Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Agent Jego Świątobliwości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Agent Jego Świątobliwości - ebook

„…bądźcie więc przebiegli jak węże…”

Dominikanin Władysław Klonowiejski w czasie kasaty klasztoru po powstaniu styczniowym ucieka Rosjanom i wplątuje się w aferę szpiegowską. Trafia do tajnych służb Watykanu i tropi zdrajcę, z którym ma prywatne porachunki, ocierając się przy tym o wielką politykę drugiej połowy XIX w.

Jego sojusznikiem okaże się pewien warszawski cwaniak, wielbiciel cudzych żon i portfeli. Zamachy, intrygi i pojedynki staną się odtąd chlebem powszednim polskiego zakonnika, a targana konfliktami Europa areną walki nie tylko o niepodległość Ojczyzny, ale też o jego własną duszę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65904-79-9
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gdy­by lżył mnie nie­przy­ja­ciel,

z pew­no­ścią bym to zno­sił;

Gdy­by po­wsta­wał prze­ciw mnie ten, co mnie nie­na­wi­dzi,

ukrył­bym się przed nim.

Ale to je­steś ty, mój ró­wie­śnik,

mój za­ufa­ny przy­ja­ciel,

Z któ­rym ży­łem w słod­kiej za­ży­ło­ści,

cho­dzi­li­śmy po domu Bo­żym w świą­tecz­nym or­sza­ku.

Psalm 55, 13–15

(cyt. za: www.bre­wiarz.pl)

Eu­ro­pa jest to sta­ra wa­riat­ka i pi­jacz­ka, któ­ra co kil­ka lat robi rze­zie i mor­dy bez żad­ne­go re­zul­ta­tu ni cy­wi­li­za­cyj­ne­go, ni mo­ral­ne­go. Nic po­sta­wić nie umie – głu­pia jak but, za­ro­zu­mia­ła, pysz­na i lek­ko­myśl­na. Kie­dy do in­nej czę­ści świa­ta ro­bi­łem wy­ciecz­kę, nie wie­dzia­łem, jak li­sty ad­re­so­wać do Eu­ro­py, bo ad­re­su­jąc do Rzpo­spo­li­tej – list do­cho­dził do Ce­sar­stwa, do Da­nii – list szedł do Nie­miec, do Au­strii – list szedł gdzie in­dziej, i tak za­wsze – a za to kil­ka­dzie­siąt mi­lio­nów tru­pa, łez i opcha­nych wor­ków fał­szy­wą mo­ne­tą.

Cy­prian Ka­mil Nor­wid,
Z li­stu do Kon­stan­cji Gór­skiej (1882)

(cyt. za: „Gorz­ki to chleb jest pol­skość”. Wy­bór my­śli po­li­tycz­nych i spo­łecz­nych, Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 1984, s. 122)

Woj­na jest zwie­lo­krot­nio­nym uze­wnętrz­nie­niem tych na­mięt­no­ści ludz­kich, któ­re pod­czas po­ko­ju po­zo­sta­ją nie uze­wnętrz­nio­ne. (…) To, co dzie­je się po oby­dwóch stro­nach fron­tu, wie tyl­ko nie­bo. Na zie­mi po­zo­sta­je łgar­stwo, fałsz, prze­ina­cza­ne fak­ty, ten­den­cyj­na kro­ni­ka wy­pad­ków, wrza­skli­we uogól­nie­nia.

Jó­zef Mac­kie­wicz,
Spra­wa puł­kow­ni­ka Mia­so­je­do­wa

Wy­daw­nic­two Kon­tra, Lon­dyn 2007, s. 295–296Rozdział II

Ge­ne­rał-po­lic­maj­ster Kró­le­stwa Pol­skie­go Fio­dor Fio­do­ro­wicz Tre­pow szczy­cił się cał­kiem nie­złą pa­mię­cią. Choć bli­zny na twa­rzy daw­no znik­nę­ły, on z naj­drob­niej­szy­mi szcze­gó­ła­mi przy­po­mi­nał so­bie tam­to mroź­ne lu­to­we po­po­łu­dnie. Jak ten czas leci, wes­tchnął, lada chwi­la miną czte­ry lata. O in­cy­den­cie nie da­wa­ła mu za­po­mnieć cho­ler­na przy­śpiew­ka, tak chęt­nie po­wta­rza­na przez war­szaw­ską uli­cę:

Na Sta­rym Mie­ście przy wo­do­try­sku

Puł­kow­nik Tre­pow do­stał po py­sku.

Cóż, za­du­mał się, po raz ko­lej­ny prze­bie­ga­jąc wzro­kiem otrzy­ma­ny przed chwi­lą list z Fran­cji, cie­ka­we, jak te­raz Po­lacz­ki będą śpie­wa­ły… Uniósł się w fo­te­lu i się­gnął do in­kru­sto­wa­ne­go ce­dro­we­go pu­deł­ka sto­ją­ce­go na biur­ku. Na ra­zie wszyst­ko idzie zgod­nie z pla­nem, po­my­ślał, piesz­cząc pal­ca­mi aro­ma­tycz­ny liść ty­to­niu, w któ­ry za­wi­nię­te było cy­ga­ro, i z uśmie­chem wło­żył jego koń­ców­kę do otwo­ru srebr­nej gi­lo­ty­ny.

Zna­jąc wpływ emi­gra­cji na na­stro­je w Kon­gre­sów­ce, Tre­pow od kil­ku mie­się­cy pro­wa­dził śmia­łą ope­ra­cję, ma­ją­cą na celu po­zy­ska­nie agen­tów wśród pol­skich dzia­ła­czy nie­pod­le­gło­ścio­wych za gra­ni­cą. Jego wy­sił­ki szyb­ko za­czę­ły przy­no­sić efek­ty, od kie­dy uda­ło się zwer­bo­wać Alek­san­dra Zwierz­chow­skie­go, by­łe­go po­wstań­ca, któ­ry w za­mian za da­ro­wa­nie win i so­wi­tą za­pła­tę zgo­dził się współ­pra­co­wać z Wy­dzia­łem Taj­nym Za­rzą­du Ge­ne­rał-Po­lic­maj­stra. Ten szpieg oka­zał się żyłą zło­ta. Naj­pierw ujaw­nił swo­je war­szaw­skie kon­tak­ty, dzię­ki cze­mu roz­bi­to reszt­ki tu­tej­szej Or­ga­ni­za­cji Na­ro­do­wej. Te­raz do­star­czał bez­cen­nych in­for­ma­cji o naj­więk­szym sku­pi­sku Po­la­ków w Pa­ry­żu, oso­bach na­le­żą­cych do roz­ma­itych or­ga­ni­za­cji po­li­tycz­nych, ich funk­cjach, wza­jem­nych sto­sun­kach i pla­nach. Jed­nak klu­czo­wy miał być na­stęp­ny etap ak­cji.

Był­by w błę­dzie każ­dy, kto są­dził­by, że Fio­dor Fio­do­ro­wicz kie­ro­wał się wy­łącz­nie nie­na­wi­ścią do Po­la­ków i żą­dzą re­wan­żu za upo­ko­rze­nie do­zna­ne przed laty. Do gor­li­we­go wy­peł­nia­nia obo­wiąz­ków pcha­ły go am­bi­cja oraz kon­flikt z in­nym do­stoj­ni­kiem Jego Ce­sar­skiej Mo­ści, księ­ciem Wło­dzi­mie­rzem Czer­ka­skim. Ich kon­cep­cje za­rzą­dza­nia kra­jem dia­me­tral­nie się róż­ni­ły. Czer­ka­ski pró­bo­wał ogra­ni­czać wła­dzę ge­ne­rał-po­lic­maj­stra, a kie­dy to nie przy­no­si­ło skut­ków, po­zbyć się go kop­nia­kiem w górę, re­ko­men­du­jąc awans na wy­so­kie sta­no­wi­sko gdzieś w głę­bi Im­pe­rium. Jed­nak i ten za­mysł się nie po­wiódł, Tre­pow cie­szył się bo­wiem peł­nym za­ufa­niem ge­ne­ra­ła Ber­ga. Za­zdro­śni urzęd­ni­cy ma­wia­li wręcz, że „rzą­dził ro­zu­mem” na­miest­ni­ka. Wy­ko­rzy­stu­jąc swo­je wpły­wy, za­mie­rzał wła­śnie wpro­wa­dzić w ostat­nią fazę plan, któ­ry na do­bre ugrun­tu­je jego po­zy­cję.

Po­mysł po­le­gał na zwa­bie­niu do War­sza­wy pol­skich przy­wód­ców prze­by­wa­ją­cych na emi­gra­cji, aby ich spek­ta­ku­lar­nie schwy­tać i osą­dzić. Na­le­ża­ło w tym celu prze­pro­wa­dzić pro­wo­ka­cję po­le­ga­ją­cą na utwo­rze­niu fik­cyj­ne­go Rzą­du Na­ro­do­we­go, po­sia­da­ją­ce­go już ja­ko­by zor­ga­ni­zo­wa­ne struk­tu­ry w Kró­le­stwie i cze­ka­ją­ce­go tyl­ko na ko­goś z od­po­wied­nim na­zwi­skiem i au­to­ry­te­tem, kto sta­nął­by na cze­le ko­lej­ne­go zry­wu. Zwierz­chow­ski pod­su­nął wła­śnie kil­ka kan­dy­da­tur. Uda­ło mu się spe­ne­tro­wać pa­ry­skie śro­do­wi­sko i ide­al­nie speł­niał rolę emi­sa­riu­sza lip­nej or­ga­ni­za­cji. Fał­szy­we pie­czę­cie były go­to­we, a pod­wład­ni puł­kow­ni­ka Tu­choł­ki nie­źle się ba­wi­li, ukła­da­jąc „pol­skie” ode­zwy ma­ją­ce uwia­ry­god­nić ak­cję. Ko­rzy­sta­li zresz­tą z ma­szyn dru­kar­skich i czcio­nek za­re­kwi­ro­wa­nych po­wstań­com, któ­rych wsy­pał Zwierz­chow­ski.

Jak wszyst­ko się uda, Tu­choł­kę trze­ba bę­dzie przed­sta­wić do od­zna­cze­nia, po­my­ślał Tre­pow, z lu­bo­ścią za­cią­ga­jąc się won­nym dy­mem. Wpraw­dzie pre­zes Tym­cza­so­wej Ko­mi­sji Wo­jen­no-Śled­czej mel­do­wał o przej­ścio­wych kom­pli­ka­cjach, jed­nak szyb­ko uda­ło mu się je roz­wią­zać. Po­dob­no gra­wer pod­ra­bia­ją­cy pie­czę­cie miał za dłu­gi ję­zyk i in­for­ma­cje o spi­sku wy­cie­kły, tra­fia­jąc w ręce ja­kie­goś za­gra­nicz­ne­go je­zu­ity, któ­re­go od razu uci­szo­no. Tu­choł­ko miał swo­je me­to­dy, o któ­rych Tre­pow wo­lał nie wie­dzieć nic po­nad to, co ab­so­lut­nie ko­niecz­ne. Re­sor­to­wa plot­ka gło­si­ła, że puł­kow­nik z X Pa­wi­lo­nu się­ga cza­sem po po­moc pew­ne­go głę­bo­ko za­kon­spi­ro­wa­ne­go pru­skie­go agen­ta, ale do­pó­ki ro­bił to sku­tecz­nie, ge­ne­rał-po­lic­maj­ster się nie wtrą­cał. Zresz­tą, prze­cież Jego Ce­sar­ska Mość Alek­san­der II jest sio­strzeń­cem kró­la Prus Wil­hel­ma, a współ­pra­ca oby­dwu kra­jów przy tłu­mie­niu po­wsta­nia stycz­nio­we­go prze­bie­ga­ła jak do­tąd bez za­rzu­tu. Na­wet za­sra­ni biu­ro­kra­ci w ro­dza­ju Czer­ka­skie­go mie­li na to praw­ną pod­kład­kę w po­sta­ci pod­pi­sa­nej w ubie­głym roku kon­wen­cji Alven­sle­be­na, dla­cze­go więc nie sko­rzy­stać z usług za­przy­jaź­nio­nej służ­by? To na­wet ta­niej wy­cho­dzi, za­śmiał się w du­chu Tre­pow.

Zdu­sił nie­do­pa­łek cy­ga­ra w po­piel­nicz­ce i za­czął szki­co­wać list do na­miest­ni­ka. Trze­ba wy­asy­gno­wać środ­ki na dal­sze dzia­ła­nia. Taj­ne ope­ra­cje spo­ro kosz­tu­ją. Ale ge­ne­rał Berg na pew­no mu nie od­mó­wi – uśmiech­nął się, ma­cza­jąc pió­ro w ka­ła­ma­rzu.

***

Prze­mie­rza­jąc dziar­skim kro­kiem plac Zam­ko­wy, sio­stra Ma­rian­na od­czu­wa­ła dziw­ny nie­po­kój. Wy­jąt­ko­wo nie mo­gła się dziś sku­pić na mo­dli­twie. Prze­waż­nie idąc do­kądś, prze­su­wa­ła mię­dzy pal­ca­mi pa­cior­ki ko­ron­ki, mia­ła bo­wiem w zwy­cza­ju mie­rzyć od­le­gło­ści licz­bą zdro­wa­siek, któ­re zdą­ży od­mó­wić: od za­kła­du na Tam­ce do Świę­te­go Ro­cha trzy dzie­siąt­ki, ze szpi­ta­la do ko­ścio­ła je­den dzie­sią­tek… Tym ra­zem było ina­czej, na­wet nie wy­ję­ła ró­żań­ca. Była po­chło­nię­ta roz­my­śla­niem o ostat­nich wy­da­rze­niach i swo­im udzia­le w ta­jem­ni­czej afe­rze. Wła­ści­wie nie po­win­na mieć wąt­pli­wo­ści. Sama mat­ka prze­ło­żo­na po­le­ci­ła, żeby po­ma­gać fran­cu­skie­mu księ­dzu, któ­ry, jak się oka­za­ło, po­zo­sta­wał w bli­skich sto­sun­kach z hie­rar­cha­mi ko­ściel­ny­mi. Skąd więc, u li­cha, wziął się ten nie­po­kój?

Jej za­da­nie wła­ści­wie nie po­le­ga­ło na ni­czym nad­zwy­czaj­nym, ot, mia­ła ro­zej­rzeć się w ko­ście­le przy Świę­to­jań­skiej w oto­cze­niu ka­mien­nych rzeźb lwa i niedź­wie­dzia. Gu­éu­el­le wy­słał ją, bo Wła­dek nie po­wi­nien po­ka­zy­wać się w oko­li­cy, było stąd zbyt bli­sko od Fre­ta i ktoś mógł­by go roz­po­znać. Wie­dzie­li, że do­zor­ca każ­dej ka­mie­ni­cy nie­ja­ko z urzę­du do­no­sił do cyr­ku­łu, więc od­na­le­zie­nie wia­do­mo­ści od ojca Vir­le­one po­wie­rzo­no zie­lo­no­okiej sza­ryt­ce. Wi­dok za­kon­ni­cy w ko­ście­le nie po­wi­nien prze­cież wzbu­dzać po­dej­rzeń.

Sio­stra z ser­cem bi­ją­cym z pod­eks­cy­to­wa­nia ni­czym dzwon na nie­szpo­ry zbli­ży­ła się do drzwi ko­ścio­ła. Nie­pew­nie na­ci­snę­ła klam­kę i na­gle zro­zu­mia­ła. To strach. Bała się. Mimo ca­łej pew­no­ści sie­bie, mimo siły wia­ry i cha­rak­te­ru, mimo wy­kształ­ce­nia oraz for­ma­cji za­kon­nej Ma­rian­na Woj­nył­ło za­czę­ła od­czu­wać lęk przed śmier­cią.

***

W tym sa­mym cza­sie oj­ciec Wła­dy­sław z księ­dzem Phi­lip­pe’em prze­szu­ki­wa­li rze­czy za­mor­do­wa­ne­go je­zu­ity, któ­re wraz z tra­gicz­ną in­for­ma­cją do­star­czył wy­słan­nik ar­cy­bi­sku­pa. Fran­cuz me­to­dycz­nie wy­be­be­szał wnę­trze sa­kwo­ja­ża ojca Mat­teo, pod­czas gdy Klo­no­wiej­ski czy­tał do­łą­czo­ny przez po­li­cję spis. Przej­rze­li już za­war­tość pu­gi­la­re­su, spraw­dzi­li do­ku­men­ty i za­pi­ski, Gu­éu­el­le ba­dał po ko­lei kie­sze­nie we wszyst­kich ubra­niach Wło­cha.

– Nie­ste­ty, jest go­rzej, niż my­śla­łem – wes­tchnął, za­glą­da­jąc do ukry­te­go schow­ka w po­dwój­nym dnie tor­by.

– Co ksiądz tam zna­lazł? – Klo­no­wiej­ski zer­k­nął za­in­try­go­wa­ny.

– Ra­czej cze­go nie zna­la­złem… Nie ma pew­nej książ­ki, czy­li mor­der­ca do­kład­nie wie­dział, cze­go szu­kać. Czy na li­ście znaj­du­je się me­da­lik na łań­cusz­ku?

Wła­dy­sław zer­k­nął na pa­pier.

– Nie. Z bi­żu­te­rii wy­mie­nio­no tyl­ko sy­gnet i spin­ki do man­kie­tów. Czyż­by za­bój­ca po­ła­sił się na zło­to?

– Ra­czej nie, przy zmar­łym po­zo­sta­wio­no o wie­le cen­niej­sze rze­czy. Ten wi­sio­rek ma zna­cze­nie bar­dziej, hm, sym­bo­licz­ne. Po­wiedz­my, że otwie­ra róż­ne drzwi…

Wła­dy­sław wy­czuł, że Fran­cuz nie mówi mu wszyst­kie­go, ale po­wstrzy­mał się od ko­men­ta­rza.

– A ta książ­ka? Co w niej było?

– Nic, cze­go ja bym nie miał – smut­no uśmiech­nął się Gu­éu­el­le – ale jej brak świad­czy o tym, że zbrod­niarz zna­lazł in­te­re­su­ją­ce nas do­ku­men­ty, a ksią­żecz­ki po­trze­bo­wał do od­czy­ta­nia ich tre­ści.

– Szyfr? – do­my­ślił się Wła­dek.

Ksiądz Phi­lip­pe przy­tak­nął. Oj­ciec Klo­no­wiej­ski z za­in­te­re­so­wa­niem oglą­dał sło­icz­ki i bu­tel­ki z che­mi­ka­lia­mi. Na­dal do koń­ca nie ro­zu­miał, na co się zgo­dził, po­dej­mu­jąc współ­pra­cę z Gu­éu­el­le’em, ale ku­si­ła go ta­jem­ni­czość ca­łe­go przed­się­wzię­cia. Mor­der­stwo, szy­fry, taj­ne schow­ki, ukry­te wia­do­mo­ści, wszyst­ko to po­bu­dza­ło jego wy­obraź­nię.

– Czy oj­ciec Vir­le­one fak­tycz­nie był kon­ser­wa­to­rem dzieł sztu­ki? Te pre­pa­ra­ty na­praw­dę słu­żą do ba­da­nia ob­ra­zów? – za­py­tał, oglą­da­jąc pod świa­tło sło­iczek z czer­wo­ny­mi krysz­tał­ka­mi.

– Ow­szem, tym tak­że się zaj­mo­wał. Niech oj­ciec bę­dzie ostroż­ny. – Fran­cuz de­li­kat­nie, acz sta­now­czo wy­jął z dło­ni Wład­ka sło­iczek. – To się nam jesz­cze może przy­dać.

***

By do­brze sta­ła śmierć tuż przede mną,

Bać się nie będę, bo Pan mój ze mną.

Twój pręt, o Pa­nie, i la­ska Two­ja

W nie­bez­pie­czeń­stwie obro­na moja2).

------------------------------------------------------------------------

2) Jan Kochanowski, Psał­terz Da­wi­dów (Psalm 23); cyt. za: https://li­te­rat.ug.edu.pl/jkp­salm/024.htm (Bi­blio­te­ka Li­te­ra­tu­ry Pol­skiej w In­ter­ne­cie, Uni­wer­sy­tet Gdań­ski).

Sio­stra Ma­rian­na klę­cza­ła przed ob­ra­zem Mat­ki Bo­żej Ła­ska­wej i żar­li­wie się mo­dli­ła. Jej sko­ła­ta­na du­sza stop­nio­wo do­zna­wa­ła po­cie­sze­nia. Sło­wa psal­mów, zwłasz­cza w tłu­ma­cze­niu Ko­cha­now­skie­go, za­wsze przy­no­si­ły ulgę. Tym ra­zem tak­że po­mo­gły opa­no­wać ten głu­pi, ir­ra­cjo­nal­ny lęk i sku­pić się na za­da­niu. Wresz­cie może spo­koj­nie ro­zej­rzeć się po ko­ście­le.

Wnę­trze świą­ty­ni świe­ci­ło pust­ka­mi. Tyl­ko w jed­nej z ostat­nich ła­wek sie­dział sa­mot­ny męż­czy­zna, po­chy­lo­ny nad mo­dli­tew­ni­kiem. Sio­stra, uda­jąc, że kon­tem­plu­je pła­sko­rzeź­by ze sta­cja­mi dro­gi krzy­żo­wej, wró­ci­ła do kruch­ty. Wcze­śniej, wie­dzio­na nie­po­ko­jem, nie­mal prze­bie­gła przez to po­miesz­cze­nie, kie­ru­jąc kro­ki wprost do oł­ta­rza. Te­raz, kie­dy za­trzy­ma­ła się przed rzeź­bą niedź­wie­dzia, na­gle za­zgrzy­ta­ły drzwi wej­ścio­we i sta­nę­ły w nich dwie ko­bie­ty. Po­do­bień­stwo wska­zy­wa­ło, że to mat­ka z cór­ką. Ma­rian­na po­my­śla­ła, że le­piej po­cze­kać, aż pa­nie wej­dą da­lej, wy­glą­da­ły wpraw­dzie nie­win­nie, ale wo­la­ła unik­nąć obec­no­ści świad­ków. Sta­nę­ła przy ma­syw­nej mi­sie z wodą świę­co­ną i po­wo­li, z na­masz­cze­niem za­czę­ła się że­gnać. Nie­wia­sty prze­szły przez nawę ko­ścio­ła, stu­ka­jąc ob­ca­sa­mi tak gło­śno, że aż roz­mo­dlo­ny męż­czy­zna pod­niósł gło­wę znad swo­jej ksią­żecz­ki do na­bo­żeń­stwa.

Kie­dy zo­sta­ła w kruch­cie sama, sio­stra Woj­nył­ło szyb­ko obej­rza­ła oto­cze­nie ka­mien­ne­go niedź­wie­dzia. Nic, żad­ne­go zna­ku. Po­de­szła do rzeź­by lwa. Tu tak­że nic. Zdez­o­rien­to­wa­na sta­nę­ła na środ­ku kruch­ty, za­cho­wu­jąc rów­ny dy­stans do oby­dwu fi­gur i zer­ka­jąc to na jed­ną, to na dru­gą. Za­uwa­ży­ła, że gło­wy zwie­rząt skie­ro­wa­ne są w tę samą stro­nę, jak­by pa­trzy­ły w je­den punkt. Ma­rian­na spoj­rza­ła w tym kie­run­ku i za­czę­ła uważ­niej przy­glą­dać się nie­otyn­ko­wa­nej ścia­nie. Tuż nad po­sadz­ką do­strze­gła wą­ską szcze­li­nę mię­dzy dwie­ma ce­gła­mi. Przy­klęk­nę­ła i wło­ży­ła dwa pal­ce w szpa­rę. Jed­na z ce­gieł po­ru­szy­ła się. Sza­ryt­ka wy­su­nę­ła ją tro­chę i wy­ma­ca­ła z tyłu ja­kiś zwi­tek pa­pie­rów. Ser­ce zno­wu za­bi­ło jej szyb­ciej. Obej­rza­ła się i za­czę­ła na­słu­chi­wać. Nic się nie dzia­ło, żad­nych od­gło­sów kro­ków. Bać się nie będę, bo Pan mój ze mną. De­li­kat­nie po­ru­sza­jąc ce­głą, prze­su­nę­ła ją na tyle, by wy­do­być z kry­jów­ki wia­do­mość. Kor­ci­ło ją, żeby od razu spraw­dzić, co znaj­du­je się na kart­kach, ale po­ko­na­ła cie­ka­wość. Szyb­ko scho­wa­ła zna­le­zi­sko do kie­sze­ni pod ha­bi­tem, we­pchną­ła ce­głę na miej­sce i wy­szła na ze­wnątrz. Dzię­ki Ci, Pa­nie! Tym ra­zem wy­ję­ła ró­ża­niec i z wy­pie­ka­mi na twa­rzy ru­szy­ła w dro­gę po­wrot­ną. Nie za­uwa­ży­ła męż­czy­zny z tyl­nej ław­ki ko­ścio­ła, któ­ry dys­kret­nie ją ob­ser­wo­wał, a te­raz jak cień po­dą­żał jej śla­dem nie­mal do sa­mej bra­my za­kła­du sza­ry­tek na Tam­ce.

***

Oj­ciec Wła­dy­sław, ślę­cząc nad otwar­tą książ­ką, za­tra­cił po­czu­cie upły­wa­ją­ce­go cza­su. Prze­su­wał za­gię­ty ka­wa­łek pa­pie­ru wzdłuż li­ter za­pi­sa­nych w ko­lum­nach, po czym no­to­wał coś na kart­ce obok. Na sto­le pa­no­wał nie­ład, obok do­pa­la­ją­cej się świe­cy le­ża­ło kil­ka ar­ku­szy po­kry­tych dziw­nym, po­dwój­nym pis­mem. Oprócz czar­nych li­ni­jek ja­kie­goś ła­ciń­skie­go tek­stu wi­dać było prze­bi­ja­ją­ce spod nich błę­kit­ne li­te­ry, two­rzą­ce dziw­ne zbit­ki. Były to jak­by wy­ra­zy, lecz nie­ma­ją­ce sen­su w żad­nym ze zna­nych Klo­no­wiej­skie­mu ję­zy­ków. Mnich żmud­nie po­rów­ny­wał, li­te­ra po li­te­rze, te abs­trak­cyj­ne za­pi­ski z ko­lum­na­mi w książ­ce i od­szy­fro­wa­ną treść kre­ślił na osob­nej stro­nie.

Ot, i masz swo­ją po­ku­tę, wes­tchnął cięż­ko. Pło­mień świe­cy za­tań­czył od ru­chu po­wie­trza i nie­mal zgasł. Do­mi­ni­ka­nin po­my­ślał, że jego obec­ne za­ję­cie do złu­dze­nia przy­po­mi­na to, co mni­si od wie­ków ro­bi­li w skryp­to­riach. Za­du­mał się przez chwi­lę nad cha­ry­zma­ta­mi róż­nych zgro­ma­dzeń za­kon­nych. Cóż, do be­ne­dyk­tyń­skiej pra­cy zde­cy­do­wa­nie się nie nada­wał.

Kart­ki z po­dwój­nym tek­stem przy­nio­sła z ko­ścio­ła sio­stra Ma­rian­na, lecz wów­czas nie wi­dać było jesz­cze na nich błę­kit­nych li­ter. Po­ja­wi­ły się do­pie­ro po tym, jak ksiądz Phi­lip­pe po­ma­zał pa­pier mik­stu­rą spo­rzą­dzo­ną na ba­zie za­war­to­ści jed­nej z bu­te­le­czek z ba­ga­żu ojca Mat­teo. Tym sa­mym wy­ja­śni­ła się za­gad­ka pre­pa­ra­tów za­bi­te­go je­zu­ity. Gu­éu­el­le tłu­ma­czył, że Włoch na­pi­sał za­ko­do­wa­ny tekst mel­dun­ku roz­two­rem soli że­la­za, na­zy­wa­nej cza­sem wi­trio­lem. Po jego wy­schnię­ciu li­te­ry sta­ły się nie­wi­docz­ne. Na­stęp­nie Vir­le­one zwy­kłym atra­men­tem że­la­zo­wo-ga­lu­so­wym nad­pi­sał na tym tekst „przy­kryw­kę”. Były to sło­wa Mszy, koń­czą­ce się frag­men­tem Ka­no­nu Rzym­skie­go:

In pri­mis, quae tibi of­fe­ri­mus pro Ec­c­le­sia tua sanc­ta Ca­tho­li­ca

quam pa­ci­fi­ca­re, cu­sto­di­re, adu­na­re, et re­ge­re di­gne­ris toto orbe ter­ra­rum:

una cum fa­mu­lo tuo Papa no­stro…3)

------------------------------------------------------------------------

3) (Łac.) Przede wszystkim składamy Ci dary za Kościół Twój Święty, powszechny: racz Go obdarzyć pokojem, strzec, jednoczyć i rządzić Nim na całym okręgu ziemskim, wraz ze sługą Twoim Papieżem naszym…

Do wy­wo­ła­nia tek­stu za­pi­sa­ne­go sym­pa­tycz­nym atra­men­tem Fran­cuz użył roz­two­ru że­la­zi­cy­jan­ku po­ta­su. Po chwi­li błę­kit­ne pi­smo po­ja­wi­ło się na kart­ce. Lecz to był do­pie­ro po­czą­tek. Gu­éu­el­le ze swo­je­go po­ko­ju przy­niósł wy­glą­da­ją­cą jak mo­dli­tew­nik ksią­żecz­kę, w któ­rej jed­nak za­miast li­ta­nii na każ­dej stro­nie znaj­do­wa­ły się ta­bel­ki z kom­bi­na­cja­mi cyfr i li­ter. Za­żar­to­wał so­bie z Wład­ka, wrę­cza­jąc mu wo­lu­min i pro­sząc o od­szy­fro­wa­nie wia­do­mo­ści.

– Ale jak?! Gdzie jest klucz? – za­wo­łał Klo­no­wiej­ski, z pa­ni­ką w oczach we­ru­jąc książ­kę.

– Jak mó­wi­łem, mój współ­pra­cow­nik miał lek­ką ob­se­sję na punk­cie bez­pie­czeń­stwa – za­śmiał się Gué­uel­le. – Je­śli ktoś zna­la­zł­by mel­du­nek przy­pad­ko­wo, zo­ba­czył­by tyl­ko ła­ciń­ski frag­ment Mszy. Je­śli do­my­ślił­by się, że pod spodem jest ukry­ty tekst i po­tra­fił­by go wy­do­być na świa­tło dzien­ne, wów­czas zo­ba­czył­by kod. A je­śli na­wet miał­by książ­kę szy­frów, to nie wie­dział­by, gdzie szu­kać wła­ści­we­go klu­cza. Zo­bacz­my…

Ksiądz Phi­lip­pe zer­k­nął na kart­kę raz jesz­cze i za­czął coś li­czyć w pa­mię­ci. Prze­kart­ko­wał książ­kę, zna­lazł od­po­wied­nią ko­lum­nę cyfr i po­stu­kał w nią pal­cem.

– To ten – po­wie­dział. – Pro­szę od­na­leźć li­te­rę kodu w pio­no­wej ko­lum­nie, a roz­wią­za­nie znaj­du­je się na tej sa­mej wy­so­ko­ści na po­cząt­ku wier­sza.

W ten spo­sób Wła­dy­sław roz­po­czął przy­go­dę z szy­frem po­lial­fa­be­tycz­nym. Sys­tem ten był czę­sto sto­so­wa­ny w pa­pie­skiej kryp­to­gra­fii, któ­ra w swo­im cza­sie ucho­dzi­ła za jed­ną z naj­bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych w Eu­ro­pie. Ko­do­wa­nie opie­ra­ło się na uży­ciu al­fa­be­tu, w któ­rym każ­dą li­te­rę za­mie­nia się na inną, na przy­kład od­wra­ca­jąc ich ko­lej­ność we­dług re­gu­ły: a=Z, b=Y, c=X… z=A. Na­stęp­nie two­rzy się ko­lej­ne wa­rian­ty, prze­su­wa­jąc pierw­szą li­te­rę o jed­no miej­sce, co daje po­stać: a=Y, b=X, c=V… z=Z. Na­stęp­na od­mia­na za­czy­na się od a=X, koń­czy na z=Y itd. Im wię­cej ta­kich al­fa­be­tów, tym mniej­sze praw­do­po­do­bień­stwo zła­ma­nia szy­fru, do­dat­ko­wo moż­na zwięk­szyć bez­pie­czeń­stwo, de­fi­niu­jąc ko­lej­ność ich wy­stę­po­wa­nia. Pierw­szy al­fa­bet słu­żył do za­ko­do­wa­nia pierw­szej li­te­ry in­for­ma­cji, dru­gi do dru­giej, aż do otrzy­ma­nia kom­plet­ne­go tek­stu.

– No do­brze, ale skąd ksiądz wie­dział, któ­rej kom­bi­na­cji użył oj­ciec Mat­teo? – za­py­tał Wła­dek za­in­try­go­wa­ny. – Bo prze­cież uży­wa­li­ście ta­kich sa­mych ksią­żek z ko­da­mi, praw­da?

– Oczy­wi­ście. Vir­le­one zo­sta­wił mi wska­zów­kę w jaw­nym tek­ście. Pro­szę zwró­cić uwa­gę, że cy­tat z Msza­łu ury­wa się na sło­wach do­ty­czą­cych pa­pie­ża. To był je­den ulu­bio­nych szy­frów ojca Mat­teo. Żeby go roz­gryźć, trze­ba do­dać wszyst­kie cy­fry z daty uro­dzin Ojca Świę­te­go i od­jąć od wy­ni­ku licz­bę lat jego pon­ty­fi­ka­tu. Czy­li je­den plus trzy plus pięć plus je­den plus sie­dem plus dzie­więć plus dwa, co daje dwa­dzie­ścia osiem, mi­nus osiem­na­ście i mamy wy­nik: dzie­sięć.

– Co ozna­cza…? – Klo­no­wiej­ski uniósł brwi py­ta­ją­co.

– Dzie­sięć nie­po­wta­rzal­nych al­fa­be­tów, z któ­rych dzie­sią­ty to wła­śnie po­stać wyj­ścio­wa, to zna­czy ten z od­wró­co­ną se­kwen­cją li­ter – tłu­ma­czył cier­pli­wie Fran­cuz, po­ka­zu­jąc Wła­dy­sła­wo­wi sche­mat w książ­ce. – W ko­lum­nach po pra­wej i le­wej stro­nie mamy wa­rian­ty z prze­su­nię­ciem, co wy­glą­da jak lu­strza­ne od­bi­cie wzglę­dem pod­sta­wo­we­go al­fa­be­tu. Za­tem pierw­sza ko­lum­na za­czy­na się od P i koń­czy na Q. Od­po­wia­da pierw­szej, dzie­więt­na­stej, trzy­dzie­stej siód­mej li­te­rze szy­fru. Dru­ga, od Q do R to dru­ga, osiem­na­sta, dwu­dzie­sta i trzy­dzie­sta szó­sta li­te­ra kodu. Dzie­sią­ta i dwu­dzie­sta ósma to, jak wspo­mi­na­łem, al­fa­bet od tyłu. Jak­by oj­ciec bar­dziej na­grze­szył, to ka­zał­bym ojcu za po­ku­tę wszyst­ko to sa­mo­dziel­nie roz­pi­sać. Ale za ojca drob­ne prze­wi­nie­nia pro­szę sko­rzy­stać z mo­jej książ­ki. – Wy­raz twa­rzy księ­dza Phi­lip­pe’a nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści, że do­sko­na­le się bawi. – No, niech­że się oj­ciec roz­ch­mu­rzy, do­mi­ni­ka­nie prze­cież sły­ną z po­czu­cia hu­mo­ru!

Wła­dek po­ki­wał smęt­nie gło­wą i za­brał się do ro­bo­ty. Było to sześć go­dzin temu. Te­raz wal­czył z sen­no­ścią, prze­cie­rał opuch­nię­te po­wie­ki i już od daw­na nie mógł so­bie zna­leźć wy­god­nej po­zy­cji. Od­ko­do­wa­ny tekst był tak­że po ła­ci­nie, ale Klo­no­wiej­ski ze zmę­cze­nia na­wet nie po­my­ślał o tym, żeby na bie­żą­co go czy­tać i tłu­ma­czyć. Ma­chi­nal­nie prze­su­wał kart­kę wzdłuż ko­lumn i za­pi­sy­wał roz­wią­za­nie. Ko­lej­na li­te­ra, ko­lej­na ko­lum­na. I jesz­cze jed­na. Ziew­nął. Rzu­cił okiem na swo­je za­pi­ski i na­gle do jego ospa­łe­go umy­słu za­czę­ła do­cie­rać treść ko­mu­ni­ka­tu. Zmę­cze­nie znik­nę­ło jak ręką od­jął. Przy­spie­szył pra­cę. Wła­śnie mie­rzył się z dwo­ma wy­ra­za­mi o de­cy­du­ją­cym zna­cze­niu. Błę­kit­ne li­te­ry ukła­da­ły się w zle­pek:

PFNVTHSSG ACOR­DU­QKC­TYHK

Wła­dy­sław z emo­cji za­czął co­raz czę­ściej po­peł­niać błę­dy, my­li­ły mu się ko­lum­ny, raz po raz mu­siał się co­fać, co tyl­ko po­tę­go­wa­ło iry­ta­cję. Li­te­ry mi­go­ta­ły mu przed ocza­mi. Sa­piąc i po­cąc się, do­brnął wresz­cie do koń­ca i spoj­rzał na swo­je dzie­ło. Klu­czo­we wy­ra­zy brzmia­ły:

ALE­XAN­DER ZVIERZ­CHO­VSKI

***

– Nie są­dzi­łem, że zo­ba­czy­my się jesz­cze w War­sza­wie. Cóż ta­kie­go się sta­ło, że na­le­gał pan na oso­bi­ste spo­tka­nie? Nie mu­szę chy­ba mó­wić, jak bar­dzo to na­ra­ża…

– Bę­dzie pan ła­skaw da­ro­wać so­bie po­ucze­nia, puł­kow­ni­ku. Nie za­wra­cał­bym panu gło­wy, gdy­by spra­wa była bła­ha.

– Cze­mu za­tem za­wdzię­czam ten za­szczyt?

– Mamy pro­blem. Włoch nie pra­co­wał sam. Wy­glą­da na to, że za­nim zło­ży­łem mu wi­zy­tę w ho­te­lu, zdą­żył prze­ka­zać ko­muś wia­do­mość.

– Niech to szlag! Jak się pan do­wie­dział?

– Zbo­cze­nie za­wo­do­we. Przed wy­jaz­dem chcia­łem ro­zej­rzeć się raz jesz­cze po miej­scach, w któ­rych naj­czę­ściej by­wał Vir­le­one. In­tu­icja mnie nie za­wio­dła, oka­za­ło się, że w ko­ście­le przy Świę­to­jań­skiej miał skrzyn­kę kon­tak­to­wą, w któ­rej zo­sta­wił mel­du­nek. Ode­bra­ła go za­kon­ni­ca, sza­ryt­ka.

– Nie do­ce­ni­li­śmy prze­ciw­ni­ka. Nie są­dzi­łem, że mają też agent­ki w ha­bi­tach.

– Ta sio­stra to tyl­ko po­sła­niec, jej za­cho­wa­nie wska­zy­wa­ło, że jest ama­tor­ką. Szu­ka­my tego, kto ją wy­słał. Czy przy­niósł pan li­stę, o któ­rą pro­si­łem?

– Ow­szem. We­dług wy­wia­dow­ców III Od­dzia­łu Kan­ce­la­rii Oso­bi­stej Jego Ce­sar­skiej Mo­ści to na­zwi­ska wszyst­kich za­gra­nicz­nych du­chow­nych prze­by­wa­ją­cych obec­nie w War­sza­wie.

– Tu­taj, puł­kow­ni­ku, to ten. Jego szu­ka­my, za­trzy­mał się u sióstr mi­ło­sier­dzia na Tam­ce. Ra­dzę na po­czą­tek ob­jąć za­kład ści­słą ob­ser­wa­cją. Nie moż­na do­pu­ścić, żeby te in­for­ma­cje opu­ści­ły gra­ni­ce Kró­le­stwa.

– Gu­éu­el­le? Li­kwi­da­cja na­stęp­ne­go księ­dza wzbu­dzi po­dej­rze­nia, nikt nie na­bie­rze się dwa razy na szty­let­ni­ków.

– Mam lep­szy po­mysł. Pa­mię­ta pan nie­uda­ny za­mach na ge­ne­ra­ła Ber­ga w ze­szłym roku?

***

Za­mknął oczy i po­chy­lił gło­wę. Po­wo­li wcią­gnął po­wie­trze, po­zwa­la­jąc, aby aro­mat roz­szedł się po noz­drzach. De­li­kat­nie za­krę­cił kie­lisz­kiem i po­wą­chał raz jesz­cze. Cza­sza w kształ­cie tu­li­pa­na sku­pia­ła woń wy­dzie­la­ną przez ru­bi­no­wy płyn. Wy­raź­nie do­mi­no­wa­ły w nim nuty ko­rze­ni i cy­tru­sów. Wła­dy­sław umo­czył usta, cze­ka­jąc, aż wra­że­nie na koń­cu ję­zy­ka do­peł­ni i pod­kre­śli do­zna­nia za­pa­cho­we.

– Miło wi­dzieć, że wiesz, jak na­le­ży sma­ko­wać szla­chet­ne owo­ce win­ne­go krze­wu i pra­cy rąk ludz­kich. – Gu­éu­el­le przy­glą­dał się za­war­to­ści swo­je­go kie­lisz­ka pod świa­tło, oce­nia­jąc bar­wę i przej­rzy­stość trun­ku. Prze­szli na ty w po­ło­wie po­przed­niej bu­tel­ki.

– „Każ­dy czło­wiek sta­wia naj­pierw do­bre wino, a gdy się na­pi­ją, wów­czas gor­sze. Ty za­cho­wa­łeś do­bre wino aż do tej pory” – Wła­dy­sław, roz­pie­ra­jąc się wy­god­nie na krze­śle, za­cy­to­wał sta­ro­stę we­sel­ne­go z Kany Ga­li­lej­skiej. Al­ko­hol miał ide­al­ną tem­pe­ra­tu­rę. Garb­ni­ki spra­wia­ły, że ję­zyk wy­da­wał się nie­co szorst­ki, ale cierp­kość była do­sko­na­le zba­lan­so­wa­na.

– No pro­szę, jak do­brze się ro­zu­mie­my! – Fran­cuz po­ki­wał gło­wą z uzna­niem. Rap­tem spo­waż­niał. – Prze­my­śla­łeś moją pro­po­zy­cję?

Klo­no­wiej­ski za­wa­hał się, nim od­po­wie­dział. Po za­po­zna­niu się z tre­ścią od­szy­fro­wa­nej wia­do­mo­ści Gu­éu­el­le po­sta­no­wił wy­je­chać z War­sza­wy. Za­mie­rzał nie­zwłocz­nie udać się do Rzy­mu, aby zdać prze­ło­żo­nym re­la­cję ze swo­jej mi­sji i prze­ka­zać od­kry­cia ojca Mat­teo do­ty­czą­ce dzia­łal­no­ści po­dwój­ne­go agen­ta w su­tan­nie, któ­ry krzy­żu­je szy­ki Wa­ty­ka­nu. Za­bi­ty wło­ski je­zu­ita nie ujaw­nił wpraw­dzie jego na­zwi­ska, ale opi­sał efek­ty współ­pra­cy wia­ro­łom­cy z car­ską taj­ną po­li­cją. Ksiądz Phi­lip­pe są­dził, że Vir­le­one zgi­nął, bo od­krył lub był bli­ski od­kry­cia toż­sa­mo­ści zdraj­cy. Nie było na­to­miast wąt­pli­wo­ści co do roli, jaką ów szpieg ode­grał w spi­sku wy­mie­rzo­nym w pol­ską emi­gra­cję. I w tym miej­scu za­czy­nał się dy­le­mat Wła­dy­sła­wa, Gu­éu­el­le bo­wiem za­chę­cał do­mi­ni­ka­nia do wspól­ne­go wy­jaz­du i wstą­pie­nia na sta­łe w sze­re­gi wy­wia­du pa­pie­skie­go.

– Ta per­spek­ty­wa jest ku­szą­ca, ale za­sta­na­wiam się, czy ra­czej nie po­wi­nie­nem po­je­chać do Pa­ry­ża, by ostrzec ro­da­ków przed tym pro­wo­ka­to­rem Zwierz­chow­skim. – Wła­dy­sław do­pił ostat­ni łyk i od­sta­wił kie­li­szek.

– Skąd pew­ność, że cię po­słu­cha­ją? – W gło­sie księ­dza po­brzmie­wa­ły wąt­pli­wo­ści. – A poza tym, de­ma­sku­jąc Zwierz­chow­skie­go, zbi­jesz tyl­ko jed­ne­go pion­ka, a nam cho­dzi o jego mo­co­daw­ców. Pra­cu­jąc ra­zem, mamy więk­sze szan­se. Po­wiedz szcze­rze, nie od­po­wia­da ci taka służ­ba?

– Wprost prze­ciw­nie, wy­da­je mi się, że czu­ję na­wet po­wo­ła­nie w tym kie­run­ku.

– No więc w czym rzecz? Na­dal chcesz wo­jo­wać z ca­rem u boku księ­dza Brzó­ski?

– Nie, od tego po­my­słu już mnie od­wio­dłeś. Za­sta­na­wiam się tyl­ko, czy nie uda­ło­by mi się sku­tecz­niej po­wstrzy­mać agen­tów Tre­po­wa, dzia­ła­jąc poza wa­szy­mi struk­tu­ra­mi, któ­re, jak wi­dać, są roz­pra­co­wa­ne przez wro­ga.

– A za­tem cały czas my­ślisz przede wszyst­kim ka­te­go­ria­mi spra­wy pol­skiej…

Fran­cuz nie do­koń­czył, bo do po­ko­ju we­szła sio­stra Ma­rian­na.

– No pięk­nie! Zo­sta­wić was na chwi­lę i od razu na sto­le po­ja­wia­ją się bu­tel­ki! – za­wo­ła­ła ener­gicz­nie sza­ryt­ka. – Po tym an­cy­mo­nie, moim ku­zy­nie, mo­głam się spo­dzie­wać naj­gor­sze­go, ale że ksiądz od­da­je się zgub­ne­mu na­ło­go­wi opil­stwa, to by mi do gło­wy nie przy­szło!

– No co też sio­stra mówi, ja­kie­mu na­ło­go­wi? My so­bie z umia­rem de­gu­stu­je­my Boże dary, roz­trzą­sa­jąc waż­kie te­ma­ty, a tu ta­kie oskar­że­nia? – Gu­éu­el­le do­bro­tli­wie po­gro­ził za­kon­ni­cy pal­cem. – „Nie sądź­cie, aby­ście nie byli są­dze­ni”!

– Pro­rok Iza­jasz mówi wy­raź­nie: „Bia­da tym, któ­rzy są bo­ha­te­ra­mi w pi­ciu wina i śmiał­ka­mi w mie­sza­niu sy­ce­ry!” – Sio­stra Woj­nył­ło wpa­da­ła w ka­zno­dziej­ski za­pał. – A sam Pan Je­zus w Ewan­ge­lii we­dług Świę­te­go Łu­ka­sza ostrze­ga: „Uwa­żaj­cie na sie­bie, aby wa­sze ser­ca nie były ocię­ża­łe wsku­tek ob­żar­stwa, pi­jań­stwa i trosk do­cze­snych, żeby ten dzień nie spadł na was znie­nac­ka jak po­trzask”!

Wła­dy­sław na wi­dok…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: