­ski wolałby – jak sądzę – otrzy­mać bar­dziej samo­dzielną funk­cję rzą­dową, ale mnie zale­żało na tym, aby w Mini­ster­stwie Finan­sów mieć kogoś, na kim mógł­bym się oprzeć. Dla­tego zapro­po­no­wa­łem Mar­kowi sta­no­wi­sko swo­jego zastępcy w mini­ster­stwie, które przy­jął.

Od pierw­szych dni współ­pra­co­wa­łem także ze Ste­fa­nem Kawal­cem. Z nim łączyły mnie chyba naj­bliż­sze związki inte­lek­tu­alne. Na początku widzia­łem go jako naj­waż­niej­szego doradcę i taką rolę odgry­wał do momentu, kiedy został wice­mi­ni­strem finan­sów. Nie – prze­pra­szam – naj­pierw był dyrek­to­rem gene­ral­nym w mini­ster­stwie i zaj­mo­wał się kom­ple­to­wa­niem ekipy dorad­czej. Potem zor­ga­ni­zo­wał nie­ist­nie­jący wcze­śniej w mini­ster­stwie pion insty­tu­cji finan­so­wych i sys­temu ban­ko­wego.

Przy­kład Ste­fana Kawalca obra­zuje wielki pro­blem zwią­zany ze szczu­pło­ścią kadr, a przy­naj­mniej ze szczu­pło­ścią wie­dzy na temat kan­dy­da­tów, któ­rych można by posta­wić na waż­nych sta­no­wi­skach. Ja, na przy­kład, z nie­chę­cią, ale w końcu zgo­dzi­łem się na to, żeby Ste­fan został wice­mi­ni­strem i prze­szedł do pracy ope­ra­cyj­nej, choć ceni­łem sobie jego rolę doradcy. Oka­zało się jed­nak, że było bar­dzo trudno zna­leźć kogoś innego, kto speł­niałby wyso­kie wyma­ga­nia. Podob­nie Mazo­wiecki zapro­po­no­wał póź­niej Kuczyń­skiego na sta­no­wi­sko mini­stra pry­wa­ty­za­cji, pozby­wa­jąc się w ten spo­sób swo­jego głów­nego doradcy eko­no­micz­nego. To samo powtó­rzyło się za pre­mie­ro­stwa J.K. Bie­lec­kiego. Bie­lecki przy­szedł do URM z Jac­kiem Siwic­kim, któ­rego mia­no­wał swoim sekre­ta­rzem; przed­tem pra­co­wali razem w fir­mie „Doradca”. I po pew­nym cza­sie skie­ro­wał Siwic­kiego – sądzę, że z cięż­kim ser­cem – na pierw­szą linię frontu, do Mini­ster­stwa Prze­kształ­ceń Wła­sno­ścio­wych, gdzie Jacek zaj­mo­wał się waż­nym zagad­nie­niem pry­wa­ty­za­cji kapi­ta­ło­wej. Tak więc naj­bliżsi doradcy ryzy­ko­wali, że pew­nego dnia staną się urzęd­ni­kami.

Szu­ka­li­śmy kan­dy­data na szefa CUP-u. Pro­po­no­wa­łem to sta­no­wi­sko Jerzemu Eysy­mont­towi, ale odmó­wił. Dru­gim kan­dy­da­tem był Jurek Osia­tyń­ski, któ­rego bar­dzo ceni­łem. Oka­zało się, że rów­no­le­gle jego kan­dy­da­turę wysu­nął także Wal­dek Kuczyń­ski. Prof. Witold Trze­cia­kow­ski, który wcze­śniej ode­grał ważną rolę w obra­dach okrą­głego stołu, został człon­kiem Rady Mini­strów odpo­wie­dzial­nym za koor­dy­na­cję pomocy zagra­nicz­nej i prze­wod­ni­czą­cym Rady Eko­no­micz­nej przy pre­mie­rze – spo­łecz­nego gre­mium sku­pia­ją­cego pol­skich i zagra­nicz­nych eko­no­mi­stów.

Bar­dzo trudno było zna­leźć mini­stra rol­nic­twa. Poja­wiła się kan­dy­da­tura Wła­dy­sława Szy­mań­skiego z ówcze­snego ZSL, pro­fe­sora SGPiS. Odmó­wił. Prze­wi­jało się nazwi­sko Ryszarda Pazury, wicemini­stra finan­sów, a jed­no­cze­śnie członka ZSL. To człon­ko­stwo w ZSL było ważne ze wzglę­dów poli­tycz­nych, Pazura rów­nież odmó­wił. Pre­mier Mazo­wiecki zwró­cił się wtedy z pro­po­zy­cją do prof. Janic­kiego, który zgo­dził się i został mini­strem rol­nic­twa oraz wice­pre­mie­rem, choć jego kan­dy­da­tura została odrzu­cona przez sej­mową komi­sję rol­nic­twa.

Poszu­ki­wa­li­śmy inten­syw­nie kogoś na sta­no­wi­sko mini­stra prze­my­słu. Marek Dąbrow­ski zapro­po­no­wał Tade­usza Syryj­czyka, z któ­rym ja wcze­śniej nie mia­łem kon­taktu. Obaj z Mar­kiem dzia­łali we wła­dzach PTTK, a jed­no­cze­śnie Syryj­czyk był w Kra­kow­skim Towa­rzy­stwie Gospo­dar­czym. Syryj­czyk przy­jął pro­po­zy­cję. Póź­niej oka­zało się, że rze­czy­wi­ście ma bar­dzo sze­roką wie­dzę o gospo­darce.

Ogrom­nie ważną sprawą było obsa­dze­nie sta­no­wi­ska mini­stra pracy. Od samego początku sądzi­łem, że musi to być osoba o wybit­nej pozy­cji poli­tycz­nej. Ide­al­nym kan­dy­da­tem wyda­wał mi się Jacek Kuroń. Pamię­tam roz­mowę, w któ­rej Kuroń powie­dział, że to jest pro­po­zy­cja samo­bój­cza, po czym ją zaak­cep­to­wał. Choć nie od razu, potrze­bo­wał tro­chę czasu do namy­słu.

Mar­cin Świę­cicki, póź­niej­szy mini­ster współ­pracy gospo­dar­czej z zagra­nicą, był wów­czas świeżo upie­czo­nym sekre­ta­rzem ds. eko­no­micz­nych KC PZPR. Zna­łem go jesz­cze z cza­sów spor­to­wych. Wystę­po­wa­li­śmy obaj w repre­zen­ta­cji Pol­ski junio­rów w lek­ko­atle­tyce. Mar­cin był zna­ko­mi­tym skocz­kiem w dal, ja bie­ga­łem na 800 metrów. Świę­cicki nale­żał do osób wyróż­nia­ją­cych się w gro­nie moż­li­wych kan­dy­da­tów z ramie­nia PZPR. Przy­po­mi­nam sobie, że w okre­sie two­rze­nia rządu zapro­sił mnie któ­re­goś dnia na początku wrze­śnia do swo­jego gabi­netu w „Bia­łym Domu”. Był bar­dzo zain­te­re­so­wany two­rze­niem się rządu i suge­ro­wał, że może ja bym się pod­jął funk­cji mini­stra finan­sów. Wtedy mu jesz­cze nie powie­dzia­łem, że wła­śnie już się pod­jąłem. Nato­miast uzna­łem, że on sam byłby dobrym człon­kiem ekipy gospo­dar­czej. Pozo­stało tylko pyta­nie: na jakim sta­no­wi­sku?

Nie wiem, skąd się to wzięło, nie wiem od kogo, ale ist­niała wtedy bar­dzo silna obawa, że Wła­dy­sław Baka, jeden z człon­ków kie­row­nic­twa PZPR – może zostać sze­fem NBP i jeżeli tak, to nie uda się z nim współ­pra­co­wać. Ja go oso­bi­ście nie zna­łem, więc nie mia­łem takich uprze­dzeń. Ale ktoś z kręgu współ­pra­cow­ni­ków… Przez pewien czas nasza uwaga kon­cen­tro­wała się na tym, jak tej sytu­acji unik­nąć. Wia­domo było, że zgło­sze­nie kan­dy­da­tury pre­zesa NBP nale­żało do pre­zy­denta Jaru­zel­skiego, no i roz­wa­ża­li­śmy już takie warianty, że może lepiej, aby Świę­cicki został sze­fem NBP po to, żeby Baka mógł zostać mini­strem współ­pracy z zagra­nicą. W końcu Jaru­zel­ski dość szybko wysu­nął kan­dy­da­turę Baki i prze­ciął w ten spo­sób dys­ku­sję. Wtedy Świę­cickiemu zapro­po­no­wano resort współ­pracy gospo­dar­czej z zagra­nicą. Nie był tym spe­cjal­nie zachwy­cony, bo uznał, że nie jest to jego spe­cjal­ność. Ale prze­szedł przez prze­słu­cha­nia w komi­sjach, został mini­strem i szybko wszedł w nową pro­ble­ma­tykę. Nato­miast, jak się póź­niej oka­zało, moja współ­praca z Wła­dy­sławem Baką uło­żyła się dobrze.

Z pre­zy­den­tem Jaru­zel­skim po raz pierw­szy spo­tka­łem się w poło­wie wrze­śnia, kiedy ofi­cjal­nie przyj­mo­wał człon­ków nowo utwo­rzo­nego rządu. Potem było jesz­cze jedno spo­tka­nie, na któ­rym pre­zen­to­wa­łem pro­gram gospo­dar­czy, i pamię­tam jego stwier­dze­nie, że w kate­go­riach woj­sko­wych nie­kiedy lep­sze jest nie­do­sko­nałe roz­wią­za­nie na czas, niż dosko­nałe po cza­sie. Odpo­wia­dało to mojemu poglą­dowi na sytu­ację, w jakiej zna­leź­li­śmy się jesie­nią 1989 roku. Tutaj czas wyzna­czał pewne gra­nice poszu­ki­wa­nia roz­wią­zań.

W Mini­ster­stwie Finan­sów, po zain­sta­lo­wa­niu pierw­szych człon­ków mojej ekipy, popro­si­łem o dymi­sję sekre­ta­rza stanu Win­cen­tego Lewan­dow­skiego z PAX-u. Na to miej­sce miał przyjść Marek Dąbrow­ski. Nieco póź­niej poja­wiła się sprawa zmiany na sta­no­wi­sku wice­mi­ni­stra odpo­wie­dzial­nego za pion budżetu. Z zasię­gnię­tych opi­nii wyni­kało, że naj­lep­szym kan­dy­da­tem był ówcze­sny dyrek­tor depar­ta­mentu finan­sów i ana­liz, Woj­ciech Misiąg. Woj­tek po pew­nym namy­śle zaak­cep­to­wał pro­po­zy­cję. Byli też inni fachowcy w samym mini­ster­stwie. Ryszard Pazura oka­zał cenne umie­jęt­no­ści, zwłasz­cza jeśli cho­dzi o nego­cja­cje ze związ­kami zawo­do­wymi. Był Andrzej Pod­sia­dło, któ­rego zna­łem jesz­cze z aka­de­mika. Andrzej został sekre­ta­rzem stanu w mini­ster­stwie po odej­ściu Dąbrow­skiego jesie­nią 1990 roku. Był Janusz Sawicki, któ­rego zna­łem z Wydziału Han­dlu Zagra­nicz­nego SGPiS; stu­dio­wał o dwa lata niżej. Uzy­ska­łem o nim dobre opi­nie, podob­nie jak o Grze­go­rzu Wój­to­wi­czu z NBP, jako o bar­dzo dobrych nego­cja­to­rach kwe­stii zadłu­że­nia zagra­nicz­nego. Podat­kami zaj­mo­wał się Jerzy Napiór­kow­ski, który pozo­stał na tym sta­no­wi­sku do wrze­śnia 1990 roku. Zresztą mia­łem ogromny pro­blem ze zna­le­zie­niem jego następcy. Danuta Demia­niuk zgo­dziła się objąć funk­cję wice­mi­ni­stra dopiero po dłu­gich namo­wach z mojej strony i pod warun­kiem, że na sta­no­wi­skach pozo­staną dotych­cza­sowi dyrek­torzy w pio­nie podat­ko­wym. O Ste­fa­nie Kawalcu już mówi­łem. No i na tym się koń­czy lista wice­mi­ni­strów, a także poważ­niej­szych zmian kadro­wych w mini­ster­stwie. Dopeł­niło je, jesie­nią 1990 roku, mia­no­wa­nie Zyg­munta Gzyry dyrek­torem gene­ral­nym – wcze­śniej, po przyj­ściu z SGPiS, był moim asy­sten­tem w mini­ster­stwie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: