Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Absolutnie prawdziwy pamiętnik - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,00

Absolutnie prawdziwy pamiętnik - ebook

 Błyskotliwa opowieść o dojrzewaniu i sile przyjaźni, która zręcznie przeplata zabawne treści z odrobiną zadumy nad ludzkim losem

Nastoletni Arnold Spirit wiedzie nudne życie w zabiedzonym rezerwacie Indian Spokane, rysując karykatury, dowcipne historyjki komiksowe i wspólnie ze swoim rówieśnikiem, przyjacielem o imieniu Rowdy, komentuje prześmiewczo codzienne sprawy. Kiedy jeden z nauczycieli namawia Arnolda, aby koniecznie zaczął dążyć do lepszej przyszłości i uciekł od otaczającej go beznadzei, Arnold przenosi się do szkoły w mieście i natychmiast staje się wyrzutkiem we własnej społeczności oraz dziwadłem wśród nowych znajomych.

Arnold przeżywa typowe rozterki nastolatka, czasami odnosi triumfy, kiedy indziej zaś ponosi porażki, a jego dziennik staje się uniwersalną kroniką dorastania chłopca, który próbuje przeciwstawić się losowi.

Jedna z najlepszych powieści młodzieżowych XXI wieku wg „Time'a”, „Glamour”, Amazona, Buzzfeed, NPR, użytkowników portalu Goodreads i wielu innych.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65521-56-9
Rozmiar pliku: 8,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Czasami zastanawiam się, co takiego uczyniliśmy, żeby zasłużyć na książki Shermana Alexiego.

Kiedykolwiek zasiadałem, żeby czytać jego książkę albo opowiadanie, miewałem ten moment Holdena Caufielda: chciałem złapać za telefon, zadzwonić do autora i chwilę z nim porozmawiać. Czuję, że bohaterów jego twórczości natychmiast doskonale poznaję, a jednak zawsze chcę ich poznawać jeszcze lepiej. Odnoszę wrażenie, że siedzą zaledwie kilka kroków ode mnie i opowiadają mi swoje historie, z uczciwością, odrobiną smutku, ale również z wielkim humorem — bo Sherman Alexie zawsze doprowadza mnie do śmiechu. Eskimosi znani są z tego, że wielką liczbą słów potrafią określać rodzaje śniegu, to samo można powiedzieć o sposobach, w jaki Sherman Alexie potrafi doprowadzać nas do śmiechu.

Kiedy ktoś postanowi przeczytać Absolutnie prawdziwy pamiętnik, z całą pewnością będzie się śmiał w następujący sposób:

Lekko

Z entuzjazmem

Ze smutkiem

Z wrzaskiem

Ze zrozumieniem

Głośno

Cicho

Przez łzy

Z zaskoczeniem

Z uwielbieniem

Ze złością

Z podziwem

Czasami natrafiamy w książce na bohaterów, w których beznadziejnie się w zakochujemy, i nieważne, jak trudna będzie to miłość, jak bardzo namiesza nam w życiu. Są to najbardziej ludzcy bohaterowie, a Arnold Spirit z Absolutnie prawdziwego pamiętnika jest jednym z nich. Kiedy czytałem tę książkę, chciałem chodzić, mówić i rysować tak jak on. Czego więcej można wymagać od książki i jej autora?

Jest dla mnie zaszczytem, że mogę zarekomendować tę książkę każdemu, kto chciałby skinąć na młodego chłopaka z amerykańskiego indiańskiego rezerwatu i poprosić: „Opowiedz mi swoją historię. I niczego nie ukrywaj”. Sherman Alexie dostarcza nam tej historii i jeszcze znacznie, znacznie więcej.

Z poważaniem

Markus ZusakKlub Sine Oko Miesiąca

Urodziłem się z wodą w mózgu.

Dobrze, to nie jest cała prawda. W rzeczywistości urodziłem się ze zbyt wielką ilością płynu mózgowo-rdzeniowego w czaszce. Jednak płyn mózgowo-rdzeniowy jest uczonym określeniem tego, co lekarze nazywają olejem mózgowym. A olej mózgowy w fałdach mózgu działa jak olej samochodowy w silniku. Dzięki niemu wszystko pracuje harmonijnie i we właściwym tempie. Urodziłem się ze zbyt wielką ilością oleju w czaszce, przez co wszystko w niej działa zbyt leniwie i zbyt powolnie, byle jak — nadmiar oleju po prostu zapaskudził mój mózg. Silnik napędzający moje myślenie, oddychanie i w ogóle całe życie jest zalany i spowolniony.

Mózg mi tonie w oleju.

Ale takie postawienie sprawy wygląda dziwacznie i zabawnie, jakby mój mózg był po prostu wielką frytką, dlatego poważniej, bardziej poetycko i zgodnie z prawdą powinienem mówić: „Urodziłem się z wodą w mózgu”.

Jasne, to również nie brzmi zbyt poważnie. Jednak przecież w końcu cały ten problem jest dziwaczny i zabawny.

Ale, kurka, czy moja mama i tato, starsza siostra i babcia, kuzyni i ciotki, i wujkowie uważali to za zabawne, kiedy lekarze otwierali moją małą czaszkę i wysysali tę nadmiarową wodę jakimś malutkim odkurzaczem?

Miałem wówczas sześć miesięcy i w czasie zabiegu podobno głośno rechotałem. Mówiono, że jeśli nawet jakoś przetrwam ingerencję tego miniodkurzacza, to i tak w trakcie operacji doznam poważnych uszkodzeń mózgu i resztę życia spędzę w charakterze warzywa.

Cóż, oczywiście przeżyłem operację. Gdybym nie przeżył, nie pisałbym teraz tych słów, jednak nękają mnie najróżniejsze problemy fizyczne, które są bezpośrednim rezultatem uszkodzenia mózgu.

Po pierwsze, wyrosły mi aż czterdzieści dwa zęby. Typowy człowiek ma ich trzydzieści dwa, prawda? Ale ja otrzymałem ich od natury czterdzieści dwa.

Czyli o dziesięć więcej niż typowy człowiek.

Czyli o dziesięć za dużo.

Czyli o dziesięć ponad rodzaj ludzki.

Moje zęby tłoczyły się tak gęsto, że z trudem zamykałem usta. Poszedłem do Indiańskiej Służby Zdrowia wyrwać sobie kilka z nich, żebym mógł przynajmniej normalnie jeść, zamiast ślęczeć nad jedzeniem jak śliniący się sęp. Jednak Indiańska Służba Zdrowia finansowała poważne zabiegi dentystyczne tylko raz w roku, musiałem więc poddać się usunięciu wszystkich zbędnych dziesięciu zębów w ciągu jednego dnia.

Co więcej, nasz biały dentysta był przekonany, że Indianie odczuwają ból tylko w połowie tak mocno jak biali ludzie, podawał nam zatem jedynie połowę zwykłej dawki nowokainy.

Co za drań, nie?

Indiańska Służba Zdrowia również okulary finansowała raz w roku i oferowała tylko jeden rodzaj oprawek: brzydkich, grubych, z białego plastiku.

Z powodu uszkodzenia mózgu na jedno oko jestem krótkowidzem, a na drugie dalekowidzem, dlatego moje brzydkie okulary są dziwacznie skrzywione, tak jak cały mój wzrok.

Miewam bóle głowy, ponieważ moje oczy są nastawione do siebie wrogo — to tak jak z małżonkami, którzy wiele lat po ślubie nie mogą już na siebie patrzeć.

Zacząłem nosić okulary w wieku trzech lat, kiedy więc biegałem po rezerwacie, od razu wyglądałem jak trzyletni indiański dziad.

Och, i byłem bardzo chudy. Gdy odwracałem się do kogoś bokiem, znikałem.

Za to moje dłonie i stopy były wielkie. W trzeciej klasie nosiłem buty numer 45! Z długimi stopami i ciałem niczym ołówek wyglądałem jak chodząca duża litera L.

I moja czaszka była wielka.

Epicka.

Moja głowa była tak wielka, że małe czaszki indiańskie sprawiały wrażenie, jakby dookoła niej orbitowały. A inne dzieci wołały na mnie po prostu Globus. Dowcipnisie obracali mną, a potem przytykali palce do mojej czaszki i wołali: „Tam chciałbym pojechać!”.

Zatem bez wątpienia w oczach całego otoczenia wyglądałem jak idiota, jednak najgorsze było to, co działo się we mnie.

Przede wszystkim miewałem ataki. Przynajmniej dwa razy w tygodniu. Regularnie więc niszczyłem swój mózg. Tyle że te ataki miewałem właśnie dlatego, że mózg był już zniszczony, zatem przy każdym ataku ponownie otwierały się w nim rany.

Właśnie, kiedy miałem atak, zawsze niszczyłem to, co było już zniszczone.

Nie miałem już ataku od siedmiu lat, ale lekarze mówią mi, że jestem „podatny na pojawianie się ataków”.

Podatny na pojawianie się ataków.

Czy słowa te nie brzmią jak poezja?

Ponadto jąkałem się i sepleniłem. A może powinienem napisać: ją-ją-ka-kałem się i szszszepleniłem?

Wydaje wam się pewnie, że wady wymowy nie zagrażają życiu, muszę jednak powiedzieć, że nie ma nic groźniejszego, niż być dzieckiem, które się jąka i sepleni.

Pięciolatek jest rozkoszny, kiedy się jąka i sepleni. Hej, przecież większość dziecięcych aktorów doszła do sławy, jąkając się i sepleniąc.

I owszem, wciąż jesteś w miarę rozkoszny, kiedy się jąkasz i seplenisz jako sześciolatek, siedmiolatek czy ośmiolatek, jednak ta rozkosz znika, gdy stajesz się dziewięcio- albo dziesięciolatkiem.

Wtedy twoje jąkanie i seplenienie obraca się na twoją niekorzyść. Jesteś odbierany jako debil.

A jeśli masz czternaście lat, jak ja, i wciąż się jąkasz i seplenisz, stajesz się największym debilem na świecie.

Wszyscy w rezerwacie nazywają mnie debilem przynajmniej dwa razy dziennie. Nazywają mnie debilem, kiedy mnie biją, kiedy wciskają moją głowę do toalety albo kiedy po prostu walą mnie w głowę bez powodu.

Nie opisuję tej historii w sposób, w jaki normalnie bym ją opowiadał, ponieważ musiałbym wtedy zawrzeć w niej mnóstwo jąkania i seplenienia i szybko zaczęlibyście się zastanawiać, dlaczego właściwie czytacie opowieść takiego debila.

Wiecie, co się dzieje w rezerwacie z debilami?

Są bici na kwaśne jabłko.

Przynajmniej raz w miesiącu.

Cóż, należę z tego powodu do klubu Sine Oko Miesiąca.

Jasne, lubię wychodzić na dwór. Każdy dzieciak to lubi. Ale bezpieczniej jest pozostawać w domu. Dlatego przeważnie spędzam czas samotnie w sypialni, czytam książki i rysuję karykatury.

Oto jedna z nich, przedstawiająca właśnie mnie:

Rysuję przez cały czas.

Rysuję karykatury mamy i ojca, siostry i babci, swojego najlepszego przyjaciela Rowdy’ego i wszystkich innych w rezerwacie.

Rysuję, ponieważ świat jest zbyt nieprzewidywalny.

Rysuję, ponieważ słowa mają zbyt wiele ograniczeń.

Jeśli mówisz i piszesz po angielsku albo po hiszpańsku, albo po chińsku, albo w jakimkolwiek innym języku, zrozumie cię tylko pewna część rodzaju ludzkiego.

Jednak gdy wykonasz rysunek, zrozumieć go mogą wszyscy.

Jeśli narysujesz kwiaty, wtedy każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko na świecie, spojrzawszy na ten rysunek, będą mogli powiedzieć: „To są kwiaty”.

Rysuję więc, ponieważ chcę rozmawiać ze światem. I chcę, żeby świat zwracał na mnie uwagę.

Z ołówkiem w ręce czuję się poważny. Czuję też, że mogę wyrosnąć na kogoś bardzo ważnego. Na artystę. Może na sławnego artystę. Może na bogatego artystę.

To jest dla mnie jedyny sposób, by się stać kimś bogatym i sławnym.

Rozejrzyjcie się po świecie. Niemal wszyscy bogaci i sławni ludzie o brązowym odcieniu skóry są artystami. Piosenkarzami i aktorami, i pisarzami, i tancerzami, i reżyserami, i poetami.

A więc rysuję, ponieważ to może być moją jedyną szansą na ucieczkę z rezerwatu.

Uważam, że świat jest zbiorem pękających zapór wodnych i powodzi, a moje rysunki są drobnymi, malutkimi łodziami ratunkowymi.Dlaczego tak wiele znaczą dla mnie kurczaki

W porządku, wiecie już, że rysuję karykatury. I myślę, że jestem w tym dobry. Ale nieważne, jak dobrym jestem rysownikiem, moje karykatury nigdy nie zastąpią jedzenia ani pieniędzy. Chciałbym rysować masło orzechowe i kanapki z marmoladą albo dłonie pełne banknotów dwudziestodolarowych, robić jakieś magiczne sztuczki i sprawiać, że moje rysunki będą zamieniać się w rzeczywistość. Jednak tego nie potrafię. Nikt tego nie potrafi, nawet najbardziej głodny magik na świecie.

Chciałbym być magikiem, ale w smutnej rzeczywistości jestem zabiedzonym dzieciakiem z rezerwatu, żyjącym w ubogiej rodzinie indiańskiej w biedniutkim rezerwacie Spokane.

Wiecie, co jest najgorsze w biedzie? Och, pewnie szybko wykonaliście w głowach obliczenia i wyszło wam jak w działaniu matematycznym:

Bieda = pusta lodówka + pusty żołądek

Jasne, czasami moja rodzina nie je posiłku, a na kolację mamy tylko sen, wiem jednak, że prędzej czy później rodzice przyjdą do domu z pełnym kubełkiem z KFC.

Oryginalny przepis.

Cóż, to dziwaczne, ale głodnemu jedzenie smakuje jeszcze lepiej. Nie ma nic lepszego niż pałka z kurczaka, jeśli ktoś nie jadł od (około) osiemnastu i pół godziny. Wierzcie mi, dobry kawałek kurczaka potrafi każdemu przywrócić wiarę w istnienie Boga.

Zatem głód nie jest najgorszym elementem życia w biedzie.

Jestem pewien, że zapytacie:

— Dobrze, dobrze, panie Artysto Głodu, panie Usta-Pełne-Słów, panie Niedola-To-Ja, panie Tajny Przepis, co jest najgorsze w biedzie?

Dobrze, powiem wam, co jest najgorsze.

W zeszłym tygodniu mój najlepszy przyjaciel Oscar poważnie zachorował.

Początkowo myślałem, że zwyczajnie zasłabł z powodu wysokiej temperatury. Cóż, akurat był szalenie gorący lipiec (trzydzieści dziewięć stopni Celsjusza i dziewięćdziesiąt procent wilgotności powietrza) i wielu ludzi przewracało się z tego powodu o własne nogi. Dlaczego więc nie miałby zasłabnąć mały pies, okryty gęstym futrem?

Próbowałem podawać mu wodę, ale wcale jej nie chciał.

Leżał na swoim posłaniu z czerwonymi, szklistymi, zamglonymi oczami. Popiskiwał w boleściach. Kiedy go dotknąłem, zaskomlał jak opętany.

Tak jakby zakończenia jego nerwów wystawały przez skórę na parę centymetrów.

Uznałem, że dla wydobrzenia potrzeba mu odpoczynku, zaraz jednak zaczął wymiotować i pociekł z niego półpłynny stolec. Leżąc, machał drobnymi łapkami, zupełnie tego nie kontrolując.

Jasne, Oscar był tylko przygarniętym kundlem, który się do nas przybłąkał, ale był też jedyną żywą istotą, na której mogłem polegać. Polegałem na nim bardziej niż na rodzicach, babci, ciotkach, wujkach, kuzynach i starszej siostrze. Nauczył mnie więcej niż którykolwiek nauczyciel.

Powiem wam szczerze: Oscar był bardziej ludzki niż którykolwiek spotkany przeze mnie człowiek.

— Mamo — powiedziałem. — Musimy zabrać Oscara do weterynarza.

— Nic mu nie będzie — odparła.

Ale mama kłamała. Kiedy kłamała, jej oczy zawsze robiły się ciemniejsze od środka. Była Indianką Spokane i nie potrafiła dobrze kłamać, zresztą jak my wszyscy. My, Indianie, powinniśmy być lepszymi łgarzami, zważywszy na to, jak często sami byliśmy okłamywani.

— On jest naprawdę bardzo chory, mamo — upierałem się. — Umrze, jeżeli nie zabierzemy go do lekarza.

Mama popatrzyła na mnie ciężkim wzrokiem. Jej oczy nie były już ciemne, wiedziałem więc, że zaraz powie mi prawdę. A uwierzcie mi, bywają w życiu takie chwile, kiedy ostatnią rzeczą, jaką się chce usłyszeć, jest prawda.

— Junior, kochanie — odezwała się. — Jest mi bardzo przykro, ale nie mamy pieniędzy na Oscara.

— Zwrócę ci pieniądze — powiedziałem. — Przysięgam.

— Mój drogi, to może kosztować setki dolarów, nawet tysiąc.

— Zwrócę te pieniądze. Znajdę pracę.

Mama uśmiechnęła się i mocno mnie przytuliła.

Głupi byłem, co? Jaką pracę może dostać indiański chłopaczek z rezerwatu? Byłem zbyt młody, żeby rozdawać karty do blackjacka w kasynie, w rezerwacie znajdowało się jedynie piętnaście trawników (i żaden z ich właścicieli nie zatrudniał ludzi do koszenia trawy), a roznosicielem gazet był członek starszyzny plemiennej o imieniu Wally; codziennie miał do rozniesienia jedynie pięćdziesiąt gazet i było to raczej jego hobby niż prawdziwa praca.

Nie mogłem nic zrobić, żeby uratować Oscara.

Nic.

Nic.

Nic.

Położyłem się więc na podłodze obok niego, głaskałem go po głowie i przez długie godziny powtarzałem szeptem jego imię.

Potem do domu wrócił ojciec — nieważne skąd — i odbył jedną z tych długich rozmów z mamą. Oboje coś zadecydowali, beze mnie.

A potem ojciec wyciągnął z szafy strzelbę i naboje.

— Junior — powiedział. — Wyprowadź Oscara z domu.

— Nie! — krzyknąłem.

— On cierpi, synu — powiedział tata. — Musimy mu pomóc.

— Nie możesz tego zrobić! — zawołałem.

Chciałem uderzyć ojca pięścią w twarz. Chciałem rozkwasić mu nos i sprawić, żeby pociekła mu krew. Chciałem wbić mu palce w oczy i go oślepić. Chciałem kopnąć go w krocze tak mocno, aż by zemdlał.

Oszalałem. Jak wulkan. Jak tsunami.

Ojciec popatrzył na mnie najsmutniejszym spojrzeniem w życiu. Płakał. Sprawiał wrażenie bardzo słabego.

Chciałem go nienawidzić za tę słabość.

Chciałem nienawidzić mamę i ojca za nasze ubóstwo.

Chciałem ich obwinić za chorobę mojego psa i za wszystkie choroby tego świata.

Ale przecież nie mogę obwiniać rodziców za nasze ubóstwo, ponieważ matka i ojciec są dwoma bliźniaczymi słońcami, wokół których orbituję, i bez nich mój świat BY EKSPLODOWAŁ.

Moja matka i ojciec wcale nie urodzili się bogaci. Nie zaprzepaścili rodzinnych fortun. Moi rodzice wyszli z biedoty, która wyszła z biedoty, która też wyszła z biedoty, i tak było od samego początku, od pierwszych biednych ludzi na ziemi.

Adam i Ewa zasłaniali swoje intymne miejsca liśćmi figowymi; pierwsi Indianie zasłaniali intymne miejsca swymi drobnymi dłońmi.

Mówiąc poważnie, wiem, że matka i ojciec jako dzieci mieli swoje marzenia. Chcieli stać się kimś innym, zapomnieć o biedzie, ale nie mieli na to szans, ponieważ na ich marzenia nikt nie zwracał uwagi.

Gdyby otrzymała taką szansę, moja matka poszłaby do college’u.

Wciąż czyta książki jak szalona. Kupuje je całymi stertami. I zapamiętuje wszystko, co przeczyta. Potrafi recytować z pamięci całe strony. Jest człowiekiem magnetofonem. Naprawdę, moja mama potrafi w piętnaście minut przeczytać całą gazetę, a potem podaje mi

wyniki meczów baseballowych, opowiada, gdzie toczą się wojny, jak się nazywa mężczyzna, który niedawno wygrał w lotto, i jaka jest akurat temperatura w Des Moines, w stanie Iowa.

Gdyby otrzymał szansę, mój ojciec zostałby muzykiem.

Kiedy się upije, śpiewa stare piosenki country. I bluesa. I jego śpiew brzmi całkiem dobrze. Prawie profesjonalnie. Właściwie powinien śpiewać w radiu. Trochę gra na gitarze i na pianinie. I ma ten stary saksofon, jeszcze ze szkoły średniej. Utrzymuje go w nienagannej czystości. Saksofon lśni, jakby ojciec chciał być gotowy w każdej chwili dołączyć do jakiegoś zespołu muzycznego.

Ale my, Indianie z rezerwatu, nie spełniamy swoich marzeń. Nie otrzymujemy takich szans. Nie możemy wybierać. Jesteśmy po prostu biedni. I to wszystko.

Do dupy jest być biednym i do dupy jest czuć, że zasługuje się tylko na to, by być biednym. Człowiek zaczyna wierzyć, że jest biedny, bo jest głupi i brzydki. A potem zaczyna z kolei wierzyć, że jest głupi i brzydki, ponieważ jest Indianinem. A ponieważ jest Indianinem, zaczyna wierzyć, że po prostu musi być biedny. Jest to potworne, zamknięte koło i nic na to nie można poradzić.

Ubóstwo nie daje siły ani nie uczy wytrwałości. Nie, ubóstwo uczy tylko tego, jak być biednym.

Zatem biedny, mały i słaby, podniosłem z podłogi Oscara. Polizał moją twarz, ponieważ mnie kochał i mi ufał. A ja wyniosłem go na trawnik i ułożyłem pod naszą jabłonią, rodzącą zielone jabłka.

— Kocham cię, Oscar — powiedziałem.

Popatrzył na mnie i przysięgam wam, że wszystko rozumiał. Wiedział, co ojciec zamierza zrobić. Oscar się nie bał. Czuł ulgę.

Ale nie ja.

Uciekłem spod jabłoni co sił w nogach.

Pragnąłem biec szybciej od dźwięku, jednak nikt, niezależnie od tego, jak wielki odczuwa ból, nie potrafi biegać tak szybko. Usłyszałem więc huk, gdy ojciec nacisnął spust i zastrzelił mojego najlepszego przyjaciela.

Nabój kosztuje jakieś dwa centy i każdy może sobie na niego pozwolić.Zemsta to moje drugie imię

Po śmierci Oscara wpadłem w taką depresję, że myślałem o tym, by wczołgać się do jakiejś dziury i zniknąć na zawsze.

Ale Rowdy wybił mi to z głowy.

— Przecież kiedy sobie gdzieś pójdziesz, nikt tego nawet nie zauważy — powiedział. — Lepiej więc zrób coś mądrzejszego.

Czyż nie jest to mądra miłość?

Rowdy to najtwardszy dzieciak w rezerwacie. Jest wysoki, wygimnastykowany i silny jak wąż.

Jego serce też jest silne i nieczułe niczym serce węża.

Ale Rowdy jest moim najlepszym przyjacielem wśród ludzi, opiekuje się mną i zawsze mówi mi prawdę.

I ma rację. Jeśli zginę, nikt nie będzie za mną tęsknił.

Hmm, Rowdy będzie tęsknił, jednak nigdy się do tego nie przyzna. Jest zbyt twardy, aby okazywać takie emocje.

Ale poza Rowdym, moimi rodzicami, siostrą i babcią nikt nie będzie tęsknił.

W rezerwacie jestem zerem. A jeśli odejmie się zero od zera, różnica wciąż wynosi zero. Po co komu zatem takie odejmowanie, skoro wynik i tak wciąż jest ten sam?

Dlatego wybiłem sobie znikanie z głowy.

Chyba musiałem tak zrobić, ponieważ Rowdy przeżywa w tym roku najgorsze lato swojego życia.

Jego ojciec ostro pije i potem zabiera się do bicia, przez co Rowdy i jego matka zawsze chodzą posiniaczeni i z zakrwawionymi twarzami.

— To barwy wojenne — zawsze powtarza Rowdy. — Dzięki nim wyglądam groźniej.

I chyba rzeczywiście tak jest, ponieważ Rowdy nigdy nie próbuje maskować swoich ran. Często chodzi po rezerwacie z podsiniałym okiem i pękniętą wargą.

Tego ranka dokuśtykał do naszego domu, padł na krzesło, położył na stole skręconą nogę i uśmiechnął się znacząco.

Miał bandaż na lewym uchu.

— Co ci się stało w głowę? — zapytałem.

— Ojciec powiedział, że go nie słucham — odparł Rowdy. — Napił się więc, a potem próbował powiększyć mi ucho.

Moja mama i ojciec też dużo piją, jednak nigdy potem nie wpadają w złość. Nic z tych rzeczy. Czasami po pijaku mnie ignorują. Czasami trochę krzyczą. Ale nigdy, nigdy, przenigdy żadne z rodziców po pijaku mnie nie uderzyło. Nigdy nie dostałem nawet klapsa. Naprawdę. Myślę, że mama czasami ma ochotę zamachnąć się i przyłożyć mi z otwartej dłoni, ale ojciec pilnuje, żeby nigdy tego nie zrobiła.

Nie uznaje kar cielesnych: wierzy, że wystarczy patrzeć na mnie za karę tak lodowatym wzrokiem, że sam zamienię się w pokrytą lodem kostkę lodu z lodowatym nadzieniem.

Mój dom jest bezpiecznym miejscem, dlatego Rowdy spędza większość wolnego czasu z nami. Jest jak członek rodziny, jak dodatkowy brat i syn.

— Chcesz pójść na radę plemienną? — zapytał mnie Rowdy.

— Nie — odparłem.

Plemię Spokane spotyka się co roku na uroczystej radzie plemiennej w weekend Święta Pracy. W tym roku takie posiedzenie miało się odbyć po raz sto dwudziesty siódmy i towarzyszyć mu miały jak zwykle śpiewy, tańce wojenne, gry, gawędy, śmiechy, stoiska ze smażonym chlebem, hamburgerami, hot dogami, pokazami twórczości indiańskiej i mnóstwem alkoholu.

Nie chciałem brać w tym udziału.

Och, tańce i śpiewy są wspaniałe. W rzeczy samej są nawet piękne, ja jednak się boję tych wszystkich Indian, którzy nie są tancerzami ani śpiewakami. Ci ludzie bez talentu, bez poczucia rytmu i melodii najprawdopodobniej — jak co roku — masowo się będą upijać, a potem zaczepiać i poniewierać wszystkimi nieudacznikami, jakich znajdą pod ręką.

A wówczas to właśnie ja, najbardziej jaskrawy przypadek nieudacznika, ofiara losu, byłbym pod ręką, bez żadnych szans.

— No, chodź — powiedział Rowdy. — Obronię cię.

Wiedział, że bardzo się boję pobicia. Wiedział też, że prawdopodobnie będzie się musiał bić za mnie.

Rowdy chroni mnie od dnia narodzin.

Obaj wepchnęliśmy się na ten świat 5 listopada w Szpitalu Najświętszego Serca w Spokane. Jestem dwie godziny starszy od Rowdy’ego. Urodziłem się połamany i pokręcony, za to on od początku był szalony.

Zawsze płakał, wrzeszczał, kopał i bił.

Boleśnie ugryzł matkę w pierś, kiedy próbowała go przytulać i karmić. Wciąż ją gryzł, poddała się więc i przez cały okres niemowlęcy karmiła go już tylko modyfikowanym mlekiem w proszku.

Od tego czasu tak naprawdę niewiele się zmienił.

Cóż, w wieku czternastu lat nie biega za kobietami i nie gryzie ich w piersi, jednak bije, kopie i pluje.

Pierwszą bijatykę wywołał w przedszkolu. Po walce na śnieżki pobił trzech starszaków, ponieważ jeden z nich, zamiast śniegiem, rzucił grudką lodu. Dał sobie z nimi radę dość szybko.

Potem pobił wychowawcę, który nadbiegł, żeby przerwać bójkę.

Rowdy nie zrobił mu bynajmniej wielkiej krzywdy, wcale nie, ale mówię wam, nauczyciel był wściekły.

— Co się z tobą dzieje? Co ci jest? — wrzeszczał nauczyciel.

— Wszystko!

Rowdy bił się ze wszystkimi.

Z chłopcami i dziewczętami.

Z mężczyznami i kobietami.

Bił bezpańskie psy.

Do diabła, bił się ze złą pogodą.

Wyprowadzał ciosy bokserskie w deszcz.

Naprawdę.

— No dalej, palancie — powiedział do mnie. — Pójdziemy na radę plemienną. Nie możesz bez końca tkwić w domu. Zamienisz się w jakiegoś trolla albo w coś podobnego.

— A jak się ktoś do mnie przyczepi? — zapytałem.

— To ja się przyczepię do niego.

— A jak ktoś rozbije mi nos?

— To ja jemu rozbiję nos.

— Jesteś moim bohaterem — odparłem.

— Chodźmy na radę plemienną — nalegał Rowdy. — Proszę.

Grzeczny Rowdy to rzadkie zjawisko.

— Dobrze, dobrze — zgodziłem się.

A więc Rowdy i ja przeszliśmy prawie pięć kilometrów na miejsce, gdzie miała się odbyć rada plemienna. Było ciemno — godzina ósma wieczorem albo coś koło tego — a bębniarze i śpiewacy głośni i wspaniali.

Byłem podekscytowany. Jednak zaczynałem też marznąć.

W czasie rady plemiennej Spokane jest strasznie gorąco w ciągu dnia i przeraźliwie zimno po zmroku.

— Powinienem był zabrać płaszcz — powiedziałem.

— Okryj się szczelnie tym, co masz — odparł Rowdy.

— Popatrzmy na tańce kurczaków — postanowiłem.

Cóż, polegają one na tym, że ludzie udają tańczące kurczaki. Bardzo mi się podobają. A wiecie już, jak bardzo kocham kurczaki.

— Ale to jest nudne — orzekł Rowdy.

— Popatrzymy tylko przez chwilę — odpowiedziałem mu. — A potem może w coś zagramy.

— Dobrze — zgodził się.

Rowdy jest jedyną osobą, która się ze mną zgadza.

Szliśmy w tłumie ludzi pomiędzy zaparkowanymi samochodami, furgonetkami, SUV-ami, kamperami, plastikowymi namiotami i pokrytymi skórami jeleni tipi.

— Hej, kupmy trochę domowej whiskey — powiedział Rowdy. — Mam pięć dolców.

— Nie upijaj się — poprosiłem go. — Bo będziesz nie do zniesienia.

— Już i tak jestem nie do zniesienia.

Rowdy roześmiał się, potknął o linkę mocującą namiot i wpadł na minivana. Uderzył twarzą w szybę, a ramieniem zahaczył o boczne lusterko.

Wyglądało to zabawnie, więc się roześmiałem.

Błąd.

Rowdy wpadł w szał.

Przewrócił mnie na ziemię i prawie kopnął. Zrobił zamach nogą, ale cofnął ją w ostatniej chwili. Wiedziałem, że chciał mi odpłacić za mój śmiech. Ale jestem jego przyjacielem, najlepszym przyjacielem, jedynym przyjacielem. Nie mógł mnie skrzywdzić. Złapał więc za worek na śmieci, wypełniony pustymi butelkami po piwie, i rzucił nim w minivana.

Zadzwoniło rozbijające się szkło.

A Rowdy złapał za łopatę, której ktoś używał do kopania dziur na barbecue, i zaatakował nią furgonetkę. Musiała dostać za swoje.

Pach! Bum! Bam!

Wgniótł drzwi, porozbijał wszystkie szyby i wyłamał oba lusterka.

Byłem przerażony zachowaniem Rowdy’ego i byłem przerażony wizją odsiadki w więzieniu za wandalizm, uciekłem więc.

Błąd.

Wpadłem wprost do obozowiska braci Andruss. Andrussowie — John, Jim i Joe — są najbardziej okrutnymi trojakami w historii świata.

— Hej, patrzcie — powiedział jeden z nich. — To chyba Wodna Głowa.

Tak, ci dranie zawsze nabijali się z zaburzeń w moim mózgu. Urocze, co?

— Nie, to nie jest Wodna Głowa — zaprzeczył drugi z braci. — To Głowa Wodorowa.

Nie wiem, który z nich to powiedział. Nie rozróżniałem ich. Zebrałem się do ucieczki, ale jeden złapał mnie i pchnął w kierunku brata. Po chwili cała trójka popychała mnie pomiędzy sobą, w tę i z powrotem. Bawili się mną, jakby rzucali pomiędzy sobą piłkę.

— Wodomatyczna.

— Wodorowa.

— Wodoszczelna.

— Wodnodynamiczna.

— Wodnoelektryczna.

— Wodnodebilna.

— Wodopełna.

Upadłem. Jeden z braci podniósł mnie, otrzepał i kopnął kolanem w krocze.

Znowu upadłem. Zacisnąłem dłonie na jądrach i starałem się nie krzyczeć.

Bracia Andrussowie roześmiali się i odeszli.

A tak przy okazji, czy wspomniałem, że mają po trzydzieści lat?

Jacy mężczyźni są zdolni do poniewierania czternastoletnim chłopcem?

Popaprańcy najwyższej próby.

Kiedy leżałem na ziemi, ściskając swoje orzeszki tak czule, jak czule wiewiórka ściska kasztany, pojawił się Rowdy.

— Kto ci to zrobił? — zapytał.

— Bracia Andruss — odparłem.

— Uderzyli cię w głowę?

Rowdy wie, że mój mózg jest bardzo kruchy. Gdyby Andrussowie wybili dziurę w akwarium mojej czaszki, zalałbym wodą całą radę plemienną.

— Z głową wszystko jest w porządku — powiedziałem. — Ale moje jądra chyba umierają.

— Zabiję tych drani — odparł Rowdy.

Oczywiście Rowdy ich nie zabił, ale ukryliśmy się przy obozowisku Andrussów, czekając do trzeciej nad ranem. Wtedy wrócili do siebie chwiejnym krokiem i padli jak martwi w namiocie. Rowdy tylko na to czekał. Wślizgnął się do namiotu, ogolił im brwi i poodcinał warkocze.

Właściwie to najgorsza rzecz, jaką można zrobić Indianinowi. Andrussowie zapuszczali włosy przez całe lata i byli z nich dumni. A Rowdy potrzebował zaledwie pięciu sekund, żeby braci tych włosów pozbawić.

Pokochałem Rowdy’ego za tę akcję. Odczuwałem też wyrzuty sumienia, że kocham go właśnie za to, co zrobił Andrussom. Ale poza tym zemsta doskonale mi smakowała.

Bracia Andruss nigdy się nie domyślili, kto pozbawił ich brwi i włosów. Rowdy zaczął rozsiewać plotki, że zrobili to Indianie Makah z wybrzeża.

— Nie można ufać tym łowcom wielorybów — mówił. — Oni są zdolni do wszystkiego.

Ale zanim uznacie, że Rowdy nadaje się tylko do wymierzania zemsty, rozbijania minivanów, łomotania deszczu i ludzi, pozwólcie, że powiem wam o nim coś słodkiego: on uwielbia komiksy.

Ale nie takie ze wspaniałymi superbohaterami jak Daredevil czy X-Men. Nie, on czyta durne stare komiksy, w których występują Richie Rich, Archie czy Kacper Przyjazny Duszek. Takie dziecięce bzdety. Przechowuje je w skrytce, którą urządził w szafie na ubrania w swojej sypialni. Czasami wymykam się do jego domu i wtedy czytamy te komiksy razem.

Rowdy nie czyta szybko, ale jest wytrwały. No i śmieje się bez końca z bzdurnych dowcipów, niezależnie od tego, który raz czyta ten sam komiks.

Lubię dźwięczny śmiech Rowdy’ego. Nie słyszę go bardzo często, ale zawsze jest to lawina ha-ha, ho-ho i he-he.

Rowdy, tak jak ja, jest wielkim, niepoprawnym marzycielem. Lubi udawać, że żyje w komiksie. Udawane życie wśród rysunków jest chyba znacznie lepsze od jego prawdziwego życia.

Rysuję więc dla niego, żeby był szczęśliwy. Daję mu inne światy, aby mógł w nich żyć.

Rysuję jego marzenia.

A on rozmawia o nich tylko ze mną. Ja też rozmawiam o swoich marzeniach tylko z nim.

Mówię mu, czego się boję.

Myślę, że Rowdy jest chyba najważniejszą osobą w moim życiu. Ważniejszą od mojej rodziny. Czy także twój najlepszy przyjaciel może być ważniejszy od całej twojej rodziny?

Chyba tak.

W końcu spędzam z Rowdym znacznie więcej czasu niż z kimkolwiek innym.

Policzmy.

Wydaje mi się, że Rowdy i ja spędzaliśmy razem przeciętnie osiem godzin każdego dnia w ciągu ostatnich czternastu lat.

Czyli osiem godzin należy pomnożyć przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni i potem jeszcze przez czternaście lat.

Wychodzi na to, że Rowdy i ja spędziliśmy w swoim towarzystwie czterdzieści tysięcy osiemset osiemdziesiąt godzin.

Nikt inny nie osiągnąłby takiego wyniku.

Możecie mi zaufać.

Rowdy i ja jesteśmy nierozłączni.Geometria nie jest krajem położonym gdzieś niedaleko Francji

Miałem czternaście lat i to był mój pierwszy dzień w szkole średniej. Czułem się szczęśliwy z tego powodu. A szczególnie ekscytowała mnie perspektywa pierwszej lekcji geometrii.

Tak, muszę przyznać, że trójkąty równoramienne czynią ze mnie istotę hormonalną.

Większość chłopaków, niezależnie od wieku, ekscytuje się okrągłościami i kołami, ale nie ja. Nie zrozumcie mnie źle. Lubię dziewczęta i ich okrągłości. I bardzo lubię kobiety z jeszcze bardziej okrągłymi okrągłościami.

Spędzam całe godziny w łazience, z magazynami, w których znajduje się tysiąc fotografii nagich gwiazd filmowych.

Naga kobieta + prawa ręka = szczęście szczęście

radość radość

Tak, rzeczywiście, przyznaję, że się masturbuję.

Jestem z tego dumny.

Jestem w tym dobry.

Jestem oburęczny.

Gdyby istniała Zawodowa Liga Masturbatorów, byłbym w niej numerem jeden i zarabiałbym miliony dolarów.

Pewnie sobie myślicie: „Hej, stary, właściwie nie powinieneś publicznie mówić o masturbacji”.

Posłuchajcie, będę o tym mówić, ponieważ WSZYSCY się masturbują. I WSZYSCY to lubią.

Uważam, że gdyby Bóg nie chciał, byśmy się masturbowali, wówczas nie dałby nam kciuków.

Dziękuję Bogu za moje kciuki.

Rzecz jednak w tym, że choćbym ja ze swoimi kciukami nie wiadomo ile czasu spędzał nad okrągłościami wyimaginowanych kobiet, i tak zawsze znacznie mocniej będę zakochany w prostokątnych budynkach.

Kiedy byłem niemowlakiem, wczołgałem się pod łóżko i przytuliłem do kąta pod ścianą, żeby spać. Po prostu czuję ciepło i bezpieczeństwo, opierając się jednocześnie o dwie ściany.

Gdy miałem osiem, dziewięć i dziesięć lat, kładłem się spać w szafie na ubrania w swoim pokoju i zamykałem za sobą jej drzwi. Skończyłem z tym, ponieważ moja starsza siostra Mary powiedziała mi, że w ten sposób próbuję po prostu znaleźć drogę powrotną do łona mamy.

Te słowa całkowicie zepsuły mi przyjemność spania w szafie.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic przeciwko łonu mojej mamy. W końcu tam nabrałem kształtów. Zatem muszę powiedzieć, że mam jak najbardziej pozytywne zdanie o kobiecym łonie. Ale absolutnie nie interesuje mnie powrót do domu, mówiąc obrazowo.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: