Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Agentka Churchilla - ebook

Data wydania:
14 sierpnia 2024
Ebook
52,90 zł
Audiobook
52,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Agentka Churchilla - ebook

Młoda kobieta zrekrutowana z zespołu maszynistek, by zostać szpiegiem aliantów w okupowanej przez Niemców Francji. Odważnie stawia czoła przydzielonym misjom, ryzykując wszystko dla kraju i dla mężczyzny, którego kocha!

Londyn, 1941 rok. Pod budynkiem Westminsteru, w gabinecie Winstona Churchilla, kobiety tłoczą się przy biurkach, pisząc poufne dokumenty i raporty.

Rose Teasdale pracuje na dwie zmiany, odkąd jej rodzice zginęli w zamachu bombowym. Liczy się dla niej tylko zwycięstwo w wojnie. Kiedy sam Churchill zwraca uwagę na jej biegłość w języku francuskim, pojawia się rzadka, ale niebezpieczna okazja. Kobieta zostaje zrekrutowana do tajnej brytyjskiej organizacji zajmującej się szpiegostwem w okupowanej przez nazistów Europie.

Ile będzie w stanie poświęcić w imię wolności i miłości, nie tylko do swojego kraju?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83295-86-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Lon­dyn, An­glia – 12 lu­tego 1941 roku

W sto pięć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym dniu nie­miec­kich na­lo­tów na Wielką Bry­ta­nię Rose Te­as­dale sie­działa w sali nu­mer 60 pod­ziem­nej kwa­tery ga­bi­netu wo­jen­nego Win­stona Chur­chilla, za­jęta prze­pi­sy­wa­niem ko­re­spon­den­cji. Z ma­szyny marki Re­ming­ton No­ise­less do­bie­gał ci­chy stu­kot czcio­nek ude­rza­ją­cych w ta­śmę na­są­czoną atra­men­tem. Ma­szy­nistki co chwila na­ci­skały dźwi­gnię po­wrotu wózka, nie spusz­cza­jąc wzroku z od­ręcz­nie za­pi­sa­nych no­ta­tek. Za­da­niem ze­społu se­kre­ta­rek, stło­czo­nych w be­to­no­wym bun­krze wraz z kil­koma te­le­fo­nist­kami, było przy­go­to­wa­nie ro­bo­czych wer­sji do­ku­men­tów po­wsta­łych w ciągu nie­spo­koj­nego po­po­łu­dnia wy­peł­nio­nego po­sie­dze­niami ga­bi­netu.

– Dzięki jed­nemu z two­ich spra­woz­dań zbli­żymy się do zwy­cię­stwa – szep­nęła Rose, zwra­ca­jąc się do Lucy, sie­dzą­cej obok niej mło­dej ma­szy­nistki w oku­la­rach.

Lucy, ze zwie­szo­nymi ze zmę­cze­nia ra­mio­nami, uśmiech­nęła się tylko i zwięk­szyła tempo ude­rzeń w kla­wi­sze.

Sala nu­mer 60, bun­kier o roz­mia­rach dwa­dzie­ścia na dwa­dzie­ścia stóp znaj­du­jący się głę­boko w pod­zie­miach gma­chu Mi­ni­ster­stwa Skarbu w West­min­ste­rze, była czę­ścią kom­pleksu izb two­rzą­cych wo­jenną kwa­terę rządu Chur­chilla. Nie pra­co­wali tu ofi­ce­ro­wie ar­mii bry­tyj­skiej, tylko grupa ko­biet w cy­wil­nych ubra­niach. Sie­dem ope­ra­to­rek ze słu­chaw­kami na uszach prze­kła­dało wtyczki w pa­nelu cen­trali ko­mu­ni­ka­cyj­nej. Te­le­fo­nistki sie­działy na ob­ro­to­wych stoł­kach przy­po­mi­na­ją­cych ba­rowe, ty­łem do ma­szy­ni­stek, które zaj­mo­wały miej­sca przy nie­wiel­kich drew­nia­nych biur­kach. Było tu cia­sno, ale Rose, drobna dwu­dzie­sto­dwu­latka o wzro­ście pię­ciu stóp, nie przej­mo­wała się pa­nu­ją­cym w po­miesz­cze­niu ści­skiem. W od­róż­nie­niu od po­zo­sta­łych, znacz­nie od niej wyż­szych ko­biet, miała krót­kie nogi i mo­gła je bez pro­blemu wsu­nąć pod blat swo­jego sta­no­wi­ska.

Część ma­szy­ni­stek, w tym Rose, była ab­sol­went­kami szkoły dla se­kre­ta­rek pro­wa­dzo­nej w Lon­dy­nie przez pa­nią Cla­rence Ho­ster. Pla­cówka ta cie­szyła się do­sko­nałą opi­nią i uwa­żano, że osoby, które ją ukoń­czą, stają się god­nymi za­ufa­nia asy­stent­kami. Zda­niem Rose to wła­śnie dzięki temu tak szybko tra­fiła do sali nu­mer 60, cho­ciaż wła­ści­wie wcale nie za­mie­rzała pra­co­wać w głów­nym woj­sko­wym ośrodku do­wo­dze­nia w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Jed­nak kiedy we wrze­śniu ubie­głego roku Hi­tler roz­po­czął kam­pa­nię na­lo­tów bom­bo­wych na Lon­dyn, Rose, która była wtedy za­trud­niona jako se­kre­tarka w Mi­ni­ster­stwie Skarbu, uzy­skała cer­ty­fi­kat bez­pie­czeń­stwa. Umun­du­ro­wany straż­nik za­pro­wa­dził ją do piw­nicy bu­dynku, gdzie otrzy­mała nowe za­da­nie: miała prze­pi­sy­wać do­ku­menty dla wo­jen­nego ga­bi­netu Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa.

Pierw­sze dni pracy w no­wym miej­scu były dla niej pełne na­pię­cia. Do­pa­dła ją trema z po­wodu obec­no­ści pre­miera i in­nych wy­so­kich rangą urzęd­ni­ków, przez co po­peł­niała błędy pod­czas pi­sa­nia; zda­rzyło się na­wet, że za­lała fi­li­żanką let­niej her­baty do­ku­ment, który wła­śnie przy­go­to­wała. Za­pach pa­lo­nego ty­to­niu z cy­gara Chur­chilla uno­szący się w za­sta­łym po­wie­trzu przy­pra­wiał ją o mdło­ści. Na do­miar złego na­loty Luft­waffe, które zda­rzały się nie­mal każ­dej nocy, zmu­szały miesz­kań­ców Lon­dynu do zej­ścia do schro­nów, więc je­śli Rose w ocze­ki­wa­niu na ko­lejną zmianę nie spała w po­miesz­cze­niu na głęb­szej kon­dy­gna­cji, czę­sto na­zy­wa­nym doł­kiem, w trak­cie bom­bar­do­wa­nia mia­sta spę­dzała noc z ro­dzi­cami na nie­czyn­nej sta­cji me­tra Be­th­nal Green.

Mi­jały ko­lejne dni i Rose przy­zwy­cza­iła się do szorst­kiego za­cho­wa­nia Chur­chilla i jego pod­wład­nych. Prze­trwamy dzięki ich har­towi du­cha – mó­wiła so­bie, gdy prze­pi­sy­wała po­ufny ra­port do­ty­czący po­ten­cjal­nych miejsc de­santu, w któ­rych Hi­tler mógłby roz­po­cząć in­wa­zję lą­dową na Wielką Bry­ta­nię. Ciarki prze­cho­dziły ją po ple­cach na myśl o tym, że uli­cami Lon­dynu mo­głyby ma­sze­ro­wać nie­miec­kie od­działy. Rose, po­dob­nie jak więk­szość lon­dyń­czy­ków, usi­ło­wała żyć tak jak do­tąd, mimo strasz­li­wych znisz­czeń i wielu ofiar śmier­tel­nych. Jed­nak jej po­dej­ście nie wy­ni­kało wy­łącz­nie z we­wnętrz­nej mo­ty­wa­cji. Była prze­ko­nana, że w naj­więk­szym stop­niu wpły­nęła na nie śmierć jej brata, Char­liego.

Char­lie, pi­lot RAF-u i je­dyny brat Rose, zgi­nął w sierp­niu, gdy jego spit­fire zo­stał ze­strze­lony nad ka­na­łem La Man­che. Ciała ni­gdy nie od­na­le­ziono. Rose miała na­dzieję, że brat zmarł szybko i los oszczę­dził mu nie­po­trzeb­nych cier­pień. Wraz z ro­dzi­cami, Emi­lienne i Her­ber­tem, po­grą­żyła się w roz­pa­czy. Na bla­tach służ­bo­wych biu­rek nie wolno było sta­wiać ro­dzin­nych fo­to­gra­fii, więc prze­cho­wy­wała zdję­cie Char­liego w gór­nej szu­fla­dzie. Po­cho­dziło sprzed wielu lat i przed­sta­wiało chłopca z do­łecz­kami w po­licz­kach i roz­bra­ja­ją­cym uśmie­chem, a zro­biono je w domu dziad­ków we Fran­cji, gdzie Rose i jej brat spę­dzali let­nie wa­ka­cje. Kiedy ogar­niał ją smu­tek albo zmę­cze­nie – co zda­rzało się znacz­nie czę­ściej, niż go­towa była się do tego przy­znać – otwie­rała szu­fladę, żeby po­pa­trzeć na twarz Char­liego. Bar­dzo mi cie­bie bra­kuje – po­wta­rzała w my­ślach. Po­tem wra­cała do pracy jesz­cze bar­dziej zde­ter­mi­no­wana, by wy­ko­nać swoje obo­wiązki i po­móc oj­czyź­nie.

Wło­żyła do ma­szyny czy­stą kartkę, gdy usły­szała w ko­ry­ta­rzu zbli­ża­jący się stu­kot bu­tów na wy­so­kim ob­ca­sie.

– Gwy­neth za­cho­ro­wała na za­pa­le­nie mig­dał­ków – oznaj­miła ko­bieta w śred­nim wieku, gdy we­szła do po­miesz­cze­nia. – Któ­raś z was musi wziąć dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzinną zmianę.

Rose unio­sła głowę. Przy drzwiach stała kie­row­niczka ze­społu se­kre­ta­rek, Gla­dys Go­swick, ubrana w oliw­ko­wo­zie­loną weł­nianą spód­nicę i ża­kiet w tym sa­mym ko­lo­rze.

Ma­szy­nistki prze­rwały pracę i od­su­nęły dło­nie znad kla­wia­tur. Część te­le­fo­ni­stek nie zwró­ciła uwagi na po­ja­wie­nie się pani Go­swick i na­dal zaj­mo­wała się prze­łą­cza­niem roz­mów.

– Lucy? – Kie­row­niczka skie­ro­wała spoj­rze­nie na jedną z ko­biet. Ta ski­nęła głową i spu­ściła wzrok.

Ma­szy­nistki miały nie­wiele do po­wie­dze­nia w kwe­stii har­mo­no­gramu ro­bo­czego. Je­śli trzeba było pra­co­wać w nad­go­dzi­nach albo je­śli któ­raś z dziew­czyn nie mo­gła przyjść z po­wodu cho­roby, lo­sowo przy­dzie­lano im po­dwójne dy­żury. Gla­dys Go­swick cie­szyła się opi­nią do­brej kie­row­niczki, jed­nak rzadko roz­ma­wiała z pod­wład­nymi o spra­wach oso­bi­stych – w od­róż­nie­niu od Rose, któ­rej zda­niem na­le­żało bli­żej po­znać ży­cie ko­le­ża­nek z pracy. Z roz­mów pro­wa­dzo­nych pod­czas przerw obia­do­wych w sto­łówce mi­ni­ster­stwa za­pa­mię­tała, że Lucy chciała spę­dzić dzi­siej­szy wie­czór ze swoim chło­pa­kiem. Jo­na­than był stra­ża­kiem i po raz pierw­szy od dwóch ty­go­dni nie miał noc­nego dy­żuru.

Kie­row­niczka od­wró­ciła się i skie­ro­wała do wyj­ścia.

– Prze­pra­szam bar­dzo, pani Go­swick – ode­zwała się Rose, a jej sze­fowa za­trzy­mała się w pół kroku i oparła ręce na bio­drach. – Czy mo­gła­bym wziąć dzi­siej­szy wie­czór za­miast Lucy?

Lucy otwo­rzyła sze­rzej oczy ze zdzi­wie­nia.

– Mam kilka ra­por­tów do do­koń­cze­nia – do­dała Rose, wska­zu­jąc plik do­ku­men­tów. – Nie je­stem zmę­czona i są­dzę, że dam radę jesz­cze sporo zro­bić. – Miała na­dzieję, że pani Go­swick nie wi­dzi ciem­nych krę­gów pod jej oczami.

Ko­bieta kiw­nęła głową i opu­ściła salę.

– Dzię­kuję, Rose! – po­wie­działa Lucy, na­chy­la­jąc się bli­żej. – Obie­cuję, że ci się od­wdzię­czę!

– Nie ma sprawy. Baw­cie się do­brze z Jo­na­tha­nem.

Lucy już od po­nad roku spo­ty­kała się z męż­czy­zną, który ry­zy­ko­wał ży­cie, by ra­to­wać miesz­kań­ców sto­licy z po­ża­rów i za­wa­lo­nych bu­dyn­ków. Rose przy­pusz­czała, że w końcu się po­biorą. Sama wie­rzyła, że pew­nego dnia rów­nież spo­tka ko­goś, z kim bę­dzie chciała spę­dzać czas, jed­nak z po­wodu wojny odło­żyła sprawy uczu­ciowe na póź­niej, a od śmierci brata wo­lała po pro­stu po­grą­żyć się w pracy.

W cza­sie prze­rwy Rose po­szła do budki te­le­fo­nicz­nej sto­ją­cej przed bu­dyn­kiem Mi­ni­ster­stwa Skarbu. Ma­szy­nistki nie mo­gły ko­rzy­stać z te­le­fo­nów znaj­du­ją­cych się w pod­ziem­nej kwa­te­rze, bo były one prze­zna­czone wy­łącz­nie do roz­mów służ­bo­wych, więc wspięła się na schody, po­ka­zała prze­pustkę przy wyj­ściu i po­ma­sze­ro­wała na ko­niec ulicy. Do­tarł­szy do budki, pod­nio­sła słu­chawkę, wrzu­ciła mo­netę i wy­krę­ciła nu­mer ro­dzi­ców.

– Sklep spo­żyw­czy Te­as­dale’ów, słu­cham – rzu­cił dość opry­skli­wie oj­ciec.

– Dzień do­bry, tato.

– Rose! – W gło­sie męż­czy­zny za­brzmiały cie­plej­sze tony. – Wszystko u cie­bie w po­rządku?

– Będę miała do­dat­kowy dy­żur – od­parła Rose. – Wrócę do domu rano.

– Głowa do góry! Chur­chill cię po­trze­buje i na pewno so­bie świet­nie ra­dzisz, w prze­ciw­nym ra­zie nie zmu­szałby cię do tak cięż­kiej pracy.

Sama się zgło­si­łam – po­my­ślała Rose.

– Chur­chill ma oso­bi­stych asy­sten­tów i asy­stentki – po­wie­działa tylko. – Ja je­stem za­le­d­wie jedną z ma­szy­ni­stek.

– Dzięki two­jej po­mocy wy­gramy tę cho­lerną wojnę.

Rose po­czuła przy­pływ pew­no­ści sie­bie. Oj­ciec za­wsze po­tra­fił spra­wić, że ro­sła jej śmia­łość.

– Hej! Te po­ma­rań­cze są dla dzieci! – krzyk­nął nie­spo­dzie­wa­nie.

Od­su­nęła słu­chawkę od ucha. Przy­po­mniała so­bie na­pis wy­ko­nany przez mamę i umiesz­czony obok nie­wiel­kiego ko­szyka z po­ma­rań­czami, które do­tarły z Ame­ryki w jed­nym z nie­licz­nych trans­por­tów. Przy­dział tych owo­ców przy­słu­gi­wał wy­łącz­nie dzie­ciom. Jej ro­dzice nie­na­wi­dzili ra­cjo­no­wa­nia żyw­no­ści, jed­nak ści­śle prze­strze­gali prze­pi­sów ad­mi­ni­stra­cyj­nych obo­wią­zu­ją­cych sprze­daw­ców.

– Prze­pra­szam – ode­zwał się po chwili Her­bert. – Ci cho­lerni klienci ja­koś cią­gle nie mogą za­uwa­żyć na­pisu.

– Ja­sne, tato.

– Może zro­bię to­bie i ma­mie na śnia­da­nie ja­jecz­nicę z grzan­kami?

– Świetny po­mysł!

– Czy chcesz po­roz­ma­wiać z mamą?

– Je­śli jest w po­bliżu...

– Emi­lienne! – za­wo­łał oj­ciec. – Dzwoni Rose!

Cze­ka­jąc, aż mama po­dej­dzie do apa­ratu, Rose my­ślała o hi­sto­rii swo­ich ro­dzi­ców. W cza­sie wiel­kiej wojny 1914–18 Her­bert był żoł­nie­rzem pie­choty i sta­cjo­no­wał na fron­cie za­chod­nim. Emi­lienne, szwaczka z Pa­ryża, zgło­siła się do służby w roli pie­lę­gniarki. Po­znali się, za­ko­chali, a po woj­nie prze­pro­wa­dzili do Lon­dynu. Do­brze, że po­sta­no­wili osie­dlić się w An­glii, a nie po­zo­stać we Fran­cji, w prze­ciw­nym ra­zie mu­sie­liby te­raz żyć pod nie­miecką oku­pa­cją.

– Bon­jour, ma chérie – po­wie­działa Emi­lienne.

– Bon­jour, ma­man.

– Znowu zo­sta­jesz po go­dzi­nach?

– Tak – od­parła Rose, nieco roz­cza­ro­wana, że mama prze­szła na an­giel­ski.

– Prze­pra­co­wu­jesz się.

Ty też – po­my­ślała. Je­śli Emi­lienne nie była aku­rat za­jęta w skle­pie, do­ra­biała jako szwaczka, a zle­ce­niami zaj­mo­wała się w nocy, w schro­nie prze­ciw­lot­ni­czym.

– Jak tam twoje plecy?

– Na­dal ze­sztyw­niałe.

– Le­że­nie na be­to­no­wej pod­ło­dze sta­cji me­tra jest nie­zdrowe dla two­jego krę­go­słupa. Za­bierz do schronu do­dat­kowe koce. I mo­żesz też wziąć po­duszkę z mo­jego łóżka, pod­ło­żysz ją so­bie pod plecy.

– Do­brze, ko­cha­nie. – Emi­lienne po­wie­działa to z wdzięcz­no­ścią, naj­wy­raź­niej wzru­szona tro­ską córki.

Rose roz­ma­wiała z nią jesz­cze przez kilka mi­nut, uni­ka­jąc po­ru­sza­nia te­ma­tów, które mo­głyby przy­po­mi­nać o śmierci Char­liego. Od jego sym­bo­licz­nego po­grzebu mi­nęło już parę mie­sięcy, jed­nak w sło­wach wy­po­wia­da­nych przez Emi­lienne nie­ustan­nie po­brzmie­wał smu­tek. Rose nie wie­działa, czy mama kie­dy­kol­wiek otrzą­śnie się z roz­pa­czy.

– Spró­buj dziś w nocy tro­chę od­po­cząć – do­dała na ko­niec Emi­lienne.

– Ty też, mamo.

Rose wy­szła z budki te­le­fo­nicz­nej. Słońce już scho­wało się za bu­dyn­kiem i ulicę przy­krył atra­men­towy cień. Zro­biło się chłod­niej, więc wsa­dziła dło­nie do kie­szeni palta. Wła­ści­ciele za­my­kali sklepy, a tro­tu­ary za­częły się za­peł­niać ludźmi zmie­rza­ją­cymi do schro­nów. Czy Luft­waffe kie­dy­kol­wiek da za wy­graną? Gdy szła pil­no­wa­nymi przez żoł­nie­rzy scho­dami pro­wa­dzą­cymi trzy­dzie­ści stóp pod gmach Mi­ni­ster­stwa Skarbu, za­sta­na­wiała się, czy bun­kier rzą­do­wej kwa­tery wy­trzy­małby bez­po­śred­nie tra­fie­nie bomby. Po chwili od­go­niła tę myśl.

Wró­ciła do sali nu­mer 60. Więk­szość ko­biet udała się już do do­mów, na wie­czor­nej zmia­nie zo­stały dziś tylko dwie ma­szy­nistki, w tym Rose, oraz trzy te­le­fo­nistki. Dwie go­dziny po roz­po­czę­ciu dy­żuru roz­bły­sły ża­rówki na pa­nelu cen­trali te­le­fo­nicz­nej, a ope­ra­torki za­częły wci­skać wtyczki do gniaz­dek i łą­czyć roz­mowy. Nad ka­na­łem La Man­che za­uwa­żono sa­mo­loty Luft­waffe. Rose zwięk­szyła tempo pi­sa­nia. Roz­legł się dźwięk sy­ren alar­mo­wych – zdu­szone, prze­ra­ża­jące wy­cie, które na­wet tu­taj, głę­boko pod bu­dyn­kiem, wy­wo­łało na jej rę­kach gę­sią skórkę. Po pięt­na­stu mi­nu­tach sy­reny uci­chły. Po­mię­dzy ude­rze­niami w kla­wi­sze Rose sły­szała stłu­mione dud­nie­nie bomb wy­bu­cha­ją­cych w róż­nych czę­ściach mia­sta. Na­ci­snęła dźwi­gnię po­wrotu wózka. Niech Bóg ma nas w swo­jej opiece!

Unio­sła głowę, gdy usły­szała ja­kiś szmer na ze­wnątrz. Dwóch ofi­ce­rów – roz­po­znała ge­ne­rała Ismaya i ko­man­dora po­rucz­nika Thomp­sona – mi­nęło drzwi jej po­miesz­cze­nia, zmie­rza­jąc do Sali Map.

Echo ich kro­ków od­da­liło się ko­ry­ta­rzem i po chwili trza­snęły za­my­kane drzwi. Ope­ra­torki od­bie­rały ko­lejne po­łą­cze­nia i co­raz szyb­ciej wty­kały koń­cówki ka­bli w la­bi­rynt elek­trycz­nych urzą­dzeń. Od­dech Rose przy­spie­szył. Wy­cią­gnęła prze­pi­sany do­ku­ment z ma­szyny i spięła wszyst­kie kartki ra­portu.

Na­lot skoń­czył się grubo po pół­nocy, do­piero o 1.34 za­brzmiał sy­gnał od­wo­ła­nia alarmu. Ko­biety z sali nu­mer 60, z wy­jąt­kiem Rose i trzy­dzie­sto­jed­no­let­niej te­le­fo­nistki Mar­ga­ret, ze­szły na dół, żeby od­po­cząć przez parę mi­nut. Mar­ga­ret przez cały czas łą­czyła roz­mowy, a Rose do­koń­czyła prze­pi­sy­wa­nie ko­lej­nego ra­portu. Wal­cząc z opa­no­wu­jącą ją sen­no­ścią, prze­stała stu­kać w kla­wi­sze i otwo­rzyła szu­fladę biurka.

– Prze­trwa­li­śmy ko­lejny na­lot, Char­lie – po­wie­działa, zer­ka­jąc do wnę­trza.

– Z kim pani roz­ma­wia? – ode­zwał się ni­ski mę­ski głos.

Unio­sła głowę. W progu stał pre­mier Win­ston Chur­chill we wła­snej oso­bie. Był ubrany w czarny weł­niany płaszcz i pil­śniowy ka­pe­lusz z wy­gię­tym ron­dem. W zę­bach ści­skał na wpół wy­pa­lone cy­garo, przez co jego lewy po­li­czek wy­da­wał się nieco spuch­nięty.

Po­czuła, że jej serce za­czyna szyb­ciej bić. Zer­k­nęła na ko­le­żankę, która wła­śnie od­bie­rała po­łą­cze­nie. Rose była zmę­czona i nie po­tra­fiła wy­my­ślić na po­cze­ka­niu wy­tłu­ma­cze­nia, dla­czego mówi do sie­bie. Pod­nio­sła się, szu­ra­jąc krze­słem.

– Mam tu zdję­cie mo­jego brata, pa­nie pre­mie­rze – wy­ja­śniła.

Chur­chill po­cią­gnął cy­garo, któ­rego ko­niec roz­ża­rzył się na chwilę, po czym wszedł do po­miesz­cze­nia.

Rose za­trzę­sły się nogi i mu­siała chwy­cić dłońmi blat biurka. Jesz­cze ni­gdy się nie zda­rzyło, żeby pre­mier w trak­cie jej dy­żuru wszedł do sali nu­mer 60, zresztą jego współ­pra­cow­nicy też za­glą­dali tu rzadko, je­śli nie wcale. Cho­ciaż ma­szy­nistki przy­go­to­wy­wały dla ga­bi­netu mnó­stwo do­ku­men­tów, to cała praca prze­cho­dziła przez kie­row­niczkę, Gla­dys Go­swick – za­równo zle­ce­nia, jak i go­towe ma­te­riały. Bez­po­śred­nie kon­takty mię­dzy cy­wil­nymi pra­cow­nicz­kami i do­rad­cami Chur­chilla były w ra­mach obo­wią­zu­ją­cych pro­ce­dur ogra­ni­czone do mi­ni­mum.

– Po­zwoli pani? – za­py­tał pre­mier, pod­cho­dząc do Rose i wska­zu­jąc otwartą szu­fladę. Gdy ski­nęła głową, przyj­rzał się fo­to­gra­fii.

– To zdję­cie mo­jego brata, Char­liego, z cza­sów, gdy był ma­łym chłop­cem. Nie wolno nam sta­wiać fo­to­gra­fii na biur­kach, więc scho­wa­łam je do szu­flady. – Rose ner­wowo za­czerp­nęła po­wie­trza, wdy­cha­jąc za­pach ty­to­niu. – Zgi­nął w sierp­niu, gdy jego ma­szyna zo­stała ze­strze­lona nad ka­na­łem La Man­che.

Chur­chill uniósł wzrok.

– Jak się pani na­zywa?

– Rose Te­as­dale, pa­nie pre­mie­rze. – Czuła, jak serce wali jej w klatce pier­sio­wej.

– Panno Te­as­dale... Jest mi nie­zmier­nie przy­kro z po­wodu śmierci pani brata. Mę­stwo, któ­rym się wy­ka­zał, bro­niąc Wysp przed fa­szy­stow­skim na­jeźdźcą, po­zo­sta­nie na za­wsze w ser­cach miesz­kań­ców na­szego kraju. – Chur­chill za­milkł na chwilę i wy­jął cy­garo z ust. – Wielka Bry­ta­nia ni­gdy nie za­po­mni zło­żo­nej przez niego ofiary. Ja rów­nież jej nie za­po­mnę.

– Dzię­kuję, pa­nie pre­mie­rze – od­parła Rose, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc na­pły­wa­jące do oczu łzy.

Chur­chill od­wró­cił się i skie­ro­wał do wyj­ścia, ale za­trzy­mał się w pół drogi.

– Panno Te­as­dale...

– Tak, pa­nie pre­mie­rze?

– Pro­szę prze­ka­zać wia­do­mość na­szej te­le­fo­ni­stce. – Wska­zał cy­ga­rem Mar­ga­ret, która wła­śnie prze­łą­czała roz­mowę. – Je­śli pani Chur­chill bę­dzie o mnie do­py­ty­wać, niech ją po­in­for­muje, że od­po­czy­wam w swoim ga­bi­ne­cie.

– Do­brze, pro­szę pana.

Chur­chill uchy­lił ka­pe­lu­sza i wy­szedł z sali.

Oszo­ło­miona Rose na­dal stała przy biurku, wsłu­chu­jąc się w stu­kot kro­ków pre­miera na scho­dach. Zro­zu­miała, że szef rządu wcale nie wy­biera się do swo­jego pry­wat­nego po­koju. Sły­szała plotki, że Chur­chill ob­ser­wuje prze­bieg na­lo­tów z da­chu bu­dynku mi­ni­ster­stwa. Cie­kawe, co zo­ba­czy dzi­siaj? – po­my­ślała. Które dziel­nice zo­stały znisz­czone? Ilu lu­dzi zgi­nęło?

Chur­chill miał opi­nię czło­wieka szorst­kiego i zde­cy­do­wa­nego, jed­nak Rose była prze­ko­nana, że jego serce prze­peł­nia szczera tro­ska o współ­o­by­wa­teli. Wie­rzyła, że jest wła­ści­wym przy­wódcą, dzięki któ­remu świat zdoła prze­ciw­sta­wić się agre­sji hi­tle­row­skich Nie­miec.

Po za­koń­cze­niu dy­żuru opu­ściła pod­ziemną kwa­terę. Na ze­wnątrz lon­dyń­czycy zaj­mo­wali się swo­imi co­dzien­nymi spra­wami, nie zwra­ca­jąc uwagi na ryk sil­ni­ków wo­zów straży po­żar­nej. W róż­nych czę­ściach mia­sta uno­sił się dym, jed­nak naj­wię­cej po­ża­rów wy­bu­chło chyba w po­bliżu do­ków na East En­dzie. Rose wsia­dła do me­tra na sta­cji West­min­ster. Za­jęła miej­sce w wa­go­nie, od­chy­liła się na sie­dze­niu i pró­bo­wała się nieco zdrzem­nąć, jed­nak z głodu roz­bo­lał ją brzuch. Zu­peł­nie bez sensu zre­zy­gno­wała z ko­la­cji, a w trak­cie zmiany nie zro­biła so­bie prze­rwy na po­si­łek. Nie mo­gła się do­cze­kać na śnia­da­nie z ro­dzi­cami, a jesz­cze bar­dziej na moż­li­wość opo­wie­dze­nia im o krót­kiej roz­mo­wie z pre­mie­rem. Nie są­dziła, żeby w ja­ki­kol­wiek spo­sób na­ru­szało to obo­wią­zu­jącą ją ta­jem­nicę służ­bową.

Do­tarł­szy na sta­cję Whi­te­cha­pel, wy­sia­dła na pe­ron i wspięła się po scho­dach na górę. Na ze­wnątrz uno­sił się za­pach spa­lo­nego drewna i ben­zyny, jed­nak z ulgą stwier­dziła, że wej­ście do schronu nie zo­stało znisz­czone. Za to włosy zje­żyły jej się na karku, gdy usły­szała w po­bliżu wy­cie stra­żac­kich sy­ren. Przy­spie­szyła kroku, ma­sze­ru­jąc wzdłuż Be­th­nal Green Road, jed­nak z każ­dym kro­kiem sy­reny sta­wały się co­raz gło­śniej­sze. W od­dali do­strze­gła tłu­mek gęst­nie­jący obok jej domu na Pott Street i po­czuła ucisk w żo­łądku. Po­bie­gła tam i prze­pchnęła się przez kil­ku­dzie­się­cio­oso­bową grupę lu­dzi zgro­ma­dzo­nych na rogu. Te­ren zo­stał od­gro­dzony przez stra­ża­ków. Męż­czyźni o twa­rzach ubru­dzo­nych po­tem i sa­dzą po­le­wali wodą ru­iny kilku bu­dyn­ków.

– Nie! – za­wo­łała i prze­ci­snęła się mię­dzy oso­bami sto­ją­cymi na tro­tu­arze. – Prze­puść­cie mnie!

Sklep spo­żyw­czy Te­as­dale’ów i po­ło­żone na pię­trze miesz­ka­nie Rose i jej ro­dzi­ców zmie­niły się – praw­do­po­dob­nie w wy­niku bez­po­śred­niego tra­fie­nia bomby lot­ni­czej – w dy­miący pa­gó­rek ce­gieł i zwę­glo­nego drewna.

– Mamo! – za­wo­łała z prze­ra­że­niem Rose. – Tato!

Gdy zbli­żyła się do sterty gru­zów, ktoś chwy­cił ją za ra­mię.

– Nie może pani tam wejść – po­wie­dział po­li­cjant.

– To mój dom! – wy­krzyk­nęła. – Czy ktoś był w środku?!

– Stra­żacy sta­rają się to spraw­dzić. – Funk­cjo­na­riusz pu­ścił jej rękę. – Pro­szę się od­su­nąć.

Rose za­częła się prze­ci­skać przez ze­brany tłum, wy­krzy­ku­jąc imiona ro­dzi­ców, aż w końcu zu­peł­nie zdarła so­bie gar­dło. Spo­tkała kil­koro są­sia­dów – więk­szość spę­dziła noc na sta­cji me­tra, jed­nak nikt nie za­uwa­żył tam Her­berta i Emi­lienne. Po kilku mi­nu­tach stra­żacy za­krę­cili wodę. Je­den z nich za­ło­żył uprząż, a po­tem zo­stał opusz­czony na li­nie do jamy pro­wa­dzą­cej do piw­nicy sklepu. Parę mi­nut póź­niej ko­le­dzy wy­cią­gnęli go na po­wierzch­nię. Trzy­mał w ob­ję­ciach ob­sy­paną po­pio­łem po­stać, któ­rej ręce zwi­sały bez­wład­nie po bo­kach. Na miej­sce przy­biegł sa­ni­ta­riusz. Zba­dał ofiarę, po czym smutno po­krę­cił głową.

Wy­tę­żyw­szy wszyst­kie siły, Rose prze­pchnęła się obok po­li­cjanta pil­nu­ją­cego po­go­rze­li­ska. Po­mknęła do sa­ni­ta­riu­sza i pa­dła na ko­lana. Mimo gru­bej war­stwy sa­dzy, którą po­kryte były zwłoki, od razu roz­po­znała tę ko­bietę po ko­szuli noc­nej i dłu­go­ści wło­sów.

– Nie! – wrza­snęła. Na­gle ogar­nęły ją mdło­ści i ze­brało jej się na wy­mioty. De­li­kat­nie starła czub­kiem palca po­piół z po­wiek matki, a po­tem po­ło­żyła głowę na jej nie­ru­cho­mej piersi i za­częła łkać. Kiedy w końcu od­wa­żyła się otwo­rzyć oczy, uj­rzała dwóch stra­ża­ków, któ­rzy wy­do­by­wali spo­śród gru­zów po­zba­wione ży­cia ciało ojca.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: