Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ale arbuz! - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 lutego 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ale arbuz! - ebook

W drobnych złośliwościach może wyrażać się najpiękniejsza rodzinna miłość.

Ada, Adrian i Karol - rodzeństwo, które zawsze może liczyć na swoje... docinki! Choć wydaje się, że różni ich wszystko, w rzeczywistości łączy ich głęboka więź. Mieszkają w miejscowości Łodyżka, w żółtym domu, wraz z rodzicami - pedantyczną prawniczką i ofiarnym weterynarzem. W takich to okolicznościach Adrianna przeżywa swoje pierwsze miłości, zwątpienia i rozczarowania. Bo jak tu cieszyć się z pierwszego pocałunku, jeśli po otwarciu oczu chciałoby się ujrzeć kogoś innego? Swoje rozterki Ada spisuje w pamiętniku. Nawet nie podejrzewa, że zeszyt jest regularną lekturą jej brata Karola!

Ciepła, pełna lekkiego humoru opowieść o dorastaniu we wspierającym otoczeniu. Idealna lektura dla miłośników twórczości Małgorzaty Musierowicz.

Karolina Binek (ur. 1998) - autorka powieści młodzieżowych i obyczajowych. Pasjonatka pisania we wszelkich formach - poza tworzeniem własnych książek pracuje jako dziennikarka w jednej z poznańskich redakcji medialnych oraz prowadzi profile w mediach społecznościowych. Zadebiutowała w wieku szesnastu lat powieścią „Ale arbuz!”. Prowadzi autorską stronę internetową:

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-271-2337-0
Rozmiar pliku: 410 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

11 lipca, środa

Tu znowu zakochana ja. Mam nadzieję, że po raz kolejny nie skończy się jedynie na tym, że będę się na Ciebie perfidnie patrzeć, a TY nie obdarujesz mnie nawet najkrótszym spojrzeniem. Och! Taki już los Ady Zofii Szarotki. Ada, Ada, Ada, Adrianna, Anna, Hanna, Marianna, Zuzanna... Nie ma co! Piękne mam imię. No, ale przecież bywają osoby jeszcze bardziej niezadowolone ze swoich. Wiem, wiem, nie powinnam narzekać. Nie moja wina, że rodzice nie byli oryginalni w nazwaniu bliźniąt. Jednak to nie zmienia faktu, że na przykład takie Natalie czy Magdy mogą śmiało kroczyć przez świat ze swoimi nienagannymi oraz pięknymi imionami.

Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, Mateuszu, jak się cieszę, że wiem o Tobie coraz więcej. Powolutku, powolutku... i może już niedługo porozmawiamy. Trzeba być dobrej myśli, kto wie, może tym razem nie jestem skazana na poniesienie porażki? Dobrze, że ludzie nie są wcześniej świadomi, co się wydarzy, bo wtedy częściej rezygnowaliby ze swoich decyzji, a tak ciągle mają nadzieję, że warto walczyć pomimo wszelkich przeciwności losu.

Dobra, muszę uciekać, bo Wszystkowiedząca Perfekcyjna Pani Domu mnie wzywa. Pa, pa, pa, Mateuszu, i do zobaczenia!

Twoja Zrozpaczona Swoim Imieniem Ada

„O! A więc tym razem Mateusz! Wypadałoby go lepiej poznać…” – rozmyślał Karol. Już prawie dwa lata zaglądał do pamiętnika Ady i zdążył zorientować się, że imię nowego obiektu wzruszeń jego siostry brzmi „Mateusz”, gdyż nastolatka zazwyczaj rozpoczynała swoje notatki, zwracając się do ukochanego. Młodszy brat Adrianny przyzwyczaił się już tak bardzo do czytania zapisków siostry, że były one dla niego niczym jedna nigdy niekończąca się książka, a zmieniające się co jakiś czas imię notatnika – radością i kolejnym argumentem, którym można zagiąć dziewczynę w kłótni.

Ale pamiętnik Ady to nie jedyna rzecz, którą czytał Karol. Olbrzymich rozmiarów półka usytuowana w jego pokoju była wypełniona głównie książkami o sportowcach, przede wszystkim piłkarzach, zaczynając od dokumentu o Kazimierzu Deynie, a na „Ronaldo. Obsesja doskonałości” kończąc. Uwielbiał czytać wszystko, co wiązało się ze sportem. Miał o tyle dobrze, że większość książek kupował na spółkę z bratem bliźniakiem Ady – Adrianem.

Obaj byli jednymi z najlepszych piłkarzy GKS-u „Iskry” Łodyżka. Karol na pozycji bramkarza, a Adrian napastnika dopełniali całości w i tak już bardzo perfekcyjnej grze łodyżkowego klubu. Przejmowali się każdym meczem, a czasem w roztargnieniu w „ten dzień” chodzili do szkoły z plecakami, w których mieli zapakowane korki, ręczniki, rękawice bramkarskie, stroje czy też coś do picia. Z pewnością nikt nie chciałby być wtedy na miejscu ich mamy – Agaty, cierpliwie siedzącej w klasie z wychowawczynią każdego z chłopaków i obiecującej, że ta sytuacja już nigdy się nie powtórzy.

*

Dom Szarotków mieścił się w Łodyżce – niewielkim mieście na Mazurach położonym pomiędzy jeziorami Kisajno oraz Niegocin w pobliżu Giżycka. Malownicze walory miasteczka, Polskiej Krainy Jezior i ciekawe atrakcje wodne były jednymi z wielu powodów, dla których łodyżkanie przyłączali się do zwiększania udziału turystyki PKB kraju.

Budynek przy ulicy Miodowej 12 ku zadowoleniu żeńskiej części rodziny, a także Michała (taty Ady, Adriana Karola i męża Agaty; weterynarza) miało żółtą elewację. Adrian i Karol (a szczególnie drugi z braci) od najmłodszych lat nie potrafili zrozumieć, dlaczego rodzice wybrali taki „dziewczynowy” kolor. Przecież czarny dom byłby o wiele ładniejszy i bardziej „chłopakowy”! Ostatecznie, dopiero, kiedy najmłodsza pociecha Szarotków poszła do przedszkola, obaj dali się przekonać, że gdy święty Mikołaj poleci nad Łodyżką, nie zauważy ich domu i zaparkuje na dachu sąsiadów, skutkiem czego nie dostaną żadnego prezentu. Tak! To był zdecydowanie argument, z którym nie mogło konkurować nawet „takie fajne”, czarne mieszkanie.

Żółty dom, Który na Pewno Zauważy w Nocy Pewien Brodaty Pan miał jedno piętro. Na parterze znajdowała się niewielka łazienka, kuchnia z jadalnią, salon oraz sypialnia Agaty i Michała. Pokonując szesnaście dębowych stopni (z których wszyscy Szarotkowie – łącznie z psami – zaliczyli po kilka zjazdów na tyłku), można było przechadzać się po małym korytarzu oraz pokojach Adriana, Ady i Karola.

Ogród przed domem i podwórko to królestwo Agaty. To tutaj odprężała się po ciężkiej pracy w kancelarii prawnej „Żabiński i Spółka”. Z radością pieliła grządki w ogródku (w którym przez osiemnaście lat – o zgrozo! – nigdy nie wyrosły marchewki rokrocznie wysiewane przez panią domu), podlewała kwiaty i wszelkiego rodzaju rośliny posadzone na dwóch skalniakach oraz wzdłuż chodnika prowadzącego do drewnianych drzwi wejściowych. Tu także przychodziła wypłakać łzy po przegranej rozprawie oraz urządzała przyjęcia dla domowników i swoich rodziców, gdy sąd wymierzył karę przychylną dla jej klienta.

Ale ogród to także miejsce zabaw dwóch najważniejszych członków rodziny Szarotków – sześcioletniego labradora Mikiego i czteroletniego kundelka Rożka. Zwierzaki uwielbiały kopać dziury w koszonym przez Karola lub Adriana trawniku. A gdy nadarzyła się okazja wykopać jakiś kwiatek, na jego miejscu „zasadzić” kość, wszystko udeptać i położyć się na tym, wesoło merdając ogonem, psy osiągały maksimum szczęścia (w odróżnieniu od niezrozumiałego dla nich oburzenia Agaty).

*

Agata i Michał znali się od dzieciństwa. Mieszkali obok siebie, często się odwiedzali i byli przyjaciółmi. Kiedy dziewczyna miała 8 lat, państwo Szarotkowie razem z Michałem oraz jego młodszą siostrą Gosią, przeprowadzili się do Antonowa, gdzie otrzymali w spadku po wuju większy od ich poprzedniego dom. Ten w Łodyżce sprzedali Milewskim, jednak Agata nigdy nie znalazła z ich dziećmi wspólnego języka i dobrego kontaktu jak z Michałem. Co prawda, spotkała się z nim jeszcze kilka razy, ale po pewnym czasie zawisł nad nimi brak wspólnych tematów. Kiedy chłopak uczył się na lekcjach chemii o kwasach, ona dopiero poznawała pierwiastki, a gdy chciał z nią porozmawiać o niedawno przeczytanej książce czy obejrzanym w telewizorze kineskopowym (na seanse czasami schodziło się kilkunastu sąsiadów) filmie, jego fabuła nie zawsze była odpowiednia dla młodszej o trzy lata koleżanki pozostawionej w odległej Łodyżce razem ze swoją dorastającą już siostrą Łucją oraz kilkuletnim bratem Piotrem, którzy dość długo zastępowali jej przyjaciół.

Michał w Antonowie poznał nowych znajomych, przeżywał swoje pierwsze udane randki i zawody miłosne, ale też planował przyszłość, w której nie znajdował miejsca dla Agaty znudzonej widywanymi w szkole oraz na ulicy małego miasteczka codziennie tymi samymi twarzami. W przeciwieństwie do swojego byłego sąsiada dziewczyna wiele razy, pchając przed sobą wózek z najmłodszą pociechą swoich rodziców – Leonem, ucząc się zawzięcie do prac klasowych lub odrzucając zaloty absztyfikantów, którzy zachwyceni jej nietuzinkową urodą już widzieli młodszą córkę Wolińskich w białej sukni u swojego boku, wyobrażała sobie wciąż, jak może wyglądać jej następne spotkanie z Michałem. Mijały miesiące, lata, a oni nadal ze sobą nie rozmawiali.

Dopiero w 1988 roku, kiedy pełnoletni już mężczyzna zauważył na licealnym korytarzu speszoną pierwszoklasistkę o blond włosach, szerokimi oczyma rozglądającą się po o wiele większej niż podstawówka w Łodyżce szkole, poczuł w sercu delikatnie mrowienie, które spowodował nalot motyli. Rozpoczęło się od mówienia sobie „cześć”, przez chodzenie ze sobą, wielkie wesele w 1994 roku, chwilowe zaprzestanie studiowania prawa przez Agatę wskutek bliźniaczej ciąży i urodzenia Karola. A historia tej pięknej miłości trwa aż do dziś (pomijając oczywiście drobne sprzeczki, które zdarzają się w każdym małżeństwie).

*

Mając cztery lata, Ada z Adrianem zorientowali się, że coś jest nie tak. Ada jest dziewczynką, a Adrian chłopczykiem, więc:

– Dlaczego ubieraś mnie tak siamo jak Ariana? Psecieś jestem dziewczynką! – właśnie takie pytanie zadała Ada Agacie, kiedy ta próbowała płaczącemu wniebogłosy rocznemu Karolowi założyć na głowę czapeczkę, żeby móc wyjść z nim na spacer.

– Włóż mu tego misia w czerwonej koszulce do wózka – powiedziała i zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią, postanowiła skorzystać z najprostszej opcji – Dlaczego? Bo jesteście bliźniętami.

– Co to znaczy „bliżniętami”?

– Bliźniętami. To znaczy, że urodziliście się w tym samym dniu i że byliście razem u mnie w brzuchu.

– Dlaczego?

– Bo Bozia tak chciała. Chciała, żeby nie było ci nudno u mnie w brzuchu i żebyś miała z kim rozmawiać.

– To dobrze – stwierdziła z poważną miną Ada jak na czterolatkę przystało w takiej sytuacji, lecz niezaspokojona odpowiedzią dodała – ale dlaczego ubieraś mnie tak samo jak Ariana?

– Bo tak najczęściej ubiera się bliźnięta. Kochanie, bardzo dużo mam, które ma bliźniaki, robi identycznie jak ja.

– Ale ja nie chcę, ziebyś ubierała Ariana w to, co mnie!!! – wrzasnęła, tupiąc jednocześnie nogą, żeby jeszcze bardziej okazać zdenerwowanie.

– Dobrze, dobrze – Agata zareagowała spokojnie na nagły wybuch córki, myśląc, że pociecha do jutra zapomni o całej sytuacji. Nie wiedziała nawet, jak bardzo się myliła, bo nie dość, że za chwilę Ada całkowicie się rozebrała (w tym dniu też była ubrana jak Adrian), to już nigdy więcej nie włożyła na siebie tego samego, co brat.

*

Kiedy Karol chodził do zerówki, pewnego dnia wychowawczyni postanowiła zrealizować temat o zawodach rodziców. Wiedziała, że może spodziewać się nadzwyczajnych odpowiedzi, lecz Karol całkowicie ją zaskoczył.

Cała szesnastoosobowa grupa sześciolatków wierciła się, siedząc po turecku w kole, przysłuchując się jednocześnie raz po raz wypowiedziom tych z kolegów, których rodzice według nich mieli bardzo ciekawe zawody. Największe zainteresowanie wzbudził oczywiście Karol. W czasie jego historii związanej z zawodami rodziców nikt nawet się nie poruszył, bo wszyscy, jak na sześciolatków przystało, zamarli na słowo „tyłek”.

– A mój tata, to nie pamiętam, jak się nazywa jego zawód, ale wiem, co robi. Wkłada zwierzętom rękę w takiej niebieskiej albo zielonej folii w tyłek. Ostatnio na przykład, jak pobiegłem za nim z Adrianem, ale tak, żeby nas nie widział, to włożył rękę do tyłka krowy. I jeszcze z niej wyłożył takie małe obślizgłe zwierzątko. To chyba było jej dziecko. A kiedyś jeszcze królikowi włożył.

– Yyyy… a mamusia, co robi? – po otrzęsieniu się z pierwszego szoku nauczycielka postanowiła interweniować. Niestety, nie wiedziała, że następna odpowiedź może być równie interesująca jak poprzednia.

– A mama… A! Już pamiętam! Mama jest jakimś tam trawnikiem. W sadzie pracuje. No i tam ludziom pomaga, jak się pokłócą. Ale jak się z tatą pokłóci, to sobie nie pomoże. Nie wiem, dlaczego, ale nie umie. No – zakończył, naśladując polityków, których często oglądała Agata w Sejmie i uderzył zaciśniętą pięścią o podłogę.

– Dobrze. Dziękuję. Na szczęście to była już ostatnia wypowiedź, zaraz koniec zajęć, więc posprzątajcie zabawki, bo niedługo przyjdą wasi rodzice. Karol – zwróciła się do wstającego sześciolatka – kto po ciebie dzisiaj przyjdzie?

– Mama. Bo dzisiaj nie jest w sadzie.

– Dobrze – odpowiedziała wychowawczyni, siląc się na uśmiech i planując w myślach rozmowę z nieodpowiedzialnym rodzicem, który nie wytłumaczył swojemu dziecku, czym się zajmuje, a na dodatek jeszcze kłóci się w obecności pociechy.

Agata z uwagą i w niektórych momentach nawet z rozbawieniem wysłuchała zażaleń nauczycielki, po czym obiecała, że na pewno przy najbliższej okazji razem z mężem uświadomią dziecko, co do ich zawodów.ROZDZIAŁ 1

Nie powitanie o Tobie świadczy, lecz to, co wydarzy się po nim.

– Mamo! Gdzie jest mój czerwony strój kąpielowy?

– W łazience. Chyba jeszcze wisi na suszarce.

– OK! Dzięki!

Ada już od dwudziestu minut szukała swojego ulubionego stroju. Opróżniła prawie całą dość dużą szufladę z bielizną, wyrzucając niechlujnie jej zawartość na podłogę, która po kilku sekundach mogła poszczycić się niebanalnym dywanem składającym się z kilkudziesięciu skarpetek w różnych kolorach oraz biustonoszy, aż nastolatka postanowiła spytać o tajemnicze zaginięcie letniej części garderoby Agaty. Oczywiście „Wszystkowiedząca Perfekcyjna Pani Domu”(w skrócie: WPPD), jak ją czasem nazywała, wiedziała. Adrianna Zofia Szarotka to siedemnastoletnia uczennica Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Pawła II w Łodyżce. Odkąd tylko zaszczyciła polską oświatę swą obecnością w jednej z jej placówek, zawsze była najwyższą dziewczyną w klasie – miała 178 centymetrów wzrostu i jakby na przekór powszechnym przekonaniom nierzadko doświadczała wyśmiewania właśnie z tego powodu. Bardzo nie lubiła swoich naturalnych, niezwykle gęstych blond włosów, które nie były ani kręcone, ani tym bardziej proste. Lecz mimo to nie miała zamiaru ich przefarbować, a gdy chciała je rozpuścić, maltretowała prostownicą niepomne na wszelkie zabiegi niesforne kosmyki.

Już w szkole podstawowej, wdając się w matkę, okazała się humanistką. Bez problemu zapamiętywała ważne daty historyczne. Kłopotu nie sprawiała jej również nauka języka polskiego, niemieckiego czy też angielskiego. Poza tym dobrze radziła sobie z matematyką i przyrodą. Schody w jej przypadku zaczęły się dopiero w gimnazjum, gdy patrząc na źdźbło trawy, w żaden sposób nie była w stanie wyobrazić sobie wszystkich tkanek, z których jest zbudowane. Wodorotlenki, chlorki, azotany i atomy też nie wchodziły jej do głowy, ale mimo to nigdy nie miała z chemii i biologii oceny niższej niż „dobry”.

Uwielbiała czytać powieści obyczajowe, a w szczególności te, których akcja rozgrywała się w dwudziestym wieku. Pochłaniała je dosłownie w kilka chwil. Od czasu do czasu czytywała także książki o tematyce fantastycznej. Rzadko, ale lubiła oderwać się od rzeczywistości i uruchomić wyobraźnię nieco bardziej niż przy swojej ulubionej literaturze.

Lepiej dogadywała się z osobami oczytanymi, a ludzi nieczytających dzieliła na dwie kategorie: książkowstręt złośliwy i książkowstręt nieszkodliwy. Złośliwi, gdy dowiadywali się, że bardzo dużo czyta, potrafili godzinami opowiadać o tym, jaka jest głupia, marnując czas, który można by wykorzystać na grę czy też z niekrytą satysfakcją (i z czego się tu cieszyć?) rozprawiali o wszystkich możliwych negatywnych skutkach czytania książek, zaczynając od popsucia wzroku (nie, od komputera przecież się poprawia), a na myleniu rzeczywistości ze światem powieściowym kończąc. Nieszkodliwi natomiast rzucali kilka zdań typu: „O! Jak tak możesz? Ja nie lubię czytać i nikt mnie nie zmusi do polubienia książek” i na tym kończyli, nie wracając już do tematu.

Był piękny słoneczny dzień. Zegar wskazywał godzinę trzynastą. Ada postanowiła wybrać się na spacer po plaży i być może trochę popływać razem ze swoją przyjaciółką Laurą. Specjalnie wybrała tę porę, gdyż sądziła, że właśnie godzinę temu zmianę zaczął jej ulubiony oraz chyba najmłodszy ratownik Mateusz. To już trzeci raz, kiedy go zobaczy. Nie mogła doczekać się każdego spotkania z nim, a odkąd Laura wypytała pana od wychowania fizycznego (a w okresie letnim, ratownika), kiedy zaczynają się poszczególne zmiany oraz jak ma na imię nowy „nabytek” łodyżkowego WOPR-u, Ada już od tygodnia codziennie chodziła nad jezioro o danej porze. A chociaż wciąż nie wiedziała dokładnie, w jakie dni pracuje jej wybranek, nie poddawała się i zapisywała na ostatniej stronie swojego pamiętnika, kto i o której godzinie siedział na specjalnie wyznaczonym miejscu.

Sięgnęła właśnie na półkę, na której stała jej kosmetyczka i lusterko, kiedy nadszedł SMS: „Dzisiaj nie mogę ruszyć się z domu. Przyjechała Dagmara z dziećmi. Zobaczymy się jutro. Pa!”.

Dagmara to starsza siostra Laury Bratek. Ma 27 lat, męża (rodowitego Anglika, dzięki któremu pół okolicy wprawiało się w rozmówkach polsko-angielskich), i dwójkę dzieci.

Ada zastanowiła się chwilę, lecz postanowiła nie rezygnować z wyjścia i pójść chociaż do sklepu mieszczącego się najbliżej kąpieliska. Że też Dagmara musiała przyjechać akurat dzisiaj! A Laura? Laura, gdyby tylko potrafiła sobie wyobrazić, jak bardzo przyjaciółce zależy na Mateuszu, mogłaby odpuścić chociaż jedno spotkanie z siostrą. Ale ona nie miała pojęcia, jak to jest wzdychać do chłopaka, który nawet cię nie zauważa. W ich duecie to młodsza córka Bratków była tą ładniejszą, mądrzejszą i zawsze miała większe powodzenie u płci przeciwnej niż Ada, która nie raz i nie dwa wylewała łzy z powodu trzech prześladujących ją już od kilku lat cyfr – 1, 7, 8. Tak! To na pewno przez jej wzrost nikt jeszcze nigdy się w niej nie zakochał. Bo kto by chciał takiego orangutana zamiast dziewczyny? Tak właśnie w chwilach zwątpienia myślała o sobie Adrianna Szarotka.

Przypudrowała lekko twarz, odpuszczając sobie inne kosmetyki, świadoma, że gdy wejdzie do wody, po perfekcyjnym makijażu ślad całkowicie zaginie, a na jej policzkach zostaną jedynie czarne resztki doszczętnie rozpuszczonego tuszu do rzęs. Założyła dwuczęściowy czerwony strój kąpielowy (stając uprzednio przez lustrem i ocieniając, czy na pewno może odsłonić swój duży brzuch), białe krótkie spodenki z kieszeniami i jasnopomarańczową koszulkę na ramiączkach. Wieńcząc przygotowania do czwartego już spotkania z Mateuszem, popsikała ręce oraz nogi mgiełką do ciała o zapachu mango z grejpfrutem, po czym zeszła na dół, wzięła do ręki musztardową torebkę wiszącą na oparciu krzesła kuchennego i wymachując nią, z delikatnym uśmiechem na ustach wyszła z domu.

*

– Karol!

Cisza.

– Ada!

Cisza.

– Adrian!

– Zaraz!

– No! Proszę! Jedyne dziecko w tym domu, które kocha ojca i jest gotowe pomóc mu w każdej sytuacji.

Był wtorek, a we wtorki Michał pracował już od godziny siódmej w swoim gabinecie. Czasem, gdy przyszło dużo ludzi ze zwierzętami, brał jedną ze swoich pociech i powierzał jej trochę mniej odpowiedzialne niż na przykład płukanie żołądka papugi zadanie. Najbardziej lubił, kiedy pomagała mu Ada, gdyż robiła wszystko delikatni. Lecz córka pracowała w gabinecie niestety niechętnie, bojąc się, że ze swoimi nadzwyczajnymi zdolnościami do biologii może skrzywdzić jakiegoś pacjenta. Natomiast Adrian z Karolem (nie zważając na to, czy wiedzą, gdzie kończy się ucho zewnętrzne, a zaczyna środkowe u królika) zawsze bardzo się spieszyli, co na szczęście tylko jeden raz (w przypadku starszego syna) skończyło się podaniem chomikowi środków nasennych zamiast tych na ból stawów, które wcześniej trzy razy pokazywał mu ojciec. Dlatego Michał najczęściej najpierw wołał do pomocy Adę. Dzisiaj zrobił wyjątek, bo nie miał zamiaru znowu się z nią kłócić po porannej, dość ostrej wymianie zdań z właścicielem młodego kota, który po operacyjnym wyciągnięciu mu z żołądka kawałka długopisu w żaden sposób nie chciał zgodzić się na zostawienie pupila u lekarza. Udało się jednak namówić klienta na codzienne popołudniowe przychodzenie przez tydzień do gabinetu razem ze swym zwierzęciem, aby być może zaobserwować skutki uboczne zabiegu.

Adrian Bartłomiej Szarotka. Klasa pierwsza C (przed wakacjami oczywiście) o profilu sportowym, w lokalnej drużynie napastnik, pseudonim Szary. Sport to jego życie i poza nim dla chłopaka nie liczyło się nic więcej (no, może oprócz matematyki i fizyki). Uwielbiał grać w piłkę nożną. Nie marzył o niczym innym, jak o karierze zawodowego piłkarza. Już od najmłodszych lat zamęczał ojca, aby ten nie zważając na pacjentów, którzy czekali na niego w gabinecie, zagrał z nim w piłkę. Ostatecznie, nie mogąc go ubłagać, dręczył Agatę, która zajęta pracą w kancelarii i prowadzeniem domu nie zawsze miała czas na zabawy z synem, w związku z czym Adrianowi w grze towarzyszyła Ada. Najczęściej przejmowała funkcję bramkarza, mając za bramkę stare drewniane drzwi od szopy. Niestety, nie był to materiał, który zapobiegł lekkiemu wstrząśnieniu mózgu, kiedy głowa dziewczyny postanowiła obronić mocny strzał w wykonaniu jej brata. I tak zakończyła się kariera Adrianny Szarotki jako bramkarza, a zawiedzionemu Adrianowi pozostało tylko czekanie, aż Karol nauczy się grać w piłkę nożną.

Podobnie jak Ada jej starszy o siedem minut brat bliźniak był wysoki. Miał 188 centymetrów wzrostu (z czego bardzo się cieszył), dość dobrze umięśnione ciało (z czego cieszył się jeszcze bardziej), krótkie czarne włosy i zielone oczy. Często chodził zamyślony i lubił bujać w obłokach, co czasami powodowało jeszcze większy zachwyt jego koleżanek.

– Adrian! Gdzie ty jesteś?! – po dziesięciominutowym czekaniu na syna Michał postanowił interweniować. – Schodź na dół!

– Idę, idę! Oczywiście zmierzam do ciebie z pewnością zobaczenia się znowu z moimi kochanymi zwierzaczkami. Ślicznotki piękne jedyne. Słodkości tatusia. A te ich piękne łapeczki, a noski, a oczka, ach! Ble! – wygłosił swoją mowę, zbiegając po schodach. Zmienił buty i pytając Agaty, co dziś na obiad, wyszedł wraz z ojcem.

– Mhm… To co dziś robimy? Usuwanie wyrostka robaczkowego psu, wkładanie łapy w gips śwince morskiej czy może operacja na otwartym mózgu krowy? – pytał, wkładając na siebie biały fartuch lekarski w schowku na środki czyszczące.

– Dziś na szczęście tylko przetrzesz rumiankiem oczy królikowi.

– Co? I tylko po to mnie wołałeś?

– Wiesz, synu, wolę nie ryzykować. Wyjmij te kropelki rumiankowe z białej szafy i do dzieła!

– A królik gdzie?

– Idzie. To znaczy jest umówiony na dwunastą, więc niedługo powinien tu być.

– Tato! Królik umówiony? Może jeszcze powiesz, że się spóźni, bo jest na zakupach i kupuje sobie nowe buty?

– Adrian, bardzo proszę, nie pyskuj! Od dawna twierdzę, że zwierzęta są mądrzejsze od niektórych ludzi – Michał spojrzał rozbawionym wzrokiem na syna, po czym zaczął przygotowywać się do płukania żołądka papugi.

– Już tak na mnie nie patrz, bo wiem, kogo miałeś na myśli, mówiąc „niektórych”. Ciekawe, jak mam być mądry, skoro już od urodzenia czuję się taki samotny i opuszczony, co odbija się na moich wynikach w nauce i nie tylko. Mam szalonego ojca, który wiecznie przesiaduje w swoim podejrzanym gabinecie, mieszając mikstury. Już dawno cię przejrzałem i wiem, że często dolewasz mi coś do herbaty. – Adrian pogroził Michałowi palcem, siłując się z buteleczką kropelek rumiankowych, których nie potrafił otworzyć. – Ale to jeszcze nie wszystko! Matka, śledząca każdy mój krok i prowadząca swoje własne prywatne akta na mój temat, a na dodatek młodsza o siedem minut siostra i czternastoletni brat, którzy chcą uprzykrzyć mi życie. No i psy. Te to dopiero wstrętne bestie. Ups! Ale arbuz! Się popsuło – zakończył, patrząc przerażonym wzrokiem na rumiankową kałużę, która właśnie wypłynęła z roztrzaskanego na podłodze opakowania.

– To teraz twój szalony ojciec coś ci powie. Do domu po mopa i więcej mi się dzisiaj tutaj nie pokazuj, bo nie ręczę za siebie. Szerokiej drogi!

Chłopak powiesił fartuch na oparciu fotela i wolnym krokiem skierował się ku drzwiom wejściowym do domu.

*

– Dzień dobry.

– Dzień dobry.

Ada wreszcie doszła do sklepu. Przedłużała drogę jak tylko się dało, ale niestety obiektów, na których można było zawiesić oko podczas marszu z ulicy Miodowej na Jeziorną nie znajdowało się zbyt wiele. W dodatku w żaden sposób nie potrafiła wymyślić, co mogłaby kupić. I w końcu zobaczyła małego, może sześcioletniego chłopczyka, który na ławce w pobliskim parku zajadał się arbuzem. A więc padło na arbuza. Już dawno tłumaczyła mamie, że w sklepie przy plaży są najlepsze, więc nawet nie wzbudzi wielkich podejrzeń, gdy przyjdzie z nim do domu po kilku godzinach. A może uda się jej go zjeść na mostku, obserwując jednocześnie Mateusza? Marzyła o spotkaniu go, jednak realistyczny oraz jakże pesymistyczny scenariusz układający się w jej głowie wcale nie przewidywał pobytu chłopaka w tym momencie przy Niegocinie. Lecz mimo to w sercu nastolatki tliła się mała iskierka nadziei. Gdyby Adrianna miała wybierać teraz pomiędzy sercem a rozumem, pewnie zdecydowałaby się posłuchać pierwszego z narządów, gdyż wbrew przykrym miłosnym doświadczeniom, którymi obarczył ją los tak banalnie, jakże naiwnie twierdziła, że jeśli „wiara czyni cuda, trzeba wierzyć, że się uda”.

Wzięła do ręki ciemnoniebieski koszyk na zakupy i podeszła do stoiska z arbuzami. Niestety, pojawił się kolejny dylemat: który wybrać? Na szczęście nie miała z tym tak dużego problemu jak na przykład z wyborem brzoskwiń (w jaki sposób wybrać tę najbardziej soczystą, skoro nie zna się jej smaku, lub która jest najdojrzalsza, jeśli wszystkie wyglądają tak samo?) i włożyła do koszyka jeden z najmniejszych owoców z ciemnozieloną skórką. Podeszła do kasy, wyjęła pieniądze z czerwonego portfela z czarno-białym wizerunkiem Myszki Miki (umiejętnie zakrywając ją palcem oraz postanawiając, że kolejna wyprawa na zakupy będzie na pewno tą, na której kupi sobie nową portmonetkę), zapłaciła i z dwukilogramowym arbuzem w reklamówce wyszła ze sklepu.

Po przekroczeniu progu od razu wydało się jej, że słońce świeci bardziej, niż kiedy dokładnie pięć minut temu wchodziła do spożywczaka. Wyjęła z torebki niebieskie okulary słoneczne, założyła je na nos, przerzuciła przez ramię rozpuszczone włosy (uporczywie prostowane dzień wcześniej) i podeszła bliżej jeziora. Kątem oka spojrzała na krzesło dla ratownika, ale okazało się, że siedzi na nim nauczyciel wychowania fizycznego. Z niekrytym rozczarowaniem wymalowanym na twarzy usiadła na najbliższej ławce i wydmuchała nos w miękką chusteczkę z postacią Kota Sylwestra. Po raz kolejny czarny scenariusz napisany wcześniej przez jej umysł dał do zrozumienia nastolatce, że nie powinna patrzeć na świat poprzez różowe okulary, które oprócz ładnego wyglądu kryją w sobie także niebezpieczeństwa: nutkę fałszu i rozgoryczenia.

– Elo. Mogę usiąść obok ciebie?

Ada podniosła wzrok znad chusteczki. Ujrzała blondyna z krótką grzywką, dłuższymi, poskręcanymi w spirale włosami koloru jasny blond, przez które wyraźnie przebijały ciemne pasemka. Był może w jej wieku lub kilka lat starszy. Miał na sobie jasnozielony T-shirt z białym napisem „Look, but don’t touch” oraz z żółtą buźką eksponującą pokaźnych rozmiarów różowy język na plecach koszulki i czarne spodnie rybaczki. Na stopy założył brązowe sandały, których tak bardzo nie znosił Adrian. Nie bez powodu zresztą wiele osób płci żeńskiej uważa, że odejmują one więcej męskości niż zwykłe domowe bambosze. A klasyczny pojawiający się najczęściej w jednym z krajów Europy Środkowej zestaw, w którego skład wchodzą jeszcze jak najwyżej podciągnięte skarpety, wyraźnie daje do zrozumienia, że sandały nie należą do męskiego obuwia, które zachwyca kobiety.

– Pewnie – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem, wstając z ławki i z arbuzem w przezroczystej reklamówce szybkim krokiem odeszła. Nienawidziła, kiedy ktoś mówił „elo”. W prawdzie było to tylko powitanie i nie powinna po jednym słowie zrażać się do chłopaka, ale jako prawdziwa humanistka zdecydowanie wolała polskie „cześć” czy nawet „hej” od tego bezpłciowego słowa. Nagle „przypomniała” sobie, że natychmiast musi znaleźć się w domu i co tchu pognała w stronę budynku znajdującego się przy ulicy Miodowej 12. Po drodze myśląc o Mateuszu, zagapiła się i uderzyła głową w lipę drobnolistną.

„Świetnie! Teraz pozostaje mi tylko czekać na pięknego fioletowego siniaka na czole” – pomyślała, kopiąc w drzewo butem oraz mocno uderzając się w palce u nogi.

Biedna Ada. Nie wiedziała, że znajdzie jeszcze więcej powodów do nielubienia blondyna w lokach, którego spotka jeszcze nieraz. A jednym z tych powodów było jego imię.

Pozostawiony na ławce chłopak zaczął nerwowo bawić się brązowo-zielonym rzemykiem na lewej ręce. Wyciągnął z kieszeni spodni notesik oraz pisak i jednym zamaszystym ruchem w środku notatnika zrobił czwartą już z kolei, nieco grubszą od pozostałych kreskę.

*

W tym samym momencie czterdziestojednoletnia szczęśliwa matka trójki dzieci, specjalistka od prawa rodzinnego z kilkunastoletnim doświadczeniem, maniaczka czystości, blondynka, schludna, miła kobieta, a dla bliskich po prostu Agata Szarotka kroiła w swojej niewielkiej kuchni warzywa na zupę ogórkową. Miała nadzieję, że tym razem jej się uda i wszyscy członkowie rodziny zjedzą cały obiad. Często miała dosyć zmiennych apetytów dzieci, a przede wszystkim Karola, który jadł zupy tylko wtedy, kiedy uznał, że jest to stosowne dla jego diety, której w ogóle nie miał, a która często pojawiała się znienacka, czasami sprawiając przykrość pani domu. Zresztą u Szarotków bardzo rzadko zdarzało się, że każdy zjadł cały posiłek, więc gdy tylko tak się stało, Agata nagradzała wszystkich pyszną kolacją. Lubiła gotować i często musiała przyznać sama sobie, że sprawiało jej to niemałą satysfakcję, a nawet była z siebie dumna, że potrafi wyczarować coś, co smakuje prawie całej rodzinie. Uważała, że najgorsze w tym wszystkim jest zmywanie, ale odkąd rok temu, na czterdzieste urodziny dostała od dwóch braci, siostry i rodziców zmywarkę, nie miała już na co narzekać, a jej stosunek do gotowania wykrystalizował się zupełnie.

Na szczęście nigdy w jej rodzinie nie było problemu ze wspólnym jedzeniem posiłków. Bowiem codziennie Szarotkowie konsumowali go przynajmniej w cztery osoby, a w niedziele i różnego rodzaju święta obowiązkowo wszyscy razem zasiadali do stołu i nawet nie wspominali o jedzeniu samemu w innym pomieszczeniu, idąc w ślady statystycznej chińskiej rodziny, która oprócz rzadko zjadanych w pełnym rodzinnym gronie potraw, według badań przeprowadzonych przez nie zawsze godne zaufania źródło – amerykańskich naukowców, komunikowała się ze sobą tylko przy śniadaniu, obiedzie oraz kolacji przez piętnaście minut, z czego dziesięć stanowiły rozkazy.

Kobieta wyjmowała właśnie ogórki kiszone ze słoika, kiedy zadzwonił jej telefon komórkowy. Szybko wytarła ręce w materiałowy ręcznik kuchenny i pobiegła wygrzebać go z torebki ku rozpaczy Michała tradycyjnie już wiszącej na oparciu krzesła kuchennego.

– Tak, słucham? ... tak… a kiedy jest rozprawa? W którym sądzie? ... aha, niestety reprezentuję już kogoś innego w tym samym terminie, przykro mi… do widzenia.

Zakończyła rozmowę z kobietą uparcie poszukującą adwokata na rozprawę rozwodową, gdyż jej wcześniejszy prawnik zachorował i musiał zrezygnować ze zlecenia.

Agata usiadła z powrotem na krześle i rozmyślając o rozwodach, zaczęła kroić ogórki. Wciąż nie mogła nadziwić się, że większość małżeństw się rozstaje. Tolerowała jeszcze ukrytą przez jednego z małżonków chorobę psychiczną, ale nie lubiła, kiedy ktoś rozwodził się, bo nie zdążył przed ślubem poznać dokładnie swojej drugiej połówki.

– Cześć i czołem, kluski z rosołem! Co dzisiaj na obiad? Mam nadzieję, że nie rosół – w drzwiach kuchni stanął spocony Karol, z mokrymi włosami i z widocznymi śladami potu na wściekłozielonej koszulce z czarnym numerem „1”. Na jego twarzy wyraźnie było widać zadowolenie.

– Masz szczęście, bo zupa ogórkowa.

– I?

– I ogórki w zupie ogórkowej.

– No, mamo!

– Idź się wykąp, umyj włosy, a ja coś wymyślę.

– A muszę?

– W naszym domu śmierdzące osoby nie jedzą obiadu.

– To znaczy, że kolację, śniadanie i wszystko inne jedzą?

– Karol, idź już!

Pobiegł do salonu, wyjął z szafy swój ulubiony ręcznik z wizerunkiem Ikera Casillasa, szybko wpadł do łazienki i już po chwili, nucąc pod nosem piosenkę na melodię marynarskich szant: „Hej, Cha! Śpiewajmy razem, hej, Cha! Szaliki wznieśmy, kto gola dzisiaj strzeli? Boski Leo Messi!”, nalewał wodę do wanny.

To cały Karol – gimnazjalista. Ulubiona wściekłozielona koszulka, ręcznik i innego rodzaju gadżety z piłkarzami (przede wszystkim bramkarzami). Czarne jak heban, nieco dłuższe włosy (ciemniejsze od włosów Adriana), przez które wciąż był nazywany przez starsze rodzeństwo Królewną Śnieżką, zielone oczy, blizna na prawym policzku po zadrapaniu go przez Adę we wczesnym dzieciństwie oraz parę szram na lewej ręce – dowód sympatii Rożka i Mikiego.

– Mamo, już jestem!

Trzasnęły drzwi wejściowe i w progu kuchni zjawiła się Ada.

– Ludzie drodzy, czy wy mnie nigdy nie zostawicie samej?

– Chyba byś tego nie chciała, mamusiu – uśmiechnęła się nastolatka, całując Agatę w czoło – co na obiad?

– Patrząc na twoje zakupy, sądzę, że zupa arbuzowa. Ale arbuz!

– Oj, mamo. Był ładny, to go kupiłam.

– Czy mam się zacząć bać? Za każdym razem, kiedy zobaczysz ładnego arbuza, będziesz go kupowała? Przypominam ci, że naszej pięcioosobowej rodziny nie stać na takie wygody.

– Hmm… pomyślę nad tym.

– A ten czerwony siniec na czole to skąd? Arbuzy cię zaatakowały? – Agata prawie popłakała się ze śmiechu z tak wyśmienitego dowcipu. Wszyscy znajomi wiedzieli, że ma niezwykłe poczucie humoru i nawet nie czuli się już zakłopotani, gdy ich rozmówczyni wybuchała nagłym śmiechem.

– Nie, drzewo mnie napadło.

– Oj, moje ty biedactwo, chodź do mamusi, niech cię przytulę – wyciągnęła mokre od ogórków kiszonych ręce w stronę córki, na co ta aż otrząsnęła się na myśl o poplamieniu ulubionej koszulki i ruszyła w stronę schodów prowadzących na górę.

Agata została nareszcie sama. Chciała w spokoju sporządzić listę zakupów, a później poczytać powieść obyczajową, którą w tajemnicy przed córką wzięła z jej półki. Dokończyła gotować zupę, zwiększyła ogień, na którym w garnku bulgotała woda od ziemniaków i zaczęła rozbijać tłuczkiem mięso na cztery kotlety wieprzowe i jednego drobiowego. Nawet nie pamiętała już czasów, kiedy Ada jadła mięso inne niż z kurczaka. Rolady, owszem była w stanie przełknąć, ale żeberka, kotlety, o kiełbasie już nie wspominając – wykluczyła ze swojej diety już dawno. „Jak można jeść takie żylaste mięso?” – pytała za każdym razem, w odróżnieniu od braci, którzy nadziewali żeberko na widelec i machali nim zniesmaczonej siostrze przed oczami, wydając z siebie dzikie odgłosy w stylu: „Zjem cię, zaraz cię zjem i usmażę!”.

– Hau! Hau! – nagle przy nodze Agaty pojawił się Rożek. Oczywiście trzymał w pysku zużytą chusteczkę (od której rogów otrzymał imię) rzuconą pewnie gdzieś niedbale przez Michała lub Adriana.

– Daj chusteczkę pani, daj, pieseczku – prosiła, trzymając Rożka za pysk. – Daj. – Niestety, pomimo jej nalegań, oddał ją dopiero, kiedy pokazała mu wielki kawał mięsa, który równie szybko, jak zobaczył, wziął do pyska, po czym merdając na znak uszczęśliwienia ogonem, wyszedł z domu. Zdezorientowana Agata umyła ręce, przeliczyła pieniądze w portfelu i pojechała do sklepu po paluszki rybne, prosząc wcześniej oglądającego telewizję Adriana, żeby zabrał surową wieprzowinę psu z pyska. Starszy syn Szarotków aż się skrzywił na myśl o bieganiu w koło domu i podwórka za zwierzęciem. I nie mylił się. Po pół godzinie padł zmęczony, ale radosny na swoim łóżku z oślinionym i nadgryzionym kawałkiem mięsa w ręce.

*

Po obiedzie, który o dziwo zjedli wszyscy, nie mogąc znaleźć sobie lepszego zajęcia, Karol postanowił wyjść na dwór i położyć się w sadzie na kocu. Wziął ze sobą album ze zdjęciami starszego rodzeństwa i swoimi. Położył się w cieniu i nie skończył nawet oglądać pierwszych fotografii, kiedy zauważył idącą w jego kierunku Adę.

– Co czytasz, Królewno Śnieżko?

– Nie czytam, Gargamelu!

– Och! A więc co robisz?

– Oglądam album.

– A mogę z tobą?

– Pewnie, że tak.

Usiadła obok brata, mierzwiąc mu dłonią ciemne jak heban włosy.

– O! A to pamiętasz? – powiedział Karol, pokazując palcem zdjęcie, na którym razem z Adrianem mającym niecałe siedem lat trzymali niebieski sznurek. Na jego końcu był uwiązany mały żółw z miniaturową różową kokardką na szyi założoną mu przez Adę.

–Cha! Cha! Pamiętam, pamiętam. I ta mina Adriana mówiąca „my nic nie zrobiliśmy”.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: