- W empik go
Aktea: powieść na tle dziejów rzymskich - ebook
Aktea: powieść na tle dziejów rzymskich - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 238 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Któż nie znał w Rzymie Marcelusa Petroniusa, jednego z najzamożniejszych obywateli państwa, niegdyś trybuna, potem senatora, nakoniec przyjaciela cezara Trajana; któż nie wiedział, gdzie wznosi się kamienny jego dom z pysznym ogrodem… Do domu wchodziło się od ulicy, przez tak zwane vestibulum, czyli przedsionek, a dalej znajdowało się atryum, rodzaj wewnętrznego dziedzińca, otoczonego kolumnadą. Na środku szemrała fontanna, a na wielkim jej basenie pływały łabędzie, wkoło zaś rosły kwiaty i krzewy.
Atryum stanowiło w domach rzymskich główną część domu, tutaj zwykle zbierała się rodzina na wspólną rozmowę, tutaj siadywały panie domu z robotą, otoczone córkami i służbą, tutaj pan domu klientów przyjmował. Około atryum mieściły się sypialnie, salony, kuchnie, mieszkania niewolnic i niewolników, łaźnie i t… p.
Fortuna sprzyjała Marcelusowi, wzrastał on z każdym rokiem w zamożność i znaczenie, lecz inne bogi tak łaskawe dlań nie były: oto złośliwe Parki przecięły zbyt wcześnie nić życia ubóstwianej przez Marcelusa żony, odebrały mu ją w chwili, kiedy była najbardziej potrzebną maleńkiej dziecinie, którą ich niebo obdarzyło.
Marcelus długo nie mógł pocieszyć się po stracie ukochanej Łucyi. Nie wprowadził do swego domu nowej pani, lecz uprosił swą siostrę Waleryę, zacną niewiastę, aby przeniosła się do jego domu. Walerya uczyniła zadość prośbie brata, gdyż po śmierci męża swego, który zginął w jednej z wojen, znalazła się w trudnem położeniu, wraz z dwojgiem dzieci.
Chcąc, aby siostrze u niego było jak najlepiej, Marcelus Petronius odstąpił jej na własność część swojego domu; żyli więc razem, lecz każde z nich miało swoje ognisko osobne. Walerya troskliwie czuwała nad całym domem brata i nad jego dzieckiem, gdy zaś zapragnęła przebywać tylko ze swemi dziećmi, wówczas usuwała się, a nad małą Łucyą czuwały niewolnice; czasami prowadziła swą córkę Akteę i brata jej, Wicyniusza, do Łucyi; dzieci bawiły się wówczas razem, lecz Aktea i Wicyniusa woleli sami ze sobą igrać, niż z siostrą cioteczną. Lata mijały w ciszy i zgodzie. Marcelus Petronius, wyrzekłszy się szczęścia osobistego, oddał się gorliwie sprawom publicznym; tam szukał jedynie zadowolenia, dobro kraju było jedynym celem jego życia; nawet córka zeszła na drugi plan; spokojnym był zresztą o nią, czuwała nad dzieckiem tak zacna niewiasta, jak jego siostra. Mniej wszakże spokojną była o dziewczę Walerya: widziała ona budzące się w maleńkiem serduszku Łucyi skłonności, które ją trwogą przejmowały; trzymała je w tajemnicy, przed obcymi; przed własnemi dziećmi nie mówiła nigdy o wadach córki Marcelusa, ujmowała się za nią, ilekroć coś złego ktoś o niej powiedział. Wprawdzie z bratem chciała nieraz pomówić o tem, co ją niepokoiło, lecz ilekroć przy nim imię córki wspomniała, brał zawsze obie jej ręce w swe dłonie i mówił: "Oddałem ci ją w opiekę, ufam ci, czyń co chcesz, nie mam czasu o sprawach domowych myśleć". Walerya zdwajała baczność w czuwaniu nad dziewczynką, przestróg nie szczędziła, prawie nigdy nie spuszczała jej z oka, lecz wszystko to nie zmieniało Łucyi: była ona upartą, dumną i zarozumiałą, złośliwą i samolubną; niewolnice, ulegając jej we wszystkiem, schlebiając na każdym kroku, rozwijały jeszcze te smutne wady. Dziewczynka skończyła lat czternaście i Walerya przyznać musiała ze smutkiem, iż nic się w Łucyi ku lepszemu nie odmieniło, a ku gorszemu wiele, nie traciła wszakże jeszcze nadziei. Jeden ze starych przyjaciół jej męża, były trybun Decyusz, mawiał jej zawsze: "Kto pilnie i z miłością sieje, próżno nigdy nie sieje; wcześniej, czy później ziarno plon wyda". Tym słowom Mała.
Był to dzień duszny, gorący, taki upalny, o jakim mieszkańcy północnej i środkowej Europy pojęcia nie mają. Zmęczona nim Aktea namówiła brata, aby poszukał chłodu w ogrodzie, otaczającym dom wuja. Na końcu cienistej alei, która od samego domu prowadziła, znajdowała się altana, a pod ścianami tej altany były urządzone siedzenia z miękkiej darni; w pośrodku szemrała fontanna, dodając chłodu, w marmurowym zaś jej basenie kąpały się złote rybki. Aktea lubiła niezmiernie to ciche ustronie. Wszedłszy tutaj, rzuciła się na jedno z zielonych siedzeń, Wicyniusz siadł obok niej i chwilę, ciesząc się chłodem, wsłuchiwali się w milczeniu w szmer fontanny. Wicyniusz, starszy o całe dwa lata od siostry, kochał ją bardzo i szukał jej towarzystwa, Było im we dwoje bardzo dobrze, jednej myśli tajemnej jedno przed drugiem nie miało.
– Więc ty naprawdę chcesz zostać żołnierzem? – zwróciła się naraz z temi słowy Aktea do brata, kładąc drobną swą rączkę na jego ramieniu. – Niedobry, obrałeś zawód, który nas rozdzieli… Gdy zbroję przywdziejesz, cezar pośle cię do Galii lub Germanii, a ja tęsknić tutaj będę za tobą.
– Ty będziesz tęskniła, a ja będę walczył z barbarzyńcami, pokonam ich i cezar w nagrodę wodzem armii mnie uczyni, kawał ziemi podaruje. Wtedy zbuduje sobie dom kamienny, otoczę go ogrodem cienistym i matkę wraz z tobą sprowadzę do tego domu – odparł chłopiec. – Łucya już dzieckiem nie jest, bez opieki się obejdzie.
Biała twarzyczka Aktei zakwitła rumieńcem, niebieskie oczy pociemniały z radości, oplotła szyję brata i pocałowała go w czoło.
– Jacy bylibyśmy wówczas szczęśliwi – rzekła zniżonym głosem, jak gdyby się lękała, aby kto, usłyszawszy ją, nie skradł jej tego szczęścia. – Bylibyśmy u siebie, niezależni od kaprysów obcych ludzi. Czy ty nie spostrzegasz, bracie, że matka nasza jest codzień smutniejsza?…
– Co boli, a czego narazie odmienić nie można, o tem lepiej nie mówić – odparł Wicyniusz. – Nie zmienisz skargą złego na dobre, a pogorszyć je możesz; lak mówi Aulus, stary mój nauczyciel.
Lecz Aktea innego była zdania.
– Skarga ulży sercu – odparła – prócz nas dwojga niema tutaj nikogo więcej. – Rzekłszy to, poczęła marzyć głośno o szczęśliwej przyszłości.
– Codzień Jowiszowi składać będę ofiary i wołać do niego: "Gromowładny panie! spraw, aby Wicyniusz zdobył wieniec laurowy i wszedł do Rzymu, wiodąc tłumy niewolników za sobą".
Chłopcu podobały się te słowa, nie przerywał więc siostrze, słuchał jej nawet z uśmiechem.
– O, Wicyniuszu! coby to za szczęście było mieć swój własny dom, mieć swoje własne ognisko i nie widzieć więcej złośliwej twarzy, nie spotykać gniewliwej Łucyi, ciągnęła dalej Aktea, ożywiając się coraz bardziej. Czy ty wiesz, że ilekroć mi się przyśni ta niedobra dziewczyna, spotyka mnie zawsze coś złego. Ja się jej boję, nienawidzę jej, jak nienawidzę wszystkiego, co jest brzydkie, szkaradne, wstrętne,..
Twarzyczka dziewczęcia płonęła, jak róża ponsowa, błękitne oczy w szafiry się przemieniły.
– Cyt! – szepnął naraz Wicyniusz.
Ona umilkła i poczęli się wsłuchiwać; jakiś szelest dochodził ich uszu.
– To mama – tonem uspakajającym odezwała się po chwili Aktea.
U wejścia do altany stanęła średnich lat niewiasta, w ciemnej szacie, która w swobodnych fałdach spływała jej od pleców, tuż za nią widać było starszą kobietę, która strój niewolnicy miała na sobie; zerwawszy się z darni, dzieci do matki pospieszyły; ona ucałowała je z kolei.
– Akteo – rzekła, zwróciwszy się do córki – zmartwiłaś mnie: o bliźnim źle mówić nie przystoi nikomu, a tem bardziej dziewczęciu młodemu, którego serce odznaczać się powinno słodyczą, ty zaś mówiłaś źle o siostrze swojej.,. To zwiększa winę.
Mała, zawstydzona, spuściła oczy, próbowała jednak się usprawiedliwić.
– Alboż ona nie mówi o nas źle – odparła, ściągając z gniewem brwi – nie dawniej, jak wczoraj, nazwała nas przybłędami.
– Kto na ciebie kamieniem, ty chlebem na niego – odezwała się stojąca za Waleryą niewolnica, Gerą tutaj zwana, stara piastunka Wicyniusza i Aktei.
Dzieci rozśmiały się głośno.
– Wolę dobrem za dobre płacić, a złem za złe – odparła dziewczynka, hardo czoło podnosząc.
– Bo nie masz w sercu pokory, tej najpiękniejszej z cnót ludzkich – rzekła Gera.
Tym razem ujął się za siostrą Wicyniusz.
– Do wolnych należymy, pokora nie naszą jest cnotą.
– Im kto wyżej stoi, tem więcej cnót posiadać powinien – odezwała się Walerya – lecz przerwijmy tę rozmowę, kiedyindziej postaram się przekonać Akteę, iż źle postąpiła, teraz powiem wam, z czem przyszłam do was. Oto z dobrą wieścią, wieczorem, gdy słońce żarem palić przestanie, wybierzemy się na przechadzkę; mówią, iż zwycięska armia powraca dzisiaj do Rzymu, że Dacya upokorzona; łuk tryumfalny już stoi na Forum romanum. Chcę, aby Wicyniusz przypatrzył się rycerzom, wszak to przyszli jego towarzysze.
Dzieci klasnęły w dłonie z radości i rzuciły się z podziękowaniem.
– Z tego projektu nic nie będzie – odezwał się niespodziewanie głos ostry, niemiły.
Wszyscy w tę stronę zwrócili spojrzenia. Do altany weszła młoda dziewczyna, w błękitnej tunice, srebrem haftowanej. Na obnażonych jej ramionach błyszczały złote opaski, na nogach złote sandały; włosy jej tworzyły złocistą koronę nad czołem; kroczyła dumnie, wyniośle, jak królowa; na dnie piwnych jej oczów tkwiła złośliwość.
Siadłszy na darniowem siedzeniu, spojrzała najprzód po wszystkich, jakie wrażenie sprawiły jej słowa, a widząc twarze zasmucone, dodała z widocznem zadowoleniem:
– Mam zamiar powitać zwycięzców, musisz mi przeto towarzyszyć, ciotko; ojciec pozwolił nam wziąć najpiękniejszy rydwan, najpiękniejsze konie ze stajni; Wicyniusz, jeśli zechce, może nam za woźnicę służyć, lecz co do Aktei, ta stanowczo w domu zostanie…
Dzieci spojrzały niespokojnie na matkę, miały wszakże jeszcze nadzieję, że odmówi Łucyi. Lecz Walerya odparła:
– Jeśli taką jest wola ojca twego, spełnię ją niezawodnie, lecz pójdę go zapytać, czemu sam nie zabierze cię z sobą.
To rzekłszy, podążyła ku domowi, a po niej Łucya zaraz spuściła altanę.
– Nienawidzę, nienawidzę jej – szepnęła przez zaciśnięte zęby Aktea i drobne piąstki z gniewem zacisnęła.
Gera spojrzała na nią ze smutkiem.
– Ufam, iż zacna twoja matka, odmieni twe serce – rzekła, – złe uczucia w niem kiełkują.
Aktea rzuciła się na darniowe siedzenie i szlochać poczęła; Wicyniusz stał zdala, ponury i milczący; nie umiał siostry pocieszać, on także był rozżalony.
– Dlaczego matka zawsze pierwszeństwo oddaje Łucyi przed nami? – pytał siebie i burza wrzała mu w sercu.
