- W empik go
Ach! Jakim Kubuś był artystą! - ebook
Ach! Jakim Kubuś był artystą! - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na drugiem pięterku, złożonem z czterech pokoi a przedzielonem na dwa mieszkanka, – mieścił się w jednem większem, woźny Sądu Appellac… z żoną i kilkorgiem dzieci – w drugiem mniejszem, rozgospodarował się od kilku miesięcy pan Jacques Lecour, mający na drzwiach napis; "Artysta muzyczny i Członek Orkiestry". Pierwsze zaś piętro całe, zajmowała właścicielka domu z jedyną swoją wnuczką Andzią.
Na podwórku obszernem, napełnionem baliami, szaflami i różnemi gratami gospodarskiemi, wznosiło się we środku drzewo akacyi, zasadzone ręką nieboszczyka pana Czeczeńskiego, męża dzisiejszej właścicielki. Pod tem drzewem zasiadał co wieczór pan majster, spożywając wieczerzę wraz ze swym pomocnikiem, który harując u niego od rana do nocy we wszelkiego rodzaju posługach, był jednak uważany za krewniaka, a miał kiedyś odziedziczyć po nim warsztat z całem, dosyć zresztą skromnem gospodarstwem. Dzieciaki też z sąsiednich domków garnęły się w dni skwarne pod chłodny cień akacyi, bawiąc się w przesypywanie piasku którego tam nigdy nie brakło i w "ducę", hazardowną grę o guziki.
Krzyku więc bywało dosyć zawsze na podwórku, a gdy jeszcze zaintonował pan majster wraz z Jankiem: "Kiedy ranne" i gdy pani stróżową poswarzyła się z niedołężnym swym a dozgonnym towarzyszem, hałasu było tyle, że pani domu otwierać musiała lufcik, i surowem słowem napędzać do uciszenia się.
Trafiamy właśnie na taką chwilę, kiedy pan majster basowym głosem prowadził za sobą piskliwy głos Janka, i pani stróżowa wylewała potok słów doborowych, nie robiących najmniejszego wrażenia na ogłupiałym jej małżonku, i chór dzieciaków kłócił się zajadle o guzik medalowy, wygrany przez najstarszego z pomiędzy nich
Lecz lufcik nie otwierał się wcale… przeciwnie, okno całe zakryte było spuszczoną firanką, tak pak gdyby nikogo nie było.
Czy nie było nikogo?
Ej – a cóż to za wiotka postać stanąwszy na stołeczku, przytuliła twarz swoją do szyby, wznosząc oczy w górę…. ku niebu., lub ku drugiemn piętru?
Jeszcze nie znamy jej twarzy, a już sądząc z prześlicznej kibici, z kształtów załamujących się ponętnie pod szarą sukienką, z nóżki maleńkiej, zgrabniutkiej, obutej w czarny prunelowy trzewiczek, bez żadnych fałszywych naddatków – z ogromnych wreszcie złocistego połysku włosów, zaczesanych w tył po prostu a z wielkim gustem, – gotowi bylibyśmy rękę położyć na ogniu, że i twarz nie mniejszym jaśnieć musi wdziękiem.
Właścicielka tych nadzwyczaj ponętnych przymiotów, ciągle jeszcze z główką wzniesioną w górę i zdającą się tam patrzeć z natężeniem, – ani się zastanowiła, że maleńki stołeczek pośliznąć się może, narażając ją na przykre spadnięcie, – ze gdyby któś był również ciekawy i patrzał na nią z góry, – (co przyszło by mu daleko łatwiej) – naraziłaby się na dziwne posądzenia, – że wreszcie gdyby ktoś zaszedł od pokoju z tyłu… i ujrzał ją tak dziwnie zajętą jakimś tajemniczym przedmiotem, uczułby się mocno zdziwiony takim postępkiem szesnastoletniej panienki.
Bo Andzia wnuczka pani Czeczeńskiej, miała ani mniej ani więcej tylko lat szesnaście – a patrzącą była właśnie Andzia.
Ale co, co na Boga rozbudziło do tego stopnia jej ciekawość? – co nauczyło ją przebiegłej ostrożności, iż z po" za firanki urządziła sobie obserwatoryum, – a mianowicie co mogło zająć w tym stopni wyobraźnię tak jeszcze świeżą szesnastoletniej panienki?
Ah! to pewnie ten ciemny koronkowy obłoczek, który rozwinął się jak wachlarz, na promieniejącej białością słoneczną, masie nieba? – lub może ten ptaszek maleńki krążący wysoko, wysoko i zdający się prawie dotykać skrzydłem lazurów nieba? – lub może?…. nie, nic już niewierny takiego, coby w dzień pogodny mogło się ukazać na jasnem niebie.
– Andziu, – znowu? – odezwał się w tej chwili głos surowy za plecami wiotkiej dziewczyny, która przelękniona, zarumieniona, zawstydzona, zeskoczywszy szybkko na ziemię, spuściła czemprędzej oczy, jak przystoi na dobrze wychowaną panienkę, którą łapią na gorącym uczynku.
Nieomyliliśmy się, – twarzyczka była prześliczną, oczy ciemne, ogniste, głębokie, rysy regularne, usteczka świeże, malinowe, nadarmo usiłujące powściągnąć uśmiech, który zdawał się tam niezbędnym i ciągłym.
Rumieniec zawstydzenia, podniósł jeszcze blask cery śnieżnie-białej, gładkiej i bez skazy – a usta które zrazu na wpół się otwarłszy, chciały wymówić gorące słówko obrony, teraz zaś gwałtem się przymknęły, – takim ciągnęły do siebie urokiem, że z pewnością zawróciłyby głowę najwybredniejszemu mężczyznie, lub najsurowszemu ojcu – sędziemu…..
Ale tu nie stał mężczyzna, nie stał ojciec – lecz kobieta z białemi jak mleko włosami, z pomarszczoną twarzą;
z gestem rozkazującym a w tej chwili groźnym – ubrana cała czarno; stała we drzwiach, w kapeluszu czarnym nagłowie, – widocznie dopiero przybyła z miasta.
Z ręką wyciągniętą w górę, ku oknu, spytała powtórnie:
– Znowu? – czy nie prosiłam cię, iżbyś nie była ciekawą, i jeszcze do tego w sposób ubliżający każdemu, a tem też bardziej młodej dziewczynie?
– Babciu, bo…
– Czy już za nic masz słowa starej babki, która cię nosiła na rękach, wychowała i nauczyła wielbić Boga?
– Babciu…
– Zakazałam ci patrzeć tam – nie dla tego iżby tam było coś strasznego lub ciekawego, ale dla tego że nieprzyzwoitą jest ciekawość, nieprzyzwoitszą stokroć, gdy się chce wkradać w cudze tajemnice.
– Tajemnice, nie….
– Cóż cię może obchodzić człowiek obcy, którego nie znasz, który ciebie nie zna, który nie może mieć z tobą nic wspólnego ani wychowaniem ani charakterem;… tak jest, powtarzam ci, jest on i pozostanie dla ciebie obcym, i jeśli nie zaniechasz myśleć o nim, wypowiem mu wręcz mieszkanie i wypędzę…
– Moja babciu….
– Cóżto? – ujmujesz się za nim? – zawołała staruszka srogim głosem przystąpiwszy bliżej do dziewczyny, która drzeć poczęła i płakać.
Powiedz mi dziewczyno – porwała ją za rękę – powiedz prawdę – ty go znasz? Tyś mówiła z nim?… Milczysz? więc ledwieś podrosła od ziemi, już odrywasz się od mojego serca i lecisz na ślepo w przepaść?!… Biada mi, biada naszej rodzinie, nieszczęśliwa!
Ręce opadły staruszce, zachwiała się na nogach byłaby upadła na ziemię tak się uczuła silnie wzruszoną, gdyby przelękła dziewczyna nie podsunęła jej szybko krzesła.
– Moja babciuniu, już nigdy patrzeć nie będę! – wybuchła Andzia głośnym płaczem, tuląc się do kolan babki, – nigdy! ale czyżem wiedzieć mogła, że ci to tak przykrem będzie! Byłam ciekawą prawda… i powiem ci babciu dla czego, tak, powiem wszystko, prawdę jak na świętej spowiedzi… Posłuchaj….
Staruszka opuściwszy głowę na piersi, głęboko zadumana, milczała, a dziewczę ciągle u jej kolan, tak mówiło szybko, urywanie, gorąco:
– Dwa już miesiące temu, jak pan Jakób… bo czytałem jego nazwisko na kartce meldunkowej – stojąc w otwartem oknie swego mieszkania, grał na skrzypcach coś tak pięknego i rzewnego, żem otwarła swoję okienko i słuchała chciwie… Grał długo, nareszcie urwał nagle – jam wtedy spojrzała w górę. I on patrzał na mnie babciu… niewiem co mi się wtedy stało, ale byłabym się rozpłakała, tak mi było tęskno, smutno… przypomniała mi się moja mama, o której nic mi nigdy powiedzieć nie chcesz babciu… On ukłonił mi się z lekka, ja zamknęłam okno czemprędzej… Źlem postąpiła babciu, prawda? Trzeba mi było przyznać się do wszystkiego? W kilka dni potem, o pierwszej w nocy obudziłam się nagle; nad głową moją rozlegał się śpiew męzki, któremu towarzyszył chór zmięszany męzkich i kobiecych głosów, brzydki, chrapliwy…. Bawiono się u niego… sam mi to powiedział… raz gdym spotkawszy się z nim na schodach, przemówiła do niego poraz pierwszy… Szedł aleby ci babciu zapłacić czynsz, ja stałam przy drzwiach… przedstawił mi się jako najbliższy sąsiad – ja mu wtedy powiedziałam, że wiem o sąsiedztwie, bo słyszę w nocy nieraz, głośne śpiewy… Zarumienił się babciu, widziałam to na własne oczy i przysiągł, że mi już nigdy snu nie przerwie…. Potem dwa razy jeszcze spotkał mnie przed domem, lecz już nic nie mówiliśmy ze sobą… Gniewasz się babciu?… Źlem uczyniła prawda, – ale sama niewiem dla czego, byłam ciekawą dowiedzieć się co robi w domu, skoro jut od tej pory, nie grał ani razu ani nie śpiewał…
– Powinnaś mi była powiedzieć wszystko… ten pan Lacour to obieżyświat, pędziwiatr, hulaka, sowizdrzał taki jakich dziś tysiące… Twoja z nim znajomość, jeszcze bez wiedzy mojej, tylko ci ubliżyć mogła… Jesteś młodziutką moja Andziu; – przyjść musi ten dzień w którym rozstaniesz się ze mną i pójdziesz dzielić losy z człowiekiem, którego nazywać będziesz swoim mężem, ale niechże przynajmniej ja stara ci go wybiorę, ja mam doświadczenie, znam świat i ludzi, przecierpiałam wiele, nie omylę się tak łatwo… Lecz ty biedna, zaufasz lada komu, zajmiesz się piękną twarzą, ładnym wąsikiem…
Andzia spłonęła cała.
– I nie poznasz się na charakterze… a czy ty wiesz biedna, jakim być powinien mężczyzna, który przyrzeka młodej dziewczynie szczęście całego życia? Czy ty wiesz, że tysiące kobiet całe życie opłakuje jedną chwilę niezastanowienia; czy ty wiesz, że i matka twoja… tak, wiedz raz nareszcie, że i matka twoja nie posłuchała mnie, ale wbrew mojej woli oddała rękę złemu człowiekowi, i umarła we dwa lata po ślubie, nie doznawszy ani jednego dnia tego szczęścia o którem marzyła, dla którego poświęciła bez skrupułu własną matkę i jej błogosławieństwo. Ja ciebie moje dziecię uchronić chcę od tej doli, bądź ty przynajmniej szczęśliwą, gdy ani ona ani ja nie byłam nią nigdy.
I objęła drżącemi rękami, główkę swej wnuczki.
– Dowiadywałam się już o niego, wiedz o tem, zaraz nazajutrz gdym cię spostrzegła tak jak dzisiaj, patrzącą w jego okna. To co mi powiedziano, nakazuje mi wypędzić go od nas, – tak, niemogę dłużej znosić pod moim dachem człowieka bez skrupułów, z najgorszemi nawyknieniami, – tak, dziś jeszcze wypowiem mu mieszkanie. Dziewczyno masz zaledwie szesnaście latek, znajdzie się przecie taki któremu otwarcie, podasz rękę i powiesz: "Kocham cię jak mego męża, jak mego przyszłego opiekuna. "
– Wszak ci odtąd zaufać mogę?
– Tak najdroższa babciu! – nigdy już nic nie uczynię takiego, o czembyś ty nie wiedziała.
Rozpogodziła się pomarszczona twarz staruszki, położyła jedną rękę na złocistych włosach swej wnuczki i rzekła:
– Niechaj ci Bóg pobłogosławi, niechaj ci życie nie będzie nigdy męczarnią a uczucia fałszem!
II.
Pani Czeczeńska była kobietą surowych zasad, zaszczepionych tradycyą w poczciwej rodzinie mieszczańskiej Starego-miasta, zasad wzmocnionych przygodami życia, które pozbawiwszy ją spokoju i ufności w ludzi, kazały jej tem mocniej przywiązać się do zasad moralnych i religijnych. Wyrobiła w sobie przekonanie, że zasady te mają swą nieubłaganą logikę, która prędzej lub później mści się na tych, którzy o niej wiedzieć nie chcą. Mąż jej, dawny wojskowy, stracił trzy domy bo wbrew jej radom zaufał koledze z lat szkolnych, jedynie dla tego, że ten był niegdyś jego przyjacielem. Przekonany, że kolega szkolny go nie zdradzi, nie zastanowił się nad jego charakterem, aż gdy go zawiódł podwójnie: albowiem stracił majątek, i stracił wiarę w poczciwe uczucie. Zawód ten okupił zgryzotą, która go zaprowadziła na łoże śmierci.
Pani Czeczeńska została w ciężkich kłopotach z jedynaczką, lecz energiją i ładem uporządkowała majątek o tyle, iż została się jej kamienica czysta, dająca jej fundusz na staranne wychowanie córki. Córka jednak dorosłszy, poszła ślepo za pierwszem uczuciem, które opanowało jej namiętny temperament – i zginęła marnie, a pani Czeczeńska ustaliła się w przekonaniu, że jak w jednym tak w drugim wypadku, pominięcie zasad głębszych, unieszczęśliwiło oboje; – zapomniała tylko w swym rygoryzmie o tem, że uczucia ludzkie w rozmaitych swych przejawach, nie zawsze dadzą się podciągnąć pod pewną stalą choćby najlepiej kreśloną formułkę, że często leczyć je można i trzeba, pro o temi ale łagodnemi środkami, a nie surowem tylko upomnieniem, mądrą ale suchą przestrogą.
Przelękła się więc i teraz o swą wnukę, i zaczęła natychmiast od środków ostrożności jakie jej się wydały najstosowniejsze i najkrótsze.
Posłała piśmienne wypowiedzenie mieszkania, panu Jakubowi Lacour "artyście i członkowi orkiestry".
Pan Jakób Lacour, nazywany przez swych kolegów powszechnie zdrobniale: "Kubusiem" leżał właśnie błogo wyciągnięty w swem łóżku, gdy mu stróżka z miną tajemniczą przyniosła list na górę.
Jakkolwiek była już pierwsza godzina w południe ale Kubuś słysząc coś o tem, że ludzie jenjalni chorują na nerwy, nieśpiąc po nocach, a może też i z wrodzonego po pędu, wylegiwał się długo, zaniedbując cokolwiek prób muzycznych i wszelkich lekcyj, których się podejmował od czasu do czasu.
Kubuś miał dobry apetyt, a choć późno w nocy jadł bardzo wiele a pił jeszcze więcej, jednak uczuł i teraz, że wypadałoby zjeść śniadanie.
Ale wstać z łóżka wydało mu się czemś nad jego siły leżał więc i czekał cierpliwie aż się zjawi który z koleżków i zawoła przez okno stróżki, która była jego majordomus. Ucieszył się więc mocno, – ujrzawszy panią strużową która nawiasem mówiąc – była gorącą wielbicielką jego urody, obejścia i wieczorynków, z których jej nieraz kapnęło sporo dziesiątek do kieszeni.
Krzyknął więc z zapałem:
– Maciejowo! anioł cię przysyła!
– Nie proszę panicza, tylko pani gospodyni – dodała podając mu list.
– List, list do mnie? – Uśmiechnął się z tryumfem i spytał cichutko:
– Panienka?
Stróżowa machnęła ręką przecząco.
– Przynieś kochana Maciejowo herbaty, rumu i kilka bułek, a spieszcie się, bom głodny jak wilk… Hm.. czego ta stara chce odemnie?….
Roztwierając list, zaśpiewał:
"Pójdź ze mną dziewczę…
Ale ledwie przeczytał, zmarszczył białe swe czoło, pokręcił pięknego błąd wąsa, i splunął z gniewem na środek dosyć zanieczyszczonego pokoju.
– Czyby baba zwietrzyła?… stara czarownica, ot, już mi włazi w drogę, – nigdym nie miał szczęścia do starych bab…
Splunął znowu.