- W empik go
Akademia - ebook
Akademia - ebook
Młoda Karly wiedzie szczęśliwe i beztroskie życie w rodzinnym mieście Wennom. Nie mając pomysłu na swoją przyszłość, postanawia wstąpić do akademii wojskowej, gdzie rozpocznie się największa przygoda w jej życiu. Na swojej drodze spotka wiele osób, część z nich nazwie przyjaciółmi, innych wrogami. Tajemniczy i pociągający Ariel z jednostki elitarnej sprawi, że młoda i niedoświadczona Karly zakocha się w nim bez pamięci. Co przyniesie jej ta znajomość? Czy awansuje do elity żołnierzy Cyntii, aby służyć królowej u boku ukochanego? Jakie przygody przeżyje wraz z przyjaciółmi? Jest to opowieść o emocjach, z jakimi boryka się wkraczająca w dorosłe życie nastolatka. Niespodziewany zwrot akcji całkowicie odmieni jej losy. Powieść Akademia powstała z myślą o Czytelnikach chcących poznać smak rozpaczy, zdrady, strachu przed zmianą, ale także ekscytacji, przyjaźni, poczucia przynależności i odwagi.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397214507 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Karly stała na krawędzi urwiska. Przed nią rozpościerał się niesamowity widok na morze. Po horyzont nie było widać ani statków, ani lądów, tylko wodę. Myśli dziewczyny szybowały w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
– Karly, dziecko, czy wszystko w porządku?
– Tak, mamo.
– Wyglądasz na zamyśloną. Czyżbyś miała wątpliwości, co do swojej decyzji?
– Nie, naprawdę wszystko jest w porządku. Jestem zdecydowana. Fascynuje mnie morze i to, co się znajduje za horyzontem. Byłaś kiedyś tak daleko?
– Niestety nie. Nigdy nie miałam na to wystarczająco czasu albo pieniędzy. A zazwyczaj tego i tego. A ty chciałabyś kiedyś się tam wybrać?
– Sama nie wiem. Może kiedyś.
Jej odpowiedź nie do końca była prawdziwa. Bardzo często zastanawiała się, co może znajdować się tam, gdzie nie sięgała wzrokiem. Uczyła się w szkole o miejscach znajdujących się za morzem. Leżały daleko. Musiałaby podróżować statkiem przez miesiąc, by do nich dotrzeć. Najbliżej było Królestwo Larnika. Była to wyspa, która – według opisu nauczyciela – bardzo różniła się od miejsca życia Karly. Rosła tam inna roślinność, a węże mogły jednym ukąszeniem zabić człowieka. Jeszcze dalej na południe leżała kraina Marweland. To ona interesowała Karly najbardziej. Podobno ludzie ją zamieszkujący mają dużo ciemniejszy kolor skóry i skośne oczy. Mają też wyjątkowe pomysły i tworzą niesamowite wynalazki, które czasem docierają do Cyntii. Na przykład to oni wymyślili pług, dzięki któremu pola obrabia się dużo szybciej. Podobno mają urządzenie do parzenia kawy. Dziewczyna była bardzo ciekawa tego kraju, jednak podróż do niego trwała dwa miesiące i była kosztowna.
***
Karly ma piętnaście lat i właśnie jest w drodze do akademii wojskowej. Spędzi tam najbliższy rok. W podróży towarzyszą jej rodzice. Troje rodzeństwa zostało w domu, albo ze względu na obowiązki, albo na młody wiek. Grunn, najstarszy z całej gromadki, jest osiemnastolatkiem i to on odziedziczy rodzinny majątek. Uwielbia swoją pracę i cieszy się, że taka przyszłość go czeka. Potrafi efektywnie zarządzać gospodarstwem, wiele nauczył się od ojca, ale wprowadza też nowoczesne rozwiązania, dzięki czemu dobrze im się powodzi.
Druga w kolejności jest młodsza od Grunna o dwa lata Lara. Dziewczyna kocha dbać o dom i ciepło rodzinne, uwielbia gotować. To ona pomaga matce w codziennych obowiązkach. O takim życiu dla siebie marzy, kładąc się wieczorem spać – chce założyć własną rodzinę z gromadką dzieci. Ma już nawet narzeczonego. To syn młynarza z sąsiedniej wioski. Mają wziąć ślub za trzy miesiące i zamieszkać na przedmieściach Wennom.
Najmłodsze dziecko w rodzinie, Bran, ma dopiero osiem lat. Chce zostać żołnierzem, to jego marzenie. Nigdy nie rozstaje się z drewnianym mieczykiem, trenuje na wszystkim i na wszystkich w domu. Każdemu, kto tylko zechce go słuchać, opowiada, że zostanie wielkim wojownikiem i będzie służył w królewskiej armii.
To pod jego wpływem Karly podjęła decyzję, że również pójdzie do akademii wojskowej i spróbuje tam swoich sił. Co będzie później, czas pokaże. Rodzice nie byli zadowoleni z jej decyzji, ale zbyt długo nie dyskutowali i zaakceptowali ten wybór.
***
Wiosną ruszył nabór rekrutów, a uroczyste rozpoczęcie zaplanowano na dwudziestego pierwszego marca. Karly skrycie cieszyła się z obecności rodziców. Wcześnie rano dojechali do Tesseranu, gdzie mieściła się akademia i czekali teraz w dużej auli budynku głównego na rozpoczęcie spotkania inauguracyjnego. Była przerażona, ale wsparcie bliskich powstrzymało ją przed ucieczką. Kiedy na podwyższenie zaczęli wychodzić ludzie w mundurach wzięła głęboki oddech i poczuła, że właśnie rozpoczyna się największa przygoda w jej dotychczasowym życiu.ROZDZIAŁ 1
Akademia
Moi rodzice stoją obok. W gruncie rzeczy bardzo się z tego cieszę. Zazwyczaj rzadko mają dla mnie czas. Ojciec prawie całe dnie spędza na polu, przy zwierzętach lub na spotkaniach z handlarzami. Grunn towarzyszy mu na każdym kroku. Lara z matką urzędują w kuchni oraz pomagają im z prowadzeniem dokumentacji. Moim zadaniem jest opieka nad Branem. Nie to, że jest mi z tym źle, jednak mam już piętnaście lat i chcę od życia czegoś więcej. Nie raz proponowałam Grunnowi pomoc, prosiłam, żeby zabrał mnie ze sobą na jakieś spotkanie z handlarzami, pragnęłam nauczyć się czegoś nowego lub spędzić czas w innym towarzystwie.
Niestety, zawsze odrzucał moje prośby, odpowiadał „Innym razem” lub „To nie są spotkania dla tak młodych dziewczyn jak ty”. Czułam się urażona takimi stwierdzeniami, więc odpuszczałam i nie wracałam do tematu przez długi czas. Być może to jeden z powodów mojego wyjazdu do akademii wojskowej.
Ale wracając do mojej obecnej sytuacji, kiedy rodzice powiedzieli, że pojadą ze mną na pierwsze spotkanie rekrutów, początkowo protestowałam. Wiem, że zawsze mają dużo pracy, ale tym razem postawili na swoim i przyjechali ze mną. Z perspektywy czasu, bardzo się z tego cieszę. Czuję ich wsparcie i wiem, że pomogą mi w przebrnięciu przez sprawy organizacyjne. Na spotkaniu przemawiał sam generał wojsk Cyntii. Poważny, sztywny, podstarzały.
– Witam rekrutów oraz ich rodziny na inauguracji nowego roku. Do akademii wojskowej w Tesseranie zostało przyjętych trzystu nowych uczniów, w tym dwustu czterdziestu młodych mężczyzn i sześćdziesiąt młodych kobiet. W akademii, a potem na służbie, wszyscy traktowani są na równi. Nie ma taryfy ulgowej dla żadnej z płci. Skoro zdecydowaliście się wstąpić do armii, akceptujecie ten fakt. Podczas nauki i szkolenia nasza kadra profesorska będzie was bacznie obserwować. Pierwsze pół roku będziecie uczyć się zarówno teorii wojskowych, jak i władania bronią. Po zakończeniu pierwszego semestru odbędą się coroczne zawody. Są to eliminacje do oddziału wojsk elitarnych1. Może przystąpić do nich pięćdziesięciu najlepszych rekrutów. Piętnastu z nich dostanie awans i zostanie przeniesionych na kolejne sześć miesięcy szkolenia do głównej siedziby wojska w stolicy. Pozostali będą kontynuować szkolenie w Tesseranie, gdzie na koniec otrzymają przydziały do poszczególnych sekcji armii, według swych umiejętności. W wojsku doceniamy nie tylko sprawność fizyczną i skuteczne władanie bronią. Zwracamy również uwagę na waszą inteligencję, spryt, radzenie sobie w sytuacjach krytycznych. Życzę wszystkim powodzenia w nadchodzących miesiącach. Spotkamy się ponownie za pół roku na zawodach. Powodzenia.
1 Oddział elitarny – jednostka wybitnie przeszkolona, gotowa do wypełnienia najcięższych i najtrudniejszych rozkazów. Tworzą ją żołnierze wybitni w walce i wyjątkowo wytrzymali.
– No, córcia, jesteś gotowa na to wszystko? – zapytał ojciec.
– Tak, tato, jestem – odparłam z uśmiechem na twarzy.
– Brzmi to całkiem poważnie. – Mama nie potrafiła ukryć niepokoju.
Rodzice wymienili spojrzenia nad moją głową. A potem popatrzyli na mnie. A mi uśmiech nie schodził z ust. Tak się cieszyłam, że tu jestem. Sama byłam zaskoczona radością, która mnie rozpierała. Dawno nie odczuwałam nic podobnego. Ekscytacja towarzysząca nieznanemu powodowała, że miałam ochotę skakać ze szczęścia. Oczywiście, nie wiedziałam, co przyniosą mi nadchodzące miesiące, jak bardzo się zmienię i jak dużo wyzwań będę musiała podjąć. Nie wiedziałam, ile razy zwątpię w słuszność swojego wyboru, zwątpię w siebie. Nie zastanawiałam się nad tym, tylko cieszyłam chwilą. Rodzice zauważyli mój wyraz twarzy, tę niecierpliwość, która mnie rozsadzała od środka i wyczekiwanie na to, co będzie dalej. Też się uśmiechali.
Następnie swoją przemowę zaczął rektor uczelni, emerytowany oficer Weron. Opowiedział trochę o akademii, o zwyczajach na niej panujących i o tym, że nie będzie łatwo. Wygłosił kilka pokrzepiających słów, zmotywował do dążenia do perfekcji, wspomniał o niepoddawaniu się, sile woli i takie tam. Ale ja to wszystko już wiedziałam i nie mogłam się doczekać, kiedy skończy.
W ostatnich zdaniach swojego wystąpienia poinformował nas, że dziewczęta mają się udać korytarzem na lewo, gdzie czeka profesor Amelia Lurton, ale jak się później okazało, wszyscy zwracali się do niej pomijając nazwisko, która wskaże miejsce zakwaterowania oraz odbioru podręczników czy mundurów. Chłopcy natomiast mieli udać się w prawo, gdzie czeka na nich profesor Henry z wytycznymi.
– Karly, idziemy – zachęciła mnie mama.
Tata tymczasem już torował nam drogę wśród tłumu.
– Myślicie, że jeśli mamy tu dostać mundury, to potrzebne mi będą moje ubrania? – zastanawiałam się głośno.
– Myślę, że tak. Chociażby bielizna – odpowiedział z uśmiechem tata. – Mam nadzieję, że to będziecie mogli nosić własne. A poza tym zdarzą się pewnie jakieś dni wolne. Zajęcia przecież nie będą odbywały się przez cały tydzień. No i musisz mieć normalne ubrania na wyjazdy do domu.
– Masz rację. Jestem tak podekscytowana, że zupełnie o tym nie pomyślałam.
– Chcielibyśmy znać twój plan zajęć i wiedzieć, które dni masz wolne. – Mama włączyła się do rozmowy. – Wiadomo, że będziesz chciała odpocząć i pozwiedzać okolicę, ale słyszałam od Selli, że rekruci mają też dłuższe wyjściówki, podczas których mogą jeździć do domu. Wiesz, że syn Sellin, Tom, skończył w zeszłym roku akademię?
– Tak, mamo, wiem – odpowiedziałam. – Słyszałam o tym od Grunna. Podobno opowiadał wszystkim, że jest tu ciężko i że nie jest to miejsce dla słabeuszy. – Nie uważałam się za słabą. Umiałam ciężko pracować i poświęcać się dla innych. Wierzyłam, że dam radę. W końcu nie jestem pierwszą i jedyną dziewczyną, która została rekrutem.
– Karly, znasz chyba Toma, prawda? – zapytała mama.
– Tak, ale nigdy go nie lubiłam – odpowiedziałam.
– O, a to czemu?
– Bo jest zarozumiały i się przechwala – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– No wiesz, to porządny chłopak. Zawsze pomaga rodzicom i jest taki miły i grzeczny – powiedziała lekko oburzona mama.
– Mamo, ty znasz go ze swojej perspektywy, a ja miałam wątpliwą przyjemność zobaczyć wersję Toma nieprzeznaczoną dla dorosłych. To, że ktoś jest miły dla starszych, nie oznacza, że nie jest zarozumiały. W towarzystwie rówieśników zachowuje się zupełnie inaczej. Coś o tym wiem.
Mama dalej próbowała go tłumaczyć, jednak powoli docieraliśmy do stanowiska profesor Amelii i to na niej skupiliśmy uwagę.
To kobieta w wieku moich rodziców. Swoje długie, kasztanowe włosy zebrała na czubku głowy, a następnie splotła w gruby warkocz i związała rzemieniem. Wyjątkowo piękną twarz tworzą brązowe oczy, mały i zgrabny nos, pełne usta, wysokie kości policzkowe i idealne czoło. Tego dnia ubrała się w dopasowaną, rozpiętą pod szyją koszulę i spodnie z wysokim, sięgającym do pępka stanem. Całość w kolorze ciemno zielonym. Wysokie buty sięgały do połowy łydki. Profesor wpuściła w nie nogawki i muszę przyznać, że wyglądała oszałamiająco. Obcisłe ubrania podkreślały jej niesamowitą figurę. Gdyby nie powaga jaką emanowała, ta mądrość i pewność siebie bijąca z jej twarzy, nigdy nie powiedziałabym, że to kobieta w średnim wieku. Została moją idolką, jeszcze nim się odezwała. Zauważyłam, że ojciec przygląda się jej z równym podziwem. Mama też to zauważyła i szturchnęła go lekko łokciem, by się opamiętał. Ojciec lekko potrząsną głową, a mama stanęła przed nim z rękami założonymi pod piersiami i zrobiła wymowną minę.
– Zgubiłeś torbę Karly – powiedziała z nutą sarkazmu w głosie.
– Co? – zapytał nieobecny myślami tata.
– Powiedziałam, że zgubiłeś torbę Karly. Tak bardzo skupiłeś się na innych doznaniach, że nie zauważyłeś, że brakuje ci czegoś w rękach?
– Co, ja, tak, nie… Odłożyłem ją przed chwilą. O, tam jest, widzisz? Przecież musimy podejść do profesor Amelii po przydział Karly.
– I czy to przeszkadza ci w trzymaniu torby córki? – drążyła mama, stojąc na wprost niego.
– No nie wypada. Dostojniej będzie podejść bez tobołów.
– Jak widzisz, każdy podchodzi z tobołami i nie widzę powodu, dla którego u nas miałoby być inaczej. Idź po torbę – dodała stanowczym głosem.
Kiedy go używała, nie było dalszej dyskusji.
– Skoro tak uważasz, to idę.
Po czym ze spuszczoną głową poszedł po mój porzucony bagaż.
Postanowiłam podkręcić atmosferę, ponieważ rzadko widywałam ich w takich sytuacjach. Było zabawnie, a przed nami czekały w kolejce jeszcze trzy osoby.
– Mamo, zobacz, jak ta kobieta młodo wygląda. A jej figura? Widzisz jej kształty?
– Która kobieta? —spytała znudzona, rozglądając się dookoła.
– No przecież profesor Amelia. Nie widzisz, jaka jest piękna? Normalnie bajka. – To było ostatnio ulubione powiedzenie młodzieży i postanowiłam go użyć, aby jeszcze bardziej rozzłościć mamę.
– A, ta. Nie, nie widzę w niej nic wyjątkowego. Może ci się wydawać „piękna”, jak ją określiłaś, ale tak naprawdę to zwykła kobieta, która nie musi zajmować się domem, gospodarstwem, dziećmi, nie musi sprzątać, prać, gotować i myśleć o codziennych problemach. Każda z nas by tak wyglądała, gdyby ktoś przejął te wszystkie obowiązki. A ona tu sobie wykonuje lekką pracę biurową i wszystko robi za nią służba. Ot, cały sekret jej „piękna” – powiedziała to jednym tchem, a na koniec prychnęła z irytacją.
– Czemu tak uważasz, mamo? Czy nie cieszy cię zajmowanie się domem i dziećmi? Myślałam, że to lubisz. Przecież tak zachęcasz Larę do bycia gospodynią domową – powiedziałam, starając się, aby mój głos był zaskoczony, ale i lekko smutny?
– To nie tak, że nie lubię mojego życia – odparła, zdając sobie sprawę ze słów, które przed chwilą wygłosiła.
– Ja nie powiedziałam, że go nie lubisz. A nie lubisz?
– Lubię. Kocham swoją rodzinę, dom oraz męża. Lubię moje obowiązki, tylko każdemu czasem przydałoby się trochę odpoczynku od codziennych spraw. Ostatnio tyle się dzieje, że nie mamy nawet jednego dnia wolnego.
– To czemu nie zaplanujecie sobie jakiegoś? Skoro tego potrzebujesz, to może trzeba to zrealizować? – zapytałam ją naprawę zaciekawiona, czemu wszystko inne jest ważniejsze niż ona sama.
To prawda, rodzice zawsze są zajęci. Brakuje im czasu dla mnie i dla Brana. Pracują codziennie, ojciec z Grunnem często wyjeżdżają i wówczas gospodarstwo i dom są na głowie mamy. Lara pomaga jej, ale też chce mieć czas dla swojego narzeczonego. Poza tym zaraz się wyprowadzi i ktoś będzie musiał przejąć jej obowiązki. Przyjrzałam się uważnie mojej mamie.
Jest kobietą w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Ma długie, blond włosy, kręcone, ale przeważnie nosi je upięte w luźny kok. Te piękne, jasne loki odziedziczyła po niej Lara. Ja już nie. Powiedziałabym, że mam włosy w mysim kolorze, a do tego są proste jak druty. Mama ma oczy niebieskie jak szafiry, a nos lekko zadarty, jak jej charakter. Oj tak, to osoba o mocnym charakterze. Lubi, kiedy wszystko idzie po jej myśli. Zawsze musimy robić, co karze, nie uznaje wymówek. Usta ma delikatne, raczej cienkie. Nie jest zbyt wysoka i raczej okrągła niż szczupła. Na nasz wyjazd ubrała się w wyjściową sukienkę, granatową o luźnym kroju, z okrągłym dekoltem i białymi mankietami. Wygląda w niej prosto, ale elegancko.
Kiedy tak się jej przyglądam, dostrzegam, że jej policzki są lekko zapadnięte, a skóra po zimie szarawa i coraz bardziej pomarszczona, że ma cienie pod oczami. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest zmęczona.
Podczas gdy analizowałam wygląd mamy, ona nadal zastanawiała się nad moim pytaniem. Chyba nie potrafiła poradzić sobie z możliwością posiadania dnia wolnego. Kiedy dołączył do nas ojciec z moją walizką, spojrzał na swoją żonę.
– Lidio, przyniosłem bagaż Karly. Czy jesteś zadowolona? – zapytał, wyrywając ją z zamyślenia.
– Tak – odparła krótko i pozostała milcząca.
Wówczas tata schylił się w moją stronę i szepnął:
– Widziałaś, jak się wściekła? Ciekawe, o co jej chodzi. – I puścił do mnie oczko.
Zawsze tak robił, kiedy któreś z nas spierało się z mamą. Mrugał i po kryjomu dawał kilka drobnych, żebyśmy mogli kupić słodycze, na które mama prawie nigdy nie pozwalała. Uważała, że są nam niepotrzebne i zamiast nich dawała owoce. Ile można jeść owoców? Przecież cukier też jest nam potrzebny do rozwijania się i rośnięcia. Jak kupowaliśmy z Branem po kryjomu tabliczkę czekolady, dostawaliśmy takiego kopa energii, że zadane nam obowiązki wykonywaliśmy dużo szybciej. W efekcie, mieliśmy więcej czasu na wspólną zabawę. Naszą ofiarą przeważnie padały kury sąsiadów, które szybko uciekały po podwórku. Tylko czasem udawało nam się jakąś zagonić w kozi róg.
Odwzajemniłam mu mrugnięcie okiem. Uśmiechnął się i wyprostował, górując lekko nad resztą czekających w kolejce. Zaczęłam mu się przyglądać.
To wysoki mężczyzna, dwa lata starszy od mamy. Jest dobrze zbudowany, co zawdzięcza swojej pracy i zamiłowaniu do sportu. Należy do lokalnej, amatorskiej drużyny grającej w piłkę nożną. Uwielbia to, sport jest jego pasją. Dwa razy w tygodniu trenuje bieganie i kopanie piłki… Dla mnie ten sport jest pozbawiony sensu, ale jemu służy. Dzięki temu ma dobrą kondycję i ogromną radość. Raz w miesiącu rozgrywają mecze z innymi drużynami, wówczas cała rodzina mu kibicuje. Jest w tym dobry, strzela bramki i dowodzi drużyną. W domu to mama jest szefową, jednak na boisku tata staje się innym człowiekiem, młodszym, bardziej stanowczym i zdecydowanym.
Teraz widzę go w oficjalnej wersji. Ubrany w proste, eleganckie spodnie, białą koszulę i lekką skórzaną kurtkę w kolorze brązowym prezentuje się całkiem nieźle. Gęste włosy, kiedyś ciemne, teraz przyprószyła siwizna. Niebieskie oczy, ostre rysy twarzy i szeroka żuchwa sprawiają, że jest przystojnym mężczyzną. Na początku może wydawać się trochę groźny, ale w rzeczywistości jest miłym człowiekiem. Zauważyłam też, że podobnie jak mama, ma zmęczone oczy, opuszczone ramiona i poszarzałą twarz. Jemu również brakowało wytchnienia od codziennych spraw.
Postanowiłam, że jak już będziemy się żegnać, to napomknę o kilku dniach wolnego. Na pewno wyszłoby im to na dobre.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos profesor Amelii. Właśnie podeszliśmy do jej stanowiska.
– Dzień dobry, jak się nazywasz? – zapytała.
– Jestem Karly Bolton.
– Karly Bolton… Jest. Zapraszam do budynku A, pokój sześć. Moja asystentka Mary wyda ci ubrania. Proszę państwa o podpisanie dokumentów potwierdzających przyjęcie państwa córki do akademii. —Mnie wskazała ręką młodą kobietę, a raczej niewiele starszą ode mnie dziewczynę, która skinęła, żebym podeszła. Tymczasem rodzice pogrążyli się w rozmowie z nauczycielką.
Podeszłam do asystentki i przedstawiłam się.
– Dzień dobry, nazywam się Karly Bolton.
Mary stała za dużym stołem, na którym leżało pełno różnych dokumentów. Nie wiem, jak się w nich odnajdywała, bo wyglądało to jak jeden wielki bajzer. Z tyłu stało mnóstwo skrzyń wypełnionych ubraniami i butami. Każda opisana rozmiarem.
– Witaj, Karly. Jaki nosisz rozmiar butów i ubrań? – spytała, nie podnosząc na mnie wzroku, tylko przeglądając papiery na stole.
– Buty w rozmiarze dziewięć, a ubrania w rozmiarze średnim – odpowiedziałam
– O, tu jesteś. Karly, otrzymasz dwa komplety butów i ubrań. Jeden na co dzień i na zajęcia teoretyczne, drugi na treningi. Chodzisz w nich po terenie akademii oraz na wszystkie zajęcia. Nie nosisz swoich prywatnych ubrań, chyba że masz wolne i opuszczasz akademię. Sama pierzesz i czyścisz. Codziennie rano jest inspekcja. Sprawdzany jest stan czystości pokoju, łóżek oraz łazienki. Jak jest brudno, cały pokój zostaje ukarany. Sprawdzana jest również czystość obuwia i ubrania. Za niedopilnowanie tego również przewidziane są kary.
Mówiąc to, wyciągała buty i ubrania z odpowiednich skrzyń i kładła je przede mną na stole. Na koniec położyła dokument, na którym widniało moje imię i nazwisko i kazała podpisać, jeśli wszystko zrozumiałam.
W końcu podniosła głowę i na mnie spojrzała. Była naprawdę młoda, miała może osiemnaście lat, a już była asystentką profesor Amelii. Ciekawe, czym sobie na to zasłużyła. Wyglądała na bardzo inteligentną. Czarne włosy splecione w warkocz, ciemne oczy, codzienny mundur. Miała czujne spojrzenie, jakby wszystko dookoła dokładnie lustrowała i oceniała.
Wzięłam podane mi pióro i podpisałam się we wskazanym miejscu.
Dostałam też plik kartek. Mary wyjaśniała dalej:
– Tu jest plan twoich zajęć, z rozpisanymi godzinami. Znajdziesz tam też informację o godzinach posiłków, plan akademii z opisem, byś wiedziała, gdzie jest stołówka, sala treningowa, biblioteka, sale wykładowe i tym podobne, oraz regulamin, który właśnie podpisałaś. Przeczytaj go dokładnie. Podręczniki otrzymasz na pierwszych zajęciach teoretycznych. To wszystko. Do widzenia.
Powiedziała wyuczoną regułkę i z powrotem pochyliła się nad swoim bałaganem.
„Dziwna dziewczyna” pomyślałam, wzięłam swoje rzeczy i wróciłam do rodziców, którzy nadal rozmawiali z profesor Amelią.
Jak się spodziewałam, mama miała ponurą i stanowczą minę, a tata wprost przeciwnie, był radosny jak skowronek.
Usłyszałam, jak mama mówi poirytowana:
– Czyli pierwsze dłuższe wolne będzie miała dopiero za trzy miesiące?
– Tak, pani Bolton. Wówczas będzie mogła pojechać w odwiedziny do domu. Kolejne trzy dni bez zajęć będą po zawodach.
– Lidio, spokojnie, zobaczysz, ten czas szybko minie. Karly na pewno będzie miała mnóstwo obowiązków i nauki.
– Przepraszam państwa, ale muszę już prosić następną kandydatkę. Kolejka jest długa, a czasu mało. Do widzenia.
Tymi słowami pożegnała nas i zaprosiła kolejną dziewczynę.
Mama nie dawała za wygraną i mówiła do ojca:
– No wiesz, Tom, wcześniej mieli więcej wolnego. Tak mi mówiła Selli. Musieli to zmienić. Karly, jak ty sobie poradzisz? Pierwsze wolne masz dopiero za trzy miesiące. Wcześniej, ani my nie możemy ciebie odwiedzić, ani ty nas.
– Spokojnie, mamo, dam sobie radę.
Uściskałam ją serdecznie, próbując trochę uspokoić.
– Chodźmy, musimy znaleźć budynek A i mój pokój.
***
Budynek A okazał się barakiem na tyłach akademii. Prosty, podłużny klocek, z drzwiami na dwóch przeciwległych końcach. Przynajmmniej teren dookoła był ładny i zadbany.
Z głównego budynku akademii wyszliśmy tylnym wyjściem. Od drzwi odchodziło wiele brukowanych ścieżek, które prowadziły albo do baraków rekrutów po lewej stronie kompleksu, albo do innych, dużo ładniejszych budynków. Z planu wynikało, że na wprost wyjścia jest budynek stołówki, po prawej stronie zbrojownia, która wygląda jak urocza wiejska chatka, a za nią plac treningowy, podzielony na kilka mniejszych. Pomiędzy stołówką a zbrojownią stały jakieś inne zabudowania. Wszystkie budynki łączyły wijące się jak węże brukowane ścieżki. Były fascynujące. Zbudowane z kolorowego bruku, który ułożony w zawijasy tworzył skomplikowane wzory. Wzdłuż każdej ścieżki rósł nisko przystrzyżony, kwiecisty żywopłot. Odniosłam wrażenie, że są tak niskie, aby nikt nie mógł się za nimi schować, nawet leżąc na ziemi. Jednak dzięki temu było ładnie i kolorowo. Gdzieniegdzie rosły pojedyncze drzewa, również przycięte z wielką starannością. Przy wejściu do stołówki zauważyłam róże, ale nie wielkie krzaki, jakie znałam z naszego ogrodu, tylko małe krzaczki na wysokim, grubym pniu. Wyrastały z jego czubka i spadały kaskadami ku dołowi. Wszystko to, choć delikatne, dawało niesamowity efekt. Ciekawe, kto dba o ten uroczy ogród.
– Budynek A jest tam, na lewym skraju. Chodźmy – powiedział tata, po czym ruszył szybkim krokiem w tym kierunku.
– Te wasze budynki nie wyglądają zbyt ładnie na tle reszty – zauważyła mama, rozglądając się po kompleksie.
– Nie muszą być piękne, jeśli tylko są w nich wygodne łóżko i ciepła woda – odpowiedziałam nadal pełna entuzjazmu.
Wszystko, co dotąd zobaczyłam, bardzo mi się podobało. Całe to miejsce, tylu nowych ludzi, wyzwania, które mnie czekały. Naprawdę nie mogłam się tego wszystkiego doczekać. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Spodziewałam się, że początek będzie ciężki, pewnie wszyscy wykładowcy będą chcieli dać nam wycisk i zniechęcić do dalszego wysiłku. Chyba nawet na to liczyłam. Byłam tak zdeterminowana do nauki i treningów, że sama się sobie dziwiłam. Nie wiem, skąd się to we mnie wzięło. Jeszcze niedawno miałam wątpliwości, czy podejmuję dobrą decyzję. Teraz jednak, kiedy już się tu znalazłam, byłam niesamowicie podekscytowana. Już nie mogłam się doczekać spotkania z koleżankami z pokoju, nowych znajomości czy nawet przyjaźni. Szłam i uśmiechałam się od ucha do ucha. Tak oto zaczynała się nowa przygoda w moim życiu.
Po dotarciu do wskazanego pokoju, wyborze łóżka i rozpakowaniu się, przyszedł czas na pożegnanie z rodzicami.
Mama płakała i powtarzała, żebym uważała na siebie, żebym pilnie się uczyła, żebym pamiętała o kąpaniu się i odpoczynku. Prosiła, żebym – jeśli będzie mi za ciężko – spakowała się i wróciła do domu. Wyściskała mnie i odsunęła się na bok.
Ojciec podszedł, położył mi dłonie na ramionach i patrząc w oczy, powiedział:
– Córeczko, wiem, że jest to miejsce, w którym chciałaś się znaleźć, dlatego życzę ci powodzenia. Pokaż im, że jesteś tego warta i nie daj się. Pamiętaj, że jak ktoś jest zdeterminowany, to może osiągnąć wszystko. – Po tych słowach mocno mnie przytulił, stanął obok mamy i objął ją ramieniem.
– Mamo, tato – spojrzałam w oczy każdemu z nich – dziękuję, że jesteście tu ze mną. Dużo to dla mnie znaczy. Cieszę się, że mogę podjąć tę próbę. Chcę zostać kimś, jednak nadal szukam drogi, którą chciałabym podążyć. Nie poddam się, choć wiem, że będzie ciężko. Bran dobrze mnie wyszkolił – powiedziałam i roześmiałam się, jednak łzy wzruszenia zbierały mi się już pod powiekami. – Kocham was i dlatego chcę wam coś powiedzieć. Dużo pracujecie i poświęcacie się dla mnie, dla Brana, Lary i Grunna. Nigdy niczego nam nie brakuje, dzięki waszej ciężkiej pracy. Dziękuję za to z całego serca, ale chciałabym, żebyście czasem zrobili też coś dla siebie. Chociaż kilka dni wolnego raz na jakiś czas. Myślę, że dobrze by wam zrobił wspólny wyjazd, kilka dni urlopu. Poświęćcie trochę czasu sobie nawzajem, odpocznijcie. Proszę, rozważcie moje słowa.
Uściskałam ich oboje i trochę popchnęłam w stronę wyjścia. Wiedziałam, że będę za nimi tęsknić, ale nie chciałam się rozkleić.
Zostałam sama. No może nie do końca sama, bo w moim pokoju było dziesięć łóżek, a co za tym idzie – dziesięć dziewczyn.
Około godziny siedemnastej w baraku zostały już same rekrutki. Jedna z nas postanowiła zagadnąć pozostałe.
Stanęła przy swoim łóżku i powiedziała głośno:
– Proponuję, żebyśmy się sobie przedstawiły. W końcu trochę razem pomieszkamy. Nazywam się Petra.
Jako kolejna odezwała się dziewczyna po jej lewej, a później po kolei każda z nas. Przedstawiłyśmy się i zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać w parach lub większych grupach. Miałyśmy jeszcze trzydzieści minut do kolacji.
Odwróciłam się do dziewczyny siedzącej po mojej prawej stronie. Wyglądała na miłą, w porównaniu z tą po lewej.
– Nazywam się Karly, a ty jesteś Milla, tak? – Postanowiłam rozpocząć rozmowę.
– Tak, nazywam się Milla – odparła krótko.
– Co cię skłoniło do przybycia do akademii wojskowej? – zapytałam.
– Mój tata jest żołnierzem, od małego byłam przez niego szkolona. Nie miałam zbyt wielkiego wyboru.
– O, czyli zostałaś zmuszona… – zapytałam lekko zmieszana.
– Nie, to nie tak. Jak robisz coś od najmłodszych lat, to w końcu musisz to polubić – powiedziała, lekko się uśmiechając. – A ty? Co cię skłoniło do przyjścia do akademii?
– Mój młodszy brat. On chce zostać żołnierzem i zaraził mnie tą myślą – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– A w czym jesteś najlepsza? – zapytała Milla.
– Co masz na myśli?
– No, w jakiej broni. Którą lubisz najbardziej? – doprecyzowała.
– Trenowałam tylko z mieczem. Innych nie próbowałam.
Zdałam sobie właśnie sprawę, że zapewne większość rekrutów ma dużo większe doświadczenie ode mnie. Pewnie tak jak Milla mieli już do czynienia z treningami, bronią i walką. A ja potykałam się tylko z młodszym bratem na drewniane miecze. Nigdy nie trzymałam prawdziwej broni w rękach. Postanowiłam, że zachowam tę informację dla siebie i z nikim nie będę się już nią dzielić. Lepiej powiedzieć, że w ogóle nie trenowałam i po prostu chcę zostać żołnierzem.
– W takim razie dużo pracy przed tobą. Ja lubię łuk i kuszę. Z mieczem też sobie radzę, ale tylko z krótkim. Zdecydowanie wolę strzelanie. Próbowałaś kiedyś? – zapytała mnie z autentyczną ciekawością.
– Nie, nie miałam takiej możliwości.
– Wszystko przed tobą – odparła z lekkim uśmiechem – Idziemy na kolację?
– Tak, chętnie, już zgłodniałam.
Obie wstałyśmy z łóżek i skierowałyśmy się do drzwi wyjściowych.
Nasz pokój to duże pomieszczenie w kształcie prostokąta. Dwie pary drzwi, kilka okien. Przy dłuższych ścianach stało po pięć łóżek, przy każdym z nich spora komoda na rzeczy osobiste oraz odzież. Na każdej dodatkowo stała lampa naftowa. Na białych ścianach nie było śladu po ozdobach czy dekoracjach. Całe pomieszczenie wyglądało czysto i schludnie. Na końcu pokoju były drzwi do łazienki. Zajrzałam tam wcześniej z rodzicami i odkryliśmy coś wspaniałego – dwie rurki: jedna z zimną, druga z ciepłą wodą. Sterowało się nimi pokrętłami w ścianie. Jak odkręciło się to pomalowane na czerwono, z rurki zaczynała lecieć woda, świeża i ciepła. Jeśli była za gorąca, można było lekko odkręcić drugie pokrętło, pomalowane na niebiesko, z którego leciała zimna woda. Powyżej pokręteł rurki się zbiegały w jedną, zakończoną dużym sitkiem. Dzięki temu tworzył się przyjemny, ciepły deszczyk, który nazywano natryskiem. Na podłodze pod nim stała mała wanna o wysokich bokach, aby woda nie zalewała całej łazienki. Po zakończonej kąpieli wyciągało się korek z dna wanny, a jej zawartość spływała do zbiornika na brudną wodę.
Ten cudowny wynalazek przybył do Cyntii kilka lat temu z Marvelandu. W swoim domu jeszcze go nie mieliśmy, bo rodzice mówili, że wiąże się to z dużą przebudową, a na razie nie mają na to czasu. W łazience były też drzwi do toalety. Cieszyłam się, że nie trzeba będzie wychodzić na dwór za potrzebą. Bardzo mi się to podobało.
Milla emanowała pewnością siebie i czułam, że razem będzie nam łatwiej odnaleźć się w nowym miejscu, więc podążyłam za nią. W stołówce ustawiłyśmy się w kolejce po nasze porcje. Jedzenie wyglądało na proste i było mało zachęcające. Niosąc tace, skierowałyśmy się do stołu pośrodku sali. Siedziała przy nim bardzo podobna do siebie para, dziewczyna z chłopakiem. Ona dość mocno zbudowana, ale chyba niezbyt wysoka. Czarne włosy zaplotła w dwa warkocze, zaczynające się od czubka głowy. Widziałam już kiedyś taką fryzurę i chciałam mieć podobną, ale mama ani Lara nie potrafiły jej odtworzyć. Próbowały kilkakrotnie. Oczy ma intensywnie zielone i wygląda na bardzo pewną siebie Tak samo patrzy siedzący obok chłopak. Jego czarne włosy sięgały za uszy. Na pewno byli rodzeństwem.
Milla podeszła do nich i zapytała, czy możemy się przysiąść. Spojrzeli na nas, lustrując od butów po czubki głów. Wygląda na to, że oceniali, czy jesteśmy godne ich towarzystwa. Nie spodobało mi się to. Milla natomiast stała wyprostowana i patrzyła na nich lekko znudzonym wzrokiem, jakby chciała zapytać „Czy już skończyliście?”.
Pierwsza odezwała się dziewczyna:
– Tak, te miejsca są jeszcze wolne. – Wskazała krzesła naprzeciwko nich.
– Nazywam się Tula —powiedziała. – A to mój brat Dorian. —Oboje podali nam ręce, gdy usiadłyśmy.
– Jestem Karly – przedstawiłam się z uśmiechem. Chciałam zrobić dobre wrażenie.
– Ja jestem Milla. Mieszkamy w budynku A, pokój sześć. A wy?
– Ten sam budynek, pokój numer dwa – odparła Tula.
– Ja mam budynek C, pokój pięć – odezwał się Dorian niskim głosem.
– Jesteście bliźniakami? – zapytałam z ciekawości.
– Tak. I to ja jestem starszy. – Dorian uśmiechnął się triumfalnie do swojej siostry.
– Tak, o dwie minuty – dodała Tula, przewracając oczami. – Zawsze musi to podkreślić.
– Lubię, gdy każdy o tym wie – powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
– A wy skąd się znacie? – zapytała nas Tula.
Zauważyłam, że Milla i Dorian mierzą się spojrzeniami, więc to ja odpowiedziałam.
– Dopiero się poznałyśmy. Mamy wspólny pokój i łóżka obok siebie. Ja pochodzę z Wennom. Nie zdążyłam jeszcze zapytać, skąd pochodzi Milla. A wy skąd jesteście?
– Z Dove. To mała miejscowość dwa dni jazdy pociągiem, na wschód – odparła Tula.
– Ja jestem z Ceresten – wtrąciła się Milla, która przysłuchiwała się naszej rozmowie, mimo wymiany spojrzeń z Dorianem. Chyba próbowali określić, które z nich jest twardsze.
– O, jesteś ze stolicy. Jak tam jest? – zapytałam.
– Ceresten jest bardzo dużym miastem, z pięknym pałacem królewskim, ale samo miasto nie jest ładne. Szybko się rozwija, przez co brakuje w nim miejsca, jest ścisk, brud i wieczny hałas. Osobiście uważam Terresan za ładniejsze. Tu jest dużo zieleni i więcej miejsca, a ulice i chodniki są szerokie. No i jest czyściej. W Ceresten już dawno temu zabudowano każdą wolną przestrzeń, a drzewa wycięto, bo zabierały za dużo przestrzeni.
Milla powiedziała to wszystko szybko i rzeczowo. Najwyraźniej taka właśnie jest. Konkretna. Widać, że lubi stawiać sprawy jasno, nie owija w bawełnę. Już ją polubiłam. Dodatkowo jest bardzo ładna. Ma surową urodę. Miało to swój urok.
Jest trochę niższa ode mnie, drobnej budowy. Ma włosy sięgające zaledwie do ramion, w kolorze podobnym do mojego, czyli mysim. Ubrała się w luźne spodnie, których nogawki schowała w wysokich butach. Do tego założyła bluzkę pod szyję, z długimi rękawami, a na to skórzaną kamizelkę. Mało kobiecy strój, ale podejrzewam, że skoro ma ojca żołnierza, to on nauczył ją takiego stylu.
– Nigdy tam nie byłam, a wy? – skierowałam pytanie do bliźniaków.
– Ciekawe, co mówisz – powiedział do Milli Dorian. – My też nie byliśmy nigdy w stolicy, ale w naszej mieścinie wszyscy opowiadają, że to miasto mlekiem i miodem płynące. Handlarze je wychwalają. Kiedyś jeden kupiec siedział w pubie i opowiadał o stolicy. Mówił, że jest zbudowana z białego marmuru i że pałac to najpiękniejsza budowla, jaką kiedykolwiek widział. Ma szpiczaste dachy, dużo okien i piękne malowidła na zewnętrznych ścianach. Zaś same miasto jest przepełnione najlepszymi towarami, od których uginają się stoły. Podobno droga dojazdowa jest obsadzona różami we wszystkich istniejących kolorach.
– Tak jest. Ale chyba nie dodał, że ulice są ciasne i brudne. A co za tym idzie, śmierdzące. – Milla była pewna tego, co mówi i nie dała się zbić z tropu.
– Nie, o tym nie wspomniał – odparł krótko Dorian.
– Kiedyś stolica była piękna. Tak twierdzi mój ojciec. Jednak rosnąca liczba mieszkańców robi swoje. Teraz miasto rozbudowuje się poza murami obronnymi. Królowa nakazała zbudowanie nowej części. Nazwała je „Osiedle mieszkańców”. Ci, którzy nie zajmują się handlem ani rzemiosłem, mają się tam wyprowadzić, aby zwolnić lokale na inne potrzeby. Powiedziała, że ma być to osiedle dla ludzi pracujących u innych, aby mogli spokojnie odpocząć po ciężkim dniu, z dala od gwaru miasta.
– Ciekawy pomysł – zauważyłam. – Czy mieszkańcom się to podoba?
– Początkowo byli niezadowoleni, że są wyrzucani z własnych domów, ale jak zobaczyli plany budowy osiedla i to, że ma tam powstać park oraz nowa szkoła dla ich dzieci, uwierzyli, że może być to zmiana na lepsze. Tak więc za rok osiedle ma być oddane do użytku, a wówczas zacznie się wielki remont centrum. Bo tak królowa Arranakin nazwała część miasta, która pozostanie w obrębie starych murów.
Milla opowiedziała nam jeszcze o życiu w stolicy, o planowanych remontach i o swoim domu. Okazało się że jej mama zmarła sześć lat temu na nieznaną chorobę, która – jak stwierdzili lekarze – „zjadała ją od środka” i że to ojciec zadecydował o wysłaniu jej do akademii. Nigdy nie miał czasu, wiecznie był na służbie lub wyjeździe, a nią zajmowali się sąsiedzi. Wygląda na to, że przeznaczeniem Milli było zostanie żołnierzem.
Współczułam jej, ale widziałam, że tego nie oczekuje. Była twardą osobą o silnym charakterze. Wiedziała, że będzie dążyć do dostania się do jednostki elitarnej.
Tula i Dorian również opowiedzieli o sobie. Pochodzili z małej miejscowości. Ich rodzice prowadzili pub z kilkoma pokojami do wynajęcia. Oboje ciężko pracowali, aby im pomóc, najczęściej w kuchni oraz przy sprzątaniu. Mieli okazję obserwować ludzi różnych profesji. Widzieli handlarzy, podróżników, lekarzy, rolników, żołnierzy, muzyków czy nawet najemników. Zauważyli, że ludzie z bronią wzbudzają największy respekt. Jak żołnierz wchodził do pomieszczenia, to wszyscy obecni prostowali plecy i mówili trochę ciszej. Oni też zapragnęli budzić taki respekt. I dlatego przybyli do akademii.
Kiedy przyszła moja kolej, opowiedziałam o sobie i swoich przesłankach. Powiedziałam całą prawdę, bo czułam, że oni też się przede mną otworzyli.
Pochodzę z Wennom. Rodzice zajmują się rolnictwem i dobrze się nam powodzi. Moje rodzeństwo od dawna miało sprecyzowane plany na przyszłość. Wiedzieli, co chcą robić, nawet najmłodszy z nas. Tylko ja nie miałam żadnego celu. W niczym nie byłam wybitna. Uczyłam się dobrze i zawsze lubiłam nauki przyrodnicze. Bardzo interesowały mnie lekcje o innych krajach czy kontynentach. Opowiedziałam też o swojej fascynacji Marvelandem. Kiedyś chciałabym się tam wybrać i pozwiedzać. Ale to w przyszłości. Jak na razie postanowiłam, że pójdę do akademii i zostanę żołnierzem. Jestem dość wysoka, a praca fizyczna ukształtowała moje ciało. To dobre podstawy, by się dalej rozwijać.
Co dziwne, ani bliźniaki, ani Milla nie wyśmiali mojej historii. Powiedzieli jedynie, że lepsza taka decyzja niż żadna. I że dobrze zrobiłam. Dorian dodał jeszcze, że mam dobre warunki fizyczne do walki, a w razie problemów z nauką, mogę na nich liczyć.
Kolacja trwała dość długo. Pozwolono nam posiedzieć w stołówce, żebyśmy poznali się lepiej. Przy wielu stolikach utworzyły się grupki, w których śmiano się i rozmawiano. Kilka osób wyszło, nie znajdując dobrych kompanów na wieczór.