- W empik go
Agentka Churchilla - ebook
Agentka Churchilla - ebook
Młoda kobieta zrekrutowana z zespołu maszynistek, by zostać szpiegiem aliantów w okupowanej przez Niemców Francji. Odważnie stawia czoła przydzielonym misjom, ryzykując wszystko dla kraju i dla mężczyzny, którego kocha!
Londyn, 1941 rok. Pod budynkiem Westminsteru, w gabinecie Winstona Churchilla, kobiety tłoczą się przy biurkach, pisząc poufne dokumenty i raporty.
Rose Teasdale pracuje na dwie zmiany, odkąd jej rodzice zginęli w zamachu bombowym. Liczy się dla niej tylko zwycięstwo w wojnie. Kiedy sam Churchill zwraca uwagę na jej biegłość w języku francuskim, pojawia się rzadka, ale niebezpieczna okazja. Kobieta zostaje zrekrutowana do tajnej brytyjskiej organizacji zajmującej się szpiegostwem w okupowanej przez nazistów Europie.
Ile będzie w stanie poświęcić w imię wolności i miłości, nie tylko do swojego kraju?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83295-86-2 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, Anglia – 12 lutego 1941 roku
W sto pięćdziesiątym dziewiątym dniu niemieckich nalotów na Wielką Brytanię Rose Teasdale siedziała w sali numer 60 podziemnej kwatery gabinetu wojennego Winstona Churchilla, zajęta przepisywaniem korespondencji. Z maszyny marki Remington Noiseless dobiegał cichy stukot czcionek uderzających w taśmę nasączoną atramentem. Maszynistki co chwila naciskały dźwignię powrotu wózka, nie spuszczając wzroku z odręcznie zapisanych notatek. Zadaniem zespołu sekretarek, stłoczonych w betonowym bunkrze wraz z kilkoma telefonistkami, było przygotowanie roboczych wersji dokumentów powstałych w ciągu niespokojnego popołudnia wypełnionego posiedzeniami gabinetu.
– Dzięki jednemu z twoich sprawozdań zbliżymy się do zwycięstwa – szepnęła Rose, zwracając się do Lucy, siedzącej obok niej młodej maszynistki w okularach.
Lucy, ze zwieszonymi ze zmęczenia ramionami, uśmiechnęła się tylko i zwiększyła tempo uderzeń w klawisze.
Sala numer 60, bunkier o rozmiarach dwadzieścia na dwadzieścia stóp znajdujący się głęboko w podziemiach gmachu Ministerstwa Skarbu w Westminsterze, była częścią kompleksu izb tworzących wojenną kwaterę rządu Churchilla. Nie pracowali tu oficerowie armii brytyjskiej, tylko grupa kobiet w cywilnych ubraniach. Siedem operatorek ze słuchawkami na uszach przekładało wtyczki w panelu centrali komunikacyjnej. Telefonistki siedziały na obrotowych stołkach przypominających barowe, tyłem do maszynistek, które zajmowały miejsca przy niewielkich drewnianych biurkach. Było tu ciasno, ale Rose, drobna dwudziestodwulatka o wzroście pięciu stóp, nie przejmowała się panującym w pomieszczeniu ściskiem. W odróżnieniu od pozostałych, znacznie od niej wyższych kobiet, miała krótkie nogi i mogła je bez problemu wsunąć pod blat swojego stanowiska.
Część maszynistek, w tym Rose, była absolwentkami szkoły dla sekretarek prowadzonej w Londynie przez panią Clarence Hoster. Placówka ta cieszyła się doskonałą opinią i uważano, że osoby, które ją ukończą, stają się godnymi zaufania asystentkami. Zdaniem Rose to właśnie dzięki temu tak szybko trafiła do sali numer 60, chociaż właściwie wcale nie zamierzała pracować w głównym wojskowym ośrodku dowodzenia w Wielkiej Brytanii. Jednak kiedy we wrześniu ubiegłego roku Hitler rozpoczął kampanię nalotów bombowych na Londyn, Rose, która była wtedy zatrudniona jako sekretarka w Ministerstwie Skarbu, uzyskała certyfikat bezpieczeństwa. Umundurowany strażnik zaprowadził ją do piwnicy budynku, gdzie otrzymała nowe zadanie: miała przepisywać dokumenty dla wojennego gabinetu Zjednoczonego Królestwa.
Pierwsze dni pracy w nowym miejscu były dla niej pełne napięcia. Dopadła ją trema z powodu obecności premiera i innych wysokich rangą urzędników, przez co popełniała błędy podczas pisania; zdarzyło się nawet, że zalała filiżanką letniej herbaty dokument, który właśnie przygotowała. Zapach palonego tytoniu z cygara Churchilla unoszący się w zastałym powietrzu przyprawiał ją o mdłości. Na domiar złego naloty Luftwaffe, które zdarzały się niemal każdej nocy, zmuszały mieszkańców Londynu do zejścia do schronów, więc jeśli Rose w oczekiwaniu na kolejną zmianę nie spała w pomieszczeniu na głębszej kondygnacji, często nazywanym dołkiem, w trakcie bombardowania miasta spędzała noc z rodzicami na nieczynnej stacji metra Bethnal Green.
Mijały kolejne dni i Rose przyzwyczaiła się do szorstkiego zachowania Churchilla i jego podwładnych. Przetrwamy dzięki ich hartowi ducha – mówiła sobie, gdy przepisywała poufny raport dotyczący potencjalnych miejsc desantu, w których Hitler mógłby rozpocząć inwazję lądową na Wielką Brytanię. Ciarki przechodziły ją po plecach na myśl o tym, że ulicami Londynu mogłyby maszerować niemieckie oddziały. Rose, podobnie jak większość londyńczyków, usiłowała żyć tak jak dotąd, mimo straszliwych zniszczeń i wielu ofiar śmiertelnych. Jednak jej podejście nie wynikało wyłącznie z wewnętrznej motywacji. Była przekonana, że w największym stopniu wpłynęła na nie śmierć jej brata, Charliego.
Charlie, pilot RAF-u i jedyny brat Rose, zginął w sierpniu, gdy jego spitfire został zestrzelony nad kanałem La Manche. Ciała nigdy nie odnaleziono. Rose miała nadzieję, że brat zmarł szybko i los oszczędził mu niepotrzebnych cierpień. Wraz z rodzicami, Emilienne i Herbertem, pogrążyła się w rozpaczy. Na blatach służbowych biurek nie wolno było stawiać rodzinnych fotografii, więc przechowywała zdjęcie Charliego w górnej szufladzie. Pochodziło sprzed wielu lat i przedstawiało chłopca z dołeczkami w policzkach i rozbrajającym uśmiechem, a zrobiono je w domu dziadków we Francji, gdzie Rose i jej brat spędzali letnie wakacje. Kiedy ogarniał ją smutek albo zmęczenie – co zdarzało się znacznie częściej, niż gotowa była się do tego przyznać – otwierała szufladę, żeby popatrzeć na twarz Charliego. Bardzo mi ciebie brakuje – powtarzała w myślach. Potem wracała do pracy jeszcze bardziej zdeterminowana, by wykonać swoje obowiązki i pomóc ojczyźnie.
Włożyła do maszyny czystą kartkę, gdy usłyszała w korytarzu zbliżający się stukot butów na wysokim obcasie.
– Gwyneth zachorowała na zapalenie migdałków – oznajmiła kobieta w średnim wieku, gdy weszła do pomieszczenia. – Któraś z was musi wziąć dwudziestoczterogodzinną zmianę.
Rose uniosła głowę. Przy drzwiach stała kierowniczka zespołu sekretarek, Gladys Goswick, ubrana w oliwkowozieloną wełnianą spódnicę i żakiet w tym samym kolorze.
Maszynistki przerwały pracę i odsunęły dłonie znad klawiatur. Część telefonistek nie zwróciła uwagi na pojawienie się pani Goswick i nadal zajmowała się przełączaniem rozmów.
– Lucy? – Kierowniczka skierowała spojrzenie na jedną z kobiet. Ta skinęła głową i spuściła wzrok.
Maszynistki miały niewiele do powiedzenia w kwestii harmonogramu roboczego. Jeśli trzeba było pracować w nadgodzinach albo jeśli któraś z dziewczyn nie mogła przyjść z powodu choroby, losowo przydzielano im podwójne dyżury. Gladys Goswick cieszyła się opinią dobrej kierowniczki, jednak rzadko rozmawiała z podwładnymi o sprawach osobistych – w odróżnieniu od Rose, której zdaniem należało bliżej poznać życie koleżanek z pracy. Z rozmów prowadzonych podczas przerw obiadowych w stołówce ministerstwa zapamiętała, że Lucy chciała spędzić dzisiejszy wieczór ze swoim chłopakiem. Jonathan był strażakiem i po raz pierwszy od dwóch tygodni nie miał nocnego dyżuru.
Kierowniczka odwróciła się i skierowała do wyjścia.
– Przepraszam bardzo, pani Goswick – odezwała się Rose, a jej szefowa zatrzymała się w pół kroku i oparła ręce na biodrach. – Czy mogłabym wziąć dzisiejszy wieczór zamiast Lucy?
Lucy otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
– Mam kilka raportów do dokończenia – dodała Rose, wskazując plik dokumentów. – Nie jestem zmęczona i sądzę, że dam radę jeszcze sporo zrobić. – Miała nadzieję, że pani Goswick nie widzi ciemnych kręgów pod jej oczami.
Kobieta kiwnęła głową i opuściła salę.
– Dziękuję, Rose! – powiedziała Lucy, nachylając się bliżej. – Obiecuję, że ci się odwdzięczę!
– Nie ma sprawy. Bawcie się dobrze z Jonathanem.
Lucy już od ponad roku spotykała się z mężczyzną, który ryzykował życie, by ratować mieszkańców stolicy z pożarów i zawalonych budynków. Rose przypuszczała, że w końcu się pobiorą. Sama wierzyła, że pewnego dnia również spotka kogoś, z kim będzie chciała spędzać czas, jednak z powodu wojny odłożyła sprawy uczuciowe na później, a od śmierci brata wolała po prostu pogrążyć się w pracy.
W czasie przerwy Rose poszła do budki telefonicznej stojącej przed budynkiem Ministerstwa Skarbu. Maszynistki nie mogły korzystać z telefonów znajdujących się w podziemnej kwaterze, bo były one przeznaczone wyłącznie do rozmów służbowych, więc wspięła się na schody, pokazała przepustkę przy wyjściu i pomaszerowała na koniec ulicy. Dotarłszy do budki, podniosła słuchawkę, wrzuciła monetę i wykręciła numer rodziców.
– Sklep spożywczy Teasdale’ów, słucham – rzucił dość opryskliwie ojciec.
– Dzień dobry, tato.
– Rose! – W głosie mężczyzny zabrzmiały cieplejsze tony. – Wszystko u ciebie w porządku?
– Będę miała dodatkowy dyżur – odparła Rose. – Wrócę do domu rano.
– Głowa do góry! Churchill cię potrzebuje i na pewno sobie świetnie radzisz, w przeciwnym razie nie zmuszałby cię do tak ciężkiej pracy.
Sama się zgłosiłam – pomyślała Rose.
– Churchill ma osobistych asystentów i asystentki – powiedziała tylko. – Ja jestem zaledwie jedną z maszynistek.
– Dzięki twojej pomocy wygramy tę cholerną wojnę.
Rose poczuła przypływ pewności siebie. Ojciec zawsze potrafił sprawić, że rosła jej śmiałość.
– Hej! Te pomarańcze są dla dzieci! – krzyknął niespodziewanie.
Odsunęła słuchawkę od ucha. Przypomniała sobie napis wykonany przez mamę i umieszczony obok niewielkiego koszyka z pomarańczami, które dotarły z Ameryki w jednym z nielicznych transportów. Przydział tych owoców przysługiwał wyłącznie dzieciom. Jej rodzice nienawidzili racjonowania żywności, jednak ściśle przestrzegali przepisów administracyjnych obowiązujących sprzedawców.
– Przepraszam – odezwał się po chwili Herbert. – Ci cholerni klienci jakoś ciągle nie mogą zauważyć napisu.
– Jasne, tato.
– Może zrobię tobie i mamie na śniadanie jajecznicę z grzankami?
– Świetny pomysł!
– Czy chcesz porozmawiać z mamą?
– Jeśli jest w pobliżu...
– Emilienne! – zawołał ojciec. – Dzwoni Rose!
Czekając, aż mama podejdzie do aparatu, Rose myślała o historii swoich rodziców. W czasie wielkiej wojny 1914–18 Herbert był żołnierzem piechoty i stacjonował na froncie zachodnim. Emilienne, szwaczka z Paryża, zgłosiła się do służby w roli pielęgniarki. Poznali się, zakochali, a po wojnie przeprowadzili do Londynu. Dobrze, że postanowili osiedlić się w Anglii, a nie pozostać we Francji, w przeciwnym razie musieliby teraz żyć pod niemiecką okupacją.
– Bonjour, ma chérie – powiedziała Emilienne.
– Bonjour, maman.
– Znowu zostajesz po godzinach?
– Tak – odparła Rose, nieco rozczarowana, że mama przeszła na angielski.
– Przepracowujesz się.
Ty też – pomyślała. Jeśli Emilienne nie była akurat zajęta w sklepie, dorabiała jako szwaczka, a zleceniami zajmowała się w nocy, w schronie przeciwlotniczym.
– Jak tam twoje plecy?
– Nadal zesztywniałe.
– Leżenie na betonowej podłodze stacji metra jest niezdrowe dla twojego kręgosłupa. Zabierz do schronu dodatkowe koce. I możesz też wziąć poduszkę z mojego łóżka, podłożysz ją sobie pod plecy.
– Dobrze, kochanie. – Emilienne powiedziała to z wdzięcznością, najwyraźniej wzruszona troską córki.
Rose rozmawiała z nią jeszcze przez kilka minut, unikając poruszania tematów, które mogłyby przypominać o śmierci Charliego. Od jego symbolicznego pogrzebu minęło już parę miesięcy, jednak w słowach wypowiadanych przez Emilienne nieustannie pobrzmiewał smutek. Rose nie wiedziała, czy mama kiedykolwiek otrząśnie się z rozpaczy.
– Spróbuj dziś w nocy trochę odpocząć – dodała na koniec Emilienne.
– Ty też, mamo.
Rose wyszła z budki telefonicznej. Słońce już schowało się za budynkiem i ulicę przykrył atramentowy cień. Zrobiło się chłodniej, więc wsadziła dłonie do kieszeni palta. Właściciele zamykali sklepy, a trotuary zaczęły się zapełniać ludźmi zmierzającymi do schronów. Czy Luftwaffe kiedykolwiek da za wygraną? Gdy szła pilnowanymi przez żołnierzy schodami prowadzącymi trzydzieści stóp pod gmach Ministerstwa Skarbu, zastanawiała się, czy bunkier rządowej kwatery wytrzymałby bezpośrednie trafienie bomby. Po chwili odgoniła tę myśl.
Wróciła do sali numer 60. Większość kobiet udała się już do domów, na wieczornej zmianie zostały dziś tylko dwie maszynistki, w tym Rose, oraz trzy telefonistki. Dwie godziny po rozpoczęciu dyżuru rozbłysły żarówki na panelu centrali telefonicznej, a operatorki zaczęły wciskać wtyczki do gniazdek i łączyć rozmowy. Nad kanałem La Manche zauważono samoloty Luftwaffe. Rose zwiększyła tempo pisania. Rozległ się dźwięk syren alarmowych – zduszone, przerażające wycie, które nawet tutaj, głęboko pod budynkiem, wywołało na jej rękach gęsią skórkę. Po piętnastu minutach syreny ucichły. Pomiędzy uderzeniami w klawisze Rose słyszała stłumione dudnienie bomb wybuchających w różnych częściach miasta. Nacisnęła dźwignię powrotu wózka. Niech Bóg ma nas w swojej opiece!
Uniosła głowę, gdy usłyszała jakiś szmer na zewnątrz. Dwóch oficerów – rozpoznała generała Ismaya i komandora porucznika Thompsona – minęło drzwi jej pomieszczenia, zmierzając do Sali Map.
Echo ich kroków oddaliło się korytarzem i po chwili trzasnęły zamykane drzwi. Operatorki odbierały kolejne połączenia i coraz szybciej wtykały końcówki kabli w labirynt elektrycznych urządzeń. Oddech Rose przyspieszył. Wyciągnęła przepisany dokument z maszyny i spięła wszystkie kartki raportu.
Nalot skończył się grubo po północy, dopiero o 1.34 zabrzmiał sygnał odwołania alarmu. Kobiety z sali numer 60, z wyjątkiem Rose i trzydziestojednoletniej telefonistki Margaret, zeszły na dół, żeby odpocząć przez parę minut. Margaret przez cały czas łączyła rozmowy, a Rose dokończyła przepisywanie kolejnego raportu. Walcząc z opanowującą ją sennością, przestała stukać w klawisze i otworzyła szufladę biurka.
– Przetrwaliśmy kolejny nalot, Charlie – powiedziała, zerkając do wnętrza.
– Z kim pani rozmawia? – odezwał się niski męski głos.
Uniosła głowę. W progu stał premier Winston Churchill we własnej osobie. Był ubrany w czarny wełniany płaszcz i pilśniowy kapelusz z wygiętym rondem. W zębach ściskał na wpół wypalone cygaro, przez co jego lewy policzek wydawał się nieco spuchnięty.
Poczuła, że jej serce zaczyna szybciej bić. Zerknęła na koleżankę, która właśnie odbierała połączenie. Rose była zmęczona i nie potrafiła wymyślić na poczekaniu wytłumaczenia, dlaczego mówi do siebie. Podniosła się, szurając krzesłem.
– Mam tu zdjęcie mojego brata, panie premierze – wyjaśniła.
Churchill pociągnął cygaro, którego koniec rozżarzył się na chwilę, po czym wszedł do pomieszczenia.
Rose zatrzęsły się nogi i musiała chwycić dłońmi blat biurka. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby premier w trakcie jej dyżuru wszedł do sali numer 60, zresztą jego współpracownicy też zaglądali tu rzadko, jeśli nie wcale. Chociaż maszynistki przygotowywały dla gabinetu mnóstwo dokumentów, to cała praca przechodziła przez kierowniczkę, Gladys Goswick – zarówno zlecenia, jak i gotowe materiały. Bezpośrednie kontakty między cywilnymi pracowniczkami i doradcami Churchilla były w ramach obowiązujących procedur ograniczone do minimum.
– Pozwoli pani? – zapytał premier, podchodząc do Rose i wskazując otwartą szufladę. Gdy skinęła głową, przyjrzał się fotografii.
– To zdjęcie mojego brata, Charliego, z czasów, gdy był małym chłopcem. Nie wolno nam stawiać fotografii na biurkach, więc schowałam je do szuflady. – Rose nerwowo zaczerpnęła powietrza, wdychając zapach tytoniu. – Zginął w sierpniu, gdy jego maszyna została zestrzelona nad kanałem La Manche.
Churchill uniósł wzrok.
– Jak się pani nazywa?
– Rose Teasdale, panie premierze. – Czuła, jak serce wali jej w klatce piersiowej.
– Panno Teasdale... Jest mi niezmiernie przykro z powodu śmierci pani brata. Męstwo, którym się wykazał, broniąc Wysp przed faszystowskim najeźdźcą, pozostanie na zawsze w sercach mieszkańców naszego kraju. – Churchill zamilkł na chwilę i wyjął cygaro z ust. – Wielka Brytania nigdy nie zapomni złożonej przez niego ofiary. Ja również jej nie zapomnę.
– Dziękuję, panie premierze – odparła Rose, z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy.
Churchill odwrócił się i skierował do wyjścia, ale zatrzymał się w pół drogi.
– Panno Teasdale...
– Tak, panie premierze?
– Proszę przekazać wiadomość naszej telefonistce. – Wskazał cygarem Margaret, która właśnie przełączała rozmowę. – Jeśli pani Churchill będzie o mnie dopytywać, niech ją poinformuje, że odpoczywam w swoim gabinecie.
– Dobrze, proszę pana.
Churchill uchylił kapelusza i wyszedł z sali.
Oszołomiona Rose nadal stała przy biurku, wsłuchując się w stukot kroków premiera na schodach. Zrozumiała, że szef rządu wcale nie wybiera się do swojego prywatnego pokoju. Słyszała plotki, że Churchill obserwuje przebieg nalotów z dachu budynku ministerstwa. Ciekawe, co zobaczy dzisiaj? – pomyślała. Które dzielnice zostały zniszczone? Ilu ludzi zginęło?
Churchill miał opinię człowieka szorstkiego i zdecydowanego, jednak Rose była przekonana, że jego serce przepełnia szczera troska o współobywateli. Wierzyła, że jest właściwym przywódcą, dzięki któremu świat zdoła przeciwstawić się agresji hitlerowskich Niemiec.
Po zakończeniu dyżuru opuściła podziemną kwaterę. Na zewnątrz londyńczycy zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, nie zwracając uwagi na ryk silników wozów straży pożarnej. W różnych częściach miasta unosił się dym, jednak najwięcej pożarów wybuchło chyba w pobliżu doków na East Endzie. Rose wsiadła do metra na stacji Westminster. Zajęła miejsce w wagonie, odchyliła się na siedzeniu i próbowała się nieco zdrzemnąć, jednak z głodu rozbolał ją brzuch. Zupełnie bez sensu zrezygnowała z kolacji, a w trakcie zmiany nie zrobiła sobie przerwy na posiłek. Nie mogła się doczekać na śniadanie z rodzicami, a jeszcze bardziej na możliwość opowiedzenia im o krótkiej rozmowie z premierem. Nie sądziła, żeby w jakikolwiek sposób naruszało to obowiązującą ją tajemnicę służbową.
Dotarłszy na stację Whitechapel, wysiadła na peron i wspięła się po schodach na górę. Na zewnątrz unosił się zapach spalonego drewna i benzyny, jednak z ulgą stwierdziła, że wejście do schronu nie zostało zniszczone. Za to włosy zjeżyły jej się na karku, gdy usłyszała w pobliżu wycie strażackich syren. Przyspieszyła kroku, maszerując wzdłuż Bethnal Green Road, jednak z każdym krokiem syreny stawały się coraz głośniejsze. W oddali dostrzegła tłumek gęstniejący obok jej domu na Pott Street i poczuła ucisk w żołądku. Pobiegła tam i przepchnęła się przez kilkudziesięcioosobową grupę ludzi zgromadzonych na rogu. Teren został odgrodzony przez strażaków. Mężczyźni o twarzach ubrudzonych potem i sadzą polewali wodą ruiny kilku budynków.
– Nie! – zawołała i przecisnęła się między osobami stojącymi na trotuarze. – Przepuśćcie mnie!
Sklep spożywczy Teasdale’ów i położone na piętrze mieszkanie Rose i jej rodziców zmieniły się – prawdopodobnie w wyniku bezpośredniego trafienia bomby lotniczej – w dymiący pagórek cegieł i zwęglonego drewna.
– Mamo! – zawołała z przerażeniem Rose. – Tato!
Gdy zbliżyła się do sterty gruzów, ktoś chwycił ją za ramię.
– Nie może pani tam wejść – powiedział policjant.
– To mój dom! – wykrzyknęła. – Czy ktoś był w środku?!
– Strażacy starają się to sprawdzić. – Funkcjonariusz puścił jej rękę. – Proszę się odsunąć.
Rose zaczęła się przeciskać przez zebrany tłum, wykrzykując imiona rodziców, aż w końcu zupełnie zdarła sobie gardło. Spotkała kilkoro sąsiadów – większość spędziła noc na stacji metra, jednak nikt nie zauważył tam Herberta i Emilienne. Po kilku minutach strażacy zakręcili wodę. Jeden z nich założył uprząż, a potem został opuszczony na linie do jamy prowadzącej do piwnicy sklepu. Parę minut później koledzy wyciągnęli go na powierzchnię. Trzymał w objęciach obsypaną popiołem postać, której ręce zwisały bezwładnie po bokach. Na miejsce przybiegł sanitariusz. Zbadał ofiarę, po czym smutno pokręcił głową.
Wytężywszy wszystkie siły, Rose przepchnęła się obok policjanta pilnującego pogorzeliska. Pomknęła do sanitariusza i padła na kolana. Mimo grubej warstwy sadzy, którą pokryte były zwłoki, od razu rozpoznała tę kobietę po koszuli nocnej i długości włosów.
– Nie! – wrzasnęła. Nagle ogarnęły ją mdłości i zebrało jej się na wymioty. Delikatnie starła czubkiem palca popiół z powiek matki, a potem położyła głowę na jej nieruchomej piersi i zaczęła łkać. Kiedy w końcu odważyła się otworzyć oczy, ujrzała dwóch strażaków, którzy wydobywali spośród gruzów pozbawione życia ciało ojca.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------