- W empik go
Aktorka - ebook
Aktorka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 423 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Niezgrabiaszu, dolej Jamajki! do niczego ten pierwszy łysoń!
– Pierwszy komik – chciałaś powiedzieć, pierwsza matko.
– Tylko bez ekspensu dowcipu, szanowni koledzy, zbraknie go wam na dnie uroczystej
– Ty bo nie masz, ani jednego uroczystego dnia w roku.
– Mam te zawsze, w których gram twego syna.
– Jaki grzeczny! czy przypadkiem niechcesz odemnie pożyczki?
– Mam całą prawie gażę w kieszeni.
– Poczciwy dyrektor, obszedł się z nami po królewsku. – Albo mu nie pracujemy jak woły!
– Ha, ha, ha! zaśmiało się towarzystwo – Macedończyk pracuje.
– Nie lubię tego epitetu, raz mówiłem! Nie jestem Macedończykiem, ale wiem co mi się należy.
– Szklanka ponczu. Pij zgryźliwcze. No dalej, zdrowie Melanii i lepszy jej humor!
– Prawda, zasępiona czegoś nasza gosposia.
– Zła, nie zasępiona.
– Matko, może to ten tłusty obywatel, znudził naszą primadonnę?
– Właśnie, że mnie chciał zanadto bawić. Lecz niechaj w moim domu, dobry humor panuje. Zdrowie talentów dramatycznych!
– W liczbie mnogiej? proszę!
– O tobie nie myślałam.
– Protestuję. Przedywszystkiem zdrowie naszej ślicznej, pulchniutkiej Melanii!
– Macedończyku, ty się coś zaczynasz kochać we mnie?
– Moja Melanciu, ty mnie przynajmniej tak nie nazywaj.
– Więc: "mój Walusiu", czego mi ty tak schlebiasz?
– Schlebiam? jak cię szanuję, tak cię uwielbiam bezinteresownie.
– Od którego to czasu?
– Odtąd, gdyś mnie ostrzegła, że mi peruka krzywo siedzi na głowie. To było pięknie z twojej strony, wspaniałomyślnie, bośmy się niedawno pokłócili. Tegoby nie zrobił nasz blady amant, który widząc to, śmiał się tylko ironicznie. Ale ja mu odpłacę!
– Czego się ty zawsze Walusiu ujadasz? od lat piętnastu jak się znamy….
– Od trzydziestu, dobra kobieto!
– Przepraszam, musiałabym chyba mieć dzisiaj 48.
– Musisz, musisz je mieć, przecież sama zdecydowałaś się na rolę matek.
– Bo lubię ustąpić młodszym. Z tem wszystkiem biorę amanta pod swoją opiekę.
– To już siódmego.
– Ho, ho, jak ty znasz arytmetykę, szkoda, że jej zapominasz przy płaceniu długów.
– Bez kłótni koledzy, bo zamknę posiedzenie, krzyknęła Melanja.
– Melanja ma głos! zawołał któryś.
– Ale nie do wodwilu! wtrąciła z docinkiem grająca subretki.
– Chcę wam powiedzieć coś ważnego…. – Słuchamy, słuchamy.
– Chcę wam zaproponować, abyśmy wpadli na dyrektora, i zmusili go do wyjazdu z tej mieściny. Ja nie mogę grać w szopie.
– Gdzie tam w szopie, w stajni.
– Dostałam już kataru.
– A ja plam na twarzy.
– Jestto nieprzyzwoicie. Wezmą nas za najpospolitszych komedyantów.
– Prawda! wrzasnęli wszyscy chórem.
– Artysta pospolituje się, dla dyrektora nie możemy się poświęcać.
– Aha, dla tego to dał nam gażę z góry.
– Nie grajmy.
– Jutro jeszcze grać musimy, – pierwszy raz występuję w nowej sztuce! zawołał pierwszy amant.
– I we wtorek. Sprawiłem sobie umyślnie perukę'.
– Patrzaj, jaki Macedończyk skory, co mu się stało?
– Nie słyszycie? gra dla peruki?
– Pracowałem zanadto długo….
– Pracował! ha, ha, ha, ręczę, że ani słowa roli nie umie.
– Nie umiem? bierz Melanjo rolę i przesłuchaj mnie. Zacznę od najważniejszego monologu w scenie 4-ej:
"Odkądże to dziki szał owładnął tak dalece tobą., luba moja, że niczem dla ciebie młodości wspomnienia, niczem miłość nasza zaprzysiężona pod…. zaprzysiężona… aha!… pod starym… tak… nie mylę się… pod starym wiązem… "
– Fuszer!
– Stracił pamięć!
– Przepraszam – wołał Macedończyk – a od czego sufler? Jeżeli tylko wiem o co chodzi i sens rozumiem, to marne słówko dopomoże sufler. Byłeś ty amancie nie zacinał, tak jak wczoraj. Jak stanął na "brzemieniu nieszczęść, " tak ani rusz dalej.
– Do porządku koledzy. Więc zgodziliśmy się na to, że to stajnia, że tu zostać nie możemy?…
– Ja pierwsza odmawiam współudziału. Jutro miałam grać Adryannę Lecouvreur, nie będę, a wątpię czy mnie kto zastąpi.
– Chybaby pierwsza matka! wtrącił szyderczo Macedończyk.
– No, już ty – odgryzła się zaczepiona – w żaden sposób Maurycego grać nie możesz. Masz wprawdzie urodę, ale ci już nogi nie dopisują, a tu w piątym akcie, trzeba długo trzymać na ręku omdlałą bohaterkę.
W tej chwili otworzyła drzwi bocznego pokoju, młoda wysoka dziewczyna.
– Czy można z panią pomówić chwilkę?
– Przecież się nie pali! oburknęła się prawie srogo, pulchniutka primadonna.
Młoda dziewczyna przymknęła drzwi i znikła.
– Wielka z niej pani, a przyjęłam to – Panie odpuść – prawie z litości!
– A cóż ona Melanciu robi u ciebie? spytała chrapliwie pierwsza matka.
– Znałam matkę jej, która… nagle wyjechać musiała daleko… za granicę, wzięłam ją więc, sądząc, że się na coś przyda, ale to takie pyszne a niedostępne!…
– Ależ jak Boga kocham to mi kąsek! wrzasnął Macedończyk.
– Nie na twoję spróchniałe zęby.
– Masz nie lepsze aniołku, a jeszcze demonstrujesz nimi.
Drzwi otwarły się z trzaskiem. Stanął w nich wysoki mężczyzna, brunet, z dużą… czarną brodą., w czapce żokejskiej na głowie, szpicrutą w ręku.
Była to najświetniejsza moda kawalerów, popisujących się w małych miasteczkach, szykiem i dystynkcyą.
– Wiktor, pan Wiktor! wiwat! będzie szampan.
– Kiedy goły! syknął Macedończyk;
– Proszę zdjąć kapelusz, panie Wiktorze, tu są damy! zestrofowała Melanja.
– Wiem, wiem o tem – zaśmiał się… gość impertynencko. A przyjmiecie mnie damy?
– Kto próg tego domu przestąpi! –. zadeklamowała pierwsza matka.
– Ten uwięźnie, notabena, jeżeli się za nim wtoczy szampan.
– Szampan? zgoda, będzie szampan – odrzekł Wiktor – ale pod warunkiem.
– Podpiszemy się z góry na wszystkie.
– Czy i piękna gosposia?
– Wola gości, wolą świętą…. dodała spuszczając skromnie oczy.
– Warunek, warunek?
– Warunek malutki, że będzie z nami pić Anusia.
– Nigdy! zerwała się zawiedziona trochę i oburzona primadonna – to dziecko jeszcze.
– Więc konkluzyą? spytał szyderczo Wiktor.
– Nie wypada, ażeby młode, nie zepsute dziewczę…
– Ubliżasz nam Melanciu – powstała pierwsza matka – mnie się zdaje, że w naszem towarzystwie tylko skorzystać może.
– W artystycznym zwłaszcza względzie – wtrącił Macedończyk.
– W każdym mój panie!
– Wiem, wiem i nie sprzeczam się, a więc Anusia z nami, brawo!
– Nie, nie ma sensu, ona nie przyzwyczajona do większych towarzystw, a potem, ręczę wam, że się drożyć będzie, bo ja ją… znam.
– Nie bądź zazdrosną, Melanciu, jest ona wprawdzie bardzo ładną, ale ciebie nie zaćmi! dodała uspakajając pierwsza matka.
– Za cóż mnie pani bierzesz, mnie się zdaje, że mnie tu nikt nie posądzi o zazdrość.
– A więc? spytał lakonicznie Wiktor.
– Umywam ręce, róbcie co się wam podoba.
– Pójdziemy po nią… w assystencyi. I ruszyło się ku drzwiom kilku.
– A ja powracam z szampanem.
– Niech żyje Wiktorek z szampanem!
– I wesołe towarzystwo! dokończył Wiktor wybiegając.
– I umysł bez uprzedzeń! zagrzmiał Macedończyk, całując głośno rękę Melanji.II. PRZY SZAMPANIE.
– To złoty chłopiec, ten Wiktor!
– Złoty bo nie, gdyż zsekwestrowaliby go wierzyciele.
– Więc prawda, że ostatkami goni?
– Wczoraj sprzedał konie i kabryolet.
– Ten, obity czerwonym adamaszkiem?
– Innego nie miał.
– Ale co mu z tą. Anusia? przerwała zamyślona Melanja.
– Nic dziwnego, dziewczę hoże.
– Pociągające.
– Oczki czarne, głębokie.
– Wzrost gibki, wiesz co, wartoby z niej zrobić artystkę.
– To jej dobrze życzysz, stary!
– Wieczna praca to prawda – rzekł Macedończyk – ale zapał, oklaski, szał, tryumfy.
– I stajnia na prowincyi.
– Nie o to chodzi, ale tak młoda dziewczyna narażoną, jest na pewne trudności położenia…
– Dyplomatycznie wyrażasz się Melanciu, albo ona księżniczka? a jeśli ma tylko ochotę i zamiłowanie…
– Nie badałam jej, ale ona taka dzika, ucieka od ludzi, zamyka się wiecznie w swym pokoiku…. nie chciałabym jej puszczać na deski teatralne, tembardziej, że ten Wiktor, obieżyświat i awanturnik ściga ją… kobieta u niego bawidełkiem.
– No, przecież się nie stłucze.
– Kto wie!
W tej chwili, wróciła deputacya z nosem spuszczonym na kwintę.
No i cóż?
– Odpowiedziała nam krótko, że miejsce jej nie w gronie wesołych towarzystw.
– A co, nie mówiłam? wyrwała się z nieudaną, radością pani domu – ona zawsze taka.
– Lecz co powie Wiktor, gdy warunku nie dopełnimy? pytał zachmurzony Macedończyk.
– Co mu się będzie podobało.
– Biedny chłopiec, taki miły i wesoły.
– Zmartwi się!
– A cóż nas to obchodzić może! szarpnęła się znowu Melanja. Obejdziemy się bez jego szampana.
– Kto się obejdzie bez szampana? – zawołał roztwierając drzwi z łoskotem, pan Wiktor. Cóż to za heretyk?
– Melanja, kwaśna czegoś dzisiaj.
– Osłodzimy kwasy. Stawiaj tu kosz – dodał zwracając się do chłopca sklepowego.
– A to co za wieniec z kwiatów?
– Dla najpiękniejszej. Uwieńczymy ją przy ostatnim toaście.
– Sąd Parysa bez jabłka. Ale co się mnie tyczy – rzekła pierwsza matka z godnością… – wyłączam się dobrowolnie z rzędu bogiń.
– I ja – rzekła z docinkiem Melanja.
– Hola, hola, nie wolno – zawołał Wiktor. Areopag będzie radził, a ja rozstrzygnę.
– Wiem na kogo padłby wybór, ale cóż kiedy deputacya nam się nie udała.
– Nie przyjdzie panna Anna?
– Siedzi jak zaklęta, w swoim pokoiku.
– Cóż robić, zabawimy się i bez niej, – rzekł Wiktor udając wesołość, choć na twarzy widoczne było niezadowolenie.
– Jedzmy i pijmy! Na twoją cześć pani Melanjo wychylmy pierwszy toast, a mianowicie za twoją, wiecznie błyszczącą, piękność, i pierwszorzędny dramatyczny talent. Obyś nam grała jak najdłużej!
– Ale nie na takiej chyba scenie.
– Na pierwszej ze stolic Europy. Wszyscy zbliżyli kieliszki do ust.
– Pijmy szczerze – zachęcał Wiktor. Na co udawać, że się nie lubi szampana, kiedy dobry. Proszę do kapłona, i trufle są.
– Wstyd mi powiedzieć, żem jeszcze nigdy trufli nie jadł – rzekł pierwszy amant.
– No, to nie jedz dużo – zawołał Macedończyk, bo trufel dla niezaprawionego żołądka, przemienia się w truciznę.
– A tu tort dla pani Melanii – rzekł amfitryon – i koszyk z najlepszemi cukierkami, jakie posiada to sławetne miasto.
– Przyniósł łakoci dla panny Anny, biedaczysko! szepnął Macedończyk.
– Tęgi sobie! zawołali mężczyźni chórem.
– A dla was prawdziwe hawana.
– E, to nie człowiek chyba! ryknął z zapałem Macedończyk – Wikciu, ty powinieneś zostać naszym dyrektorem.
