- W empik go
Aleja starych topoli. Tom 2 - ebook
Aleja starych topoli. Tom 2 - ebook
Czasami jeden gest wystarczy, by unieważnić nieprzekraczalne granice.
W drugim tomie jodłowskiej sagi na scenę wkracza młode pokolenie rodzin Celiowskich i Więckowskich. Najstarsza córka Andrzeja w dalszym ciągu prowadzi pamiętnik, a los rozpisuje swoją opowieść na wiele wzajemnie się uzupełniających wątków. Historia Klary i Gilberta, Huberta i Ewy, a także Maryli, Adeli, Andrzeja i Joanny udowadnia, jak bardzo złożony może okazać się dramat, gdy na scenie życia występują tak skomplikowani aktorzy oraz snujące się pomiędzy nimi tajemnice. Kim jest człowiek skrywający się pod enigmatycznie brzmiącym nazwiskiem Chambroux? Jak wiele jest gotów poświęcić ojciec rodziny w imię fałszywie pojmowanej dumy? Z jakiego powodu zmarła przed laty Maryla? Czy skrywane przez wiele lat urazy kiedykolwiek pozwolą na wybaczenie i powrót uczuć?
Kolejna dwutomowa powieść Agnieszki Janiszewskiej, podobnie jak poprzednia (Szepty i tajemnice) zaprasza czytelnika do ziemiańskiego dworku, do mieszczańskich kamienic Warszawy, a także do Paryża, w którym dobiega właśnie końca szalona belle époque. Namalowany z pietyzmem obraz ówczesnych obyczajów uzupełniają dogłębne portrety psychologiczne poszczególnych bohaterów.
Niezwykle klimatyczna i wspaniale napisana historia o miłości, którą koniecznie musisz przeczytać. Uważaj tylko na sekrety, skrywające się wśród starych topoli...
Paulina Zaprzałka, zksiazkawkieszeni.blogspot.com
„Aleja starych topoli” to historia pełna rodzinnych tajemnic i sekretów skrywanych przez lata, osadzona w realiach przedwojennej Polski i Paryża końca belle époque. Wciągająca w świat pozorów cenniejszych dużo bardziej niż prawda, oczarowująca niepowtarzalnym urokiem nakreślonych obrazów i nietuzinkowymi postaciami. Powieść, od której nie sposób się oderwać…
Michalina Foremska, papierowybluszcz.blog.pl
Ustawiane małżeństwo, miłość, która przychodzi nieoczekiwanie i tajemnice dworku w Jodłowie to bardzo dobry początek barwnej mini sagi rodzinnej. I co ważne, autorka ukazała pozycję kobiety na początku XX wieku w Polsce, co daje nam nie tylko przyjemną, ale i poszerzającą horyzonty lekturę.
Marta Kraszewska, www.rudymspojrzeniem.pl
Powieść pióra Agnieszki Janiszewskiej to historia, która przekona do siebie każdego. Bez względu na wiek czy preferencje czytelnicze - nie będziecie mogli oderwać się do ostatniej strony.
Beata Moskwa, thievingbooks.blogspot.com
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-534-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A potem, już w Paryżu, wszystko potoczyło się inaczej, niż zaplanowałam. Może z wyjątkiem przywitania, które odbyło się w sposób przewidywalny, bez żadnych niespodzianek. Hubert czekał na dworcu, zajął się naszymi bagażami, zainstalował nas w wynajętym powozie. Skupiony, opanowany, metodyczny, taki jak zawsze. Troskliwy, miły, uprzejmy, przyjacielski, braterski. Ale ja już miałam brata, nawet dwóch, i nie potrzebowałam następnego.
Miałam też przyjaciela, którego pożegnałam w Warszawie i nadal ciepło wspominałam. Hubertowi wyznaczyłam inną rolę, jednak gdy patrzyłam na niego na dworcu, a potem w drodze do jego mieszkania przy Ogrodzie Luksemburskim, dotarło do mnie to, co już w Jodłowie niechętnie brałam pod uwagę – że może mi się nie udać, że może powinnam rozważyć kapitulację, a nawet wycofanie się bez jakiejkolwiek walki. W przeciwnym wypadku przegram, a gorycz takiej porażki może się okazać trudna do strawienia. Możliwa, ale trudna.
Przeżyłam wtedy chwilę zwątpienia, słabości, czy też rozsądku – jak nazwaliby to niektórzy. Jednak odrzuciłam ją, i to wbrew postanowieniu podjętemu jeszcze w domu, gdy rozważałam taki obrót spraw. W Jodłowie jednak było mi łatwiej brać pod uwagę honorowy odwrót. W Paryżu okazało się to niemożliwe. Patrzyłam na Huberta, słuchałam jego głosu i wiedziałam doskonale, że z moich chwalebnych postanowień niepowielania żałosnego przykładu ciotki Joanny zostały jedynie zgliszcza.
Nie mogę się poddać – nakazałam sobie. Inaczej jaki cel miałaby dla mnie ta podróż? Skoro zabrnęłam tak daleko, skoro wywołałam tyle zamieszania w Jodłowie, doprowadziłam do spięcia z ojcem i naraziłam go na zgryzotę, to teraz nie mogę się wycofać. Jeśli to zrobię, do końca życia będę się zastanawiała i analizowała, co by było, gdybym jednak podjęła próbę walki o moje szczęście. A kto wie, może nawet na łożu śmierci żałowałabym, że zabrakło mi determinacji i odwagi. Dlatego postanowiłam, że się nie poddam.
Czekała mnie rozmowa z kuzynem, ale sądziłam, że byłam do niej dobrze przygotowana. Potrzebowałam tylko odpowiedniego momentu, aby ją odbyć, odpowiednich warunków. Przede wszystkim należało wszystko tak zorganizować, byśmy choć na pewien czas zostali sami. Podejrzewałam, że będą z tym problemy, ale uzbroiłam się w cierpliwość. Na razie towarzyszyła nam jego matka, która mówiła jak nakręcona i z trudem powstrzymywała się, by nie trzymać syna za rękę. Irytowało mnie to. Rozumiałam oczywiście, że ciotka Joanna musiała za nim tęsknić. Dzieciństwo i wczesną młodość spędził pod jej opieką. Potem jednak wyrwał się spod tych opiekuńczych skrzydeł, a ona najwidoczniej nie potrafiła się z tym pogodzić. Tak jak z odejściem męża. Nie mogłam jej dłużej słuchać, toteż gdy ona trajkotała całą drogę z dworca, ja, nie mając nic innego do roboty, zaczęłam przyglądać się miastu, które widziałam po raz pierwszy w życiu. Nie od razu mnie zachwyciło, dopiero po przejechaniu kilku ulic doceniłam przestronność bulwarów i nawet wyraziłam to na głos, korzystając z momentu, gdy ciotka na chwilę umilkła.
– Miasto zmieniło swój wygląd, i w pewnym sensie charakter, po wielkiej przebudowie – odparł Hubert. – Choć nie każdy jest za to wdzięczny Haussmannowi, o Napoleonie Trzecim nie wspominając.
– Tak, słyszałam o tym – zareagowałam szybko, błogosławiąc w myślach Karola, który mi o tym swego czasu opowiedział na tyle interesująco, że raczyłam wówczas tego wysłuchać. – Podobno tradycjonalistów najbardziej zabolała dewastacja Wyspy Cité – dodałam z miną znawcy.
– Nie tylko tradycjonalistów – roześmiał się Hubert. – Nie ulega jednak wątpliwości, że pod względem wygody i funkcjonalności miasto zyskało.
– Mam nadzieję, że przed wyjazdem zdążę zobaczyć możliwie dużo.
– A ja mam nadzieję, że to ty będziesz przewodnikiem naszej Klary – oświadczyła ciotka.
Tak. To były jej słowa. Ja nie mogłam sobie na nie pozwolić. Nie chciałam uchodzić w oczach kuzyna za nachalną. By może taka właśnie byłam wcześniej, w Jodłowie. Lecz to się musiało zmienić. Wdzięczna byłam ciotce całym sercem, że mnie tak wybornie wyręczyła. Dostrzegłam jednak, że Hubert nie przyjął jej słów najlepiej. Wprawdzie zachował wszelkie pozory przyjaźni i poprawności towarzyskiej, ale odniosłam wrażenie, że jedynie względy dobrego wychowania powstrzymały go przed otwartą odmową.
– Obawiam się, że kuzyn jest zbyt zajęty – rzekłam ostrożnie. – Poza tym naprawdę nie ma takiej potrzeby, byś musiał zajmować się mną na okrągło. Potrafię zorganizować sobie czas.
Oczywiście nie miałam zielonego pojęcia, jak mogłabym samodzielnie poznawać wielką metropolię, co jednak szkodziło mi odegrać rolę światowej damy? Dziś wiem, jak naiwnie musiało to zabrzmieć, skoro każdy wiedział, że poza Jodłowem i Warszawą nigdzie nie byłam. Hubert i jego matka wymienili rozbawione spojrzenia.
– Ależ chętnie służę, kiedy tylko czas mi na to pozwoli – powiedział Hubert, a ja w swej naiwności poczułam się tak, jakbym złapała Pana Boga za nogi.
Muszę przyznać, że wzorowo wywiązywał się z obowiązków przewodnika. W miarę możliwości starał się umilić pobyt zarówno mnie, jak i swojej matce, choć ta ostatnia nie przejawiała ochoty do zwiedzania miasta. Znała je przecież bardzo dobrze, była w nim nie raz. Nie wymagała także, by syn zajmował się nią od rana do wieczora. Odwiedzała licznych znajomych i sama faktycznie umiała zorganizować sobie czas. Nie zamierzała ograniczać mi swobody, a swoją funkcję „opiekuńczą” traktowała z mocnym przymrużeniem oka. Byłam z tego zadowolona. Nie zniosłabym, gdyby otoczyła mnie opiekuńczymi skrzydłami w sposób, który odebrałby mi jakąkolwiek radość z pobytu w Paryżu.
Natomiast mój brat Karol dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa, nie zauważyłam też, by nauka nadmiernie go absorbowała. Czasem ja, Hubert i on spacerowaliśmy we trójkę i wtedy było najweselej, choć szczerze mówiąc, nie podzielałam ich pasji zgłębiania historii, zachwytów nad niuansami rozwiązań architektonicznych gotyku płomienistego czy ciężkiego od zdobień baroku. Kościoły i muzea przytłaczały mnie, w Luwrze umierałam z nudów i z najwyższym trudem powstrzymywałam się przed ziewaniem. Grałam jednak jak prawdziwa aktorka osobę szczerze wszystkim zainteresowaną i jedynie dyskretnie spoglądałam na zegarek.
Zarówno Karol, jak i Hubert mogli bez końca debatować nad jakimś portretem czy freskiem, podczas gdy ja konałam z głodu lub marzyłam, by wreszcie wyjść na pełną ludzi ulicę bądź odwiedzić którąś z eleganckich kawiarni. Lokale bowiem pokochałam w Paryżu od samego początku. Nie chciałam jednak uchodzić w oczach Huberta za barbarzyńską prostaczkę, choć moje starania, by być uznaną za wyrafinowaną koneserkę sztuki, kosztowały z kolei wiele wysiłku Karola, który powstrzymywał się, by nie wybuchnąć śmiechem. Mój brat nie miał żadnych złudzeń co do mnie i moich rzeczywistych zainteresowań.
*
Kilka dni po przyjeździe Hubert przedstawił jej swojego ojczyma. Wraz z Karolem zostali zaproszeni do domu Gilberta Arnout. Klara w pierwszej chwili oniemiała na jego widok. Wiedziała, że był kilka lat młodszy od ciotki Joanny i od jej ojca, niemniej nastawiła się, że zobaczy poważnego prawnika w średnim wieku, o surowej powierzchowności i bardzo oszczędnego w słowach i gestach. Był człowiekiem, o którym w Jodłowie starano się nie wspominać, jednak to i owo obiło jej się o uszy.
Zdaniem ojca ciotka zakochała się w jego ujmującej powierzchowności, nie starając się w ogóle dociec, co skrywał charakter wybranka. „Postąpiła niemądrze, jak kilkunastoletnia dziewczyna” – skwitował Andrzej Celiowski, dla którego nie ulegało wątpliwości, że z kolei Arnout ożenił się z ciotką Joanną wyłącznie dla jej pieniędzy, lecz realia życia w majątku ziemskim w tej części Europy wyraźnie go przerosły.
Klara, patrząc teraz na niego, nie była skłonna nazywać ciotki niemądrą. Nie dziwiła się jej ani trochę, że przed laty dała się oczarować temu mężczyźnie. Gilbert Arnout miał w sobie niemal magnetyczny urok wynikający nie tylko z jego rzeczywiście ujmującej osobowości. Był raczej średniego wzrostu i bardzo szczupły, sprawiał wrażenie całkiem młodego człowieka. Miał śniadą twarz o bardzo wyrazistych rysach i przenikliwym spojrzeniu bystrych, czarnych oczu. Ciemne, gęste włosy nie nosiły nawet śladu siwizny. Energiczne, zdecydowane ruchy znamionowały w nim człowieka, który nie potrafił długo usiedzieć w jednym miejscu. Zdaniem Klary wyglądał bardziej na przyjaciela, czy nawet starszego brata Huberta, niż na jego ojczyma.
– Ależ my się już spotkaliśmy w życiu! – zwrócił się do dziewczyny z ciepłym i jej zdaniem zniewalająco uroczym uśmiechem. – Tyle że pani nie może mnie pamiętać. Była pani wówczas małym i, przyznam, dość niesfornym stworzeniem.
– O mnie powiedział to samo – roześmiał się Karol.
– No nie, ty byłeś typowym milczkiem obserwującym mnie spode łba.
– Rzeczywiście nie przypominam sobie pana – wtrąciła Klara, gdy przekonała się, że odzyskała głos. – Zaledwie kilka razy o panu słyszałam… – Przerwała, uświadomiwszy sobie swoją gafę, i natychmiast zaczerwieniła się jak piwonia.
„Jestem jednak prostaczką” – stwierdziła w myślach ze złością. Ale Gilbert przyjął jej słowa jak dobry żart.
– Doskonale sobie wyobrażam, co musiała pani o mnie słyszeć – oświadczył wesoło.
Klara ponownie się zmieszała i chcąc jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji, natychmiast zaproponowała, aby mówił do niej po imieniu.
– Skoro w taki sposób zwraca się pan do mojego brata… Byłoby mi miło.
– Ależ z przyjemnością, panienko. Przy okazji dodam, że i twój brat mówi mi po imieniu, podobnie jak mój nieznośny pasierb! – Szturchnął Huberta w bok.
Hubert mówił do ojczyma po imieniu? Niewiele brakowało, a Klara ponownie by oniemiała. Przecież kuzyn zawsze podkreślał, że traktował Gilberta jak ojca. Nie miała pojęcia, jak to skomentować, więc tylko uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Tym samym proponuję, abyś poszła w ślady tych dwóch nicponi – dodał Gilbert z zawadiackim błyskiem w oczach, a Klara nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w jego spojrzeniu kryło się coś jeszcze. Tak nie patrzył na nią jeszcze żaden mężczyzna, żaden z jej dotychczasowych wielbicieli. Ksaweremu Jabłonowskiemu nie przyszłoby to nawet do głowy. Przyjemny dreszczyk przebiegł jej po plecach, zaraz jednak wzięła się w garść. Przyjechała tu dla Huberta.
– No nie wiem… – Zawahała się, znowu z niezadowoleniem czując płomień na policzkach. – Chyba potrzebuję więcej czasu…
Poza wszystkim nie wyobrażała sobie, że mogłaby do przeszło czterdziestoletniego mężczyzny, w dodatku dopiero co poznanego, zwracać się po imieniu.
– To dobrze wychowana panienka z dworku – powiedział Karol, puszczając oko do Gilberta, a Klara miała w tym momencie ochotę go zamordować. – Ona nie może… tak od razu… przy pierwszym spotkaniu.
Roześmiali się wszyscy trzej, wreszcie pan Arnout, widząc, że dziewczyna wyglądała tak, jakby marzyła o zapadnięciu się pod ziemię, ujął jej dłoń i pocałował.
– Nie gniewaj się, panienko, na tych dwóch dzikusów. Nie potrafią zachować się, jak należy, w obecności kobiety i dlatego skazani są jak na razie na swoje własne towarzystwo.
„Z tego wynika, że Hubert nie jest z nikim związany” – przemknęło Klarze przez myśl i natychmiast wstąpiła w nią otucha, a ustąpiły zawstydzenie i gniew za niedawne żarty z jej osoby.
Wiele by dała, by dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, zwłaszcza że uroczy pan Arnout mógł być cennym źródłem interesujących informacji, jednak na razie musiała uzbroić się w cierpliwość. Pora i okoliczności nie były ku temu odpowiednie. Należało poczekać na bardziej sprzyjającą okazję, może uda się jej pomówić z Gilbertem sam na sam. Westchnęła, bo cierpliwość nie była nigdy jej mocną stroną. Nigdy też nie musiała wyrabiać w sobie tej cechy. Lecz cóż było robić? Musiała postępować rozważnie, nie mogła od razu wykładać na stół wszystkich swoich kart.
Pan Arnout okazał się wspaniałym gospodarzem i rozmówcą, tak że już podczas tego pierwszego spotkania Klara nie mogła oprzeć się wrażeniu, że znała go całe życie. Szczerze żałowała, że ojciec nie starał się podtrzymać z nim stosunków, nawet po jego rozstaniu z ciotką Joanną. W każdym razie Klara naprawdę się ucieszyła, gdy pan Arnout zaproponował, że od czasu do czasu chętnie zastąpi Huberta i Karola w roli przewodników.
– Hubert nie zawsze ma na to czas, musi dużo pracować, laboratoria, wykłady, odczyty, śledzenie nowinek w fachowej literaturze – powiedział w pewnym momencie. – Taki jest los młodych, zaczynających jakąkolwiek karierę. Karol z kolei nie powinien zaniedbywać studiów. Ja mam dużo czasu, ustaloną pozycję w zawodzie, nie muszę już składać z siebie ofiary całopalnej. Będzie mi miło towarzyszyć takiej uroczej młodej damie. W dodatku nikt nie dopatrzy się w tym niczego niestosownego. Ostatecznie, od biedy, można nas uznać za skoligaconych. – Mrugnął porozumiewawczo i znowu podchwyciła to jego intrygujące spojrzenie.
Tym razem jednak, ku własnemu zdumieniu, nie poczuła zawstydzenia. Odpowiedziała mu w podobny sposób, doskonale zdając sobie sprawę, że młoda, niewinna panna nie powinna tak postępować. Nie mogła jednak odmówić sobie tej przyjemności, tak jak w dzieciństwie nie potrafiła się powstrzymać, by nachodziła ją ochota na jakąś psotę. Nie widziała też powodu, by oponować przeciwko jego towarzystwu, choć wcześniej nawet do głowy by jej nie przyszło zwiedzanie Paryża razem z nim. Może dzięki temu pojawi się okazja, by porozmawiać o Hubercie i jego życiu tutaj? Bała się tylko jednego – czy pan Arnout nie okaże się jeszcze bardziej męczącym i wymagającym przewodnikiem po mieście niż Hubert i Karol. Wiele wskazywało na to, że uwielbiał na całe godziny zagłębiać się w mroczne zakamarki kościołów i muzeów. Czekała ją jednak miła niespodzianka.
– Przejdziemy się do dzielnicy Saint-Germain – oświadczył, biorąc dziewczynę pod rękę, a ona z rezygnacją, acz potulnie, skinęła głową. Nazwa Saint-Germain nic jej nie mówiła, mogła jednak kryć w sobie kolejne pomniki kultury, które zdaniem wykształconych ludzi koniecznie, ale to koniecznie, należało zobaczyć.
Gilbert roześmiał się cicho, jakby knuł jakiś podstęp, a przynajmniej czytał jej w myślach. Z ponurą bowiem determinacją szykowała się na długie godziny uciążliwego zwiedzania. Tymczasem zobaczyła barwną plątaninę krętych uliczek, uroczo udekorowane witryny małych sklepików i doświadczyła ożywionej, wesołej atmosfery dzielnicy. Owszem, był i kościół, podobno najstarszy w Paryżu, początkami sięgający głębokiego średniowiecza. Pan Arnout nie nalegał jednak, by koniecznie tam zajrzeć. Wspomniał tylko o takiej możliwości, zanim jednak Klara zdobyła się na jakąś kurtuazyjną odpowiedź – była gotowa wyrazić mało entuzjastyczną zgodę – roześmiał się i sam skwitował, że to nic pilnego.
– Na wszystko przyjdzie czas – powiedział pogodnie, a potem zapytał, czy nie miałaby ochoty zajrzeć do kolejnych sklepików, na co oczywiście przystała z niekłamanym entuzjazmem i oglądała do woli zgromadzone tam najróżniejsze towary i pamiątki. Nie ponaglał jej przy tym i nie popatrywał znacząco na zegarek.
Klara musiała przyznać, że nigdy dotąd nie spotkała takiego mężczyzny. Nie mogła się powstrzymać przed powiedzeniem mu tego, gdy usiedli wreszcie w jednej z urokliwych, małych kawiarenek.
– Mój brat i kuzyn Hubert nigdy nie pozwoliliby, bym w ich towarzystwie oglądała wystawy sklepowe, o zakupach nie wspominając – oświadczyła z rozbrajającą szczerością.
– Obaj wiedzą o kobietach tyle, co mnisi, nie obrażając tych ostatnich – odparł Arnout wesoło, choć z lekką ironią w głosie. – Zresztą już o tym wspominałem. Toteż żaden z nich nikogo sobie do tej pory nie znalazł.
Klara w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że aż tak prędko będzie miała okazję wrócić do tematu, który podjęli kilka dni temu podczas wizyty w domu Gilberta.
„Teraz” – pomyślała i zrobiła niewinną, zdumioną minkę.
– Doprawdy? – spytała. – Ciężko mi w to uwierzyć, by obaj, tacy młodzi i przystojni, a do tego inteligentni ludzie skarżyli się na brak damskiego towarzystwa. Zawsze interesowało mnie, jak sprawuje się pod tym względem mój brat, skoro uwolnił się spod nadzoru rodziny, ale nie śmiałam go pytać.
– Sprawuje się nienagannie, o ile oczywiście czegoś nie przeoczyłem – odparł Arnout z wyraźną pobłażliwością w głosie. – Zależy oczywiście, co kto rozumie pod pojęciem nienagannego sprawowania.
Nie o Karola jej jednak chodziło.
– Nie wierzę, by kuzyn Hubert cierpiał na brak zainteresowania ze strony kobiet – wypaliła wreszcie i natychmiast przeklęła samą siebie za tak karygodny brak ostrożności.
„Zachowałam się jak biedna, egzaltowana pensjonarka” – pomyślała, opuszczając głowę pod uważnym spojrzeniem Gilberta.
– Ależ on wcale nie cierpi z tego powodu! – Usłyszała. – Podobnie jak twój brat. Czasami nawet zastanawiam się… – Zawiesił głos i zamieszał łyżeczką kawę.
– Co takiego? Nad czym pan się zastanawia? – zainteresowała się Klara i zapominając o niedawnym zawstydzeniu, patrzyła na Gilberta szeroko otwartymi oczami.
Przez chwilę nie odpowiadał i także się na nią zapatrzył, aż poczuła się niepewnie. Nie chciała jednak tego okazać i nie odwróciła od niego wzroku, dokładnie tak jak kilka dni temu w jego domu. Jedno nie ulegało wątpliwości – Gilbert już nie myślał ani o pasierbie, ani o jej bracie.
– Jesteś podobna do matki – zauważył, a Klara prawie otworzyła usta ze zdumienia. Nieraz słyszała podobne słowa, ale do głowy by jej nie przyszło, że coś takiego powie ten akurat człowiek.
Skrzywiła się, bo nie lubiła, gdy porównywano ją do kobiety, która nie zajmowała w jej sercu żadnego miejsca, która była jej najbardziej obojętna, zarówno z grona żyjących, jak i zmarłych. Odpowiedziała więc tak samo jak zawsze, gdy słyszała takie słowa:
– Zapewniam pana, że bardziej przypominam ojca.
W pierwszej chwili zamierzała nadać swojemu głosowi suche, nieprzyjemne brzmienie, dokładnie takie samo jak zawsze, gdy odpowiadała innym, którzy przypominali jej o matce. To zawsze skutecznie zamykało ludziom usta i chęć do rzewnych wspomnień. Tym razem jednak tak się nie stało. Po części pewnie dlatego, że ton jej głosu nie zabrzmiał nieprzyjaźnie – nie chciała być niemiła wobec Gilberta Arnout. Nawet jednak gdyby spełniła swój pierwotny zamiar i nieprzyjemnie odwarknęła, nie zrobiłoby to na nim najmniejszego wrażenia. Tak czy inaczej by się roześmiał, była tego pewna.
– Zapewne masz rację – zawołał na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę kilku osób. – Ja jednak nie powiedziałem, że ją przypominasz, ale że jesteś do niej fizycznie podobna. To nie to samo.
Jego odpowiedź mimo wszystko ją zaintrygowała i to do tego stopnia, że zrobiła coś, co do tej pory było dla niej nie do pomyślenia – zapytała o matkę.
– Pan ją dobrze znał?
– Nie, tego nie mogę powiedzieć – odparł, ale miała nieodparte wrażenie, że bardzo starannie ważył słowa. – Widziałem ją może ze trzy, cztery razy. Ale zapamiętałem. Nie sposób było nie zwrócić na nią uwagi.
– Ja też jej dobrze nie znałam i nie zwracałam na nią uwagi. Podobnie jak ona na mnie – powiedziała nagle Klara, ale tym razem nie żałowała, że zdobyła się na taką szczerość. Przyniosło jej to zdumiewającą ulgę. Nawet się z triumfem uśmiechnęła.
Drgnęła, gdy Gilbert położył dłoń na jej drobnej rączce.
– W tym momencie rzeczywiście przypominasz swojego ojca – zauważył spokojnie, a w jego oczach zobaczyła smutek.ROZDZIAŁ 31
Tygodnie mijały i wraz z ich upływem Klara zaczynała tracić nadzieję, że jej plany mają jeszcze choćby znikome szanse powodzenia. Hubert nadal wzorowo wypełniał obowiązki gospodarza, niemniej dużo pracował, właściwie nawet jakby coraz więcej. Cierpliwość, którą dziewczyna sobie narzuciła, zaczęła się w końcu wyczerpywać. Zręczna dyplomacja, misterne, czasochłonne zabiegi nie były jej mocną stroną. W dodatku czas niebezpiecznie się kurczył, nie mogła o tym nie pamiętać. Nie narzekała na nudę, rozrywek jej nie brakowało, podobnie jak towarzystwa, tym bardziej że Karol, Hubert, a także ciotka Joanna mieli spore grono znajomych. Skończyło się także uciążliwe z jej punktu widzenia zwiedzanie muzeów, kościołów czy też innych historycznych pomników, których liczba, aczkolwiek imponująca w tym mieście, nie była niewyczerpana. No i w dalszym ciągu mogła liczyć na pana Arnout.
Gdy wokół niej robiło się pusto, gdy Hubert, Karol i ich przyjaciele musieli poświęcać czas swoim codziennym zajęciom, a ciotka znikała gdzieś na całe dnie, zawsze pozostawał Gilbert Arnout, który potrafił być niezrównanym wsparciem, rozmówcą i dysponował nieograniczoną gamą pomysłów na ciekawe, niebanalne rozrywki. Klara nie potrafiła odgadnąć, czy spotkał się z Joanną bodaj raz. Nic na ten temat nie mówił, ciotka także, a Klara, pomimo swojej zuchwałości, nie śmiała o to pytać. Tak czy inaczej, bardzo go polubiła, w jego towarzystwie nie czuła się zmuszona do udawania kogoś innego, niż w rzeczywistości była, a w dodatku nabrała niezachwianej pewności, że ojczym Huberta akceptował ją właśnie taką. Nie mogła tego samego powiedzieć o Hubercie i to początkowo bolało. Następnie irytowało, a potem…
„Trudno” – powtarzała sobie. „Wyjadę, przyzwyczaję się, w końcu zapomnę”.
Wiedziała jednak, że oszukiwała samą siebie, a to ten rodzaj oszustwa, który na ogół się nie udaje. Nie mogła opuścić Paryża i wrócić do domu, nie rozmówiwszy się z kuzynem. Musiała mu powiedzieć, co czuje. Może nie wiedział, może się nie domyślał. Może spojrzy na nią inaczej, gdy się dowie. Nie mogła wyjechać, nie przekonawszy się o tym. Nie mogła zostać z tym niezadanym pytaniem na resztę swoich dni.
Wreszcie gdy już zaczęła wątpić, czy kiedykolwiek będzie miała okazję do takiej rozmowy, nadarzyła się wymarzona wprost okoliczność – wieczór w operze, a raczej to, co nastąpiło później. Wyszli na zewnątrz w tłumie innych melomanów, wymieniających uwagi na temat Wagnera. Jedni zbulwersowani, inni zachwyceni, jeszcze inni tryskający szampańskim humorem na myśl o zaplanowanych na ten wieczór dalszych rozrywkach, wszyscy podekscytowani.
Joanna nie zamierzała wracać jeszcze do domu, wraz z trojgiem przyjaciół wybierała się jeszcze na uroczystą kolację.
– Ja nie mogę wam towarzyszyć, muszę na jutro przygotować wykład – wymówił się od zaproszenia Hubert.
– Nic, tylko pracujesz – odpowiedziała z lekką wymówką w głosie matka, jednak nie nalegała. – Nie siedź za długo w nocy. Skończy się na tym, że stracisz wzrok od tych papierów i sztucznego światła. Zatem chodźmy. – Skinęła na pozostałe towarzystwo.
Klara w okamgnieniu podjęła decyzję.
– Ja także wolałabym wrócić do domu. Nie czuję się dobrze, głowa mnie boli – rzekła, z niezadowoleniem stwierdzając, że jej głos zabrzmiał bardzo nienaturalnie. Dobrze przynajmniej, że stała w pewnym oddaleniu od ulicznej latarni i nikt nie mógł zobaczyć rumieńca na jej twarzy. Dobrze, że nikt nie słyszał, jak tłukło się jej serce. Przynajmniej taką miała nadzieję.
