Al Capone - ebook
Al Capone - ebook
Chicago, rok 1920, czasy prohibicji. Al Capone, porywczy młody człowiek o przeciętnej inteligencji odkrywa świat bezgranicznych możliwości. Nieprzygotowany na sławę i bogactwo syn emigrantów z Neapolu wkrótce kontroluje handel alkoholem na niespotykaną skalę, konkurując dochodami z największymi korporacjami. Korumpuje policję i miejscowe sądy. Zostaje jednym z pierwszych celebrytów o międzynarodowej sławie.
Komu wreszcie udało się dopaść Ala Capone? Czy byli to Nietykalni z Eliotem Nesem na czele? Jaką rolę odegrał prokurator okręgowy? Dlaczego, by uwięzić Capone, trzeba było nagiąć etykę zawodową i ryzykować własnym życiem?
Korzystając z niedawno odkrytych, liczących tysiące stron dokumentów rządowych, Jonathan Eig opowiada na nowo dramatyczną historię najsłynniejszego gangstera Ameryki. Kreśli portret emocjonalnie złożonego człowieka, którego do zguby przywiodło nie tyle gangsterskie życie, co przerośnięte ego. Oto cały Capone.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-245-9421-4 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NA DOROBKU
Al Capone stał na chodniku przed podrzędną knajpą o nazwie Cztery Dwójki. Ręce wcisnął głęboko w kieszenie płaszcza i podniósł kołnierz, by się osłonić przed zimnym wiatrem, smagającym jego twarz, a może po to, by zakryć blizny na lewym policzku.
„Mam w środku niezłe dziewczyny”, powtarzał mijającym go przechodniom.
Skończył 21 lat i był „nowy” w mieście. Pracował w Levee, chicagowskiej dzielnicy czerwonych latarni, położonej na południe od centrum, pełnej obskurnych barów i domów publicznych, gdzie każdy, kto szanował swoje zdrowie, starał się nie przebywać za długo i niczego nie dotykać. Przecznicami jeździły z hurkotem automobile z przednimi lampami przypominającymi wytrzeszczone oczy. Był styczeń 1920 roku, początek nowej dekady wypełnionej hucznymi, szalonymi zabawami, chociaż sądząc po wyglądzie okolicy, nic na to nie wskazywało.
Pierwsza wojna światowa dobiegła końca. Mężczyźni wrócili z frontu, być może czuli się nieco oszołomieni zastaną sytuacją, szukali odmiany, z pewnością byli spragnieni. Zakładali marynarki, krawaty i filcowe kapelusze z podwiniętym z tyłu rondem, po czym szli do takich przybytków, jak Cztery Dwójki, którego nazwa stanowiła aluzję nie do pokera, ale do adresu – aleja South Wabash 2222. Bar mieścił się w piętrowym, murowanym budynku z przełomu wieków, do którego prowadziły masywne, zwieńczone łukiem drzwi, przywodzące na myśl wejście do jaskini. Wewnątrz, pod sufitem, unosił się dym z papierosów i cygar. Niektórzy klienci wpadali tu na drinka. Inni wchodzili klatką schodową na tyłach budynku na piętro. Tam tytoniowe opary ustępowały miejsca bardziej złożonym aromatom. Kobiety na wysokich obcasach paradowały w różnych stadiach negliżu, w świetle gołej żarówki zawieszonej u sufitu, a madam ponaglała klientów, by się decydowali.
Kiedy w barze robiło się gwarno, Capone wracał do środka, by się rozgrzać i upewnić, że goście zachowują się poprawnie. Był szatynem, nie na tyle jednak muskularnym czy szpetnym, by w takim miejscu budzić respekt samym wyglądem. Przy wzroście blisko 180 centymetrów ważył nieco ponad 90 kilogramów. Miał szeroki tors, łapy wielkie jak u niedźwiedzia grizzly, nieduże zakola nad czołem, gęste i szerokie brwi oraz dwie poprzeczne blizny na policzku, różowe i raczej świeże. Jego oczy zmieniały kolor, raz wydawały się szare, raz zielonkawe. Zjednywał sobie ludzi szerokim uśmiechem.
Capone dostał pierwszą pracę w Chicago w tym miejscu, w Czterech Dwójkach. Nazwa lokalu nawiązywała do adresu, pod którym się mieścił – South Wabash 2222 (kolekcja Johna Bindera)
Capone bardzo dbał o swój wizerunek. Z powodu blizny na policzku fotografował się zawsze z prawej strony. Nosił ubrania najlepszych marek i mimo swej tuszy wyglądał w nich elegancko. Trudno znaleźć zdjęcie, na którym widać kogoś lepiej ubranego od niego, nawet z czasów, gdy był młody i biedny. Miał klasę, ale niekiedy przejawiał skłonności do blichtru. Nosił garnitury w jaskrawych kolorach, na przykład purpurowe i limonkowozielone, których inni gangsterzy nigdy by się nie odważyli założyć, a na małym palcu pierścionki wysadzane połyskującymi kamieniami szlachetnymi, tak dużymi, że mogłyby zawstydzić najbardziej wytworne damy z chicagowskiej socjety. Nigdy za to nie używał apaszki.
W Czterech Dwójkach z gracją poruszał się w tłumie. Był dobrym gospodarzem – wesołym, skorym do żartów, rzucającym uśmiechy na lewo i prawo. Barowi bywalcy lubili jego towarzystwo. Kiedy kończył zmianę, wracał na piechotę do nędznego, ciasnego mieszkania, które dzielił z żoną, Mae, i jednorocznym synem, Albertem Francisem. Ich lokum było nader skromne, ale i tak lepsze od miejsc, w których się wychował.
Capone urodził się i dorastał na Brooklynie, pochodził z licznej włoskiej rodziny. Jego rodzice byli imigrantami. Wychował się w biedzie, wraz z ośmiorgiem rodzeństwa, i zakończył edukację na szóstej klasie. W dzieciństwie i wczesnej młodości włóczył się z ulicznymi gangami. Jako nastolatek najmował się do różnych robót fizycznych, w których przydawały się: potężna sylwetka, siła fizyczna i wrodzona brawura. Prawdziwe powołanie odnalazł w pracy wykidajły w barze na Coney Island, gdzie zadawał się z największymi bandziorami Nowego Jorku.
Najwcześniejsze znane zdjęcie Ala Capone (w środku), prawdopodobnie wykonane na Brooklynie około 1918 roku. Tożsamość towarzyszących mu mężczyzn nie jest znana (ze zbiorów Deirdre Marie Capone)
Pierwszym pracodawcą i mentorem Ala Capone był łagodny w obyciu, dystyngowany gangster Johnny Torrio (kolekcja Johna Bindera)
Do Chicago przyjechał pracować dla Johnny’ego Torria, niegdyś jednej z legendarnych postaci gangsterskiego półświatka Brooklynu, a teraz „wschodzącej gwiazdy” przestępczego podziemia miasta. Niektóre relacje sugerują, że Torrio zwerbował Ala Capone, gdyż dostrzegł w nim talent. Według innych wersji, Capone uciekł z Brooklynu po bójce w barze, w trakcie której omal nie zabił człowieka gołymi pięściami.
Przeniósł się do Chicago, które poeta Carl Sandburg opisał następująco:
Rzeźnik Trzody dla Świata,
Producent Narzędzi, Magazynier Pszenicy,
Kolejarz i Narodowy Przewoźnik Towarów;
Burzliwy, szorstki, awanturniczy,
Miasto Silnych Ramion.
Mówią mi, że jesteś złe, i ja w to wierzę,
gdyż widziałem twoje wymalowane kobiety pod gazowymi latarniami, wabiące chłopców z prowincji.
Mówią mi, że jesteś zdeprawowane, na co ja odpowiadam:
Tak, to prawda; widziałem człowieka z bronią, który zabija i odchodzi wolny, by znowu odebrać życie.
Chicago powstało nad dolnym krańcem jeziora Michigan, rozrastając się we wszystkie strony. W 1850 roku znajdowało tam schronienie 30 000 osób. Zaledwie 20 lat później liczyło już 300 000 mieszkańców. Tu, gdzie – w przeciwieństwie do Nowego Jorku – rozwoju miasta nie ograniczała otaczająca je zewsząd woda, ludzie nie widzieli potrzeby tłoczenia się na małej przestrzeni. Kolejne osiedla powstawały, jedno po drugim, wzdłuż wygiętego w półksiężyc wybrzeża, a błotniste ulice z drewnianymi barakami wybiegały w głąb prerii. Miasto rosło szybko i w niekontrolowany sposób. Imigranci przyjeżdżali tu w poszukiwaniu pracy: na budowach, w hutach, przy uboju bydła lub załadunku wagonów kolejowych. Przybywali również osobnicy spod ciemnej gwiazdy: alfonsi i prostytutki, kieszonkowcy i kasiarze, oszuści, dilerzy, włamywacze i zwykli bandyci. Miejscowy wydział policji – powołany do życia wkrótce po założeniu miasta – od początku sobie z tym wszystkim nie radził.
Chicago doszczętnie spłonęło w 1871 roku. Tak zwany wielki pożar szalał przez kilka dni, zamieniając w pogorzelisko około dziesięć kilometrów kwadratowych miasta. Niemal jedna trzecia mieszkańców została bez dachu nad głową. Chicago odrodziło się jednak na nowo, rozwijało się jeszcze dynamiczniej niż poprzednio. Tym razem krajobraz zapełniły budynki z granitu i stali. Oczywiście wróciły również wszystkie szumowiny, mnożąc się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. W pierwszych ośmiu miesiącach 1872 roku miasto wydało zdumiewającą liczbę 2218 koncesji na prowadzenie barów, szynków i innych lokali serwujących alkohol.
Paradoksalnie, pożar przyczynił się do rozwoju gospodarki, zapoczątkowując coś w rodzaju gorączki złota. Możliwości były nieograniczone, dlatego ludzie obdarzeni energią i ambicją mieli tu szerokie pole do popisu. Wielcy architekci, handlowcy, prawnicy i artyści, ale także przestępcy współtworzyli nowe oblicze Chicago.
Kolejnym bodźcem stymulującym wzrost populacji miasta, a tym samym przestępczości, była Światowa Wystawa Kolumba, która odbyła się w 1893 roku. Raport specjalnej komisji z 1910 roku ujawnił, że Chicago dorobiło się 5000 zawodowych prostytutek i 10 000 kobiet trudniących się tym fachem dorywczo, które łącznie odpowiadały za ponad 27 milionów aktów seksualnych rocznie. Czy dałoby się oczyścić Chicago? Każdego, kto odważyłby się chociaż o tym wspomnieć, uznano by za marzyciela albo żartownisia.
Do czasu, gdy w 1920 roku przyjechał tu Al Capone, populacja Chicago wzrosła do 2,7 miliona, co czyniło je drugim pod względem wielkości miastem w kraju (po Nowym Jorku). Wciąż jednak sprawiało wrażenie przestronnego i nieucywilizowanego. W miarę, jak przybywali kolejni imigranci: z Włoch, Irlandii, Polski, Niemiec, Chin, Rosji i Grecji, dotychczasowi mieszkańcy usuwali się, robiąc miejsce przybyszom. Nowe osiedla powstawały tuż obok starych. Miasto po prostu się rozrastało; długie na blisko 42 kilometry i szerokie na 22,5 kilometra, bardziej przypominało puzzle niż kulturowy tygiel. Obecność wolnej przestrzeni pozwalała poszczególnym grupom etnicznym zachować odrębność językową i obyczajową w znacznie większym stopniu niż to było możliwe w Nowym Jorku.
Bogaci mieszkali głównie na terenach położonych bezpośrednio na zachód i północ od śródmieścia. Klasa robotnicza zajmowała południowe i zachodnie obrzeża miasta. Przyjezdni mogli od razu się zorientować po zapachu, że znaleźli się w którejś z uboższych części Chicago. Niewielkie zakłady metalurgiczne emitowały sadzę, a nad garbarniami unosiły się chemiczne opary. Najsilniejszy i najgorszy odór dobiegał z Union Stockyard, gdzie na 200 hektarach zgromadzono zwierzęta ubojowe, żywe i martwe. Od smrodu uginały się nogi. Praca tam była jeszcze gorsza. W ubojni oprawiano miliony sztuk bydła, owiec i świń – podrzynano im gardła, patroszono i ćwiartowano, a wnętrzności wyrzucano do rzeki Chicago. Zajmowała się tym rzesza złożona z 75 000 mężczyzn i kobiet. Tak się pracowało w Chicago.
W śródmieściu, gdzie po estakadach nad ulicami jeździły pociągi, ze zgrzytem przetaczając się po stalowych szynach, a tramwaje i ciężarówki korkowały ulice, znajdowało się miejscowe centrum biznesowe, znane jako Loop. Tu miasto wyglądało, jak powinno – było głośne, zatłoczone i niebezpieczne. Chicago to pierwsze w Stanach Zjednoczonych miasto drapaczy chmur. Wieżowce w eleganckich odcieniach zieleni, szarości, brązu i błękitu wznosiły się tu wyżej niż gdziekolwiek indziej.
Nie każdemu jednak odpowiadała taka wizja raju. „Widziałem je raz”, napisał o Chicago Rudyard Kipling, „i marzę o tym, by nigdy więcej go nie zobaczyć. Zamieszkują je barbarzyńcy. Zamiast powietrza wdycha się tam brud”.
Miasto przyjmowało silnych i pozbywało się słabych. Jeśli ktoś nie mógł go znieść, pozostawał mu pociąg do Des Moines. To dlatego Chicago przyciągało takich ludzi, jak wybitny trębacz jazzowy Louis Armstrong, postępowy prawnik Clarence Darrow, czy potentat branży mięsnej Philip Armour, który własnych pracowników traktował źle, ale hojnie wspierał cele charytatywne. Pewnego razu powiedział: „Nie kocham pieniędzy, ale uwielbiam się dorabiać”. To właśnie „dorabianiem” żyło całe miasto.
Capone, kiedy nie pracował przy drzwiach ani nie zajmował się barem w Czterech Dwójkach, trudnił się dekoratorstwem.
W opustoszałą wnękę obok baru wstawił regały, zepsute pianino, parę starych stolików i krzeseł, nadając lokalowi wygląd sklepu z antykami. To był pomysł Johnny’ego Torria, który chciał, by jego podwładny robił wrażenie działającego legalnie biznesmena. Capone zlecił wykonanie wizytówek o następującej treści:
ALPHONSE CAPONE
Handel Używanymi Meblami
Aleja South Wabash 2220
W Levee od zawsze mieszkali przedsiębiorczy ludzie. Chociaż stąd do Loop, z jego eleganckimi hotelami i drapaczami chmur, było nieco ponad trzy kilometry, dzielnica stanowiła odrębny świat i rządziła się własnymi, specyficznymi prawami.
Gwiazdy filmu i potentaci przemysłowi odwiedzali mieszczące się tu eleganckie burdele, zwłaszcza słynny Everleigh Club, gdzie przepuszczali fortuny na wino, jedzenie i kobiety. Politycy nie tylko pogodzili się z tą rozpustą, lecz także sami w niej uczestniczyli. Zmiana nastąpiła w czasie I wojny światowej, kiedy to inne sprawy okazały się ważniejsze. Od zwykłych Amerykanów oczekiwano, że się ustatkują i poświęcą dla dobra narodu. Nawet Chicago musiało mieć się na baczności. Zaczęły się policyjne naloty na knajpy i odbieranie koncesji. Luksusowe dziwki i dilerzy narkotyków, do tej pory rezydujący w domach publicznych i tancbudach, z obawy przed aresztowaniem przenieśli się do hotelowych holi, gdzie mogli liczyć na większą dyskrecję. Z czasem dzielnica Levee zaczęła się kojarzyć z podstarzałymi prostytutkami, klientami, których nie stać na nic lepszego, kieszonkowcami i drobnymi rzezimieszkami, czyhającymi na każdego, kto okazał się na tyle głupi, by się kręcić po okolicy w pojedynkę i bez broni. To właśnie wtedy rozpoczął swą gangsterską karierę Al Capone. Nie mógł wybrać lepszego momentu.
W 1917 roku Kongres zwrócił się do każdego ze stanów federacji, by opowiedział się za przyjęciem osiemnastej poprawki do konstytucji, zakazującej w całym kraju sprzedaży, produkcji i transportu napoi o właściwościach odurzających. Poprawkę przegłosowano bez większego sprzeciwu. Większość społeczeństwa uwierzyła, że to prawo szybko wejdzie w życie i że Amerykanie gremialnie porzucą zwyczaj spożywania alkoholu. Ewangelista Billy Sunday piętnował tę popularną używkę, grzmiąc z ambony: „Byłeś najgorszym wrogiem Boga. Stałeś się najlepszym przyjacielem piekła. Nienawidzę cię nienawiścią idealną”. Przepowiadał nadejście nowej epoki prosperity i czystego życia: „Slumsy wkrótce odejdą w zapomnienie. Więzienia zmienimy w fabryki, a w aresztach urządzimy magazyny i spichlerze. Mężczyźni będą chodzić z podniesionymi czołami, a kobiety i dzieci zaczną się uśmiechać. Piekło na zawsze opustoszeje”.
Torrio i Capone mieli inną wizję przyszłości.
Prohibicja weszła w życie o północy 16 stycznia 1920 roku, dzień przed dwudziestymi pierwszymi urodzinami Ala Capone. Wojna już odeszła w niepamięć i nastrój w całym kraju się zmienił. Życie pełne wyrzeczeń było dobre dla głupków i naiwniaków.
„Jak przepracowany biznesmen rozpoczynający wakacje – napisał dziennikarz i historyk Frederick Lewis Allen – ten kraj zaczął w końcu na nowo odkrywać, jak się bawić i miło spędzać czas”. Amerykanie pragnęli tańczyć, jeździć szybkimi samochodami i wydawać pieniądze. Chcieli szokować swoich rodziców modnymi ciuchami i imponować sąsiadom najnowszymi osiągnięciami techniki, jak elektryczne żelazka i odkurzacze. Mieli też ochotę pić. Delegalizując alkohol, rząd nieopatrznie przyczynił się do wzrostu popularności wszelakiego rodzaju trunków. Bąbelki w szampanie mieniły się kusząco, jak nigdy dotąd, a pianka w kuflu piwa wydawała się jeszcze bardziej orzeźwiająca. Alkohol domowej roboty smakował zwykle jak kwas z akumulatora, co doprowadziło do wynalezienia koktajli; słodkie dodatki i zioła sprawiły, że drinki stały się jeszcze bardziej nęcące, szczególnie dla kobiet. Irving Berlin podsumował zaistniałą sytuację słowami, które połączył z chwytliwą melodią: „Nie można tańczyć shimmy przy herbacie”.
Kongres uchwalił tak zwany Volstead Act, będący ustawą wykonawczą Osiemnastej poprawki, i przynajmniej w pierwszych latach obowiązywania nowego prawa spożycie alkoholu w Ameryce gwałtownie spadło. Jego twórcy nie przewidzieli jednak, że doprowadzi to do rozwinięcia się przestępczej działalności, na skutek której powstanie wielka, nielegalna sieć produkcji i sprzedaży alkoholu.
Nie tylko geniusz był w stanie zrozumieć, że taka okazja nadarza się raz w życiu. Z dnia na dzień szemrani biznesmeni pokroju Ala Capone zajęli się przemytem i handlem alkoholem. Nazywano ich bootleggers (określenie to wywodzi się z czasów kolonialnych i prawdopodobnie nawiązuje do słowa bootleg, czyli cholewy wysokiego buta, w której ukrywano butelki). Doświadczenie, związane z prowadzeniem knajp, burdeli i szulerni, bardzo im się teraz przydało. Wiedzieli już, jak się obraca pieniędzmi, sprzedaje gorzałę, ucisza konkurencję i świadczy różne usługi w całym mieście. Teraz musieli się tylko nauczyć, jak to samo robić na skalę hurtową. Wielkie legalne interesy w tej branży właśnie straciły prawo bytu. Gdyby więc wykazali się odpowiednim refleksem, mogliby zająć ich miejsce. Na początek potrzebowali ciężarówek i wspólników w innych miastach. W Nowym Jorku był to Meyer Lansky, w Filadelfii – Boo Boo Hof, w Detroit – tak zwany Purpurowy Gang, w Cleveland – Moe Dalitz. Razem stworzyli siatkę wzajemnych powiązań, która z czasem przybrała formę ogólnokrajowego, przestępczego syndykatu.
Udział w nielegalnym obrocie alkoholem zapewniał swego rodzaju społeczny awans. Drobni oszuści nie mieli już czasu na włamania, kradzieże kieszonkowe czy napady. Te zajęcia okazały się zbyt ryzykowne i nie tak opłacalne. Tymczasem handel napojami wysokoprocentowymi nobilitował. Jako dostawcy ulubionych używek ludzie ci w pewnym sensie służyli społeczeństwu, znajdując popyt na swój towar także wśród szacownej klienteli. Mieli gotówkę, a więc mogli szykownie się ubierać i znajdować sobie przyjaciół z wyższych sfer. Stali się romantycznymi bohaterami, hołubionymi przez dziennikarzy, którym podobał się ich styl, żargon i ksywy – a zwłaszcza działalność, jaką prowadzili.
Bootleggers prosperowali w każdej większej aglomeracji, ale w Chicago wiodło im się najlepiej. Miejsce to przesiąkło alkoholem na wskroś. Pewnie dlatego piosenka z 1922 roku, pod tytułem Chicago, nazywała je „rozkołysanym miastem”. Nikt nie wierzył ani przez chwilę, że prohibicja coś tu zmieni. Prędzej wyschnie jezioro Michigan.
Kiedy już stało się jasne, że ani mieszkańcy Chicago, ani pozostali Amerykanie nie zrezygnują z picia, rząd stanął przed pytaniem, czy dużo pieniędzy i wysiłku należy włożyć w zwalczanie tej nowej fali przestępczości. Okazało się, że nie. Torrio i Capone znaleźli się w gronie tych, którzy gotowi byli ten fakt skwapliwie wykorzystać.ROZDZIAŁ 2
ŻEGNAJ, „BRYLANTOWY JIMIE”
Dzielnica Levee uczyniła Chicago jednym z najbardziej kryminogennych miejsc w Stanach Zjednoczonych na długo przed wprowadzeniem prohibicji. Ekskluzywne niegdyś domy publiczne znacznie podupadły. Jedynym luksusowym przybytkiem tego typu, który zachował dawną renomę, była restauracja U Colosimo, położona o przecznicę dalej na północ od Czterech Dwójek, przy South Wabash 2128. Jak bokser, który najlepsze dni ma już za sobą, lokal odcinał kupony od minionej sławy. Wciąż przyciągał polityków z pierwszych stron gazet oraz gwiazdy sceny i ekranu, ale przychodziło mu to z coraz większym trudem.
Właścicielem restauracji był Jim Colosimo, człowiek tak potężnej budowy ciała, że nosił dwa przydomki: „Duży Jim” i „Brylantowy Jim”. Colosimo miał kwadratową szczękę i przysadzistą posturę, ciężkie opadające powieki i ciemne wąsy, które zakrywały niemal całe usta. Ubierał się w najdelikatniejsze garnitury z białego lnu. Na jego palcach, gorsie, dewizce, mankietach, klamrach szelek i męskich podwiązkach lśniły brylanty. Ponadto w kieszeni nosił sakiewkę pełną tych szlachetnych kamieni i w wolnych chwilach wysypywał je na biały obrus, by przebierać w nich czubkiem palca, podziwiając blask i czerpiąc satysfakcję z własnego bogactwa. Wprawdzie Colosimo zaczynał jako kieszonkowiec i drobny oszust, ale ożenił się z majętną Victorią Moresco, szefową dobrze prosperującego burdelu.
W domach publicznych „Duży Jim” odnalazł swe życiowe powołanie. Kobiety mu ufały, a mężczyźni go lubili. Wiedział, jak przekupywać, komplementować, grozić, a także jak przyrządzić dobry makaron. Był pierwszym gangsterem, który wyszedł z rynsztoka, co między innymi oznaczało, że do brudnej roboty najmował innych. W rezultacie rządził niczym król chicagowskim podziemiem, a jego lokal stał się jednym z najpopularniejszych w mieście miejsc, zapewniających nocną rozrywkę. Specjalnością restauracji było spaghetti à la Colosimo.
To ten człowiek sprowadził Johnny’ego Torria z Brooklynu – według niektórych relacji łączyło ich pokrewieństwo – i pomógł mu założyć luźno powiązaną sieć knajp i burdeli. Colosimo i Torrio byli wspólnikami, ale z nadejściem 1920 roku „Duży Jim” stracił entuzjazm do pracy. Torrio chciał wykorzystać nowe możliwości związane z wprowadzeniem prohibicji, tymczasem Colosimo sprawiał wrażenie obojętnego. Dopiero co wziął rozwód, ożenił się z młodą śpiewaczką i zabrał ją w jakieś luksusowe miejsce na długi miesiąc miodowy.
Zanim nastali Torrio i Capone, największym gangsterem w Chicago był „Duży Jim” Colosimo (po lewej), widoczny tu w towarzystwie swojego adwokata, Charlesa Erbsteina (Muzeum Historyczne w Chicago)
Wkrótce po powrocie do miasta, po południu 11 maja 1920 roku, „Duży Jim” założył swoje inkrustowane brylantami szelki, narzucił lnianą marynarkę i zszedł do restauracji. W drodze do biura spotkał sekretarkę i szefa kuchni omawiających wieczorne menu. Porozmawiał z nimi przez 10–15 minut, po czym oddalił się, oznajmiając, że jest z kimś umówiony w holu. Chwilę później sekretarka i szef kuchni usłyszeli odgłos wystrzałów. Gdy znaleźli „Dużego Jima”, już nie żył. Leżał na porcelanowych kaflach, a z rany za prawym uchem sączyła się krew.
Policja wykluczyła jako motyw napad rabunkowy, zwracając uwagę, że zabójca nie zabrał portfela Colosima ani jego sakiewki z brylantami. Nie popełniono tej zbrodni w afekcie, gdyż była żona gangstera miała niepodważalne alibi. Ostatecznie policja doszła do wniosku, że morderstwo prawdopodobnie zlecił Torrio. Zajmując drugie, po Colosimie, miejsce w kryminalnej hierarchii, mógł najwięcej skorzystać na jego śmierci. Podejrzewano, że do tej roboty sprowadził z Brooklynu Frankiego Yale’a, którego widziano w Chicago w tym czasie.
Torrio i jego podkomendny Capone dobrze znali Yale’a. W 1916 lub 1917 roku, gdy Capone pracował za dziewięć dolarów tygodniowo jako krojczy w zakładach papierniczych United Paper Box Company na Brooklynie, Yale zatrudnił go w charakterze pomywacza w jednej z największych spelun w Nowym Jorku na Coney Island, którą dla żartu nazwał Harvard Inn. Zwykle Yale siedział przy stoliku niedaleko drzwi, gdzie sączył whisky, gawędząc z przyjaciółmi i klientami. Ten pogodny z natury człowiek miał niewielką nadwagę i lśniące, czarne jak atrament włosy, które zawsze gładko zaczesywał. Z drobnych rzezimieszków zorganizował szajkę do wynajęcia i na tym się dorobił. Jego specjalnością była przemoc. Niektórzy przychodzili do stolika, przy którym siedział, aby poplotkować, inni – żeby zlecić zabójstwo. Cieszył się reputacją zawodowca, który wykonuje robotę solidnie i czysto, bez emocji i świadków. Kogoś takiego warto było znać.
Frankie Yale z Brooklynu; to on wprowadził Ala Capone w świat przestępczości zorganizowanej i prawdopodobnie pomógł zlikwidować „Dużego Jima” Colosimo (Muzeum Historyczne w Chicago)
Jeśli Torrio rzeczywiście postanowił pozbyć się Colosima, to Yale idealnie nadawał się do tej roboty, a Capone zapewne posłużył mu za pomagiera. W późniejszym okresie nowojorska policja nachodziła Yale’a w tej sprawie i przez chwilę wydawało się, że Chicago – dla odmiany – rozwiąże jakąś kryminalną zagadkę. Yale zdołał się jednak wyłgać lub wykupić; Ala Capone nigdy nawet nie przesłuchano. Ostatecznie śledztwo utknęło w martwym punkcie. Nikomu nigdy nie postawiono zarzutów w sprawie zabójstwa „Dużego Jima” Colosima.
Pozbywszy się Colosima, Torrio stanął na czele przestępczego półświatka, a Capone stał się jego prawą ręką. Przeprowadzka do Chicago opłaciła się. Zaledwie pięć miesięcy po rozpoczęciu nowej kariery awansował z wykidajły w Czterech Dwójkach na członka kierownictwa.
Torrio i Capone przypominali odkrywców nowych lądów – ruszali w nieznane, eksplorowali i, jeśli zaszła taka potrzeba, mordowali tubylców, którzy im weszli w drogę. Począwszy od lata 1920 roku, testowali każdy szlak, który wyglądał obiecująco. Ci ludzie stali się znawcami knajpiano-burdelowego środowiska i powiązanej z nim zorganizowanej przestępczości. Rozwinęli w sobie instynkt, podpowiadający im, których policjantów warto przekupić, a których lepiej unikać, kogo zlikwidować, a kogo zwerbować, kiedy walczyć, a kiedy uciekać. Wkrótce ich macki sięgały wszędzie. Zapewnili sobie tyle źródeł zaopatrzenia w alkohol, zawładnęli tyloma burdelami i odkryli tyle sposobów na zdobycie pieniędzy, że powstrzymanie ich wydawało się prawie niemożliwe. Kontrolowali domy publiczne i szulernie w całym Chicago i na jego obrzeżach: w Cicero, Chicago Heights, Stickney, Forest View i Blue Island. Ich wspólnicy prowadzili lokale i dostarczali prostytutki, ale to zwykle duet Torrio – Capone zaopatrywał te miejsca w alkohol i zapewniał ochronę.
Na mocy ustawy prohibicyjnej browarnicy nadal mogli warzyć piwo o minimalnej zawartości alkoholu. Jednak ci, którzy próbowali wprowadzić na rynek napoje bezalkoholowe, wkrótce się przekonali, że to produkt równie niechodliwy, co słodycze bez cukru. Inni usiłowali wytwarzać alkohol do celów medycznych, ale po 1921 roku prawo federalne zakazało traktowania piwa jako produktu leczniczego, przez co legalne browary straciły większość potencjalnego rynku zbytu.
W sytuacji, gdy tylu piwowarów znalazło się na krawędzi bankructwa, Torrio i Capone dostrzegli szansę dla siebie. Zatrudnili mistrza browarnictwa i przy pomocy finansowej kilku innych gangsterów stopniowo przejęli część największych firm w Chicago, między innymi browary: Manhattan, Stege, Pfeiffer, Standard, Gambrinus i Hoffman. Wiedząc, że prędzej czy później zainteresuje się nimi policja, nie inwestowali w nie zbyt dużo pieniędzy. Obsługą zajmowały się zwykłe pionki; jeśli kogoś aresztowano, zastępowali go kimś innym. Niemniej jednak sami nie byli w stanie produkować i dystrybuować tak wielkiej ilości piwa bez pomocy legalnie działających biznesmenów, którzy prowadzili browary jeszcze przed prohibicją. Jeden z tych przedsiębiorców, nie wymieniony z nazwiska w artykule opublikowanym w „Chicago Daily News”, przyczynił się rzekomo do sukcesu gangu na tym polu. „Torrio jest głównym macherem z koneksjami; browarnik – królem piwowarskiej szajki”, napisano. „Browarnik stoi ponad prawem i wydaje się nietykalny do tego stopnia, że lepiej nie ujawniać jego nazwiska, chociaż policja i sędziowie doskonale wiedzą, o kogo chodzi. Te dwie osobowości przyciągnęły się w naturalny sposób, wzajemnie się uzupełniając, co wyniosło przestępczość na nowy, wyższy poziom”. Później się okazało, że owym browarnikiem był Joseph Stenson, właściciel Stenson Brewing Company z północno-zachodniej części miasta.
„Na obszarach swej przestępczej i hazardowej działalności na południowym krańcu hrabstwa Torrio czuje się całkowicie bezkarny, niczym się nie krępuje”, napisano w „Daily News” w 1924 roku. „Torrio i Capone sprawują absolutną kontrolę nad hazardem i przestępczym półświatkiem w Cicero i pozostałych zachodnich przedmieściach. Pracują dla nich zorganizowane grupy i płatni mordercy. Zdarza się, że między gangami spontanicznie wybuchają konflikty, ale do prawdziwych wojen dochodzi dopiero, gdy królowie przestępczego podziemia wydadzą rozkaz zlikwidowania jakiegoś nowego uzurpatora. Wszyscy bez wyjątku, gangsterzy i lokalni politycy, tańczą tak, jak im zagrają Torrio i jego kompan”.
Piwo sprzedawano po 50 lub więcej dolarów za beczkę, ale nawet po opłaceniu policji, ławników, przewodniczących organizacji obwodowej, prokuratorów i sędziów, gangsterzy zarabiali około 15 dolarów na beczce. Czysty alkohol zapewniał jeszcze większy zysk. W hurtowni kosztował około 60 centów za galon (3,79 litra). Pośrednicy, którzy go dostarczali, brali od przemytników około 8 dolarów za galon. Po trzy-, czterokrotnym rozcieńczeniu handlarze odsprzedawali go po 12 dolarów. W ten sposób pojedynczy, wyładowany alkoholem wagon towarowy mógł przynieść zysk rzędu 250 000 dolarów.
Nic zatem dziwnego, że gangsterzy handlujący napojami wysokoprocentowymi mogli szastać łapówkami na lewo i prawo. Poza tym przekupienie policjanta nie sprawiało trudności. Posterunkowi zaczynali od pensji wynoszącej 1600 dolarów rocznie; więcej wynosiły zarobki hycli w mieście. Korumpowanie federalnych agentów prohibicyjnych również nie stanowiło większego problemu. Po pierwsze, było ich zaledwie około 1500 i zarabiali niewiele lepiej od lokalnych policjantów – od 1500 do 2400 dolarów rocznie. „Przy ich rekrutacji nie obowiązywały takie wymogi, jak przy pozyskiwaniu pracowników służby cywilnej”, napisał Elmer Irey, urzędnik Departamentu Skarbu, który nadzorował agentów federalnych. „W efekcie, stanowili dziwaczną zbieraninę oportunistów, cwaniaków i podejrzanych typów”. Irey przytoczył historię jednego z najlepszych agentów, który poświęcił dwa lata na zebranie dowodów przeciwko pewnemu handlarzowi. Jego wysiłki poszły na marne w kwadrans, gdy sędzia, który zarządził piętnastominutową przerwę w procesie, odkrył, że na zapleczu czekają na niego dwie prostytutki i skrzynka nielegalnej whisky. Sprawę umorzył. Dwa dni później temu samemu agentowi zaoferowano 10 000 dolarów gotówką za to, że odwróci głowę w drugą stronę, gdy wyładowana alkoholem ciężarówka będzie wyjeżdżać z hurtowni znajdującej się pod obserwacją. „Rzeczywiście tak zrobił”, wspominał Irey.
Niemniej jednak o sukcesie handlarzy alkoholem stanowił popyt. Od pierwszego dnia obowiązywania prohibicji wielu Amerykanów sprzeciwiało się nowemu prawu. Uważali, że ich wolność została ograniczona przez religijnych fanatyków. Nawet kiedy na ulicach dochodziło do rozlewu krwi, winę za to tylko częściowo przypisywano gangom. Większość Amerykanów wychodziła z założenia, że przestępcy przypominają czyraki – irytują, owszem, ale jednocześnie są objawem poważniejszej choroby.
Torrio wyglądał niegroźnie. Ubierał się konserwatywnie i używał kulturalnego języka. Był przystojnym mężczyzną o zielonoszarych oczach i kasztanowych, przyprószonych siwizną włosach. Robiący z nim interesy biznesmeni przekonywali się, że jest rozsądny i słowny, podobny do nich samych, tymczasem wśród gangsterów budził strach i respekt.
W pierwszych miesiącach i latach prohibicji większość przestępców dużego kalibru z Chicago współpracowała z Torriem. Oprócz Ala Capone, jego najważniejszym pomocnikiem był Samuel J. „Nails” Morton – Żyd (jego prawdziwe nazwisko to Samuel Markowitz), bohater z czasów I wojny światowej, podejrzewany o zabicie policjanta, i hazardzista zdolny przepuścić ponad 10 000 dolarów podczas jednej partii gry w kości. Torrio i Capone lubili Mortona. Był twardy (stąd jego przydomek); wychował się głównie w żydowskiej enklawie wokół ulicy Maxwell, leżącej bezpośrednio na południe i zachód od centrum, gdzie nocami on i jego równie młodzi kumple patrolowali ulice, uzbrojeni w kije bejsbolowe, ochraniając sklepy żydowskich kupców. Morton zabawiał Torria i Ala Capone niesamowitymi historiami z dzieciństwa spędzonego w Chicago i opowieściami o swych bohaterskich wyczynach podczas I wojny światowej. Co nie mniej ważne, znał chyba każdego barmana i przestępcę w mieście.
To najprawdopodobniej on, jako jedyny rodowity mieszkaniec Chicago należący do tego triumwiratu władzy, zapoznał Torria i Ala Capone z kryminalną elitą miasta, do której należeli między innymi: Dean O’Banion, łagodny w obyciu florysta, specjalizujący się w układaniu bukietów i zabójstwach; Earl „Hymie” Weiss, kasiarz, płatny morderca i kobieciarz, autor powiedzenia „zabrać kogoś na przejażdżkę”; Vincent „Schemer” Drucci, zaciekły wróg policjantów i szalony kierowca, który pewnego razu, uciekając przed pościgiem, przeskoczył samochodem przez otwierający się zwodzony most – co zresztą nie zdało się mu na wiele, gdyż chwilę później utknął w ulicznym korku. Byli też inni: George „Bugs” Moran z Minnesoty, potomek mieszkańców francuskojęzycznej części Kanady, który nie wydawał się zbyt rozgarnięty, ale miał niezwykły talent do unikania kul; sześciu strasznych braci Genna, zajmujących się produkcją alkoholu w chicagowskiej Małej Italii; Julian „Kartofel” Kaufman, syn brokera i milionera, który dołączył do gangu z North Side; Hymie „Wielka Gęba” Levin, przemytnik i bukmacher; John „Dingbat” Oberta, bystry biznesmen i elegant, opowiadający świetne dowcipy; William „Jack Trzy Palce” White, bezwzględny morderca, który zawsze nosił rękawiczkę, by ukryć zdeformowaną dłoń; Louis „Dwie Spluwy” Alterie, ubierający się jak kowboj i prawdopodobnie odpowiedzialny za wprowadzenie pistoletów maszynowych do chicagowskiego półświatka. Ci ludzie nie byli anarchistami, buntownikami ani psychopatami (może poza jednym lub dwoma wyjątkami). Zapisali się w historii jako uliczni wojownicy walczący o wielkie zyski z prohibicji, traktowani przez prasę z sentymentem. Kiedy jednak na początku lat dwudziestych rozpoczynali karierę w nielegalnym handlu alkoholem, byli po prostu bandytami.
Ze względu na posiadane koneksje i naturalne talenty przywódcze to Morton, nie Capone, miał szanse zostać następcą Torria. Tak się jednak nie stało; pewnego dnia, gdy jechał konno, na rogu ulicy Clark i alei Wellington w północnej części miasta wierzchowiec zrzucił go z siodła i kopnął w głowę, zabijając na miejscu. Według legendy kompani Mortona byli tak poruszeni tym wypadkiem i mieli tak głęboko zakorzeniony zwyczaj zemsty, że którejś nocy wywlekli ze stajni nieszczęsnego konia i go zastrzelili.
Torrio próbował nauczyć Ala Capone, że nie należy zwracać na siebie uwagi, i zalecał mu pracę nad wizerunkiem spokojnego, rozważnego profesjonalisty. Capone starał się, jak mógł. Był jednak młody, impulsywny, bogaty i upojony władzą. Od czasu do czasu zdarzały mu się więc wpadki. Na przykład wczesnym rankiem 30 sierpnia 1922 roku kompletnie pijany ruszył samochodem w miasto. Obok niego siedziała młoda kobieta, a z tyłu trzech znajomych. Pod lewym ramieniem schował pistolet, mimo że nie posiadał zezwolenia na noszenie broni. W kieszeni trzymał odznakę szeryfa hrabstwa Cook, chociaż nie był stróżem prawa. Przy North Avenue stała taksówka, która przypadkiem znalazła się na drodze jadącej zygzakiem limuzyny z pijanym gangsterem za kierownicą. Capone spowodował wypadek.
Samochody obudziły w Amerykanach skłonność do brawury. W tym czasie wszędzie powstawały nowe drogi, a pojazdy poruszały się nimi z niewyobrażalną wcześniej prędkością. To nowe doznanie ekscytowało i przerażało. W Chicago nie było namalowanych na jezdni pasów ruchu, sygnalizacji świetlnej, ani jednokierunkowych ulic, nie obowiązywały też żadne ograniczenia prędkości. Samochody były wielkie i toporne – połączone w jedną całość bryły metalu na wąskich kołach – a miejscowi kierowcy – aroganccy i agresywni nie tylko w życiu codziennym, lecz także na drogach.
Po zderzeniu Capone wpadł w szał. Wyskoczył z samochodu, wyszarpnął pistolet i, rozpychając na boki gapiów, dopadł taksówkarza, który został ciężko ranny. Zaczął na niego wrzeszczeć i wymachiwać odznaką szeryfa, ku niememu zdumieniu pasażerów przejeżdżającego obok tramwaju. Kiedy konduktor krzyknął do Ala Capone, by schował broń, ten dał mu do zrozumienia, że lepiej będzie, jak się zamknie i odjedzie. Na miejsce zdarzenia przybyła policja. Chociaż funkcjonariusze nie rozpoznali gangstera, od razu zauważyli, że sprawca całego zamieszania jest pijany. Capone potraktował ich z wyższością, uprzedzając, że nie uda im się go aresztować. „Załatwię to, zanim się obejrzycie”, powiedział. Niemniej jednak został spisany za spowodowanie wypadku, prowadzenie samochodu w stanie upojenia alkoholowego i noszenie ukrytej broni. Zarzuty wydawały się na tyle poważne, że w innym miejscu i czasie zapewne przyczyniłyby się do zakończenia jego kariery.
Capone miał szczęście, że żył w Chicago lat dwudziestych. Sędziowie, adwokaci i politycy byli do kupienia po okazyjnych cenach, gangster nie mylił się więc, twierdząc, że „załatwi to”. Został oczyszczony z zarzutów, prawdopodobnie jeszcze zanim przeszedł mu kac.
Mniej więcej w tym samym czasie, w wieku 22 lat, Capone zauważył zmiany skórne na swoim przyrodzeniu. Nie wiadomo, czy zdał sobie wówczas sprawę z tego, że to pierwszy objaw kiły. Ta choroba z pewnością nie była żadną tajemnicą dla młodych mężczyzn w początkach XX wieku. Badania, przeprowadzone w 1920 roku, ujawniły, że na kiłę – zwykle przenoszoną w trakcie stosunku płciowego – chorowało od 10 do 15 procent Amerykanów.
Nawet w latach dwudziestych istniał dość skuteczny lek o nazwie Salwarsan, wytwarzany na bazie arsenu. Wprowadzony do użytku w 1910 roku, wkrótce stał się najczęściej przepisywanym farmaceutykiem na świecie. Nie był jednak idealny. Nie działał na przykład w przypadku pacjentów w zaawansowanym stadium kiły. Capone prawdopodobnie by się wyleczył – gdyby tylko go zażywał.
Czyżby nie potrafił się przyznać sam przed sobą – lub przed Mae – że został zarażony? Możliwe, że postanowił zaryzykować i nie podejmować kuracji, łudząc się, że ta dolegliwość sama przejdzie. Jeśli przypadek Ala Capone był typowy, to po paru dniach zmiany skórne ustąpiły, natomiast na dłoniach i stopach pojawiła się ciemna, czerwonawobrązowa wysypka. Przypuszczalnie wystąpiły też inne objawy, takie jak: bóle mięśni, zapalenie gardła i zmęczenie. Po paru tygodniach także te symptomy prawdopodobnie znikły. Sama choroba jednak nie została wyleczona, przeszła tylko w fazę utajenia. Jak zawodowy zabójca przyczaiła się i czekała.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------