Albo nie mówmy nic - ebook
Albo nie mówmy nic - ebook
Jeden mężczyzna, który ma zginąć i jego prawie wszystkie ex dziewczyny. Te małe, pięknie się uśmiechające blondynki, które kiedyś go kochały. A teraz musi się z nimi wszystkimi spotkać, zajrzeć im głęboko w oczy i znaleźć tę jedną, która ma w oczach morderstwo. Każdy nowy dzień przynosi kolejne groźby i dziwne wydarzenia. Po drodze do niesatysfakcjonującego finału to, co lubicie najbardziej, czyli fatalne zauroczenia, smutne rozstania, trywialne teksty na podryw, seks i orgie (tylko jedna), zasady pierwszych randek i zagadka kryminalna. A także to, co mniej lubicie, czyli zasady moralne, kolarstwo, zdrowe żywienie, wulgarny język i marcowe spacery. I wiele, wiele więcej. A ta historia nie wydarzyła się kilka lat wcześniej w Warszawie ani nigdzie indziej. Z całą pewnością się nie wydarzyła.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-954050-9-9 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gorące zimowe romanse i zimne rozstania latem.
Jak zamordować byłego i nie dać się złapać.
Szalony seks i ten mniej szalony.
Piękne małe blondynki, które kochają. I ta jedna, która wręcz przeciwnie.
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o pierwszych randkach, ale zgubiliście poradnik.
Pierwsza pomoc. Jak przeżyć rozstanie, a jak wizytę u dentysty.
Podróż przez niezbadane ścieżki przeznaczenia i tonące w błocie ulice Warszawy.
I kolarstwo szosowe, czyli jak dogonić i zatrzymać na zawsze, wymarzonego faceta na rowerze.
I jeszcze wiele, wiele więcej…
Ale bez przesady.Rozdział 1
Czwartek 25 września
Zabity na śmierć
Jak to się zaczęło? Tego już prawie nie pamiętał, ale miało się skończyć tutaj. Za chwilę albo za godzinę, to już nie miało znaczenia. Wiedział, że nie doczeka poranka. Mieszkanie nie było duże, a półmrok rozświetlał tylko włączony telewizor. Na ekranie migały obrazki, a dźwięk był wyłączony. Mężczyzna siedział na kanapie naprzeciwko. Rzadko patrzył na ekran. Co pewien czas wyglądał przez okno na rozświetlone okna sąsiednich domów i odwracał głowę w kierunku drzwi wejściowych naprzeciwko. Na stole stała otwarta butelka whisky, napełniona szklanka, obok której leżał pistolet. Mężczyzna nie znosił whisky, ale ostatni tydzień był wyjątkowo ciężki i została mu tylko ta ostatnia butelka, zakurzony prezent od zapomnianych przyjaciół. Pistolet powinien trzymać czujnie w ręce, ale po dwóch godzinach czujności ręka mu zdrętwiała i go odłożył. Siedział w bezruchu i nasłuchiwał dźwięków zza okien i drzwi na korytarz. Nasłuchiwał dźwięku windy, ostrożnych kroków albo szumu śmigieł drona. Wypatrywał plamki znacznika celownika laserowego. Na razie bezskutecznie. Kiedy po niego przyjdą, nie pomoże mu ani dziewięćdziesiąt kilo stalowych mięśni, ani pistolet. Może uda mu się zabrać do piekła dwóch albo trzech, ale jego żałosny koniec był nieunikniony. Jeśli na tym parszywym świecie jest jakaś sprawiedliwość, to dostanie właśnie to, na co sobie zasłużył.
I tak właśnie powinna się zaczynać dobra historia kryminalna. Ta niestety nie jest aż tak dobra. Rzeczywiście był to wczesny jesienny wieczór. Jeśli kogoś to obchodzi…
Kobieta klęczała na podłodze pokoju i patrzyła na wysokiego mężczyzną z bronią. Ten przestał patrzeć w jej błękitne oczy i przeniósł wzrok na zamknięte okno. Na parapecie leżały pierwsze opadłe tej jesieni liście zwiastujące nadejście chłodu. Tak samo w jej życiu nadszedł chłód za sprawą tego mężczyzny albo nieubłaganego przeznaczenia. Nie potrafiła zdecydować. Wstała z kolan, przylgnęła do niego i zamknęła oczy. Poczuła na skroni zimną lufę pistoletu a poniżej coś innego, drżącego i pulsującego jednocześnie. Nie śmiała liczyć na coś więcej z tym mężczyzną, ale w głębi serca wiedziała, że są sobie przeznaczeni. Ptaki za oknem rozpoczęły znienacka szalony koncert, a ona czekała na eksplozję, która potwierdzi albo zaprzeczy jej snom na jawie. Na dole albo na górze.
Tak być może powinien zaczynać się kobiecy kryminał, ale to nie jest literatura kobieca. Poza tym użycie słów: drżący i pulsujący sugeruje, że narratorka miała do tej pory przyjemność wyłącznie z urządzeniami na baterie. Należałoby jej podpowiedzieć takie określenia jak, twardy jak skała, albo wielki i nieruchomy. Tylko nadal nie wiem jak rozpocząć tę historię. A może po prostu od początku…
„Jeśli nie przestaniesz się z nią spotykać, to zamienię Ci życie w piekło, a może zabiję na śmierć” – przeczytałem i lekko osłupiałem, siedząc przed komputerem. Dawno już nie dostałem tak bezsensownego maila, a dostaję ich wiele. Jeśli miała to być rozrywka na czwartkowy wieczór, to dosyć dziwaczna.
Jeśli brałbym udział w jakiejś telenoweli, to powinienem chyba wpaść w panikę, złapać się za głowę, albo co najmniej podejrzliwie podejść do drzwi, a potem do okna i zlustrować okolicę. Następnie wywlec z łóżka pannę, z którą się spotykam i doprowadzić ją do łez, przerywanych dialogiem.
– Musimy się rozstać.
– Dlaczego?
– Dostałem wiadomość.
– Co my teraz zrobimy? – Powtarzałaby by ciągle w moich silnych i męskich ramionach. – Co zrobimy?
– Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi.
– Umrzyjmy razem. Weź mnie za rękę i wyskoczmy przez to okno na twardy bruk.
– Nie możemy, tam na dole chodzą ludzie. Mógłby przez nas zginąć jakiś zupełnie niewinny człowiek, a sumienie dręczyłoby nas latami.
– Ale ktoś nas śledzi, wszystko o nas wie.
– Zmylimy wszystkich.
– A co będzie, jak mój mąż się dowie?
– To ty masz męża? – W tym momencie temperatura w pokoju gwałtownie by spadła. A na szybie pojawiłby się pierwszy zimowy szron. – I nic nie powiedziałaś!
– To przez naszą miłość! No i jakoś nie było czasu ani okazji.
– Przez trzy miesiące? – Tu mój uścisk wyraźnie by się rozluźnił. A kamera przesunęła w bok i zaczęła pokazywać w zbliżeniu zapłakaną twarz Juanity.
– A co, może miałam też powiedzieć o dzieciach i ich ojcach, którzy nie chcą płacić alimentów?
Szkoda, że życie nie jest telenowelą. W prawdziwym świecie moja ostatnia panna sama wstała z łóżka i jeszcze zdążyła mnie trafić kubkiem w ramię, kiedy usiłowałem chyłkiem opuścić jej mieszkanie. A działo się to chyba pół roku temu.
Tak więc wstałem, żeby zrobić sobie kawę i przez chwilę się zastanowić czy w ogóle się zajmować tym mailem, czy nie. Przejrzałem pocztę w komputerze czy coś podobnego nie wylądowało w koszu. Ale nie. Został jeszcze serwer pocztowy, który to przepuścił bez wahania. Też nic. No to idźmy dalej, zastały dwie możliwości pomyłka albo dziwny spam.
Nie miałem też żadnych wątpliwości, że wiadomość nie jest do mnie, bo z nikim się nie spotykam. W dodatku moje aktualne życie to stan agonalny i nie wiem, jak można by to jeszcze pogorszyć.
I jeszcze to niezdecydowanie. Co to ma być? Albo piekło, albo zabiję, dziewczyno zdecyduj się na coś albo nie dręcz się. I ten twój adres poczty [email protected]. Ratunku!
Wyszedłem na balkon zapalić papierosa. W oknie bloku naprzeciwko jakiś facet siedział na ramie otwartego okna. Może palił papierosa, a może znudziło mu się życie i chciał wyskoczyć. Gdybym był dziennikarzem, to popędziłbym do pokoju po aparat i strzelałbym zdjęcia jak szalony, czekając z nadzieją, że skoczy, a potem ładnie i widowiskowo spadnie.
A jeśli nic by się nie zdarzyło, to bym napisał, pełen pogłębionej analizy artykuł szukający odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie wszystkie próby samobójcze kończą się sukcesem. DLACZEGO NIE SKACZĄ!? A na ilustracjach byłyby pięknie i kolorowo rozpryśnięte na chodnikach ciała. Biedny facet z okna dowiedziałby się z gazety, dlaczego jest takim nieudacznikiem, z kim zdradza go żona i czemu jego dzieci nikt nie lubi w szkole.
A już jutro! Tylko u nas! Dodatek specjalny z poradami dla czytelników JAK ZROBIĆ TO DOBRZE!
Konkurencja codzienna też by nie zaspała i napadła własnych czytelników, intelektualnymi artykułami ze wspólnym sloganem NIE MA WOLNOŚCI BEZ SKAKANIA! A jej dziennikarze walczyliby jak lwy o prawo do skakania w Polsce dla bezrobotnych, imigrantów, gejów i pracowników telewizji.
Opiniotwórcze tygodniki biznesowe przedstawiałyby wpływ skakania na ekonomię od czasów jaskiniowców do upadku komunizmu. ZAINWESTUJ, ZANIM SKOCZYSZ!
Biura podróży reklamowałyby się konkursem SKOCZ Z KLASĄ! I wygraj rodzinną wycieczkę w jedną stronę do Paryża, Acapulco, albo nad Niagarę i Wielki Kanion.
Po tygodniu wszystkie fundacje George Sorosa zorganizowałby kampanię przeciw niesprawiedliwości społecznej i antysemityzmowi pod drapieżnym hasłem DAJCIE IM SKAKAĆ!!! Symbolem tej kampanii stałaby się skakanka, a działacze społeczni walczyliby o zmiany w przepisach budowlanych. ŻĄDAMY NIŻSZYCH BARIEREK BALKONOWYCH!
Narodowcy odpowiedzieliby własną kampanią, ze sprawdzonym już w boju hasłem KTO NIE SKACZE TEN PEDAŁ! A ich aktywiści skakali z okien na niskich piętrach, prosto na głowy globalistycznych demonstrantów i dusili ich skakankami.
Rada Europy w dokumencie: Wolność skakania a multikulturowe dziedzictwo społeczne Europy oskarżyłaby reżimy Rosji, Syrii i Iranu o nieludzką przemoc lokalnych policji wobec skaczących i próby ratowania im życia. Zapowiedziała też zaostrzenie sankcji.
Mossad, którego inscenizacje zamachów ISIS w Europie i Stanach Zjednoczonych straciły mocno na oglądalności, szukając nowych pomysłów, zaproponowałby skoki z dachu na zatłoczone niewiernymi ulice. A związek aktorów kryzysowych mocno zaprotestował, mimo podwyższenia gaż do dwóch milionów Euro za występ.
Amerykańscy artyści zorganizowaliby koncert walczący z jumpfobią w Europie JUMP FOR EUROPE. A gorąca ballada Jump! Van Halen, w wykonaniu Justina Biebera i towarzyszącej mu peruwiańskiej kapeli ludowej, okupowała przez osiem tygodni pierwsze miejsce na liście najczęściej kradzionych plików z muzyką.
Nie spało też Hollywood. Osiem Oskarów dostał dramat polityczny Stevena Spielberga z Tomem Hanksem w roli głównej CZŁOWIEK, KTÓRY NIE SKOCZYŁ. Natomiast komedia WHITE MEN CAN’T JUMP 4 biła rekordy box office.
A wszystko się skończyło, gdy Specjalna Komisja Unijna na czele z wysokim komisarzem już po siedmiu latach badań i szczegółowych analiz, i w związku ze zmianą nastrojów społecznych, wydała dyrektywę nr 2021/21/we, zatytułowaną NICHT SPRINGEN. Zabraniała ona stosowania otwieranych okien, budowy balkonów i sprzedaży skakanek na obszarze Unii Europejskiej.
Tylko że ten facet w ogóle nie zamierzał skakać. Wyciągnął i zapalił papierosa. Ja zrobiłem to samo i nie zamierzałem nic pisać. A potem wróciłem przed komputer.
No to może jakiś dziwny spam? Podglądam nagłówek we właściwościach maila i kopiuję ostatni adres IP do programu. Wychodzi na to, że komputer, z którego to wysłano, jest w Warszawie w sieci nielubianego przeze mnie operatora. Czyli na prawie na pewno wysyłano tę pocztę z kawiarenki internetowej, chyba że autorka jest w kwestii internetu zielona jak szczypiorek na wiosnę. Ja już dalej tym tropem nie pójdę. Jeśli komputer ma właścicielkę, to dane może wydusić od operatora tylko policja. Nie jestem żadnym hakerem, żeby zrobić to samemu. I to by było na tyle. Czas do łóżka, jutro ostatni dzień w pracy. Pisanie jest męczące, więc nie odpisuję.
Wszyscy inni bohaterowie tego zapowiedzianego dramatu, już spali. Większość we własnych łóżkach. Ja też w końcu zasnąłem, tylko po głowie kołatał mi się wierszyk.
Mała hiena dziś w ogródku
Wygrzebała coś wśród drzew.
Czy to garnek był ze złotem?
Nie! To tylko zdechły lew.