– Tego tylko brakowało, abyś nam zachorowała. – Joanna z niepokojem dotknęła czoła bratanicy.
– To nic poważnego. Położę się, odpocznę i będzie dobrze – uspokoiła ją Klara, kątem oka podchwyciwszy zagadkowe spojrzenie kuzyna.
– Powinnam wracać razem z tobą – westchnęła ciotka, ale dziewczyna natychmiast zaprotestowała.
– Ale po co? Nie jestem już dzieckiem i nie przeczuwam nadchodzącej śmierci. Nie ma potrzeby, byś zmieniała plany.
– Zatem dobrze. A ty – zwróciła się do syna Joanna – dopilnuj, aby ona naprawdę zaraz po powrocie położyła się do łóżka… – Naraz przerwała i przyjrzała się bacznie obojgu młodym.
– Idź już, droga mamo, bo inaczej twoi przyjaciele pójdą na kolację bez ciebie – zakomenderował Hubert, wskazując na grupkę niecierpliwiących się francuskich znajomych matki. – Nie bój się, wszystko będzie dobrze.
Po czym, nie zwlekając, ujął pod łokieć młodą kuzynkę i poprowadził ją w kierunku dorożek.
– Za późno i za zimno na pieszą wędrówkę – oznajmił.
Zdaniem Klary nie było ani za późno, ani tym bardziej za zimno. Przeciwnie, powietrze było łagodne, tak jakby zwiastowało nadejście przedwiośnia. Nie chciała jednak protestować i upierać się przy spacerze. Czekało ją znacznie trudniejsze zadanie, nie mogła nie wykorzystać nadarzającej się okazji. Coś jej podpowiadało, że więcej sposobności już nie będzie. Całą drogę do domu analizowała, słowo po słowie, wszystko, co chciała powiedzieć. Bała się jak nigdy dotąd, ale równocześnie była pewna, że chce to zrobić. Nie zrezygnuje.
„Ostatecznie to tylko rozmowa” – tłumaczyła sobie. „Wyjaśnię mu, co czuję. Tylko tyle. Mam do tego prawo”.
Hubert także się nie odzywał, zajęty własnymi myślami, zatem cała droga do domu upłynęła im w milczeniu.
W podobnym milczeniu weszli do mieszkania Huberta, w którym gościł matkę i kuzynkę. Był na tyle uprzejmy, że nie chciał słyszeć, aby zakwaterowały się w hotelu, a one nie nalegały. Wewnątrz także panowała cisza. Klara przypomniała sobie, że dwuosobowa służba miała dziś wolny wieczór z powodu jakiegoś ślubu i wesela. A zatem naprawdę byli sami, tylko we dwoje, i to na całe godziny. O czymś takim wcześniej nie śmiała nawet marzyć.
„Spokojnie, spokojnie” – starała się opanować rozszalałe emocje. „Muszę się opanować. Muszę to dobrze przeprowadzić”.
– Powinnaś położyć się i odpocząć – oznajmił Hubert, a widząc zdumione spojrzenie kuzynki, uśmiechnął się i przypomniał: – Przecież boli cię głowa.
Klara spąsowiała na twarzy i tak szarpnęła rękawiczkę, że niewiele brakowało, a rozerwałaby ją na części. Oboje mimochodem spojrzeli na tę rękawiczkę, a potem na siebie.
– Czuję się już lepiej – odpowiedziała i odważnie popatrzyła mu w oczy. – Może porozmawiamy?
– Żałuję, ale nie mogę poświęcić ci zbyt wiele czasu – odparł Hubert, spokojnie odwzajemniając jej spojrzenie. – Nie blefowałem, mówiąc matce, że muszę przejrzeć stosy papierów. Nie chciałbym, aby ktoś mi jutro zarzucił, że nie przygotowałem się należycie do wykładu.
Klara miała wrażenie, że serce podchodzi jej do gardła. Mogła się jeszcze wycofać. Coś w głębi duszy podpowiadało jej, że tak właśnie powinna postąpić. Że tak byłoby najrozsądniej. Uśmiechnąć się, życzyć mu dobrej nocy albo udanej pracy i odejść do własnej sypialni. Jednak rozsądek nie zawsze bywał dobrym doradcą. Czasami ludzie odnosili zwycięstwa, kierując się pragnieniem serca, instynktem, impulsem, czymkolwiek, byle nie nudnym rozsądkiem. Przecież – szczerze rzecz ujmując – nawet ten przyjazd do Paryża nie miał nic wspólnego z rozsądkiem.
– Rozumiem, ale obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu – rzekła. – Ostatecznie mógłbyś mnie wysłuchać. Niedługo być może wyjadę.
„Jeśli tak się stanie, może już nigdy się nie zobaczymy” – przeszło jej przez myśl i ponownie zadrżała.
Hubert westchnął cicho z oczywistą rezygnacją, co nie mogło napawać optymizmem. Mimo to skinął głową.
– Dobrze, chodźmy zatem do salonu.
Był to typowy salon samotnego mężczyzny. Same najbardziej potrzebne sprzęty, chociaż dość kosztowne i w dobrym guście. Ciemne obicia foteli, kanapy, żadnych zbędnych ozdób, przedmiotów, dekoracji. Jedynie dwa obrazy Eugène’a Delacroix.
„Ten surowy wystrój się zmieni, gdy zamieszka tu kobieta” – pomyślała Klara, gdy pierwszy raz po przyjeździe zobaczyła ten pokój. Teraz, to znaczy kilka tygodni później, nie zastanawiała się już nad tym. Usiadła na dość twardej, mało wygodnej kanapie, mając nadzieję, że Hubert zajmie miejsce obok niej. Tak się jednak nie stało. Usiadł w najdalej odsuniętym fotelu i widać było, że jest coraz bardziej zniecierpliwiony.
– Może napijemy się wina? – spytała nieśmiało, nie będąc pewną, czy ta propozycja nie powinna wyjść od niego.
– Ja nie mogę, muszę popracować jeszcze przez kilka godzin, przecież ci mówiłem – odparł Hubert, ale podniósł się i podszedł do kredensu. – Ciebie jednak chętnie poczęstuję. Na co masz ochotę?
„Gdybyś wiedział…” Na samą myśl o tym zrobiło jej się gorąco i miała wrażenie, że krew w jej żyłach płynie szybciej.
– Wybierz cokolwiek, ja słabo się na tym znam – odparła zgodnie z prawdą.
Postawił przed nią kieliszek wypełniony jakimś czerwonym trunkiem i czekał. Klara zamoczyła usta, wino było słabe i słodkie.
„W sam raz dla panienki” – pomyślała i skrzywiła się.
– Nie poznaję twojej matki – zagaiła. – Nie przypuszczałam, że osoba, która tak kocha samotność w Wieliszewie, będzie tak zachłannie rzucać się na paryskie rozrywki.
– Może dlatego, że kocha Wieliszewo, nie swoją samotność – odparł Hubert i w jego oczach zapaliło się na moment słabe światło. – Nigdy nie chciała żyć samotnie.
„A wszyscy po kolei ją opuszczali. Wszyscy, których kochała” – pomyślała z nagłym żalem Klara. Szybko jednak wzięła się w garść. Nie zamierzała rozczulać się teraz nad losem ciotki Joanny. Wspomniała o niej tylko po to, by zyskać na czasie i się uspokoić.
– Ty i twój ojczym doskonale się dogadujecie, jak dwóch przyjaciół. To taki miły człowiek, pełen młodości i werwy, taki uważający. Jest zupełnie inny, niż przedstawiał go niegdyś mój ojciec. – Zaryzykowała to stwierdzenie, nie będąc pewna, jak przyjmie je Hubert. Zdążyła zauważyć, że często nie zgadzał się z jej ojcem. Mimo to musiała dobrze wysondować grunt, na jakim teraz stała.
– O tym chciałaś ze mną rozmawiać? – Niemal wszedł jej w ostatnie słowa.
W jego oczach nie było już zniecierpliwienia, lecz jawna niechęć. Klara straciła resztki cierpliwości i ostatecznie porzuciła drogę misternej dyplomacji. Powie mu wszystko wprost. A potem niech się dzieje, co chce, choćby i piekło miało pochłonąć ich oboje.
– Nie lubisz mnie? Denerwuję cię? Odpowiedz! – Odstawiła kieliszek z prawie nietkniętym winem. Gdyby tego nie zrobiła, z całą pewnością wylałaby jego zawartość na siebie lub na Huberta, a potem zgniotłaby w rękach szkło.
– Klaro, nie mam czasu i ochoty na spowiedź czy pensjonarskie zwierzenia. Jeśli masz jakiś konkretny problem, to powiedz bez ogródek. Jeśli nie… – Uczynił ruch, jakby zamierzał się podnieść.
– Przecież doskonale wiesz, co ci chcę powiedzieć – podniosła głos. Czuła, że ma oczy pełne łez. Nie chciała płakać, nie zamierzała tego przeprowadzić w taki sposób, nie pragnęła jego litości, ale widocznie nie potrafiła zapobiec łzom. Więc może jednak podświadomie liczyła choćby na tę litość?
– Nie, nie wiem – odparł szorstko. – Nie myl mnie z Panem Bogiem. Nie jestem wszechwiedzący.
Porwał ją gniew. Była pewna, że świadomie ją upokorzył. Nie pójdzie mu tak łatwo.
– Więc dobrze – rzekła cicho. – Od lat daję ci do zrozumienia, że… że cię kocham.
Doskonale wiedziała, że nie tak czyni się podobne wyznania, a przynajmniej nie takim pełnym gniewu i goryczy tonem. Nie potrafiła jednak zdobyć się na inny, nic już nie mogła na to poradzić.
– No i co z tego? – spytał wreszcie Hubert, a jego spojrzenie było takie dalekie, spokojne, obojętne.
– Jak to? – spytała stropiona.
Nie spodziewała się po nim takich słów. Co miały znaczyć?
– Czego ode mnie oczekujesz?
– Czego… oczekuję? – wyjąkała.
„Że będziemy razem. Że weźmiesz mnie w ramiona, choćby tylko na tych parę godzin, gdy możemy być wreszcie sami, choćby na jedną chwilę, choćby ten jeden raz. Nawet ten jeden raz by mi wystarczył. Przynajmniej wiedziałabym, że nie przyjechałam tu tak zupełnie na darmo, bez sensu. Miałabym co wspominać do końca życia. Chociaż wolałabym to życie spędzić z tobą”.
Jak mu to powiedzieć? Patrzyła na niego z rozpaczą i już wiedziała, że wali jej się cały świat. Nie miała żadnego pomysłu na przyszłość. Wszystko, o czym marzyła, miało związek z tym człowiekiem. A on jej nie chciał. Stała mu chwilowo na drodze, traktował ją jedynie jak przemijającą niedogodność. Przemijającą? Z trudem opanowała się, by nie rzucić się na niego z pięściami, a przynajmniej nie cisnąć kilkoma najbardziej ordynarnymi przekleństwami, jakie miała okazję poznać. Wiedziała jedno: Hubert Arnout nie pozbędzie się jej tak po prostu.
„No i co z tego?”
Zapłaci jej za te słowa, choć jeszcze nie miała pojęcia w jaki sposób.
Hubert tymczasem podniósł się z miejsca i podszedł do niej. Uczynił taki ruch, jakby chciał pogłaskać ją delikatnie po głowie – jak małą dziewczynkę, swoją młodszą kuzyneczkę, bo najwidoczniej właśnie nią dla niego była. Nie zrobił tego. Zrezygnował, albo to ona w ostatniej chwili się odsunęła. Już nigdy potem nie potrafiła sobie tego przypomnieć.
– Nigdy nie będziemy razem – powiedział cicho. W jego głosie Klara nie słyszała już tej irytującej obojętności, ironii czy goryczy. Mówił spokojnie, ale z takim przekonaniem, jak mówi człowiek pewny swoich decyzji i racji. W dodatku dobierał słowa tak, jakby czytał w jej myślach. – Nie zrobimy też niczego, czego później ty i ja żałowalibyśmy przez długie lata. Musisz zrozumieć…
„Zrozumieć?”
– To co ja mam robić? – spytała tonem skarżącego się dziecka.
– Wrócisz do domu i po pewnym czasie ułożysz sobie życie… beze mnie – odparł dobrodusznie. – Zapomnisz i będziesz szczęśliwa.
– Nie – odparła. – To niemożliwe.
Westchnął i wreszcie usiadł obok niej.
– Tak ci się tylko wydaje – powiedział po chwili. – Rozumiem, co teraz czujesz. Czułem to samo… jakiś czas temu… ale w podobnych okolicznościach. Myślałem, że świat mi się kończy. Nie widziałem sensu życia. Ale to nieprawda, wierz mi. Świat tak łatwo się nie kończy. I człowiek żyje dalej.
Poczuła przyspieszone bicie tętna. Chyba zaczynała rozumieć. To Gilbert Arnout się mylił, błędnie ocenił swojego pasierba.
– Jest ktoś inny w twoim życiu? – spytała cicho.
Potrząsnął głową i uśmiechnął się ze smutkiem.
– To nie ma znaczenia. Wybacz, ale nie będę o tym mówić. A ty na zawsze pozostaniesz dla mnie moją kuzynką, z którą niegdyś, jako dziecko, tak lubiłem spędzać czas. Nadal mogłoby tak pozostać, gdybyś nie upierała się…
– Kim ona jest? – przerwała mu, choć przecież wiedziała, że nie należało o to pytać. Zresztą nic już nie miało sensu.
Hubert nie odpowiedział.
– To mężatka – stwierdziła wobec tego. – Lepiej, by pozostała anonimowa, tak?
– Daj już temu spokój. Nie powinno cię to interesować.
W jego głosie nie było już łagodnej dobroduszności, jak jeszcze przed sekundą. Znowu była w nim niecierpliwość, nawet wrogość. Nagle Klara doznała olśnienia. Już wiedziała. Wszystko się zgadzało. Pasowało jak ulał. Że też była tak głupia i wcześniej na to nie wpadła!
– To Ewa, tak? – Zerwała się z kanapy i oskarżycielsko wysunęła ku niemu dłoń. – Chyba oszalałeś.
– Przestań…
– Jakie to żałosne! – Roześmiała mu się w twarz, choć nie było jej wesoło. Wręcz przeciwnie: czuła wściekłość, nienawidziła całego świata, miała ochotę wyć jak zranione zwierzę. Mimo to śmiała się. – To żona twojego wuja. Myślałeś, że nie widziałam twoich durnych spojrzeń rzucanych w jej stronę? Gapiłeś się na nią jak cielę na malowane wrota, mając nadzieję, że ona raczy zwrócić na ciebie uwagę i zaszczyci cię bodaj jednym spacerem, jednym zdaniem, słowem. Jakie żałosne widowisko z siebie robiłeś! Ciekawe, ile osób zwróciło na to uwagę, a potem śmiało się z ciebie do rozpuku.
– Pewnie mniej niż z ciebie, moja biedna kuzynko. Nie słyszałem komentarzy na mój temat, choć pewnie nie o wszystkim musiałem wiedzieć i słyszeć. O tobie jednak aż huczało po całej okolicy, od salonów po chłopskie zagrody. Łaziłaś za mną całymi dniami jak prawdziwe utrapienie. Gdzie ja, tam i ty. Cała służba i sąsiedztwo miało wyborne widowisko. Szkoda tylko, że mnie to specjalnie nie bawiło.
Mówił spokojnym, lodowatym tonem, jedynie z odrobiną pogardy. Ta jednak odrobina wystarczyła, by Klara nie zapanowała nad tłumionym od dawna gniewem i furią. Chwyciła najbliżej stojący porcelanowy wazon i cisnęła nim o podłogę. Potem żałowała, że nie rozbiła go na głowie kuzyna.
– No pięknie. Czy teraz czujesz się już lepiej? – skwitował ten gest Hubert.
– Rozbawiłam cię, tak? – Ledwo wyrzucała z siebie kolejne, pełne tłumionej wściekłości słowa.
Chciała mu teraz sprawić ból, powiedzieć coś takiego, by choć w części tak cierpiał jak ona.
– Wbij sobie wreszcie do swojego łba, że Ewa o ciebie nie dba. Dla niej w ogóle nie istniejesz. Kocha mojego ojca, urodziła mu dziecko. Ty zawsze byłeś dla niej nikim.
– Tak jak ty dla mnie – odparł z pozorną niedbałością. – Też to sobie wbij… do głowy. I naucz się z tym żyć. Tak jak ja.
Podniósł się i skierował do drzwi. Klara jednak nie zamierzała pozwolić mu odejść. Nie w ten sposób. Ostatnie słowo miało należeć do niej. Dobiegła do niego i chwyciła go za rękaw.
– Nie udawaj świętoszka. Mam uwierzyć, że jesteś jej wierny? Że nie zaspokajasz swych fizycznych potrzeb jak każdy mężczyzna?!
Zaraz pożałowała tych słów. Były zbyt ordynarne, za daleko się posunęła, paląc za sobą wszystkie mosty i możliwość zachowania choćby jego braterskiej przyjaźni. Jednak nie mogła już niczego cofnąć.
Hubert odwrócił się do niej i spojrzał z takim obrzydzeniem, z jakim się patrzy na leżące pod nogami śmieci. Wyrwał rękaw z jej rąk. Chciała go przeprosić – nie zdążyła.
– Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, to nie twoja sprawa – powiedział. – Na ciebie nigdy nie miałem najmniejszej ochoty.
Przymknęła oczy, a kiedy ponownie je otworzyła, Huberta nie było już w salonie. Usłyszała jedynie odgłos zamykanych drzwi, ale to nie były drzwi wyjściowe na korytarz, tylko te od jego gabinetu. Czyżby zamknął je od wewnątrz na zasuwę? Bał się, że ona mimo wszystko będzie próbowała do niego wtargnąć i rozbierze się przed nim do naga? Pomimo poczucia upokorzenia i strapienia Klara uśmiechnęła się z ironią. Ale tylko na chwilę. Nie była w nastroju do śmiechu. Sytuacji, w jakiej się znalazła, nie sposób było obrócić w żart. Było gorzej niż źle, było tragicznie. Czuła się fatalnie, jak zwierzę w pułapce, z której nie ma wyjścia. A nawet gorzej niż zwierzę. Zwierzę przynajmniej czekał koniec, czyli śmierć. Ją też czekał w pewnym sensie koniec, na pewno jednak nie śmierć. Czy mogła sięgnąć głębszego dna upokorzenia? Cokolwiek teraz zrobi, czeka ją wstyd.
Pierwszą jej myślą było uciekać z tego domu, wybiec, tak jak stała. Mogłaby to oczywiście zrobić i nie miała cienia wątpliwości, że nikt by jej nie zatrzymał, jednak problem polegał na tym, że musiałaby tu w końcu wrócić. Dokąd miałaby pójść? Biec na dworzec i uciekać do kraju? Nie miała zielonego pojęcia, czy tej nocy odjeżdża jakikolwiek pociąg do Warszawy. Nie miała biletu. A jeśli okaże się, że miałaby czekać na dworcu kilkanaście godzin? Oczywiście, mogłaby się na to zdobyć, gdyby była absolutnie pewna, że naprawdę tego chce. Wracać tak nagle sama, bez towarzystwa ciotki, i tym samym narazić się na pełne troski i niepokoju pytania ojca. Bez wątpienia chciałby wiedzieć, co się stało, z jakiej przyczyny przybyła tak nagle i niespodziewanie, kto jej wyrządził krzywdę. Dociekaniom nie byłoby końca. I pewnie ojciec wykorzystałby okazję, by przypomnieć, jak bardzo był przeciwny jej wyjazdowi i pewien, że tak to się skończy. A potem posłałby Huberta do wszystkich diabłów i kto wie, czy nie urządziłby dzikiej awantury zarówno swojej kuzynce, jak i jej synowi. W przypadku ojca wszystko było możliwe. Klara nie chciała na to patrzeć, nie zamierzała tego słuchać i przez to przechodzić. Miałaby wrócić do Jodłowa upokorzona i pokonana jak zbity pies?
Nie wyobrażała sobie jednak, że miałaby dłużej zostać w mieszkaniu Huberta. Nigdzie nie było dla niej miejsca. Nigdzie?
Poderwała się na równe nogi i zaczęła nerwowo krążyć po salonie. Istniało bowiem takie miejsce, dokąd mogłaby ostatecznie się udać. Zaraz jednak pomyślała, że byłoby to szaleństwem z jej strony. Nie mogła tam pójść o tej porze. Zerknęła na zegar. Dochodziła jedenasta. To nie pora na składanie wizyt. Wprawdzie nie udawałaby, że chodzi jej o wizytę, jednak musiałaby wyjaśnić swoje niespodziewane najście. Odpowiedzieć na całą listę pytań. To nawet zrozumiałe. Nie mówiąc już o awanturze, jaka wybuchłaby później, gdyby Hubert i Joanna zorientowali się, że nie ma jej w pokoju gościnnym i zaczęliby jej w panice szukać.
„I bardzo dobrze” – pomyślała. „Dobrze im tak”.
Czy miała jednak prawo narażać na zarzuty osobę, u której zamierzała tymczasowo się schronić i przeczekać najgorsze dni?
Zresztą wiedziała, że to żadne rozwiązanie. Problem i tak pozostanie.
Jedno było jednak pewne: nie mogła zostać tej nocy u Huberta. Musiała stąd wyjść, i to natychmiast. A mieszkanie Gilberta Arnout było jedynym, gdzie mogła się schronić i przemyśleć, co dalej. Może to, co zamierzała zrobić, nie było do końca rozsądne, ale ostatecznie już dawno pożegnała się z rozsądkiem.
Włożyła pospiesznie zimowy płaszcz i najciszej, jak umiała, opuściła mieszkanie. Zbiegła po schodach i znalazła się na rzęsiście oświetlonej paryskiej ulicy. Nie odczuwała najmniejszego strachu, gdy tak szła bez celu rue de Rivoli w kierunku Place de la Concorde. Paryż był miastem, które nigdy nie spało. Mijali ją inni ludzie, nie dostrzegała żadnego zagrożenia. Czuła tylko coraz większą samotność, upokorzenie i pragnienie, by wreszcie zrzucić z siebie cały ten ciężar, by wypłakać się przed kimś, kto ją po prostu lubił, akceptował taką, jaka była, i nie oceniał. Kto znajdzie sposób, by jej pomóc, nawet o tej porze. Nie miała co do tego cienia wątpliwości. Bała się tylko, czy wystarczy jej odwagi i determinacji, zanim dobiegnie do mieszkania pana Arnout.
Nie czekała długo na otwarcie drzwi. W progu zobaczyła służącego, poczciwego Filipa, który nie wyglądał na poderwanego z łóżka ani nawet na zdumionego. Tak jakby jej wizyta była czymś, co mieściło się w zwyczajach tego świata.
– Przepraszam – spytała mimo wszystko onieśmielona. – Czy pan Arnout już śpi?
– Nie. Dopiero wrócił z miasta – odparł i bez zbędnych ceregieli wpuścił ją do środka.
– Nie chciałabym przeszkadzać, ale mam pilną sprawę. – Nigdy jeszcze w taki sposób nie rozmawiała ze służbą.
Filip wzruszył ramionami, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że nie miesza się do nie swoich spraw, ale uśmiechnął się przyjaźnie.
– Proszę wejść do salonu, ja zawiadomię pana Arnout, że pani przyszła.
„O Boże, to jakieś szaleństwo, co ja robię?” Gorączkowo przechadzała się po salonie, po raz kolejny rozważając, czy jednak stąd nie uciec. Powstrzymywała ją jednak myśl, że musiałaby wtedy wrócić do mieszkania Huberta i narazić się na jeszcze większe upokorzenie. Nie chciała tam iść, nie chciała patrzeć ani na kuzyna, ani na jego matkę. Zatem gdyby stąd wyszła, musiałaby spędzić noc na ulicy. A co potem? Zapewne odszukałaby ją policja, tak czy owak trafiłaby w końcu tam, skąd wybiegła. Nie wspominając już o wstydzie, którego by doświadczyła, i lamentach ciotki, których zmuszona byłaby wysłuchać. Wątpliwe, aby potem ciotka pozwoliła jej ruszyć się samej gdziekolwiek, bodaj na krok.
„Matko Boska, to już lepiej umrzeć” – pomyślała.
– Na miłość boską, co się stało? – Usłyszała za swoimi plecami i natychmiast się odwróciła, stając oko w oko z Gilbertem Arnout.
– Pozwól mi tu zostać, proszę – zawołała i zaraz ucichła, bo nagle do niej dotarło, że po raz pierwszy zwróciła się do niego w tak bezpośredni sposób. Kilka razy już ją do tego zachęcał, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Jednak dziś, w takiej chwili, stało się to jakby niezależnie od niej, spontanicznie.
– Oczywiście. – Uspokajającym gestem położył jej dłoń na ramieniu, a potem poprowadził do kanapy. – Usiądź, proszę. Cała drżysz, odpocznij.
– Powiedz, że mnie stąd nie odeślesz… z powrotem do nich. Powiedz, obiecaj mi to! – Przytrzymała się jego ręki.
– Obiecuję. Nic wbrew twojej woli. Usiądź.
Spełniła jego prośbę i opadła ciężko na kanapę, po czym zakryła twarz dłońmi. Przez chwilę panowało milczenie. Przerwał je dopiero Filip, który wszedłszy do salonu, oznajmił, że kolacja jest już gotowa.
– Zapraszam. – Gilbert ujął za rękę dziewczynę, co zmusiło ją do podniesienia głowy i spojrzenia mu prosto w oczy. – Mam nadzieję, że zechcesz mi towarzyszyć przy stole. Jesteś głodna?
– Chyba tak – odpowiedziała niepewnie i w tej samej chwili naprawdę poczuła głód. Pomimo strapienia nie mogła oprzeć się zdumieniu i wrażeniu, jakie zrobił na niej suto zastawiony stół. – Niedługo północ, jadasz o takiej porze? – spytała.
Słysząc te słowa, służący Filip wzniósł teatralnie oczy, a Gilbert roześmiał się na całe gardło.
– Czasami – odparł – gdy późno wracam. Miałaś szczęście, że właśnie dziś coś podobnego miało miejsce.
– Rzadko kiedy jest inaczej – mruknął Filip.
– Ejże, nikt cię tu już nie trzyma. Możesz wracać do swojej Marie – odpowiedział mu komicznie Gilbert.
– Ciekawe, kto tu potem posprząta – mruknął ponownie służący.
– Poradzimy sobie bez ciebie. Idź już i nie pokazuj mi się przed dziesiątą rano. Aha, byłbym zapomniał, powiedz Marie, aby przygotowała pokój dla panienki.
Filip zerknął spode łba na swego pracodawcę, potem na Klarę i z ponurą miną wyszedł. Był jednak w nie najgorszym humorze, co zdradzały wesołe ogniki w jego oczach.
– O tej porze każesz ludziom pracować? Jesteś prawdziwym tyranem. Uważaj, bo kolejna rewolucja zajmie się twoją głową – rzekła Klara, czując, że i jej humor się poprawia, choć nie miała ku temu żadnych podstaw. Przecież jej sytuacja nie zmieniła się na lepsze ani na jotę, chyba że wziąć pod uwagę fakt, że na dzisiejszą noc miała zapewniony dach nad głową. I nie był to dach w mieszkaniu Huberta. A to już coś jednak znaczyło.
– Moi pracownicy nie mają powodów do narzekań, zapewniam cię.
– Są po całym dniu ciężkiej pracy – zauważyła, co ją samą zastanowiło. Nigdy do tej pory nie użalała się nad służbą.
– Co nie znaczy, że będą teraz grzecznie spali. Opowiedziałbym ci, co teraz bez wątpienia wyrabiają Guy i jego Marie, ale mi nie wypada.
Zaczerwieniła się i przez moment zastanawiała, co odpowiedzieć. Niestety nic stosownego nie przychodziło jej do głowy. W dodatku zdawała sobie sprawę, że powinna wyjaśnić Gilbertowi, dlaczego przybiegła do jego domu niemal w środku nocy. To także nie będzie łatwe zadanie, nie może mu przecież relacjonować swojej rozmowy z jego pasierbem. To nie nadawało się do powtórzenia. Co zatem miała powiedzieć?
– Lubię dziewczyny, które mają zdrowy apetyt – odezwał się ponownie Gilbert, a Klara w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że istotnie pochłaniała ze stołu, co tylko się dało. Była głodna i zdenerwowana, ale żeby aż tak?
– Przepraszam – wyjąkała spłoszona, odsuwając od siebie talerz.
– Ależ nie ma za co. To prawdziwa przyjemność patrzeć na kobietę, która nie robi z siebie mimozy i nie katuje się głodzeniem, aby broń Boże gorset nie zrobił się za ciasny. No dobrze… – Nagle spoważniał. – Co się stało? Jakaś awantura z Joanną?
– Nie. – Stropiła się, zastanawiając, czy ciotka wróciła już do domu. – Z Hubertem. Ale nie warto o tym mówić. Nie chcę.
– Nie musisz. Powinienem ich jednak zawiadomić, że tu jesteś. Chyba że sama to zrobiłaś przed wyjściem, w co wątpię.
– Ciotki nie było wtedy w domu, a Hubert nie będzie mnie szukał. Jest przekonany, że leżę już w łóżku. Do rana żadne z nich do mnie nie zajrzy, możesz być tego pewien.
– Obyś miała rację, bo w przeciwnym razie rozpęta się piekło. Znam ja dobrze możliwości mojej byłej małżonki. Ale chyba rzeczywiście masz rację. Do rana nie miałbym kogo tam posłać, a sam nie pójdę. No nic, będę musiał poderwać biednego Filipa trochę wcześniej z łóżka, niż mu to obiecałem.
– Bardzo mi przykro – bąknęła. – Narobiłam tobie i twojej służbie strasznego kłopotu.
– Bardzo się cieszę, że tu jesteś – odparł nagle Gilbert i znowu spojrzał na nią tak, jak zrobił to już wcześniej, dwa albo trzy razy, wzrokiem, od którego natychmiast robiło się jej gorąco, choć równocześnie czuła ciarki na całym ciele.
– Dziękuję, to miłe z twojej strony – odparła, ponownie ośmielona.
– Odprowadzę cię do pokoju gościnnego. W innych okolicznościach zleciłbym to zadanie Marie – zastrzegł żartobliwie – ale nie mam sumienia wywoływać jej teraz z łóżka.