Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Album Maksa i Aleksandra Gierymskich - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Album Maksa i Aleksandra Gierymskich - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 245 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na ca­łym Za­cho­dzie cy­wi­li­zo­wa­nym ży­cie du­cho­we pły­nie jed­nym ło­ży­skiem nie­prze­rwa­nie. Wpraw­dzie jego rze­ka cza­sem się zwę­ża lub roz­sze­rza, cza­sem się skrę­ca od wi­rów lub po­głę­bia, cza­sem tra­ci swą barw­ność zna­mien­ną lub za­bar­wia się przy­miesz­ką nie­orga­nicz­ną, z ze­wnątrz rzu­co­ną, lecz nig­dy nie za­tra­ca swej na­tu­ry i nie wy­sy­cha nig­dy. W mia­rę jak spo­łe­czeń­stwo zmie­nia się pod wzglę­dem so­cjal­no-po­li­tycz­nym czy to wsku­tek we­wnętrz­nych prze­wro­tów, czy też ze­wnętrz­nych wpły­wów, jego fi­lo­zo­fia, jego ety­ka, jego li­te­ra­tu­ra i sztu­ka zmie­nia­ją się pod wzglę­dem dąż­no­ści i cha­rak­te­ru rów­no­le­gle i rów­no­cze­śnie. Nowe oby­cza­je i zwy­cza­je wy­wo­łu­ją nowe po­trze­by i upodo­ba­nia, lecz ich nie wy­łą­cza­ją. Tym spo­so­bem każ­de po­ko­le­nie roz­wi­ja się nor­mal­nie, bez sko­ków i od­sko­ków, bez na­głych zbo­czeń i dłu­gich przerw w ży­ciu umy­sło­wym i ar­ty­stycz­nym. Każ­dy wiek jest tam spad­ko­bier­cą po­przed­nie­go i na­uczy­cie­lem na­stęp­ne­go. Czy na­zy­wać go bę­dzie­my ro­mań­skim, czy go­tyc­kim, wie­kiem Od­ro­dze­nia czy aka­de­mic­kie­go kla­sy­cy­zmu, ro­man­tycz­nym czy na­tu­ra­li­stycz­nym, za­wsze na my­śli mieć bę­dzie­my tyl­ko prze­mia­nę me­to­dy ba­da­nia ży­cia, gu­stu, sty­lu, szko­ły, nie zaś za­mie­ra­nie jed­nej sztu­ki, a po­wsta­wa­nie in­nej, róż­nej tak co do sa­mej isto­ty jak i co do for­my. Do­syć jest przejść się po sa­lach mu­ze­ów, aby wi­dzieć, jak tam je­den styl wy­pły­wa z dru­gie­go, jak każ­dy czło­wiek, choć­by naj­dziw­niej­szy, naj­ory­gi­nal­niej­szy, po­cho­dzi od ko­goś z daw­niej­szych lu­dzi, sło­wem – jak ży­cie du­cho­we, prze­obra­ża­jąc się tyl­ko pod róż­ny­mi zde­cy­do­wa­ny­mi lub przej­ścio­wy­mi for­ma­mi, sta­no­wi nie­prze­rwa­ny ciąg.

Fran­cja na przy­kład jed­ną tyl­ko mia­ła taką chwi­lę, że wszyst­kie jej rze­ki ży­cia du­cho­we­go zwró­ci­ły się z dro­gi, zmie­ni­ły bieg, cha­rak­ter, na­tu­rę swo­ją: była to chwi­la wiel­kiej re­wo­lu­cji, któ­ra wszyst­kie umy­sły i wszyst­kie siły ze­środ­ko­wa­ła w jed­nym punk­cie. Przez cały ten czas, lecz tyl­ko przez ten czas, ist­nia­ła jed­na na­uka, jed­na sztu­ka: pi­sa­nie krwią praw czło­wie­ka. Na­za­jutrz jed­nak, kie­dy zbio­ro­wy ten utwór skoń­czył się już w czy­nie, wszyst­kie rze­ki wró­ci­ły się do swo­ich ło­żysk i po­pły­nę­ły w kie­run­kach so­bie wła­ści­wych.

U nas tym­cza­sem; gdzie ży­cie spo­łecz­ne za­leż­ne jest prze­waż­nie od wy­pad­ków ze­wnętrz­nych, gdzie prze­wro­ty so­cjal­ne, eko­no­micz­ne, fi­lo­zo­ficz­ne i ar­ty­stycz­no-li­te­rac­kie wy­wo­ły­wa­ne są chwi­lo­wy­mi oko­licz­no­ścia­mi, chwi­lo­wą po­trze­bą lub ko­niecz­no­ścią, nie zaś prą­dem cza­su, gdzie każ­de po­ko­le­nie musi się co chwi­la cze­goś in­ne­go uczyć, o czymś in­nym my­śleć, do co­raz no­wych wa­run­ków bytu ogól­ne­go się przy­sto­so­wy­wać i z nimi się bez­względ­nie li­czyć, gdzie obok trud­no­ści na­tu­ral­nych wal­ki o byt po­wsta­ją sztucz­ne – rze­ki ży­cia du­cho­we­go, omi­ja­jąc pro­gi, wciąż zmie­nia­ją ko­ry­to, wy­cho­dzą z brze­gów, prze­kra­cza­ją gra­ni­ce, zba­cza­ją, czę­sto giną pod zie­mią, aby zmie­niw­szy cał­kiem swo­ją na­tu­rę wy­pły­nąć wart­ko i sze­ro­ko in­nym ło­ży­skiem, lecz czę­ściej jesz­cze wy­sy­cha­ją na dłu­go lub na za­wsze. Stąd to na­głe wy­kwi­ta­nie ro­ślin­no­ści, któ­ra nie­rzad­ko da­le­ki ma tyl­ko zwią­zek z po­sie­wem i na­tu­rą grun­tu; tam gdzie mia­ły zie­le­nić się ta­ta­ra­ki i rde­sty, za­le­ga żół­ty pia­sek, a gdzie rol­nik po­siał wczo­raj owies, dziś kwit­ną li­lie wod­ne. Po żą­dzy chwa­ły wo­jen­nej na­stę­pu­je li­te­ra­tu­ra, po li­te­ra­tu­rze rę­ko­dziel­nic­two, po rę­ko­dziel­nic­twie ma­lar­stwo, a po ma­lar­stwie prze­mysł fa­brycz­ny, i to jesz­cze po­prze­dzie­la­ne dłuż­szy­mi lub krót­szy­mi chwi­la­mi ogól­ne­go za­sto­ju, znie­chę­ce­nia, bez­czyn­no­ści. Nie są to na­wet prą­dy, ale po­ry­wy i zwro­ty. Na­gle całe spo­łe­czeń­stwo za­czy­na się spo­so­bić do woj­ska, po­tem pi­sze i de­kla­mu­je wier­sze, póź­niej zaj­mu­je się wy­łącz­nie po­li­ty­ką i stra­te­gią, na­stęp­nie kształ­ci się od razu na in­ży­nie­rów, in­tra­li­ga­tor­ki i ślu­sa­rzy, po­tem zno­wu chcia­ło­by całą mło­dzież po­słać do szko­ły sztuk pięk­nych, cały kraj po­kryć fa­bry­ka­mi prze­two­rów ba­weł­nia­nych, a każ­dy dom w mie­ście sto­łecz­nym i gu­ber­nial­nym za­mie­nić na biu­ro re­dak­cji dzien­ni­ka po­li­tycz­ne­go lub ty­go­dni­ka ilu­stro­wa­ne­go. Żad­nej cią­gło­ści, żad­nej rów­no­le­gło­ści w roz­wo­ju po­je­dyn­czych dzia­łów, któ­re by mo­gły do­pro­wa­dzić do re­zul­ta­tów po­żą­da­nych: do pod­nie­sie­nia cy­wi­li­za­cji we wszyst­kich kie­run­kach, do wy­wo­ła­nia istot­ne­go po­stę­pu na wszyst­kich dro­gach spo­łecz­ne­go i umy­sło­we­go ży­cia.

To­też, kie­dy kry­ty­ka za­gra­nicz­na cha­rak­te­ry­sty­kę da­ne­go ar­ty­sty po­win­na za­czy­nać i na­wet za­wsze za­czy­na od po­ka­za­nia zna­mion jego wspól­no­ści z oto­cze­niem i po­przed­ni­mi ar­ty­sta­mi, u nas od do­cho­dze­nia oj­co­stwa po­wstrzy­my­wać się musi: ar­ty­ści nasi są albo z nie­pra­we­go łoża, albo też owo­cem sa­mo­rodz­twa. Jed­ni – z ta­len­tem, ale bez tem­pe­ra­men­tu, idą spo­koj­nie cu­dzy­mi szla­ki, wwo­żą tyl­ko zna­ny i uzna­ny to­war, dru­dzy zaś – z ta­len­tem i tem­pe­ra­men­tem od­ręb­nym, to­ru­jąc so­bie dro­gę wśród pusz­czy, tra­cą ener­gię i siły na wy­wal­cze­nie ja­kie­go ta­kie­go choć­by uzna­nia dla sie­bie i swo­jej pra­cy.

Nie ma grun­tu mniej przy­go­to­wa­ne­go pod upra­wę sztu­ki jak nasz.

Wpływ Za­cho­du, któ­ry u nas wy­da­je owo­ce w pięć­dzie­siąt lub sto lat póź­niej, ode­grał tu ostat­ni­mi cza­sy dziw­ną i nie­zu­peł­nie do­dat­nią rolę.

Pu­blicz­ność na­sza, nie wi­dząc na wła­sne oczy ar­cy­dzieł Od­ro­dze­nia wło­skie­go i ho­len­der­skie­go ani na­wet cen­nych oka­zów sztu­ki XIX wie­ku, nie przyj­mu­jąc udzia­łu w żar­li­wej wal­ce po­mię­dzy aka­de­mic­kim kla­sy­cy­zmern a krzy­kli­wym ro­man­ty­zmem, jaka mia­ła miej­sce we Fran­cji, nie od­czu­wa­jąc bez­po­śred­nio za­let dzi­siej­sze­go – na­tu­ra­li­zmu, któ­ry jest prze­mia­ną tyl­ko tej sa­mej sztu­ki, wy­ro­bi­ła so­bie sąd z ksią­żek, sąd czy­sto eklek­tycz­ny, na wskroś dok­try­ner­ski, wy­łą­cza­ją­cy wszel­kie ob­ja­wy ar­ty­zmu sa­mo­dziel­ne­go.

Na po­cząt­ku dzie­więt­na­ste­go wie­ku we Fran­cji, skąd echo wal­ki roz­nio­sło dok­try­nę po ca­łym świe­cie, z jed­nej stro­ny sta­li ucznio­wie Da­vi­da, obroń­cy tra­dy­cji, form aka­de­mic­kich, ry­sun­ku ka­li­gra­ficz­ne po­praw­ne­go i kom­po­zy­cji w pe­wien umó­wio­ny spo­sób urzą­dzo­nej, któ­rym prze­wod­ni­czył nie­prze­jed­na­ny In­gres, kie­row­nik pa­ry­skiej szko­ły sztuk pięk­nych, utrzy­my­wa­nej i po­pie­ra­nej przez rząd; z dru­giej zaś – mio­ta­li się ro­man­ty­cy, opę­ta­ni re­wo­lu­cjo­ni­ści, wiel­bi­cie­le Ge­ri­caul­ta, za­cie­trze­wie­ni pro­pa­ga­to­ro­wie barw­no­ści, ru­chu i tra­gicz­no­ści w ob­ra­zie, któ­rych do wal­ki pro­wa­dził gwał­tow­ny, na­mięt­ny Eu­ge­niusz De­la­cro­ix. Wal­ka była sil­na, ale krót­ka: w dwa­dzie­ścia lat póź­niej nikt już o niej nie­mo wił. Sztu­ką po­szła cał­kiem inną dro­gą, niż tego chcia­ły, dok­try­ny aka­de­mii i moda chwi­lo­wa.

Tym­cza­sem po­mię­dzy obo­za­mi nie­przy­ja­ciel­ski­mi któ­re prze­zy­wa­jąc się wza­jem­nie «pe­ru­ka­mi» (aka­de­mi­cy) i «zło­czyń­ca­mi» (ro­man­ty­cy), go­to­we były każ­dej chwi­li pójść na noże, po­wsta­ła par­tia «roz­sąd­nych, a wła­ści­wie tchórz­li­wych i mało ory­gi­nal­nych, co w sztu­ce na jed­no wy­no­si, i po­go­dziw­szy sprzecz­no­ści oby­dwóch dok­tryn wy­two­rzy­ła nową szko­lę z daw­nej tra­dy­cji i z chwi­lo­we­go no­wa­tor­stwa.

Lu­dzie krań­co­wi z uspo­so­bie­nia ga­szą pra­gnie­nie albo czy­stą wodą, albo czy­stym spi­ry­tu­sem; ogół tym­cza­sem, któ­ry umie i może iść tyl­ko środ­kiem, bę­dzie pił za­wsze coś po­śred­nie­go: wód­kę.

Łza­wy i roz­ma­rzo­ny Ary Schef­fer i po­praw­ny a zim­ny De­la­ro­che przed­sta­wia­ją wła­śnie taki spi­ry­tus do­bra­ny wodą, ową dok­try­nę eklek­tycz­ną sztu­ki roz­po­wszech­nio­ną przez pi­sma i szty­chy, któ­ra od­po­wia­da w zu­peł­no­ści pod­nie­bie­niu ar­ty­stycz­ne­mu pu­blicz­no­ści na prze­kór sma­ko­wi wy­bred­nej kry­ty­ki. U nas za­da­wal­nia ona smak i pu­blicz­no­ści, i kry­ty­ki, a może na­wet wię­cej jesz­cze kry­ty­ki niż pu­blicz­no­ści.

Tym spo­so­bem, jak to zresz­tą dzie­je się zwy­kle przy tego ro­dza­ju wy­pad­kach, wpływ na ogół nasz wy­war­ła nie krań­co­wość idei, nie woda aka­de­mic­kie­go kla­sy­cy­zmu lub spi­ry­tus ro­man­ty­zmu, lecz owa roz­sąd­na po­śred­niość: hi­sto­rycz­no-ma­rzy­ciel­skie ma­lar­stwo, któ­re nie en­tu­zja­zmu­jąc ni­ko­go spe­cjal­nie jako sztu­ka, za­da­wal­nia gust wszyst­kich. Wpro­wa­dzi­ły je do nas płyt­kie trak­ta­ty es­te­tycz­ne, po­pu­lar­ne pod­ręcz­ni­ki fi­lo­zo­fii sztuk pięk­nych uszy­tej ze strzęp­ków za­let dwóch krań­co­wych dok­tryn wy­la­ta­nych trze­cią.

Wpraw­dzie eklek­tyzm ten, dzię­ki któ­re­mu kry­ty­ka na­sza i dziś jesz­cze znaj­du­je po­waż­ne ar­gu­men­ty na po­par­cie sła­wy i zna­cze­nia mier­not bez żad­ne­go wy­raź­ne­go tem­pe­ra­men­tu, nie za­bił pol­skiej sztu­ki, lecz nie po­zwo­lił roz­wi­nąć się i doj­rzeć pol­skim ar­ty­stom na pol­skim grun­cie. Brak szer­sze­go i ogól­niej­sze­go za­mi­ło­wa­nia do sztu­ki ze stro­ny pu­blicz­no­ści i płyt­kość sądu ze stro­ny kry­ty­ki, a ra­czej dzien­ni­ka­rzy po­zwo­li­ły ob­ce­mu za­sie­wo­wi udać się na ugo­rze, i tak za­sła­nym już buj­nie chwa­sta­mi, któ­re dla na­szej przy­szło­ści ar­ty­stycz­nej chu­dy tyl­ko na­wóz sta­no­wić mogą. Praw­dzi­we ta­len­ty sa­mo­dziel­nej pol­skiej sztu­ki od­rzu­ci­li­śmy jako płon­ki dzi­kie. Za­chód po­znaw­szy od razu, iż ro­dzić będą cen­ne owo­ce, wy­ku­pił je na wagę zło­ta.

Co praw­da każ­de nowe po­ko­le­nie ar­ty­stów przy­szedł­szy na świat spo­ty­ka się z pew­nym już usta­lo­nym kie­run­kiem sztu­ki, któ­ry w da­nej chwi­li pa­nu­je. Jest to jak­by wiel­ka fala rze­ki ży­cia, prze­ciw­ko któ­rej wszy­scy ar­ty­ści ma­ją­cy wy­raź­nie od­ręb­ny, in­dy­wi­du­al­ny cha­rak­ter pły­nąć mu­szą. Tyl­ko ta­lent bez in­dy­wi­du­al­no­ści, bier­na zdol­ność przy­sto­so­wy­wa­nia się do wszyst­kich wa­run­ków i przy­swa­ja­nia so­bie po­jęć i form już przez po­przed­nich lu­dzi wy­ro­bio­nych, może prze­być ży­cie bez wal­ki.

«Naj­szyb­ciej do­cho­dzi się do cze­goś – mó­wią bra­cia Gon­co­urt w swo­ich My­ślach i wra­że­niach – po­stę­pu­jąc w ślad za tym, co ma po­wo­dze­nie. Przy tym jed­nak spo­so­bie po­stę­po­wa­nia czło­wiek bywa nie­co za­szar­ga­nym, na­ra­żą się czę­sto­kroć na obe­rwa­nie bi­czem i do­cho­dzi, jak lo­ka­je, do przed­po­ko­ju. Więk­szość ar­ty­stów na ca­łym świe­cie, a więc i u nas, przy­swa­ja so­bie te tyl­ko po­my­sły i for­my, któ­re mają u pu­blicz­no­ści naj­więk­szy po­kup, i dla­te­go przed­po­kój sztu­ki jest tak nie­pro­por­cjo­nal­nie wiel­ki w po­rów­na­niu z sa­lo­nem, jak­kol­wiek nie było cza­sów bar­dziej sprzy­ja­ją­cych roz­wo­jo­wi in­dy­wi­du­al­no­ści niż dzi­siej­sze.

Cała spu­ści­zna ar­ty­stycz­na daw­nych cy­wi­li­za­cji żyje dziś współ­rzęd­nie z wiel­kim tchem ko­smo­po­li­tycz­nym, któ­ry obej­mu­je wszyst­kie ludy, wy­rów­nu­je za­ścian­ko­we gu­sty, roz­sze­rza i uroz­ma­ica sfe­rę ar­ty­stycz­nych wra­żeń, pod­ko­pu­je sta­łe do­gma­ty es­te­tycz­ne i ota­cza czcią każ­dy ta­lent bez wzglę­du na szko­łę, z ja­kiej on wy­cho­dzi, i na spo­łe­czeń­stwo, do ja­kie­go na­le­ży.

Dru­ga po­ło­wa XIX wie­ku ogło­si­ła pra­zva ar­ty­sty. Rów­ność wszel­kich in­dy­wi­du­al­no­ści wo­bec pięk­na, któ­re stra­ci­ło swo­ją daw­niej­szą bez­względ­ność do­gma­tycz­ną, sta­ła się obo­wią­zu­ją­cą dla dzi­siej­sze­go ko­dek­su es­te­tycz­ne­go.

Wy­sta­wy mię­dzy­na­ro­do­we, na któ­rych moż­na w krót­kim cza­sie za­po­znać się z wszel­ki­mi kie­run­ka­mi sztu­ki i wszel­ki­mi od­ręb­no­ścia­mi ar­ty­stycz­ny­mi, prze­szcze­pia­ją upodo­ba­nia i gu­sta z jed­ne­go koń­ca świa­ta na dru­gi, choć­by on na­wet, jak ja­poń­ski, nie na­le­żał w zu­peł­no­ści du­chem do cy­wi­li­za­cji eu­ro­pej­skiej.

W Pa­ry­żu, gdzie pu­blicz­ność przed­sta­wia całą róż­no­rod­ność upodo­bań i gu­stów, nie ma tak dzi­wacz­ne­go ta­len­tu, któ­ry by nie zna­lazł wiel­bi­cie­li i na­śla­dow­ców. Obok aka­de­mii, któ­ra z urzę­du po­pie­ra kla­sy­cyzm for­mal­ny, ist­nie­ją set­ki pra­cow­ni, czy­li szkół, któ­re kształ­cą mło­dzież w du­chu epo­ki – na tle ogól­ne­go zwro­tu do na­tu­ry, bez uwzględ­nie­nia tra­dy­cji i do­gma­tów es­te­tycz­nych, z wy­łą­cze­niem wszel­kiej ru­ty­ny i kon­wen­cjo­nal­no­ści. W Mo­na­chium oko­ło 1870 roku Kaul­bach ko­lo­ro­wał jesz­cze swo­je fi­lo­zo­ficz­ne re­bu­sy, a rów­no­cze­śnie pod tym sa­mym da­chem, w tej sa­mej aka­de­mii, któ­rej on był dy­rek­to­rem, sza­la­ła praw­dzi­wa or­gia ko­lo­ry­stów nie li­czą­cych się z aka­de­mic­ką po­praw­no­ścią ry­sun­ku ani z umó­wio­ną har­mo­nij­no­ścią barw. Co wię­cej: Kaul­bach tak da­le­ce sza­no­wał no­wych lu­dzi i sprzy­jał ich kie­run­ko­wi, że na­wet ku­po­wał fo­to­gra­fie z ich ob­ra­zów, wy­róż­nia­jąc szcze­gól­nie Mak­sy­mi­lia­na Gie­rym­skie­go, któ­re­mu przy­zna­wał pierw­szo­rzęd­ny ta­lent ko­lo­ry­stycz­ny. Pi­lot­ti ten ru­ty­no­wa­ny re­ży­ser, któ­ry w da­nym ra­zie mógł­by za­stą­pić Chro­neg­ka w te­atrze me­inin­geń­skim, ma­lo­wał po­rząd­nie swo­je pią­te akty z dra­ma­tów hi­sto­rycz­nych, a obok nie­go, w są­sied­niej sali, ucznio­wie Die­za, w wiel­kich ka­pe­lu­szach, na wpół pi­ja­ni pi­wem, szu­ka­li tonu w strzę­pach i pla­mach ko­lo­ru, nie trosz­cząc się o for­mę. Da­lej Ma­kart, ze swo­im cha­rak­te­rem We­ne­cja­ni­na zde­ner­wo­wa­ne­go cy­wi­li­za­cją XIX wie­ku, po­ry­wał swo­im szy­kiem w ry­so­wa­niu ogól­nych kształ­tów cia­ła ko­bie­ce­go i po­wierz­chow­ną barw­no­ścią mie­nią­cych się, prze­ła­ma­nych to­nów, a Fran­ci­szek Adam, ten je­dy­ny ba­ta­li­sta, ja­kie­go Niem­cy po­sia­da­ją, brał wzo­ry z na­tu­ry i urzą­dzał je w swo­ich ob­ra­zach, jak mu sie po­do­ba­ło, bez uwzględ­nie­nia praw na­tu­ral­nych oświe­tle­nia i har­mo­nii barw.

Po­cząt­ko­we szko­ły ry­sun­ko­we i tech­nicz­ne, pro­wa­dzo­ne bądź to przez sta­rych ru­ty­ni­stów z epo­ki Lu­dwi­ka I, któ­rym nowy kie­ru­nek za­bił ćwie­ka w gło­wę, bądź też przez uczniów Pi­lot­tie­go, któ­rzy za­ję­ci szu­ka­niem barw miej­sco­wych, nie za­uwa­ży­li słoń­ca i jego wpły­wu na har­mo­nię ko­lo­rów – szły każ­da w inną stro­nę i po­zwa­la­ły uczniom za­cią­gać się pod ten lub ów sztan­dar.

Wpraw­dzie Niem­cy nie od­zna­cza­ją się w sztu­ce zdol­no­ścią wy­naj­dy­wa­nia no­wych to­rów, dzię­ki jed­nak wy­so­ce roz­wi­nię­te­mu du­cho­wi sta­da, któ­ry zno­si lub ła­go­dzi po­ry­wy osob­ni­ków, umie­ją ła­two iść w da­nym kie­run­ku i nową dro­gę, a na­wet nowe dro­gi przy­pro­wa­dzać do po­rząd­ku. To­też cały ten ruch mo­na­chij­ski przed­sta­wia się jako na­pór kil­ku stad idą­cych bez szem­ra­nia i świa­do­mie za gło­sem po­je­dyn­czych pa­ste­rzy. Parę mo­ty­wów Die­za, Wa­gne­ra, Pi­lot­tie­go, De­freg­ge­ra i Fran­cisz­ka Ada­ma, prze­ma­lo­wy­wa­nych po ty­siąc razy przez set­ki uczniów, sta­no­wi­ły cały do­ro­bek ar­ty­stycz­ny tego prze­wro­tu czy zwro­tu w sztu­ce nie­miec­kiej. Sale Kun­stve­re­inu za­peł­nia­ły co ty­dzień no­wy­mi ob­ra­za­mi, w któ­rych od razu po­zna­wa­ło się mo­de­li włó­czą­cych się po ko­ry­ta­rzach aka­de­mii i mo­del­ki stu­ka­ją­ce do drzwi pra­cow­ni za­wsze o jed­nej i tej sa­mej go­dzi­nie. Były to sce­ny nud­ne i bez cha­rak­te­ru, ma­lo­wa­nie na sza­ro jako ton ogól­ny czy­li ów mo­na­chij­ski Stim­mung, przy­cze­pia­nie ko­lo­ro­wych ła­tek do płót­na, sta­ra­nie się o mo­de­la­cję pew­nych szcze­gó­łów, szer­mo­wa­nie zręcz­no­ścią we wła­da­niu pędz­lem, tech­nicz­ne sztucz­ki i ku­glar­stwa.

Po­mi­mo to w po­wie­trzu czuć było ży­cie, w któ­re­go fer­men­cie ar­ty­stycz­nym gi­nę­ły po­wa­gi. Ście­ra­nie się in­dy­wi­du­al­no­ści wręcz so­bie prze­ciw­nych do­pro­wa­dza­ło do wy­do­by­wa­nia się na wierzch choć­by naj­mniej­szej ory­gi­nal­no­ści tem­pe­ra­men­tu lub cha­rak­te­ru. Każ­dy nowy ta­lent mógł z sa­mo­wie­dzą lub nie­chcą­cy zna­leźć wła­ści­wą dla sie­bie dro­gę i je­chać po niej całą parą.

A przy tym z dru­giej stro­ny, gwał­tow­nie roz­wi­ja­ją­cy się han­del ob­ra­za­mi za­pew­niał ma­la­rzom nie­za­leż­ność i po­zwa­lał po­cząt­ku­ją­cym na­wet uczniom za­kła­dać pra­cow­nie poza wpły­wem aka­de­mii i upra­wiać na wła­sną rękę sztu­kę, jaką i jak się im po­do­ba­ło.

Nie­za­leż­ność bytu umo­żeb­nia­ła nie­za­leż­ność uczuć i my­śli.

Tym spo­so­bem po burz­li­wych la­tach bez­owoc­nej wal­ki o do­gma­ty es­te­tycz­ne (1830–1860) na­stał czas wza­jem­nej to­le­ran­cji i wza­jem­ne­go po­pie­ra­nia się. Wszyst­kie więk­sze lub mniej­sze ko­ściół­ki pa­ra­fial­ne zo­sta­ją­ce pod we­zwa­niem ja­kie­goś spe­cjal­ne­go pa­tro­na, któ­ry po­tę­piał lub roz­grze­szał, ustą­pi­ły jed­nej wiel­kiej świą­ty­ni sztu­ki sto­ją­cej otwo­rem dla ar­ty­stów wszel­kich wy­znań, wszel­kich na­ro­do­wo­ści i tem­pe­ra­men­tów, z wa­run­kiem, aby ci przed jej pro­giem wy­le­gi­ty­mo­wa­li się ze swo­je­go ta­len­tu praw­dzi­we­go i od­ręb­ne­go.

Bra­cia Gie­rym­scy na taką wła­śnie szczę­śli­wą epo­kę tra­fi­li i to im po­zwo­li­ło zna­leźć dla sie­bie za gra­ni­cą miej­sce od razu, bez wal­ki z nie­chę­cia­mi stron­ni­czy­mi i za­ścian­ko­wy­mi, bez kom­pro­mi­su z wła­snym su­mie­niem ar­ty­stycz­nym, bez pod­da­wa­nia się na­po­ro­wi szko­ły urzę­do­wej. Kie­dy w 1867 roku Mak­sy­mi­lian Gie­rym­ski wy­jeż­dżał do Mo­na­chium, ide­ałem dlań w ma­lar­stwie był Kaul­bach. Młod­szy jego brat, Alek­san­der, przy­byw­szy za gra­ni­cę w parę lat póź­niej, chciał iść śla­da­mi Over­bec­ka. Dwaj naj­zna­ko­mit­si za­tem ko­lo­ry­ści ma­rzy­li w za­ra­niu swe­go ar­ty­stycz­ne­go ży­cia o po­praw­no­ści ry­sun­ku ogól­ni­ko­we­go, o sztu­ce sche­ma­tycz­nie ide­al­nej, teo­re­tycz­nie wznio­słej i sze­ro­kiej, a w grun­cie rze­czy na­cią­gnię­tej tyl­ko i po­ło­wicz­nej.

Jest to zja­wi­sko, zwy­kłe. In­dy­wi­du­al­ność ar­ty­sty za­ry­so­wu­je się rów­no­cze­śnie z chwi­lą for­mu­ło­wa­nia się cha­rak­te­ru czło­wie­ka, jak­kol­wiek ta­lent jego ob­ja­wia się bar­dzo wcze­śnie, w dzie­cię­cym wie­ku pra­wie. Wsku­tek tego każ­dy po­cząt­ku­ją­cy ar­ty­sta, ma­larz, li­te­rat, mu­zyk, rzeź­biarz czy ar­chi­tekt chwy­ta zra­zu go­to­we for­my i albo je na­gi­na do swe­go tem­pe­ra­men­tu, albo też swój tem­pe­ra­ment sta­ra się w nie wtło­czyć. Do­pie­ro kry­sta­li­zu­ją­ca się oso­bo­wość zrzu­ca z sie­bie cu­dzą po­wlo­kę i znaj­du­je for­mę wła­ści­wą, wła­sną, od­ręb­ną, od­po­wied­nią tem­pe­ra­men­to­wi. Wszak­że nie in­a­czej rzecz się mia­ła na­wet z ol­brzy­mi­mi ta­len­ta­mi Od­ro­dze­nia, któ­rym od­ko­pa­na z zie­mi sztu­ka grec­ka za­im­po­no­wa­ła tak da­le­ce, że się w niej roz­to­pi­li; je­den tyl­ko Mi­chał Anioł roz­sa­dził i prze­sa­dził jej for­mę – wszy­scy inni sta­ra­li się tyl­ko do niej do­cią­gnąć.

Że ci, a nie inni ma­la­rze nie­miec­cy wy­wie­ra­li przez pe­wien czas wpływ na bra­ci Gie­rym­skich, jest to rze­czą czy­ste­go przy­pad­ku. Ja­kaś re­pro­duk­cja kar­to­nu Kaul­ba­cha w pi­śmie ilu­stro­wa­nym, ja­kaś za­błą­ka­na fo­to­gra­fia świę­tych Over­bec­ka mu­sia­ły tu sta­no­wić o wszyst­kim. Pierw­sze wra­że­nie ode­bra­ne od dzie­ła istot­nie do­bre­go lub przy­najm­niej lep­sze­go niż te, któ­re się co dzień wi­dzi, jest za­wsze sil­ne, choć nie za­wsze dłu­go­trwa­łe. To­też oby­dwaj bra­cia wkrót­ce po przy­by­ciu do Mo­na­chium wy­le­czy­li się z wpły­wu sztu­ki ob­cej im du­chem; w żad­nym z ich dzieł, ja­kie wy­sta­wi­li po wyj­ściu z aka­de­mii mo­na­chij­skiej, nie wi­dać na­wet śla­du tego wpły­wu.

Maks Gie­rym­ski w dzien­ni­ku, jaki pod ko­niec ży­cia za­czął pi­sać, wspo­mi­na o swo­im nie­do­szłym mi­strzu:

«Oglą­da­łem zno­wu fo­to­gra­fię z kar­to­nu Kaul­ba­cha Ho­mer i Gre­cy. Po­mi­nąw­szy zbyt ra­żą­cą jed­no­staj­ność ty­pów, nad­mier­ne wy­dłu­że­nie fi­gur i inne wresz­cie ujem­ne stro­ny ry­sun­ku – przy­znać mu­szę, że ob­raz, ten za­wsze robi na mnie wra­że­nie po­wa­gą swo­ją, le­żą­cą może w sa­mej jego tre­ści. Czuć tam ja­sność my­śli, sze­ro­kość umy­słu i miej­sca­mi – po­wie­dział­bym na­wet – praw­dzi­we na­tchnie­nie. Czło­wiek, któ­ry stwo­rzył tego ro­dza­ju ob­raz, jest go­dzien sza­cun­ku za­wsze i wszę­dzie. Jego kar­to­ny są dzie­ła­mi umy­słu wzbo­ga­co­ne­go na­uką, przy­ozdo­bio­ne­go po­ezją kla­sycz­ną; wie­dza za­stę­pu­je mu uczu­cie, a smak wy­ro­bio­ny – na­tchnie­nie.

Ani wię­cej, ani le­piej o Kaul­ba­chu po­wie­dzieć nie moż­na. Jest to sąd ar­ty­sty, któ­ry jed­nym spoj­rze­niem obej­mu­je całą sztu­kę: wiel­kość po­my­słu nie za­sła­nia mu oczu na nie­do­stat­ki wy­ko­na­nia, na ubó­stwo środ­ków tech­nicz­nych, któ­re nie wy­ra­żaj-} wca­le my­śli, jaką wy­ra­żać mia­ły. To­też Maks Gie­rym­ski uczcił w Kaul­ba­chu my­śli­cie­la i pra­cow­ni­ka, nie zaś ma­la­rza, i za­let jego umy­słu – «ja­sne­go, sze­ro­kie­go, wzbo­ga­co­ne­go na­uką i przy­ozdo­bio­ne­go po­ezją kla­sycz­ną – nie brał za jed­no z za­le­ta­mi ry­sow­ni­ka i ko­lo­ry­sty, co aż na­zbyt czę­sto przy­tra­fia się kry­ty­kom i es­te­ty­kom. Z tego jed­nak sądu wi­dać, że owe­go pier­wot­ne­go upodo­ba­nia Mak­sa Gie­rym­skie­go do ob­ra­zów Kaul­ba­cha na se­rio brać nie na­le­ży. Sztu­ka ka­li­gra­ficz­nie wy­ra­ża­ją­ca idee, szu­ka­ją­ca mo­ty­wów do ob­ra­zów poza ma­low­ni­czo­ścią nie le­ża­ła w jego tem­pe­ra­men­cie, tem­pe­ra­men­cie ma­la­rza z krwi i ko­ści.

Trud­niej tro­chę było wy­do­być się spod wpły­wów Overf­cec­ka Alek­san­dro­wi Gie­rym­skie­mu, któ­re­go na­tu­ra zło­żo­na nie po­zwa­la­ła na ja­kiś gwał­tow­ny zwrot od jed­ne­go kie­run­ku do dru­gie­go, od jed­nej szko­ły do dru­giej, tym bar­dziej że on na­praw­dę stu­dio­wał je wszyst­kie.

Ja­kie­kol­wiek jed­nak wpły­wy po­ma­ga­ły czy prze­szka­dza­ły bra­ciom Gie­rym­skim wy­ro­bić się na ar­ty­stów skoń­czo­nych, zde­cy­do­wa­nych w poj­mo­wa­niu sztu­ki i tech­ni­ki, były to wpły­wy z ar­ty­stycz­nej dali. Naj­bliż­sze im oto­cze­nie, oto­cze­nie ma­la­rzy czy­sto pol­skich, nie od­dzia­ła­ło na nich wca­le – i to jest jed­nym z cha­rak­te­ry­stycz­nych ry­sów ich twór­czo­ści.

Pew­ne zna­mio­na pol­skiej sztu­ki za­czę­ły się już były pod­ów­czas róż­nicz­ko­wać. Dziś pod wpły­wem wy­staw mię­dzy­na­ro­do­wych, któ­re na za­cho­wa­nie w czy­sto­ści bez­względ­nej ja­kichś cech od­ręb­nych nie po­zwa­la­ją w ogó­le, zna­mio­na te sta­ły się mniej wy­raź­ne; wte­dy jed­nak sta­no­wi­ły one isto­tę pol­skiej sztu­ki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: