Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

ALEO. Burza na północy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

ALEO. Burza na północy - ebook

Aleo, nastolatka o rubinowych włosach, jakich na próżno szukać w całym królestwie Adonu, wiedzie całkiem zwyczajne życie. Osierocona w dzieciństwie, na co dzień mieszka u wuja, pomagając mu w prowadzeniu domu. Los jednak szykuje dla niej przyszłość pełną niespodzianek i wyzwań. Pewnego dnia dziewczyna dowiaduje się, że zgodnie z prawem gwiazdy wieczornej jest prawowitą dziedziczką tronu. Jako pierworodne dziecko pierworodnego ojca staje przed niezwykłym zadaniem. Co oznacza przepowiednia, która mówi, że los odkupi Rubin z Kalantari?

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396892409
Rozmiar pliku: 319 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Bratem mi będąc, podniósł na mnie rękę.

I tak puścił w nicość nasze prawa święte.

Kiedy i po co przyszła na nas trwoga?

Tego nie wiemy, dokąd wiedzie droga.

Zło mając w sercu, przyniósł głód i nędzę.

A moje serce płakało najwięcej.

Musiałem unieść oręż w swej prawicy,

I wszyscy wiedzą, że czas się nie liczył.

Kiedym pokonał zarazę przeklętą,

pytałem matki i ojców mych braci.

Jak zmazać winę na me ręce spadłą?

Jak mam zaufać i z serca przebaczyć?

I usłyszałem odpowiedź zaklętą,

Która w mej głowie jest dziś niepojętą.

Mówili szeptem, mówili niechętnie,

Gdy czas nadejdzie, narodzi się dziecię.

Nie czekaj dłużej, nie wypatruj znaków.

Nikt nie odczyta dawno startych śladów.

Hazar czerwienią w nocy się zapali,

Twój los odkupi Rubin z Kalantari!

Fragment pieśni króla
Sermasa Drugiego NaśladowcyProlog

Historia to, której dawno nie opowiadałem. Słowa, które do dziś szepczą w mojej głowie. Siądźcie dookoła i posłuchajcie, a melodia tej pieśni niech płynie dalej, niż słuch może dosięgnąć, dalej, niż wzrok potrafi dojrzeć. Oto właśnie są dzieje powstania Aheroth i tego, co musiało wydarzyć się potem.

Upadek

Przed początkiem czasu i dni ani światło, ani ciemność, ani morza, ani lądy nie miały swoich granic. Przestrzeń nie nadawała się jeszcze do zamieszkania przez żadne istoty. Istniał tylko Ten, który miał wszystko zmienić. Czuwał nad nią troskliwie. Nad miejscem wybranym spośród innych na dom dla nowego życia.

Inue, bo takim imieniem zwracano się do niego, patrzył łaskawym okiem na wszystko to, co się przed nim rozciągało. Od krańca do krańca panował jeszcze nieład. I wtedy to Inue polecił Aretosowi, swojemu najlepszemu mistrzowi we wszelkiej obróbce metali, aby wykonał szlachetny i piękny przedmiot. Miał on sławić mądrość Inue i wyrażać jego najlepszą wolę.

Tylko w ten szczególny sposób mógł sprawdzić, czy jego poddany przewyższy go w dziele, nad którym rozmyślał i które zamierzał wkrótce rozpocząć. Myśl, która narodziła się w jego głowie, miała tyle odcieni, że chciał najpierw zobaczyć, czy jego zamiar jest słuszny. Kierując się mądrością, musiał zobaczyć na własne oczy dzieło rąk swego najwierniejszego sługi. Postanowił także przekonać się o kunszcie Aretosa, gdy ten będzie pracował nad powierzonym zadaniem.

Sługę Inuego ucieszyła ta propozycja. Poczuł się wyróżniony spośród innych, a chcąc zadowolić swojego Pana, udał się na długą wędrówkę po krainach Królestwa Ilen-mara, zwanego także Królestwem Wiecznego Światła. Liczył, że znajdzie tam natchnienie do swojej pracy. Dobrze wiedział, że musi stworzyć coś niezwykłego, aby Inue zachwycił się dziełem jego rąk i umysłu.

Aretos, nie zwlekając, wyruszył w drogę. Nie wiedział, kiedy wróci do swej pracowni, ale w tamtym czasie nie zaprzątało to jego myśli.

Przewędrował wiele ścieżek i widział wiele cudownych rzeczy. Jednak w jego mniemaniu żadna z nich nie wydała się dostatecznie piękna, aby zasłużyć na większe zainteresowanie. Strudzony przedłużającymi się, ciągle jednak bezowocnymi poszukiwaniami usiadł na kamieniu i wnet zasnął. Spał snem twardym i spokojnym. Zmęczenie po przebyciu tak dalekiej drogi nie pozwalało mu na dalszą podróż. Sen i chwile odpoczynku okazały się tym, czego najbardziej potrzebował.

Wtem delikatny szum wiatru obudził Aretosa. Sługa Inuego podniósł się spod drzewa i rozglądając się, cieszył oko pięknem otaczającej go przyrody. I dostrzegł, czego nigdy wcześniej nie widział. Sam nie mógł zrozumieć, jak coś takiego mogło umknąć jego uwadze.

– Czyż moje siły opadły zupełnie, skoro wcześniej nie zauważyłem takiej wspaniałości? – powiedział jakby do siebie, chcąc przekonać się o prawdziwości tego, co przed chwilą zobaczył.

W porannym blasku latarni Ekamale Aretos ujrzał, jak błyszczące krople rosy opadają powoli z liści drzewa derbeliam. Drzewa najszlachetniejszego ze wszystkich majestatycznych roślin królestwa.

Naturalne kryształy skapywały do rosnących na dole kielichów lilii błękitnych. Kwiaty kołysały się na wątłych łodygach w porannych powiewach wiatru, a ich woń zaczęła powoli wypełniać całą okolicę. Przez delikatne kielichy prześwitywało subtelne światło, dodając im w ten sposób niezwykłego blasku.

Aretos zapatrzył się na nie i wtedy doznał olśnienia. Wnet postanowił, że wykuje dla swego Pana najwspanialszy kielich, jaki tylko można sobie wyobrazić. Szlachetne naczynie, z którego ten będzie mógł codziennie wypijać napój życia i cieszyć się pięknem, jakie go otacza. Aretos zapragnął pokazać w nim wszystkie cudowności, które zobaczył podczas wędrówki przez Ilen-mara. Już wtedy oczami wyobraźni widział, jak jego myśli zmieniają się w realny przedmiot.

Wędrówka dobiegła końca. Aretos mógł powrócić do warsztatu, aby zamysł przekuć w czyn. Nie chcąc tracić cennego czasu, postanowił zabrać się czym prędzej do pracy. Rozpalił piec, w którego ogniu miał wytapiać metal. Odnalazł złoża rubionu, najtwardszego minerału w królestwie. Ściął również kilka pni równie szlachetnego dębu i buka, które posłużyły mu do podsycania płomieni.

Drzewa derbeliam nie chciał używać przez wzgląd na szacunek, jakim otaczano go w Ilen-mara. Gdy był już gotowy do rozpoczęcia pracy, poczuł, jak do jego serca wstępuje nieopisany spokój. Uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. Sługa Inuego ucieszył się, że jego Panu spodobało się to, co robi.

Z dnia na dzień kielich piękniał. Metal nad wyraz łatwo poddawał się jego woli i sile rąk. Iskry buchały z każdym kolejnym uderzeniem ciężkiego młota. Odgłosy z kuźni niosły się po najbliższej okolicy bezustannie. Warstwa po warstwie, płatek po płatku czasza kielicha nabierała kształtów, a podstawa i trzon rosły w siłę. Aretosa napełniała nieopisana duma. Wiedział, że tworzy coś niezwykłego.

W końcu ciężka praca i wysiłek ponad wszelką miarę znużyły ciało i umysł dobrego Aretosa. Wtedy w jego sercu pojawił się cień. Cień, który zagasił ostatnią iskrę entuzjazmu, jaka jeszcze tliła się w jego wnętrzu. Dobra wola okazała się za słaba. Kielich, nad którym pracował dniem i nocą, zaczął powoli obezwładniać go w całości. Początkowo nieznacznie i prawie niezauważalnie, ale jego potęga rosła z każdym dniem.

Nadszedł moment, gdy cień przerodził się w mrok, a mrok z kolei w pychę. Ta opanowała serce i duszę sługi Inuego.

Zdrada

Zdarzyło się pewnego dnia, że władca Królestwa Wiecznego Światła wybrał się na przechadzkę po ścieżkach swego przybytku. Idąc jedną z odwiecznych dróg, zauważył kuźnię Aretosa. Nie dobywał się jednak stamtąd ani dźwięk młota, ani tym bardziej dym z wielkiego pieca.

Chcąc sprawdzić, jak mają się postępy prac, wszedł na ścieżkę prowadzącą do tamtego miejsca. Stając w progu drzwi, przywitał swego poddanego serdecznym pozdrowieniem. Ten, słysząc głos władcy, nagle zląkł się i struchlał. Miał już w ręce kielich, lecz w ostatniej chwili zasypał piaskiem nieliczne już rozżarzone węgle, a przedmiot ukrył przed wzrokiem swego Pana.

Szlachetny dar tak zaślepił jego serce, że zapomniał, iż przed czujnym wzrokiem Inuego nic się nie ukryje. Pan zapytał Aretosa o kielich, ale ten stwierdził, że przedmiot nie jest jeszcze godny, aby go oglądać. W rzeczywistości był wspaniały i nabrał już oczekiwanego blasku, lecz kowal chciał go jak najdłużej zatrzymać przy sobie.

Inue posmutniał. Dotarło do niego, że zadanie, które postawił przed swoim poddanym, przerosło jego siły. Długo stał w milczeniu, rozważając, jaką odpowiedź dać Aretosowi. Ten z kolei wpatrywał się w swego władcę, który teraz wydawał mu się majestatyczny, groźny i niemal niebezpieczny. Gdy nieznośna cisza przedłużała się zbytnio, Inue zwiesił delikatnie głowę, a cichym i spokojnym głosem dodał:

– Widzę cień w twoim sercu, mój drogi Aretosie – powiedział do kowala i odszedł równie spokojnie, jak tu przybył.

Sługa, niewzruszony tą uwagą, nawet nie odprowadził gościa do wyjścia. Jego serce stało się nieczułe na wszelką dobroć. Potajemnie chełpił się pięknem kielicha i nie miał zamiaru rozstawać się z nim. Aretosa zgubiła jego własna pycha. Wbrew przysiędze i prawom Ilen-mara, zaciążyło nad nim jedno z najgorszych przestępstw. Dopuścił się zdrady swego władcy i mistrza.

Po wielu dniach wpatrywania się w doskonałość dzieła swoich rąk stwierdził, że nie odda go swemu Panu. Uznał, że najlepiej zrobi, przywłaszczając sobie do niego prawa. W końcu to jego trud i praca uczyniły go tak niezwykłym. Serce Aretosa zamieniało się powoli w kamień. Zimno metalu i szlachetnych kamieni obejmowało we władanie swego twórcę. Z dnia na dzień jego twarz robiła się posępniejsza, a spojrzenie bardziej przeszywające niż najzimniejszy wiatr w Ilen-mara.

Inue dostrzegł swoją mocą zamiary Aretosa. Rozgniewał się na to wiarołomstwo, ale postanowił dać mu jeszcze jedną szansę. Wyrozumiały w swej naturze, w każdym stworzeniu widział dobro. Ponieważ dobro ma to do siebie, że bardzo łatwo je zniszczyć i zamienić w coś plugawego i niegodnego zainteresowania. Dobro, które nie jest pielęgnowane, szybko więdnie i marnieje, a czas tylko pogarsza sytuację. Nie można go posiadać, nie troszcząc się o nie.

Władca Ilen-mara zaprosił kowala do swej siedziby. Mieli się spotkać w najpiękniejszej komnacie pałacu Mel-kalar. Inue nie mógł już dłużej ukrywać swego rozczarowania. Poprosił Aretosa, aby ten oddał mu wspaniały przedmiot, który wcześniej polecił mu wykonać. Jemu należała się władza i opieka nad nim. A Pan królestwa winien władać tym, co do niego słusznie należało.

Sługa pojawił się w wyznaczonym miejscu i czasie. Wszedł pewnym krokiem ze złoconym pudłem w ręce. Inue obserwował go uważnie. Śledził każdy jego krok i nawet najmniejsze drżenie serca. Wtedy Aretos wyjął kielich z pudła i uniósł go w prawej dłoni. I nagle blask cudownego przedmiotu wypełnił całą komnatę.

Kielich błyszczał i mienił się najwspanialszymi kolorami. Bogate zdobienia okalały jego ściany, a wnętrze było tak dobrze wypolerowane, że nawet najlepsze zwierciadło nie mogło się z nim równać. W rzędach szlachetnych kamieni okalających czaszę Aretos zamknął piękno wszystkich krain królestwa. Wystarczyło tylko obrócić kielich i pomyśleć o jednej z nich, a w blasku latarni można było ujrzeć jej obraz.

Podstawa prezentowała się równie niezwykle. Szeroka i stabilna nie ustępowała pięknem czaszy. Na trzonie Aretos umieścił cztery figury. Każda z nich symbolizowała inny żywioł. Kowal nie zapomniał o swojej inspiracji. W koronie czaszy umieścił delikatne wzory przedstawiające lilie błękitne. Kwiaty mieniły się wszystkimi kolorami w blasku latarni Ekamale.

Po trwającym chwilę odrętwieniu Aretos odezwał się tymi słowami:

– Choć z twojej woli, Panie, powstał ten kielich, to nie mogę ci go oddać. Moje serce jest w jego niewoli. Uczyń ze mną, co zechcesz, ale nie odbieraj mi jedynego powodu do życia. Dziś zrozumiałem, że mój los złączony jest z jego losem już na zawsze. Prawda to, złamałem twój rozkaz, ale nie mogę teraz tego zmienić!

Inue milczał. Jego wargi zastygły w bezruchu jakby obciążone ogromnym ciężarem. Miał świadomość, że od tego, co powie, będzie zależało bardzo wiele. Długo rozważał słowa swego poddanego, a upływający czas wydawał się wiecznością. Gdy już postanowił, jaką dać odpowiedź na tak zuchwałe słowa, jego twarz spochmurniała jeszcze bardziej. Brwi się zmarszczyły, a źrenice oczu rozszerzyły się nagle. Spokojny do tej pory oddech wyraźnie przyspieszył. Końcówki jego włosów zaczęły delikatnie falować. W końcu nie mógł już dłużej milczeć.

– Aretosie, sługo mój! – donośny głos rozbrzmiał na sali. Nastąpiła chwila niespokojnej ciszy, po czym władca dodał: – Zawiodłem się na tobie. Cień, który już dawno zagościł w twoim sercu, przesłania ci rozsądek. Choć z mojej woli powstał ten kielich, to nie pozwolę ci go używać, bo na jego istnieniu pojawiła się skaza. A nic, co zawiera choćby odrobinę skazy, nie może istnieć pod dachem Mel-kalar.

Światła pogasły i mrok ogarnął komnatę. Nawet jasne światło latarni Ekamale nie mogło się przebić przez ciemności. Inue wyciągnął rękę przed siebie, a srogi wzrok utkwił w przerażonych oczach Aretosa. W tym momencie trzymany w dłoni sługi przedmiot zamienił się w bezkształtną masę, a ogromny szum wiatru wypełnił pałac Inuego. Władca krzyknął:

– Skazuję cię na wygnanie! Odtąd tracisz prawo wstępu do Królestwa Ilen-mara. Idź stąd, aby twoja twarz już nigdy nie stanęła przed moim obliczem. Wielkie zło uczyniłeś swoim postępkiem i równie wielkiej ofiary będzie wymagało jego odkupienie. Jednak nie ty, a jedno z moich dzieci dokona tego w oznaczonym czasie. Gdy z czerwienią na niebie pierwszy krzyk powstanie, to będzie znak mój, to będzie posłaniec! Pośród mych dzieci będziesz żył. Tak jak one podlegał będziesz przemijaniu czasu. Pamiętaj, że masz go niewiele. Wykorzystaj go dobrze. Bo choć chciałem uczynić ich nieśmiertelnymi, to teraz wiem, że ich serca mogłyby upaść tak jak twoje. Idź i zmaż swoją winę.

I tak oto dzieci Inuego straciły jeden z najwspanialszych darów swego stwórcy. Gniew Pana królestwa był srogi, ale nie trwał długo. Gdy ostatnie echo głosu Inuego wybrzmiało w potężnych murach Mel-kalar, Aretos zszedł na Aheroth, złorzecząc swemu Panu. Nie wziął ze sobą niczego poza tym, co pozostało z kielicha. A wraz z nim zabrał jego skazę. Potem powiadano, że tak oto pomiędzy ludzi wkradły się zazdrość i gniew.

Odkupienie

Wiele ludzkich lat upłynęło, odkąd Aretos pojawił się na Olanei. Żył ukryty głęboko w mrocznym lesie. Jednak odwieczne pragnienie jego serca nie ustawało ani na chwilę. Wciąż zaślepiony blaskiem kielicha, za wszelką cenę chciał odtworzyć wspaniałe dzieło. Ilekroć jednak próbował przywrócić mu jego dawne piękno, ponosił porażkę. Każda z licznych prób, jakie podjął, kończyła się niepowodzeniem.

Dni i lata mijały nieubłaganie. Czas nie sprzyjał niewiernemu słudze Inuego. Aretos zaczął powoli tracić zapał, który do tej pory rozgrzewał jego zagniewane serce. W końcu czując, że zbliża się kres jego dni na Olanei, zaczął żałować buntu. Jednak nie mógł już wrócić do Inuego i prosić o przebaczenie.

Śmierć była jedyną drogą, aby znów mógł połączyć się ze swoim Panem. Dopiero po drugiej stronie życia mógł prosić o łaskę i miłosierdzie. Tylko tam mógł liczyć na wybaczenie popełnionych w przeszłości błędów.

Lata spędzone na Olanei nauczyły go wiele. Choć nie ujawniał swojego prawdziwego oblicza, to czasami pod postacią wędrowca w lichym płaszczu pojawiał się w ludzkich osadach. Odwiedzając ich mieszkańców, widział, jak zło rozszerza się na Olanei. Nie mógł w żaden sposób tego zmienić, ale ciągle myślał, jak może im pomóc. Mając w głowie słowa swego mistrza, chciał ustrzec ich przed podobnymi błędami.

Wiedział, że nie uda mu się przywrócić wspaniałości kielicha, który zapragnął sobie przywłaszczyć. Jednak to, co po nim pozostało, mógł wykorzystać w inny sposób. Długo nad tym rozmyślał. _Gdy z czerwienią na niebie pierwszy krzyk powstanie, to będzie znak mój, to będzie posłaniec!_ – powtarzał za każdym razem.

W końcu uznał, że najlepszym darem dla dzieci Inuego będzie broń, która pomoże władcy tworzącego się dopiero królestwa pokonać każdego, nawet najpotężniejszego przeciwnika. Jak postanowił, tak też zrobił.

Po raz ostatni rozpalił ogień w piecu kowalskim, ogień, który płonął nieustannie przez wiele dni. Stare już ręce nie zapomniały dawnego rzemiosła. Serce kowala radowało się na myśl o czekającej go pracy. Przemierzając najbliższą okolicę, znalazł rudy najszlachetniejszych metali. To, co udało mu się odnaleźć, przetopił i wymieszał z tym, co pozostało po jego pierwszym dziele. Potem przygotował formę, do której wylał roztopiony do białości metal. Iskry buchnęły na pomarszczoną twarz, a dźwięk młota zaczął rozbrzmiewać rytmicznym dźwiękiem po całej okolicy.

W pocie czoła wykuł miecz. Wspaniały, błyszczący i nadzwyczaj ostry. Jego rękojeść przyozdobił szlachetnymi kamieniami. Wyrzeźbił na niej lilie błękitne. Najwspanialszy obraz, jaki zapamiętał z dawnych lat. Z czasów, zanim jego serce uległo tajemniczemu urokowi kielicha. Przygotował też pokrowiec ze skóry barakantry. Na sam koniec wyrył na klindze napis w starożytnym języku sług Inuego. Jego znaczenie po przetłumaczeniu na język ludzi królestwa brzmiało mniej więcej tak:

Aurelion, wykuty z kielicha Inuego, by zwyciężać zło.

Tylko szlachetne serce pozna jego moc.

Dzieło zostało ukończone. Młot ucichł, a ogień przygasł. Aretos czuł, że dobrze wykorzystał dany mu czas. Po raz ostatni wybrał się do osady ludzi. Tam spotkał się z królem, który czuwał nad wyznaczaniem fundamentów swojej siedziby. Przekazał mu swój dar, prosząc o jego mądre wykorzystanie. Opowiedział także swoją historię, aby ten zrozumiał, z czym ma do czynienia. W tym samym dniu odszedł spokojnie w objęcia tego, który kiedyś został zmuszony wygnać go ze swego królestwa.

Król, chcąc odwdzięczyć się za tak szlachetny gest, postanowił, że wszyscy mieszkańcy jego państwa będą mogli spotkać się ze szlachetnym sługą Inuego. Nad brzegiem morza wyprawił uroczystą ceremonię i otoczył to miejsce szczególną opieką. Grób Aretosa po dziś dzień stoi przy delcie Wielkiej Rzeki. Wykuto go z jednego bloku białego marmuru, który nie utracił do dziś dawnego blasku. Co roku miejsce to odwiedza wiele osób, szukając natchnienia i pociechy w swoich utrapieniach.

Miecz, służąc przez stulecia kolejnym władcom, nie zdołał zmazać swojego mrocznego dziedzictwa i haniebnej przeszłości. Nadszedł czas, że następcy tronu i królowie zaczęli o niego walczyć. Byli gotowi oddać bardzo wiele lub nawet wszystko, co dla nich cenne, aby posiadać Aurelion.

Nie zważając na przeciwności i niebezpieczeństwa, dążyli w swych pragnieniach do jego posiadania. I w ten oto sposób wśród dzieci Inuego pojawiła się chciwość i żądza. Jeden z ostatnich czarnych soków wyciekł z dzieła, które miało swoim pięknem uświetniać komnaty szlachetnego pałacu w królestwie Ilen-mara.

Dar Aretosa przechodził z rąk do rąk. Jego dzieje pełne były złości, zdrad i odrażających postępków. Jednak pomimo tak nieszczęśliwych wydarzeń słowa Inuego przetrwały wraz z mieczem i stały się podstawą legendy o mieczu, który pokona wielkie zło.

Historia opowiadana nieustannie z pokolenia na pokolenie cały czas czekała na spełnienie. Z biegiem lat wielu przestawało już wierzyć w jej sens. Byli i tacy, którzy nie wątpili, że Inue pozwoli, aby kiedyś przepowiednia się wypełniła i pomogła wielkiemu wojownikowi pokonać zło, jakie czyhało w ukryciu na jego dzieci.

Nadeszły dni, gdy na Olanei utrwaliło się królestwo ludzi. Minęło tysiąc lat, odkąd dar sługi Inuego zamieszkał na kontynencie. Wtedy to dwaj bracia podnieśli na siebie ręce. Iluż liczyło, że oto czas, w którym Aurelion w końcu wypełni swoje zadanie.

Pierworodny brat, do którego należał miecz, nie miał na tyle sił i zdolności, aby pokonać drugiego. Jego intencje nie były czyste. Zawiść zapłonęła w jego sercu jak niegdyś w sercu Aretosa. I mimo że młodszy dopuścił się niewyobrażalnego zła, pierworodny nie mógł go żadną siłą pokonać. Wiele lat trwały zamieszki i wojna, które się pomiędzy nimi rozpętały.

W czasie tej zawieruchy żadna ze stron nie chciała ustąpić. Gdy rozpoczęła się ostateczna bitwa, młodszy z braci po utracie znacznej części wojsk z grupą najbardziej lojalnych sług uciekł w góry i tam wszelki słuch po nim zaginął. Zdążył jeszcze rzucić na swego brata klątwę. Starszy z braci nawet nie miał sił, aby wszczynać pościg. Jego straty były równie wielkie. W ostatnim napadzie złości wyrzucił miecz, uznając go za broń niegodną króla.

Jeden z pozostałych przy życiu żołnierzy, walczących u boku prawowitego władcy, zauważył, co czyni jego Pan. Znając legendę, postanowił, że musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby ukryć wspaniałą broń gdzieś daleko, gdzieś, gdzie mogłaby spokojnie czekać na spełnienie proroctwa.

Z upływem lat zaczęto opowiadać historie, że schował go w znanym tylko sobie miejscu, a prawdę przekazał swoim dzieciom tuż przed śmiercią. To na ich barki złożył odpowiedzialność za szlachetny dar sługi Inuego.

Do dziś pozostała tylko legenda, która nadal żyje w sercach wielu mieszkańców kontynentu.Wielki Jarmark Plonów

– Brać go! Złodziej! Złodziej! – Staruszek podniósł zmęczoną głowę. W jego wieku podróże nie należały do najprzyjemniejszych. – Łapcie tego drania! – Krzyki nie milkły. Wręcz wzbierały jak rozpędzona fala oceanu.

– Taki urok Kalantari, dziadku – odezwał się młody chłopak.

– Kalantari – zamyślił się mężczyzna. – Pamiętam je dobrze. Założone najwcześniej duże miasto w Rimi i całym kraju Adon. Pierwszy król dynastii sam pracował nad jego planami. Miasto, którego historię możemy liczyć od roku trzydziestego piątego pierwszej ery, powstało dzięki pracy i trudowi wielu ludzi.

– Słyszałem, że kiedyś nie było tak wielkie – dociekał młody.

– Prawda! Jednak z czasem stolica królestwa rozrosła się i wypiękniała. Drewniane domy zostały zastąpione solidniejszymi, murowanymi. Strzechę zmieniono na wypalane z czerwonej gliny dachówki. Na ulicach położono kostkę z mocnego kamienia, która ułatwiała przemieszczanie się po mieście. Wiele budynków ozdobiono marmurem z pobliskich gór.

– I tak wolę patrzeć na dolinę – dodał, znudzony opowieścią starca. Nie potrafił skupić się na dłużej przy jednym.

Na te słowa kolejne wspomnienie zaświtało w jego głowie. Pamiętał je żywo, pomimo upływu lat. Nad położoną w cieniu potężnych szczytów Gór Północnych doliną wstawał blady świt. Pierwsze promienie porannego słońca muskały delikatnie pożółkłe tu i ówdzie liście drzew. Świetlista tarcza powoli wyłaniała się znad odległych majestatycznych grani. Ich ostre brzegi wyglądały w tym momencie groźnie i dość niebezpiecznie. Dolina tymczasem spokojnie napełniała się życiodajnym światłem, które pozwalało cieszyć się nadchodzącym dniem.

Rosa, skroplona na trawach, mieniła się tysiącem barw. Promienie światła odbijały się, tworząc kolorowy krajobraz. Słońce, przebiwszy się przez ciemności mijającej nocy, oświetlało perlące się na liściach wielkich i dumnych drzew krople wody. To wspaniałe widowisko, powtarzające się każdego pogodnego poranka, cieszyło wzrok.

Ciszy i spokoju, jakie wtedy panowały, nie dało się porównać z niczym innym. Dopiero mocniejsze podmuchy wiatru i coraz śmielsze promienie osuszały wilgotne do tej pory gałęzie, konary i liście. A pojawiająca się wtedy delikatna mgła sprawiała, że dolina wyglądała niezwykle tajemniczo.

Chłód zeszłej nocy powoli ustępował, cienie skracały się wraz z upływem czasu. Kazar podnosił się znad widnokręgu. Strumienie szemrały radośnie, płynąc pomiędzy skałami z licznych szczelin Gór Północnych. Coraz wolniej i dumniej przetaczały się na wschodnim brzegu doliny, tworząc ochronny szaniec, którego mogły jej pozazdrościć inne krainy. Rimia miała to szczęście, że z jednej strony broniły jej szczyty Gór Północnych, a z drugiej opasywała wstęga największej rzeki kontynentu – Seny.

Powietrze ogrzewało się powoli, ale zdecydowanie. Kamienie oschły już z porannej rosy. Pojawiały się na nich pierwsze jaszczurki, szukające ciepła niczym spragniony wody. Cała przyroda brała głęboki oddech przed trudami i radościami nadchodzącego dnia.

– Tutaj się zatrzymamy – wskazał chłopcu ręką. Wóz ciągnięty przez kasztanowego konia przestał turkotać po brukowanym chodniku. Akurat mijał ich oddział żołnierzy. Młody patrzył na nich jak na obrazek.

– Dziadku, też zostanę żołnierzem. I będę służył na Moście!

– Ha! Dobre sobie! – kpił z niego. – Most Adonu był do tej pory i jest nadal potężną warownią, która niejeden raz obroniła dolinę Rimia oraz Kalantari. Przeprawa chroni przed najazdami barbarzyńskich plemion znad Wschodnich Rubieży Gawar i nieprzyjaciół mieszkających w pobliżu Gór Baraban. Choć groźne i nieprzyjazne, to stanowią miejsce kryjówki wielu dzikich ludów, które nie zamierzają uznawać zwierzchności króla Adonu.

– I co z tego? – przerwał mu.

– Posłuchaj. Twierdza góruje nad całą okolicą. Jej grube mury, wyszczerbione gdzieniegdzie jako najlepszy dowód walk i potyczek, dają tutejszym mieszkańcom poczucie bezpieczeństwa. Z czterech wież strażniczych prowadzona jest dokładna obserwacja najbliższego i dalszego otoczenia. Umiejscowienie miasta w dolinie wymaga szczególnych środków ostrożności. Do załogi tego ważnego posterunku wybierają tylko najlepszych i zasłużonych żołnierzy królestwa. To od nich zależy przetrwanie stolicy, jak również całego państwa.

– Myślisz, że się nie nadam? – protestował. Ten tylko zmierzył go wzrokiem.

– Może kiedyś – przytaknął od niechcenia. – Chodźmy już – zeszli z wozu i udali się do gospody. Chociaż przyjeżdżał na jarmark od lat, to czuł, że ten może być jego ostatnim.

Przyjechali do stolicy siedemnastego sulerien, ostatniego – jesiennego okresu roku. Trwał drugi dzień Wielkiego Jarmarku Plonów. Dwa dni temu symbolicznie zakończono tegoroczne zbiory. Wszystko, czym natura obdarzyła mieszkańców w minionym lecie, zwieziono już do spichlerzy i magazynów.

Zboża, warzywa i owoce, a także wiele innych produktów czekało na wykorzystanie w mniej sprzyjającym czasie. Odbywało się rozpoczęte dopiero wczoraj i planowane aż na kolejne dwa dni wielkie święto dobrobytu całego królestwa.

Jarmark został ustanowiony w roku pięćset pięćdziesiątym szóstym pierwszej ery, za czasów panowania dynastii Estra. Było to organizowane rokrocznie spotkanie, na które ciągnęły karawany kupców z całego kraju i terenów sąsiednich. Rządzący wtedy król, którego imienia kroniki nie wymieniają, widząc wielki dobrobyt swego królestwa, zapragnął pochwalić się nim przed innymi. W tamtych czasach ziem nie nękały wojny ani inne kataklizmy.

Handlowano zbożem, zwierzętami, skórami dzikich zwierząt, biżuterią, bronią, warzywami, serami, winem i wieloma innymi produktami. Nie brakowało też licznych pieśniarzy i sprzedawców słodyczy, oczywiście ku wielkiej uciesze młodszych mieszkańców Kalantari. Każdy, kto tylko pojawił się na miejskim rynku, znajdował tu coś dla siebie.

Wielki Jarmark Plonów, poza niewątpliwą okazją do wszelkiej wymiany, uważano również za doskonałą sposobność do spotkania znajomych i dalszej rodziny z odległych zakątków kraju. Podczas całego pracowitego roku nie zawsze nadarzała się sposobność do odwiedzin u dalekich krewnych. Teraz wszyscy mieli okazję zobaczyć krewniaków w jednym miejscu.

W tych dniach niezliczone rzesze ludzi napływały ze wszystkich stron kraju. Kto tylko mógł i czuł się na siłach, spieszył czym prędzej do stolicy, do wielkiego i dumnego Kalantari. Wiek nie miał znaczenia. Podróżowali wszyscy, od niemowląt niesionych na plecach matek po starców jadących w objuczonych towarami wozach.

Mieszkańcy, a w szczególności odwiedzający stolicę, przekroczywszy bramy miasta, wędrowali od razu na centralny plac targowy. Idąc po ulicach majestatycznego miasta, podziwiali jego uroki. Wszędzie wkoło brzmiały spokojne lub całkiem nerwowe rozmowy i śmiech, którym zazwyczaj kończono niepotrzebne waśnie.

Gospody już od rana wypełniały się gośćmi. Wszystkie miejsca noclegowe zajmowano na długo przed wielkim targiem. Kogo nie było stać lub nie zdążył z rezerwacją miejsca, musiał organizować sobie nocleg na własną rękę. W takich wypadkach na kilku placach dookoła rynku rozstawiano namioty, gdzie zainteresowani mogli w miarę bezpiecznie przenocować.

Jak przy wielu okazjach, także i podczas jarmarku obowiązywały tradycyjne prawa. Jedno z nich nakazywało, aby król wraz ze swoją świtą, a najlepiej z całym dworem, odwiedził jarmark przynajmniej raz. Miał wtedy możliwość porozmawiania z handlującymi i z przybyłymi na targ gośćmi. Mieszkańcy Adonu znali i przede wszystkim niezwykle cenili sobie taką możliwość.

Każdy z panujących w danym czasie monarchów starał się poświęcać rozmowom tyle uwagi, ile wymagała tego sytuacja. Dzięki tym prostym gestom mógł zorientować się dość szybko w najważniejszych problemach państwa.

W imieniu handlujących przemawiali zazwyczaj przedstawiciele wybranego cechu, którzy starali się zdawać ze swoich spraw jak najobszerniejszą relację królowi. Należało pamiętać przy tym, że nie jest w dobrym tonie wyraźne nadużywanie tej łaskawości. Szacunek wobec osoby władcy był najważniejszy.

– Bądź zdrów, przyjacielu! – przywitał ich znajomy głos gospodarza. Uśmiechnięty, wąsaty mężczyzna zmierzał im na spotkanie.

– Bądź zdrów! – odparli. – Nie wiem, co mnie podkusiło – kontynuował starzec. – Musiałem jeszcze raz zobaczyć stolicę. Zanim całkiem stracę wzrok.

– Nie przesadzaj. Nie jesteś jeszcze tak stary! Zapraszam w moje skromne progi. Zaraz zabierzemy bagaże. Wasz pokój już czeka – mówił zwinnie i bez przedłużania. Takim właśnie go zapamiętał z minionych lat.

Kiedy usiadł na krawędzi wygodnego łóżka, poczuł niebywałą ulgę. Zmrużył oczy. Po raz kolejny zanurzył się we wspomnieniach. Znad wygiętego łukowato ze wschodu na zachód brzegu doliny rozpościerał się przepiękny widok na krzewy nasse. Kiedy kwitły latem, dodawały temu miejscu szczególnego uroku. Ich złociste kwiaty z opadającymi w dół wielkimi kielichami pachniały słodką wonią, przypominającą nieco jaśmin wymieszany z orzeźwiającą miętą.

Zapach, który przyciągał pszczoły, trzmiele i spragnione nektaru motyle, niósł się daleko po całej okolicy. Wczesną jesienią ich blask nieco już przygasał, ustępując miejsca wielu innym wspaniałościom.

Dolina była jedną z większych wśród wielu znajdujących się na Olanei. Położona w zachodniej części Aheroth, wyróżniała się ponad inne mniejsze doliny wyjątkowymi warunkami dla wzrostu roślin. Tutejsze ukształtowanie terenu sprzyjało rozwojowi rolnictwa, a obecność pobliskich lasów chroniła przed niekorzystnymi warunkami kapryśnej pogody. Okolice górskie nie należały jednak do miejsc cichych i spokojnych.

Do dziś istnieje wiele legend, mówiących o tym, jak powstała dolina. Która z nich jest prawdziwa? Zapewne każda po części. Jedna z najbardziej popularnych mówi, że gdy Inue formował świat Olanei, przechadzał się po planecie, porządkując skały. Wielkie głazy i masywne płyty stały się potem górami. Groźnymi i zimnymi, ale jednocześnie niezwykle pięknymi. Podczas pracy nad Górami Północnymi nieszczęśliwie potknął się o wystający kamień i przewrócił.

Upadając na ziemię, plecami zrobił spore wgłębienie u podnóża gór. Podniósł się po chwili. Powstały przy tym bardzo wielki kurz długo unosił się w powietrzu. Inue miał już stamtąd odejść. Wtedy to kurz nagle opadł. Jego oczom ukazał się wspaniały widok. Bardzo mu się spodobał, dlatego postanowił już więcej nic tam nie zmieniać.

Nazwał nowo powstałą dolinę Surenen-en-rimia, czyli Powstała z Upadku. Palcem wyznaczył bieg życiodajnych strumieni. Nakazał rosnąć tam trawie, drzewom i kwiatom. Od wschodniej strony zabezpieczył dolinę szerokim korytem rzeki, które natychmiast wypełniło się wodą. Wkrótce pojawiły się tam zwierzęta, które licznie i chętnie zamieszkiwały to miejsce.

– Pójdziemy jutro na rynek? – rozmyślania przerwał mu dźwięczny głos.

– Najpierw zjedzmy coś. Potem pomyślimy co dalej – uśmiechnął się i zamruczał pod nosem. – Idź i przynieś to, co przygotował dla nas gospodarz.

– Dobrze dziadku! – krzyknął i wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Mężczyzna tylko zmrużył oczy. Po kilku dniach podróży miał dosyć hałasu. Podszedł do okna i spojrzał na świecącego na niebie Kazara.

Od kiedy pierwsi ludzie z Olanei ujrzeli jego blask, od razu poczuli, że jest to niezwykłe światło. Przez lata obserwując jego bieg, zauważyli, jak powtarzający się cykl rodzenia i obumierania kieruje życiem na planecie. Stworzyli na tej podstawie własny kalendarz.

Pozwalał on orientować się w porach roku i odmierzać tak cenny dla wszystkich czas. Jeden rok na Olanei liczył równo trzysta siedemdziesiąt osiem dni. Dzielił się na siedem okresów, które wyznaczały kolejne cykle pracy i odpoczynku, zarówno dla ludzi, jak i udomowionych zwierząt.

Natura nie potrzebowała kalendarza. Jej życiem kierował wrodzony instynkt, któremu mogła zawsze ufać. W kalendarzu Olanei cały rok i mierzony upływ czasu podporządkowano siedmiu okresom. Każdy z nich wyznaczał czas pracy i odpoczynku. Czas wzrostu i zbierania. Czas życia i czas przemijania.

Taki okres nazywano ilaną. Było to stare określenie, pochodzące z czasów początku królestwa, gdy jego język dopiero się kształtował. Popularne nazwy każdej ilany przyjęły się o wiele lepiej, jakkolwiek ilany pojawiały się w nazewnictwie tego, co moglibyśmy nazwać miesiącem. Określenie dokładnej rachuby czasu stało się niezwykle ważne, od tego bowiem momentu zaczęto liczyć lata i ery Królestwa Adonu.

Spośród wszelkich pięknych i niezwykłych zjawisk na Olanei szczególnym urokiem odznaczało się nocne, rozgwieżdżone niebo. Firmament zdobiło wiele konstelacji, których wspólną cechą był niezwykły sposób nazywania gwiazd.

Każde, nawet najmniejsze ciało niebieskie swoją nazwę brało od imienia kobiety lub szlachetnej rośliny. W ten szczególny sposób badający tajemnice nieba z Adonu oddawali hołd tym, którym zawdzięczali najwięcej.

To kobiety wydawały na świat kolejne pokolenia, opiekowały się nimi i martwiły o ich bezpieczeństwo. Natomiast rośliny dostarczały cienia, pokarmu i niezwykłego piękna. Nawet gdy jakaś większa konstelacja swoje miano brała od innych patronów, to przynajmniej jedna z jej gwiazd nosiła imię kobiety.

Za niezwykle ważny element nocnego nieba uważano konstelację Północnego Drzewa. Gdy inne gwiazdy i gwiazdozbiory wędrowały spokojnie po swoich odległych orbitach, ta stała nieruchomo, będąc tym samym nieomylnym znakiem orientacyjnym dla wędrowców i żeglarzy.

Zbudowana z czterech ciał niebieskich świeciła mocno i wyraźnie o każdej porze roku zawsze w jednym, stałym miejscu. W jej centrum znajdowała się najjaśniejsza ze wszystkich nocnych gwiazd – Alamaki. Dokładnie na południe od niej połyskiwał spokojny Korzeń, jasna, ale zdecydowanie mniejsza gwiazda konstelacji. Natomiast na północny wschód i zachód od Alamaki rozkładały się symetryczne Ramiona. Mówiono o nich, że to bliźniacze dzieci Alamaki, które połączyły się ze swoją matką na sklepieniu nieba. Tak podawała jedna z adońskich legend.

– Jeżeli chcesz zobaczyć coś ciekawego na jarmarku, to lepiej się pospiesz. Zejdą całe kolejdy¹, zanim tam dotrzemy – patrzył, jak na twarzy wnuczka maluje się coraz szerszy uśmiech.

– Zaraz będę gotowy! – odparł od razu.

– Jak mnie pamięć nie myli, to dzisiaj spotkanie króla z przedstawicielami cechów. Może nam się poszczęści i go spotkamy – takie słowa tylko dodawały mu powodów, aby czym prędzej zakończyć opróżnianie zawartości talerza.

Nie minęło kilka chwil, a młodzik stał już przy wejściu do gospody. Pożegnali się z gospodarzem i wyszli w stronę centralnego placu. Staruszek utykał, odpierając się swoją laską. Chłopak dotrzymywał mu towarzystwa, spoglądając na dumnie stojące budynki. Wzmagający się hałas najlepiej świadczył o tym, że zbliżają się do celu.

Targ trwał w najlepsze. Przekrzykiwania kupców, którzy zachęcali do zakupów na swoich stoiskach, trwały od rana do późnego wieczora. Każdy, kto w tych dniach odwiedzał Kalantari, chciał przynajmniej popatrzeć na Wielki Jarmark Plonów, nawet jeżeli nie planował większych zakupów. Bogactwo wszelkich towarów było zachwycające. Kolejna podobna okazja miała mieć miejsce dopiero za rok. Należało korzystać z obecnej na tyle, o ile to możliwe.

Od zboża, poprzez ubrania, aż do malowanych ręcznie portretów, było tu dosłownie wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Do nieodłącznych i urokliwych obrazów jarmarku należała mnogość dzieci biegających od straganu do straganu.

Każde z nich, ciekawe nowości, pragnęło nasycić wzrok pięknymi zabawkami i wszystkim tym, co dało się dotknąć i zobaczyć. Nie pomagały tu nakazy rodziców czy surowe uwagi zazwyczaj wymuszone ich bezpieczeństwem. Najmłodsi goście jarmarku za nic mieli te ostrzeżenia.

Poza tym plac targowy odwiedzali pieśniarze, opowiadający dzieje dawnych królów i niezwykłe dokonania bohaterów. Długa historia państwa obfitowała w wiele podań i legend wartych wysłuchania. Siadali oni najczęściej na ławkach dookoła placu targowego i od samego rana do wieczora opiewali wspaniałe wydarzenia minionych czasów.

Im lepiej opowiadali, tym większą publiczność udawało im się zgromadzić. Zazwyczaj wystawiali też kapelusz lub jakieś naczynie, do którego słuchacze mogli wrzucać monety w ramach podziękowania za ich piękną pracę.

Na rynku nie brakowało żebraków, liczących na jakiś grosz lub bochenek chleba. W tych dniach mieli dobrą okazję, aby zwrócić na siebie uwagę zamożniejszych mieszkańców. Oni też, podobnie jak pieśniarze, przesiadywali całymi dniami na placu, z tą jednak różnicą, że starali się nie zwracać na siebie większej uwagi. Prawo zakazywało nastręczania się. Jedyne, co im pozostawało, to liczyć na dobre serce odwiedzających stolicę.

Kupujący targowali się ze sprzedającymi. Dobra cena była tego warta, a liczył się każdy talar. Poza tym uważano, że targowanie się jest przejawem zainteresowania i dobrą manierą. Po zakończonej sukcesem wymianie przeładowywano worki ze zbożem, odprowadzano zakupione zwierzęta do obejść. Co prawda czasami zdarzały się małe konflikty, jednak gdy dochodziło już do rękoczynów, natychmiast wkraczali strażnicy królewscy.

W całym tym szumie i krzyku dało się usłyszeć urywany dźwięk licznych katarynek. Wiele melodii mieszało się ze sobą. Wędrowni artyści przedstawiali rozmaite sztuki, ku uciesze dzieci i ich rodziców. Teatrzyki lalkowe i występy grup aktorskich należały do normalnego krajobrazu tych szczególnych dni. Każdy, kto tylko mógł, szukał sposobności, aby zarobić, a przy okazji sprawić radość innym.

Byli też i tacy, którzy próbowali wzbogacić się w nieuczciwy sposób. Jednak na złodziei i oszustów baczne oko mieli spacerujący po rynku żołnierze. Na czas trwania jarmarku wzmacniano patrole.

Król dbał o dobrą reputację Wielkiego Jarmarku i o bezpieczeństwo wszystkich jego uczestników. Zależało mu na tym, aby jak największa liczba kupców odwiedzała każdego roku stolicę. Poza dochodami do kasy państwa wzrastał też prestiż Kalantari jako ważnego ośrodka handlu. Inne miasta, które również organizowały podobne spotkania, nie mogły poszczycić się ani podobną liczbą handlujących, ani takim bogactwem wszelkich towarów.

– Widzisz – pokazał pomarszczonym palcem w stronę szerokiego namiotu. – Mamy szczęście. Właśnie zaczynają. Chodźmy, może i dla nas znajdzie się miejsce.

– To król? – zdołał wydukać młody, patrząc na mężczyznę ubranego w zdobiony złotymi haftami płaszcz.

– We własnej osobie. No dalej! – ponaglał go. – Chcę posłuchać, jak się sprawy w kraju mają.

Strażnicy, którzy stali dookoła tylko wymienili pomiędzy sobą spojrzenia, kiedy mężczyzna i jego wnuczek przeszli między nimi. Nikt ich nie zatrzymywał. Znajdując wolne miejsca, usiedli na drewnianych krzesłach. Rozglądał się, szukając znajomych twarzy. Kilku poznawał, niektórych widział po raz pierwszy. Przymrużył oczy, kiedy głośno zagrały trąbki oznajmiające, że teraz głos należy do władcy. Wszyscy inni zamilkli.

– Moi szanowni poddani, przedstawiciele cechów handlowych, rzemieślnicy wszelkich profesji, mieszczanie z Kalantari i innych miast Adonu! Bądźcie zdrowi! – pozdrowił zebranych.

– Bądź zdrów, królu Merasie! – odparli wszyscy.

– Zebraliśmy się tutaj – zaczął tłumaczyć powód zebrania. Starzec i jego wnuczek rozglądali się dookoła. Jeden szukał twarzy z przeszłości, drugi chciał zapamiętać jak najwięcej na przyszłość.

– Dlatego jeszcze raz dziękuję wszystkim obecnym. – Monarcha zakończył przemowę, a chwilę potem rozległy się gromkie brawa. Król, chcąc pokazać, że liczy się ze zdaniem swoich poddanych, nie zaniechał dawnej tradycji. Przynajmniej w ten prosty sposób mógł zdobyć sobie ich przychylność. Zależało mu na tym dużo bardziej niż na krytyce jego decyzji.

– Mów, Hilionie! – wskazał na jednego z przedstawicieli ważnego cechu. Znał go dość dobrze. Nie po raz pierwszy widział się z nim na jarmarku. Tym bardziej nie wahał się rozpocząć rozmowy. W swojej obecnej sytuacji musiał jednak uważać na każde słowo.

– Miłościwy Panie – zaczął przedstawiciel kupców zboża. – Zacznę od dobrych wieści. W tym roku zboża są piękne, chociaż urodzaj nam nie dopisał. Staraliśmy się z całych sił, aby zebrać, ile się da. To jednak wkrótce może się zmienić. Niestety! Susze są coraz bardziej dotkliwe. Przez to musimy podnieść cenę.

– Idąc tutaj, widziałem przyjacielu, że zboża są dobrej jakości – powiedział król, chcąc dodać mu w ten sposób otuchy. – Mnie też martwią susze. Moi doradcy wspominali, że wcześniejsze lata przynosiły lepsze plony. Polecę, aby rozpatrzono, czy nie można wam jakoś pomóc. Jestem przekonany, że możemy coś zrobić – odpowiedział Meras. – Pamiętajcie, żeby nie podnosić cen zbyt wysoko. Naszym poddanym to się nie spodoba – dodał na koniec, próbując zorientować się, jaką reakcję wywołała jego odpowiedź.

– Panie, choć Sena dostarcza nam wody w bród, to jednak tylko w niewielkiej odległości od brzegów. Nasi rzemieślnicy chcieli przedstawić ci plany budowy kanałów nawadniających. Podobno w Dehoturii od dawna stosują tę metodę i Esta ma dzięki temu wielkie dochody z handlu zbożem – kupiec próbował zainteresować swoją sprawą władcę.

– Rozważę twoją propozycję, mój drogi Hilionie. Jeżeli jest, jak mówisz, warto by zastanowić się nad twoją inicjatywą. Ufam, że nasi rzemieślnicy nie są gorsi od tych z Esty czy Rasty i poradzą sobie z tym problemem.

– Dzięki ci, Panie. Jak zawsze twa mądrość jest dla nas drogowskazem – odparł grzecznie.

– Bądź zdrów, Hilionie! – dodał, ucinając dalszą rozmowę Meras. Na jego uwagę czekali pozostali zgromadzeni na targu.

– Bądź zdrów, królu!

Hilion był człowiekiem niezwykle poważanym wśród kupców obecnych na jarmarku. Handlował zbożem już od wielu lat. Szczerze mówiąc, robił to, odkąd tylko pierwszy raz przyjechał do Kalantari ze swoim ojcem.

Gdy w dość słusznym wieku staruszek zmarł, on przejął po nim profesję. Podobnie jak jego ojciec po dziadku. Wielopokoleniowa tradycja, przekazywana w rodzinie Hiliona od stuleci, zobowiązywała. Podobnie jak jego przodkowie, mieszkał w niewielkiej wiosce oddalonej na południowy wschód od stolicy.

Lestros, tak jak kilka innych osad w pobliżu, znajdowała się w krańcowych obszarach doliny Rimia. Do głównych zajęć jej mieszkańców należała uprawa roli i hodowla zwierząt. Łagodny klimat sprzyjał wzrostowi zbóż, a szeroka dostępność pastwisk umożliwiała opłacalną hodowlę.

Zajmowano się przede wszystkim bydłem z uwagi na mleko, mięso i skóry, a także końmi, wykorzystywanymi jako zwierzęta do pracy i zaprzęgów. Hodowano też świnie. Mieszkańcy mogli je lub produkty im zawdzięczane sprzedawać potem na jarmarku.

Kupiec, jak przystało na prawdziwego przedstawiciela swojego zawodu, zawsze dostarczał towary najwyższej jakości. Co roku odwiedzał Wielki Jarmark, żeby spotkać się ze swoimi klientami. Mógł także przedstawiać propozycje swojego cechu królowi Merasowi.

Kilkanaście lat temu został wybrany jednogłośnie na przedstawiciela kupców, a w szczególności tych handlujących zbożem. Inne cechy też miały swoich reprezentantów.

Do Kalantari przyjeżdżał wozem zaprzęgniętym w parę silnych koni. Podobnie jak większość mieszkańców Adonu, darzył swoje zwierzęta wielkim szacunkiem. Troskliwie się nimi opiekował i dbał, aby nie stała się im krzywda. Dobry koń pociągowy wart był więcej niż zbroja rycerza.

Hilion zbliżał się już powoli do sędziwego wieku. W połowie unlerien skończył sześćdziesiąt trzy lata. Był dobrym człowiekiem, twarz miał pogodną i spokojną. Wysokie czoło pokrywały grube bruzdy zmarszczek. Lekka łysina pojawiała się na jego głowie tu i tam. Wzrok miał przenikliwy, choć przymglony nieco upływem lat. Jego spracowane ręce świadczyły najlepiej o tym, jaką postawę prezentował w swoim długim życiu.

Zawsze skromny i małomówny, nie lubił wybijać się ponad innych. Zaszczyt, jaki dawało przedstawicielstwo cechu kupców, oznaczał dla niego niezwykłe wyróżnienie. Na początku nie miał pewności, czy będzie w stanie podołać temu trudnemu i odpowiedzialnemu zadaniu. Jednak inni kupcy nie chcieli ustąpić. Musiał przyjąć tę godność. Zgodził się dopiero po długich namowach. W krótkim czasie mężczyzna okazał się idealnym kandydatem na to miejsce.

Potrafił wysławiać się w nienaganny sposób wobec szlachetniej od siebie urodzonych. W latach swej młodości uczęszczał do jednej z lepszych akademii w mieście. Dzięki dochodom z handlu jego rodzice zainwestowali w wykształcenie jedynego syna. Ich wysiłki nie poszły na marne. Po latach procentowały lepiej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Skorzystał też z corocznych odwiedzin stolicy. Będąc jeszcze dzieckiem, przysłuchiwał się, jak z królem rozmawiał przyjaciel jego ojca.

Poza tym nie miał żadnych zobowiązań rodzinnych. Po śmierci obojga rodziców na jego głowie zostało całe gospodarstwo. Przez to nigdy się nie ożenił. Było to dziwne, bo Hilion prezentował się jako całkiem niezła partia. Za lat swej młodości był przystojny i dość bogaty. Handel zbożem należał do bardzo intratnych zajęć. Nie znalazł jednak żony. Może wpływ na to miała jego nieśmiałość i skrytość wobec kobiet, a być może zupełnie co innego. On nie przejmował się tym zbytnio. To, co robił, robił najlepiej, jak umiał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: