- W empik go
A pfe! Nowele i opowiadania - ebook
A pfe! Nowele i opowiadania - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 282 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na widnokręgu belletrystyki hiszpańskiej ostatniej ćwierci minionego stulecia, na które rzucała gasnące już blaski zachodząca gwiazda Fernana Caballero, a któremu przyświecały lub przyświecają dotąd takie nazwiska jak wytwornego i głębokiego Adolfa de Castro, świetnego Castelara, nadzwyczaj płodnej i szlachetnie myślącej, choć mniejszego talentu, Patrocinii de Biedma, realistycznej aż do naturalizmu, ale obdarzonej ogromnym powieściopisarskim rozmachem Emilii Pardo Bazan, dowcipnego, subtelnego Juana Yalery, Peredy, Pereza Galdósa, oraz tylu innych imię ojca Colomy zdobyło sobie odrębne i zaszczytne miejsce.
Jest to indywidualność autorska bardzo zrównoważona, bardzo jednolita, i przy całej swej powściągliwości zdradzająca bujny i żywy temperament. Za wód swój pisarski traktuje Coloma nie jako cel, ale jako środek; tak powszechne dziś hasło "sztuki dla sztuki" było dlań zawsze czczym dźwiękiem. Ukochał literaturę i służy jej wiernie, przecie nie jaka bóstwu swemu, lecz jako kapłance, mającej do spełnienia potężne i zaszczytne posłannictwo.
A to jej posłannictwo widzi Coloma przedewszystkiem w podnoszeniu dusz ku celom wyższym nad poziom doczesnych dążeń, w zasiewaniu w umysłach zdrowego i czystego ziarna, w rozpłomienianiu serc miłością ideałów etycznych; jeśli zaś sam bierze pióro do ręki, to czyni to zapatrzony zawsze w jeden z tych punktów przewodnich, a raczej we wszystkie razem.
Jest więc to bezwątpienia pisarz tendencyjny i poniekąd jednostronny, a jako taki bardzo łatwo mógłby stać się i nudnym. Ale do szczęśliwego opłynięcia tej zabójczej dla beletrysty Charybdy, dopomaga Colomie wrodzony dowcip, który często bywa gryzącym; barwna plastyka słowa, zwłaszcza w opisach natury; świeżość porównań nader nieraz trafnych i dosadnych, a zwłaszcza ów bujny, wrażliwy temperament, który, dobrowolnie pod zakonną suknię schowany, nie rozdziera jej nigdy nie licującym z nią, namiętnym wybuchem, lecz pracując wewnątrz, układa prawie bezwiednie jej proste, surowe fałdy w bardziej światowe i artystyczne linie.
Gorący patryota, całem sercem przywiązany do swego społeczeństwa, Coloma bystrem okiem widzi jego wady, boleje nad niemi i wszystkie swe autorskie usiłowania kieruje ku temu, aby je wykazywać i leczyć.
Wychodząc zaś z tej zasady, że gdzie szczyt i spód są zdrowe i mocne, tam środek psuć się nie może, lub przynajmniej przez swe miejscowe braki i usterki nie zagraża całości, Coloma w pismach swoich troszczy się wyłącznie o dwie sfery: arystokracyę i lud, ich dobro i udoskonalenie ma przedewszystkiem na względzie.
Obie te sfery są mu zarówno znane, w obu obraca się z jednakową swobodą domownika. Tylko pobłażliwy, łagodny, niemal optymistyczny uśmiech moralizatora, z jakim przestępuje progi chat zmienia się w subtelny, pełen ironii, chwilami wprost zjadliwy grymas satyryka, ilekroć mu przyjdzie rozgarnąć aksamitne portyery salonów.
Pomimo to, a może właśnie dlatego artystyczna wartość tych jego utworów, jak naprzykład słynnej "Currity" ( w oryginale Las Pequenencas ), tłómaczonej na nasz język przez Porębowicza, lub Por un piojo ( "Przez wesz"), którą to powiastkę dajemy tu naszym czytelnikom, zmieniwszy tylko jej wielce nieestetyczny tytuł (1) " większa jest niż tamtych, choć z drugiej strony brak im tego urozmaicenia i tego lokalnego kolorytu, jakim z samej natury swego środowiska, odznaczają się ludowe obrazki Colomy.
Salon jest zawsze mniej więcej szablonowym, mniej więcej kosmopolitycznym, zaś lud, zwłaszcza też lud hiszpański, ten najbogatszy w Europie kalejdoskop typów, ta nigdy niewyczerpana kopalnia dla artysty, psychologa i etnografa. I gdyby Coloma był w tych obrazkach i nowelach ludowych, jakich moc napisał, równie wielkim artystą, jak jest bystrym psychologiem i sumiennym etnografem, to byłyby to po prostu rzeczy znakomite, mogące stać się ozdobą każdej – (1) Mowa tu o powieści "A pfe" rozpoczynającej niniejszy tom.
literatury. Bruździ im w tem zwykle uboga, a czasem wprost naiwna fabuła; akcya, rozwijająca się zbyt wyraźnie, według z góry obmyślonego planu, nie zaś siłą naturalnej logiki wydarzeń; oraz częste zapominanie autora, do pewnego stopnia usprawiedliwione, jego stanem duchownym, że utwór beletrystyczny nie jest amboną.
Bądź co bądź, obrazki te czytają się z przyjemnością, a nawet z pożytkiem, zwłaszcza dla cudzoziemca, przesuwając przed jego oczyma szeregi postaci, scen, obyczajów i krajobrazów, w których drga prawda obserwacyi naocznego a bystrego świadka.
Coloma w obrabianiu swych pomysłów posługuje się metodą realistyczną, a drobiazgowość, z jaką wycieniowywa tło każdej akcyi, mimowoli, pomimo całego nieprawdopodobieństwa takiego zestawienia, przywodzi na pamięć Zolę i innych naturalistów francuskich.
Przytem nie powtarza się. Jego andaluzyjski, pogodny, dowcipny a lekkomyślny chłop, łatwo zapalny i łatwo stygnący nie przypomina w niczem energicznego, ponurego i zaciętego Baska; a charakterystyczne te cechy umie Coloma wydobywać za pomocą kilku śmiałych pociągnięć. Punktując i cieniując tło, postacie rysuje zawsze od ręki i w tem niezaprzeczenie jest artystą.
A teraz kilka szczegółów biograficznych:
Coloma urodził się w 1851 roku w Jerez de la Frontera. Z dzieciństwa nęciły bujną jego wyobraźnię awanturnicze podróże i przygody, i marzył o zawodzie marynarza, o czem sam wspomina w opowiadaniu p… t. Polvos y Lodos ( "Tumany i kału – że"), które czytelnicy znajdą również w niniejszym zbiorze. Jakoż w dwunastym roku życia wstąpił do przygotowawczej szkoły morskiej; powołanie to jednak nie musiało być rzeczywistem, gdyż nie wytrwał w niemi przerzucił się na wydział prawny w uniwersytecie sewilskim. Tam to zapoznał się z Cecylią de Arrom z domu Faber, znaną pod pseudonimem Fernan Caballero, kłóra wówczas znajdowała się u szczytu swej powieściopisarskiej sławy. Jej wpływ i kierunek zachęciły go do studyowania literatury; nie miał jednak jeszcze wtedy zamiaru poświęcić się temu zawodowi.
Po ukończeniu uniwersytetu przeniósł się do Madrytu i zapisał się do kolegium adwokatów, ale tu znów bardziej nęciła go polityka, niż prawo. Rzucił się też w wir zabaw i uciech, a elegancki, miody, dowcipny i wykształcony stał się wprędce ulubieńcem salonów i salonowych bogiń, i ta epoka tłómaczy ową wyborną znajomość wielkoświatowego życia i ową subtelną i głęboką analizę kobiecej duszy, tak świetnie przeprowadzoną, zwłaszcza we wspomnianej już "Curricie, " co inaczej mogłoby być rzeczą wysoce zadziwiającą, a nawet wprost nie możebną w cichym i odsuniętym od świata zakonniku.
Zakończył się jednak ten okres, a zakończył w sposób tajemniczy: kulą, która uwięzła mu w piersi, niewiadomo czy za sprawą przypadku, czy samobójczego zamachu, a która przez długi czas trzymała go w zawieszeniu pomiędzy życiem i śmiercią.
Wyzdrowiawszy, Coloma wstąpił do zakonu Jezuitów i odtąd już wyłącznie poświęcił się służbie Bożej i literaturze.
Z powieści większych oprócz "Currity" napisał jak dotąd tylko Juana Miseria ("Jana Nieboraka"). Zato nowel, oraz dłuższych i krótszych opowiadań moc wyszła z pod jego pióra. Staraliśmy się wybrać takie, które najrożnostronniej oświecają talent tego sympatycznego i szlachetnego autora; że zaś belletrystyka hiszpańska wogóle mało jest w naszem piśmiennictwie uwzględnioną, sądzimy, iż czytelnicy chętnie bliższą z nią zawrą znajomość.
Hajota.A PFE!
I.
Bardzo zafrasowana siedziała tego poranku Pepita Ordonez przed swoją gotowalnią, trzymając dwa listy, każdy w innej ręce.
Upuściła je wreszcie na poduszeczkę najeżoną szpilkami i opierając łokcie na toalecie, wśród mnóstwa zalegających ją drobiazgów, utkwiła ten wzrok, który nie widzi, jakim młodość ściga złudzenia swej wyobraźni, w zwierciadle! Lśniąca jego powierzchnia odbijała jej twarzyczkę porcelanowej laleczki, uwieńczoną papilotami, sterczącemi nad czołem, niby cztery figlarne różki.
Nie ulegało wątpliwości, że Pepita Ordonez śniła na jawie, błąkając się po zaczarowanych ogrodach rozkosznych nadziei, jakie jeden z owych listów zbudził w jej sercu. Był to bilecik trójkątny, płomienistoczerwonego koloru, o czarnych brzeżkach, zaadresowany drobnem kobiecem pismem i zamiast pieczątki, zaklejony czarnym dyabełkiem, bardzo miluchnym, jadącym na welocypedzie.
Pomimo to, nie było go czuć siarką, przeciwnie, woniał oppononax'em, zapachem bardzo w owym czasie modnym, i z całego swego wyglądu mocno zakrawał na bilecik jakiejś paryzkiej kokotki.
Tymczasem pochodził od bardzo przyzwoitej panienki; ale niestety, hiszpańskie damy tak skwapliwie przyjmują wszystko, co im Francya nadsyła, że nie troszczą się wcale o tak mętne najczęściej i cuchnące źródła tych wszystkich naleciałości szyku.
Powiadają, że za krzyżem chowa się dyabeł; w liście tym działo się naodwrót. Dyabełek był na froncie, a wewnątrz w nagłówku znajdował się maleńki krzyżyk, dwoma bardzo pobożnemi stryżkami nakreślony. Pod nim dopiero czytało się następujące słowa:
"Najdroższa Pepito!
Wczoraj przyjechał Pepito z Brukselli…"
Tu Pepita Ordonez wydała lekki, przenikliwy okrzyk, właściwy nerwowym kobietom, kiedy się czego przelękną, lub czemś ucieszą i ze wzrastającem zajęciem czytała dalej:
"… a że to dziś czwartek Kumów (1), więc mama chce uświetnić przybycie naszego dyplomaty zebraniem w ścisłem kółeczku; będziemy ciągnąć losy, potańczy się trochę i wogóle zabawimy się doskonale, zwłaszcza, jeżeli ty przyjdziesz. Pepito dopytywał się bardzo o ciebie i pragnie cię zobaczyć. Jeżeli przyjdziesz wcześniej, zanim goście zaczną się zjeżdżać, to ci pokażę śliczny port-bonheur(2), jaki Pepito przywiózł mi z Paryża. Włożę go nawet dziś. Jest cudowny. Pepito powiada, że takuteńki widział u księżnej Metternich.
"Kończę już, bo się bardzo śpieszę, mama poleciła mi rozpisać wszystkie zaproszenia, ażeby nadać tem poufniejszy charakter temu wieczorkowi…
Twoja najwierniejsza przyjaciółka,
Mercedes, en fant de Marie. "
–- (1) Wyrażenie to odnosi się do pewnego hiszpańskiego zwyczaju, który w dalszym ciągu objaśnionym będzie.(Przyp… tłóm.).
(2) Ma być porte – bonheur.
Pepita była tak przejęta czytaniem tego bileciku, iż w pierwszej chwili nie zauważyła następującego postscriptum .
"Będzie nam bardzo przyjemnie, jeżeli twoja kuzynka zechce ci także towarzyszyć. "
Ale Pepita płynęła już z rozwiniętemi żaglami po kapryśnych falach fantazyi, nie troszcząc się zgoła o swoją kuzynkę.
Pepito przyjechał… dopytywał się o nią, pragnął ją zobaczyć… a ów Pepito był urodziwym dwudziestopięcioletnim młodzieńcem, bogatym, utalentowanym, hrabią w dodatku; wracał z Brukselli z zamiarem ożenienia się w swojem rodzinnem mieście, słynącem z tego, że jego kobiety są wzorowemi matkami rodzin. Pepita przypomniała sobie owo przysłowie:
"Tyś Pepito, jam Pepita.
Ot i ksiądz nas stulą wita… "
I uważając już jego spełnienie za kwestyę czasu, zaczęła układać przyszłość z niezrównaną w tak młodej osóbce roztropnością. Niewątpliwie przeznaczenie przy dzisiejszem ciągnieniu losów da jej za "kuma" Pepita, a gdy ten pierwszy krok będzie zrobiony, będzie już można zająć się wyprawą, zaczynając od korony o dziewięciu pakach, jaką jej podaruje Pepito.
Co się tyczy tej korony, to Pepita nie życzy jej sobie w kształcie dyademu – to już zbyt oklepane; chce, ażeby to była prawdziwa korona z szafirami, taka, jaką widziała w Sewilli u hrabiny de la Tuna, na balu w pałacu San Telmo; a ponieważ nie wypadałoby powiedzieć tego wręcz Pepitowi, więc użyje pośrednictwa Mercedes, przyszłej szwagierki, albo lepiej swojej własnej kuzynki: to takie potulne, takie nieszczęśliwe stworzenie, że z pewnością pochlebi jej odegranie tej roli.
Nad suknią ślubną niema co wiele myśleć: to już strój sakramentalny, niepokalanie biały, powłóczysty, w mglistych zwojach welonu wstydliwie tonący; odfotografuje się w niej, ażeby potem dzieci jej miały pamiątkę, a przy tej sposobności nie omieszka zrobić z nią: "zyg, zyg marchewka" Elwirze Pachezo. Nie dosyć jej ta nieznośna dziewczyna nadopiekała? A to wszystko dlatego, że jeździ co rok do Madrytu, do swojej ciotki margrabiny… Wielka mi figura! Poczekajże moja panno! Pepita pośle ci swoją fotografię w ślubnym stroju z dedykacyą bardzo czułą, bardzo wymowną, żebyś pękła ze złości.
Ale suknia na zaręczyny, z tą większy kłopot. Różowa będzie, czy niebieska? W tych dwóch kolorach było jej najbardziej do twarzy. Różowy czynił ją nieco bladą; może lepszy byłby niebieski? W ostatnim numerze "Moda Elegante" była wzmianka o księżnie del Pino, która w zwojach błękitnej gazy podobna była do Amfitrydy, z łona wód wychodzącej. Pepita Ordonez nie wiedziała dokładnie, kim była Amfitryda; ale postanowiła zapytać o to don Recareda Conejo, bardzo uczonego męża, i wybór jej padł ostatecznie na kolor niebieski.
Zapragnęła jednakże zrobić małe doświadczenie, ale nie miała pod ręką nic niebieskiego. Ach! owszem; była gdzieś w kącie błękitna bibułka do owijania świec. Pepita okręciła nią szyję, odchyliwszy poprzednio niekoniecznie czysty kołnierzyk perkalowego kaftanika. Było jej prześlicznie. Niech się schowa w kąt księżna del Pino, Amfitryda i wszystkie piękności wodne i lądowe!
Zachwycona sobą, Pepita uśmiechnęła się do lalkowatej twarzyczki, jaką jej ukazywało zwierciadło, i wyciągnąwszy rękę, zaczęła obracać w palcach ów drugi list, który leżał zapomniany na toalecie… Ale po chwili, rozkołysana marzeniami, upuściła go na podłogę, po której potoczył się z przeciągłym chrzęstem, rodzajem papierowego westchnienia, jak gdyby mówiąc żałośnie:
– Tak to obchodzisz się ze mną – donna Pepito?
Pepita schyliła się, ażeby go podnieść. Co za nieznośna rzecz myśleć o drobnostkach, kiedy ją zaprzątają tak ważne sprawy! A jak ten list wyglądał! Duża, kwadratowa, trywialna koperta zaadresowana była pismem grubem i nierównem, jak następuje:
Do własnych rąk Panny Juzefy Ordonez i jej kuzynki, ulica Montera, Nr. 8.
– Panny Juzefy ! – powtórzyła głośno Pepita – to poprostu wstyd odbierać takie nieortograficzne listy! Zupełnie jak gdyby się z praczkami utrzymywało stosunki.
I gniewnie rozdagła kopertę.
Wypadł z niej drukowany napis z błękitną pieczęcią stowarzyszenia Górek Maryi. Przewodnicząca donosiła w nim pannie Józefie i jej bezimiennej kuzynce, że o ósmej nazajutrz, to jest w piątek, 3-go marca, odbędzie się ogólna komunia stowarzyszonych w ich kościele, prosząc zarazem o punktualne przybycie i nadmieniając, iż na tej samej mszy komunikować będzie także pięćdziesiąt ubogich staruszek, któremi się opiekuje stowarzyszenie; poczem stowarzyszone dadzą staruszkom obfite śniadanie i rozdzielą pomiędzy nie drobne dary z bielizny i ubrania, w nagrodę za gorliwe spełnianie obowiązków religijnych.
Wiadomość ta oblała Pepitę zimną wodą. Napróżno wyobraźnia, na inne wiodąca ją szlaki, przedstawiała jej, jak zajmująco wyglądać będzie, prowadząc do świętego stołu zniedolężniałą staruszkę, niby ów melancholijny i ascetycznym zachwytem promienny anioł, podtrzymujący świętego Jana Bożego, który dźwiga ubogiego na znanym obrazie Murilla.
Piękne to było, ale Pepicie bardziej się podobało tamto; i blizka niemal płaczu, zmięła w ręku kurendę Córek Maryi . Także wybrała się przewodnicząca! Jak gdyby te pół seciny starych bab nie mogło komunikować każdego innego dnia! Bo należało wybierać: albo wyrzec się wieczoru u hrabiny, albo nie wziąć udziału w ogólnej komunii, lub też przystąpić do tego sakramentu pod świeżem jeszcze wrażeniem muzyki, tańca, losów i karnawałowego kumostwa.
To ostatnie było ową szczęśliwą pośrednią drogą, która wydała się Pepicie najodpowiedniejszą. Przecież nic złego na tym balu robić nie będzie; opuści go trochę wcześniej, prześpi się parę godzin, a wstając zrobi rachunek sumienia w ciągu kilku minut.
Najgorszem w tem wszystkiem to był Ojciec Rodriguez, duchowny przewodnik Córek Maryi, który zawsze perorował na ten temat, że w jednem sercu Boga i świata pomieścić nie można, a potem ta kuzynka, prawe oczko Ojca Rodrigueza, taka niemądra, taka zacofana, że nigdy nie mogła zrozumieć ważnych obowiązków, jakie towarzystwo eleganckim damom nakłada, i która pod żadnym pozorem nie zgodzi się towarzyszyć Pepicie i tu i tam… Bo gdyby ją można było do tego nakłonić, to kto wie, kto wie, czy Ojciec Rodriguez pokwapiłby się ze zganieniem Pepicie tego, coby pragnął usprawiedliwić w swej ulubionej owieczce.
I nad tem to rozmyślając, siedziała Pepita Ordonez mocno zafrasowana, z łokciami opartemi na toalecie i ze wzrokiem utkwionym w zwierciadło, w którem odbijała się jej twarzyczka porcelanowej laleczki, uwieńczona papilotami, sterczącemi nad czołem w kształcie figlarnych rożków.
I wtedy to także otwarły się drzwi, a do pokoju weszła Teresa, owa bezimienna kuzynka, o której była wzmianka w obu listach. Trzymała w rękach dwa kawałki lichego perkalu w jaskrawy, ordynarny rzucik i podsuwając je pod oczy Pepicie, rzekła na pól żartobliwie, wpół gniewnie:
– Może będziesz łaskawa objaśnić mnie, co tu ma być wierzchem, a co spodem? Bo tak, jak ty krajałaś, możnaby z tego równie dobrze uszyć podszewkę, jak rękaw.
I mówiąc to Teresa, pochyliła nad nieszczęsnym perkalem swą dumną szyję, wygiętą, nieco szeroką, jak to się widzi u dziewic Perugina.
II.
Mało kto w Z* znał Teresę pod jej rzeczywistem nazwiskiem. Wszyscy nazywali ją kuzynką Pepity, bo świetna osobistość tej ostatniej usuwała w cień skromną dzieweczkę, tak jak pospolity blask perłowej konchy zaćmiewa dla nieświadomych oczu łagodną matowość samejże perły.
Pepita Ordonez była jedną z tych prowincyonalnych elegantek, jedną z tych królowych drugorzędnych salonów, które zamiast berła mają wachlarz, a zamiast mózgu – słoik z coldcream'em lub pudełko pudru; gwiazd pierwszej wielkości na zacieśnionem niebie małego miasta, które nie zaznawszy nigdy szerszych horyzontów, wyobrażają sobie, że są równe wspaniałym gwiazdom mody, znanym im tylko z kronik żurnalowych i reporterskich ech z wielkiego świata.
Gdy Pepita Ordonez wyczytała w tych źródłach swojej wiedzy, że księżna H* w Paryżu wprowadziła w modę kolor vert de Nil , lub że hrabina X* w Nizzy nosiła na głowie dżokejkę, uśmiechała się z takim samym wyrazem przyjacielskiego porozumienia, z jakim Franciszek-Józef lub cesarz Wilhelm uśmiechnąłby się do sułtana tureckiego, widząc, że stały się już publiczną własnością tajemne układy i dyplomatyczne kombinacye, podpisane jeszcze przed dziesięcioma laty.
I wistocie, istnieje pomiędzy temi królowemi Semiramidami i ich kopiami jeden rys wspólny, jaki wytwarza proporcyonalność podobnych do siebie figur geometrycznych, tożsamość formuły eliptycznej, toż samo bowiem wyraża olbrzymi iuk, jaki Uranus zakreśla w przestrzeni, co linia lotu wróbla skaczącego z dachu na dach. Nigdy, czy to na dworach cesarskich, czy w małomiasteczkowych salonikach, żadna z tych gwiazd mody nie staje się aniołem niczyjego domowego ogniska; zawsze obmowa chłoszcze jej próżność, przemieniając jej ujemności w wady, a jej błędy w występki.
Teresa była zupełnem przeciwstawieniem swej kuzynki: nienawidząca wszystkiego, co na pokaz, skromna, lecz nie uniżona, ustępowała chętnie Pepicie pierwszeństwa we wszystkiem, co się tyczyło salonowego życia. Jedynym ich prawdziwym łącznikiem była donna Augustia, matka Pepity, a ciotka Teresy, najlepsza w świecie kobieta, ale ograniczona na potęgę.
– Dobra, ale jakaś głupia! Głupia, ale jakaś dobra! – mówili o niej naprzemiany życzliwi i niechętni, w większej lub mniejszej ilości mieszając ze sobą te dwa pierwiastki dobroci i głupoty, jakie się składały na moralną istotę wdowy Ordonez.
Jej to zawdzięczała Teresa kawałek chleba w nędzy i opiekę w sieroctwie, w jakiem ją śmierć ojca zostawiła. Był on szefem szwadronu, i w chwili, gdy wybuchła rewolucya 1868 roku, dowodził jednym z najważniejszych oddziałów marynarki, ale skoro rozległ się w Hiszpanii ów okrzyk zdrady i anarchii, ów dzielny żołnierz i marynarz zaprotestował energicznie, poczuwając się w sumieniu swojem do tej opozycyi osobistej, tembardziej bohaterskiej, że zgoła bezużytecznej.
Złożony z dowództwa i wysłany do koszar w San Fernando, zmarł tam, gasnąc powoli, i nie przywdziawszy już nigdy tego munduru, który w surowości swych zasad uważał za shańbiony na zawsze. W testamencie polecił Teresie, aby go pochowano w stroju chłopskim, a na wypadek, gdyby rząd chciał oddać mu należne wojskowe honory, aby przyspieszono pogrzeb i złożono jego ciało w kaplicy cmentarnej, "gdyż nawet po śmierci – dodawał w końcu – nie chcę nic przyjąć od zdrajców. "
Teresa była godną córką tego męża, którego dewizą było: Złamię się, ale się nie ugnę , i wtedy to po raz pierwszy objawił się jej charakter, nie mający w dotychczasowej pomyślności, w jakiej żyła, żadnych cech wybitnych. Bo jak potrzeba podłożyć minę, aby proch wybuchnął, tak potrzeba nieraz nieszczęścia, aby wyprowadzić na jaw szczytne przymioty, drzemiące w wielu sercach.
Gdy przewrotni towarzysze broni zmarłego generała zgromadzili się, aby mu po śmierci oddać honory, jakich go za życia pozbawili, oburzenie osuszyło łzy żalu w oczach sieroty. Sama jedna stawiła czoło wszystkim i kazawszy potajemnie wynieść zwłoki ojca, przeprowadziła je sama także do ogólnej kostnicy na cmentarzu, jak to było wyrażone w testamencie-
Rząd uznał ten postępek za akt politycznego buntu ze strony sieroty, Uczącej podówczas zaledwie trzynaście lat, i wbrew wszelkiej sprawiedliwości i prawu, pozbawił ją emerytury po ojcu, pozostawiając ją w nędzy.
Wtedy to przygarnęła ją owdowiała ciotką, a sierota tak potrafiła zaskarbić sobie jej względy, że przez dwa miesiące donna Augustianie znała innego przedmiotu do rozmowy nad wychwalanie zalet swej siostrzenicy, powtarzając ze swą zwykłą naiwną dobrodusznością:
– Co to za złote dziecko! Jaka roztropność w tej małej główce! Jaką ja mam z niej wyrękę!
Pepita ze swej strony przyjęła kuzynkę z uniesieniem, z jakiem dziecko przyjmuje dużą lalkę; później zaś dojrzewająca królowa salonów miała nadzieję uczynić z niej sobie nadworną damę, któraby jej wszędzie prawie towarzyszyła, piastując jej wachlarz i chusteczkę podczas walca. Ale wkrótce przekonała się, że tak pod względem powierzchownych, jak wewnętrznych zalet, korona królewska bardziejby się należała nadwornej damie, niż jej, i wtedy to Teresa zaczęła w niej budzić owo gorzkie uczucie, zawistne aż do okrucieństwa, jakie w sercach pospolitych rodzi się względem osób niższych materyalnie, a wyższych moralnie.
Teresa zrozumiała odrazu powód zmiany, jaka zaszła w uczuciach jej kuzynki, i z tym wytwornym taktem istot szlachetnych a nieszczęśliwych, zaczęła unikać wszelkiej sposobności zaćmienia Pepity, stroniąc dlatego od wszelkich zebrań i towarzyskich rozrywek, a szukając dla siebie towarzystwa wśród popleczniczek i uczestniczek różnych stowarzyszeń pobożnych, ku którym wiodła ją jej głęboka religijność i tkliwe na ludzkie nędze serce.
Jednem z takich stowarzyszeń było właśnie owo Córek Maryi i Teresa była jedną z najgorliwszych jej członkiń w tem wszystkiem, co się do wspierania biednych odnosiło. Po całych dniach szyła dla nich bieliznę i ubranie; Pepita zaś, która lubiła grać wszędzie jakąś rolę, zapisała się także na listę pań opiekunek. Przyjęła na siebie obowiązek krojczyni, wywiązując się z niego w sposób dosyć niefortunny, jak to ze słów Teresy wnosić należało.
Usłyszawszy ją Pepita, odwróciła głowę i rzekła z gniewną ironią:
– Nie wiedziałam, że kaftany dla biednych trzeba krajać według wzorów z żurnali. Może jeszcze każesz je przystrajać koronkami i pasmanteryą?
Teresa utkwiła w kuzynce swe wielkie, czarne oczy, a widząc, że ta ostatnia nie była w tej chwili w usposobieniu samarytanki, zaczęta, nie dodawszy słowa, dopasowywać owe bezkształtne kawałki perkalu, mające się przeistoczyć w rękawy.
– Powiadam ci – zawołała z większą jeszcze irytacyą Pepita – że mam już tych kaftanów i koszul i całego waszego stowarzyszenia powyżej głowy.
Powiedziawszy to, zaczęła bardzo ostrożnie rozkręcać papiloty.
– Nie pojmuję, co sobie ta przewodnicząca myśli! To, co się tam dzieje, przechodzi poprostu wyobrażenie!… Patrz tylko!