- promocja
Admirałowie polskiej floty. Od Mieszka I do admirałów XXI wieku - ebook
Admirałowie polskiej floty. Od Mieszka I do admirałów XXI wieku - ebook
Henryk Mąka - znany publicysta morski i pisarz marynista w kilkunastu biografiach dowódców naszej floty zawarł syntetyczny obraz morskich zmagań z wrogami Rzeczypospolitej na przestrzeni przeszło tysiąca lat, od Mieszka I po współczesność. Z głęboką znajomością historii i pisarską swadą autor opowiada o zdobyciu Szczecina i Wolina przez pierwszego historycznego władcę Polski, a także o wielkiej wyprawie 650 okrętów słowiańskich na Konungahelę w roku 1136, o rozgromieniu krzyżackiej armady na Zalewie Wiślanym, jak i o ciężkich bojach admirała Sierpinka na Bałtyku i admirała Arciszewskiego w Brazylii i Polsce. Z równą znajomością rzeczy opisuje tworzenie od podstaw marynarki wojennej w okresie międzywojennym, jej ciężkie straty w czasie II wojny światowej i niełatwe dzieje powojenne. Ciekawa i pouczająca książka z pewnością zainteresuje miłośników morza i militariów.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16657-8 |
Rozmiar pliku: | 8,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
----------------- ----
Król Morski
Książę Racibor
----------------- ----
WYPRAWA NA KONUNGAHELĘ
Przygotowanie okrętów i łodzi transportowych, takielunku i uzbrojenia, zapasów żywności i wody pitnej, a także ludzi i koni trwało długo – cały lipiec 1136 roku. Było wiadomo, że szykuje się wielka wyprawa morska. Mobilizacja objęła porty i przystanie słowiańskiego wybrzeża Bałtyku po obu stronach ujścia Odry. Wreszcie rezydujący w Szczecinie książę Racibor, od czasu udanych wypraw na ziemie duńskie, a zwłaszcza zwycięskiej wyprawy ponad 300 słowiańskich okrętów na stolicę Danów – Roskilde, nazywany Orłem Pomorzan lub Królem Morskim, wyznaczył datę i miejsce spotkania wielkiej armady. Bo ta ryzykowna wyprawa miała być większa niż inne. Największa z dotychczasowych.
Najpierw konni wysłannicy Racibora pomknęli do najdalszych uczestników wyprawy: Starigardu, gdzie po sąsiedzku z Duńczykami i coraz bardziej nad Bałtyk napierającymi książętami saskimi żyli waleczni Wagrowie, potem do Bukowca i Wyszomierza, gdzie przygotowywali się do wyprawy wojowie obodryckiego księcia Niklota, a także do polskiego lennika księcia Dobromira na Rugii i do Wołogoszczy, gdzie żyli wieleccy wojowie, mający do załatwienia z synami północy wiele porachunków. Druga grupa kurierów co koń wyskoczy pomknęła do Kamienia, Wolina, Trzebiatowa i Kołobrzegu. Następni pognali do Choćkowa, Gardźca, Nakła, Dymina i stanic po obu stronach Zalewu Szczecińskiego. Jego ludzie dotarli również do armatorów szczecińskich oraz gryfińskich.
Wagrowie, Obodryci, Wieleci, Ranowie (Rugianie), a dalej Wolinianie, Pomorzanie, Słowińcy i Kaszubi – rozmieszczenie słowiańskich plemion w IX–XII wiekach na południowym wybrzeżu Bałtyku
_Król Morski wzywa_ – dostali wszyscy jednobrzmiący, acz lakoniczny rozkaz – _5 sierpnia, pod białym urwiskiem Arkony!_
Parę dni później ubrany w bojowy hełm i kolczugę, ze srebrzystym oszczepem, na którym powiewał biały proporzec z czerwonym gryfem, książę Racibor w otoczeniu wodzów obodryckich, wieleckich, rugijskich, wolińskich i pomorskich dokonywał w osłoniętej kredowymi urwiskami zatoce Rugii przeglądu zebranej armady. A były tu flotylle Domasława i Wyszaka ze Szczecina, Niedomira z Wolina, Misława z Choćkowa, a także flotylle Wieletów i Obodrytów, mniejsze kontyngenty Wagrów, Brzeżan, Redarów i Stodoran z Pałabszczyzny. Wszystkie wypełnione doskonale władającymi toporem i mieczem brodatymi i wąsatymi wojami, sprawdzonymi w bojach łucznikami, tarczownikami, oszczepnikami i miotaczami kamieni. Większość miała na sobie nabijane blaszkami i ćwiekami skórzane kaftany lub kolczugi i bojowe hełmy. Z wielu statków dochodziło rżenie koni. Bo największe z nich oprócz zapasów żywności i wody zabrać mogły 44 wojów i dwa konie, choć niektóre z kupieckich transportowców zabierały nawet trzy konie, ale za to mniejszą liczbę wojów. Zadowolony Racibor zacierał ręce, wydając ostatnie rozkazy.
Skoro świt, gdy tylko słońce różowić zaczęło gładką płaszczyznę morza, rozległy się przeciągłe głosy rogów. Wielka armada złożona z 650 bojowych okrętów, transportowych statków i szybkich łodzi zwiadu ruszyła w stronę cieśniny, gdzie wyspa Zelandia stykała się prawie ze Skanią, podległą w tym czasie duńskiemu królowi Erykowi II.
Wolin – główny port Słowian
Wolinianie byli jednym z pierwszych plemion zachodniosłowiańskich, które wymienione zostały w źródłach pisanych. Już w IX wieku obejmowało ono wiele grodów, wśród których wyróżniał się zdecydowanie Wolin. Ośrodek ten był jednocześnie centralnym punktem plemiennego osadnictwa, posiadającym szerokie zaplecze gospodarcze na wyspie o tej samej nazwie i na znacznych obszarach lądu stałego, sięgające aż po Kamień na północy i po Puszczę Goleniowską na południu – tereny o łącznej powierzchni około 1200 km2. Było to wreszcie miasto, które wzbudzało niemały podziw odwiedzających je gości z dalekich stron.
A oto co pisali na ten temat współcześni:
GEOGRAF BAWARSKI – autor zapisu z połowy IX wieku: _Welunzani mają 70 grodów._
IBRAHIM IBN JAKUB – kupiec i podróżnik arabski, który wędrując z muzułmańskiej części Hiszpanii odwiedził te strony w 966 roku: _Posiadają oni potężne miasto nad oceanem, mające dwanaście bram. Ma ono przystań, do której używają przepołowionych pni. Wojują oni z Meszko, a siła ich wielka. Nie mają króla i nie dają się prowadzić jednemu, a sprawującemi władzę wśród nich są ich starsi._
ADAM Z BREMY – autor kroniki z 1074 roku: _Odra, to najbogatsza rzeka Slavonii. Przy jej ujściu stanowi poważne miasto Jumneta, ośrodek wielce odwiedzany przez barbarzyńców i Greków mieszkających naokoło (…) Miasto bogate wszystkimi towarami północy, posiada wszelkie tylko możliwe przyjemności i rzadkości. Jest tam garnek Wulkana, który mieszkańcy greckim ogniem nazywają…._
ABDUL FIDAMA – kupiec arabski, który odwiedził Pomorze Zachodnie w początkach XII wieku: _Miasto (…) należy do najpotężniejszego z królów Słowian (…). Jego port na morzu otaczającym stanowi cel, w którym zbiegają się liczne okręty._
Walcząc z Wolinianami, książę Polan – Mieszko, dążył oczywiście do rozszerzenia swego władztwa nad Bałtykiem. Był przecież kontynuatorem swych poprzedników na książęcym tronie: syna legendarnego Piasta – Siemowita oraz jego następców Lestka i Siemomysła. Za największego zdobywcę spośród nich uchodził przy tym książę Lestek. Pod koniec swego panowania skupił w swym ręku nie tylko plemienne ziemie Polan i pobliskich Goplan, ale także Mazowsze i plemienne ziemie Lędzian (sandomierską). Jego syn – książę Siemomysł, skierował swoją ekspansję na północ, przyłączając do swego państwa Kujawy i część Pomorza, co wyraźnie wskazuje na jego dążenie ku Bałtykowi. Zrealizował jednak ten zamysł dopiero książę Mieszko, który dzięki rodzinnym powiązaniom i odpowiednim układom, popartym zapewne walecznością swej pancernej drużyny, w roku 955 wcielił w granice swego władania Pomorze Nadwiślańskie z Gdańskiem, a wkrótce także Pomorze Środkowe z Kołobrzegiem. W roku 961 skierował swe wojenne hufce na ziemię lubuską, którą niebawem również wcielił w swoje granice i skierował się następnie w stronę Szczecina.
Nie wszystko szło jednak gładko. Niemiecki kronikarz Widukund nie bez satysfakcji opisał bitwę Wolinian i Wieletów wspomaganych przez teutońskiego banitę i awanturnika, margrabiego Wichmana, stoczoną w 963 roku u ujścia Warty do Odry. W jej rezultacie książę Mieszko poniósł klęskę, zginął jego brat, spalony został ważny gród plemienny Santok. Prawdopodobnie pod wpływem tej porażki polski władca zawarł przymierze z Czechami i poślubił księżniczkę Dobrawę, a w roku 966 wraz ze swym dworem i „całym ludem Polan” przyjął chrześcijaństwo. Gdy jednak rozszerzając swe władztwo Mieszko zdobył Szczecin i z pomocą tarczowników oraz jazdy polskiej i dobrze w bojach zaprawionych „dwóch szyków konnicy czeskiej”, przysłanych z Pragi przez teścia, nie tylko zadał klęskę Wichmanowi i jego poplecznikom, ale 21 września 967 roku zdobył Wolin. To miasto już wówczas mogło imponować wszystkim. Na przestrzeni 3–5 kilometrów miało zwartą zabudowę oraz rzemieślnicze i rybackie przedmieścia, a przede wszystkim rozległy port z nabrzeżami o długości 300 metrów, będący w stanie przyjmować i obsługiwać największe statki ówczesnej Europy. Już w owych czasach liczyło ono 7–8 tys. mieszkańców, podczas gdy Gniezno i Poznań nie przekraczały 4 tysięcy. Ta liczba stałej ludności stawiała Wolin w rzędzie największych wtedy miast Europy. Największych i najbogatszych, bo prowadziło ono dalekosiężny handel ze Skandynawią, Fryzją, Anglią i innymi krajami.
Gniezno – główna siedziba plemienia Polan i pierwszych władców piastowskiej dynastii
_Handel ich_ – nie bez zdziwienia pisał przecież Ibrahim ibn Jakub _– dociera do Rusów i Konstantynopola._
Fakt uzyskania długiego wybrzeża morskiego z przeszło stu portami i przystaniami spowodował, że w obronie swego władania wybrzeżem stoczyć musiał Mieszko wraz z bratem Czciborem zwycięską bitwę z niemieckimi feudałami w roku 972 pod Cedynią.
Wojowie Mieszka I w Cedyni (w 1000-lecie bitwy)
Polityka Mieszka I, a potem Bolesława Chrobrego zmierzała do trwałego zespolenia Polski z Pomorzem na zachodzie i Prusami na wschodzie. Stąd też zrodziła się próba nawrócenia Prusów na wiarę chrześcijańską. Podjęta została wiosną 997 roku przez biskupa Wojciecha z czeskiego rodu Slavnikoviców, który dopłynąwszy wielką łodzią do Gdańska, ochrzcił tam tłumy mieszkańców, a następnie morzem udał się do kraju Prusów. Męczeńska śmierć i wykupienie ciała z rąk pogan doprowadziły do jego rychłej kanonizacji, a w roku 1000 do spotkania w Gnieźnie polskiego władcy z cesarzem niemieckim Ottonem, co zaowocowało utworzeniem nowych biskupstw w Krakowie, Wrocławiu, Lubuszu i Kołobrzegu, podległych gnieźnieńskiej metropolii. Odnotowana w tym czasie przez kronikarzy uroczystość zaślubin Polski z morzem (wrzucono do morza cztery poświęcone głazy) oraz zajęcie Łużyc i Milska, Moraw, a nawet podporządkowanie sobie w latach 1003–1004 Czech – umocniły pozycję Chrobrego w Europie i znaczenie Polski wśród chrześcijańskich narodów naszego kontynentu.
Rok 972 – dwie fazy bitwy wojsk polskich pod Cedynią z wojskami Hodona i Zygfryda
Niestety, młode jeszcze państwo rozdzierane wewnętrznymi sprzecznościami i skłócone z sąsiadami utraciło z czasem panowanie nad morzem. Próby powrotu nad Bałtyk podnoszone przez Mieszka II, Kazimierza Odnowiciela, Bolesława Śmiałego oraz Władysława Hermana były mało efektywne. Do granic morskich sprzed półtora wieku zdołał powrócić dopiero Bolesław III Krzywousty, który od początku swego panowania (1102) walczyć musiał z napastliwymi sąsiadami: Czechami na południu, Pomorzanami na północy i Niemcami na zachodnich krańcach swego państwa. Gdy jednak zbrojnie i drogą układów osiągnął pokój na południu, z impetem ruszył na północ. Jego konna armia zaatakowała Pomorzan, którzy wcześniej grabili i pustoszyli przygraniczne ziemie Wielkopolski, Mazowsza i Kujaw. Zwycięskie rajdy polskiego rycerstwa w kierunku Wałcza, Pyrzyc, Białogardu i Kołobrzegu podjęte w 1105 roku przyniosły wiele sukcesów. Największym było dotarcie przez bagna, puszcze i bezdroża nad Bałtyk. Uradowani zdobyciem Kołobrzegu rycerze z radością śpiewali zapisaną przez Galla Anonima pieśń:
_Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące,_
_My po świeże przychodzimy w oceanie pluskające._
_Ojcom naszym wystarczało jeśli grodów dobywali,_
_A nas burza nie odstrasza, ni szum groźny morskiej fali._
_Nasi ojce na jelenie urządzali polowania,_
_A my skarby i potwory łowim, skryte w oceanie._
Uporawszy się w roku 1109 z najazdem niemieckiego cesarza Henryka V, któremu dotkliwe ciosy zadały jego wojska na Psim Polu pod Wrocławiem, a także pod Krosnem (Odrzańskim) i Głogowem, w roku 1116 wcielił w swoje władanie Pomorze Nadwiślańskie, a w kilka lat później ruszył na Pomorze Zachodnie. Po kolei zdobywał tamtejsze grody i miasta. Większy opór napotkał dopiero pod Szczecinem. I chociaż w walkach zginął książę odrzański Świętopełk, główne miasto Pomorzan dzielnie się broniło.
_Miłościwy nasz pan i władca Bolesław_ – pisał Jan Długosz – _oblegał zamek i miasto Szczecin, rozbiwszy swój wojskowy obóz, by zmusić Pomorzan do uległości sobie i swemu Królestwu Polskiemu._
Po 6-dniowym marszu przez bagna, bezdroża, puszcze, woje Bolesława Krzywoustego dotarli spod Głogowa nad Bałtyk
Dopiero zimą 1121–1122 roku, gdy zamarzły bagna i okoliczne rozlewiska, jego wojska zdobyły miasto i gród, gdzie rezydował syn księcia – Warcisław. Krzywousty nie wcielił jednak tej ziemi, jak to uczynił swego czasu Mieszko, w skład swego państwa, a zadowolił się lennem, początkowo ustalonym na 500 grzywien (90 kg) srebra. Składając hołd w gnieźnieńskiej katedrze, na ołtarzu z relikwiami św. Wojciecha, szczeciński książę uroczyście przyrzekł Krzywoustemu dawać w razie wojny co dziesiątego zbrojnego ze swej ziemi, nie budować fortyfikacji i nie czynić nic na szkodę Królestwa Polskiego, a przede wszystkim przyjąć wraz ze swym ludem wiarę chrześcijańską. Dokonawszy tych ustaleń i umocniwszy swe władanie na Pomorzu Zachodnim, zimą 1123 roku przeszedł ze swą bitną armią „przez morze”, co z pewnością oznaczało przeprawę przez Zalew Szczeciński, by dotrzeć na wyspy Wolin i Uznam, a także na Rugię. Przeszło 500-kilometrowe wybrzeże wraz z licznymi portami i przystaniami znów tworzyło północną granicę Polski.
Misja biskupa Ottona
Misja chrystianizacyjna była kolejnym ogniwem wiążącym Pomorze Zachodnie z resztą kraju. Niestety, podjęte w 1123 roku z inicjatywy Krzywoustego działania pielgrzymującego w połatanej sutannie i z kosturem żebraka eremity Bernarda rodem z Hiszpanii, szybko spełzły na niczym. Właściwie zakończyły się jego wygnaniem z ziemi pomorskiej. Do kolejnej misji zaprosił polski władca biskupa bamberskiego Ottona, który był wcześniej kapelanem na dworze jego ojca, Władysława Hermana i znał język polski. I rzeczywiście, latem 1124 roku w otoczeniu zbrojnych wyruszył z Gniezna orszak, w skład którego obok kleryków niemieckich i polskich wchodził także kapelan polskiego władcy, Wojciech z rodu Pałuków i kasztelan santocki Paweł.
Osobisty przykład księcia Warcisława, który przyjąwszy wiarę chrystusową wyprosił ze swego domostwa 24 dotychczasowe żony (pozostawiając sobie jedyną Idę – dwudziestą piątą) i głównie jego perswazja spowodowała, że bez większych trudności misjonarze ochrzcili mieszkańców Pyrzyc, Kamienia, Kołobrzegu i Białogardu. Gdy jednak biskup dotarł do Wolina, jego mieszkańcy zdecydowanie odmówili tego obrządku. I trudno się temu dziwić. Uchodzili za najbardziej zagorzałych zwolenników starych bogów: Trygława – bóstwa głównego, Peruna – bóstwa niebios, Swarożyca – bóstwa ogniska domowego, Jarowita – bóstwa wojów i ludzi zbrojnych oraz Welesa – bóstwa zaświatów. Uproszeni jednak przez santockiego kasztelana i dworzan księcia Warcisława dali nadzieję: jeśli Szczecin przyjmie nową wiarę, to może i my się zdecydujemy. Wielki orszak biskupa Ottona zawitał więc do pomorskiej stolicy – miasta z książęcym grodem na wzgórzu, obszernym podgrodziem i dwoma targowiskami oraz portem wrzynającym się czterema pomostami w głęboki nurt Odry, liczącego – jak notował misyjny kronikarz Herbord – 900 ojców rodzin.
Ponieważ zaś w ówczesnych warunkach liczebność rodzin wraz ze służbą i niewolnikami była wysoka, mogło to oznaczać 7–9 tys. mieszkańców. Nic dziwnego zatem, że Szczecin nazywany był już wtedy _castrum magnum_ – wielkim grodem lub matką miast pomorskich. Ale misjonarzy przyjęto tutaj bez entuzjazmu.
_Po co nam nowa religia? –_ sarkali szczecinianie. _Jesteśmy zadowoleni z naszych bogów. U chrześcijan są złodzieje i złoczyńcy, obcinają nosy, wydłubuja oczy. Wszelkiego rodzaju zbrodni dopuszcza się chrześcijanin na chrześcijaninie._
Dwa miesiące trwały przetargi, wysyłano poselstwo do Krzywoustego. Dopiero gdy władca Polski obiecał trwały pokój i zmniejszył coroczny trybut do 300 grzywien srebra, gdy do ich przekonania aktywnie włączył się tutejszy wójt podgrodzia Wyszak, poczyniono pewne ustępstwa. Bo właśnie Wyszak, nazwany przez Herborda _propetens vir_ (czcigodnym mężem), jako kupiec i właściciel statków nieraz bywający w bałtyckich portach w celach handlowych lub wojenno-grabieżczych, spotkał się tam z chrześcijaństwem. Zwłaszcza gdy dostał się do duńskiej niewoli, skąd przez morze udało mu się uciec wiosłową łódką, którą z dumą pokazywał misjonarzom, gdyż jako swoiste votum zawiesił ją na miejskiej bramie.
Osobiste zatem perswazje Wyszaka i mądre ustępstwa Krzywoustego skłoniły wreszcie szczecinian do przyjęcia chrztu. Zresztą sam Wyszak dla przykładu niejako stanął w pierwszej grupie swych pogańskich ziomków, której późniejszy św. Otton zgodnie z obyczajem wszystkich misjonarzy nadał imię Jana Chrzciciela. Podobnie, w otoczeniu aż pięciuset członków rodziny i czeladzi stanął inny szczeciński armator i wielmoża, Domasław, a także rozległa rodzina Świętoborzyców, której seniorzy przez długie lata pełnili funkcje szczecińskich kasztelanów.
Wkrótce potem Jan Wyszak wraz z misjonarzami poprowadził wyzwolony już z pogaństwa szczeciński lud do najważniejszej w mieście świątyni Trygława, stojącej na zamkowym wzgórzu i znajdującej się poza murami miasta świątyni Peruna. Ale mieszkańcy Szczecina nie uderzyli pierwsi w swe dotychczasowe bóstwa. Misjonarze sami więc zdarli ze świątyń dachy, rozbili ściany, powalili posągi. Gdy jednak dotychczasowi ich wyznawcy nie zauważyli żadnych oznak buntu ze strony powalonych bogów, a niebo miast grzmieć i ciskać gromami nadal świeciło pogodnym słońcem, tłum się ruszył, by dokonać dzieła zniszczenia. Triumfujący biskup Otto rozdawał uczestnikom pogromu świątynne skarby: złote misy, cenne tkaniny, kielichy, rogi itp. Sobie pozostawił wykonane ze złota trójgłowe zwieńczenie głównego bóstwa, które zawiózł następnie do Rzymu jako dar dla nowo wybranego papieża Honoriusza II.
Natychmiast też z drewna i plecionej wikliny zbudowano na miejscu zburzonych gontyn pierwsze w Szczecinie kościółki chrześcijańskie: na zamkowym wzgórzu pod wezwaniem czesko-polskiego świętego Wojciecha, za murami natomiast św. Piotra, który w gotyckiej formie stoi do dziś, granicząc boczną ścianą z… ul. Wyszaka.
Dokonawszy chrystianizacyjnego dzieła w Szczecinie, misja biskupa Ottona udała się ponownie do Wolina. Popłynęła przez Zalew Szczeciński dwoma statkami podstawionymi na polecenie księcia Warcisława przez wolińskiego armatora Niedomira. Uparci Wolinianie długo się opierali, wypędzili nawet misję poza mury miasta i rzekę Dziwnę. Z pomocą wpływowych i światłych obywateli miasta, przez Herborda Julinem nazywanego, szczególnie zaś kupców i żeglarzy, którzy z chrześcijańską religią spotkali się w innych krainach, udało się sprawę załagodzić. Nie wiadomo jednak, czy ostatecznie Wolinianie chrzest przyjęli. Jeśli tak, było to raczej pyrrusowe zwycięstwo.
_Julin (…) zwykł był na początku każdego lata obchodzić święto jakiegoś bożka przy tłumnym udziale ludzi i pląsach_ – pisał zdziwiony kronikarz ottonowej misji. _– Po powrocie ojca Ottona (…) z pierwszej podróży do Pomorzan, dwa z najwybitniejszych miast, to jest Julin i Szczecin powróciły do bałwochwalstwa._
Ale i w drugiej, poprawkowej niejako wyprawie misyjnej, przedsięwziętej w 1128 roku, nie poszło bamberskiemu biskupowi lepiej. Wprawdzie działając głównie na lewym brzegu dolnej Odry ochrzcił mieszkańców Dymina, Uznamia i Wołogoszczy, gdy jednak trafił ponownie do Szczecina i Wolina, dużo musiał się jeszcze napracować i naobiecywać, nim mieszkańcy obu tych najważniejszych miast Pomorza Zachodniego zdecydowali się od swych bogów odstąpić.
_Łącznie_ – podsumował z wielką dokładnością obie wyprawy Herbord _– ochrzciliśmy 22 165 Pomorzan._
Daremnie natomiast próbował biskup Otto dotrzeć na Rugię. Mieszkańcy tej wyspy, będąc zagorzałymi zwolennikami kultu czterotwarzowego Swantewita, mającego swój główny chram na wysuniętym w morze cyplu Arkony, stanowczo odmówili kontaktu z misją. Rugia długo jeszcze pozostała bastionem pogaństwa.
Świątynia Swantewita na rugijskim przylądku Arkona
650 okrętów – 28 600 wojów?
Po emocjonujących wydarzeniach związanych z przyjęciem chrześcijaństwa życie tak w Szczecinie, jak i w Wolinie wróciło do normy, jeśli nie liczyć uroczystego przejazdu córki polskiego władcy Ryksy, która z Wolina właśnie wyruszała do Danii. Wydana została bowiem za mąż za królewicza duńskiego Magnusa. Dalsza jej kariera przypomina mocno polityczny mariaż córki Mieszka I i zarazem siostry Bolesława Chrobrego – miedzianowłosej Świętosławy, która w roku 987 wydana została za króla szwedzkiego Eryka Zwycięskiego, a następnie zaręczona była z królem Norwegii Olafem Tryggvasonem, by zostać wreszcie żoną króla duńskiego Svena Widłobrodego. Piękna Piastówna zasłynęła jako Sygryda Storrada, matka Knuta Wielkiego – króla Danii, Norwegii i Anglii oraz Olafa – króla Szwecji. Dzieje Ryksy były w jakimś sensie powtórką Świętosławy. Gdy bowiem po pięciu latach małżeństwa z duńskim królewiczem Magnusem owdowiała, po krótkim pobycie w Polsce ponownie wyszła za mąż, tym razem za księcia Wielkiego Nowgorodu – Włodzimierza. Po jego rychłej śmierci znów udała się na drugą stronę Bałtyku, gdzie poślubiona została po raz trzeci – tym razem przez króla szwedzkiego Sverkera.
Słowiański okręt wojenny
Niedługo po tych wydarzeniach znów nadeszły dla Pomorza Zachodniego, a tym samym i dla Królestwa Polskiego, czasy mniej spokojne. Układy i sojusze, poparte nawet rodzinnymi koligacjami i małżeństwami – ówczesnym i późniejszym zwyczajem także – były zrywane, a pokojowe współistnienie szybko przekształcało się w krwawe najazdy, grabieże i okrucieństwa. Liczne i bitne drużyny Normanów pod wodzą swych jarlów i książąt napadały przecież nie tylko na Hamburg, ziemie i porty angielskie i francuskie, zapuszczały się do Kadyksu i na Sycylię, dalekimi szlakami rzek i jezior docierały nad Morze Czarne i do Bizancjum, ale także chętnie nawiedzały południowe wybrzeża Bałtyku, wdzierając się w łupieskich celach w głąb środkowej Europy.
Słowiański okręt transportowy z początków XII wieku, który mógł zabrać 44 wojów
Takie wypady budziły oczywiście działania odwetowe. Mając do dyspozycji budowane we własnych warsztatach szkutniczych łodzie i żaglowo-wiosłowe okręty, również i słowiańscy wojowie docierali morzem do głównych ośrodków swych wrogów. W licznych wyprawach atakowali duńskie wyspy, wsie, osady i miasta. Wspomniany kronikarz Saxo Grammaticus ze zgrozą pisał:
_(…) od granic Słowian aż po rzekę Eiderę wszystkie wsie na wschodzie opuszczone leżały odłogiem. Zelandia wyczerpana wyniszczeniami południa i wschodu pozostawała w odrętwieniu. Na Fionii rozboje nie pozostawiły niczego oprócz garstki mieszkańców (…). Lollandia starała się uzyskać spokój przy pomocy okupu. Reszta pustką zaległa._
Bywały też okresy, że słowiańscy wojowie zostawali tam dłużej: mieli swoje osady i obronne gródki. Do dziś na wyspie Falster archeolodzy duńscy odkrywają nie tylko miecze i tarcze słowiańskich wojów, ale także słowiańskie narzędzia rolnicze i domostwa. Liczne adnotacje na ten temat spotkać można również w skandynawskich sagach. I odwrotnie. Nie ulega wątpliwości, że w X stuleciu Normanowie mieli swój gródek również w Wolinie, występujący w skandynawskich sagach pod nazwą Jomsborg.
Ale przewagi jednej strony nad drugą też były zmienne. W pierwszej połowie XII stulecia szala wyraźnie przechyliła się na korzyść Słowian. Po kolejnym napadzie duńskim na Rugię i zrabowaniu kilku statków kupców pomorskich książę Racibor – brat Warcisława, ożeniony z drugą córką polskiego władcy – Przybysławą, zorganizował zuchwałą wyprawę na… duńską stolicę Roskilde, usytuowaną pośrodku Zelandii. Dotrzeć do niej można było z dwóch stron: drogą lądową od strony Sundu, czyli nieistniejącej wówczas Kopenhagi i po okrążeniu wyspy wodą poprzez fiord od strony północnej. Trudno dziś orzec, którą drogą dotarli tam w roku 1134 pomorscy i rugijscy wojowie. Faktem jest, że pod wodzą Racibora dotarli na Zelandię aż 300 dużymi okrętami, a pomorsko-rugijska konnica, posiłkowana przez Wieletów i Obodrytów bez większych przeszkód dotarła do Roskilde i z dymem puściła stolicę duńskiego królestwa. Polski lennik i zarazem zięć Bolesława Krzywoustego musiał doskonale zdać egzamin jako pomysłodawca, organizator i dowódca wyprawy, skoro cała flota szczęśliwie wróciła w swe rodzinne pielesze, wioząc olbrzymie łupy i licznych brańców, których ówczesnym obyczajem sprzedawano potem na targach niewolników. Od tego też czasu książę Racibor nazywany był w grodach i osadach Słowian ciągnących się wzdłuż morskiego brzegu od duńskiego Szlezwiku, poprzez Połabie i Pomorze do ujścia Wisły – Królem Morskim. Jego sława pogromcy Normanów, którzy przez trzy wieki napadali, a nawet ujarzmiali obce kraje, niosła się aż po krańce skandynawskiego półwyspu i zachodniej Europy. Bo chociaż nikt nie mianował go admirałem, tytuł Króla Morskiego był jego zasłużonym odpowiednikiem.
Ale ówcześni Słowianie byli zdolni do wykonania jeszcze bardziej zmasowanych i szybkich, a dzięki temu skutecznych działań tak na morzu, jak i na lądzie. Przykładem tego jest wyprawa Racibora, przedsięwzięta za wiedzą i zgodą polskiego monarchy w roku 1136. Jeśli wierzyć skandynawskim źródłom pisanym, wielka armada składała się aż z 650 okrętów, a każdy „zabierał z sobą 44 wojów i dwa konie”, czyli razem 28 600 zbrojnego chłopa i 1300 koni! Ogromna to armia, z przećwiczoną w bojach konnicą włącznie! Nawet jeśli są to dane przesadzone, musiała być to morska potęga porażająca wroga, a w każdym razie na taką siłę wyglądająca. Prowadzona wprawną i mocną ręką Króla Morskiego przemknęła wśród nocnych ciemności przez zelandzko-skańskie zwężenie Sundu i wypłynąwszy na szerokie wody Kattegatu w zorganizowanym porządku posuwała się dalej. Jej celem było tym razem gniazdo najbardziej drapieżnych i dokuczliwych Normanów i zarazem jedno z najbogatszych miast północy – Konungahela, leżące w końcu długiego fiordu, na pograniczu dzisiejszej Szwecji i Norwegii, wówczas podległe duńskiemu królowi Erykowi II.
Przebywszy blisko pięćset kilometrów flota Słowian podzieliła się na dwie części. Od swych ludzi prowadzących wcześniej terenowe rozpoznanie książę Racibor wiedział, że prowadzą do Konungaheli dwie zbiegające się po kilkudziesięciu kilometrach w mieście odnogi rzeki Gota. Dopiero po rozdzieleniu na dwie części okręty słowiańskie zauważył miejscowy rybak – niejaki Ejnar. Podniósł spóźniony alarm. Tymczasem wyminąwszy wbite w dno fiordu pale obronne, Słowianie zdobyli najpierw dziewięć przygotowanych do podróży na wschód statków szwedzkich, ale zaraz stoczyć musieli morderczą bitwę z bojowymi okrętami Normanów, które zastąpiły im drogę. I choć w tej wstępnej batalii morskiej Słowianie – jak twierdzą skandynawskie źródła – stracili aż 170 okrętów, wkrótce normańska flota przestała istnieć, a te okręty, które nie zatonęły lub nie zostały spalone, wraz z załogami dostały się do słowiańskiej niewoli. Ale to nie był koniec bitewnych zmagań. Na nabrzeżach i pomostach portu, a zwłaszcza na mostach i przeprawach łączących go z miastem i grodem miejscowego jarla, pojawili się teraz normańscy wojownicy. Obrzucili przybyszów gradem strzał, oszczepów i miotanych z katapult kamieni. Mężnie walcząc, robili wszystko, aby uniemożliwić Słowianom lądowanie.
W wąskich odnogach rzeki flota zachodniej Słowiańszczyzny nie mogła jednak rozwinąć w pełni swych bojowych możliwości. Do walki rzuciła się wtedy piechota morska dowodzona przez wojewodę Unibora, która niejednokrotnie już dała się wrogom we znaki. Po pas brnąc w wodzie i przybrzeżnych błotach, natarła na obrońców z boku, od strony lądu. Wzięci w dwa ognie Normanowie „z chyżością wystraszonych zajęcy” uciekli za palisadę i obronne wały miasta. Zaraz też okręty Racibora dobiły do brzegu, wysadzając tak wojów, jak i konie oraz spieszonych na tę okazję żeglarzy. Pierścień słowiańskich wojsk zacieśniał się coraz bardziej, aż udało się zamknąć miasto w kleszczach oblężenia. Gdy stanęły w płomieniach specjalnie przez napastników podpalone przedmieścia, nastąpił jeden atak, drugi, a następnie trzeci. W nocy z 9 na 10 sierpnia 1136 roku ostatni bastion Konungaheli został zdobyty. Port, miasto i gród zdały się na łaskę i niełaskę zdobywców.
Rok 1136 – atak słowiańskiej floty i wojsk lądowych na Konungahelę
Wiktoria była całkowita. Znany nie tylko w Skandynawii autor dzieła _Gesta Danorum_ – Saxo Grammaticus, z oczywistych powodów nieprzychylny Słowianom, notował ze zdumieniem:
_Następnie zagarnęli wszystko, co było w grodzie. Zakończywszy rabunek, puścili miasto z dymem i po dokonaniu przeglądu swych wojsk, wzięli cały lud jako łup i podzielili go na łodzie._
Twórca spisanej w dalekiej Islandii sagi _Heimskringla,_ Snorre Sturlusson, z kolei napisał:
_Król Racibor i jego zwycięskie wojska ustąpiły i powróciły do Slavii, a wielka liczba ludu, który wzięty był w Konungaheli, potem długo żył u Słowian w niewoli. A wielki port Konungahela nigdy nie wrócił do tego stanu jak przedtem._
Tak jak w epoce wikingów, która przypadała na lata 850–1050, kiedy to ich bitne drużyny pod wodzą jarlów i książąt docierały do Wolina, Kamienia i Szczecina, atakowały Kołobrzeg, Gdańsk i Truso, nie mówiąc o Rugii czy osadach wielecko–obodryckich między Łabą i Odrą, a nieraz w łupieskich celach wdzierały się w głąb lądu, siejąc śmierć i zniszczenie, tak teraz szala zwycięstw przechyliła się na stronę Słowian. W swych dalekosiężnych wyprawach docierali bowiem do Aarhus na wschodnim i do Ribe na zachodnim wybrzeżu Jutlandii, do Birki pod dzisiejszym Sztokholmem i na silnie zwykle bronioną Gotlandię. W 1150 roku zachodniosłowiańscy i pomorscy wojowie dokonali także najazdu na Skanię, a w roku 1157 na wyspę Fionę. Dramatyczne wydarzenia nie omijały nawet koronowanych głów. Aż dwukrotnie dostał się do słowiańskiej niewoli władca Danii – Sven Widłobrody. Do niewoli Rugian trafił w roku 1158 jego następca Waldemar.
_Wstyd mi pisać, co nastąpiło_ – notował wspomniany Saxo Grammaticus. _– Większość Duńczyków skoro dostrzegła zbliżającego się nieprzyjaciela, porzucając bezwstydnie monarchę, wciągała żagle na maszty (…). Królowi nie udało się powstrzymać odpływających ani nawoływaniem, ani znakami (…). Tak dalece trwoga zamknęła wszystkim uszy i oczy._
Paniczną ucieczką salwował się z kolei król Eryk III, ujrzawszy w czasie jednej z inspekcyjnych podróży flotę słowiańskich żeglarzy.
_Uciekał jak zając, gubiąc broń i pozostawiając swój okręt_ – pisał o tym incydencie zawstydzony Saxo _– a w ucieczce zgubił także koronę._
Nic dziwnego, że Bałtyk nazywano w tym czasie Morzem Słowiańskim, dzisiejszą Zatokę Gdańską nazywano Zatoką Wenedów, zaś Zatokę Lubecką, nad którą zamieszkiwało w tym czasie najbardziej na zachód wysunięte plemię słowiańskich Wagrów (z główną siedzibą w Starigardzie – dzisiejszym Oldenburgu) oraz Obodrytów (z główną siedzibą w Bukowcu – Lubece), nazywano po prostu Zatoką Słowiańską.
Odważny dowódca – lojalny lennik
Książę Racibor rządził Pomorzem Zachodnim po tragicznej śmierci swego brata Warcisława, zakłutego nożem w pobliżu osady Słupia nad rzeką Pianą, po lewej stronie Odry. Dopadł go tutaj w czasie drzemki pod drzewem dworzanin wieleckiego pochodzenia, a było to prawdopodobnie w roku 1135. Jego młodszy brat Racibor – utalentowany wódz, odważny dowódca morski i lojalny lennik polski, rządził twardą ręką, ale władzy nie przejął dla swego widzimisię. Był bowiem roztropnym gospodarzem tej ziemi, wiernym wobec przyjaciół i lojalnym również wobec zamordowanego brata. Czuł się regentem księstwa, którego żonie Przybysławie przypadł w udziale obowiązek wychowania dziedziców pomorskiego tronu, jako że Warcisław zostawił dwóch synów: pięcioletniego Bogusława i młodszego Kazimierza – prawdopodobnie osieroconych wcześniej także przez matkę.
Rok 1168 – duński najazd na Arkonę
Biorąc bezpośredni udział w walce z wrogami Pomorza i Królestwa Polskiego lub inicjując dalekosiężne wyprawy morskie, zawsze dawał dowody swej „rzadkiej i przedziwnej roztropności”. Zawsze przedsiębrał takie tylko wyprawy, które dobrze były przygotowane, a teren akcji przez informatorów (dziś powiedzielibyśmy – szpiegów) dobrze rozpoznany. Nic dziwnego, że jego imię budziło respekt wrogów, a bezgraniczne zaufanie poddanych. Strach przed Raciborem – Królem Morskim z Pomorza rodem spowodował, że powstało w Roskilde coś w rodzaju pospolitego ruszenia kupców, mieszkańców nadmorskich osad, doświadczonych wojowników, szkutników i znawców morskiej żeglugi, którego celem była obrona przed najazdami Słowian. Długo trwały intensywne przygotowania Duńczyków zanim wyruszyli oni zbrojnie na drugą stronę Bałtyku. Pod pozorem „walki z pogaństwem” i nawrócenia „tego dzikiego ludu barbarzyńców” wraz z wojskami saskimi przybyli w roku 1147 pod Szczecin. Oblężenia miasta nie przerwało wystawianie na murach obronnych krzyży i zapewnienia mieszkańców, że już 23 lata temu ochrzczeni zostali przez misję biskupa Ottona. Dopiero perswazja przebywającego akurat w Szczecinie wolińskiego biskupa Wojciecha i księcia Racibora, przed którym przeciwnicy odczuwali zrozumiały respekt, doprowadziły do odstąpienia od oblężenia i wycofania duńskich i saskich najeźdźców. Dopiero w dziesięć lat po śmierci Racibora (w 1168 roku) następna duńska wyprawa, kierowana przez króla Waldemara i wojowniczego biskupa-rycerza Absalona, podbiła wciąż pogańską Rugię i zdobyła przylądek Arkona, gdzie mieściła się ceniona w całej zachodniej Słowiańszczyźnie świątynia Swantewita. Jak donosił Saxo Grammaticus – bezpośredni uczestnik tej wyprawy i zarazem sekretarz Absalona – krewki biskup własnoręcznie rozbił toporem figurę pogańskiego bóstwa, a z jego szczątków duńscy wojowie rozpalili ognisko dla przyrządzenia wieczornego posiłku. Złote i srebrne przedmioty kultu oraz rozliczne skarby przez wieki składane u stóp czterotwarzowego bóstwa wywieźli z sobą do Danii.
Bezdzietne małżeństwo Racibora i Przybysławy trwało ponad dwadzieścia lat. Zmarli prawie jednocześnie, choć zachowała się tylko data jego śmierci – 7 maja 1156 roku. Pochowano go w klasztorze, który ufundował trzy lata wcześniej w Grobi, niedaleko osady Uznam. Najwyraźniej dowodzi tego najstarszy ze spisanych aktów biskupa pomorskiego Wojciecha z dnia 8 czerwca 1159 roku, mocą którego temuż klasztorowi w Grobi _(…) dobra i dochody przez księcia Ratybora i żonę jego Przybisławę darowane zatwierdza._
Kultowa figurka Trygława odkryta przez archeologów na podzamczu w SzczecinieKrólewscy kaprowie. Maciej Kolmener, Jakub Vochs
------------------------------------ ----
Królewscy kaprowie
Maciej Kolmener Jakub Vochs
------------------------------------ ----
WIKTORIA W ZATOCE ŚWIEŻEJ
Gniew był ostrym cierniem uwierającym żywe ciało Rzeczypospolitej. W roku 1463, u kresu trzynastoletniej wojny polsko-krzyżackiej, było to jedyne miasto na lewym brzegu Wisły, znajdujące się jeszcze we władaniu zakonu. Wcześniejsze działania zbuntowanego Związku Pruskiego, jednoczącego miasta i ziemie znajdujące się pod władzą zakonu doprowadziły do włączenia w granice Królestwa Polskiego ziem i miast z Gdańskiem, Toruniem, Elblągiem, Malborkiem i Braniewem na czele. Poza Królewcem, Pilawą i paru mniej znaczącymi osadami, niewiele już zakonowi zostało.
_Ale Gniew Wisłę trzymający_ – pisali ówcześni kronikarze – _pod Krzyżaki dalej przynależał._
I rzeczywiście, jak cierń uwierał Rzeczpospolitą. Bo tu na Wiśle Krzyżacy sprawowali celną kontrolę, tu od czasu do czasu z armat pohukując, zatrzymywali szkuty, galary i tratwy, tu haracz od polskiego zboża i polskiego drewna spławianego do polskiego Gdańska pobierali. Nie bez uzasadnienia mówiła wtedy polska szlachta: kto ma Gniew, ten Wisłę trzyma, a kto Wisłę posiada, ten handluje i się bogaci!
W interesie polskiej gospodarki i polskich portów leżało więc, aby ten zbędny rygiel swobodnego handlu ze światem jak najszybciej usunąć. Latem 1463 roku pod dowództwem podkomorzego sandomierskiego i zarazem utalentowanego dowódcy Piotra Dunina, polskie i zaciężne wojska wspomagane przez posiłki gdańskie, elbląskie, toruńskie itp. rozpoczęły oblężenie tego miasta, raz po raz atakując jego warowne mury. Ale rezydujący w Królewcu wielki mistrz Ludwig von Erlichshausen nie miał ochoty na utratę tej wielce dochodowej i strategicznie bardzo ważnej placówki. Z myślą o odsieczy dla Gniewu uformowano w Królewcu flotyllę złożoną z uzbrojonych w działa okrętów bojowych: kog, sznik i holków, jak również w morskie łodzie rybackie, rzeczne szkuty i galary – razem 44 jednostki, na które załadowano liczne zapasy uzbrojenia i żywności oraz 1500 krzyżackich knechtów i zaciężnych żołnierzy. O bladym świcie 8 września cała ta armada wypłynęła na Frisches Haff – Zatokę Świeżą, bo tak wówczas nazywano Zalew Wiślany. Niemal jednocześnie lądem wyruszyła w stronę Gniewu zakonna odsiecz w sile około 2000 jazdy pod dowództwem niedawnego komtura elbląskiego, Henryka Reuss von Plauena. Tak morsko–rzeczna, jak i lądowa część odsieczy połączyć się miały w pobliżu Gniewu i silnym uderzeniem na oblegających rozstrzygnąć konflikt na swoją korzyść. Aż 3500 zbrojnych licząca załoga, silna artyleria na okrętach i na murach gniewskiej twierdzy, a wreszcie ruchliwe okręty krzyżackie na Wiśle, przewyższały znacznie możliwości bojowe wojsk polskich pod Gniewem. Stwarzało to również realne niebezpieczeństwo zaatakowania „po drodze” niedawno inkorporowanych do polskiej korony Gdańska i Malborka. Dla Krzyżaków było to bowiem oczywiste, że w razie ich ataku na te miasta, wojska Piotra Dunina pójdą im na pomoc, odstępując od oblężenia Gniewu.
Na Wiśle Elbląskiej, niedaleko Kieżmarku, flota krzyżacka napotkała zbudowaną przez gdańszczan blokadę
Od swych zaufanych informatorów w Królewcu strona polska dobrze wiedziała o zamiarach wielkiego mistrza. Nie mogąc jednak przyjąć bitwy na dwa fronty: z obleganą załogą Gniewu i zmierzającą jej z odsieczą armią krzyżacką, postanowiono zniszczyć wrogą flotę zanim dotrze ona do Gniewu lub zdąży wysadzić desant na ląd. W Gdańsku i Elblągu rozpoczęto pośpieszne przygotowania obronne, na Motławie zaś i na rzece Elbląg przygotowywano okręty do rozprawy z krzyżacką armadą. Aby zaś uniemożliwić dotarcie tej floty z zalewu do głównego nurtu Wisły, w pobliżu tzw. Gdańskiej Głowy, ustawiono w poprzek wąskiego nurtu galar wiślany, wyposażony w armaty i piaskowe osłony w wiklinowych koszach, za którymi skryli się kanonierzy, strzelcy i pawężnicy z kuszami, bronią palną i sieczną. Wysadzenie desantu w tym miejscu i obejście przeszkody uniemożliwiały rozciągające się po jej obu stronach mokradła i grzęzawiska.
Gdy zatem na blokadzie przy zbiegu Leniwki i Wisły Elbląskiej stanęła krzyżacka flota, rychło okazało się, że dalsza droga nie jest możliwa. Zwłaszcza że pod niedalekim Kieżmarkiem stało w bojowym pogotowiu 11 gdańskich okrętów, do których dołączyły wkrótce następne. Z trudem i w popłochu wycofali się więc Krzyżacy na otwarte wody zalewu, stając niedaleko żuławskiego brzegu między Kamionkiem Wielkim a Suchaczem. Już następnego dnia gdańszczanie rozmontowali wodną przeszkodę i okręty pod dowództwem doświadczonego w morskich bojach kapra – kapitana Macieja z Chełmna (Kolmenera) popłynęły śladem Krzyżaków. Wkrótce dołączyła do nich flota elbląska dowodzona przez wybitnego i zasłużonego dla Polski kapra – Jakuba Vochsa i przybyli na kilku łodziach królewscy zaciężni, specjalnie skierowani do tej operacji z Pasłęka i Ornety.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki