Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

A potem już tylko nic - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 listopada 2022
34,99
3499 pkt
punktów Virtualo

A potem już tylko nic - ebook

Rok 2031. Polska jest jednym z największych przegranych światowej wojny o wodę wywołanej przez gwałtowne zmiany klimatyczne będące efektem problemów gospodarczych, jakie wstrząsnęły planetą za sprawą pandemii koronawirusa i wojny na Ukrainie. Od zakończenia konfliktu większością ziemskich zasobów zarządza kilka międzynarodowych korporacji.
Cały kraj podzielony jest na zamknięte strefy, jedną z nich jest Enklawa Zielona Góra. Lokalne samorządy to fikcja, regionami rządzą przedstawiciele koncernów dystrybuujących wodę i ustalający jej cenę.
W Polsce trwa permanentny stan wyjątkowy, działanie konstytucji i praw obywatelskich jest zawieszone. Kradzież wody jest surowo karana, włącznie z karą śmierci. Internet jest cenzurowany, a rozmowy telefoniczne podsłuchiwane. Działa tylko jedna – rządowa – stacja telewizyjna. Obowiązuje godzina policyjna, a przemieszczanie się ludzi jest ściśle kontrolowane. Obywatelom trzeciej i czwartej kategorii wypłacane pensje z trudem wystarczają na pokrycie kosztów jedzenia i wody.
Niespodziewanie dzienne limity wody dla najuboższych grup społecznych zostają jeszcze bardziej obniżone, a jej cena wywindowana do niebotycznego poziomu. W odpowiedzi na te wydarzenia kilku mieszkańców Enklawy Zielona Góra pod wodzą Jana Krzyka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. W tajemnicy rozpoczynają drążenie tunelu do nieczynnej kopalni węgla brunatnego od wielu lat zalanej wodą.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-964872-6-1
Rozmiar pliku: 8,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dro­gie Blo­gerki!

Dro­dzy Blo­ge­rzy!

Dro­gie Czy­tel­niczki!

Dro­dzy Czy­tel­nicy!

Stwo­rze­nie po­wie­ści z klu­czem wy­maga od jej au­tora wiele po­świę­ce­nia i cięż­kiej pracy. Wszystko po to, aby ci, któ­rzy będą ją czy­tać, do­brze się ba­wili pod­czas lek­tury.

Dla­tego go­rąco pro­simy: usza­nuj­cie to, i w swo­ich re­cen­zjach, po­stach i ko­men­ta­rzach nie za­miesz­czaj­cie in­for­ma­cji, które in­nym po­ten­cjal­nym Czy­tel­ni­kom mo­głyby zdra­dzić wątki istotne dla fa­buły.Pro­log

Po­nie­dzia­łek 29 wrze­śnia 2031

Pić.

Pić.

Pić.

Te­raz była to je­dyna myśl to­wa­rzy­sząca Ja­nowi Krzy­kowi. Już drugą go­dzinę ra­zem z ro­dziną stał w ko­lejce wio­dą­cej do daw­nego sta­dionu żuż­lo­wego. Gdy do­tarli w jego po­bliże, sznur lu­dzi cią­gnął się aż do sta­cji ben­zy­no­wej Pań­stwo­wego Mo­no­polu Pa­li­wo­wego – POMPY, jak ma­wiali oby­wa­tele pierw­szej i dru­giej ka­te­go­rii, któ­rym dane było cie­szyć się z po­sia­da­nia wła­snego sa­mo­chodu.

Ro­dzi­nie Krzy­ków ta­kie prawo nie przy­słu­gi­wało. Nie wolno im na­wet było ko­rzy­stać z ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej. Prze­miesz­czać się mo­gli je­dy­nie wy­dzie­lo­nymi czę­ściami chod­ni­ków, dla­tego cztery ki­lo­me­try dzie­lące osie­dle Sło­neczne od celu mu­sieli po­ko­nać na pie­chotę.

Kiedy Jan ra­zem z Adą i Ni­kolą – na którą cza­sami wo­łał: Ma­lina – za­jęli miej­sce w ogonku, zmę­cze­nie da­wało im się mocno we znaki, a przed nimi było jesz­cze dłu­gie ocze­ki­wa­nie. Szcze­gól­nie córka, nie­przy­wy­kła do wy­siłku fi­zycz­nego, wy­glą­dała tak, jakby miała za­raz ze­mdleć. Do­piero dwa łyki z bu­telki – je­dyny za­pas, jaki udało im się wy­go­spo­da­ro­wać na całe po­po­łu­dnie, gdyż Ada nie przy­nio­sła tego dnia ze szpi­tala nic eks­tra – po­mógł na tyle, że dała radę stać w ocze­ki­wa­niu na ich ko­lej.

Ni­kola od­zy­skała siły, za to w Krzyka pra­gnie­nie ude­rzyło ze zdwo­joną mocą. Jak na złość, całą drogę mu­sieli iść w pa­lą­cym słońcu, co po­gar­szało ich i tak kiep­ską sy­tu­ację.

Może trzeba było nie przy­cho­dzić przed cza­sem? – po­my­ślał. Zer­k­nął za sie­bie i od razu wie­dział, że ta­kie roz­wią­za­nie by­łoby jesz­cze gor­sze. Sznur lu­dzi cią­gnął się aż za dawne cen­trum han­dlowe Pol­ska Wełna, a Krzyk mógł się za­ło­żyć, że to wcale nie jest ko­niec.

Pić!

Spró­bo­wał ob­li­zać ję­zy­kiem spierzch­nięte wargi, ale efekt był taki, jakby po­tarł po nich pa­pie­rem ścier­nym.

Chcąc od­wró­cić uwagę od co­raz bar­dziej doj­mu­ją­cego pra­gnie­nia, za­czął sza­co­wać liczbę ocze­ku­ją­cych, li­cząc ko­lejne grupki od­dzie­lone od so­bie prze­pi­sową od­le­gło­ścią dwóch i pół me­tra. Więk­szość ro­dzin skła­dała się z trzech osób, ale w bli­skim są­siedz­twie za­uwa­żył też sporo sa­mot­nych par. Część z nich mo­gła po­sia­dać dzieci młod­sze niż sied­mio­let­nie – a te były zwol­nione z obec­no­ści na eg­ze­ku­cji – reszta na­le­żała pew­nie do tego grona szczę­śliw­ców, któ­rzy dzien­nymi przy­dzia­łami ro­dzin­nymi mo­gli dys­po­no­wać je­dy­nie we dwójkę.

Z tą my­ślą Krzyk naj­pierw spoj­rzał na pu­stą bu­telkę trzy­maną w dłoni, po­tem na Ni­kolę. Zru­gał się w gło­wie za nie­po­prawne my­śli. Prze­cież to nie jej wina, że po­ja­wiła się na świe­cie. Kto mógł wtedy przy­pusz­czać, że kilka lat póź­niej sta­nie on naj­pierw na progu jed­nej ka­ta­strofy, po­tem dru­giej i jesz­cze za­raz póź­niej trze­ciej?!

Córka jakby wy­czuła, że o niej my­śli, bo od­wró­ciła się i spoj­rzała na niego.

– Zo­stało coś jesz­cze do pi­cia? – spy­tała ci­cho.

– Po co py­tasz, skoro wszystko wy­żło­pa­łaś? – wark­nęła Ada.

Krzyk zmu­sił się do uśmie­chu.

– Nic już nie ma, przy­kro mi.

– Jej na pewno nie jest przy­kro – wy­ce­dziła Ada. – Na­wet się nie spy­tała, czy któ­reś z nas chcia­łoby bo­daj zwil­żyć usta.

– Je­stem dziec­kiem, mu­si­cie o mnie dbać – wy­pa­liła Ni­kola.

– Te­raz je­steś dziec­kiem? – Krzyk za­czy­nał po­woli tra­cić cier­pli­wość. – A kto ostat­nio wrzesz­czał na cały blok, że jest już do­ro­sły i nie musi słu­chać ro­dzi­ców?

Córka skrzy­wiła się, po­tem od­wró­ciła do niego i Ady ple­cami, nic przy tym nie mó­wiąc.

Krzyk ode­tchnął głę­boko, cie­sząc się w du­chu, że ko­lejny wy­buch zło­ści zo­stał – przy­naj­mniej na ra­zie – za­że­gnany w za­rodku. O ile Ni­kola urodę odzie­dzi­czyła po matce – na swoje szczę­ście i dumę ojca – o tyle cha­rak­te­rek miała ewi­dent­nie po nim. Nie­stety, od pew­nego czasu ro­dziło to co­raz więk­sze pro­blemy, po­nie­waż za­częli się nią in­te­re­so­wać chłopcy, zresztą z wza­jem­no­ścią.

Roz­my­śla­nia męż­czy­zny prze­rwał ruch w ko­lejce. Ta wresz­cie ru­szyła z miej­sca, za­raz po­tem ogo­nek po­su­wał się już z dużą pręd­ko­ścią. Ko­lejne ro­dziny spraw­nie po­ko­ny­wały bramki wej­ściowe, przy­kła­da­jąc białe lub ma­ho­niowe opa­ski do czyt­ni­ków. Krzyk co chwilę kon­tro­l­nie zer­kał na swoją, spraw­dza­jąc czy zie­lona lampka nie zmie­nia ko­loru na ostrze­gaw­czą czer­wień. W przy­padku prze­kro­cze­nia do­zwo­lo­nego dy­stansu po­winna za­sy­gna­li­zo­wać to de­li­kat­nym po­ra­że­niem prą­dem, ale to była tylko teo­ria. Męż­czy­zna już kilka razy miał oka­zję się prze­ko­nać, że urzą­dze­nia były za­wodne, szcze­gól­nie te prze­zna­czone dla czwar­ta­ków. To było po­dwój­nie bo­le­sne, gdyż dla tej ka­te­go­rii kary były dużo bar­dziej su­rowe niż dla trze­cia­ków. Przy ostat­nim ta­kim przy­padku przy­dział zmniej­szono ich ro­dzi­nie tak bar­dzo, że gdyby nie po­moc ko­le­gów z pracy, mo­gliby nie prze­żyć. Na wła­snej skó­rze prze­ko­nał się więc, że ma­szy­nom nie wolno ufać.

Do­piero gdy do­tarli pod bramę sta­dionu, mógł na chwilę ode­tchnąć. Ze względu na ogra­ni­czoną liczbę miejsc w obiek­cie dzia­ła­nie Sys­temu Cią­głej Ob­ser­wa­cji – w skró­cie: SYCO – było w tym miej­scu za­wie­szone.

– Nogi mnie bolą... – jęk­nęła Ni­kola.

– Nie ma­rudź! – syk­nęła Ada w od­po­wie­dzi.

Na twa­rzy dziew­czyny po­ja­wił się cha­rak­te­ry­styczny gry­mas.

– Ale to prawda!

Krzyk de­li­kat­nie do­tknął córkę za­ci­śniętą pię­ścią w ra­mię.

– Jesz­cze chwilę i wej­dziemy.

Ni­kola cała aż się za­trzę­sła.

– Weź prze­stań!

Taki wy­buch zło­ści zdzi­wił męż­czy­znę, ale już po krót­kiej chwili zro­zu­miał, w czym rzecz. Córka wpa­try­wała się w przy­stoj­nego chło­paka sto­ją­cego przed nimi w ko­lejce, nie ma­jąc po­ję­cia, co ro­bić. On zresztą wy­glą­dał na rów­nie prze­stra­szo­nego.

Ale skąd mieli oboje wie­dzieć, jak na­leży się w ta­kiej sy­tu­acji za­cho­wać? Trze­ciaki i czwar­taki cho­dziły do szkoły sta­cjo­nar­nej za­le­d­wie je­den dzień w mie­siącu, nie li­cząc naj­lep­szych uczniów, któ­rym zwięk­szano li­mit do czte­rech. A na­wet te za­ję­cia były pro­wa­dzone w trzy­oso­bo­wych gru­pach jed­no­pł­cio­wych. Reszta pro­cesu edu­ka­cji od­by­wała się w try­bie zdal­nym, a kon­takt z ko­le­gami i ko­le­żan­kami z klasy moż­liwy był prak­tycz­nie je­dy­nie po­przez sieć, gdyż na kon­takty oso­bi­ste na­le­żało wcze­śniej uzy­skać ze­zwo­le­nie.

Twarz chło­paka wy­krzy­wiła się w dziwną minę, za­raz po­tem Ni­kola par­sk­nęła śmie­chem. W tym cza­sie jego oj­ciec pod­nie­sio­nym gło­sem za­czął tłu­ma­czyć coś funk­cjo­na­riu­szowi Służby Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwa z wy­glądu młod­szemu o kilka lat od jego syna.

– Wcie­lają co­raz więk­szych smar­ka­czy... – szep­nął Krzyk sam do sie­bie. – Po­ma­gamy i mo­ni­to­ru­jemy – bez­wied­nie wy­re­cy­to­wał ha­sło wid­nie­jące na po­jaz­dach znie­na­wi­dzo­nej przez spo­łe­czeń­stwo for­ma­cji. – Szko­dzimy i mor­du­jemy... – Z pa­mięci przy­wo­łał te stwo­rzone przez nie­ist­nie­jącą już opo­zy­cję.

– Pro­szę! – Męż­czy­zna przed nimi krzyk­nął bła­gal­nie.

– Syn zo­staje za­trzy­many. – Młody es­bek kiw­nął głową na sto­ją­cego kilka me­trów da­lej ko­legę z twa­rzą po­krytą gę­stym trą­dzi­kiem. Ten od razu ru­szył z po­mocą, a w jego oczach mie­niły się ja­kieś dziwne bły­ski.

– Dla­czego? – Oj­ciec chło­paka był co­raz bar­dziej zde­ner­wo­wany.

Funk­cjo­na­riusz był nie­ugięty.

– Ta­kie są pro­ce­dury. Opa­ska jest na­ru­szona. Ma­ni­pu­lo­wano przy niej.

– To na pewno ja­kaś po­myłka! – Męż­czy­zna miał łzy w oczach. – Do­piero ty­dzień temu za­ło­żono mu nową!

Es­bek sta­nął w roz­kroku.

– Od­su­nąć się albo uży­jemy środ­ków przy­musu bez­po­śred­niego!

Na­gle męż­czy­zna spoj­rzał na chło­paka.

– Znowu przy niej grze­ba­łeś? To przez tę dziew­czynę? – Za­cho­wy­wał się te­raz tak, jakby był tu tylko z sy­nem.

Chło­pak coś po­kręt­nie tłu­ma­czył. Jego oj­ciec od­wró­cił się do funk­cjo­na­riu­szy, uśmiech­nął się przy­jaź­nie.

– Pa­no­wie ofi­ce­ro­wie, to tylko dziecko...

– Od­su­nąć się! – Wark­nął młody es­bek. – Chło­pak jest za­trzy­many!

– Bła­gam! – Męż­czy­zna uklęk­nął. – Moja mał­żonka nie żyje... Ni­kogo in­nego nie mam... Nie za­bie­raj­cie mi go...

– Od­su­nąć się! – Es­bek z brzydką twa­rzą przy­ło­żył prawą dłoń do boku. – Na­tych­miast!

W tym mo­men­cie męż­czy­zna po­peł­nił błąd, wy­cią­ga­jąc rękę, jakby chciał syna od­gro­dzić od funk­cjo­na­riu­sza.

Kiedy ten wy­pro­wa­dził cios pałką, nie zdą­żył się na­wet za­sło­nić.

Krzyk usły­szał głu­che stuk­nię­cie, jakby ktoś gru­bym ki­jem pac­nął w dy­nię. Za­nim męż­czy­zna padł nie­przy­tomny na zie­mię, młody es­bek zdą­żył jesz­cze po­pra­wić po ko­le­dze.

Wi­dząc to, chło­pak rzu­cił się w stronę ojca. Funk­cjo­na­riusz z po­licz­kami po­ora­nymi przez trą­dzik tylko na to cze­kał. Wy­pro­wa­dził cios, ale tym ra­zem źle osza­co­wał od­le­głość, bo pałka prze­cięła je­dy­nie po­wie­trze, a on sam – stra­ciw­szy rów­no­wagę – upadł. Za­raz po­tem po­de­rwał się z wście­kło­ścią na nogi, całą złość wy­ła­do­wu­jąc na chło­paku. Ten pró­bo­wał uchy­lać się od ra­zów, ale z dwoma prze­ciw­ni­kami nie miał szans. Po kilku cio­sach upadł nie­da­leko ojca. Na­wet wtedy es­bek z trą­dzi­kiem nie prze­sta­wał bić. Pauzę zro­bił do­piero, kiedy cia­łem na­sto­latka za­częły trząść kon­wul­sje, a z jego ust po­częła to­czyć się piana.

Krzyk pa­trzył na to oszo­ło­miony. Kiedy tylko pierw­szy raz pałka po­szła w ruch, zro­zu­miał, że on i jego ro­dzina mogą być na­stępni. Chciał zro­bić coś, aby unik­nąć ta­kiego sce­na­riu­sza, ale był jak spa­ra­li­żo­wany. Pró­bo­wał szep­nąć coś do żony i córki, ale usta od­mó­wiły mu po­słu­szeń­stwa.

Do­piero po chwili udało mu się od­zy­skać głos.

– Nie pa­trz­cie tam... – mó­wił ci­cho. – Na­wet nie pró­buj... – rzu­cił do Ad­riany, wi­dząc, że ta robi krok w kie­runku le­żą­cych na ziemi męż­czyzn.

– Chło­pak po­trze­buje po­mocy... – za­pro­te­sto­wała.

– Za­nim zdą­żysz im wy­ja­śnić, że je­steś pie­lę­gniarką, mogą cię za­bić – wy­szep­tał żo­nie do ucha.

– Nic mi nie... – Ada już miała coś po­wie­dzieć, ale się po­wstrzy­mała. W tej sy­tu­acji fak­tycz­nie nie po­mo­głyby jej żadne zna­jo­mo­ści.

– Szkoda go. – Ni­kola wbiła spoj­rze­nie w ciało chło­paka. – Taki był ładny...

– Taki był ładny? – Ko­bieta od­wró­ciła się do córki. – Tylko to masz do po­wie­dze­nia? Chło­piec być może trafi do szpi­tala w cięż­kim sta­nie, nie wia­domo, czy z tego wyj­dzie, a to­bie szkoda jego ład­nej buzi?

Wcale nie wia­domo, czy za­biorą go tam, czy może od razu znik­nie – po­my­ślał Krzyk.

– Wiesz, co? – Ni­kola miała gniew w oczach. – Chcesz, to idź go ra­to­wać! Jak wy­lą­du­jesz obok, to straty nie bę­dzie.

– Ci­szej! – Krzyk ner­wowo tak­so­wał oto­cze­nie wzro­kiem, szu­ka­jąc po­ten­cjal­nego za­gro­że­nia. – I nie mów tak do matki.

– Ona jest moją matką tylko z na­zwy. – Dziew­czyna w jed­nej chwili stra­ciła za­in­te­re­so­wa­nie chło­pa­kiem. – Na­sza ko­lej.

– Na­stępny! – Sto­jąca przy bra­mie funk­cjo­na­riuszka SBP jakby to sły­szała. – Szyb­ciej!

– Dziew­czyny, tylko bez żad­nych gwał­tow­nych ru­chów – stro­fo­wał Krzyk. Bał się nie o sie­bie, ale przede wszyst­kim o Ni­kolę. Chło­pak, który prze­stał się już na­wet ru­szać, nie był jed­nym na­sto­lat­kiem pró­bu­ją­cym prze­chy­trzyć SYCO, za to, gdyby mu się udało, byłby pew­nie pierw­szym. Krzyk nie mógł mieć żad­nej gwa­ran­cji, że opa­ska córki była w sta­nie fa­brycz­nym. Co gor­sza, wcale nie trzeba było ma­ni­pu­lo­wać przy urzą­dze­niu, żeby na­ra­zić się na re­ak­cję es­be­ków. Zdą­żyli już udo­wod­nić, że naj­pierw biją, a do­piero po­tem ewen­tu­al­nie za­dają py­ta­nia i spraw­dzają, czy alarm jest wy­ni­kiem za­bro­nio­nej in­ge­ren­cji, czy też awa­rii sta­dio­no­wych czyt­ni­ków uży­wa­nych tylko kilka razy w roku.

*

Na szczę­ście bramkę po­ko­nali bez pro­ble­mów i mo­gli ru­szyć na przy­dzie­lone rano miej­sca. Dra­mat, jaki ro­ze­grał się przed wej­ściem, spra­wił, że Krzyk za­po­mniał o wszyst­kim. Te­raz pra­gnie­nie przy­po­mniało o so­bie, wra­ca­jąc do niego ze zdwo­joną siłą. Wzno­sze­nie mo­dłów było bez­ce­lowe, nie pa­dało prze­cież od mie­sięcy, nie li­cząc tego jed­nego razu. Nic też nie wska­zy­wało na to, aby taki stan rze­czy miał się zmie­nić. Na błę­kit­nym nie­bie próżno było szu­kać choćby jed­nej chmury.

Tyle do­brze, że słońce wła­śnie za­częło cho­wać się za drze­wami, dzięki czemu przy­naj­mniej zna­leźli się w cie­niu. Ina­czej ko­lej­nych dwóch go­dzin ocze­ki­wa­nia na za­peł­nie­nie się sta­dionu Krzyk mógłby nie prze­trwać.

Wtem z gło­śni­ków roz­legł się tu­balny, mocny głos:

– Wi­tam wszyst­kich oby­wa­teli trze­ciej i czwar­tej ka­te­go­rii!

Wy­po­wia­da­ją­cego te słowa nie było jesz­cze wi­dać, ale i tak zgro­ma­dzeni wie­dzieli, kim jest. Pierw­szy Prze­wod­ni­czący Sa­mo­dziel­nej Ko­mórki Te­ry­to­rial­nej Par­tii – w skró­cie na­zy­wany Pierw­szym – był do­sko­nale znany wszyst­kim miesz­kań­com En­klawy Zie­lona Góra, po­cząw­szy od przed­szko­la­ków.

– Wi­taj­cie!

Krzyk roz­glą­dał się uważ­nie do­okoła. Nie szu­kał jed­nak wzro­kiem Pierw­szego, któ­rego po­stać po­ja­wiła się na wiel­kim ekra­nie za­mon­to­wa­nym nad wjaz­dem do parku ma­szyn, in­te­re­so­wali go lu­dzie zgro­ma­dzeni na sta­dio­nie, a kon­kret­nie ich liczba. Bez do­stępu do SYCO do­kładne po­li­cze­nie było nie­wy­ko­nalne, ale męż­czy­zna mógł przy­naj­mniej po­ku­sić się o orien­ta­cyjne sza­cunki. Kie­dyś, gdy dzia­łał jesz­cze miej­scowy klub żuż­lowy Fa­lu­baz, try­buny mie­ściły mniej wię­cej dwa­na­ście ty­sięcy wi­dzów. Te­raz w po­ło­wie zio­nęły pustką.

I po­my­śleć, że przed wojną Zie­lona Góra li­czyła so­bie pra­wie sto czter­dzie­ści ty­sięcy miesz­kań­ców – Krzyk wes­tchnął. Eg­ze­ku­cja zgro­ma­dziła ja­kieś sześć ty­sięcy, tylu było w En­kla­wie We­wnętrz­nej trze­cia­ków i czwar­ta­ków. Lu­dzi z wyż­szym sta­tu­sem – miesz­ka­ją­cych w En­kla­wie Ze­wnętrz­nej – była po­łowa tego, a gdyby tylko za­pa­dła de­cy­zja, też zmie­ści­liby się na sta­dio­nie. Jed­nak ich obo­wią­zek uczest­ni­cze­nia w dzi­siej­szym spek­ta­klu nie do­ty­czył, cie­szyli się licz­nymi przy­wi­le­jami, o któ­rych ni­żej usy­tu­owani w hie­rar­chii mo­gli je­dy­nie po­ma­rzyć.

Re­flek­sję prze­rwał Pierw­szy.

– Nie­któ­rzy z obec­nych tu­taj być może za­dają so­bie py­ta­nie, czy kara, jaką za chwilę wy­mie­rzymy, musi być aż tak su­rowa?

Krzyk spoj­rzał na Adę, ale z jej za­cho­wa­nia trudno było wy­czy­tać, co my­śli.

– Za­da­je­cie so­bie py­ta­nie: czy to dziecko musi umrzeć? – Po­stać Pierw­szego była pre­zen­to­wana na ekra­nie w taki spo­sób, że każdy ze zgro­ma­dzo­nych miał wra­że­nie, jakby pa­trzył mu pro­sto w oczy.

Krzyk zer­k­nął na Ni­kolę, ta wy­glą­dała na nie­obecną. Bra­ko­wało tylko, aby włą­czyła wir­tu­al­fona.

– Oby­wa­tele trze­ciej i czwar­tej ka­te­go­rii! – Na­gle Pierw­szy po­ja­wił się na sce­nie zaj­mu­ją­cej śro­dek mu­rawy – Za­daj­cie so­bie to py­ta­nie! Za­dajmy je so­bie wszy­scy!

Za­dajmy so­bie py­ta­nie, kiedy bę­dziemy mo­gli się cze­goś na­pić!!! – wrza­snął Krzyk w my­ślach.

– Za­dajmy je i od razu so­bie na nie od­po­wiedzmy! – Pierw­szy kro­czył wolno po de­skach, ni­czym ak­tor od­gry­wa­jący wy­uczoną wcze­śniej rolę.

Krzyk był chyba jed­nym z nie­wielu na sta­dio­nie, któ­rzy nie spo­glą­dali na mówcę. Za­miast tego dys­kretne przy­glą­dał się lu­dziom wo­kół. Pró­bo­wał się­gnąć pa­mię­cią, aby przy­po­mnieć so­bie, kiedy ostat­nio był tak bli­sko in­nych, ale nie po­tra­fił. Z pew­no­ścią nic ta­kiego się nie zda­rzyło w tym roku. Wy­jąt­kiem był za­kład pracy, ale tam prze­cież miał do czy­nie­nia tylko z kil­koma ko­le­gami, zresztą, nie­mal przez całą zmianę byli zwy­kle pod dys­kret­nym nad­zo­rem kie­row­nika.

– Czy to dziecko musi umrzeć? – Albo ktoś zaj­mu­jący się sprzę­tem pod­krę­cił gło­śność, albo Pierw­szy zbli­żył mi­kro­fon do ust, jego słowa brzmiały bo­wiem te­raz o wiele moc­niej.

Do Krzyka do­tarło, że zbliża się mo­ment kul­mi­na­cyjny eg­ze­ku­cji. Za­czął krę­cić się jesz­cze bar­dziej, chciał zo­ba­czyć jak naj­wię­cej twa­rzy, uśmie­chów, gry­ma­sów, wła­ści­wie chło­nął każdy de­tal wy­glądu tych, któ­rzy stali naj­bli­żej niego, za­nim tłu­mem wstrzą­śnie dzika eks­taza.

Dwa rzędy ni­żej do­strzegł męż­czy­znę ni­skiego wzro­stu, z opa­słym brzu­chem i prze­tłusz­czoną resztką wło­sów, który co rusz ner­wowo tarł pal­cami o brodę.

Na ten wi­dok Krzyk bez­wied­nie prze­je­chał dło­nią po swo­jej ły­sej gło­wie, czu­jąc w środku ukłu­cie za­zdro­ści. Kępki wło­sów Gru­basa wy­glą­dały może ka­ry­ka­tu­ral­nie, ale i tak byłby go­tów się z nim za­mie­nić, byle tylko znów móc po­czuć pod pal­cami przy­jemny do­tyk.

Cie­kawe, czy Ada i Ni­kola zwró­ciły na niego uwagę? – po­my­ślał, pa­trząc na lśniące głowy żony i córki. A może jesz­cze ktoś za­cho­wał resztę wło­sów? – Znów za­czął się roz­glą­dać.

Na­gle na­po­tkał ukrad­kowe spoj­rze­nie nie­wy­so­kiej ko­biety ze sporą nad­wagą. Spo­sób, w jaki na niego pa­trzyła, spra­wił, że aż go zmro­ziło.

Czyżby była do­no­si­cielką ty­pu­jącą po­dej­rzane osoby na po­trzeby SBP? A może znaj­do­wała się sto­pień wy­żej w hie­rar­chii, pia­stu­jąc funk­cję pro­wo­ka­torki i szy­ku­jąc pu­łapki na Bogu du­cha win­nych czwar­ta­ków?

Wtem ko­bieta się od­wró­ciła, jakby czy­tała w my­ślach Krzyka. Chwilę póź­niej raz jesz­cze spoj­rzała na niego dys­kret­nie. Tym ra­zem wi­dział już wy­raź­nie, że w jej oczach czaił się strach.

Boi się, że to ja jest ka­pu­siem? – po­my­ślał męż­czy­zna. Od razu uśmiech­nął się de­li­kat­nie, w ten spo­sób chciał nie­zna­jo­mej dać znać, że nie musi się go oba­wiać.

Ale ta mo­men­tal­nie ucie­kła wzro­kiem.

W pierw­szym mo­men­cie jej re­ak­cja wy­wo­łała w nim żal, za­raz po­tem zro­zu­miał jed­nak w czym rzecz. Od czasu za­koń­cze­nia wojny normą było do­no­sze­nie na in­nych: są­sia­dów, ko­le­gów z pracy, prze­ło­żo­nych, a na­wet człon­ków naj­bliż­szej ro­dziny. Dzieci ka­po­wały na ro­dzi­ców, mę­żo­wie na żony, a te na mę­żów. De­nun­cja­to­rzy mo­gli li­czyć na do­dat­kowe przy­działy, a naj­bar­dziej ak­tywni i sku­teczni na­wet na awans do wyż­szej ka­te­go­rii, co w przy­padku trze­cia­ków da­wało kom­fort ży­cia, o ja­kim inni mo­gli tylko po­ma­rzyć. Tych ostat­nich sy­tu­acji nie zda­rzało się wiele, były za to na­gła­śniane przez rzą­dową pro­pa­gandę i sta­wiane za przy­kład. Z każ­dym ta­kim ra­zem liczba do­no­sów ro­sła la­wi­nowo, a z miesz­kań, za­kła­dów pracy i chod­ni­ków zni­kały dzie­siątki osób. Więk­szość bez­pow­rot­nie.

Nic dziw­nego, że lu­dzie pa­trzyli na sie­bie wil­kiem, na­wet mał­żon­ko­wie bali się szcze­rze ze sobą roz­ma­wiać.

Krzyk ob­da­rzył Adę bacz­nym spoj­rze­niem. Czy ona też od­czu­wała cza­sami po­kusę, aby go po­grą­żyć? Wcale by go to nie zdzi­wiło, ostat­nio co­raz czę­ściej przy­ła­py­wał się na tę­sk­no­cie za pierw­szymi la­tami ich mał­żeń­stwa i oba­wie, że bez­pow­rot­nie ode­szły w dal. Po za­cho­wa­niu Ady wnio­sko­wał, że mo­gła mieć ta­kie same my­śli. – Jesz­cze raz: czy to dziecko musi umrzeć? – Pierw­szy ode­zwał się po dłu­giej chwili ci­szy. Od razu też sam so­bie od­po­wie­dział. – Tak, musi!

Sły­sząc te słowa, Ada od­wró­ciła się na chwilę, aby spoj­rzeć na męża. Kiedy za­sko­czona na­po­tkała jego wzrok, po­czuła nie­przy­jemny ucisk w pod­brzu­szu.

– Tak, musi! – Pierw­szy po­wtó­rzył jesz­cze gło­śniej.

Ko­bieta czuła na po­liczku pa­lący wzrok Janka. Wzięła głę­boki od­dech, ze wszyst­kich sił sta­ra­jąc się za­cho­wy­wać jak naj­bar­dziej na­tu­ral­nie. W umy­śle co­raz moc­niej tliła się jed­nak obawa, od któ­rej ugi­nały się jej ko­lana.

Po­dej­rze­wał coś?!

Gdy tylko myśl doj­rzała, od razu za­częła uspo­ka­jać samą sie­bie.

Nie­moż­liwe. Ja­nek nie mógł o ni­czym wie­dzieć!

– Musi! – Pierw­szy wrza­snął tak, że echo od­biło się od try­bun, ze zwięk­szoną siłą ude­rza­jąc w zgro­ma­dzo­nych. – To dziecko nie okra­dło mnie! – Grzmiał. – Ono nie okra­dło na­szego mia­sta! Ono nie okra­dło na­szej oj­czy­zny! Ono okra­dło wszyst­kich z was!!! – Jego wielki pa­lec wi­doczny na ekra­nie wbił się w każ­dego ze zgro­ma­dzo­nych.

Pić!

Krzyk pró­bo­wał po­ru­szyć ję­zy­kiem, ale ten był sztywny jak ko­łek. Że też Ni­kola mu­siała wszystko wy­żło­pać! Spoj­rzał na córkę, ta lewą dło­nią pró­bo­wała ukryć otwar­tego wir­tu­al­fona. Już miał wy­ra­zić swoje obu­rze­nie, kiedy do­strzegł, że po­dob­nie za­cho­wy­wało się kil­koro in­nych na­sto­lat­ków w naj­bliż­szym oto­cze­niu. Otak­so­wał wzro­kiem dal­sze rzędy, sy­tu­acja była iden­tyczna.

Ta dzi­siej­sza mło­dzież... – wes­tchnął. Na wszystko ma wy­je­bane. Nic się nie li­czy: ro­dzice, szkoła, praca, ważna jest tylko sieć.

– Oby­wa­tele! – Pa­lec Pierw­szego znik­nął z ekranu, znów po­ja­wiła się na nim jego do­bro­tliwa twarz. – A może nie po­wi­nie­nem po­dej­mo­wać de­cy­zji sa­mo­dziel­nie?

Krzyk wie­dział, do czego szef Par­tii zmie­rza i mu­siał przy­znać, że od­gry­wał swoją rolę pierw­szo­rzęd­nie. Nie zmie­niało to jed­nak faktu, że słu­chał go z obrzy­dze­niem.

– Oby­wa­tele! Może na­le­ża­łoby po­zo­sta­wić ją wam?

Sześć ty­sięcy zie­lo­no­gó­rzan mil­czało.

– Za­tem po­dej­mijmy tę de­cy­zję wspól­nie! – Pierw­szy nie zwle­kał. – Kto z was po­wie nam, co na­leży zro­bić ze zło­dzie­jem, który okradł nas wszyst­kich z naj­cen­niej­szej rze­czy, jaką mamy?

Od­po­wie­działa mu ci­sza.

– Kto po­wie, co mamy z nim zro­bić? – Pierw­szy przy­ło­żył dłoń do czoła, uda­jąc, że wy­pa­truje ochot­nika.

– Za­bić. – De­li­katny głos do­biegł gdzieś z oko­licy wie­życzki sę­dziow­skiej.

Krzyk zda­wał so­bie sprawę, że nie spo­sób tego udo­wod­nić, ale był prze­ko­nany, że au­to­rem tych słów nie był nikt ze zgro­ma­dzo­nych na try­bu­nach, cho­ciaż roz­sta­wione gę­sto mi­kro­fony po­tra­fiły wy­chwy­cić na­wet szept. Same mo­gły też jed­nak być źró­dłem dźwięku.

– Za­bić!

Tym ra­zem męż­czy­zna był już pe­wien, że ktoś na­prawdę krzyk­nął.

– Za­bić!

Nie mi­nęło kilka se­kund, gdy pierw­szym gło­som za­wtó­ro­wały ko­lejne.

– Za­bić!

– Za­bić!

– Za­bić!

– Tak! – Pierw­szy trium­fo­wał. – Za­bić!

– Za­bić! Za­bić! Za­bić!!! – Te­raz tłum wył już z nie­na­wi­ści.

Męż­czy­zna na ekra­nie po­kra­śniał z za­do­wo­le­nia. Od­cze­kał dłuż­szą chwilę, wie­dział, że to z bez­wol­nej ludz­kiej masy wy­zwoli wszel­kie po­kłady nie­na­wi­ści. Po­tem mó­wił da­lej.

– Taki krok może nie­któ­rym wy­da­wać się nie­ludz­kim, ale jest ko­nieczny, aby­śmy mo­gli dbać o na­szą oj­czy­znę, na­szą en­klawę i o nas sa­mych. – Zro­bił krótką prze­rwę dla zwięk­sze­nia efektu. – Pa­mię­taj­cie też, że mu­simy tak zro­bić dla­tego, że... – ko­lejna pauza była już dużo krót­sza – ta­kie... są...

Tłum do­koń­czył za niego.

– Pro­ce­dury!!!

– Ta­kie są pro­ce­dury! – krzyk­nął Pierw­szy raz jesz­cze.

Jan miał wra­że­nie, jakby wrza­ski wy­do­sta­jące się z gło­śni­ków pły­nęły pro­sto do jego uszu, wwier­ca­jąc się w mózg, ni­czym świ­der w miękką zie­mię.

– Wpro­wa­dzić ska­zańca! – ryk­nął Pierw­szy bez ostrze­że­nia.

Nie­mal od razu na ekra­nie po­ja­wiła się po­stać chło­paka – mógł mieć dzie­sięć, może je­de­na­ście lat – sła­nia­ją­cego się na no­gach. Był wle­czony przez dwóch ro­słych es­be­ków trzy­ma­ją­cych go pod ręce, do­dat­kowo skrę­po­wane za ple­cami. Za­nim do­tarli na scenę, mi­nęła mi­nuta, może dwie. W tym cza­sie lu­dzie mil­czeli, tylko co chwilę przez tłum prze­cho­dził ci­chy po­mruk.

Kiedy za­kła­dali mu pę­tlę na szyję, z gło­śnika roz­legł się bez­na­miętny głos lek­tora, który wszy­scy do­sko­nale ko­ja­rzyli z Dzien­nika Wie­czor­nego.

– Przy­po­mina się o za­sa­dach obo­wią­zu­ją­cych na dzi­siej­szej eg­ze­ku­cji...

Cha­rak­te­ry­styczny bas spi­kera miał przy­jemne brzmie­nie. Gdyby Krzyk nie wie­dział, czego do­ty­czy ko­mu­ni­kat, mógłby się na­wet od­prę­żyć.

– Każdy, kto w mo­men­cie kul­mi­na­cyj­nym od­wróci głowę lub zmieni po­zy­cję ciała na taką, która unie­moż­liwi re­je­stro­wa­nie ob­razu, zo­sta­nie tym­cza­sowo po­zba­wiony dzien­nego przy­działu ro­dzin­nego...

Krzyk po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Ni­koli. Ta spoj­rzała na niego, za­mknęła wir­tu­al­fona, po­tak­nęła, da­jąc znać, że zro­zu­miała.

– Po­dobne kon­se­kwen­cje spo­tkają tych, któ­rzy za­sło­nią lub za­mkną oczy...

Krzyk na­brał głę­boko po­wie­trza, po czym wy­pu­ścił je z sy­kiem, pa­trząc na chło­paka, który wy­gi­nał głowę we wszyst­kich kie­run­kach, pró­bu­jąc po­zbyć się pę­tli. Nic nie mó­wił, nie krzy­czał, za­kle­jone ta­śmą usta nie były w sta­nie wy­do­być z sie­bie żad­nego dźwięku. Mu­siał wie­dzieć, że jego wy­siłki są da­remne, a i tak nie da­wał za wy­graną. Wal­czył do końca.

Męż­czy­zna miał świa­do­mość, że więk­szo­ści zgro­ma­dzo­nych na try­bu­nach los chłopca kom­plet­nie nie ob­cho­dzi i że za chwilę z dziką przy­jem­no­ścią będą wpa­try­wać się w jego wi­szące ciało, ni­czym dzicz sy­cącą się przed stu­le­ciami wal­kami gla­dia­to­rów. Oni będą pa­trzeć do­bro­wol­nie, cała reszta – tak jak on – z musu. Żadne sztuczki nie wcho­dziły w grę, na straży stały bo­wiem setki ka­mer i czuj­ni­ków SYCO roz­po­zna­ją­cych nie tylko twa­rze, ale też re­je­stru­ją­cych re­ak­cje po­szcze­gól­nych lu­dzi, ich na­strój, tem­pe­ra­turę ciała i dzie­siątki in­nych da­nych.

– Uwaga! – Pierw­szy sta­nął w roz­kroku dwa me­try przed na­sto­lat­kiem. Dał znak pod­nie­sioną ręką.

– Przy­go­to­wać się do eg­ze­ku­cji. – Głos lek­tora cały czas brzmiał tak samo spo­koj­nie.

Krzyk ze zgrozą od­no­to­wał fakt, że kilka osób w rzę­dach po­ni­żej otwo­rzyło wir­tu­al­fony i włą­czyło na­gry­wa­nie. Ro­zej­rzał się wo­kół, tych parę przy­pad­ków to był wierz­cho­łek góry lo­do­wej!

Jakby byli na me­czu żuż­lo­wym, a pod ta­śmą star­tową usta­wiało się wła­śnie czte­rech za­wod­ni­ków.

– Dzie­sięć... – Spi­ker za­czął od­li­cza­nie.

Krzyk spoj­rzał na szu­bie­nicę, dużo wy­żej niż głowa ska­zańca.

– Dzie­więć...

Opa­ska na dłoni męż­czy­zny za­drżała, ra­żąc go de­li­kat­nie prą­dem.

– Osiem...

Krzyk ją zi­gno­ro­wał.

– Sie­dem...

Na­tę­że­nie prądu wzro­sło.

– Sześć...

Za­ci­snął zęby, chcąc wy­trwać jak naj­dłu­żej.

– Pięć...

De­li­katne mro­wie­nie ustą­piło miej­sca nie­zno­śnemu pie­cze­niu.

– Cztery...

Ból po­tęż­niał z se­kundy na se­kundę.

– Trzy...

Wie­dział, że za chwilę do­trze do progu wy­trzy­ma­ło­ści.

– Dwa...

Krzyk nie dał rady wal­czyć da­lej. Cena, jaką mu­siałby za to za­pła­cić, była zbyt wy­soka. Prze­niósł wzrok na twarz chłopca.

– Je­den.

Mi­kro­fony usta­wione na sce­nie wy­ła­pały dźwięk otwie­ra­ją­cej się za­padni, a sprzęt ob­słu­gu­jący na­gło­śnie­nie na sta­dio­nie do­dat­kowo oczy­ścił go i wzmoc­nił. Za­raz po­tem ciało na­sto­latka za­częło po­dry­gi­wać, z me­ga­fo­nów dało się sły­szeć rzę­że­nie.

Krzyk miał łzy w oczach. Mo­dlił się, żeby SYCO nie uznało tego za zła­ma­nie pro­ce­dury. Nie­mal czuł, jak czuj­niki re­je­strują ruch jego ga­łek ocznych. Wie­dział, że to nie­moż­liwe, że ro­biły to nie­do­strze­gal­nie dla ludz­kich zmy­słów, ale i tak czuł się nie­swojo. Miał wra­że­nie, jakby ktoś za­glą­dał mu do wnę­trza mó­zgu.

– Ko­niec. – Lek­tor cały czas brzmiał tak, jakby czy­tał dziecku bajkę. – Eg­ze­ku­cja zo­stała za­koń­czona.

Krzyk z ulgą od­wró­cił głowę. Ode­tchnął głę­boko, pa­trząc na dzie­siątki wir­tu­al­fo­nów re­je­stru­ją­cych wciąż ru­chy dyn­da­ją­cego ciała. Wstrzą­snął nim gniew, ale mo­men­tal­nie przy­wo­łał się do po­rządku. Nic nie mógł na to po­ra­dzić.

– Po­daję dane sta­ty­styczne. – Lek­tor ode­zwał się raz jesz­cze. – Udział w eg­ze­ku­cji wzięło sześć ty­sięcy dwu­dzie­stu ośmiu oby­wa­teli, to jest sto pro­cent upraw­nio­nych. Pra­wi­dłowy udział w eg­ze­ku­cji za­li­czono sze­ściu ty­siącom dwu­dzie­stu sied­miu oby­wa­te­lom.

Krzyk po­czuł w środku ukłu­cie za­zdro­ści.

Zna­lazł się ktoś, kto po­tra­fił się wy­ła­mać!

I to nie był on...

Cwa­niak! – po­my­ślał. Pew­nie cho­wał gdzieś w domu za­pasy na czarną go­dzinę i mógł so­bie na coś ta­kiego po­zwo­lić. Cie­kawe tylko, czy re­zerwę za­wdzię­czał pro­sty­tu­owa­niu się swo­jej żony lub córki? A może wy­naj­mo­wał na go­dziny wła­sne ciało, jeż­dżąc do po­sia­dło­ści Pierw­sza­ków?! Gdyby tylko wie­dział, który to, pod­biegłby do niego i roz­szar­pał go­łymi rę­koma!

A je­śli to była ko­bieta?

Też by ją za­bił!

– Na­leży kie­ro­wać się do bra­mek wyj­ścio­wych. – Lek­tor za­czął in­stru­ować tłum. – Przy­po­mi­namy, że poza sta­dio­nową strefą bu­fo­rową obo­wią­zują prze­pisy do­ty­czące utrzy­ma­nia dy­stansu spo­łecz­nego.

Krzyk ru­szył za Adą i Ni­kolą wolno kro­czą­cymi w stronę ogro­dze­nia. Rzu­cił okiem na scenę. Ciało chłopca wciąż wi­siało na szu­bie­nicy.

Wie­dział, że nie jest to nie­fra­so­bli­wość. Wręcz prze­ciw­nie, es­becy spe­cjal­nie nie od­ci­nali ciała. Chcieli, żeby zgro­ma­dzeni na sta­dio­nie lu­dzie jak naj­dłu­żej się w nie wpa­try­wali.

Żeby scena, jaka ro­ze­grała się przed ich oczami i w ich umy­słach, za­lę­gła się tam na za­wsze. Aby pa­mię­tali o niej, kiedy tylko przy­szłaby im do głowy próba kra­dzieży choćby jed­nej ma­łej bu­telki.

Pić!

Krzyk od­wró­cił głowę, zło­rze­cząc w my­ślach mar­twemu dzie­cia­kowi. Gdyby nie prze­stęp­stwo, ja­kiego się do­pu­ścił, on nie miałby te­raz w no­gach czte­rech ki­lo­me­trów i tylu samo przed sobą w dro­dze po­wrot­nej!

Pić...

Żeby od­wró­cić uwagę od pra­gnie­nia, spoj­rzał na ze­ga­rek, starą „Ra­kietę” wy­pro­du­ko­waną jesz­cze w cza­sach ist­nie­nia Związku Ra­dziec­kiego i je­dyną pa­miątkę po ojcu, która ucho­wała się pod­czas wojny.

Szybko ob­li­czył czas, jaki upły­nął od wej­ścia na sta­dion i wy­łą­cze­nia sys­temu nad­zo­ru­ją­cego utrzy­ma­nie dy­stansu spo­łecz­nego. Je­żeli Bo­guś nie my­lił się w ob­li­cze­niach, wpro­wa­dzony pod­czas eg­ze­ku­cji tro­jan po­wi­nien zro­bić to, do czego zo­stał za­pro­jek­to­wany. Już wkrótce się tego do­wie­dzą.

A je­śli się udało...

Krzyk po­czuł, jak jego serce przy­śpie­sza. Uśmiech­nął się mi­mo­wol­nie, wie­dząc do­sko­nale, że tym ra­zem nie jest to re­ak­cja na po­stę­pu­jące od­wod­nie­nie.

Je­żeli ich sza­lony i śmiały plan się po­wiódł, to...

Na tę myśl męż­czy­zna aż przy­mknął oczy.

Wresz­cie będą mo­gli za­cząć ko­pać.Roz­dział 2

Dziwna pan­de­mia – bo ta­kim mia­nem ochrzczono ją po la­tach – która roz­po­częła się w 2020 roku, nie­mal ze­pchnęła świa­tową go­spo­darkę w prze­paść. Firmy upa­dały, lu­dzie tra­cili pracę albo umie­rali w szpi­ta­lach nie­le­czeni, dra­stycz­nie wzro­sła też liczba sa­mo­bójstw, za­równo wśród star­szych, jak i mło­dzieży. Po­tem przy­szła wojna na Ukra­inie i jesz­cze więk­sze pro­blemy go­spo­dar­cze. Rządy więk­szo­ści kra­jów zmie­niły prio­ry­tety i prze­stały dbać o eko­lo­gię. Li­czyło się tylko tu i te­raz – walka o na­kar­mie­nie mi­liarda lu­dzi bez pracy – a nie zmniej­sza­nie emi­sji dwu­tlenku wę­gla czy in­we­sto­wa­nie w zie­loną ener­gię. Sy­tu­acji nie po­pra­wiła też za­paść sys­te­mów edu­ka­cji. Mie­siące zdal­nego na­ucza­nia po­cią­gnęły za sobą nie­spo­ty­kany wcze­śniej w hi­sto­rii świata kry­zys kom­pe­ten­cji i spo­łecz­nego wy­ob­co­wa­nia. De­cy­denci, pró­bu­jąc ra­to­wać sy­tu­ację, za­częli wpro­wa­dzać ko­lejne re­gu­la­cje prawne i re­stryk­cje, a po­nie­waż nie da­wało to efektu, śrubę przy­krę­cano co­raz moc­niej.

Kiedy zo­rien­to­wano się, że nie tędy droga, było już za późno. W 2026 roku zmiany kli­ma­tyczne ostro przy­śpie­szyły, po­wo­du­jąc se­rię klęsk ży­wio­ło­wych na ca­łej kuli ziem­skiej. Ogromu znisz­czeń do­peł­niła su­sza trwa­jąca nie­mal dwa lata. Po­cząt­kowo bar­dziej za­sobne pań­stwa pró­bo­wały ra­to­wać inne, ale szybko oka­zało się, że świa­towe za­pasy są na to zbyt małe.

To wła­śnie tam­ten mo­ment wy­ko­rzy­stało kilka kor­po­ra­cji, na czele z Uni­ver­sum He­alth and Care. Za­pro­po­no­wały po­wo­ła­nie spe­cjal­nej agendy i za­ofe­ro­wały swój udział w pra­cach ma­ją­cych za­po­biec ka­ta­kli­zmowi. Rządy naj­więk­szych mo­carstw przy­kla­snęły po­my­słowi, me­dia ogło­siły zwy­cię­stwo, a ko­mi­tet no­blow­ski uho­no­ro­wał kon­cerny na­grodą po­ko­jową.

Szybko jed­nak oka­zało się, że po­moc nie bę­dzie dar­mowa, a w za­mian za nią kor­po­ra­cje za­żą­dały udzia­łów w fir­mach dys­try­bu­cyj­nych oraz wpływu na ścieżkę le­gi­sla­cyjną i kształ­to­wa­nie po­li­tyki we­wnętrz­nej i ze­wnętrz­nej rzą­dów.

Wów­czas przy­szedł drugi cios: w kilku ty­sią­cach miej­scach na świe­cie, nie­mal jed­no­cze­śnie, za­truto naj­więk­sze uję­cia i zbior­niki, nie­mal po­łowę tego, co ludz­kość miała do dys­po­zy­cji. Ak­cja była zor­ga­ni­zo­wana i cho­ciaż nikt ni­kogo za ręce nie zła­pał, co od­waż­niejsi dzien­ni­ka­rze od razu o sa­bo­taż oskar­żyli Uni­ver­sum He­alth and Care oraz dwie współ­pra­cu­jące z nią inne kor­po­ra­cje.

ONZ po­wo­łała spe­cjalną ko­mi­sję, która oczy­wi­ście ni­czego nie wy­kryła, w prze­ci­wień­stwie do syn­dy­katu nie­za­leż­nych dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy wpa­dli na trop pa­ra­mi­li­tar­nej or­ga­ni­za­cji po­wią­za­nej z kon­cer­nami. Przed­sta­wili twarde do­wody, ale na zmianę układu sił było już za późno. Świa­towe za­soby zmniej­szyły się dra­stycz­nie, po­daż za­częła spa­dać w po­stę­pie geo­me­trycz­nym, za to ceny wzro­sły do nie­bo­tycz­nych roz­mia­rów. W efek­cie przed mi­liar­dami lu­dzi na ca­łym świe­cie sta­nęło widmo śmierci z pra­gnie­nia.

I wła­śnie wtedy wy­bu­chła III wojna świa­towa. Kon­flikt nie trwał długo, za­le­d­wie dwa mie­siące, za to był ka­ta­stro­falny w skut­kach. Nie wia­domo było, kto pierw­szy użył broni ją­dro­wej: Stany Zjed­no­czone czy Ro­sja, nie­któ­rzy ob­ser­wa­to­rzy ob­wi­niali też Chiny. Wojna nu­kle­arna prze­ro­dziła się w kon­flikt tra­dy­cyjny, który do­peł­nił dzieła znisz­cze­nia. Po­pu­la­cja w nie­któ­rych re­jo­nach świata zmniej­szyła się o osiem­dzie­siąt pro­cent, więk­szość te­ry­to­rium Ame­ryki Pół­noc­nej i Azji – a także znaczna część Eu­ropy – nie nada­wała się do za­miesz­ka­nia.

Kiedy szary pył opadł, było już tylko go­rzej. Wojna była bły­ska­wiczna, ale jesz­cze szyb­ciej dzia­łały kor­po­ra­cje. Ciała za­bi­tych nie zdą­żyły jesz­cze do­brze osty­gnąć, gdy oka­zało się, że resztki świa­to­wych za­so­bów prze­szły na wła­sność trzech z nich, przy czym Uni­ver­sum He­alth and Care miała naj­więk­szy udział, po­nad pięć­dzie­się­cio­pro­cen­towy. Co wię­cej, dzięki po­ro­zu­mie­niom z pra­wie wszyst­kimi pań­stwami na świe­cie, zy­skały mo­no­pol na pro­wa­dze­nie od­wier­tów, po­szu­ki­wa­nia no­wych źró­deł, a także aku­mu­lo­wa­nie za­pa­sów. Zwy­kłym lu­dziom nie wolno było bez ze­zwo­le­nia wy­ko­pać na­wet zwy­kłej studni ani też gro­ma­dzić desz­czówki, zresztą pa­dało za­le­d­wie kilka dni w roku. Efek­tem tych wszyst­kich ob­ostrzeń było uza­leż­nie­nie ca­łych kra­jów i spo­łe­czeństw.

Nic dziw­nego, że świa­tem wstrzą­snęły fale nie­po­ko­jów. W od­po­wie­dzi na to rządy ko­lej­nych państw – kie­ro­wane z tyl­nego sie­dze­nia przez wła­dze trzech kor­po­ra­cji – dzie­liły swoje te­ry­to­ria na za­mknięte en­klawy, po­mię­dzy któ­rymi po­ru­szać mo­gli się je­dy­nie oby­wa­tele cie­szący się peł­nią praw – po­zo­sta­łym nie wolno było ich opusz­czać. W Zie­lo­nej Gó­rze wy­dzie­lono do­dat­kowo dwie czę­ści: En­klawę We­wnętrzną i En­klawę Ze­wnętrzną. Do tej dru­giej wstęp mieli je­dy­nie Pierw­szaki i Dru­dzy.

W Pol­sce – jed­nej z naj­więk­szych prze­gra­nych wojny – sy­tu­acja była dra­ma­tycz­nie zła. Od jej wy­bu­chu obo­wią­zy­wał stan wy­jąt­kowy – prze­dłu­żany na ko­lejne okresy – kon­sty­tu­cja była za­wie­szona, prawo do od­wo­ła­nia się do sądu od de­cy­zji or­ga­nów ad­mi­ni­stra­cji pu­blicz­nej w więk­szo­ści spraw zo­stało bez­ter­mi­nowo wstrzy­mane.

Fak­tyczną wła­dzę w en­kla­wach spra­wo­wali lo­kalni po­li­tycy wska­zy­wani przez rząd cen­tralny, jed­nak sta­no­wi­ska nie mógł ob­jąć nikt, kto wcze­śniej nie zo­stałby za­ak­cep­to­wany przez miej­scowe przed­sta­wi­ciel­stwo jed­nej z trzech kor­po­ra­cji. W En­kla­wie Zie­lona Góra – bo tak brzmiała te­raz ofi­cjalna na­zwa mia­sta – był nim Grze­gorz Ber­nat, któ­rego jed­nak wszy­scy na­zy­wali skró­towo Pierw­szym, a nie­któ­rzy – tylko w my­ślach – Pierw­szym Skur­wy­sy­nem. To on de­cy­do­wał o wy­so­ko­ści przy­dzia­łów i – co rów­nie istotne – ce­nie li­tra wody, która nie­ustan­nie się zmie­niała. Tak na­prawdę jed­nak każda de­cy­zja była po­dej­mo­wana w ga­bi­ne­tach Uni­ver­sum He­alth and Care, Ber­nat je­dy­nie wcie­lał ją w ży­cie.Krzysz­tof Ko­zio­łek

Rocz­nik 1978, zie­lo­no­gó­rza­nin z uro­dze­nia i za­miesz­ka­nia. Przez pra­wie 20 lat miesz­kał w No­wej Soli, gdzie za­częła się jego ka­riera pi­sar­ska. Ab­sol­went po­li­to­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Zie­lo­no­gór­skim, z za­wodu pi­sarz i dzien­ni­karz. Pa­sjo­nat gór­skich wę­dró­wek, za­pa­lony ki­bic żużla i fan se­rialu „Na po­łu­dnie”. Znany też jako Bo­ok­man, czyli czło­wiek w naj­bar­dziej kry­mi­nal­nym płasz­czu na świe­cie uszy­tym z okła­dek ksią­żek.

W 2007 roku za­de­biu­to­wał „Drogą bez po­wrotu”, od tego czasu wy­dał dwa­dzie­ścia trzy po­wie­ści sen­sa­cyjne, kry­mi­nalne i thril­lery. Kilka z nich to kry­mi­nały na­pi­sane w stylu skan­dy­naw­skim, czyli po­dej­mu­jące ważne te­maty spo­łeczne.

W 2011 roku otrzy­mał „Lu­bu­ską Na­grodę Li­te­racką” dla naj­bar­dziej obie­cu­ją­cego lu­bu­skiego pi­sa­rza. W 2018 roku za kry­mi­nał re­tro „Wzgó­rze Pia­stów” oraz cały do­ro­bek be­le­try­styczny otrzy­mał Zie­lo­no­gór­ską Na­grodę Li­te­racką „Wi­niarka”. W 2019 roku za kry­mi­nał re­tro „Nad Śnież­nymi Ko­tłami” otrzy­mał na­grodę „Książka Gór­ska Roku” w ka­te­go­rii „Gór­ska fik­cja li­te­racka i po­ezja”.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij