- nowość
-
W empik go
ALEO. Zło w nas - ebook
ALEO. Zło w nas - ebook
Spokojne lato i niezapowiedziana podróż dają Aleo wiele do myślenia. Powoli zaczyna wierzyć w bezpieczną przyszłość. Jednak to, co dawno postanowione, musi się wydarzyć. Nieubłagany los nie ma litości dla nikogo. Uśpione szepty dochodzą do głosu i nikt nie może być pewny kolejnego dnia. Legendy stają się rzeczywistością, a baśnie historią. Dawno wyrządzone zło zaczyna zbierać swoje żniwo. Rośnie w siłę i rozpycha się coraz śmielej. Czy Aleo poradzi sobie z coraz trudniejszymi wyborami? Czy postąpi wbrew sobie, aby uratować to, co najważniejsze?
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396892423 |
Rozmiar pliku: | 327 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I tak puścił w nicość nasze prawa święte.
Kiedy i po co przyszła na nas trwoga?
Tego nie wiemy, dokąd wiedzie droga.
Zło mając w sercu, przyniósł głód i nędzę.
A moje serce płakało najwięcej.
Musiałem unieść oręż w swej prawicy,
I wszyscy wiedzą, że czas się nie liczył.
Kiedym pokonał zarazę przeklętą,
pytałem matki i ojców mych braci.
Jak zmazać winę na me ręce spadłą?
Jak mam zaufać i z serca przebaczyć?
I usłyszałem odpowiedź zaklętą,
Która w mej głowie jest dziś niepojętą.
Mówili szeptem, mówili niechętnie,
Gdy czas nadejdzie, narodzi się dziecię.
Nie czekaj dłużej, nie wypatruj znaków.
Nikt nie odczyta dawno startych śladów.
Hazar czerwienią w nocy się zapali,
Twój los odkupi Rubin z Kalantari!
Fragment pieśni króla
Sermasa Drugiego Naśladowcy_
_Znaki
Na kilka dni przed środkową pełnią¹ malerien pierwsi poddani zaczęli zwozić do wyznaczonych magazynów obiecane wcześniej zapasy.
Większość z nich otrzymała już pisemne polecenia od królewskich urzędników informujące o tym, kiedy, gdzie i z czym powinni się zgłosić. Inni dopiero czekali na takie dokumenty. Ruch, jaki zapanował w wybranych do tego miejscach, niewiele różnił się od tego na jesiennym jarmarku. Spichlerze i składy wypełniano po same brzegi.
Podjęta pod koniec zeszłego roku decyzja, miała niewielu krytyków. Jeżeli już to tylko takich, którzy woleli za głośno nie mówić, co o tym wszystkim myślą. Należało działać i to zdecydowanie. Roztropni mieszkańcy doliny i innych dzielnic królestwa rozumieli, że tylko w ten sposób mogą zapewnić sobie ochronę. W obliczu widma możliwej wojny zjednoczony kraj pomagał swemu władcy.
Król Meras zaskarbił sobie życzliwość mieszkańców Adonu. O ile zazwyczaj nie miał zbyt wielu zwolenników, tak w tym szczególnym przypadku zapanowała budująca jednomyślność. Sama świadomość zbliżającego się, ale wciąż nieznanego niebezpieczeństwa, wpływała na ludzi bardzo mobilizująco. Nikt nie chciał przeżywać po raz kolejny czegoś, z czym przecież nie tak dawno, zdołali się uporać.
Do dziś żyło wielu, którzy pamiętali głód, jaki zapanował podczas ostatnich ciężkich walk i nieszczęścia w postaci Wielkiej Zarazy². Pamięć o tragediach, które w tamtym czasie stały się udziałem prawie każdego domu w Kalantari, w dalszym ciągu tliła się w świadomości Adończyków. U niejednego powodowała nieprzyjemne dreszcze, już na samo jej wspomnienie.
Obawy przed wybuchem wojny i wszystkim, co złego ze sobą ona niesie, zalęgły się w niejednym sercu. Najbardziej lękano się tego, że sytuacja sprzed kilkunastu lat może się powtórzyć. A nikt nie miał zamiaru przechodzić przez to po raz kolejny.
W przeszłości mieszkańcy Adonu nie raz wykazali się wielkim charakterem i zawziętością w dążeniu do zwycięstwa. Nawet w starciu z przeważającymi siłami wroga. Potrafili dzielnie i bez narzekań znosić nawet najcięższe walki i całą wojenną zawieruchę. Jakkolwiek czas pokoju, jakim mogli się teraz cieszyć, nieco osłabiał ich czujność.
W pierwszej kolejności zdecydowano, aby gromadzić to, co mogło przechowywać się jak najdłużej. Bez obawy, że ulegnie zepsuciu bądź zniszczeniu. Cegły, deski, drewniane belki i dachówki pięły się na kolejnych stosach. Wszystko zgodnie z rozpisanymi wcześniej planami. Do tego oczywiście dochodziła żywność. Szczególnie taka, która nie wymagała zbytniego zainteresowania.
Zbierano przede wszystkim zboże, mąkę i nasiona warzyw. Równie ważnymi okazały się suszone mięso i zasypane solą beczki z wszystkim tym, co mogli zakonserwować. Dzięki nim nawet po przejściu najgorszego kataklizmu dało się wyżywić ludność.
Do magazynów dostarczano także paszę dla zwierząt. Bez ich pomocy słabi ludzie niewiele mogliby zdziałać. Do najgorszego szykowały się również domy medyków. Tylko tam żołnierze i inni poszkodowani mogliby szukać pomocy.
– Następny! – krzyknął nadzorca magazynu. – Pokaż papier. Co tam masz?
– Jak napisali – odparł mężczyzna w średnim wieku. – Piętnaście worków zboża, cztery belki siana i jeszcze…
– Widzę przecież! – warknął, spoglądając na papier. – Niczego nie brakuje? – dociekał.
– Nie! – Słysząc pewność w jego głosie, strażnik aż podniósł głowę i spojrzał zmęczonym wzrokiem na tamtego.
– Trzeci regał! – oddał mu papier. – Tam! – wskazał ręką.
– Myśli pan, że ta wojna przypałęta się aż tutaj? – chciał zacząć przyjacielską rozmowę.
– Dobry człowieku – westchnął. – Nie płacą mi za myślenie. Wykonuję tylko rozkazy. Nie śpieszno mi do niej. Bądź tak dobry i idź już. Zobacz – pokazał, wychylając się przez ramię mężczyzny – inni czekają. Następny!
Gromadzono tylko to, co naprawdę niezbędne. To nie przeszkadzało, co niektórym pomyśleć też o nieco mniej potrzebnych drobiazgach. Zapasy aromatycznych liści herbaty, pudru z ashotyny, a nawet koaru³ do fajek znajdowały się tu i ówdzie. Wszystko na szerokich i solidnych półkach. Dokładnie opisane i policzone.
W dalszej kolejności zajęto się składaniem ciepłych koców i innych okryć, mogących się przydać, gdyby całe nieszczęście miało się przedłużyć.
Potrzebowali również namiotów, na wypadek zniszczenia domów, świec do rozpraszania mroków nocy i oleju do lamp. Zbierano słomę pozostałą z zeszłorocznych zbiorów i narzędzia, które mogły się przydać, nie tylko na polu walki.
Przy współpracy miejskiego garnizonu i wybranej przez Landrasa, zaufanej grupy mieszkańców stolicy, cała zbiórka mogła przebiegać bez problemów. Zarówno tym z cechów, jak i pozostałym zobowiązanym do wniesienia swoich wkładów, wydawano stosowne dokumenty.
Potwierdzały to, co przekazali na rzecz kraju. Wszystko segregowano tak, aby w każdej chwili łatwo to znaleźć i móc użyć, gdyby zaszła taka potrzeba.
Meras zobowiązał się w swoim dekrecie, że co trzecią pełnię Hazara, w możliwie równych ratach, będzie zwracał należności. Każdy rozsądny i szanujący się kupiec, który miał jako takie pojęcie o handlu, wiedział, że taka okazja może się nie powtórzyć.
Na pewniejszą gwarancję nie mógł liczyć nawet od najlepszego wspólnika. Dla tych, którzy już po cichu liczyli zyski z królewskiego skarbca, takie gwarancje wydawały się wystarczające.
Król nie głowił się teraz nad tym, skąd weźmie na to pieniądze. Plany przygotowane przez Fere sprawdzały się bez zarzutu. W kolejce czekało już powiększanie i zbrojenie armii, która teraz wymagała zdecydowanie więcej uwagi. Bez przygotowanych do tego ludzi, mogli zapomnieć o jakimkolwiek sukcesie w trakcie walk.
Nie tylko królewskie rozporządzenia zachęcały w tym czasie do odwiedzenia stolicy. Wcale nie mniej ważną okazją, aby przyjechać do Kalantari, mógł być trwający zaledwie jeden dzień, Urodzajnik. Często nazywany przez to Małym Jarmarkiem. Może trochę przez złośliwość, a może przez przekorę tych, którzy do stolicy przybywali tylko jesienią.
Jego tradycja wywodziła się sprzed czasów świetności Adonu, jaką ten osiągnął za panowania dynastii żeglarzy⁴. Władzę dzierżyła wtedy dynastia Vorllend, która na kartach historii zapisała się tylko jednym.
Za wszelką cenę pragnęli przyłączyć do królestwa tereny, na których leżała potężna Puszcza Południowa wraz z sąsiednimi terytoriami. Stanęło na tym, że z wysyłanej na dalekie południe floty, wróciły tylko dwa statki. Nie osiągając przy tym zamierzonego celu. Po jednym słuch zaginął.
Zazwyczaj w okolicach dwudziestego drugiego malerien okoliczni handlarze zjeżdżali do stolicy, rozkładając swoje kolorowe i wypełnione po brzegi stragany. Głównie pierwszymi warzywami i czego nie wolno pominąć, zwierzętami pomocnymi w obejściu i gospodarstwie.
Klatki z psami, kotami czy kurami oraz zagrody z paradującymi dumnie rumakami i spokojnymi jak zawsze krowami, stawały na prawie każdym wolnym skrawku ulicy. Najlepsze miejsca oczywiście znajdowały się na głównym placu rynku, ale nie wszyscy mogli się tam zmieścić.
Ryk zwierząt i krzyki kupujących w równym stopniu niosły się po mieście. Mniej lub bardziej umilając wszystkim ten jeden niezwykły dzień w roku.
Dokładnie takie same widoki i hałasy towarzyszyły pierwszemu takiemu zgromadzeniu, które wedle wszelkich podań, miało miejsce w roku trzy tysiące sto pięćdziesiątym ósmym drugiej ery. Dynastia Vorllend pomimo niepowodzeń w przyłączaniu kolejnych terenów do ziem Adonu trzymała się całkiem dobrze.
Właśnie w tym roku na kraj spadła klęska wielkiej obfitości. Złożyła się na to łagodna zima, która szybko pożegnała się z Anuturią oraz innymi dzielnicami. Dodatkowo wyjątkowo ciepła wiosna sprawiła, że warzywa rosły z dnia na dzień. Nie inaczej wyglądała sytuacja w zagrodach wielu gospodarzy.
Panujący wtedy król Kamal, postanowił, aby dla uczczenia tak dobrego roku, zorganizować w stolicy jarmark. Wezwani przez swego władcę, zjechali się do Kalantari z całym swoim dobytkiem. Monarcha, widząc rzesze ludzi napływających z każdej strony, powiedział: _Oby każdy rok był nam tak pomyślny! Oby każdy był tak urodzajny!_
Od jego słów wzięła się nazwa jarmarku, pod którą jest znany w całym Adonie. Pomimo upływu lat i różnych losów dumnego kraju, tradycja przetrwała i jest kontynuowana.
A jak od samego początku, tak i teraz, zaczyna się od wygłoszenia uroczystego orędzia przy pomniku roztropnego króla. Ma to miejsce o wschodzie Kazara, a każde to przemówienie obowiązkowo kończy się pamiętnymi słowami. Ku uciesze zgromadzonych mieszkańców i przybyłych do stolicy gości.
W czasie, kiedy jedni rozglądali się za klientami i kolejnymi okazjami, aby talary wypełniły ich sakiewki, pozostali mieli zupełnie co innego na głowie.
Wielu spośród handlujących na Urodzajniku bardziej niż dbaniem o swoje interesy, zajmowało się tym, czego ich dolina i stolica doświadczyły w ostatnich dniach. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na przykry zbieg okoliczności, ale nie wszyscy podzielali takie zdanie.
W wielu gorących głowach, na przepełnionych ludźmi placach i w ciasnych, zadymionych od palącego się koaru gospodach, rodziły się pytania. Obawiano się nadejścia wojny. Tym bardziej że, powoli trwały przygotowania.
Opowiadano o przyjaciołach, którzy stracili życie podczas ostatniej powodzi. Wspominano tych, którzy nie mogli w tym roku odwiedzić jarmarku. Te i wiele podobnych spraw zaprzątały myśli tutejszych mieszkańców oraz odwiedzających plac targowy w Kalantari.
Każdy, kto widział, co się dzieje i umiał połączyć to w całość, z niemałymi obawami patrzył w przyszłość. Ukrywane od dawna i uśpione lęki, powoli budziły się do życia. Na razie nie potrafiły zasiać, paraliżującej wszelkie działania paniki, ale z każdym dniem rosły w siłę.
Krok po kroku burzyły twierdzę, jaką stanowiła nadzieja. Jedyna szansa na poprawę losu. Powoli i skutecznie rozdrapywały jej obronne blanki. Strach wlewał do serc zwątpienie.
Targ pełen Adończyków, zatroskanych o swoją przyszłość, stanowił dla nich idealną pożywkę. Wystarczyło jedno zdanie, jedno słowo za dużo, aby mogły zaatakować ze zdwojoną siłą.
Zamiast skupiać się na tym, co ważne, ludzie zaczęli roztrząsać sprawy, o których rok temu nikt nawet nie pomyślał. Strach rósł przez to w siłę, a nadzieja miała coraz mniej obrońców.
– Myślicie, że król dobrze robi, szykując się do wojny? – odezwał się jeden z kupców, oparty o swoją zagrodę pełną hałaśliwych gęsi.
– Też mi pomysł! A według ciebie, kiedy ta cała wojna przyjdzie!? – prychnął sąsiad. Patrząc na swojego przyjaciela, jak na kogoś, kto co najmniej postradał zmysły.
– A w ogóle będzie? – dopytywał z niedowierzaniem inny.
– Pomyśl trochę! Jeżeli Meras podjął decyzję o gromadzeniu zapasów, to coś musi być na rzeczy. – Nie ustępował sprzedawca gęsi, nie patrząc na to, że tamci nie do końca chcą uwierzyć w to, co mówi.
Widząc, że nie ma to najmniejszego sensu, machnął ręką i odwrócił się w stronę kobiety, która stanęła obok. Przyglądała się z zainteresowaniem na jego stadko. Podszedł do niej zadowolony.
Kobieta wybrała sobie trzy sztuki, a on szybko i zwinnie zapakował je do drewnianej skrzynki. Przywiózł je specjalnie na taką okazję. Uśmiechnął się do niej, schował talary do sakiewki, podziękował za zainteresowanie i wrócił do swoich kompanów.
– Słuchajcie! Od ostatniego Jarmarku Plonów nic się nie wydarzyło. Może tylko chcieli nas postraszyć? Nie słyszałem, żeby gdziekolwiek pojawiły się hordy Gawarczyków albo Barabantich.
– Poza tym, kto się ośmieli zaatakować królestwo? – wtrącił się do rozmowy kolejny. Ten przyjechał na jarmark z nowalijkami. Usłyszawszy ożywioną rozmowę, postanowił dołączyć.
– Mówcie sobie, co chcecie! Ja tam wolę nie ryzykować. Oddam, co napisali mi na papierze i zabieramy się stąd. Pojedziemy do Imenos. Do rodziny mojej żony. Byle dalej od stolicy! – Mówił coraz bardziej rozgorączkowany.
– Dlaczego tam?
– To chyba oczywiste! Gdzie mieliby atakować najpierw?
– No bez przesady! Nawet nie przejdą Mostu. A nasze wojska zrobią resztę. Ta wojna skończy się, zanim na dobre się zacznie.
– Myśl, jak chcesz. Mnie się jakoś do miecza nie spieszy.
– Słyszałem, jak ktoś wspominał, że podobno znów odrodzili się Barabanti – odezwał się ten, który miał stoisko z pierwszymi tego roku warzywami.
– Głupoty gadasz! Już zapomniałeś, że Szrama⁵ zrobił z nimi porządek?
– Coś w tym jest – dodał inny. – Przez wiele lat mieli spokój. Tak jak i my. Kto wie, gdzie się zaszyli? Krewni z Esty wspominali, że mogą siedzieć ukryci gdzieś poza puszczą. Mówię wam, nie bez powodu król zwołał w tamtym roku Wielką Radę. Wojna może nadejść w każdej chwili. Może dzikusy już idą na nas, a my tu spokojnie stoimy i dyskutujemy?
– Powiedział, co wiedział! Pomyśl trochę, zanim coś palniesz! Jakby byli blisko, to już byśmy o tym wiedzieli.
Nie znajdując sensownej odpowiedzi na dręczące ich problemy, rozeszli się do swoich stoisk. Dzień zapowiadał się nie najgorzej. Wiosna przechodziła łagodnie, a lato czekało następne w kolejce. Wiele podobnych dyskusji dało się słyszeć na całym placu targowym.
Inny, równie poważny problem, stanowiła obecna sytuacja powodzian. Lestros powoli podnosiło się ze zniszczeń. Z każdym dniem zaczynało przypominać miejsce, które nie tak dawno potężny żywioł zniszczył w możliwie najgorszy sposób. Tak czy inaczej, obecna sytuacja ludności nie napawała optymizmem. Pomimo usilnych starań króla i jego doradców.
Chcąc im nieco ulżyć, Meras zaniechał poboru zapasów, o których mówiły postanowienia Rady. Mieli wystarczająco dużo własnych problemów. Sami potrzebowali teraz każdej pomocy.
Pośród licznych, dużych i wystawnych namiotów znalazł się ktoś, komu wystarczył tylko niewielki, składany stolik. Do tego proste krzesło, pozwalające choć na chwilę odpocząć zmęczonym nogom. Stoisko inne od wszystkich, nie zwracałoby na siebie szczególnej uwagi, gdyby nie jeden drobny, ale istotny szczegół. Jego właścicielka.
Wyglądało, że nigdzie jej się nie spieszy. Ledwo co przyszła na targ, choć Kazar dawał już dużo przyjemnego ciepła. Znalazłszy mały skrawek wolnego miejsca, rozłożyła tam poręczny mebel, który bez problemu mogła wziąć do ręki i przenieść się gdzie indziej. Pozdrowiła szerokim uśmiechem kilku handlujących obok i kładąc na ziemi plecak ze swoim towarem, rozejrzała się dookoła.
Po krótkiej rozmowie z sąsiadem zaczęła powoli rozkładać swoje skarby. Małe, lecz eleganckie pudełka, szybko zapełniły cały blat. Reszta została w wygodnej torbie, czekając na swoją kolej.
Ona tymczasem stanęła obok i spoglądała na przechadzających się alejką, w której handel trwał w najlepsze. Jedni przechodzili obojętnie, inni zerkali z zaciekawieniem.
Jej twarz, chociaż spokojna, wydawała się nieco zamyślona. Rozterki serca malowały się nieprzyjemnymi zmarszczkami na jej czole i w kącikach ust. Oczy błądziły gdzieś we wszystkich kierunkach, jakby szukały kogoś bliskiego.
Spoglądając na stolik, poprawiła kilka pudełek, które stały niechlujnie. Westchnęła ciężko, wiedząc, że takie rozmyślania nie mają sensu. Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła chodzić to w jedną, to w drugą stronę.
Pozostało jej tylko czekać na klientów. Nie minęło pół kolejdy, gdy do stoiska podeszła pierwsza zainteresowana. Dziewczęta wyglądały na rówieśniczki. Po uśmiechach i przyjacielskim uścisku dało się poznać, że obie znają się bardzo dobrze. Serdeczną rozmowę przerwały im inne kobiety, które szukały wśród rozłożonych drobiazgów czegoś dla siebie.
Niektóre odchodziły dalej, inne decydowały się na zakupy. Zadowolenie z nowego nabytku od razu dało się zauważyć. Zarówno na twarzach kupujących, jak i tej, która od kilku lat sprzedawała swoje wyroby na Urodzajniku.
Radość, jaką sprawiała innym, znaczyła dla niej dużo więcej niż wszystkie talary, jakie mogła tu zarobić. One też wydawały się potrzebne i pozwalały na samodzielność, do której powoli musiała się przyzwyczajać. Teraz jednak nie głowiła się nad tym zbytnio.
Znów zaczęła przerwaną rozmowę i czas zdawał się płynąć szybciej. Kolejne klientki przychodziły i odchodziły. Plecak zaczynał powoli świecić pustkami. A ona nie mogła się nadziwić, że pomimo tylu handlujących ludzie przychodzili akurat do niej.
Cieszyło ją to bardzo i pozwalało przynajmniej na moment zatrzeć niemiłe wspomnienia. Tych w ostatnim czasie nazbierało się dość sporo.
Mały Jarmark szczycił się dużym powodzeniem, jednak mijał zdecydowanie za szybko. Tradycja przodków zobowiązywała i nikt nie śmiał tego podważać. Kiedy Kazar powoli, lecz nieubłaganie opadał w stronę zachodniego horyzontu, plac targowy zaczął się wyludniać.
Ucichły hałasy zwierząt i głośne krzyki przekupek. Zagrody i spiżarnie wypełniły się tym, czego każdy potrzebował. Wyglądało na to, że jak co roku wszyscy znaleźli to, czego szukali.
Kupcy odwiedzający dziś Kalantari powoli pakowali to, co zostało. Wielu z nich zdecydowało się od razu wypełnić rozkazy Merasa i zawieść swoje towary do królewskich magazynów. Tym bardziej że w ten sposób mogli zaoszczędzić czas, potrzebny na kolejną podróż do stolicy. Ci, którzy już spełnili swój obowiązek, udawali się do swoich domów i stęsknionych rodzin.
Na całe szczęście zielone warzywa, które stanowiły jeden z podstawowych produktów na Urodzajniku, w tym roku obrodziły. Gospodynie mogły przebierać i szukać tych najlepszych. Pozwalało to, choć na chwilę uciszyć niespokojne lęki, które od jakiegoś czasu pozwalały sobie na coraz więcej.
Tegoroczny Mały Jarmark wydawał się prawdziwym sukcesem. Już od dawna nie sprzedano tylu zwierząt, które równie chętnie, co wśród przybyłych z okolicznych wiosek, znajdowały nabywców w samym Kalantari. Każdy zaradny mieszkaniec stolicy zaopatrywał się we wszystko, co w jakikolwiek sposób mogło mu pomóc w przyszłości.
Gromadzenie zapasów na Urodzajniku miało związek nie tylko z obawami o przyszłe dni, ale przede wszystkim ze świętem Merehmeg. Kiedy Kazar znikał za horyzontem tylko na kilka godzin, w dolinie Rimia i całym Adonie świętowano.
Niepamiętane dziś początki tej tradycji, sięgały do zamierzchłych czasów sprzed ustanowienia królestwa. Dziś znaczyły dla wszystkich bardzo wiele. Szczególnie w tak niepewnych czasach, kiedy obawiano się najgorszego.
Dziewczyna z małym drewnianym stolikiem sprzedała w tym roku wszystko, co przyniosła na targ. Kiedy późnym popołudniem ostatnia klientka odeszła zadowolona, zaczęła składać swoje sprzęty do zupełnie pustego plecaka. Przy niewielkiej pomocy przyjaciółki udało jej się szybko z tym uporać.
Wpierw zgarnęła do skórzanej sakiewki talary, które otrzymała jako wynagrodzenie za swoją pracę. Obszyty złotą tasiemką woreczek ledwo dało się zawiązać. Kiedy wszystko zostało posprzątane ruszyły spokojnym krokiem w stronę dzielnicy Adon.
– Dasz się zaprosić na szklankę gleriasy⁶? – zapytała koleżankę.
– Chętnie! – odparła.
– Gdzieś tu widziałam serpel⁷. Uwierz mi, padam z nóg!
Ten jarmark mogła bez wahania zaliczyć do udanych. Postanowiła, że przynajmniej w ten prosty sposób uczci swój mały sukces. Wspomniany serpel znalazły dość szybko.
Ku ich zaskoczeniu kolejka wydawała się całkiem długa. Na całe szczęście dwie młode dziewczyny, które obsługiwały klientów, uwijały się sprawnie. Kilka chwil później dziewczęta mogły cieszyć się orzeźwiającym sokiem.
– Miałaś w tym roku dużo szczęścia. Sprzedałaś całą biżuterię – zauważyła przyjaciółka, która dalej nie mogła się temu nadziwić.
– No tak Cecylio. Jakoś tak wyszło – odpowiedziała. – Już dawno nie sprzedałam tak dużo na Urodzajniku. Pieniądze przydadzą się na pewno. Nie mogę cały czas oglądać się na wujka.
– Masz szczęście, że Miriel i inne dziewczynki pomogły ci ją robić.
– Tak. Myślę, że chyba powinnam się z nimi podzielić. A ile było przy tym śmiechu i zabawy.
– Oczywiście – uśmiechnęła się Cecylia. – Jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat dorobisz się prawdziwej fortuny.
– Nie wygłupiaj się! Wiesz dobrze, że pieniądze nie są tu najważniejsze. Cieszę się, że ludziom podoba się moja biżuteria. Cała reszta to tylko dodatek.
– Przyznasz sama, bardzo miły dodatek? – nie ustępowała.
– Czy miły, to nie wiem. Na pewno bardzo przydatny.
– Pewnie. Wiesz, tak się zastanawiałam – mówiła, trzymając mocno szklankę.
– Nad czym!? – przerwała jej niecierpliwie.
– Może za rok stanę obok ciebie z moimi obrazami. Co o tym myślisz?
Aleo tylko się uśmiechnęła i odstawiając szklankę na bok, spojrzała na nią całkiem poważnie.
– Też chciałabyś dorobić się fortuny? – zapytała z przejęciem w oczach.
– Oj przestań się wygłupiać! Tak tylko myślałam.
– Wiem, wiem. Nie gniewaj się. Jestem dziś w wyjątkowo dobrym humorze.
– I przez to pleciesz takie głupoty! Lepiej zostawię ten sok, bo i ja zaraz zacznę.
Dziewczyna wyglądała na obruszoną, ale przyjaciółka dobrze wiedziała, że to tylko takie przekomarzanie. Kiedy dokończyły, odstawiły szklanki i podziękowały za wszystko. Zaraz poszły w stronę ulicy Namisa Drugiego Naśladowcy.
Idąc, rozmawiały o tym, co leży im na sercu. Aleo od razu wyczuła, że nie wszystko jest takim, jak wydaje się na zewnątrz. Cecylia chciała odprowadzić swoją najlepszą przyjaciółkę. Każda chwila w towarzystwie Aleo pozwalała jej oderwać się od szarej rzeczywistości i przykrych wspomnień.
Od czasu wyjazdu Sorna dziewczyna nie przypominała dawnej, wesołej i pogodnej osoby. W jej młodym sercu został niezatarty ślad, który od czasu do czasu dawał o sobie znać. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet nie miała okazji, aby poukładać skołatane myśli.
Pozostawała jej nadzieja, że chłopak kiedyś wróci. Sama nie potrafiła sobie z tym poradzić, a nie miała nikogo, z kim mogłaby szczerze o tym porozmawiać. Nikogo, poza Aleo. Tak jej się przynajmniej wydawało.
Kiedy lato dobiegło końca, a jesień jeszcze na dobre się nie rozpoczęła, właśnie wtedy na świat przyszła Cecylia. Pierwsze dziecko szczęśliwych rodziców.
Urodzona trzydziestego drugiego halerien, na trzy lata przed wybuchem Wielkiej Zarazy, wydała swój pierwszy w życiu krzyk, żeby potem stronić od niego jak to tylko możliwe.
Firiel i Iktodios nie posiadali się z radości. Codziennie widzieli, jak ich pociecha z każdym dniem rośnie i patrzy na nich tak ufnym wzrokiem, jak tylko dziecko potrafi patrzeć na ojca i matkę. W niewielkim, cichym domu w dzielnicy Kaestra pojawiły się radosne dźwięki gaworzenia, które z czasem zmieniły się w pierwsze słowa. Potem w pierwsze zdania i setki zadawanych pytań.
Dwa lata później dziewczynka z zaciekawieniem i pewnym niepokojem przyglądała się na swojego brata Cyriusa. Po kolejnych dwóch latach, które zarówno dla jej rodziny, jak i dla wielu innych rodzin ze stolicy były prawdziwym koszmarem, mogła bawić się z Celestem. Kruczoczarne, kręcone włosy i znamię na lewej dłoni zostały mu po ojcu. Dobrotliwe spojrzenie i rysy twarzy miał po Firiel.
Nauczeni przez rodziców, zawsze dbali o siebie nawzajem i wspierali się w każdej sytuacji. Gdy bracia mieli jakiekolwiek problemy, starsza siostra okazywała się ich najlepszym wsparciem. Ona też korzystała z ich pomocy, kiedy nie mogła sobie z czymś poradzić.
Chłopcy szanowali ją, chociaż nie przeszkadzało im to w żaden sposób, aby od czasu do czasu wykręcić jakiegoś psikusa. Dziewczyna najczęściej nie porywała się do tak szalonych wygłupów, jak jej bracia, ale nigdy nie gniewała się na nich dłużej niż kolejdę.
_Najlepszy tata_ – tak lubiły nazywać go dzieci. Iktodios pochodził z rodziny z dużymi tradycjami łowieckimi. Podobnie jak większość jego przodków, on także został łowczym. Ucząc się od najmłodszych lat tego niełatwego fachu, doszedł z czasem do takiej wprawy i zręczności, że mało kto potrafił mu w tym dorównać. Bystre spojrzenie i smukła twarz wyróżniały go pośród innych.
Zawód należał do jednego z najbardziej poważanych. W Kalantari działał cech myśliwski. Przede wszystkim dostarczali najlepszą dziczyznę i inne skarby z okolicznych lasów. Poza tym opiekowali się znalezionymi, rannymi zwierzętami i odpowiadali za wyłapywanie grasujących tam kłusowników.
W tej kwestii mieli takie same prawa jak żołnierze ze stacjonującego w mieście garnizonu. Zimą dokarmiali zwierzęta i sprawdzali ich stan. Dzięki temu mogli zaplanować, ile sztuk mogą upolować w kolejnym roku.
Obecne polowania różniły się od tych sprzed kilku czy kilkunastu lat. Raz, że obecny król szczególnie za nimi nie przepadał, a poza tym wymagały pewnych nakładów. Królestwo miało ważniejsze potrzeby i z czasem zaniechano wystawnych wyjazdów z całym dworem i świtą na czele.
Teraz o takich rozrywkach prawie już zapomniano, a członkowie cechu pomimo licznych prób, nie zdołali przekonać Merasa do zmiany zdania. Sprawy państwowe zajmowały całą jego uwagę.
Dzięki wyuczonemu fachowi w domu Iktodiosa nigdy nie brakowało dobrze przyrządzonej dziczyzny. Na rodzinnym stole mogli też raczyć się smakiem dziko rosnących jagód czy aromatycznych ziół i przypraw, które przywoził ze swoich wędrówek po Lesie na Przedgórzu. Odwiedzając to miejsce, znał je niemal na wylot i dobrze wiedział, co kryje się w jego najgłębszych czeluściach.
Razem z innymi łowczymi polowali na różne zwierzęta. Większe i mniejsze. Mężczyzna najbardziej ze wszystkich lubił wyprawy na niedźwiedzie. Darzył je wielkim szacunkiem, za ich siłę, mądrość i spryt. Uważał je za najszlachetniejsze ze wszystkich leśnych zwierząt.
W ich domu wisiało kilka pokaźnych skór, zdobytych jeszcze podczas polowań z jego ojcem. Wiele innych zdobiło salę tronową i reprezentacyjne komnaty w Granitowym Pałacu.
Matka Cecylii pochodziła z Kalantari. Druga w kolejności z czterech podobnych do siebie sióstr. W niewielkim ogródku uprawiała kwiaty, z których szykowała bukiety na przeróżne okazje. Czasami sprzedawała je na jarmarkach, ale wszyscy i tak wiedzieli, gdzie mieszka, gdy akurat potrzebowali kolorowej wiązanki. Miała do tego prawdziwy dar.
Ponadto zajmowała się domem. Dzieci i mąż dawały jej tyle radości. Firiel, zawsze spokojna i opanowana, potrafiła pocieszyć, gdy jej maluchy przychodziły z jakimś problem, ale i skarcić, gdy widziała, że ich zachowanie przekracza granice dobrego wychowania.
Wspierana przez męża i najbliższą rodzinę, każde swoje dziecko traktowała jak prawdziwy skarb. Radość sprawiały jej ich pierwsze słowa i kroki, wykonywane samodzielnie z niemałym trudem. Jako matka traktowała swoje pociechy sprawiedliwie. Jak nikt inny potrafiła im wytłumaczyć, co mogą robić, a czego im nie wolno.
Od najmłodszych lat uczyła je poszanowania dla starszych, poczucia obowiązku i kulturalnego zachowania wśród innych ludzi. Uważała, że tylko w ten sposób człowiek może być szczęśliwy i szanowany przez innych.
Bracia Cecylii nie wyobrażali sobie innego zajęcia, jak pójść w ślady ojca. Iktodiosa traktowali zawsze jako niedościgniony wzór. Nie bez powodu zabierał on chłopców na swoje wyprawy. Gdy tylko trochę podrośli nie dało się ich utrzymać w domu. Zawsze pierwsi do wszystkiego. Chętnie pomagali ojcu w jego niełatwej pracy.
Ten uczył ich wszystkiego, co wiedział na temat oprawiania zwierząt. Szybko przełamali pierwsze związane z tym lęki i prowadzeni przez niego jak za rękę, stali się jego pomocnikami. Dzięki temu poznali zupełnie nowy świat. Z czasem nauczył ich także wyszukiwania ziół, odczytywania śladów na śniegu i wielu innych rzeczy związanych z tym zajęciem.
Spokojniejsza siostra nie darzyła zamiłowań Cyriusa i Celesta aż taką sympatią. Oczywiście ona też czasami podpatrywała i uczyła się łowieckiego fachu. Tak czy inaczej, większość czasu spędzała z Firiel. Kolorowe kwiaty i wzorzyste kompozycje od zawsze przyciągały jej uwagę.
Swoją prawdziwą pasję i zajęcie, któremu chciała się poświęcić później, odkryła dość wcześnie. Całkiem przypadkowo. Sama tak często powtarzała. Miało to miejsce gdzieś przed jej piątymi urodzinami.
Wysłana po jakiś drobiazg do stojącego za domem budynku, znalazła tam wielki biały pergamin. Powyżej, na wąskim stole, stał słoik z farbą. Pergamin miał posłużyć do przygotowania transparentu urodzinowego.
Ta widząc kiedyś, jak mama malowała kolorowe wzory na ścianie w jej pokoju, postanowiła sprawdzić, czy i jej się to uda. Podniosła pędzel, który leżał obok. Odkręciła pokrywkę i zaczęła tworzyć swoje pierwsze dzieło.
Prawdę mówiąc, talent, który wtedy odkryła, bardziej uwidocznił się na jej ubraniu niż na pergaminie. Jednak nie zniechęciło to młodej artystki. Od tej pory wiedziała, że chce malować. A jej pierwszy obraz zachowano na pamiątkę. Do dziś wisi nad jej łóżkiem.
Lata mijały, a dziewczyna nabierała coraz większej wprawy. Rodzice na każdym kroku wspierali ją i starali się pomóc na tyle, na ile mogli. Widząc niezwykłe zdolności swojej córki, postanowili wysłać ją do akademii.
W Kalantari i innych miastach Adonu akademią nazywano instytucję, w której dzieci mogły nauczyć się tak ważnych umiejętności, jak czytanie, pisanie oraz rachunki. Poza tym mogły rozwijać swoje pasje pod okiem doświadczonych nauczycieli, którzy specjalizowali się w wielu dziedzinach wiedzy.
Wyróżniano kilka stopni, których przejście wymagało pozytywnego wyniku na egzaminie kończącym. Najważniejszy etap nauki trwał dziewięć lat. Od szóstego do piętnastego roku życia. W stolicy działały trzy akademie, w tym jedna na poziomie wyższym. Pozostałe kształciły tylko na sześcioletnim poziomie podstawowym i trzyletnim poziomie średnim.
Na poziom wyższy mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. Nauka trwała tam minimum cztery lata i wymagała ponoszenia znacznych kosztów.
Największa i najbardziej szanowana akademia w państwie znajdowała się w Imenos. Pobierało tam nauki wielu władców Adonu i innych, którzy w znacznym stopniu przyczynili się później do rozwoju wiedzy. Potężna biblioteka przechowywała tysiące ksiąg i map, po które często przyjeżdżali nauczyciele i badacze z całego kraju, a nawet i z sąsiedniej Simi.
Nauka w akademii trwała od pierwszego ellerien do trzydziestego halerien, z kilkoma przerwami na święta czy inne okazje. Zaczynając od najprostszych umiejętności, z każdym kolejnym rokiem dzieci poznawały otaczający ich świat.
Uczyły się tego, jak działa państwo, po co im wojsko, kiedy i jak sadzić rośliny, żeby zebrać dobre plony. Poznawały też dzielnice królestwa, najważniejsze szlaki, nazwy mórz i pasm górskich. Na nocnych zajęciach oglądały gwiazdy i rozpoznawały ich nazwy. Uczono ich historii kraju, imion królów i królowych, a także najważniejszych wydarzeń z minionych lat. Słuchały pieśni, baśni i legend, które stanowiły ich tradycję.
Wiedza, choć bardzo przydatna, to jednak kosztowała. Tylko ci rodzice, którzy mieli środki, aby zapłacić za naukę swoich dzieci, mogli je tam posłać. Nauka stanowiła przywilej, a nie obowiązek. Na to też znaleziono sposób.
Najczęściej wyglądało to tak, że najstarsze dziecko uczyło swoje młodsze rodzeństwo. Nauczyciele z akademii nie pochwalali tych praktyk. Jednak dzięki temu dużo więcej młodszych mieszkańców królestwa umiało pisać i czytać oraz liczyć.
Pierwszy dzień w murach akademii dla każdego dziecka oznaczał wielkie przeżycie i tysiące nowych, niezapomnianych wrażeń. Spotkanie z rówieśnikami i nauczycielami zostawało w pamięci na długie lata. Nie inaczej wspominała to Cecylia.
Nastawiona bardzo pozytywnie do tego pomysłu, z każdym dniem bliżej początku wiosny traciła zapał i zainteresowanie. Pojawiły się obawy, z którymi Firiel musiała walczyć przez dłuższy czas.
Na szczęście przekonała ją, że nie ma się czego obawiać, a pierwszy dzień wiosny w roku czterysta dziewięćdziesiątym czwartym jej córka zapamiętała jak nic innego wcześniej.
Wszystko za sprawą innej dziewczynki. Niby zwykłej i niepozornej. Jednak Cecylia od razu zwróciła na nią uwagę. Przede wszystkim do wspólnej sali pierwszego rocznika przyprowadził ją lekko siwiejący pan w eleganckim wojskowym mundurze. Poza tym ani nie płakała, jak niektórzy, ani się nie uśmiechała.
Patrzyła po innych z lekko wystraszonym wzrokiem. Kiedy ją zauważyła, przypatrywała się Cecylii z uwagą. Potem pożegnała się ze swoim opiekunem. Następnie tak, jak pozostałe dzieci usiadła na wygodnej, jasnoniebieskiej poduszce, którą dostała od niego.
Będąc jeszcze pod wrażeniem tylu nowych rzeczy naraz, Cecylia nie usłyszała, kiedy nauczyciel przeczytał jej imię. Dziewczynka wstała i przywitała się z pozostałymi, a ona nie mogła oderwać wzroku od drobnego szczegółu, który bez wątpienia odróżniał ją od pozostałych dzieci na sali. Oczy, nos i cała twarz wyglądały zwyczajnie, ale te długie, kręcone i rubinowe włosy nie dawały jej spokoju.
Cecylia wiedziała wtedy, że musi jak najszybciej lepiej ją poznać. Jak nic innego chciała mieć koleżankę, z którą mogłaby się bawić. Inne dziewczynki z klasy nie wydawały jej się szczególnie interesujące. Poza tym kilka z nich znała z podwórka. Początkowy strach szybko ustąpił miejsca ciekawości.
Jednak sprawy nie układały się tak, jak to sobie zaplanowała. Rubinowowłosa nieznajoma zawsze siadała nieco obok. Z nikim nie rozmawiała, a odpowiadała tylko na pytania nauczycieli. Czasem zerkała w jej stronę, a ją przechodziły po plecach paraliżujące dreszcze i nie wiedziała, jak powinna się zachować. W tym spojrzeniu widziała coś, czego nie potrafiła wytłumaczyć.
Kiedy kolejne próby poznania tajemniczej koleżanki nie przyniosły efektu, Cecylia stwierdziła, że czas najwyższy udać się po pomoc. Musiała zaryzykować. Jak zawsze w takiej sytuacji, zwróciła się do Firiel. Kładąc na podłodze swoją teczkę na zeszyty podbiegła i z całych sił przytuliła się do niej.
– Już jestem, mamo! – powiedziała głośno i wyraźnie.
– Cecylia! – zdziwiła się kobieta, odchodząc na chwilę od gotującej się w garnku zupy. – Stało się coś? – zapytała z troską.
Córka zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tajemniczo. Usiadła przy stole i łapiąc łyżkę w dłoń, czekała na talerz z gorącym wywarem. Pachnącym po całym domu wspaniałym aromatem.
– Mamo – odezwała się nieco niepewnie, trzymając nad talerzem kolejną łyżkę zupy. Wyglądało to tak, jakby miała coś do ukrycia. Kobieta spojrzała na nią z zaciekawieniem. Szybko dostrzegła zaniepokojenie w oczach córki.
– Słucham – odparła spokojnie. – Chciałaś mi coś powiedzieć? – dodała, widząc, że dalej się waha.
– Tak – wydusiła z siebie dość niepewnie.
– Coś się stało w akademii? Dokuczają ci? – próbowała dociekać, widząc, że córka chce o czymś powiedzieć, ale najwyraźniej nie wie jak. Chciała być delikatna, ale musiała dowiedzieć się, w czym problem, jeśli miała jej pomóc.
– Nie, nie! – odparła stanowczo. – Wszystko jest takie ciekawe. Dzisiaj oglądaliśmy kwiaty rosnące na łące, a jutro będziemy rysować swój ulubiony! – ekscytowała się dziewczynka.
– Może ci pomóc?
– Dziękuję mamo. Poradzę sobie! – uśmiechnęła się do niej, biorąc kolejną łyżkę do buzi.
– Nie bój się Cecylio. Przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim – dodała.
– No, bo w mojej klasie jest taka jedna dziwna dziewczynka – wydusiła w końcu z siebie. Poczuła przy tym niemałą ulgę.
– Dlaczego mówisz, dziwna? Pamiętaj, że nieładnie tak o kimś mówić. Możesz sprawić jej przykrość. Opowiesz mi coś więcej o niej?
– Wiem mamo. Przepraszam – zachmurzyła się trochę.
– No już dobrze. Nie gniewam się. To jak? Powiesz mi o koleżance? – zapytała, uśmiechając się i głaszcząc ją po głowie.
– Próbowałam ją poznać. Tylko nie wiem jak. To niemożliwe! Zawsze siedzi obok. Nikt się do niej nie odzywa. Ona też się do nikogo nie odzywa. Zawsze przychodzi z jakimś panem ubranym w mundur. Widziałam takie u żołnierzy przed zamkiem. No i te dziwne włosy – Cecylia mówiła jak rozgorączkowana.
– Włosy! Jakie włosy? Coś z nimi nie tak? – zapytała z zaciekawieniem matka.
– No normalne. Tylko takie inne. Prawie jak wiśnie z naszego sadu – dodała.
Kobieta spojrzała lekko wystraszonym wzrokiem. Zamyśliła się na chwilę. Do tej pory miała wątpliwości, czy to, co opowiadały inne kobiety na rynku, jest prawdą. Jednak słowa córki zdawały się to potwierdzać. Nigdy jej nie widziała, ale taki opis mógł pasować tylko do jednej osoby. Takie dzieci żyły tylko w starych adońskich legendach. _Dziecko Pierwszej Krwi. Arikera!_⁸
Tylko że bardziej od koloru włosów martwiło ją to, co działo się potem z nimi w tych opowieściach. _A jednak to prawda_ – myślała sobie. _Rubinowowłosa dziewczynka przeżyła zarazę. Jak to możliwe?_ Teraz już wiedziała, co odpowiedzieć córce.
– Cecylio, posłuchaj mnie uważnie – zwracając się do niej, prawie szeptała. – Jeżeli jest, tak jak mówisz, to musisz wiedzieć, że ta dziewczynka to ktoś naprawdę niezwykły. To bliska krewna naszego króla Merasa. Rozumiesz?
Pokiwała twierdząco głową. W jednej chwili jej oczy powiększyły się, a łyżka o mało nie wypadła z ręki. Tego się nie spodziewała.
– Musisz wiedzieć, że jej tata walczył na wojnie. Niestety nie wrócił z niej. Miałaś wtedy trzy latka. Nie możesz tego pamiętać. – Mówiła spokojnie, trzymając ją za rękę. Sprawa wyglądała na naprawdę poważną, a córka z przejęciem wpatrywała się w swoją matkę. – Potem przyszła Wielka Zaraza. Pamiętasz? W ostatniej chwili zdążyliśmy wyjechać do naszej ciotki, do Inel. Z tego, co wiem, jej mama pomagała wtedy chorym. To przykre, ale zaraziła się i już nic nie dało się zrobić. Dziewczynkę uratowano, ale nie wiem w jaki sposób.
– To znaczy, że jest sama? Nie ma mamy ani taty? – mówiła z trudem, powstrzymując napływające do oczu łzy.
– Tak moja droga. Jak dobrze pamiętam, nie ma też rodzeństwa. Teraz podobno mieszka w Granitowym Pałacu. A ten pan w mundurze, to jej wujek, brat jej mamy. Odpowiada za nasze wojska. Wiesz, jak nazywa się ta dziewczynka?
– Zapomniałam. To takie dziwne imię.
– Cecylio! Co ja ci przed chwilą mówiłam? Nie wolno nikogo obrażać.
– No przepraszam, nie chciałam – poprawiła się szybko.
– Nazywa się Aleo. Aleo Darke – powtórzyła dobitniej.
– Aleo! – prawie krzyknęła. – Teraz już zapamiętam!
– Zapamiętaj urwisie – potargała ją po włosach.
– To ja już idę do siebie! – stwierdziła, wstając od stołu. Miała już wybiec z kuchni, kiedy w drzwiach zatrzymały ją słowa matki:
– Cecylio!
– Co mamo!?
– Talerz. Odstaw go, gdzie trzeba.
– Przepraszam. Zapomniałam.
Na to nic już nie odpowiedziała. Poważny grymas twarzy szybko zastąpił uśmiech. Dziewczynka posprzątała po sobie i pobiegła czym prędzej do swojego pokoju. _Teczki też zapomniała_ – pomyślała Firiel, zerkając na podłogę. _Kochany urwis._
Pomoc Firiel jak zwykle okazała się nieoceniona. Cecylia dużo lepiej rozumiała zachowanie swojej rówieśniczki. W dalszym ciągu starała się, aby z nią porozmawiać. W ten czy inny sposób. W dalszym ciągu bez powodzenia. Dopiero po dwóch ilanach od rozpoczęcia nauki w akademii, pojawiły się pierwsze oznaki odmiany.
Dzień wydawał się zwyczajny. Jak wiele innych dni. Siedząc na swojej poduszce, czekała na pierwszą lekcję. Koleżanka przyszła trochę później. Dziś nikt jej nie przyprowadził. Kiedy tylko weszła do klasy, od razu ruszyła w jej stronę. Cecylia po raz kolejny poczuła dziwne ciarki na plecach.
– Bądź zdrowa! Jestem Aleo.
– Bądź zdrowa! – wydusiła z siebie trochę niepewnie. – Cecylia – tylko na tyle potrafiła się odważyć.
Na tym zakończyły swoją rozmowę. Dziewczynka usiadła obok, a nauczyciel wszedł do klasy i dał znać, że zaczynają lekcję. Ona jeszcze nie wyszła z pierwszego szoku. Co jakiś czas zerkała kątem oka w jej stronę. Twarz nie zdradzała niczego. Obojętna jak zawsze, siedziała i słuchała. Dzisiaj poznawali literę „K”.
Z dnia na dzień nawiązywało się coraz więcej znajomości. Cecylia poznała dobrze prawie całą klasę i chętnie się z nimi bawiła. Od czasu do czasu próbowała odzywać się do Aleo, ale to nie pomagało. Nowa znajoma nawet nie reagowała na jej zaczepki. Stała, spoglądając przez okno.
Taka sytuacja mogłaby trwać jeszcze przez długi, długi czas. Jednak trudny do przewidzenia zbieg okoliczności, a może zwykły przypadek, odmienił życie obydwu dziewczynek. Oczywiście wtedy nie zdawały sobie z tego sprawy, ale los Cecylii został nierozerwalnie spleciony z przeznaczeniem drugiej już na zawsze.
Pierwszy rok nauki zbliżał się powoli do końca. Aleo, podobnie jak inne dzieci, wracała po skończonych zajęciach do domu. Coraz rzadziej przychodziła ze swoim wujkiem. Do domu miała najbliżej ze wszystkich, bo Akademia Iglehema⁹ znajdowała się nieopodal Granitowego Pałacu.
Teraz już prawie wszyscy wiedzieli, że jej dom różni się trochę od innych. Tak czy inaczej, dla niej nie miało to znaczenia. Choć prawie do nikogo się nie odzywała, to wolała siedzieć tutaj niż w swoim pokoju na północnej wieży zamku.
Cecylia nabrała dużo więcej odwagi. Wiedziała, że lepszej okazji, żeby z nią porozmawiać i tak nigdzie indziej nie znajdzie. Pomyślała, że jak nikt ich nie będzie widział, to Aleo może w końcu się do niej odezwie.
Do tej pory ich rozmowy ograniczały się tylko do porannego i popołudniowego pozdrowienia. Tym razem zamiast do domu, poszła za nią. Skradając się między ulicami, śledziła czujnym wzrokiem Aleo.
Ta, idąc spokojnie w stronę zamku, nie zauważyła ciekawskich oczu, które dokładnie obserwowały każdy jej krok. Szukali najlepszej okazji do ataku, nie zdając sobie sprawy, że to, co zamierzają zrobić, może komuś sprawić przykrość.
Nagle zza rogu jednego z mieszkań wyskoczyło kilku chłopców. Wszyscy zaczęli coś wykrzykiwać w stronę dziewczynki, która stanęła w miejscu, bojąc się iść dalej.
Cecylia stała za daleko, żeby cokolwiek zrozumieć. A urwisy, zamiast dać jej spokój, zaczęli ją popychać i ciągnąć za włosy. Stwierdziła, że nie może pozwolić na takie traktowanie koleżanki.
Zebrała w sobie całą odwagę, jaką w tym momencie potrafiła zebrać. Podniosła z ulicy kilka niewielkich kamyków i ruszyła w ich stronę. Dopiero teraz usłyszała głośne okrzyki.
– Dziwak! Rudzielec! Bękart! – Nie wszystkie rozumiała, ale żaden jej się nie podobał. Musiała działać i to szybko.
Widząc, że Aleo nie próbuje się bronić, postanowiła zaatakować. Stanęła niedaleko. Wzięła pierwszy kamyk do prawej ręki i rzucając go z całych sił, próbowała celować w jej oprawców. Potem rzucała jeden po drugim, nie patrząc nawet czy trafiła. Krzyczała przy tym na całe gardło:
– Zostawcie ją! Zostawcie! Odczepcie się!
Chłopcy zdziwieni tym nagłym i niespodziewanym atakiem dali spokój dziewczynce. Teraz musieli przejść do obrony. Widząc po drugiej stronie córkę Iktodiosa w lot zrozumieli, że lepiej z nią nie zaczynać. Zaczęli uciekać co sił w nogach. Jeden zdążył się odwrócić i krzyknął w jej stronę:
– Zostaw tego dziwaka!
– Powiem o wszystkim tacie! – odparła. Wszyscy trzej zniknęli zaraz w kolejnej ulicy.
Natychmiast podbiegła do poszkodowanej, aby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. W wąskiej uliczce nieopodal zamku nie zobaczyła nikogo, komu mogłaby się poskarżyć na urwisów. Teraz nie zawracała sobie tym głowy. Czym prędzej pozbierała porozrzucane książki i zeszyty do nauki liter i liczb.
Spojrzała na zapłakaną twarz Aleo. Ciągle czuła, jak trzęsą jej się ręce. Dopiero teraz docierało do niej, co tak naprawdę zrobiła. Ona patrzyła na koleżankę jak na jakieś zjawisko. Jej szafirowe oczy, wypełnione teraz łzami, błyszczały jak gwiazdy, a rozpalone policzki przypominały zachód Kazara. Cecylia podała jej chusteczkę do obtarcia łez.
– Już sobie poszli! Nie będą ci więcej dokuczać! Powiem o wszystkim tacie – mówiła pewnie jak nigdy wcześniej.
– Dzi… Dziękuję – odpowiedziała, powstrzymując napływające łzy.
– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Pamiętasz mnie? Jestem Cecylia – dodała z szerokim uśmiechem na twarzy. – Daj rękę. Pomogę ci wstać!
Aleo wykonała polecenie i już po chwili obie stały obok siebie. Wybrudzona sukienka nie wyglądała najlepiej, ale przy pomocy koleżanki szybko doprowadziły ją do porządku. Teraz wyglądała dużo lepiej.
– Proszę! Twoja teczka.
– Poszli już sobie? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak!
– Aleo Darke – powiedziała, wyciągając w jej stronę rękę na przywitanie. Cecylia nie wahała się ani chwili. Odpowiedziała grzecznie na ten gest.
– Mogę odprowadzić cię do domu? – zaproponowała od razu. Sama nie mogła uwierzyć, że zdobyła się na taką odwagę.
– To już niedaleko – zamruczała rubinowowłosa.
– Tym lepiej! Chodźmy.
Po tamtej feralnej przygodzie wiele się zmieniło. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, aby dokuczać jednej czy drugiej. Ojciec Cecylii załatwił całą sprawę. Zarządca placówki dowiedział się o tym, co zaszło. Takie zachowanie nie mogło przejść bez reakcji. Tym bardziej że dotyczyło to bratanicy króla.
Rodzice czterech urwisów wymierzyli im sprawiedliwe kary. Ponadto chłopcy musieli przeprosić obydwie dziewczynki na oczach całej klasy i obiecać, że już więcej się to nie powtórzy.
O dziwo z pałacu akademia nie otrzymała żadnej odpowiedzi, pomimo że wysłano tam pismo z odpowiednią informacją. Aleo szybko zapomniała o całej sprawie. Tak czy inaczej, pierwszy rok nauki zakończył się kilka dni później.
Kolejny przyniósł zmiany. Teraz gdy z poduszek przenieśli się do klasy z prawdziwymi ławkami, Aleo nie wyobrażała sobie nikogo innego obok siebie. Już pierwszego dnia usiadła obok Cecylii. Tak już miało zostać do końca nauki w akademii.
Z koleżanek stały się prawdziwymi przyjaciółkami. Jedna mogła liczyć na drugą w każdej sytuacji. Zamknięta w sobie i cicha dziewczynka nabierała większej śmiałości. Wszystko szło ku lepszemu.
Bardziej widoczna zmiana nastąpiła, kiedy zaczynały piątą klasę. Wtedy Aleo przeniosła się z pałacowego pokoju w ciemnej wieży, do przytulnego mieszkania swojego wuja. Nigdy nie opowiadała, dlaczego tak się stało, ale zmianę dało się zauważyć natychmiast.
Od tego roku zaczęła się uśmiechać zdecydowanie częściej. Widać było, że panująca tam atmosfera służy jej o wiele bardziej niż zimne mury Granitowego Pałacu. Nie przeszkadzało jej nawet to, że teraz miała dużo więcej granitów do przejścia. Głównie dlatego, że po drodze zawsze towarzyszyła jej najlepsza przyjaciółka.
W akademii Cecylia i Aleo nie rozstawały się ani na krok. Poza nią spotykały się tak często, jak tylko mogły. Razem pomagały sobie w odrabianiu prac domowych. Wspólnie chodziły na wycieczki nad Wierzbowy Strumień. Wspierały się podczas egzaminów końcowych. Wspólna nauka szła im dużo lepiej. Jeszcze dziś wspominały sytuację sprzed kilku lat, która wtedy poważna, teraz wydawała się komiczna.
Kiedy jedna szlifowała swój malarski talent, druga odkrywała w sobie pasję do koralikowej biżuterii. Właśnie na Cecylii Aleo próbowała nowe wzory i sprawdzała jak będą się prezentować kolejne komplety naszyjników, kolczyków czy bransoletek.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: Zysk i SpółkaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantastykaW Zachodnich Krainach po ośmiu tysiącach lat zapisanej historii widmo wojen i katastrofy nieustannie wisi nad ludźmi. Zbliża się zima, lodowate wichry wieją z północy, gdzie schroniły się wyparte przez ludzi pradawne rasy i starzy ...EBOOK
37,90 zł 50,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantastykaWersja autorska słynnej powieści Neila Gaimana, która zdobyła serca czytelników na całym świecie. „Amerykańscy bogowie” to coś więcej niż historia miłosna, jest bowiem opowieścią o współczesnym świecie, o przemijaniu ...
29,90 zł 33,15
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Wydawnictwo LiterackieFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantastykaKsiążka XX-lecia rankingu "Polityki". Długo oczekiwana powieść najlepszego polskiego pisarza S-F. Akcja najnowszej powieści Jacka Dukaja toczy się w alternatywnej rzeczywistości, gdzie I wojna światowa nigdy nie wybuchła, ...54,90 złEBOOK54,90 zł
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Fantastyka"Ocean na końcu drogi" to książka o pamięci, magii i przetrwaniu, o potędze opowieści i mroku skrytym w każdym z nas, dzieło niezrównanej wyobraźni Neila Gaimana. "Ocean na końcu drogi" to baśń, nadająca nowe ramy współczesnej ...25,00 złEBOOK25,00 zł
- Wydawnictwo: Prószyński MediaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantastykaMroczna, alegoryczna wizja przyszłości Stanów Zjednoczonych. Stu wybranych chłopców wyrusza w doroczny morderczy marsz – meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Tu nie ma miejsca na sportową rywalizację, ludzkie uczucia ani ...36,00 złEBOOK36,00 zł