- nowość
- W empik go
A jednak. Świat według Joanny - ebook
A jednak. Świat według Joanny - ebook
Nigdy nie jest za późno, by zawalczyć o prawdziwą miłość
Joanna ma wszystko, o czym można marzyć w jej wieku – rozwijającą się karierę, wspierającą rodzinę, dwóch synów i dostatnie życie. Coś jednak sprawia, że z jej oczu nie bije już dawny blask. Zdrady męża oraz życie obok niego, a nie z nim, pozbawiły ją radości.
Aśka zaczyna coraz częściej myśleć o Eryku, mężczyźnie, który kiedyś zażarcie o nią walczył. Choć wydaje jej się, że przegapiła swoją szansę na prawdziwą miłość, los ma dla niej inne plany. Gdy drogi jej i Eryka znów się krzyżują, Joanna staje przed dylematem: czy odtrącić mężczyznę po raz kolejny, czy zaryzykować i pozwolić sobie na szczęście?
„A jednak. Świat według Joanny” to barwna, pełna pasji i namiętnych uniesień historia o odważnych decyzjach oraz miłości, która może przetrwać wszystko.
„Świat według Joanny” to pierwsza część cyklu „A jednak”.
Może jeśli będzie o nim teraz myślała, przyjdzie do niej we śnie. Często przychodził. A wtedy czuła na sobie jego ręce. Długie palce przynoszące rozkosz. Usta całujące ją w najdziwniejszych miejscach. Nie mogła tego zapomnieć, a co najgorsze – nie mogła z nikim o tym porozmawiać.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-388-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pięć lat wcześniej
Poniedziałek noc…
Stanęła w progu sali. Ruszyła do stolika w rogu i przetarła oczy. Marcina nie było, naczynia zostały uprzątnięte.
Podbiegła do kelnera.
– Gdzie jest ten pan, z którym jadłam przy stoliku tam, w rogu?
– Zapłacił i wyszedł. Zaraz za panią. – Młody Chińczyk przyglądał jej się z zaciekawieniem. – I zabrał pani kurtkę. To pani mąż?
– Tak. Może poszedł do toalety?
– Zaraz sprawdzę. – Kelner usłużnie podreptał do męskiego przybytku za kotarą. Zaraz wrócił i rozłożył ręce. – Nie ma go tam.
Opadła na najbliższe krzesło. Została sama w Szanghaju, w małej knajpce, do której weszli coś zjeść, bez dokumentów, pieniędzy, bez biletu powrotnego. Zerwała się z miejsca i ruszyła do hotelu. Ze zdenerwowania nie czuła zimna. Po chwili uświadomiła sobie, że biegnie w złym kierunku. Zabłądziła…
Ktoś szarpnął ją za ramię. Krzyknęła.
– Obudź się, Aśka, masz zły sen? – Marcin niezbyt delikatnie próbował doprowadzić ją do przytomności.
– Ty draniu – wyszeptała. – Jak mogłeś? – Spojrzała w zdumione oczy męża.
Na szczęście to tylko sen… Co za ulga – pomyślała.
To nie było pierwszy raz. Podobne sny prześladowały ją po każdym zagranicznym wyjeździe. Tym razem sen nawiedził ją wcześniej. Jutro leci do Monachium…
Jadąc do pracy, myślała o śnie. Skąd się wziął? Fakt, że gdy wyjeżdżała służbowo za granicę, obsesyjnie pilnowała dokumentów i biletu powrotnego. Ale Marcin… Co do tego miał Marcin? Rzadko razem wyjeżdżali. A jednak zdarzyło się kiedyś, że zostawił ją w hotelu w Londynie i przepadł na kilka godzin. „Musiałem pobyć sam” – powiedział po powrocie. Innym razem w Hiszpanii zostawił ją na ścieżce prowadzącej na szczyt trzytysięcznika, choć robiło się wietrznie i mgliście, i pognał w górę na skróty. Takie rzeczy się zdarzały, ale można je było wytłumaczyć. Nie lubiła wspinać się po górach, a on tego potrzebował. Poza tym zawsze wracał. Skąd więc ten strach, że zabierze jej wszystko i zostawi ją na zatracenie? Nie była bezradnym kobieciątkiem, chociaż za często mu ustępowała. Jeśli powiedział „nie”, nie było odwrotu. Gdy jej na czymś zależało, musiała to tak załatwić, aby „nie” nie zdążyło paść. Zdecydowanie nie chciał więcej dzieci. Tego nie mogła pojąć. Nie podobało jej się, że Marek, ich synek, będzie jedynakiem.
Wtorek…
Marcin podniósł głowę znad porannej jajecznicy.
– O której wylatujesz? Nie wiem, czy będę mógł cię odwieźć na lotnisko. – Rozłożył ręce. – Mam spotkanie.
– OK, wezmę taksówkę.
Gdy weszła do hali odlotów, mając wystarczająco dużo czasu na małe zakupy, ze zdziwieniem spojrzała na kłębiący się tłum.
– Co tu się dzieje? – spytała odruchowo pierwszą z brzegu osobę.
– Nie wie pani? Strajk! – usłyszała.
Ruszyła do informacji i stanęła w długiej kolejce. Dopiero po chwili się zorientowała, że tu też nikt ich nie obsłuży. Zadzwoniła do swojej sekretarki z prośbą o przebukowanie biletu. Trwało trochę, zanim wyszła z lotniska i dotarła do biura. Musiała przełożyć niektóre spotkania zaplanowane w Monachium. Na szczęście konferencja zaczynała się dopiero za dwa dni, a jutro samoloty miały latać normalnie. Zdąży.
Jak zwykle wpadła w biurową „bieżączkę” i dopiero o szesnastej zamówiła taksówkę, którą pojechała do domu. Po drodze zadzwoniła do synka, wywiezionego na tydzień do dziadków, i wtedy sobie uzmysłowiła, że w ferworze walki nie zadzwoniła do męża. Będzie miał niespodziankę – pomyślała.
Kiedy weszła, z salonu dobiegała muzyka, choć nikogo nie było. Pchnęła uchylone drzwi do sypialni i zamarła.
Podniosła leżące na podłodze czerwone szpilki i rzuciła nimi w kopulującą parę. Trafiła w goły tyłek swego męża.
– Co jest, do cholery? – wrzasnął.
Wyszła z sypialni, wyciągnęła z torebki telefon i zadzwoniła do mieszkającej na piętrze Beli, dawnej niani i gospodyni.
– Pomocy, przyjdź do mnie – wychrypiała.
Bela wpadła do przedpokoju prawie równocześnie z niekompletnie ubraną Jolką i Marcinem.
– Czego tu chcesz? – warknął do niej Marcin.
– Będzie moim świadkiem! – Joanna emanowała dziwnym spokojem, biorąc Belę za rękę i wprowadzając do kuchni. – Właśnie wróciłam do domu i cóż zastałam? Swojego męża w łóżku z moją przyjaciółką. Niezbyt oryginalne, prawda?
– Już poszła. Ty też możesz iść, Belu. – Marcin wszedł do kuchni.
– Nie. Raczej ty idź do Joli. – Joanna stanęła między mężem i starą kobietą.
Marcin wytrzymał jej spojrzenie.
– Nigdzie się nie wybieram. Nie wygłupiaj się, to było bez znaczenia. Tylko sex.
– Och, popłaczę się ze szczęścia…
Środa…
W Monachium wylądowała wczesnym popołudniem. Zameldowała się w hotelu i wyszła na miasto. Wsiadła w pierwszy z brzegu tramwaj i bezmyślnie wyglądała przez okno. W pewnym momencie wzdrygnęła się zaskoczona, poznając okolice domu, w którym przeżyła swą pierwszą miłosną przygodę. „Przygodę”? – pomyślała. – Jeśli mam być uczciwa, była to największa miłość w moim życiu… Nie warto się katować… Było, minęło.
Wróciła do hotelu i przejrzała notatki. Najtrudniejszy będzie piątek.
Piątek…
Od rana uczestniczyła w konferencji. Miała prezentację podczas sesji porannej, udział w lunchu roboczym, a potem już na luzie udział w sesji popołudniowej. Wieczorem odbywała się kolacja w wykwintnej restauracji za miastem. Założyła swą najlepszą srebrzysto-szarą garsonkę, czerwone szpilki i nową torebkę kopertówkę, po czym zadowolona ze swojego wyglądu wsiadła do autokaru podstawionego przez organizatorów.
Ale pięknie – pomyślała, patrząc na otoczony krzewami, rozświetlony dwór z dużym gankiem. Organizatorzy witali wysiadających z autokaru gości.
Joanna z kieliszkiem szampana przekroczyła próg ogromnej sali z belkowanym sufitem i ciężkimi okrągłymi stołami, z mnóstwem kwiatowych dekoracji i świec. Usłyszała szmer wielojęzycznych rozmów, zapachniało dobrym jedzeniem. Spojrzała na umieszczony tuż za progiem baner, by znaleźć swoje miejsce, gdy kolega z OECD złapał ją za rękę i poprowadził w stronę jednego ze stołów.
– Siedzimy razem, Joana! – Był Niemcem i tak wymawiał jej imię. Elegancko odsunął jej krzesło, a kiedy usiadła, zajął miejsce po prawej stronie. Odwróciła głowę, aby spojrzeć na sąsiada po swej lewej ręce, i zamarła.
– Witaj, Joasiu, wreszcie udało mi się do ciebie dopchać. – Eryk Buchner ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek, nie odrywając oczu od jej twarzy.
– Nie wiedziałam, że tu będziesz – wyszeptała. Miała wrażenie, że jej krzesło zaczyna wirować.
– Jestem jednym z organizatorów tej konferencji i mogłem zadbać, aby znaleźć się dzisiaj obok ciebie. – Patrzył na nią z uśmiechem. – Jesteś jeszcze piękniejsza niż dawniej… – szepnął jej do ucha.
Kolację jakoś przeżyła, lecz po deserze z niezadowoleniem stwierdziła, że kolega z OECD gdzieś się zmył. Kiedy ogłoszono, że autokar do hotelu został podstawiony, wstała, aby się pożegnać. Eryk stanowczo zaprotestował.
– Zostań, proszę. Poświęć mi ten jeden wieczór po latach… Odwiozę cię. Chyba się mnie nie obawiasz?
Pomyślała o tym, co zrobił jej mąż, i została. Eryk zaprowadził ją do małej kawiarenki w drugim końcu budynku. Usiedli przy niskim stoliku naprzeciwko siebie.
– Opowiadaj, co u ciebie – poprosił.
– Nie, najpierw ty – zaprotestowała. – Masz żonę? Dzieci?
– Wiesz, że z Alką dawno się rozwiodłem. Nie mam żony ani dzieci. Czekam na ciebie, aż znudzi ci się ta maskarada i do mnie wrócisz.
– Eryku… rozmawialiśmy o tym…
– Jesteś szczęśliwa z Marcinem? – przerwał jej niecierpliwie.
– Nie… Właśnie mnie zdradził… – palnęła bez namysłu.
– Więc go zostaw! – Patrzył na nią gniewnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Mam syna!
– Wezmę cię razem z synem! Chodź! – Rzucił na stolik kilka monet i pociągnął ją do wyjścia, a potem na parking, gdzie stał jego wóz.
– Odwieziesz mnie do hotelu, prawda? – Aśka wahała się, czy wsiąść, gdy szarmancko otworzył jej drzwi.
– Tak, wsiadaj, proszę.
Kiedy ruszył, milczała, zdając sobie sprawę, że i tak nie potrafi ocenić, czy jadą we właściwym kierunku. Po kilku minutach zobaczyła z daleka neon na dachu ogromnego hotelu, w którym mieszkała. Eryk wjechał na hotelowy podjazd, ale nie zatrzymał się, tylko zjechał z niego i ruszył dalej.
– Dlaczego się nie zatrzymałeś? – zawołała zaskoczona.
– Mam inne plany…
– Nie wygłupiaj się, Eryku. – Poczuła, jak jego palce obejmują jej nadgarstek.
– Ciii… Nic nie mów…
Milczała, kiedy skręcił pod dom, który poprzedniego dnia oglądała z tramwaju. Milczała, gdy pilotem otworzył bramę wjazdową do podziemnego garażu. Milczała, kiedy zatrzymał samochód i otworzył jej drzwi, pomagając wysiąść, kiedy wprowadził ją do windy i wywiózł na piętro, a potem poprowadził do sypialni. Nawet wtedy, gdy pchnął ją na łóżko, zdzierając z niej rajstopy razem z majtkami i butami. Krzyknęła dopiero wtedy, kiedy wszedł w nią bez żadnej gry wstępnej, a następnie zdusił jej krzyk namiętnym pocałunkiem. Kilka mocnych pchnięć i poczuła w sobie wilgoć. Dopiero wtedy zaczął ją delikatnie pieścić i rozbierać. Kiedy sięgnęła do guzików jego koszuli, podniósł się i szybko zrzucił z siebie ubranie.
– Teraz zrobimy to tak, jak powinno być – szepnął, biorąc ją w ramiona. – Wybacz, że nie mogłem się powstrzymać, ale czekałem na ciebie tyle lat…
Kochali się do białego dnia. Obiecała mu, że rozwiedzie się z mężem, że będą razem. Wierzyła, że to możliwe.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czerwiec 2005 roku
Wtorek…
Bela głaskała po włosach Joannę, widząc łzy płynące po jej policzkach.
– Nie płacz, kochanie. Twoje życie nie jest przecież takie złe…
– Bez miłości, Belu… – wyszeptała Joanna.
Staruszka skrzywiła pogardliwie usta.
– Miłość – prychnęła. – Kochasz przecież dzieci. Twoi chłopcy są wspaniali i tacy ładni. Marek ciemnowłosy jak ty, ale oczy ma inne, zielone, a mały Maciuś jak aniołek z jasnymi włoskami i niebieskimi oczkami. W kogo on się właściwie wdał?
– W ojca, Belu…
– Co też ty, Asieńko, opowiadasz?! Maciuś wcale nie jest podobny do Marcina! Twój mąż, gdzie mu tam do Maciusia?! – Bela wykrzywiła usta i machnęła pogardliwie ręką.
Joanna uśmiechnęła się mimo woli, ale zaraz zakryła usta ręką i wybiegła z pokoju, słysząc bojowe okrzyki dochodzące z sypialni chłopców. Na schodach wpadła na zapłakanego Maćka.
– Mamusiu – łkał rozpaczliwie. – Marek mnie popchnął i uderzyłem się w kolano. Boooli, kolanko mnie boli… Mamusiu, przyłóż rączkę, proszę!
Usiadła na schodach z synkiem na kolanach i położyła dłonie na bolące kolanko. Wyszeptała formułkę przekazaną na kursie rejki i przez chwilę trwała tak z ustami na skroni dziecka.
– Już dość. – Maciek odsunął jej dłonie, wycisnął na policzku mokrego całusa i pobiegł do brata.
– Musisz zwrócić uwagę Markowi. – Bela była tuż za nią. – Nie powinien popychać Maciusia.
– Och, Belu, sama wiesz, że Marek nie ma lekko z młodszym bratem. I na ogół jest bardzo cierpliwy.
Patrząc na Belę, Aśka wróciła myślą do wcześniejszej rozmowy. Niedużo brakowało, a wygadałabym się przed nią. A to przecież nic już nie zmieni. Po co szokować staruszkę… Gdy o tym myślała, sama nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło… i to dwa razy. Jedno było pewne – gdyby mogła, zrobiłaby to znowu. Niestety, sama spaliła mosty…
Joanna odziedziczyła Belę po dziadkach, razem z domem, w którym wszyscy traktowali ją jak gosposię, chociaż była daleką krewną babci. Gotowała, prała, sprzątała, zajmowała się domem. Dzięki temu babcia Ada mogła uczyć w szkole, matka Aśki prowadzić zajęcia na uczelni, a sama Aśka pracować na pełny etat.
Dzieci Belę uwielbiały. Zawsze miała dla nich coś dobrego: schowane w kieszeni cukierki w szeleszczących papierkach, pastylki miętowe w blaszanym pudełku, kawałki czekolady. Ojciec Aśki, jej pierwszy podopieczny, a teraz szanowany profesor, odnosił się do Beli z mieszaniną szacunku i pobłażliwości. Z rozbawieniem pozwalał jej sobą dyrygować, na co nie zezwoliłaby babcia ani tym bardziej dziadek. Aśkę i jej brata Piotra Bela pokochała szczególnie. Była na każde ich skinienie, gotowa dogadzać im oraz ich bronić, także przed rówieśnikami, których nie uważała za dość dobrych dla swych pupili. A oni śmiali się z tego, robili jej psikusy, lecz uwielbiali, gdy wieczorami opowiadała im bajki, mrożące krew w żyłach opowieści o cyganach, czarownikach i potworach. Bali się potem wejść do ciemnego pokoju, co okropnie irytowało dziadka. Nic jednak nie mogło podważyć pozycji Beli, bo po prostu tak było wszystkim wygodnie. Bela dawała się wykorzystywać. Nie miała własnego życia, ogrzewała się jedynie ciepłem i energią domowników. Oczywiście próbowała ich sobie podporządkować, ale rzadko jej się to udawało. Dziadek zżymał się, gdy coś takiego zauważył, zwłaszcza kiedy Bela próbowała zawładnąć babcią. Sam obchodził ją szerokim łukiem, ale tolerował jej zapędy, gdyż brała na siebie rozliczne obowiązki, stwarzając babci i jemu swobodę prowadzenia życia towarzyskiego bez obawy o dzieci. Również rodzice Joanny, a potem ona sama, mogli zająć się swobodnie karierą zawodową, bo Bela trwała na posterunku, niezawodna i zawsze chętna do pomocy.
Teraz, gdy dziadkowie nie żyli, a rodzice przeprowadzili się do Torunia, bo zaproponowano im lepszą pracę na tamtejszej uczelni, Bela dostała się Joannie. Miała ponad 90 lat, ale nadal starała się pomóc. Dzięki niej Aśka mogła w każdej chwili wyjść z domu, bo chłopcy zostawali z Belą, która siadała na fotelu przy kaloryferze i próbowała opanować ich harce. Uspokajali się natychmiast, gdy zaczynała opowiadać bajki. Siadali przed nią na dywanie i z otwartymi buziami chłonęli obrazy, jakie wywoływała przed ich oczyma.
– Tak samo jak my z Piotrkiem – uśmiechała się, stojąc w drzwiach, Joanna. Dłuższa chwila mijała, zanim zauważali jej powrót.
Popatrzyła uważnie na Belę. Nie wygląda najlepiej – pomyślała. – Dobrze, że załatwiłam Maćkowi przedszkole, gdy tylko Marek poszedł do zerówki. Oczywiście Bela znalazła sobie inne zajęcia, zaczęła porządkować szafy, nie przyjmując do wiadomości potrzeby intymności ich właścicieli. Marcin – mąż Joanny – zabronił Beli ruszać swoich rzeczy, a kiedy to nie pomogło, zaczął zamykać swój pokój na klucz. Joanna właściwie go rozumiała. Sama wpadała w złość, szukając czegoś, choć pamiętała, gdzie powinno leżeć. W końcu okazywało się, że Bela zrobiła jej porządek w szafie i na dodatek stwierdziła: „Tylko nie pokop tam znowu, bo nie mam już siły po tobie sprzątać”. Aśka miała ochotę wykrzyczeć swoje oburzenie, ale tylko zmełła w ustach przekleństwo, gdy spojrzała na siwą, przygarbioną Belę. Za nic nie zrobiłaby przykrości starej przyjaciółce. Coś za coś – pomyślała, wspominając, jak wieczorem zostawiła w łazience swój ulubiony sweterek, a gdy dziś wróciła z pracy, wyprany i pieczołowicie uformowany suszył się na wieszaku… Krasnoludki istnieją? Oczywiście, dopóki żyje Bela…
Środa…
Boże, to budzik! Joanna złapała telefon, nacisnęła „OK” i jeszcze raz „OK”. Oczy same jej się zamknęły.
– Mamusiu, wstawaj – usłyszała głos Marka.
Przytuliła synka, z trudem unosząc powieki.
– Tak, tak, kochanie. Już wstaję. Obudź Maćka, Mareczku…
Usiadła. Wsunęła stopy w futrzane kapcie, żeby nie zmarzły, bo wtedy dopadnie ją migrena. Powlekła się do kuchni i włączyła ekspres. Kawa. To ją postawi na nogi. Zarejestrowała protesty Maćka dochodzące z jego pokoju, więc ruszyła na pomoc Markowi. Ona też przez całe życie była budzona. Najpierw robiła to mama, potem mąż, ale dziś Marcina nie było. Znowu poleciał do Monachium. Strasznie często tam bywa… Służbowo? Nieważne… Żeby tylko jutro wrócił, bo wieczorem planowała pójść z Piotrem do filharmonii, a Bela ostatnio nie czuła się dobrze. Narzekała na ból w nodze… Trzeba ją zawieźć do lekarza. Może poprosić o to Piotra? W końcu jest sam, nie ma wielu obowiązków, od kiedy rozwiódł się z Judy.
Przypomniała sobie, jak wiele lat wcześniej brat przywiózł ze Stanów świeżo poślubioną żonę.
Judy byłą piękną blondynką o wyzywającym typie urody. Taka wydra… Aśka nawet po latach nie mogła powstrzymać niechęci wobec byłej bratowej.
Obchodzili wtedy z Marcinem rocznicę ślubu i dom był pełen podchmielonych przyjaciół. Nikt się jednak na ostro nie upił i byłoby wspaniale, gdyby Aśka nie zauważyła, że w nastrojowo oświetlonej bibliotece, w której urządzili parkiet do tańca przy romantycznych szlagierach, głównie urzęduje Judy wtulona w ramiona kolejnych mężów jej przyjaciółek. W pewnym momencie Aśka chciała podać gościom najważniejsze danie, które przygotowywała od rana, pieczoną kaczkę z jabłkami. Zawołała więc Marcina, aby otworzył czerwone wino. Zamiast Marcina do kuchni przyszedł Piotr i zaczął jej pomagać. Aśkę coś tknęło. Weszła do biblioteki i zapaliła górne światło, wołając: „Kolacja! Zapraszam!”.
Marcin z głupawym uśmiechem odskoczył od Judy. Ta zaś kocim ruchem zarzuciła mu ręce na szyję i zawołała: „Chyba nie boisz się żony!”. Marcin zdjął jej ręce, odwrócił się do Aśki i wyszedł za nią z pokoju. „Przepraszam cię” – szepnął speszony. Aśka nie powiedziała nic, ale miała ochotę się rozpłakać. Piotr warknął coś gniewnie do żony i zaraz po kolacji wyszli. Los chciał, że więcej się nie spotkały…
Dlaczego teraz o tym myślę? – oprzytomniała nagle. – Nie ma czasu!
Kwadrans później chłopcy chrupali tosty z dżemem i popijali mlekiem. Musiało być spienione, innego nie chcieli, odkąd jej brat przywiózł z Niemiec specjalne naczynie.
Ruszyła do łazienki. Prysznic, modelowanie włosów, szybki makijaż i skok w przygotowane wieczorem ubranie. Za chwilę byli w samochodzie. Na szczęście stary opel zapalił, więc nie spóźni się do biura. Dzień jak co dzień.
Czwartek…
Joanna dobrze czuła się w towarzystwie brata. Gdy wchodzili razem do gmachu przy Jasnej, mogli wyglądać na rówieśników, chociaż Piotr był od niej o trzy lata młodszy. Cieszyli się na ten koncert, bo oboje wynieśli z domu miłość do muzyki, zwłaszcza do Chopina.
Mieli dość dobre miejsca na parterze, po lewej stronie sali, specjalnie po lewej, aby móc obserwować ręce pianisty na klawiaturze. Lubili atmosferę filharmonii, dystyngowane piękno sali, dźwięki towarzyszące strojeniu instrumentów, zanim na scenę miał wejść dyrygent i solista.
Chwilę po tym, jak usiedli, Joanna zauważyła, że Piotr z zainteresowaniem obserwuje śliczną ciemnowłosą dziewczynę wchodzącą do rzędu przed nimi. Dziewczyna wpatrywała się w numerki foteli.
– Zobacz, mamy miejsce piąte i szóste – powiedziała, odwracając się do swej towarzyszki.
– To tutaj. – Piotr wskazał fotel przed sobą. Wstał i przywitał się z ciemnowłosą ślicznotką. – Nie spodziewałem się pani tu spotkać.
Dziewczyna zaskoczona i zmieszana tym, że pocałował ją w rękę, z trudem zdołała wykrztusić:
– Moja siostra Kama jest pianistką i specjalnie przyjechała na ten koncert…
– Miło mi panią poznać. – Piotr skłonił się ponownie i ucałował dłoń Kamy.
– Może mnie też przedstawisz. – Aśka z rozbawieniem zarejestrowała niechętne spojrzenie obiektu zainteresowania swego brata.
– Oczywiście, moja siostra Joanna, a to pani Inka, moja studentka, i jej siostra – dopełnił prezentacji.
Panie szybko uścisnęły sobie dłonie i usiadły, bo światła na sali zaczęły przygasać. Joanna przez chwilę przyglądała się Ince, a potem bratu, który z wyraźnym zainteresowaniem obserwował profil dziewczyny. Uśmiechnęła się, wspominając ulgę na twarzy Inki, kiedy dowiedziała się, że jest siostrą Piotra. Tylko siostrą…
Pianista grał porywająco… Słuchali cudownej interpretacji koncertu e-moll Chopina.
Inka nie mogła opanować wewnętrznego drżenia. Cały czas czuła na sobie wzrok Piotra. Kobieta, z którą przyszedł, jego siostra, też jej się przyglądała. Widziała ją już kiedyś… Gdzie to było… Już wiem! W aptece, kupowała leki dla brata… Byle dotrwać do przerwy… Z ulgą wstała z miejsca, gdy ucichły brawa. Było jednak całkiem naturalne, że spotkali się w przejściu i razem stanęli w kolejce do bufetu. Kama z Joanną zaczęły rozmawiać o wspaniałej grze pianisty i o znanym dyrygencie.
– Czy mogę zaproponować kawę? – Piotr był już przy barze.
– Tak, chyba dobrze nam zrobi – zadecydowała Joanna. – My zajmiemy stolik, a wy przynieście kawę – dodała, biorąc Kamę pod rękę.
– OK. – Chwilę później Piotr podał Ince pudełko z czekoladkami i podniósł tacę z czterema espresso. – Chodźmy, bo nam się przerwa skończy – powiedział z uśmiechem, który znów wywołał jej rumieniec.
Po koncercie i granym na bis polonezie as-dur, kilku mazurkach i preludiach znów spotkali się w drodze do szatni.
– Czy mają panie czym wrócić? Przyjechaliśmy samochodem i możemy podwieźć – zaproponował Piotr.
– To bardzo miło, że pan proponuje – uśmiechnęła się Kama – ale my też przyjechałyśmy samochodem. Cieszę się, że mogłam państwa poznać. – Pożegnali się i ruszyli do swoich aut.
W drodze do domu Piotr nie odzywał się, czekając na komentarz siostry. W końcu nie wytrzymał.
– No, Aśka, powiedz wreszcie, co o tej małej myślisz?
– O Ince? Fajna, ale taka młoda… – uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że już nie masz z nią zajęć?
– Nie, już skończyłem. To bardzo dobra studentka, no i… podoba mi się nie od dziś – westchnął.
– No to na co czekasz? Wydaje mi się, że nie jesteś jej obojętny. Rumieniła się i była straszne spięta, gdy próbowałeś z nią flirtować.
Dojechali do domu, lecz Piotr nie wysiadał z auta.
– Wiesz – zaczął zamyślony. – To dla mnie coś nowego… Ona jest taka niewinna, a przy tym inteligentna i zmysłowa… Nie chciałbym jej zawieść. Muszę to mądrze rozegrać, jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówisz…
– Nie czekaj za długo. Wszystko może się zdarzyć.
Aśka weszła do mieszkania. Marcin oglądał telewizję, a chłopcy chyba spali. Och, nic z tego – usłyszała tupot ich gołych stóp na schodach.
– Mamo, głodny jestem – zawołał Marek.
– Ja też chcę jeść. – Maciek nie chciał być gorszy.
– Do cholery, spać, chłopaki. – Marcin był zły nie na żarty. – Cały wieczór ich karmiłem. Ile takie małe dzieci mogą zmieścić w żołądkach?
– Odwlekają pójście do łóżek – uśmiechnęła się Aśka. – Nic z tego, chłopaki, jutro rano wychodzimy z domu przed ósmą. Dajcie nam po buziaku i marsz spać!
Kiedy wreszcie chłopcy posnęli, Aśka usiadła na kanapie obok Marcina.
– Nie uwierzysz, mój brat zadurzył się w studentce…
– Tak? A fajna chociaż?
– Bardzo fajna. I taka, jak by to powiedzieć, świeża i niewinna…
– Coś ty? A to nowość. Dotychczas nasz podrywacz gustował w kobietach dojrzałych, żeby nie powiedzieć przejrzałych…
– No nie przesadzaj, ale swoją drogą, tę małą mogłabym polubić. Jadłeś coś? Tak? To dobrze, bo mam jeszcze robotę. Przyniosłam z biura trochę papierów do podpisania. Rano muszą trafić do szefa…
– No oczywiście – warknął Marcin. – Moja pani dyrektor! Najpierw koncert, potem „biurwienie”. A kiedy czas dla męża? Musisz codziennie przynosić do domu te papierzyska?
– A ty musisz co dwa tygodnie wyjeżdżać? – odbiła pałeczkę, ale zaraz potem zaczęła tłumaczyć: – Właściwie nie mam wyboru, bo jak powiedział jeden z moich szefów, praca w urzędach odbywa się na zasadzie _Pamiętnika znalezionego w Saragossie…_ Czyli niczego nie kończysz, bo co chwilę musisz zajmować się czymś innym, a na koniec zostaje ci sterta korespondencji… Ach, muszę jeszcze zajrzeć do Beli! – Aśka zerwała się i wybiegła z pokoju.
Bela leżała w łóżku w swym maleńkim mieszkanku na mansardzie w domu należącym teraz do Joanny i jej brata. Od dwóch dni czuła się dziwnie. Modliła się więc cichutko, bo przecież przez całe życie czerpała siłę z modlitwy. Jej wiara była prosta i niezachwiana. Nie miała żalu do Pana Boga, że nie dał jej męża, bo dał jej dzieci, a to, że nie były jej własne, nie miało znaczenia. To ona nauczyła je pacierza i dopóki były małe, pilnowała, by odmawiały go rano i wieczorem, by nie opuszczały niedzielnej mszy. Teraz także nie było wymówki. Choć mąż Joasi był zdeklarowanym ateistą, ich synowie chodzili do kościoła każdego tygodnia, głównie z Belą, bo Joasia wymawiała się zmęczeniem.
Martwiła się o Joasię. Jaka to była radosna dziewczyna! Jak bardzo zmieniło ją małżeństwo. Bela przypisywała winę Marcinowi. Dziwne – pomyślała kolejny raz. – Czego on od niej chce? Joasia jest śliczna i mądra. Mają dwoje dzieci. Niby są razem, ale nie czuje się między nimi czułości. Są bardziej jak kolega z koleżanką, a nie jak mąż z żoną…
Piątek noc…
Joanna przeciągnęła się, ziewając. W domu było cicho. Chłopcy spali, Marcin chyba też. Ona także powinna, ale sen nie nadchodził. Uśmiechnęła się na wspomnienie rozmarzonego spojrzenia brata, zauroczonego młodziutką studentką. A potem poczuła skurcz w żołądku. Tym razem obudziła własne wspomnienia, ukrywane głęboko na samym dnie serca. Ciągle bolało…
Długo nie mogła zasnąć. Za oknem jaśniał pierwszy brzask, gdy wreszcie pojawił się sen… Noc, jest sama. Nagle do pokoju wchodzi On. Joanna nie widzi jego twarzy, lecz owiewa ją jego zapach… On patrzy na nią z daleka, a potem zdecydowanym krokiem podchodzi, napiera na nią, jest tak blisko, że czuje na sobie jego ciepło. Cofa się, ale teraz za plecami ma ścianę, On robi krok do przodu i przygniata ją do ściany, a potem zamyka jej usta twardym pocałunkiem. Joanna jest ekstatycznie szczęśliwa, lecz powoli wraca świadomość. Wyobraziła sobie, że sen jeszcze trwa, i obudziła się w objęciach męża. W pierwszej chwili poczuła złość, a potem z rezygnacją podjęła grę…
Poniedziałek…
– No, trzeba iść do domu. – Aśka rozejrzała się po swoim gabinecie. Lubiła to miejsce. Podobały jej się proste biblioteczki, wielkie biurko, owalny stół i czarne gięte krzesła. Nawet dywan na podłodze harmonizował z dużym jasnym pokojem. Weneckie okna sprawiały, że światła nie brakowało, choć w słoneczne dni było trochę za gorąco. Niestety, administrator żałował środków na klimatyzację.
Jak to dobrze, że szef pozwolił mi wrócić do tego samego pokoju po kilkuletniej przerwie na przygodę z biznesem – pomyślała. I zaraz potem przypomniała sobie pewną rozmowę z zaprzyjaźnionym profesorem.
– Teraz jesteś na swoim miejscu, Joasiu. – Czarne oczy profesora Rudzkiego błyszczały rozbawieniem, gdy mówił te słowa.
Odwiedził Joannę dwa dni po jej powrocie na stanowisko dyrektora w dużej rządowej instytucji. Powrocie, który nie był sukcesem, lecz kołem ratunkowym rzuconym jej przez człowieka, po którym zupełnie się tego nie spodziewała. Została odwołana ze spółki, w której choć była tylko zastępcą szefa, mogła realizować to, co uważała za ważne i pożyteczne. Skoro jednak nie wiadomo, dlaczego nie pozwolono jej tego nadal robić, zdecydowała się podjąć kolejne wyzwanie. Lepsze to niż trwanie w zawieszeniu, jak w pierwszym miesiącu po odwołaniu. Wiedziała, że nie będzie łatwo. Dano jej dział, którego nikt nie miał odwagi wziąć – stuosobowy śmietnik z tematami „od Sasa do Lasa”.
– Doszliśmy do wniosku, że tylko pani sobie z tym poradzi – powiedziała, wręczając jej angaż, dyrektorka od kadr, szara eminencja tej instytucji. – Śledziłam pani osiągnięcia i wiem, co pani potrafi.
To było miłe…
– Och, Aśka! A już myślałam, że się od ciebie uwolniłam – usłyszała od dawnej współpracownicy, a obecnie zastępczyni.
To nie było miłe i zdecydowanie nie miało być… choć pierwsza się przy tym roześmiała.
Wiedziała, że nie wszyscy lubili jej sposób pracy. Mówiono o niej, że jakimś cudem zawsze doprowadza do końca otrzymane zadania. A ona po prostu stosowała zasadę Rudzkiego, jej przyjaciela i mentora.
Kiedy pierwszy raz wizytowała jego firmę, powiedział, że zajmuje się wyłącznie projektami z „górnej półki”, bazującymi na trybologii, nanotechnologii, elektronice i tylko takimi, które pozwalały rozwiązać poważne problemy przemysłowe.
O Boże – pomyślała. – Co to jest trybologia? Zaraz po powrocie wrzucę w Google…
– Dostajemy zamówienie i je realizujemy – ciągnął beznamiętnym tonem profesor, nie dopuszczając nawet myśli, że Aśka nie wie, co to trybologia.
– Zawsze udaje się wam osiągnąć cel? – zapytała z powątpiewaniem.
Odpowiedział, że to tylko kwestia czasu. Najpierw robią rozeznanie w literaturze światowej, aby nie wyważać otwartych drzwi. Potem sadzają do rozpracowania problemu zespół swoich pracowników. A poza tym ma jeszcze jedno ciekawe doświadczenie. Wyszukuje najlepszych absolwentów politechnik i co roku jednego, dwóch zatrudnia u siebie. Kupuje ich tym, że daje im wszystko, co uznają za potrzebne, aby rozwiązać analizowany przez firmę problem. Kilka razy okazało się to strzałem w dziesiątkę.
– Wiesz, oni nie wiedzą, że tego „nie da się zrobić”, i udaje im się znaleźć nowatorski sposób. Potem to już drobiazg, trzeba przenieść rozwiązanie z probówki do przemysłu, a to mamy opanowane – kończy Rudzki.
– Jakie to proste – zaśmiała się Aśka. – Takie inżynierskie podejście!
– Prawda?