– A może i będę nim.
– Viwat! to mi dyrektor, dla takiego nie żal pracować. Niech żyje!
Wszyscy wypili duszkiem.
Twarze poczerwieniały, niektórzy zaczęli śpiewać, inni dyskutować o sztukach, rolach i talentach. Melanja z rozpalonem od szampana licem, deklamowała sążnisty, nie kończący się poemat.
Każdy zajęty był sobą, krzyczał, rozprawiał, a Wiktor korzystając z ogólnej wrzawy, wymknął się cichaczem, na palcach, z pokoju.
Przebiegłszy jeden pokój i sień, chwycił za klamkę u drzwi prowadzących do pokoju, w którym zwykle siedziało owo młode, blade dziewczę, nazwane Anusia.
Chwilkę się namyślał z pewną trwogą, lecz nagle szarpnął klamką i wszedł. Równocześnie ktoś krzyknął. Kobieta, siedząca przy lampie z książką w ręku, zerwała się z przestrachem, a ujrzawszy wchodzącego, zmierzyła go od stóp do głowy, mówiąc:
– Pan tutaj?
– Po stokroć przepraszam panią, ale tak się głośno bawią, że chciałem na chwilę odpocząć w ciszy, i dla tego…. '
– Wybrałeś pan moją izdebkę. Bardzo dziękuję, ale panu wiadomo, że nie będąc u siebie, nie mogę przyjmować wizyt.
– O! pani Melanja bynajmniej się o to nie zgniewa –
– Być może, ale ja się rozgniewać mogę.
– Lecz pani tego nie uczynisz. Cóżby ci bowiem szkodzić mogła rozmowa z człowiekiem, który od pięciu tygodni, czekał na tak szczęśliwą, dla niego sposobność?
– Istotnie, uważam od dawna, że mi pan czynisz wielki zaszczyt.
– Co pani urażać nie powinno. Przysięgam pani na honor, że skorom panią, po raz pierwszy ujrzał, uczułem, że gdybyś chciała, mogłabyś stać się moją przyszłością…
– Panie!
– A gdym się dowiedział smutnych szczegółów twego pani tu pobytu, chciałbym był, żebyś była moja siostrą, a przez to ochronioną od zetknięcia się – daruj pani – z towarzystwem tak nieodpowiedniem…
Anna wpatrzyła się bystro w twarz mówiącego, ułożoną w tak słodki i sympatyczny wyraz, że mimowoli ręką wskazała mu krzesło, stojące naprzeciw.
– Tak, łaskawa pani, – ciągnął dalej, – siadając z pośpiechem – pozory mogą mnie oskarżać, ale nie można było inaczej; szukałem sposobności po tysiąc razy, zazdrosna pani Melanja przeszkadzała zawsze…
– Zazdrosna? bardzo wątpię… Za kawałek chleba, który mam u niej, pracuję jej szczerze, zresztą nie mamy z sobą żadnych styczności – dodała z godnością.
– Otóż, ta praca pani tutaj…. czyż nie możnaby wynaleźć stosowniejszego miejsca i zatrudnienia?….
– Lecz czemuż mam przypisać, tę chęć opiekowania się osobą, obcą panu i nieznaną?
– Czemu? o Boże a przecież to tak proste! Czyż pani nie możesz wierzyć, że niewymowny urok całej twej postaci?…
Anna powstała, odsunąwszy krzesło.
– Bierzesz to pani za prosty komplement. A jednak, nigdy nie byłem szczerszy. Ludzie poznają się w tej lub innej formie. Niech pani przyjmie taką, na jaką się zdobyć mogłem, a wtedy nie wyda ci się tak nienaturalnem moje postępowanie. Widząc panią, tak młodą, tak opuszczoną, tak zawsze smutną, pomyślałem: byłby to dobry uczynek, gdybym tej pani pomógł w ustaleniu pozycyi….
– Dosyć panie tej obrazy. Wiktor zbliżywszy się, ujął jej rękę.
– Racz pani wysłuchać mnie do końca. Mam zacną ciotkę, samotną jak ty pani – Jakieżby to dla niej szczęście było, gdyby miała przy sobie przyjaciółkę tak dobrą, tak szlachetną! Nie byłabyś pani dla niej najmniejszym ciężarem, a ja byłbym dumny, żem raz w życiu sprawił coś dobrego. O wierzaj pani słowom, które z serca płyną.
Anna zdawała się wahać,
– Nie znam pańskiej ciotki, a potem zamieszkać w czyimś domu, za poręczeniem młodego człowieka…
– Pani droga, chwile są krótkie. Chcę Cię wydobyć z tej dusznej atmosfery, z tego otoczenia, które cię zepsuje, zepsuć musi…
Anna uśmiechnęła się gorzko.
– Pani czujesz sarna wagę słów moich. Gdybyś miała matkę…
Anna zbladła.
– Słowa moje wydać się mogą dziwne i narzucające się, ale są położenia, gdzie nie ma wyboru.
– Nie wiem co odpowiedzieć, na tak niespodziewaną propozycyę. Jestem opuszczoną, sierotą, wielką sierotą, wiem, że moje miejsce nie tutaj, ale cóż mam począć? Wychowano mnie i ukształcono do lepszego życia, straszne okoliczności pozbawiły mnie matki, i wszelkiej opieki. Pozostawiona sobie, sama nie wiem co począć, i dla tego chciałabym panu wierzyć…
Łzy przerwały jej mowę.
Wiktor całując jej rękę, mówił z cicha, nalegająco:
– A czyż mnie pani będziesz uważać za tak wielkiego zbrodniarza, gdy po jakimś czasie, wzajemnego poznania, poproszę Cię o podanie mi ręki przed ołtarzem? I wówczas będę najszczęśliwszym, bo charakter twój, czytam z ślicznych tych głębokich oczu…
– O nie! nigdy nie śmiałabym się powierzyć człowiekowi, którego znam zaledwie, a który mnie wcale nie zna. Jestem wprawdzie niedoświadczony, ale gorycze, jakich uniknąć nie mogłam, dały mi przeczuć wiele. Znam życie z surowej jego i bolesnej strony, nie wiem co mnie czeka przy mojem osamotnieniu i opuszczeniu, i dla tego tem bardziej szanuję świętość takiego uczucia, jakiem jest miłość. Poszłabym wszędzie za człowiekiem, którego bym kochała, lecz byłabym najnieszczęśliwszą, z tym, z którymby mnie złączył czczy tylko i formalny obrządek. Dziękuję panu za jego dobroć… ale po – zostaw mnie pan w spokoju, i w cierpliwem oczekiwaniu dalszych przeznaczeń!
– Lecz ja Cię kocham Anno! Czyż potrzeba lat na to, ażeby pokochać?
– Potrzeba znać się przynajmniej.
– Więc będę czekał cierpliwie choćby lat dziesięć, ale przedtem zamieszkaj pani u ciotki mojej, gdzie unikniesz tych ludzi tułaczego życia, tułaczego sposobu myślenia. Zastanów się pani, tyś dla nich dziś obojętnym przedmiotem, jutro staniesz się ciężarem…
– Mięsza mnie to wszystko. Nie zastanawiałam się nigdy nad moją przyszłością, bo dość mi było bolesnej teraźniejszości. Być może, że pan perswadujesz trafnie, lecz mnie się to nie na wiele przyda.
– Więc panią, uratuję mimo jej woli. Tak, pani droga, honor twój i spokój drogiemi są… już dziś dla mnie, bo chcę gdy mnie poznasz, ofiarować ci serce i nazwisko, czyli wszystko, cokolwiek uczciwy człowiek ofiarować jest w stanie. Chcę…
Tu dostrzegł wyraz nieufności na jej twarzy.
– Widzę, że mi nie ufasz, myśląc zapewne, że ja sam w teru towarzystwie żyłem hulaszczo. Tak, nie zapieram się, ale życie moje było dotąd bez celu, me znałem cię, a potem od pięciu tygodni szu – kałem w jaki bądź sposób, zbliżenia z tobą… pani. Nie wierz, szydź z tego, ale cię kocham pani, a ta miłość wkłada na mnie obowiązek, uchronienia cię od niepowrotnego nieszczęścia!….
W tej chwili głośny toast, pomięszany z brzękiem kieliszków, doleciał ich uszu. Anna drgnęła. Wiktor kończył z pośpiechem, jakby obawiając się przeszkody.
– Nie namyślaj się pani długo, błagam cię w imieniu twego dobra i mojej miłości. Zawierz mi, wszak nie żądam nic takiego, czegoby kobieta uczciwa przyjąć nie mogła.
Złożył ręce błagalnie, Anna namyślała się chwilkę, nareszcie, blada, z drżeniem nieopisanego wzruszenia, rzekła:
– Więc co mi pan radzisz?
– Ucieczkę, i to jak najprędzej, jutro, a nawet za kilka godzin.
Anna chwyciła się za poręcz krzesła, mówiąc przygasłym głosem: