Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ach! Jakim Kubuś był artystą! - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ach! Jakim Kubuś był artystą! - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 210 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Miesz­kań­ców jed­nak nie było w nim wie­le. Na dole skle­pi­kar­ka z wik­tu­ała­mi, – szewc sta­ro­mod­ne­go kro­ju, nie ty­tu­łu­ją­cy się jesz­cze "fa­bry­kan­tem obu­wia", wy­śpie­wu­ją­cy po ca­łych dniach po­boż­ne pie­śni któ­rych umiał mnó­stwo i prze­ry­wa­ją­cy so­bie cza­sa­mi ro­bo­tę, szturch­nię­ciem po­moc­ni­ka swe­go Jan­ka, lub krót­ką na­mięt­ną fi­li­pi­ką z pia­nia stró­żo­wą. Ta bo­wiem nie zmia­ta­ła umyśl­nie, na­gro­ma­dzo­nych śmie­ci z przed domu pana maj­stra w po­dwór­ku, a to za to, że przed dwu­na­stu laty za­rzu­cał jej fał­szo­wa­nie tek­stu kan­tycz­ków.

Na dru­giem pię­ter­ku, zło­żo­nem z czte­rech po­koi a prze­dzie­lo­nem na dwa miesz­kan­ka, – mie­ścił się w jed­nem więk­szem, woź­ny Sądu Ap­pel­lac… z żoną i kil­kor­giem dzie­ci – w dru­giem mniej­szem, roz­go­spo­da­ro­wał się od kil­ku mie­się­cy pan Ja­cqu­es Le­co­ur, ma­ją­cy na drzwiach na­pis; "Ar­ty­sta mu­zycz­ny i Czło­nek Or­kie­stry". Pierw­sze zaś pię­tro całe, zaj­mo­wa­ła wła­ści­ciel­ka domu z je­dy­ną swo­ją wnucz­ką An­dzią.

Na po­dwór­ku ob­szer­nem, na­peł­nio­nem ba­lia­mi, sza­fla­mi i róż­ne­mi gra­ta­mi go­spo­dar­skie­mi, wzno­si­ło się we środ­ku drze­wo aka­cyi, za­sa­dzo­ne ręką nie­bosz­czy­ka pana Cze­czeń­skie­go, męża dzi­siej­szej wła­ści­ciel­ki. Pod tem drze­wem za­sia­dał co wie­czór pan maj­ster, spo­ży­wa­jąc wie­cze­rzę wraz ze swym po­moc­ni­kiem, któ­ry ha­ru­jąc u nie­go od rana do nocy we wszel­kie­go ro­dza­ju po­słu­gach, był jed­nak uwa­ża­ny za krew­nia­ka, a miał kie­dyś odzie­dzi­czyć po nim warsz­tat z ca­łem, do­syć zresz­tą skrom­nem go­spo­dar­stwem. Dzie­cia­ki też z są­sied­nich dom­ków gar­nę­ły się w dni skwar­ne pod chłod­ny cień aka­cyi, ba­wiąc się w prze­sy­py­wa­nie pia­sku któ­re­go tam nig­dy nie bra­kło i w "ducę", ha­zar­dow­ną grę o gu­zi­ki.

Krzy­ku więc by­wa­ło do­syć za­wsze na po­dwór­ku, a gdy jesz­cze za­in­to­no­wał pan maj­ster wraz z Jan­kiem: "Kie­dy ran­ne" i gdy pani stró­żo­wą po­swa­rzy­ła się z nie­do­łęż­nym swym a do­zgon­nym to­wa­rzy­szem, ha­ła­su było tyle, że pani domu otwie­rać mu­sia­ła luf­cik, i su­ro­wem sło­wem na­pę­dzać do uci­sze­nia się.

Tra­fia­my wła­śnie na taką chwi­lę, kie­dy pan maj­ster ba­so­wym gło­sem pro­wa­dził za sobą pi­skli­wy głos Jan­ka, i pani stró­żo­wa wy­le­wa­ła po­tok słów do­bo­ro­wych, nie ro­bią­cych naj­mniej­sze­go wra­że­nia na ogłu­pia­łym jej mał­żon­ku, i chór dzie­cia­ków kłó­cił się za­ja­dle o gu­zik me­da­lo­wy, wy­gra­ny przez naj­star­sze­go z po­mię­dzy nich

Lecz luf­cik nie otwie­rał się wca­le… prze­ciw­nie, okno całe za­kry­te było spusz­czo­ną fi­ran­ką, tak pak gdy­by ni­ko­go nie było.

Czy nie było ni­ko­go?

Ej – a cóż to za wiot­ka po­stać sta­nąw­szy na sto­łecz­ku, przy­tu­li­ła twarz swo­ją do szy­by, wzno­sząc oczy w górę…. ku nie­bu., lub ku dru­giemn pię­tru?

Jesz­cze nie zna­my jej twa­rzy, a już są­dząc z prze­ślicz­nej ki­bi­ci, z kształ­tów za­ła­mu­ją­cych się po­nęt­nie pod sza­rą su­kien­ką, z nóż­ki ma­leń­kiej, zgrab­niut­kiej, obu­tej w czar­ny pru­ne­lo­wy trze­wi­czek, bez żad­nych fał­szy­wych nad­dat­ków – z ogrom­nych wresz­cie zło­ci­ste­go po­ły­sku wło­sów, za­cze­sa­nych w tył po pro­stu a z wiel­kim gu­stem, – go­to­wi by­li­by­śmy rękę po­ło­żyć na ogniu, że i twarz nie mniej­szym ja­śnieć musi wdzię­kiem.

Wła­ści­ciel­ka tych nad­zwy­czaj po­nęt­nych przy­mio­tów, cią­gle jesz­cze z głów­ką wznie­sio­ną w górę i zda­ją­cą się tam pa­trzeć z na­tę­że­niem, – ani się za­sta­no­wi­ła, że ma­leń­ki sto­łe­czek po­śli­znąć się może, na­ra­ża­jąc ją na przy­kre spad­nię­cie, – ze gdy­by któś był rów­nież cie­ka­wy i pa­trzał na nią z góry, – (co przy­szło by mu da­le­ko ła­twiej) – na­ra­zi­ła­by się na dziw­ne po­są­dze­nia, – że wresz­cie gdy­by ktoś za­szedł od po­ko­ju z tyłu… i uj­rzał ją tak dziw­nie za­ję­tą ja­kimś ta­jem­ni­czym przed­mio­tem, uczuł­by się moc­no zdzi­wio­ny ta­kim po­stęp­kiem szes­na­sto­let­niej pa­nien­ki.

Bo An­dzia wnucz­ka pani Cze­czeń­skiej, mia­ła ani mniej ani wię­cej tyl­ko lat szes­na­ście – a pa­trzą­cą była wła­śnie An­dzia.

Ale co, co na Boga roz­bu­dzi­ło do tego stop­nia jej cie­ka­wość? – co na­uczy­ło ją prze­bie­głej ostroż­no­ści, iż z po" za fi­ran­ki urzą­dzi­ła so­bie ob­ser­wa­to­ry­um, – a mia­no­wi­cie co mo­gło za­jąć w tym stop­ni wy­obraź­nię tak jesz­cze świe­żą szes­na­sto­let­niej pa­nien­ki?

Ah! to pew­nie ten ciem­ny ko­ron­ko­wy ob­ło­czek, któ­ry roz­wi­nął się jak wa­chlarz, na pro­mie­nie­ją­cej bia­ło­ścią sło­necz­ną, ma­sie nie­ba? – lub może ten pta­szek ma­leń­ki krą­żą­cy wy­so­ko, wy­so­ko i zda­ją­cy się pra­wie do­ty­kać skrzy­dłem la­zu­rów nie­ba? – lub może?…. nie, nic już nie­wier­ny ta­kie­go, coby w dzień po­god­ny mo­gło się uka­zać na ja­snem nie­bie.

– An­dziu, – zno­wu? – ode­zwał się w tej chwi­li głos su­ro­wy za ple­ca­mi wiot­kiej dziew­czy­ny, któ­ra prze­lęk­nio­na, za­ru­mie­nio­na, za­wsty­dzo­na, ze­sko­czyw­szy szybk­ko na zie­mię, spu­ści­ła czem­prę­dzej oczy, jak przy­stoi na do­brze wy­cho­wa­ną pa­nien­kę, któ­rą ła­pią na go­rą­cym uczyn­ku.

Nie­omy­li­li­śmy się, – twa­rzycz­ka była prze­ślicz­ną, oczy ciem­ne, ogni­ste, głę­bo­kie, rysy re­gu­lar­ne, ustecz­ka świe­że, ma­li­no­we, nadar­mo usi­łu­ją­ce po­wścią­gnąć uśmiech, któ­ry zda­wał się tam nie­zbęd­nym i cią­głym.

Ru­mie­niec za­wsty­dze­nia, pod­niósł jesz­cze blask cery śnież­nie-bia­łej, gład­kiej i bez ska­zy – a usta któ­re zra­zu na wpół się otwarł­szy, chcia­ły wy­mó­wić go­rą­ce słów­ko obro­ny, te­raz zaś gwał­tem się przy­mknę­ły, – ta­kim cią­gnę­ły do sie­bie uro­kiem, że z pew­no­ścią za­wró­ci­ły­by gło­wę naj­wy­bred­niej­sze­mu męż­czy­znie, lub naj­su­row­sze­mu ojcu – sę­dzie­mu…..

Ale tu nie stał męż­czy­zna, nie stał oj­ciec – lecz ko­bie­ta z bia­łe­mi jak mle­ko wło­sa­mi, z po­marsz­czo­ną twa­rzą;

z ge­stem roz­ka­zu­ją­cym a w tej chwi­li groź­nym – ubra­na cała czar­no; sta­ła we drzwiach, w ka­pe­lu­szu czar­nym na­gło­wie, – wi­docz­nie do­pie­ro przy­by­ła z mia­sta.

Z ręką wy­cią­gnię­tą w górę, ku oknu, spy­ta­ła po­wtór­nie:

– Zno­wu? – czy nie pro­si­łam cię, iż­byś nie była cie­ka­wą, i jesz­cze do tego w spo­sób ubli­ża­ją­cy każ­de­mu, a tem też bar­dziej mło­dej dziew­czy­nie?

– Bab­ciu, bo…

– Czy już za nic masz sło­wa sta­rej bab­ki, któ­ra cię no­si­ła na rę­kach, wy­cho­wa­ła i na­uczy­ła wiel­bić Boga?

– Bab­ciu…

– Za­ka­za­łam ci pa­trzeć tam – nie dla tego iżby tam było coś strasz­ne­go lub cie­ka­we­go, ale dla tego że nie­przy­zwo­itą jest cie­ka­wość, nie­przy­zwo­it­szą sto­kroć, gdy się chce wkra­dać w cu­dze ta­jem­ni­ce.

– Ta­jem­ni­ce, nie….

– Cóż cię może ob­cho­dzić czło­wiek obcy, któ­re­go nie znasz, któ­ry cie­bie nie zna, któ­ry nie może mieć z tobą nic wspól­ne­go ani wy­cho­wa­niem ani cha­rak­te­rem;… tak jest, po­wta­rzam ci, jest on i po­zo­sta­nie dla cie­bie ob­cym, i je­śli nie za­nie­chasz my­śleć o nim, wy­po­wiem mu wręcz miesz­ka­nie i wy­pę­dzę…

– Moja bab­ciu….

– Cóż­to? – uj­mu­jesz się za nim? – za­wo­ła­ła sta­rusz­ka sro­gim gło­sem przy­stą­piw­szy bli­żej do dziew­czy­ny, któ­ra drzeć po­czę­ła i pła­kać.

Po­wiedz mi dziew­czy­no – po­rwa­ła ją za rękę – po­wiedz praw­dę – ty go znasz? Tyś mó­wi­ła z nim?… Mil­czysz? więc le­d­wieś pod­ro­sła od zie­mi, już od­ry­wasz się od mo­je­go ser­ca i le­cisz na śle­po w prze­paść?!… Bia­da mi, bia­da na­szej ro­dzi­nie, nie­szczę­śli­wa!

Ręce opa­dły sta­rusz­ce, za­chwia­ła się na no­gach by­ła­by upa­dła na zie­mię tak się uczu­ła sil­nie wzru­szo­ną, gdy­by prze­lę­kła dziew­czy­na nie pod­su­nę­ła jej szyb­ko krze­sła.

– Moja bab­ciu­niu, już nig­dy pa­trzeć nie będę! – wy­bu­chła An­dzia gło­śnym pła­czem, tu­ląc się do ko­lan bab­ki, – nig­dy! ale czy­żem wie­dzieć mo­gła, że ci to tak przy­krem bę­dzie! By­łam cie­ka­wą praw­da… i po­wiem ci bab­ciu dla cze­go, tak, po­wiem wszyst­ko, praw­dę jak na świę­tej spo­wie­dzi… Po­słu­chaj….

Sta­rusz­ka opu­ściw­szy gło­wę na pier­si, głę­bo­ko za­du­ma­na, mil­cza­ła, a dziew­czę cią­gle u jej ko­lan, tak mó­wi­ło szyb­ko, ury­wa­nie, go­rą­co:

– Dwa już mie­sią­ce temu, jak pan Ja­kób… bo czy­ta­łem jego na­zwi­sko na kart­ce mel­dun­ko­wej – sto­jąc w otwar­tem oknie swe­go miesz­ka­nia, grał na skrzyp­cach coś tak pięk­ne­go i rzew­ne­go, żem otwar­ła swo­ję okien­ko i słu­cha­ła chci­wie… Grał dłu­go, na­resz­cie urwał na­gle – jam wte­dy spoj­rza­ła w górę. I on pa­trzał na mnie bab­ciu… nie­wiem co mi się wte­dy sta­ło, ale by­ła­bym się roz­pła­ka­ła, tak mi było tę­sk­no, smut­no… przy­po­mnia­ła mi się moja mama, o któ­rej nic mi nig­dy po­wie­dzieć nie chcesz bab­ciu… On ukło­nił mi się z lek­ka, ja za­mknę­łam okno czem­prę­dzej… Źlem po­stą­pi­ła bab­ciu, praw­da? Trze­ba mi było przy­znać się do wszyst­kie­go? W kil­ka dni po­tem, o pierw­szej w nocy obu­dzi­łam się na­gle; nad gło­wą moją roz­le­gał się śpiew męz­ki, któ­re­mu to­wa­rzy­szył chór zmię­sza­ny męz­kich i ko­bie­cych gło­sów, brzyd­ki, chra­pli­wy…. Ba­wio­no się u nie­go… sam mi to po­wie­dział… raz gdym spo­tkaw­szy się z nim na scho­dach, prze­mó­wi­ła do nie­go po­raz pierw­szy… Szedł ale­by ci bab­ciu za­pła­cić czynsz, ja sta­łam przy drzwiach… przed­sta­wił mi się jako naj­bliż­szy są­siad – ja mu wte­dy po­wie­dzia­łam, że wiem o są­siedz­twie, bo sły­szę w nocy nie­raz, gło­śne śpie­wy… Za­ru­mie­nił się bab­ciu, wi­dzia­łam to na wła­sne oczy i przy­siągł, że mi już nig­dy snu nie prze­rwie…. Po­tem dwa razy jesz­cze spo­tkał mnie przed do­mem, lecz już nic nie mó­wi­li­śmy ze sobą… Gnie­wasz się bab­ciu?… Źlem uczy­ni­ła praw­da, – ale sama nie­wiem dla cze­go, by­łam cie­ka­wą do­wie­dzieć się co robi w domu, sko­ro jut od tej pory, nie grał ani razu ani nie śpie­wał…

– Po­win­naś mi była po­wie­dzieć wszyst­ko… ten pan La­co­ur to obie­ży­świat, pę­dzi­wiatr, hu­la­ka, so­wi­zdrzał taki ja­kich dziś ty­sią­ce… Two­ja z nim zna­jo­mość, jesz­cze bez wie­dzy mo­jej, tyl­ko ci ubli­żyć mo­gła… Je­steś mło­dziut­ką moja An­dziu; – przyjść musi ten dzień w któ­rym roz­sta­niesz się ze mną i pój­dziesz dzie­lić losy z czło­wie­kiem, któ­re­go na­zy­wać bę­dziesz swo­im mę­żem, ale nie­chże przy­najm­niej ja sta­ra ci go wy­bio­rę, ja mam do­świad­cze­nie, znam świat i lu­dzi, prze­cier­pia­łam wie­le, nie omy­lę się tak ła­two… Lecz ty bied­na, za­ufasz lada komu, zaj­miesz się pięk­ną twa­rzą, ład­nym wą­si­kiem…

An­dzia spło­nę­ła cała.

– I nie po­znasz się na cha­rak­te­rze… a czy ty wiesz bied­na, ja­kim być po­wi­nien męż­czy­zna, któ­ry przy­rze­ka mło­dej dziew­czy­nie szczę­ście ca­łe­go ży­cia? Czy ty wiesz, że ty­sią­ce ko­biet całe ży­cie opła­ku­je jed­ną chwi­lę nie­za­sta­no­wie­nia; czy ty wiesz, że i mat­ka two­ja… tak, wiedz raz na­resz­cie, że i mat­ka two­ja nie po­słu­cha­ła mnie, ale wbrew mo­jej woli od­da­ła rękę złe­mu czło­wie­ko­wi, i umar­ła we dwa lata po ślu­bie, nie do­znaw­szy ani jed­ne­go dnia tego szczę­ścia o któ­rem ma­rzy­ła, dla któ­re­go po­świę­ci­ła bez skru­pu­łu wła­sną mat­kę i jej bło­go­sła­wień­stwo. Ja cie­bie moje dzie­cię uchro­nić chcę od tej doli, bądź ty przy­najm­niej szczę­śli­wą, gdy ani ona ani ja nie by­łam nią nig­dy.

I ob­ję­ła drżą­ce­mi rę­ka­mi, głów­kę swej wnucz­ki.

– Do­wia­dy­wa­łam się już o nie­go, wiedz o tem, za­raz na­za­jutrz gdym cię spo­strze­gła tak jak dzi­siaj, pa­trzą­cą w jego okna. To co mi po­wie­dzia­no, na­ka­zu­je mi wy­pę­dzić go od nas, – tak, nie­mo­gę dłu­żej zno­sić pod moim da­chem czło­wie­ka bez skru­pu­łów, z naj­gor­sze­mi na­wyk­nie­nia­mi, – tak, dziś jesz­cze wy­po­wiem mu miesz­ka­nie. Dziew­czy­no masz za­le­d­wie szes­na­ście la­tek, znaj­dzie się prze­cie taki któ­re­mu otwar­cie, po­dasz rękę i po­wiesz: "Ko­cham cię jak mego męża, jak mego przy­szłe­go opie­ku­na. "

– Wszak ci od­tąd za­ufać mogę?

– Tak naj­droż­sza bab­ciu! – nig­dy już nic nie uczy­nię ta­kie­go, o czem­byś ty nie wie­dzia­ła.

Roz­po­go­dzi­ła się po­marsz­czo­na twarz sta­rusz­ki, po­ło­ży­ła jed­ną rękę na zło­ci­stych wło­sach swej wnucz­ki i rze­kła:

– Nie­chaj ci Bóg po­bło­go­sła­wi, nie­chaj ci ży­cie nie bę­dzie nig­dy mę­czar­nią a uczu­cia fał­szem!

II.

Pani Cze­czeń­ska była ko­bie­tą su­ro­wych za­sad, za­szcze­pio­nych tra­dy­cyą w po­czci­wej ro­dzi­nie miesz­czań­skiej Sta­re­go-mia­sta, za­sad wzmoc­nio­nych przy­go­da­mi ży­cia, któ­re po­zba­wiw­szy ją spo­ko­ju i uf­no­ści w lu­dzi, ka­za­ły jej tem moc­niej przy­wią­zać się do za­sad mo­ral­nych i re­li­gij­nych. Wy­ro­bi­ła w so­bie prze­ko­na­nie, że za­sa­dy te mają swą nie­ubła­ga­ną lo­gi­kę, któ­ra prę­dzej lub póź­niej mści się na tych, któ­rzy o niej wie­dzieć nie chcą. Mąż jej, daw­ny woj­sko­wy, stra­cił trzy domy bo wbrew jej ra­dom za­ufał ko­le­dze z lat szkol­nych, je­dy­nie dla tego, że ten był nie­gdyś jego przy­ja­cie­lem. Prze­ko­na­ny, że ko­le­ga szkol­ny go nie zdra­dzi, nie za­sta­no­wił się nad jego cha­rak­te­rem, aż gdy go za­wiódł po­dwój­nie: al­bo­wiem stra­cił ma­ją­tek, i stra­cił wia­rę w po­czci­we uczu­cie. Za­wód ten oku­pił zgry­zo­tą, któ­ra go za­pro­wa­dzi­ła na łoże śmier­ci.

Pani Cze­czeń­ska zo­sta­ła w cięż­kich kło­po­tach z je­dy­nacz­ką, lecz ener­gi­ją i ła­dem upo­rząd­ko­wa­ła ma­ją­tek o tyle, iż zo­sta­ła się jej ka­mie­ni­ca czy­sta, da­ją­ca jej fun­dusz na sta­ran­ne wy­cho­wa­nie cór­ki. Cór­ka jed­nak do­ro­sł­szy, po­szła śle­po za pierw­szem uczu­ciem, któ­re opa­no­wa­ło jej na­mięt­ny tem­pe­ra­ment – i zgi­nę­ła mar­nie, a pani Cze­czeń­ska usta­li­ła się w prze­ko­na­niu, że jak w jed­nym tak w dru­gim wy­pad­ku, po­mi­nię­cie za­sad głęb­szych, uniesz­czę­śli­wi­ło obo­je; – za­po­mnia­ła tyl­ko w swym ry­go­ry­zmie o tem, że uczu­cia ludz­kie w roz­ma­itych swych prze­ja­wach, nie za­wsze da­dzą się pod­cią­gnąć pod pew­ną sta­lą choć­by naj­le­piej kre­ślo­ną for­muł­kę, że czę­sto le­czyć je moż­na i trze­ba, pro o temi ale ła­god­ne­mi środ­ka­mi, a nie su­ro­wem tyl­ko upo­mnie­niem, mą­drą ale su­chą prze­stro­gą.

Prze­lę­kła się więc i te­raz o swą wnu­kę, i za­czę­ła na­tych­miast od środ­ków ostroż­no­ści ja­kie jej się wy­da­ły naj­sto­sow­niej­sze i naj­krót­sze.

Po­sła­ła pi­śmien­ne wy­po­wie­dze­nie miesz­ka­nia, panu Ja­ku­bo­wi La­co­ur "ar­ty­ście i człon­ko­wi or­kie­stry".

Pan Ja­kób La­co­ur, na­zy­wa­ny przez swych ko­le­gów po­wszech­nie zdrob­nia­le: "Ku­bu­siem" le­żał wła­śnie bło­go wy­cią­gnię­ty w swem łóż­ku, gdy mu stróż­ka z miną ta­jem­ni­czą przy­nio­sła list na górę.

Jak­kol­wiek była już pierw­sza go­dzi­na w po­łu­dnie ale Ku­buś sły­sząc coś o tem, że lu­dzie jen­jal­ni cho­ru­ją na ner­wy, nie­śpiąc po no­cach, a może też i z wro­dzo­ne­go po pędu, wy­le­gi­wał się dłu­go, za­nie­dbu­jąc co­kol­wiek prób mu­zycz­nych i wszel­kich lek­cyj, któ­rych się po­dej­mo­wał od cza­su do cza­su.

Ku­buś miał do­bry ape­tyt, a choć póź­no w nocy jadł bar­dzo wie­le a pił jesz­cze wię­cej, jed­nak uczuł i te­raz, że wy­pa­da­ło­by zjeść śnia­da­nie.

Ale wstać z łóż­ka wy­da­ło mu się czemś nad jego siły le­żał więc i cze­kał cier­pli­wie aż się zja­wi któ­ry z ko­leż­ków i za­wo­ła przez okno stróż­ki, któ­ra była jego ma­jor­do­mus. Ucie­szył się więc moc­no, – uj­rzaw­szy pa­nią stru­żo­wą któ­ra na­wia­sem mó­wiąc – była go­rą­cą wiel­bi­ciel­ką jego uro­dy, obej­ścia i wie­czo­ryn­ków, z któ­rych jej nie­raz kap­nę­ło spo­ro dzie­sią­tek do kie­sze­ni.

Krzyk­nął więc z za­pa­łem:

– Ma­cie­jo­wo! anioł cię przy­sy­ła!

– Nie pro­szę pa­ni­cza, tyl­ko pani go­spo­dy­ni – do­da­ła po­da­jąc mu list.

– List, list do mnie? – Uśmiech­nął się z try­um­fem i spy­tał ci­chut­ko:

– Pa­nien­ka?

Stró­żo­wa mach­nę­ła ręką prze­czą­co.

– Przy­nieś ko­cha­na Ma­cie­jo­wo her­ba­ty, rumu i kil­ka bu­łek, a spiesz­cie się, bom głod­ny jak wilk… Hm.. cze­go ta sta­ra chce ode­mnie?….

Roz­twie­ra­jąc list, za­śpie­wał:

"Pójdź ze mną dziew­czę…

Ale le­d­wie prze­czy­tał, zmarsz­czył bia­łe swe czo­ło, po­krę­cił pięk­ne­go błąd wąsa, i splu­nął z gnie­wem na śro­dek do­syć za­nie­czysz­czo­ne­go po­ko­ju.

– Czy­by baba zwie­trzy­ła?… sta­ra cza­row­ni­ca, ot, już mi wła­zi w dro­gę, – nig­dym nie miał szczę­ścia do sta­rych bab…

Splu­nął zno­wu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: