8000 zimą. Walka o najwyższe szczyty świata w najokrutniejszej porze roku - ebook
8000 zimą. Walka o najwyższe szczyty świata w najokrutniejszej porze roku - ebook
Zimowe wspinanie w Himalajach to sztuka cierpienia, powiedział Wojtek Kurtyka. Mimo to są tacy, których życiową pasją, a nawet obsesją, jest zdobywanie ośmiotysięczników w tej najzimniejszej porze roku.
Bernadette McDonald jako pierwsza opowiada, jak polscy Lodowi Wojownicy stworzyli zimę, doskonaląc to, co nazywali sztuką cierpienia, jak weszli na szczyt Mount Everestu zimą w 1980 roku – pierwszy, choć nie ostatni ośmiotysięcznik zdobyty w ten sposób. McDonald wspomina polskich wspinaczy – wizjonera i twórcę himalaizmu zimowego Zawadę, Kukuczkę, Berbekę. Z pasją i kronikarską rzetelnością ujawnia, co zainspirowało Polaków do podjęcia tej brutalnej gry; opowiada, jak rosnąca liczba wspinaczy z całego świata dopingowała się wzajemnie i konkurowała o każdy kolejny szczyt.
„«8000 zimą» to profesjonalnie napisana zimowa górska «encyklopedia» opisująca szczegółowo 40-letnią już zimową eksplorację gór najwyższych, w której polscy alpiniści odegrali główną rolę. Zimowe sukcesy naszych wspinaczy w dużej części wypełniły złotą dekadę polskiego alpinizmu. To książka o ludziach, ich determinacji, głodzie sukcesu, ale też o sztuce cierpienia w ekstremalnych warunkach...” – Krzysztof Wielicki
„Dostajemy monografię o zimowym wspinaniu na najwyższe góry Ziemi. Trudno o bardziej kompetentnego autora niż Bernadette McDonald, która zna/znała większość bohaterów swej książki. Choć do wielu opisanych wydarzeń ma osobisty, emocjonalny stosunek, staje z boku i zachowuje obiektywizm. Warto sięgnąć po tę książkę, by zobaczyć, jak widzą nas inni, i uzmysłowić sobie, jak ważna jest himalajska zima dla wspinaczy na całym świecie” – Janusz Majer
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3420-2 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP
Sztuka cierpienia
Prawda, że istnieją ludzie, którzy za zbliżaniem się wielkiego bólu słyszą właśnie rozkaz przeciwny i którzy nigdy nie spoglądają dumniej, waleczniej, szczęśliwiej niż wówczas, gdy burza nadciąga; a nawet ból sam daje im najwyższe chwile! To ludzie heroiczni.
FRYDERYK NIETZSCHE, Wiedza radosna, przeł. Leopold Staff^()
Od razu się wyróżniał. Był wyższy niż wielu najlepszych himalaistów na świecie, którzy teraz go otaczali. Andrzej Zawada tego wieczoru brylował. Jego dobrze skrojona tweedowa marynarka i prosty czarny golf doskonale współgrały z przyprószonymi siwizną włosami. Okulary w czarnych oprawkach, sprawiające wrażenie bardzo „zasadniczych”, i szczupła, wręcz koścista sylwetka nadawały mu niemal władczy wygląd.
Zawada był wśród swoich, w gronie wspinaczy zgromadzonych w siedzibie Klubu Wysokogórskiego Katowice, świętujących zakończenie Festiwalu Filmów Górskich w 1994 roku. Nad zimowym miastem wisiała gruba warstwa smogu. Chociaż budynek wymagał remontu, a szyby w oknach pociemniały od sadzy z pobliskich kominów, wnętrze było ciepłe i pełne światła, nie brakowało też alkoholu i... opowieści, niesamowitych historii o eksponowanych trawersach, wysokogórskich burzach, rozpaczliwych biwakach i zwycięskich wejściach na szczyty.
Pomogłam zorganizować ten festiwal i doskonale znałam dorobek wielu otaczających mnie wspinaczy, prawdziwych celebrytów wspinania wysokogórskiego, zarówno w jego letnim, jak i zimowym wydaniu. Po raz pierwszy jednak spotkałam Andrzeja Zawadę, legendarnego specjalistę od himalajskiej zimy.
Spytałam go:
– Panie Zawada, dlaczego woli pan wspinać się w zimie, skoro lato jest o wiele bardziej przyjazne?
Spojrzał na mnie znad długiego arystokratycznego nosa i odpowiedział po angielsku, z wyraźnym polskim akcentem:
– Ponieważ Himalaje w lecie są dla bab!
Spostrzegłam błysk w jego oku, gdy rozejrzał się, by sprawdzić, jak inni zareagowali na te oburzające słowa. Zaśmiałam się, podobnie jak wszyscy na sali.
Nie ulegało wątpliwości, że Zawada cieszył się ogromnym szacunkiem, zainspirował całe pokolenie wspinaczy do realizowania wysokogórskich celów w najbardziej okrutnej porze roku. Pomysł na zimowe wspinanie w Himalajach i Karakorum narodził się w Polsce, tutaj znalazło ono wyznawców i na wiele lat stało się domeną wspinaczy z tego kraju. Niemal dwieście zimowych wypraw z kilkudziesięciu państw obrało za cel szczyty w Nepalu, Pakistanie i Tybecie, jednak to Polakom pod kierownictwem Andrzeja Zawady udało się zdobyć pierwszy ośmiotysięczny szczyt podczas bezlitosnej zimy.
Wiele lat później Artur Hajzer, jeden z czołowych himalaistów zimowych, napisał: „Nasza dominacja w zimie to wina Stalina i Bieruta, bo zamknęli nas w klatce. Kiedy inni dokonywali pierwszych wejść na ośmiotysięczniki, my tkwiliśmy za żelazną kurtyną. Kiedy się podniosła, wyskoczyliśmy z klatki. Byliśmy bardzo głodni”^().
To prawda, że po zakończeniu drugiej wojny światowej polscy wspinacze nie brali udziału w wielkim powrocie w Himalaje. Uciemiężeni przez sowiecki reżim mogli się tylko przyglądać, jak himalaiści z całego świata zdobywają wszystkie czternaście ośmiotysięczników. Na pierwszy z nich weszli Francuzi w 1950 roku, a dzieło zakończyli Chińczycy, zdobywając Sziszapangmę w roku 1964. Żadna z tych wypraw nie działała jednak zimą. Zima wciąż była trofeum.
* * *
Jeśli zastanowić się nad warunkami zimowej wspinaczki na szczyty ośmiotysięczne, ogrom tego wyzwania wydaje się wręcz przytłaczający. Walka o każdy haust rozrzedzonego powietrza, potworne bóle głowy, wywracające się na drugą stronę żołądki – takie cierpienia towarzyszą działaniom na dużych wysokościach w każdej porze roku, zima jednak je potęguje. Specjalista z zakresu medycyny wysokogórskiej, doktor Peter Hackett, wyjaśnia: „Ciśnienie atmosferyczne na dużych wysokościach jest o wiele niższe niż latem, różnica jest tak duża, że wręcz zauważalna klinicznie”. Niższe ciśnienie oznacza mniej tlenu, który pozwala utrzymać ciepło i daje możliwość poruszania się, co i tak nie jest łatwe z powodu przejmującego zimna.
Temperaturę, jaka panuje zimą na ośmiotysięcznikach, trudno ogarnąć umysłem. Jest tak zimno, że wydaje się, iż przy każdym oddechu płuca płoną. Rzęsy pokrywają się szrenią i sklejają. Każdy odsłonięty skrawek skóry zamarza po kilku minutach. Kończyny poddawane są ciężkiej próbie, a jeśli pozostają nieruchome lub w jakikolwiek sposób skrępowane, mogą zamarznąć na kamień. Palce u rąk i stóp obumierają, czernieją i nadają się tylko do amputacji. Podobnie rzecz ma się ze sprzętem. Kuchenki gazowe zawodzą. Metal pęka. Takie zimno jest brutalne i bezlitosne. Najpierw otacza człowieka z zewnątrz, potem opanowuje umysł i zaczyna powoli, lecz nieubłaganie zaciskać szpony. Jest przerażające.
Na takich wysokościach wściekle wiejące wiatry rzadko cichną. Całymi tygodniami szczyty pozostają we władzy atmosferycznych prądów strumieniowych – jet streamu. Nie są to zwykłe zawieruchy ani nawet wichury, te wiatry mają moc huraganów. Potrafią oderwać dorosłego człowieka od ziemi i rzucić nim niczym lalką. Niszczą namioty, zrywają odciągi, strącają beczki ze sprzętem setki metrów w dół i polerują lodowcowy lód, aż staje się gładki niczym marmur. Potrafią przenieść ogromne masy śniegu, tworząc z nich śmiertelnie niebezpieczne deski, zaspy i nawisy, które przy najmniejszym obciążeniu mogą runąć lawiną. Ich ryki, dudnienie i trzaski sprawiają, że nawet najbardziej zrównoważeni wspinacze mają wrażenie, że odchodzą od zmysłów.
Trudno opisać, jak bardzo osamotniony jest człowiek w zimowych Himalajach. Niedostępny teren i zmienne warunki lotnicze sprawiają, że nawet najbardziej błahy wypadek staje się poważnym zagrożeniem życia. Himalaista Darek Załuski wyjaśnia: „Wśród ośmiotysięczników trudno jest odnaleźć samotność – z wyjątkiem zimy. Zimą jest się tam na końcu świata”.
Góry wysokie zimą są niemal pozbawione barw, dominują odcienie bieli, szarości i najczarniejsza czerń. Różnice w odcieniach bieli niosą informację o jakości śniegu, zagrożeniu lawinowym i wielu innych szczegółach, od których zależy życie. Czarny to kolor twardego jak skała lodu. Błyszczy niczym szkło, odbija się od niego ostrze czekana, opiera się zębom raków. Szarość – od jasnej, przez popielatą, do siwej – napływa na niebo wraz z każdą burzą. Zasłona chmur rzadko się rozwiewa, lecz gdy to się stanie, niespodziewany błękit jest tak czysty, że można w nim utonąć. Kusi wspinaczy, mobilizuje do działania, dając im obietnicę dnia lub dwóch dobrej pogody. Kilka chwil później szarość powraca.
Zima to mrok. Krótkie dni i wydające się nie mieć końca noce. W namiocie na siedmiu tysiącach metrów noce są nie tylko długie, lecz także naznaczone samotnością i niepewnością. Podczas biwaku pod gołym niebem na ośmiu tysiącach niekończący się mrok budzi emocje, nad którymi nie sposób zapanować: lęk, paranoję, a nawet złość.
Tak więc wszystko sprowadza się do cierpienia. Wspinanie się zimą na ośmiotysięcznikach jest z nim nierozerwalnie związane lub, jak powiedział Wojtek Kurtyka, zimowe wspinanie w Himalajach to sztuka cierpienia. Mimo to są tacy, których życiową pasją, a nawet obsesją, jest zdobywanie ośmiotysięczników w tej najzimniejszej porze roku. Świadomie poszukują samotności, która drąży umysł. Osiągają mistrzostwo w tańcu na twardym jak skała lodzie, poruszają się lekko w niepewnym terenie, wydeptują tysiące stopni w śniegu sięgającym do kolan i wyżej. Swój górski ekwipunek znają tak doskonale, że staje się przedłużeniem ich ciał. Poruszają się szybko i skutecznie, nawet gdy ubrani są w puchowe kombinezony krępujące ruchy i gdy noszą ogromne łapawice, które sprawiają, że stają się niezdarni jak dzieci. W lot rozpoznają czyhające zagrożenia i na nie reagują, choć patrzą na świat przez powleczone lodem gogle. Rozumieją, czym jest cierpliwość: to zdolność do siedzenia całymi dniami, tygodniami, a nawet miesiącami w bazie i czekania na poprawę pogody, na przebłysk błękitu, choćby tylko dwudniowy. Zmuszają swoje ciała do przekraczania granic, a gdy je przekroczą, oceniają, czy aby przeżyć choć jeden dzień więcej, trzeba się wycofać. W ich tête-à-tête z cierpieniem i śmiercią pomagają im instynkt przetrwania, głęboka górska mądrość i niesamowita wola życia. Oto prawdziwi Lodowi Wojownicy.
* * *
Rzadko spotyka się wizjonera, człowieka wyróżniającego się spośród innych. Obserwowałam Andrzeja Zawadę otoczonego wspinaczami, widziałam, jak bardzo go szanują, jak go słuchają, gotowi się poświęcić, by wchodzić na najwyższe i najokrutniejsze szczyty Ziemi. To wzbudziło moją ciekawość.
Gdy zagłębiałam się w historię zimowego wspinania, zaskoczyło mnie bogactwo materiału: wysokogórska zima przez ponad cztery dziesięciolecia przyciągnęła blisko dwieście wypraw i ponad tysiąc pięciuset alpinistów z Polski, Włoch, Japonii, Rosji i wielu innych krajów. Materiał był zbyt obszerny, by zmieścić go w jednym tomie, decyzja, o kim napisać, a o kim nie, była trudna, a jeszcze trudniejsze – precyzyjne ustalenie kolejności. Dla większej jasności postanowiłam opisać historię zdobywania ośmiotysięczników zimą chronologicznie. A tak się złożyło, że wszystko zaczęło się od Everestu, nie najtrudniejszego, lecz najwyższego z nich.
Spisywanie tej historii w samym środku zimy – w moim rodzinnym Banff była to najsroższa zima od stu trzydziestu jeden lat – wydawało się jak najbardziej na miejscu. Skulona za biurkiem koło pokrytego szronem okna, zawinięta w puch, całymi godzinami stukałam w klawiaturę i tylko koło południa wymykałam się na krótką narciarską przebieżkę w nadziei, że promyk słońca stopi szron na moich rzęsach. Podczas tych mroźnych wypadów miałam dość czasu, by wyobrazić sobie takie mrozy sześć kilometrów wyżej – i pomyśleć o tym, jakim hartem ducha musieli wykazać się ludzie działający w takich warunkach.
Znam, a w wielu przypadkach znałam, wielu spośród tych wspinaczy. Znajomość z nimi oraz z ich rodzinami sprawiła, że pisanie niektórych rozdziałów tej książki było naprawdę trudnym doświadczeniem. Kiedy jednak przypominałam sobie długie rozmowy, które doprowadziły do powstania tego tekstu, pierwsze spotkanie z ojcem założycielem zimowego wspinania w górach wysokich, Andrzejem Zawadą, gdy myślałam o tym, jak głębokie przyjaźnie narodziły się po drodze – nagle stało się dla mnie jasne, że muszę opisać ich historie. Książka ta jest świadectwem cierpienia tych ludzi, ich trudu, zwycięstw i porażek.PRZYPISY
Wstęp
Bielecki Adam, Szczepański Dominik, Spod zamarzniętych powiek, Agora, Warszawa 2017, s. 129.
Rozdział 1
Zawada Andrzej, Winter at 8250 metres: Polish Expedition to Lhotse 1974, „Alpine Journal” 1977, s. 28.
Zawada Andrzej, 25 Years of Winter in the Himalaya, „Alpine Journal” 2000, s. 35.
Zawada Andrzej, Mount Everest – po raz pierwszy zimą, „Taternik” 1982, nr 1, s. 7.
Drożdż Piotr, Krzysztof Wielicki: Mój wybór. Wywiad rzeka, t. 1, Góry Books, Kraków 2014, s. 22.
Andrzej Zawada (kierownik wyprawy), Józef Bakalarski (operator kamery), Leszek Cichy, Krzysztof Cielecki, Ryszard Dmoch, Walenty Fiut, Ryszard Gajewski, Zygmunt Heinrich, Jan Holnicki-Szulc, Robert Janik (lekarz), Bogdan Jankowski, Stanisław Jaworski (operator kamery), Aleksander Lwow, Janusz Mączka, Kazimierz W. Olech, Maciej Pawlikowski, Marian Piekutowski, Ryszard Szafirski, Krzysztof Wielicki, Krzysztof Żurek oraz pięciu Szerpów pod kierownictwem Pemby Norbu.
Zawada Andrzej, Mount Everest – po raz pierwszy zimą, op. cit., s. 9.
Ibidem.
Drożdż Piotr, Krzysztof Wielicki, t. 1, op. cit., s. 104.
Zawada Andrzej, Mount Everest – po raz pierwszy zimą, op. cit., s. 10.
Drożdż Piotr, Krzysztof Wielicki, t. 1, op. cit., s. 104.
Drożdż Piotr, Krzysztof Wielicki, t. 1, op. cit., s. 112.
Drożdż Piotr, Krzysztof Wielicki, t. 1, op. cit., s. 113.
Drożdż Piotr, Krzysztof Wielicki, t. 1, op. cit., s. 97.
Drożdż Piotr, Krzysztof Wielicki, t. 1, op. cit., s. 117.
Tasker Joe, Everest: the Cruel Way, Eyre Methuen, London 1981, s. 3.
Tasker Joe, Everest: the Cruel Way, op. cit., s. 14.
Tasker Joe, Everest: the Cruel Way, op. cit., s. 116.
Tasker Joe, Everest: the Cruel Way, op. cit., s. 130.
Rozmowa zarejestrowana w filmie Gdyby to nie był Everest, reżyseria Stanisław Jaworski, Telewizyjna Wytwórnia Filmowa „Poltel”, Polska 1981.
Burgess Adrian i Alan, The Burgess Book of Lies, Mountaineers Books, Seattle 1994, s. 244.
Tasker Joe, Everest: the Cruel Way, op. cit., s. 160.PRZYPISY REDAKCYJNE
Fryderyk Nietzsche, Wiedza radosna, przeł. Leopold Staff, Zielona Sowa, Warszawa 2003 .
Jeżeli dany cytat pochodzi z tekstu, który nie miał polskiego wydania, podajemy go w przekładzie tłumacza.
Nazwa Klub Wysokogórski funkcjonowała do 1974 r., kiedy to podjęto decyzję o przekształceniu KW w Polski Związek Alpinizmu .
Nazwy geograficzne podano w formie przyjętej w polskiej literaturze górskiej, wysokości szczytów za: Wielka encyklopedia gór i alpinizmu, pod red. Małgorzaty i Jana Kiełkowskich, t. I-VII, Stapis, Katowice 2003-2017 .