Młody niewolnik odsunął z uszanowaniem przed Łucyą i Waleryą kotarę, kryjącą wejście do sypialni swego pana. Bogato się ta komnata przedstawiała, posadzka była w niej mozaikowa, ściany z białego marmuru, ozdobione malowaniem, wyobrażającem jaskrawe ptaki, w rogach pokoju stały wykute ze spiżu popiersia przodków Marcelusa. On sam spoczywał w tej chwili na wygodnej, miękkiej sofie, w togę białą owinięty. Zdawał się drzemać. Był to starzec już sześćdziesięcioletni, z głową przyprószoną siwizną, lecz krzepki jeszcze i silny; wobec niego Walerya czuła się zawsze nieśmiałą.
Sądząc, iż brat śpi, zatrzymała się u wnijścia i już cofnąć się chciała, gdy Marcelus rzekł, powstając:
– Czekałem na ciebie.
– Niewolnik przysunął pośpiesznie dwa krzesła, a gdy Walerya i Łucya siadły, Marcelus tak zaczął:
– Przystrój się wspaniale, Waleryo, żebyś dom mój godnie zaprezentowała; dołóż też starań, żeby Łucya tak piękną była, jak tylko być może. Wsiądziecie do lektyki i udacie się na Forum romanum, gdzie zatrzymacie się w pobliżu łuku tryumfalnego, ażeby dziewczę cały pochód dobrze widziało. Ja mam towarzyszyć cezarowi, który chce powitać zwycięzców razem z całym senatem, więc towarzyszyć wam nie mogę.
– Wola twoja spełnioną będzie, bracie – odparła Walerya.Łucya uśmiechnęła się z tryumfem.
– Aktea i Wicyniusz rozpaczać będą – rzekła – mieli obiecaną tę samą przyjemność.
– Wicyniusz może być z wami – odparł Marcelus – przyda się tam niezawodnie wśród ścisku, bo na to się przygotujcie… Lecz co do Aktei, to pączek jeszcze; niechaj w cieniu rozkwita, a rozkwitnie piękniej,..
Walerya powstała i podążyła do ogrodu. Łucya pośpieszyła do siebie wybierać stosowną szatę na tak wielką uroczystość; zwołała swoje niewolnice i oglądała z niemi wszystkie suknie, pytając, w której najpiękniej jej będzie: ta purpurową radziła, tamta błękitną, inna białą, złocistą; zgody w zdaniach nie było. Łucya poczęła się niecierpliwić, nareszcie po ciotkę posłała jedną ze swych niewolnic, jasnowłosą Gunikę.
Wróciwszy do altany, Walerya zastała we łzach Akteę, a gdy jej powtórzyła słowa wuja, mała rozżaliła się bardziej jeszcze. Dla uspokojenia przytuliła córkę do serca i okrywała pocałunkami, tłómacząc jednocześnie, dlaczego musi spełnić wolę Marcelusa. Pieszczoty matki osuszyły łzy w oczach Aktei, wypogodziła czoło i nawet okazała skruchę.
– Nie gniewaj się na mnie, matko – mówiła – zapominam zawsze, ile winni jesteśmy wujowi; a gdy zapomnę, zdaje mi się wówczas, że lepiej kochasz Łucyę. Tymczasem ty, biedna, cierpisz, gdy musisz zranić nam serca… Nie martw się, matko, wkrótce przestaniemy być zależni, Wicyniusz odznaczy się jako rycerz, cezar go hojnie ziemią obdarzy i mieszkać razem będziemy… Jeszcze lat parę cierpliwości.
Walerya uśmiechnęła się do dziecka i pocałowała je w czoło.
– Ot, widzisz, że lepiej być pokorną i cichą – rzekła – teraz rozpacz nie szarpie twego serca i mnie nie ranisz nią…
– Jestem pokorną, bo mam nadzieję, że niewola nasza niedługo się skończy – odparła Aktea.
Niewolnica ukazała się właśnie w altanie. – Waleryo! pani nasza was wzywa – rzekła. Ta podniosła się natychmiast.
– Cóż, Wicyniuszu, jedziesz z nami? – spytała, zwróciwszy się do syna.
– Stanowczo nie pojadę – odparł chłopiec hardo. – Łucya proponowała mi, abym jej woźnicą był, ubliżyła mi, więc nie myślę ułatwiać jej spotkania ze zwycięskimi wojskami, a przytem Aktei samej nie zostawię.
– Gero, czuwaj nad dziećmi – rzekła Waleya, zwróciwszy się do piastunki; poczem uściskawszy syna i córkę, podążyła za niewolnicą.
– Opowiedz nam, Gero, jaką baśń – poczęła prosić Aktea i pociągnęła piastunkę na zieloną darninę.
Wicyniusz siadł obok nich.
– Opowiedz – powtórzył za siostrą – prędzej doczekamy powrotu matki.
– Baśni opowiadać nie umiem, tylko prawdę – rzekła Gera.
– Niechaj będzie prawda – odparła Aktea.
– Tem lepiej, wolę prawdę – dorzucił Wicyiusz.
– Lat wiele już temu, w mieście Betleem, ścisk był wielki – poczęła opowiadać stara – cezar August kazał obliczyć i spisać wszystką ludność w wielkiem swojem państwie. Przybyła z tego powodu do Betleem młoda niewiasta, z rodu króla
Izraelitów, Dawida, a na imię jej było Marya, mężowi zaś Józef. Chociaż z królewskiego rodu pochodziła, była cichą i pokorną, szat kosztownych nie nosiła, tylko proste, lniane, a gdy powiedział jej, że wszystkie domy w Betleem zajęte już są przez napływową ludność, że tylko w jednej jedynej stajence jest jeszcze miejsce do najęcia, poszła pokorna do owej stajenki, aby odpocząć po drodze.
I nocy owej narodził się Synaczek, a pastuszkowie pierwsi powitali ową dziecinę, gdyż Anioł z Nieba zesłany oznajmił im o tem. Wszedłszy do stajni, czołem przed Nim uderzyli, jakoby przed królem Czołobitność ich nie wbiła w pychę matki Maleńkiej… go, wdzięczną tylko była pastuszkom za cześć okazaną jej Synaczkowi.
Wieść o narodzeniu cudownej Dzieciny, Której przybycie na ziemię Anioł ludziom zwiastował, szybko rozeszła się w różne okolice świata i trzech królów ze stron dalekich przybyło do Betleem złożyć hołd i dary Nowonarodzonemu. Przybywszy, po dzieli Maryi, że im mówiono, iż Król świata się narodził, więc zapragnęli go poznać, lecz nie wiedzieli w którą zwrócić się stronę, aż oto zajaśniała gwiazda na niebie i doprowadziła ich do Betleem…
I hołd królów nie wbił Maryi w pychę: w po korze i ubóstwie chowała Synaczka i rósł On w mądrość wyższą od ludzkiej mądrości, w cnoty piękniejsze od tych, jakie dotychczas znali mieszkancy ziemi. Gdy widział słabszego od siebie, to serce jego nie pogard?!, nie pychą biło, ale litością i spieszył z pomocą słabemu, a przed potężnym, lecz grzesznym, nie zginał się i czołem przed nim nie, bił, bo On kolano zginał tylko przed Bogiem swoim Bogiem prawdy, dobroci i sprawiedliwości… Gdy spotkał trędowatego, nie uciekał od niego, lękając się zarazy, lecz zapominając o sobie, leczył go i pocieszał; gdy grzesznego widział, to nie odwracał się od niego z pogardą, szyderstwem go nie karał, ani okrutnym dlań nie był, lecz poprawić go usiłował, a kiedy burzyli się nań za to inni, pytał ich:
"Któż z was jest bez grzechu?"
Bogactw nie łaknął, na możnych Wołał, aby tem, co posiadają, dzielili się z tymi, którzy łakną z głodu umierają… Więc chciwi, dumni, zazdrośni znienawidzili Tego, który wołał głośno:
"Najuboższy, najnędzniejszy jest twoim bratem, wszyscyśmy równi w obliczu Boga, Pana wszechświata, wszystkich, jak braci, kochać należy i dobro m świadczyć. "
Znienawidzili Go i zgubić postanowili; oskarżyli, iż zamierza ogłosić się królem żydowskim, że wśród pospólstwa, zdobywa sobie stronników. Wkrótce też wyrok śmierci wydanym został na niewinnego, krzyżowano Go; zanim jednak umęczono, naigrawano się zeń boleśnie: koronę cierniową wbili mu na czoło, krew spływała kroplami z jego skroni; purpurowy płaszcz włożyli na jego ramiona: "Król! król!" – krzyczeli, szydząc i pokazując Go palcami. On z pokorą, bez skargi znosił szyderstwa i wzrok w górę podnosząc, szukał tam Boga swego i mówił:
" Bądź wola twoja, Panie!"