- W empik go
A niech to żółwie tasmana! - ebook
A niech to żółwie tasmana! - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 186 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Umiłowanie prawa i porządku oraz powściągliwość kształtowały twarz Fryderyka Traversa. Była to mocna, stanowcza twarz człowieka nawykłego do władzy i używającego jej z rozwagą i ostrożnością. Zdrową cerę zawdzięczał higienicznemu trybowi życia, a widoczne na niej bruzdy były godne szacunku – zostawiła je ciężka, porządna praca, ot co. Każdy szczegół tej twarzy mówił to samo – jasnoniebieskie oczy, bujne, lekko siwiejące brązowe włosy, Starannie rozdzielone i prosto zaczesane nad mocno sklepionym czołem. Był mężczyzną solidnym i wypielęgnowanym, a przewiewny letni garnitur roboczy podkreślał jeszcze żywość jego ruchów, nie ujawniając jednocześnie zbyt jaskrawo faktu, że człowiek ten posiada wiele milionów dolarów i rozległe nieruchomości.
Albowiem Fryderyk Travers nie znosił ostentacji. Samochód, czekający nań przy głównej bramie, miał skromny czarny kolor: była to najdroższa maszyna w hrabstwie, a przecież nie starał się epatować nikogo jej ceną czy mocą silnika, choć stać go było na rozbijanie się po kraju jakimś czerwonym bolidem, tym bardziej że piękny krajobraz w większej części stanowił jego własność – od wydm i fal wiecznie upalnego wybrzeża Pacyfiku, poprzez urodzajne namuły równin i górskie pastwiska, aż po dalekie góry, ubrane w sekwojowe lasy i spowite mgłą.
Usłyszawszy szelest damskiej sukni, spojrzał przez ramię; zachowanie mężczyzny zdradzało ledwie uchwytny cień zniecierpliwienia. Jego powodem wszakże z pewnością nie była córka Fryderyka Tra-versa: raczej było to coś, co leżało przed nim, na pulpicie biurka.
– Cóż to znów za dziwaczne nazwisko? – spytała. – Na pewno nigdy go nie zapamiętam. Przyniosłam nawet notes, aby je zapisać.
Jej głos był niski i chłodny. Była wysoką, dobrze zbudowaną młodą kobietą o jasnej karnacji. Z zachowania dziewczyny przebijały, jak u ojca, spokój ducha, równowaga i opanowanie.
Fryderyk Travers przeczytał głośno podpis pod jednym czy dwoma z leżących przed nim listów: „Bronisława Płaskowiecka-Travers”, i powtórzył, litera po literze, pierwszą, trudniejszą część nazwiska, a dziewczyna zapisała ją na kartce papieru.
– A więc pamiętaj, Mary – dodał jeszcze – że Tom był zawsze postrzelony i że musisz być wyrozumiała dla tej jego córki. To nazwisko jest… hm, doprawdy dziwaczne. Toma nie widziałem od lat, a co do niej… – wzruszył ramionami jakby z obawą i uśmiechnął się z wysiłkiem: – Są zarówno moimi, jak i twoimi krewnymi… On jest moim bratem, czyli twoim stryjem; ona – moją bratanicą, a więc jesteście kuzynkami…
Mary skinęła głową. – Nie obawiaj się, ojcze, będę dla niej miła. Jakiej narodowości była jej matka? Okropne nazwisko…
– Nie wiem; Polka, Rosjanka czy Hiszpanka – coś w tym rodzaju. To było zupełnie w stylu Toma. Aktorka czy śpiewaczka – nie pamiętam. Poznali się w Buenos Aires i uciekli razem. Jej mąż…
– A więc była zamężna! – konsternacja Mary była szczera i spontaniczna, a irytacja jej ojca tym razem wyraźna. Nie to chciał powiedzieć. Wyrwało mu się, ot tak.
– Był oczywiście rozwód; nigdy zresztą nie poznałem szczegółów. Jej matka umarła w Chinach – nie, na Tasmanii; a w Chinach Tom… – i o mało nie pacnął się dłonią w usta. Nie, do licha, tym razem nie palnie głupstwa. Mary czekała chwilę, potem z wahaniem skierowała się ku drzwiom.
– Dałam jej pokoje wychodzące na klomby z różami – powiedziała. – Pójdę tam jeszcze popatrzeć.
Fryderyk Travers odwrócił się ku pulpitowi biurka, jakby chciał odsunąć leżące przed nim listy; zmienił jednak zamiar i wolno, w zadumie, zaczął je czytać od nowa:
„ Drogi Fredzie,
Dawno już nie oglądałem naszego starego domu; chciałbym bardzo wpaść. Niestety, moje jukatańskie projekty diabli wzięli – chyba o tym pisałem – i znów jestem goły, jak zwykle. Czy mógłbyś mi przesłać środki na tę wycieczkę? Chciałbym przyjechać w dobrej formie. Wiesz, że Polly
jest ze mną. Ciekaw jestem, jak wam będzie z sobą.