- W empik go
Album fotograficzne. Część 1, Fotografje sejmowe - ebook
Album fotograficzne. Część 1, Fotografje sejmowe - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 297 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moda a raczej zwyczaj tykania politycznch osobistości, rozbierania ich zalet i stron ujemnych, rozszerzyła się u nas w ostatnich czasach i stanowiła dla feljetonów dziennikarskich bogatą skarbnicę. Zwyczaj ten był nowym w piśmiennictwie naszem, gdyż jest on bezpośrednim wynikiem konstytucyjnego życia, w którem publiczność ile możności chce poznać osobistości obdarzone przez siebie zaufaniem; chce zedrzeć nawet zasłonę, która dzieli życie publiczne od życia prywatnego, aby tylko zobaczyć daną osobę taką jaką ona jest rzeczywiście, a nie jaką się przed światem chce wydawać.
Kto się w świecie konstytucyjnym puści na polityczną karjerę, kto chce mieć za sobą głosy wyborców, ten powinien być na to przygotowany, że jego cechy i zalety publicznie rozbierać będą. Jedna przyczyna pociąga za sobą drugą, a ludzie publiczni oswajają się wkrótce z tém, że o nich mówią za życia to, co o innych mówi się dopiero po śmierci. Zachód już dawno do tego się przyzwyczaił, a dzienniki – przynajmniej poważne – trzymjąc się maksymy „Est modus in rebus”, konieczność rozprawiania o charakterze ludzi publicznych do przyzwoitych sprowadzają granic.
U nas, gdy życie publiczne niedawno na nowe weszło tory, gdy osobistościami trzeba się było interesować, rzucili się kronikarze na wdzięczne dla nich pole i zaczęli pisać o osobistościach. Doświadczenie – jak wszędzie, tak i tutaj – było konieczném. Z razu kronikarze nie umieli zachować granic przyzwoitości; kreśląc to i owo z życia ludzi, zapominali, czy ten lub ów fakt jest rzeczywiście potrzebnym, aby go wywlekać na światło dzienne; czy w ogóle przyczyni się do rozjaśnienia strony politycznej człowieka, o którą przedewszystkiém chodzi. – Dużo więc rzeczy napisano, których się pisać nie powinno; dużo powiedziano, co powinnoby pozostać w milczeniu. Nie było wprawy w ocenianiu faktów (nie przypuszcza się złej woli), bo rzeczywiście wybór faktów jest tu jedném z najtrudniej – szych zadań piszącego. Do wybrania jednak takich faktów trzeba wielkiéj znajomości stosunków, trzeba w ogóle wielkiéj ilości faktów. Nie dziw więc, że kroniki, osobliwie lwowskich dzienników, obracały się najczęściej tylko około jednych i tych samych osób, o których szczęśliwém dla kronikarzy zdarzeniem więcej stosunkowo kursowało anegdotek, spostrzeżeń itd.
To było jednym z powodów, dla których wzięliśmy się do opisania większéj ilości osób publicznych dla zneutralizowania niejako jednostronnych wyobrażeń. I gdyby nawet ktoś mógł sobie nasze fotografje źle tłumaczyć, to w każdym razie możemy mu odpowiedzieć, że jedno złe drugie złe za sobą pociąga.
Co do nas jednak, jesteśmy tego przekonania, że wyświecanie charakteru osób publicznych w sposób przyzwoity może tylko dobrze wpływać na opinję. Z jednéj strony bowiem prostuje niektóre uprzedzenia, z drugiej wytykając pewne błędy, każe się nad niemi zastanawiać.
Powiecie może jednak, że do tego celu nie prowadzi właśnie dworowanie sobie z osób publicznych, wytykanie drobnych śmieszności. I owszem; nic tak człowieka nie charakteryzuje, nic tak jasno nie pokaże nam jego istoty, jak właśnie te drę – bne śmieszności. Jeżeli znamy człowieka z jego drobnych rysów, choćby nawet niekorzystnych, z łatwością potrafimy sobie obraz uzupełnić, powstawiać strony jasne i światłe. Z pewnemi błędami łączą się pewne cnoty, a daleko łatwiej w życiu wiedząc błędy odgadnąć cnoty, aniżeli przeciwnie.
Z tej wychodząc zasady, daleko częściej podnosimy wady aniżeli cnoty; boć wiemy z przekonania, że jeżeli komu przedstawimy w polityce człowieka porywczego, to ten ktoś dorobi sobie zaraz resztę konturu osoby w swej myśli, i powie, że gdzie jest porywczość, tam zwykle znajdzie się i szlachetność i t.p.
Tyle zdawało się nam potrzebnem do umotywowania naszej publikacji, do wytłumaczenia się, dlaczego pod lekką zasłoną dajemy tu obrazy wielu z naszych ludzi politycznych.
Druga serja obejmować będzie również kilkadziesiąt fotografji.
Galilea w dzień ś. Macieja ap.
Kalasanty Kruk.Ataman.
Jest to postać, której się już nietylko ze względu na literę a, ale nawet ze względu na tak dostojną godność i na ród kozaczy należy pierwszeństwo.
Jeżeli są, na świecie rzeczy niezbadane, jeżeli są sprawy, nad któremi nadarmo sobie głowy łamią niemieccy filozofowie, toż jedną z pierwszorzędnych takich zagadek jest fakt, że postać naszego atamana mieści się jakoś w dzisiejszem społeczeństwie, że się może obracać w tym świecie, tak różnym, tak sprzecznym z jego wyobrażeniami.
Ten człowiek, co zda się że powinien cale życie tylko polować z chartami, rozkazywać służbie, a co najwięcej poddać sio pod reguły wyścigowych klubów; ten człowiek, którego krew się burzy na widok równości – z własnej woli siedzi na poselskiej ławie i ociera się o kapotę posła, co stawia wnioski trącące komunizmem. O, to też znać, że w tym duchu wielka odbywa się walka wrodzonej dumy z rozumem, który chcąc tej dumie dogodzić, musi ciało oblec w konstytucyjne, liberalne formy! Lecz i to ciało niezawsze potrafi przemilczeć burzę, która wewnątrz wichrzy; wtedy czoło atamana się marszczy, brew nabrzmiewa, n oczy zdają się sypać ogniem naokoło.
Wtedy to ataman, zakładając dwa wielkie palce poza kamizelkę, z dumą przechodzi się pomiędzy niższe od siebie szeregi, a przed jego łokciami uciekają najodważniejsi bohaterowie nawet wiedeńskiego rajchsratu. Och, te łokcie, te łokcie, co one Niemcom krwi w Wiedniu napsują, co oni by dali, gdyby z tą dumną nie potrzebowali się spotykać miną!
Nie tak u nas się dzieje; u nas są ludzie, którzy chętnie spotykają się z tą dumą, którym ta duma imponuje i w wysokim ich stopniu uszczęśliwia
Było to razu pewnego w Skałkowicach, gdy się tam wielki budował pałac. Skałkowice są majętnością atamana. Pałac był jeszcze niedokończony, tak że na piętrach gołe tylko były pokładzione belki; sufitów nie było.
Zaturkotał lekki powozik i przed pałac zajechał gość do atamana, półpanek, który oprócz tego, iż co ù te que co ù te chciałby zasłynąć protektorem sztuk pięknych, i szczególne okazuje skłonności na prezesa wszelkich zaszczyt przynoszących korporacji – ma jeszcze tę niepospolitą, zaletę, iż jest sobie obywatelem okazałym, rozrośniętym w szerz jak stuletnia wierzba nadwiślańska.
Głęboko skłonił się panek przed atamanem, ataman raczył podać palec. „A dobrze żeś przyjechał, pójdź, zobacz, jaki piękny widok z nowej wieżycy,” i puścił się naprzód jak strzała ataman, lekki, zwinny i wprawny w różnorodne skoki.
Nasz panek jak mógł pośpieszał po schodach na piętro pierwsze i drugie; lecz na drugiem piętrze trzeba było przejść na drugą stronę po belce; ataman przebiegł z łatwością, gość nie próbował wprawdzie nigdy takiej podróży, ale chciał dorównać atamanowi, dalej więc w drogę, przeżegnał się i puścił się na belkę; dwa piętra jednak pod spodem, to za wiele, łysa głowa raczęła się zawracać, półpanek zbladł i dalej wołać ratunku..
– O przepraszam cię, ja cyście niezgrabni! – odrzekł spokojnie ataman i wrócił się po belce, aby przeprowadzić gościa.
Odtąd zawsze mawiał nasz półpanek: „Oj nie zapomnę, póki życia, wizyty w Skałkowicach.”
W stosunkach z atamanem najczęściej poczciwa szlachta wychodzi tak, jak powyższy nasz dobry znajomy, ale zawsze idzie na lep, zawsze ją olśni hardość atamana. A gdy ataman powstanie w radzie i puści wodze swej myśli, i zgubi się w słowach i frazesach, kreśląc „łacno naszą, sytuację wobec dzisiejszego położenia” i do każdego, choćby najdrobniejszego rzeczownika trzy przynajmniej określające dodając przymiotniki, wtedy znaczny zastęp tej rady usta otwiera tak, że wszystkie trzy kawki galicyjskie wygodneby w nich znaleźć mogły schronienie.
Ataman ma szlachetne popędy, to prawda, lecz za jego liberalizmem zawsze tkwi nahajka, u niego bowiem liberalizm, to samo tylko jest ową sprężyną, która ma łatwiej ludzi nagiąć pod jego despotyczną dłoń. I rzeczywiście, każdy z nas może, gdyby był atamanem, byłby despotą, byłby żądnym władzy. Mając jeden z najpiękniejszych majątków, mając stu przodków w karmazynach, czując w sobie pewien spryt wrodzony – ma się wszystko, trzeba tylko władzy. Władza więc musi być jedynem jego marzeniem, jedynym jego celem używać ludzi za środki do swoich celów, widzieć, jak te lalki biegają, płaszczą się, aby tylko dostać się na je – go szachownicę i służyć za pionki – to rozkosz największa!
I rzeczywiście, to musi być rozkosz! – tym więc bynajmniej się nie dziwimy, że ataman rej chce wodzić i wodzi, ale się dziwimy tym, co chcą służyć za pionki na jego szachownicy. Lecz prawda, że nie każdemu dano mieć szachownicę i umieć grać w szachy; niejeden nacieszy się przynajmniej, że poddając się cudzym rozkazom, może brać pośrednio udział w grze misternie przez potężniejszą ułożonej rękę.
Ataman pokłon tylko oddaje monarsze, i w skutek rodowej tradycji, bije czołem przed fjoletami. Czasem gdy się w mowie uniesie, zdawałoby się, że jego wolnomyślność przedarła polityczne węzły, lecz jego mowa zawsze pędzi wyścigowym biegiem, podczas gdy myśli i serce powolnym stąpa krokiem. Tak bywało drugiego marca, tak przy uchwaleniu rezolucji, tak w radzie państwa, tak i dzisiaj w sejmie.
Ataman lubi mówić wolnomyślnie, lecz nie dlatego, jakoby chciał zdążać do wolnomyślnych celów, ale dlatego, że mowy wolnomyślne w piękniejszą dadzą się ulać formę; więcej tam prostych można powtórzyć frazesów, więcej krasomówczych narzucać horałów. Ataman zaś delektuje się swoją mową, on się w niej kocha, on się nią lubuje; gdy mówi, z przyjemnością słucha, jak słowa sznurkiem pereł padają; on mówi, aby mówić. To też gdy mu się wydarzy, że musi bronić jakiejś naprzód obmyślanej materji, że musi racjonalne i rzeczywiste przytaczać argumenta, że naprzód rzecz obmyśli, wtedy słowa mu nie płyną i mówca znakomity wikła się w swoich frazesach; lecz przeciwnie, gdy ktoś dumę jego podrażni, gdy wskaże mu władzę zdaleka, wtedy mówi on z zapałem i łacno słowa mu płyną. Przyznać jednak trzeba stanowczo, że jego krew kozacza wiąże go do kraju i że nie zmieniła się ona jeszcze w ten kosmopolityczny ulopek, który czyni podobnym angielskiego lorda do hiszpańskiego granda i pruskiego junkra. Dlatego w każdym razie postać atamana jest dla nas sympatyczną, chociaż chroń nas Boże jego polityki, bo ta polityka jest polityką dumy i ambicji.Arcykapłan.
Mówią, że kto ufa w swoje plany i kto wierzy w siebie, ten na pół zwyciężył; w tym razie arcykapłan bliskim byłby zwycięztwa, nie masz bowiem pomiędzy naszymi mężami politycznymi człowieka, któryby tak mocno był przekonanym o nieomylności swoich planów, któryby je wyniósł do wysokości dogmatu dla swego postępowania. Ta ufność w siebie jest główną cechą, charakterystyczną, arcykapłana obok wielkiego spokoju i zimnego na ludzi zapatrywania się. Fakta arcykapłana rozgrzewają a ludzie go ziębią. Spokój ten i trzeźwe zapatrywanie się na ludzi okrywa arcykapłana pewnym urokiem, pewną powagą, a lud lwowski jest nią olśniony i nosi go na rękach. Umie on trafić do serca ludu, imponuje mu bowiem swoim spokojem „Piętnaście lat – powiada arcykapłan do lwowskiego ludu – sypać będziecie ten kopiec, aby całe pokolenie wychowało się pod wrażeniem myśli, która mu przewodziczy; rano i wieczór chodzić tam będą, by własną ręką nosić ziemię, a lud niech się patrzy i niech się uczy wytrwałości, bo moja idea nie zginie – niech spoglądają ci ludzie co zajmują sejmowe ławy, że chociaż oni mnie nie słuchają, ja mam tysiące takich, którzy biją pokłon przed moją ideą. A gdy puszczę moje „orły”, gdy każę zabłysnąć mej „gwiaździe” to nawet sam ataman tyle siły, tyle blasku rozwinąć nie zdoła." A lud go słucha i uwielbia, ten sam lud co przed kilku laty mienił go inaczej a nie arcykapłanem.
Ufność w siebie graniczy zawsze z pewnem zadowoleniem ze swoich czynów, to też arcykapłan lubi się odwoływać do swojej przeszłości, widzi on w niej swych zdań poparcie i radby światu cały z niej roztoczyć obraz. Bardzo też często bywa, że to coby u innych wydawało się wielką próżnością, lub niepohamowaną ambicją, u arcykapłana jest wynikiem jego niezłomnej wiary w nieomylność swych czynów. Za złe mu np. brano w zeszłym roku, że stawiając jeden bardzo ważny wniosek, nikomu się poprzednio z nim nie zwierzył, że w sprawie tak ważnej nie rozebrał tego wniosku z towarzyszami politycznymi, że zaufał zupełnie w jasną swoją myśl. Zarzut może słuszny ale arcykapłan odparłby go z lekceważeniem, gdyż on wierzy w swoją wyższość. Arcykapłan też bronił swej myśli trzy razy, w trzechgodzinnych mowach. Mowy te nosiły w wysokim stopniu cechę tej nieugiętości przekonania, które nie zważa bynajmniej czy się mowa na co przyda, czy nie, czy słuchają jej, czy nie. Arcykapłan mówił, by zadosyćuczynić swej myśli, a mówił nieraz rozwlekle, powtarzając się po kilka razy. Senzacji narobiła pewna mowa, w której dowodził, że pierwszym królem polskim według tradycji był żyd.
Wiedeńska gazeta urzędowa licząc to za dobrą monetę, powtórzyła, że pierwszy król polski był żydem. W mowach niektórych zwykł przechodzić całą historję polską, tak, że gdy się ktoś pytał pewnego posła w bufecie podczas mowy arcykapłana, czy wkrótce skończy mówić? odpowiedział mu tenże, że arcykapłan „jest dopiero przy Kazimierzu Wielkim”. W mowach swych lubuje się w uroczystych frazesach „mających od chaty do chaty przelecieć kraj cały”.
W izbie arcykapłan siedzi spokojnie, poważnie, jak senator rzymski. I otoczenie swej dyktatury towarzystwem demokratycznem w stolicy było ze strony arcykapłana nadzwyczaj zręcznym manewrem, zyskał.
on wielką dla siebie siłę, a zarazem podparł towarzystwo swoją ideą, bo bez niej byłoby się dawno rozchwiało. Towarzystwo demokratyczne postawiło pod jego sztandar najrozmaitsze żywioły, różnorodne rozbitki skrajnych idei politycznych, on te rozbitki umiał ująć w karby i zrobić z nich zorganizowaną korporację. Różnorodność żywiołów łączących się pod tymi sztandarem uderza czasem swą sprzecznością ze spokojem i powagą swego przewodnika, jak muchy czasem brzęczą te żywioły koło ołtarza, na którym plonie poważny ogień ofiarny.
Mistrz też wcale zręcznie używa powolne mu komorty, działając często za pomocą łudzi, którzy przy jego blasku chcieliby jeden przynajmniej ułowić promyczek.
Działanie jawne i otwarte jedna dla arcykapłana stronnictwa w zupełnej z nim stojące sprzeczności; pod tym względem wszyscy go szanują i umieją cenić tę zaletę, która w dzisiejszych czasach powszechnego dyplomatyzowania, prawdziwą się stała rzadkością.
Arcykapłan przeszedł wiele w swem życiu i były tam chwile jasne i promienne, były chwile czarne i posępne. Nieszczęścia zjednały mu wiele sympatji. Gdy dotknięty wielkiemi klęskami mistrz upadał, gdy całe miasto z oburzeniem patrzyło się na ofiary jego mylnych rachub, zdawało się… że zaufanie do niego na wieki przepadło. Tymczasem mistrz stoi jak stał. Dobrzy ludzie wszystko zapomnieli, a oburzenie zmieniło się w zapał. I któż może twierdzić, że ludzie są źli?
Arcykapłan jest jednym z najkonsekwentniejszych naszych mężów politycznych, zawsze stoi na jednem stanowisku, niewzruszony, nieugięty, i choćbyśmy się z jego zasadami nie zgadzali, przecież dla tej konsekwencji uszanowanie mieć musimy.Brzytewka.
Nim wymieniłem to nazwisko „Brzytewka,” długi czas namyślałem się, czyby pod fotografją, którą tutaj przedstawić zamierzam, nie było odpowiedniej umieścić podpis „Lowelas delegacyjny.” Lowelasem w dawnej powieści nazywano gatunek Don Juana, człowieka, który w prawo i w lewo podbija serca, i któremu te zwycięztwa są jednem z najprzyjemniejszych zaszczytów. Na pozór zdaje się… że między pojęciem brzytewki, jak zwykle u nas nazywano ludzi przytomnych, ciętych, a między Lowelasem, nie zachodzi takie podobieństwo, ażeby aż być w kłopocie, czy jednej i tej samej osobie dać pierwsze lub drugie nazwisko. Tymczasem w danym razie rzeczywiście przymioty Lowelasa z przymiotami brzytewki tak się schodzą, że trudno wydać sąd o tem, którym właściwościom pierwszeństwo u naszego bohatera by się należało. Jedynym powodem, który mi kazał użyć napisu „brzytewka,” było to, że gdybym mówił o Lowelasie delegacyjnym, gotowiby mnie ludzie posądzić, że się mięszam w życie prywatne, że nie znam granic pisarskiej przyzwoitości, słowem, że jestem niezgrabnym i brakuje mi na pojęciach tej napoleońskiej science de limite, która stanowi niezaprzeczoną zaletę ludzi dobrze wychowanych.
Chcąc więc uchodzić za dobrze wychowanego i nie ulegać podejrzeniom ubocznym, przystępuję do opisu brzytewki.
Brzytewka jest przyswojonym wyrobem krakowskim, a nawet Kraków wybił sobie dla niej medal. Brzytewka goli zawsze i wszędzie, czy potrzeba czy nie potrzeba; jej zadaniem bowiem jest golić i kwita.
W sejmie i radzie państwa, brzytewka równie jak ataman, siada na rogu ławki, ciągle się bowiem rusza, ciągle musi wychodzić, ciągle się zrywa do mówienia, wpada mówcom w słowa, a co więcej, jednę nogę zawsze w poprzek wystawia, tak że np. w sejmie lwowskim, jeżeli przypadkiem brzytewka jest na swojem miejscu, to w tym razie noga brzytewki zawsze tworzy rogatkę w przejściu pomiędzy ławkami, zawsze o nią posłowie utykać muszą. W radzie państwa rogatki takie tworzyła zawsze brzytewka z jednej strony, a ataman z drugiej, tak że Niemcy chcieli podać petycje do Brestla o uwolnienie ich przynajmniej w izbie od tak uciążliwej instytucji. Ksiądz Kukuryku w sejmie lwowskim skarżył się zawsze na nagniotki, tak go trapiły nogi brzytewki. O, bo nasza brzytewka ma nogi doskonałe, biegają szybko, tak że często się przegalopują.
Wielka przytomność charakteryzuje brzytewkę, na konto jednak tej przytomności, brzytewka czasem grzeszy, ileż to bowiem razy bywa, że brzytewka wpada do izby lub do komisji, we drzwiach już podnosi rękę o głos i mówi, rąbie na wszystkie strony, nie wiedząc dobrze o co poprzednio chodziło. Brzytewka… dawniej osobliwie, nie mogła spokojnie wysiedzieć, gdy mówił p. Katastrowicz, wtedy nic nie pomogło, czy potrzeba czy nie potrzeba, brzytewka musiała mówić, musiała zbijać poprzedniego mówcę z tym filuternym często sprytem, który każdego przestępcę, choćby tak owiniętego w bibułę, jak p. Katastrowicz, musiał złapać na gorącym uczynku. Gdy brzytewka patrzy się bystro na krzesło przewodniczącego i wąsy przygryza, można być pewnym, że puści jakiegoś szmermela, który niejednemu osmoli czuprynę. W tym roku brzytewka zgodniej jakoś żyje z kochanym swoim Katastrowiczem, nie dlatego jednak jakoby stępiała, ale tak jakoś okoliczności zdziałały, że znalazła się mniej więcej w jednym obozie ze swoim adwersarzem. Niemcom brzytewka nieraz bardzo podcina rude bakenbardy, to też Niemcy jej nie lubią, i używają ją jako złego ducha Galicji. Wenn die Polen uns etwas Böses sagen wollen, so schicken sie ihren Brzytewka, tak mówią, Niemcy.
Brzytewka należy do tych posłów, dla których regulamin nie istnieje; czy ma głos czy nie ma głosu, czy dyskusja otwarta, czy zamknięta, nic nie pomoże – brzytewka musi mówić i nie słucha bynajmniej laski marszałkowskiej, która nawet często kapituluje przed głosem brzytewki.
Sejm galicyjski bez brzytewki staje się mdłym i nudnym, ona mu nadaje życia i werwy; otóż, jeżeli brzytewka się absentuje, jeżeli jedzie nabrać humoru, patrząc się w jakie piękne szmaragdy, to wszyscy posłowie na około jakoś posępnie wyglądają, ba nawet najbliższy sąsiad, ksiądz Kukuryku, pomimo, że do innego należy obozu, przecież w takie dnie nie stawia swego czuba tak wysoko, jak zwykle.
Wszystko na świecie jest możebnem, tylko to, że by brzytewka się kiedy zestarzała, żeby stępiała, w to uwierzyć nie mogę; w prawdzie powiadają ludzie, że w tym roku, w sejmie, wobec ogólnego rozstrojenia, nawet brzytewka trochę sposępniała, to jednak ludziom się tylko zdaje, im Brzytewka niżej głowę nosi, im szybciej idzie i wzrok w ziemię wbije, tem bardziej brzytewka knuje, tem więcej ona stoi w pogotowiu, aby pierwszą, lepszą ogolić perukę.
Być może, że ten jakiś p. Czapla niecnota trochę zirytował brzytewkę, sądzimy jednak, że brzytewka napisawszy jedną, i drugą replikę, nie będzie zważać na takie bagatele (sic). Zresztą szarpaliśmy my nieraz, niech i nas trochę poszarpią!
Różne są na świecie przyjemności; jedną, z największych przyjemności brzytewki jest mówić o sobie, o swojem ja. Dziwna rzecz zresztą – bo to tylko Niemcy i p. Trentowski nieboszczyk tyle o jaźni rezonują, a przecież brzytewka nigdy niemieckich nie miała nawyczek. Zkąd się zresztą ta miłość do swego ja wzięła, tego już nie wiemy, koniec końców, że brzytewka czuje się najszczęśliwszą, jeśli mówi o swem ja, to jest o sobie, a ponieważ to się zwykle zdarza, ergo brzytewka zawsze jest szczęśliwą. Za chwilowy sukces parlamentarny, brzytewka Bóg wie co poświęci; zabłysnąć dowcipem, sypać sofizmami i powiedzieć sobie: to ja zrobiłem, oto ideał brzytewki. Jeżeli podczas dyskusji parlamentarnej przyjdzie brzytewce do głowy jaki sofizmat lub jaki dowcip, sta za sto daję, że brzytewka będzie głosu żądał, czy to zresztą do rzeczy potrzebne, czy nie.
Czytałem gdzieś w mądrych sentencjach jakiegoś głębokiego uczonego filozofa, że chcąc sobie ludzi ujmować, trzeba im pozwalać wiele mówić o sobie, sentencję tę proszę mieć na pamięci, mówiąc z brzytewką. Jeżeli brzytewka jest w towarzystwie, a nie może mówić o sobie, bądźcie pewni, że będzie w złym humorze, przeciwnie każda zręczna gosposia, prosząc p… brzytewkę i chcąc go ubawić, nie powinna zapraszać nikogo, ktoby dużo mówił.