- W empik go
Alida (L'orniere) - ebook
Alida (L'orniere) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 330 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od miesiąca, raz na tydzień po południu, Alida Follet składała wizytę swej nowej przyjaciółce Zorżecie, małżonce Karola Douleur, który ją bardzo kochał.
Pałacyk w parku książęcym, otoczony pięknym ogrodem, gdzie mieszkał pisarz, był domem bogatym, urządzonym na modę współczesną. Na bulwarze d'Auteuil, ukryty w głębi, dom ten pełen komfortu i mebli artystycznych" dawał złudzenie wsi zapadłej, jakkolwiek jego mieszkańcy byli oddaleni zaledwie o pięć minut od różnych stacyj omnibusów, tramwajów i kolei żelaznych, skupionych przy bramie Auteuil.
Pewnego piątku, przy rozstaniu, Zorżeta Douleur rzekła, śmiejąc się, do przyjaciółki:
– Chciałabym cię mieć zawsze przy sobie, Alido. Chcesz, to pomówię o tobie z mężem. Masz pismo ładne, mogłabyś mu sekretarzować – byłby zachwycony. Chcesz?
Alida odrzekła z powagą:
– Jakie to poczciwe z twojej strony, Zorżeto… Tylko że, widzisz, od kilku tygodni wzięłam sobie chłopca.
Poczem, akcentując mocniej te słowa:
– I tego chłopca będę musiała także widywać. Z łakomym uśmiechem, Zorżeta przymilała się do niej i obejmując ją w pasie, rzekła:
– Dwa dni w tygodniu czy ci wystarczą? A na to Alida:
– Zobaczymy. Nie wiem, jak się twój mąż wobec tego zachowa. Zna mię bardzo niewiele.
Zorżeta oświadczyła z całem przekonaniem:
– On mię tak kocha! Zresztą poświęcenie nie będzie zbyt dotkliwe, nieprawdaż? A więc, stało się. Zostajesz u mnie.
Tegoż wieczoru Karol Douleur wrócił o kilka minut wcześniej, niż zwykle. Zorżeta poznała go po dzwonku i zostawiając przyjaciółkę w salonie pobiegła na jego spotkanie. Z serdecznym uśmiechem pisarz czule uściskał żonę i szepnął:
– Jak się masz, kochanie?
Zorżeta skwapliwie pomogła mu do zdjęcia narzutki, umieściła jego tekę na parterze i pociągając go za sobą, rzekła:
– Chodź prędko!
Widząc, że tak się niecierpliwi, Karol Douleur zapytał:
– Czy jesteś sama?
Zorżeta, nieco pomieszana, nie dała odpowiedzi. Jednakże, zdecydowawszy się nagle, przyznała bez zająknięcia:
– Nie, kotusieczku. Alida, moja przyjaciółka – znasz ją, ta osóbka, która jest w trakcie rozwodu z Folletem – przyszła mię odwiedzić. Zaprosiłam ją na obiad. Jest bardzo wesołą i dowcipną. Pamiętasz ją niezawodnie: poznano was tej zimy u Parvillów. Sama, nudzi się, jak twoja Zorżeta, kotusiu!
I całując Karola Douleur, westchnęła:
– Ach, gdybyś chciał…
– Chciał? Czego? – zapytał pisarz, stając i wpatrując się w żonę.
Bruneta, nieco przytęga, ale ładnej budowy, o błyszczących bardzo czarnych oczach, stała przed nim z wyrazem uległości i cierpienia, jakie miewają pewne kobiety, gdy im imponuje mąż lub kochanek. Rysy jej twarzy nieładne, były jednak regularne. Bez kokieterji, ubrana po gospodarsku, za mało będąc Paryżanką w swym ciemnym źle skrojonym peniuarze, mogła się spodobać bardziej przez dobroć swych oczu i miłość, okazywaną mężowi, niż przez kobiecość swej niewytwornej postaci.
Drżąca, z oczyma w ziemi, wyrzekła szybko, jednym tchem, jakby odrzucając ciężar:
– … ażeby Alida została z nami!
Minęli jadalnię i zatrzymali się przy drzwiach gabinetu pisarza.
Siedząca na wygodnej kozecie Alida spostrzegła ich, wstała, odłożyła ostatni romans Karola Douleur i postąpiła parę kroków ku nim. Zorżeta przedstawiła ich gorączkowo i znikła trwoźna. Pisarz, ściskając podaną sobie rączkę, zaczął:
– Pani, jestem… Nie mógł dokończyć.
Para oczu modrych, które go przenikały od pierwszego słowa, następnie ten uśmiech zachęcający pobudliwy i jowjalny, którym zdobiły się usta młodej kobiety, wstrzymując rozpoczęte zdanie, dziwnie przejęły Karola Douleur. Trwało to kilka sekund ledwie, w ciągu których egzaminował ją pobieżnie. Miała na sobie suknię z białego płócienka. Koronkowe wstawki stanika pozwalały spostrzegać nieco skóry. Modna spodniczka, krótka i wytworna, spadająca gładko, odbijała kształty młode i szczupłe, pozwalając zarazem ogarnąć delikatność ciałka. Nogi były obute w trzewiki otwarte, białe, o bladoniebieskich sznurowadłach. Włosy blond, przycięte a la Ninon, o zwichrzonych lokach, okalały subtelny owal, połyskujący blaskiem źrenic zielonych, chryzolitowych, uśmiechających się i przewrotnych. Usta zmysłowe, rozweselone swawolnie, podnosiły jeszcze dojmujący odblask tych wilgotnych spojrzeń. Pomimo lat 24-ch, posiadała wiotkość pensjonareczki, a z jej wiosennych kształtów z zapachem owocu dojrzałego wzbijał się mocny aromat krwawej koniczyny. Stojąc nieporuszona, albowiem czuła na sobie badawcze spojrzenie pisarza, wszakże zniewolona tem krępującem milczeniem, młoda kobieta krzyknęła prawie porywczym głosem:
– Otóż, mam zajęcie, które mię męczy i chciałabym znaleść coś innego. Dlatego właśnie, Zorżeta, przepraszam, pańska żona, obiecała mi pomówić z panem o mojej małej osóbce.
Nacisk na wyrazy "pańska żona" zażenował jeszcze bardziej Karola Douleur. Uczuł w sercu jakby ukłucie, a zarazem dreszcz przebiegł mu po krzyżu. Nerwy mu się natężyły gwałtownie, a usta płonące, wzruszone, zawołały:
– Imię pani?
Z błyskiem rozszerzonych oczu, z rumieńcem na twarzy, z rozumną modulacją głosu, młoda kobieta wyrzekła:
– A-lida.
Poczem, zmieniwszy głos, spytała:
– Jaki pan jesteś młody; czy pan już dużo kochał?
– Zrywanie kwiatów czy ogrzana miłość? – odrzekł mądrze Karol Douleur. – Zbiór, aczkolwiek aromatyczny, pozostawia leciutki zapaszek ledwie, po zapomnieniu. I przeciwnie, jeżeli kochanie jest przyswojeniem jednego z tych kwiatów i w pojeniu się ulubionym zapachem jest widzenie tej jedynej czary jako zawierającej wszystkie rozkosze, to przyznam, iż takiego szczęścia nie zaznałem wcale. Tylko zdaje mi się, że nie jestem od tego zbyt oddalony.
I ofiarując mu się w niewolę, ona rzekła:
– Czy pan jest tego pewnym?
Już dał krok z rękoma wyciągniętemi do porwania, z ustami gorącemi, gdy zatrzymał się nagle. Alida podniesieniem palca do buzi usiłowała go ostrzedz: "twoja żona!"
W istocie weszła Żorżeta.
Nie dość zręczny, ażeby zachować pozór spokoju, widząc, że Alida uśmiecha się do przyjaciółki i jakby lękając się spojrzeń Żorżety Karol Douleur zawołał:
– Biegnę do piwnicy.
– A przynieś Montebello, – rzekła wesoło żona. – Chciałabym, ażeby dziś szampan…
– Na jaką okazję?… – przerwał jej skwapliwie.
– Jakto, Karolu? Więc nie pamiętasz, że to rocznica naszego ślubu? Dziś upływają trzy lata od czasu naszego pobrania, – dodała, zwracając się do
Alidy, a potem do męża: – pamiętasz, ten Leon, twój przyjaciel, który nam przepowiadał separację… rozwód…
On spojrzał na nią ze smutkiem. Alida zrozumiała sama jego uczucie, a on, spojrzawszy na nią, aż się zdumiał tą jej przenikliwością.
Niebawem Alida odwróciła źrenice od niego i rzekła:
– Ale, Zorżeto, wiesz, że odchodzę o dziesiąte]; to mój dzień. Dziś wieczorem on czeka na mnie!
I kończąc zdanie, utkwiła w pisarzu wzrok, płonący zielenią.
On drgnął i wybiegł. Zapaliwszy gaz, otworzył drzwi do piwnicy i szepnął, mówiąc niejako do cienia:
– Ta kobieta robi mię innym. W tej chwili nie umiałbym powiedzieć, czy zawsze jeszcze kocham Zorżetę. Alida nic mi nie dała do zrozumienia, a jednak czuję, że jest moją. Jeszczem jej ust nie ucałował, a już piłem jej oddech w całości. Wiem, że ją posiadam całkowicie, duszą i ciałem. I ona wie także, przysięgnę na to.
Wziął kilka butelek i wrócił na górę. Przy stole, jedna obok drugiej, obie przyjaciółki rozmawiały jak najżyczliwiej. Usiadł z twarzą zmienioną.
Spostrzegłszy go, Zorżeta zawołała:
– Jakże jesteś blady, czyś się nie zaziębił? Nieco rozmarzony, pisarz z zasępieniem, jakby chcąc odzyskać myśli z powrotem, zdobył się na roztargnioną odpowiedź:
– Już po wszystkiem… Mała niedyspozycja. Miałem dziś lekki ból głowy.
Jasne oczy Alidy, które spoczęły pytająco na oczach Karola Douleur, przeniknęły tajemnicę tej nagłej niedyspozycji. Z chwilą, gdy Zorżeta opuściła jadalnię, ażeby zarządzić podanie do stołu, młoda niecnotka rzekła z wyszkoleniem:
– Pan jesteś zazdrosny! Ja przecież go nie kocham!
Wtedy literatowi zdało się, że się ze strasznego snu obudził. I rzekł pomimo woli:
– Kogo? – I nie czekając na odpowiedź, mogącą go uspokoić, dodał: – O kogóż miałbym być zazdrosny? – I jeszcze dorzucił, hamując się: – Zapewne, nie mogłabyś mi się pani podobać, ale…
Tylko Karol Douleur uczuł, jak dalece był śmiesznym i nie dokończył: ruch nerwowy i mimowolny posunął mu nogi naprzód do stopek Alidy, która także uległa równej pobudce. Razem, pod stołem, uwięzili kostki swych nóg, które zespalała nowa namiętność, budząca się w obojgu. I tak pozostawali przez kilka sekund, ona zaróżowiona, z oczyma zamglonemi, on nieruchomy, uśmiechający się do jakiejś mary sennej. Lecz w chwili, gdy ich ręce wyciągnęły się wzajem do siebie, weszła Zorżeta, niosąc dymiącą się wazę.
– Jak widzicie, usługuję sama, – rzekła, nie spuszczając oczu z małej wazy porcelanowej.
– A gdzież twoja sługa? – spytała Alida, rozsuwając kleszcze, w których ją trzymał Karol Douleur.
– Wyszła za sprawunkiem; tu nie Paryż, tu niema nic pod ręką, a nie mogę żądać przez telefon, ażeby mi kupiec przysłał przez swojego chłopca pieprzu za parę groszy. Chociaż, gdybym nie miała telefonu, dom ten byłby wręcz nie do zamieszkania. Pomyśl tylko, jakieby to kursa trzeba było wiecznie odbywać. To byłoby okropne!
Dał się słyszeć dzwonek.
Szczekanie psów zakłóciło ciszę ogrodu. Zorżeta wstała.
– To pewno Leonia! – rzekła biegnąc. Pisarz wstał natychmiast i z naprzód podaną twarzą, z oczyma błagającemi, wykrztusił:
– Dłużej nie wytrzymam… Prędko! Uśmiechnięta, prawie nie słysząc nawet prośby,
Alida machinalnie uniosła się z krzesła i podstawiła piękne usteczka zakochanej pod wargi literata. Ofiarowała mu je, myśląc: "Masz, weź mię całą!" I nieruchoma, nie istniejąca nieomal, z powiekami nawpół przymkniętemi, poddała się szalonym pocałunkom kochanka. Przez ten rodzaj posiadania mózgowego, oboje poznali odrazu, jak tętna biły im jednako, a ta poufała manipulacja ich ust odkryła im paroksyzm, z jakim kosztować będą swych przyszłych uścisków. Usiedli znowu i rozmawiali.
– Pani musisz być wyrzeźbiona, jak statuetka z kości słoniowej, – mówił pisarz stłumionym głosem. – Czuję w pani całą ułomność młodej dziewczyny i cały ogień namiętnej kochanki. Pani masz w sobie kobiecość i…
Broniąc się słabo, Alida przerwała:
– O, Karolu… przepraszam, panie Karolu Douleur. – Gdy się zatrzymała, weszła Zorżeta, poprzedzając sługę.
Do 9-tej spożywano obiad. Deser trwał do nieskończoności. Korzystając z chwili milczenia, Zorżeta chciała obudzić pamięć swojego męża. I, pytając go spojrzeniem, wypieściła:
– Mój Karolku!… Czy pamiętasz?… Czekaj, pocałuj mię… O, tyś bardzo dobry.
Pisarz dał się pocałować, ale bynajmniej nie udzielił otwartych ust swojej żonie. Pocałunek w obecności Alidy wydawał mu się nieprzystojnym i jakby dla pokazania młodej kobiecie odczuwanej różnicy, przybrał w układzie ust skurcz znaczący, który wyglądał na lekki grymas. Zorżeta nic nie spostrzegła. Alida podziękowała mu uśmiechem oczu, które przykrył na chwilę wilgotny obłoczek. Zieloność jej źrenic stała się o wiele delikatniejszą.
– A twoje rendez-vous? – spytała znienacka Zorżeta.
Nagły niepokój wystąpił na twarz Alidy. Widziała w myśli Henryka Hamela, który czekał na nią na placu Hawru. Wzrokiem jęła szukać oczu Karola Douleur, pełnego troski i smutku. Z rezygnacją wstała i rzekła:
– To prawda!
Wesołość jej wróciła po usłyszeniu ciężkich westchnień, wydobywających się z piersi pisarza. Śmiało zagadnęła:
– Sercu, które wzdycha tak, pewno jeszcze czegoś brak! Czyżby panu brakowało czego, panie Douleur?
– O nie, dziękuję pani. Najadłem się do syta! – odparł z flegmą, ironicznie.
Ona ślicznie wzruszyła ramionami, a jej oczy miękkie, pełne długiej żądzy wypowiedziały mu sekretnie, jak jej usta cudnie kłamią.,
Teraz i Zorżeta, powstawszy, rzekła do sługi sprzątającej ze stołu:
– Leosiu, podaj rzeczy pani.
Wszyscy troje udali się za sługą. W przedpokoju, dyskretnie oświetlonym przez elegancką lampę, pisarz, z rękami w tyle, obok Zorżety przypatrywał się wciągającej płaszczyk Alidzie.
– Pan Douleur nie należy do galantów, – rzekła młoda kobieta, usiłując wtłoczyć w żakiet pierwszy rękaw swego białego stanika.
Karol przyskoczył. Wprowadzając płócienko stanika w podszewkę z kremowego jedwabiu, Karol Douleur dosięgnął jej ramienia i ścisnął je miłośnie. Przy drugim rękawie musnął ciało Alidy, a korzystając z tego, że dłoń miał ukrytą, pociągnął ją ku sobie i w kontakcie z jej piersią jął niby rozprostowywać pomarszczone sukno czarnego żakietu. W ten sposób mieli niejako wrażenie posiadania siebie w obecności Zorżety. Karol Douleur przeżył wtedy chwilę niezapomnianej rozkoszy. Wrócił następnie pod ścianę i stanął przy wspaniałem wieszadle z kutego żelaza. Alida zawiązywała welonik, przyczem odwróciła się dla wyjrzenia przez szparę drzwi, które uchyliła Leosia. Noc już zapadła. Więc zawołała naturalnym głosem:
– Ach, jak ciemno!
– Boisz się? To tak jak ja, – rzekła Zorżeta biorąc ją za rękę. Może chcesz, to mąż mój odprowadzi cię na kolej. Będzie stąd jakie dwieście metrów.
– Nie śmiałabym o to prosić, ale jest tak czarno…
Karol Douleur sięgnął po kapelusz, Alida zaś szczypnęła go w bok. Ta cicha mowa młodej kobiety podobała mu się niezmiernie i zawsze usiłował w myśli zamienić ją w żywe słowa. A tymczasem Zorżeta usprawiedliwiała się przed Alidą.
– Ja bo cię odprowadzić nie mogę. Muszę pomódz Leosi. Przychodźże jutro. Umieścimy cię na pierwszem piętrze.
– Przyjdę, a tymczasem dzięki za przyjęcie. Bądź zdrowa, Zorżeto.
Przyjaciółki ucałowały się.
Karol Douleur spojrzał na żonę. Uśmiechnęła się.
– Zaraz wracam, – rzekł i wyszedł z Alidą. Po chwili ciężka brama ogrodu zamknęła się za nimi z suchym trzaskiem.
Noc była prześliczna. Niebo usiane gwiazdami. Pisarz odczuł błogą ciszę natury, zasypiającej po wielkiem znużeniu. Jasność nieba oświetlała drogę, jak słodka pieszczota… Szli wzdłuż bulwaru d'Auteuil, milczący, nieco zażenowani, jak gdyby wahali się przyznać sobie wzajemną troskę. Trzeszczenie ich trzewików zlewało się z lekkim poszumem wiatru w bukietach drzew ponad ich głowami i nuciło im coś jak kołysankę. Instynktownie zbliżyli się do siebie. I wtedy dreszcz ich przejął. Kontakt ciał upoił ich niespodziewanie. Zespolili się jeszcze bardziej i tym razem złączyli usta swoje.
I tak, z połączonemi ustami, kroczyli zwolna, spowiadając miłość.
– Tak, czuję, że mię kochasz, – mówiła Alida.
– Tak jak ja sam to czuję, – odparł pisarz, tuląc ją namiętnie.
– Pijesz mię całą! – dodała rozkosznie.
– Alido, życie moje, pożądam cię do twego ostatniego tchnienia, – odparł z mocą.
Uniesieni, mięszając oddechy swoje, dotarli do fortyfikacyj w pełnem świetle. Tu rozsunęli się łagodnie, z żalem, bo ten uścisk ciepły nie powinienby się był skończyć, ich zdaniem, tak dalece ich ciała użalały się na to rozstanie.
– Kiedyż mię znów pochłoniesz, mój Karolu)
– spytała Alida, obumierając.
– Jutro. Gdyż pojutrze skonałbym z oczekiwania, – wyśpiewał pisarz.
– O 2-giej, u mnie, 109 ulica Montmartre. Chcesz?
– Czy chcę?
W paroksyźmie nerwów, w dzikim pocałunku, ugryzł ją w usta świeże, a widząc perełki krwi, uścisnął ją namiętniej i ugryzł jeszcze mocniej.
– Boli cię? – zapytał.
– Nie. Nawet tak kocham cię, mój Karolu. Ale nagle rozłączyli się, lękali się bowiem, że gdyby zaczęli na nowo, to nie mogliby się byli rozstać. Dopiero, gdy Karol Douleur spostrzegł znikającą sylwetkę białą Alidy, jął wracać sam tą samą drogą, którą szli razem przed chwilą. Usiłował nawet iść ściśle po tej samej ścieżce, stawiając kroki na odciskach jej stópek, bo wtedy mógł odczuwać te same wrażenia, tę samą żądzę nieposkromioną. I tak, ukołysany pożądaniem, doszedł do drzwi swoich, otworzył je własnym kluczem i znalazł się niebawem w suterenie. Zorżeta rozmawiała ze sługą Zbliżył się do nich i rzekł;
– Idę się położyć. Dobranoc. Pocałowali się. Ona rzekła:
– Idź kotusiu. Przybiegnę do ciebie za pół godziny. – Poczem mówiła: – Ale wesoła jest ta Alida, co P Mam wrażenie, że coś tracę z życia, gdy ona odchodzi… No, ale jutro… Czy jednak nic nie masz przeciwko temu, Karolu, że ona zostanie z nami?
– Nie, nic! Jej charakter dość mi się podoba,
– odparł, udając obojętność.
I Douleur wyszedł z kuchni. W przedpokoju umieścił kapelusz na kołku i podążył na pierwsze piętro. Po zapaleniu lampy, rozebrał się szybko. Ale przed wejściem pod kołdrę, chciał jeszcze wyjrzeć przez szyby okna. Zgasił lampę i odsłonił firanki. Ogród był czarny. Drzewa, zlewały się z niebem. Na parterze kwiatów nie znać było na gazonach. Tylko z firmamentu gwiazdy przyglądały się usypiającej ziemi. I rzekł półgłosem:
– Wczoraj byłem szczęśliwym. Dziś dwoje zielonych oczu o szał mię przyprawia. Czuję, że stałem się zazdrosny. Cierpię, cierpię, cierpię…
I Karol Douleur opuścił firanki. Nie zapalając lampy, pociągnął kołdrę ku sobie i wszedł do łóżka. Leżąc na brzuchu, z głową na dłoniach, usiłując odpędzić łkanie, które czuł w krtani, szeptał do poduszki:
– Ona mię zdradza! Może nawet w tej chwili ze swym kochankiem…
Urwał.
Weszła Zorżeta.II.
Karol Douleur nie spał tej nocy.
Nie wiedzieć czemu, kinematograficznie przesuwały się przed nim, w jakiemś delirjum, całe epizody z jego życia. W ten sposób znowu w najmniejszych szczegółach obcował z tem, co był już dawno przeżył. Doszło do tego, że pewna scena, sięgająca jeszcze jego kawalerskich czasów, tak go poruszyła, że się zupełnie obudził wskutek żywości wskrzeszonego wyobrażenia. Jeżeli chciał zamknąć powieki, oczy pozostawały przejęte temi wspomnieniami… podczas gdy do uszu dopływała mu krew paląca. I mimo tych walk, scena tkwiła mu w myślach.
W jednym z zakątków tarasy kawiarni de Paix, w pełni słońca, Leon siedzi przy nim. On opowiada przyjacielowi o zamierzonem małżeństwie. Leon, bardzo stanowczy, zarzuca: "Źle robisz, że się żenisz, jesteś jeszcze za młody, wierzaj mojemu doświadczeniu". On odpiera, zapalając się, z głębokiem przekonaniem: "Za młody, za młody? Oszalałeś! Mam 22 lat. Szczycę się znajomością kobiet, a nadewszystko Zorżety, która, jak wiesz, jest moją metresą od lat dwóch. Zresztą, czyż małżeństwo nie stanowi potężnej pomocy dla literata? To mi da przyszłość… " Podrażniony, Leon odpowiada: "Kochasz, mózg przeto masz zajęty. Głowę twoją mgła otacza, wzrok uległ zaćmieniu; ale gdy opary rozejdą się, gdy miłość twoja stanie się zwiędłym liściem, wtedy słońce prawdy napełni cię swojem żywem światłem. Niestety! Może to będzie już zapóźno! W jakim wieku jest twoja kochanka?" Zdziwiony, ale nie chcąc nic ukrywać wobec przyjaciela, ujmuje go za ramię i odpiera: "Żorżeta jest jeszcze młoda, ma dopiero 29 lat. Jestto uczciwa dziewczyna, doświadczona licznemi przeciwnościami. Posłuchaj raczej! – Po opuszczeniu klasztoru wyszła zamąż za pewnego sukiennika, wydana przez rodziców, prowincjonalistów, pragnących ujrzeć ją coprędzej szczęśliwą, ale dowiedziała się od męża w wieczór weselny, że on kochał od lat dziesięciu kobietę, z którą miał syna. "Ożeniłem się z panią, bo mi było potrzeba pieniędzy – rzekł do niej – będziesz pani nosiła moje nazwisko, ale nic więcej". Afront był nieuleczalny.
Rodzice, chcąc bądź co bądź uniknąć skandalu, zalecali córce cierpliwość. Ona też była cierpliwa przez całe dwa lata, w ciągu których poznała najstraszniejsze męki tortur moralnych. Jej mąż prawie co wieczór wracał pijany. Następowały straszne sceny. Gdy oto, pewnego dnia, będąc w dobrym humorze, podniecony zapewne alkoholem, ciekawy może jej dziewictwa, człowiek ten zapragnął wejść w swoje prawa mężowskie, Zorżeta z godnością odpaliła ten… opóźniony afekt i oparła się z całą stanowczością. Opór ten zirytował brutala, który usiłował w erotycznem opilstwie zabić nożem biedną kobietę. Żorżeta ma dotąd na ramieniu ślad głębszej rany. Szczęściem sąsiedzi zbiegli się na jej krzyki. Skonstatowanie faktu, sąd i rozwód. Posag zaprzepaszczony. Wróciła do rodziców. Ale oni – jak to na partykularzu – codziennie wymawiali córce, że powróciła do domu, że pohańbiła rodzinę rozwodem i jęli jej wymawiać ten kawałek chleba, jaki spożywała u nich. Znużona, zmaltretowana, uciekła do Paryża. Tu, zaraz nazajutrz po przybyciu, przez nadzwyczajne szczęście, otrzymała poważne miejsce. Będąc jednak sama, biedaczka nudziła się. Wkrótce potem, u matki jednej zaprzyjaźnionej ze sobą urzędniczki, spotkała pewnego młodego, bogatego i przystojnego bruneta. Chłopiec ten uparcie jął się do niej zalecać i złamał opór dziewiczy, przyrzekając, że ją poślubi. Zaufała i ustąpiła. Upłynęło trzy lata. Owocem – dwoje żyjących, jedno martwe. Matka młodego człowieka nie chciała widzieć kochanki syna i ażeby czasem się nie zagalopował, wyszukała mu narzeczoną. Odważna, Żorżeta wróciła do swego zawodu. Kochankowie widywali się kiedy niekiedy wieczorami i każde wracało do siebie. Zmęczony ukrywaniem swoich miłostek, prześladowany ciągłemi wymówkami, kochanek zgodził się pewnego dnia poślubić córkę bogatego kupca, który ukartował ten związek z jego matką. Nazajutrz po ślubie, młody ladaco, z biletami bankowemi, poszedł złożyć wizytę swojej przyjaciółce. Chciał się z nią targować. Scena była okropna. Żorżeta wyrzuciła za drzwi ukochanego, któremu oddała się całkowicie. Zrozpaczona, ukrywając hańbę, zniewolona jednak obowiązkami swemi jako matka, biedna dziewczyna podwoiła wysiłki, ażeby bądź co bądź oprzeć się nędzy. Praca nocna zwiększyła jej dochody, aż do dnia, w którym sama złamana, utraciła dziecko, które umarło na szkarlatynę. Jak ci opisać ból tej matki? Pragnąc uśpić nienawiść i smutek Żorżeta zaczęła pić eter. Zrobiło się jej gorzej, gdyż strasznie osłabła, czuła się histeryczką i leżała przez dwa miesiące. Poznałem ją właśnie, gdy wstała po tej okropnej newrozie, z jej bladej cery. Jej wielkie, czarne oczy, połyskujące w orbitach, porwały mię. Stała się moją metresą, gdy jej poprzysiągłem wszystko, co ognisty amant przysięga tej, którą porywa. Teraz, gdy ta przeszłość zamarła, dobrze pochowana, gdy zdrowie wróciło, ty wymagasz odemnie, ażebym ją porzucił? Czy nie chcesz… dopuszczać, ażeby ona zasługiwała na szczęście?" Nagle, niespokojnie, zlekka poruszony, Leon rzecze: "Jakkolwiek rozwód został ogłoszony, mąż jednak żyje i dlatego nie będziesz mógł jej zaślubić w kościele!" On na to pomięszany: "Naturalnie". Twarz mu się zamyśla, ręce zaciskają. Leon woła: "A więc nie, nie będę świadkiem tej głupoty! Twój sentymentalizm jest zanadto dziecinny! Okrutnie brak ci energji. Wierzaj, za pięć lat srodze pożałujesz tej małoduszności". On wygłasza swój najwyższy apel do przyjaciela: "Pomyśl, drogi Leo – nie… że ta nieszczęśliwa… " Leon jednak, który już powstał, przerywa mu cierpko i energicznie: "Nikt się nie żeni z metresą. – Zaślubia się dziewicę… przed Bogiem… to ślub jedyny. Inne związki, to związki szaleńców, poetów bez mózgu!" I Leon, bardzo czerwony, żegnając go z gniewem, który druzgocze jednem brutalnem słowem całą radość minioną i długoletnią przyjaźń, oddala się wielkiemi krokami.
* * *
Inny obraz senny przewinął mu się znowu przed oczyma:
* * *
Dzień jego ślubu. Ranek słotny. Niebo sieje kapuśniaczkiem. Rodzice żony nie przyjechali z prowincji. Jego matka, która dała zezwolenie na to małżeństwo przed rejentem, nie przyjdzie. Nie przyjdzie też i jego siostra. Jego ojciec wbrew obietnicom, danym swojej żonie, napisał, że się zjawi. On czeka nań. Trzej przyjaciele, jako świadkowie, przybywają. Uściski dłoni. Minuty płyną. Nagle, przynoszą mu dwie depesze. Jedną od ojca, który nie umie się z domu wymknąć, druga od jednego z przyjaciół, który żałuje bardzo, ale przybyć nie może. Poszukiwania nowego świadka. Wynajmuje go się przy bramie. Ślub się odbywa, bardzo smutny, w referacie adjunkta. – Wyjazd w dwóch powozach do Vantiera, restauratora z Clichy. Deszcz leje. Cicha uczta, ożywiona jedynie przy deserze, dzięki tancerkom. Następnie rozstanie z przyjaciółmi. Związek zawarty prawnie, lecz nie błogosławiony. Wieczorem – loża w teatrze. W nocy – noc zwyczajna. Jednakże, wcale nie doznali uczucia żalu.
Karol Douleur uniósł się na posłaniu i monologuje:
– Co to za banalność, ten ślub cały! Z przyjaciół owych ani śladu. A no tak! Leon, wierny swemu słowu, nie przychodzi. Bo i ta cała ceremonja taka posępna była. Wstrząsam się na samo jej wspomnienie. I to ma być ślub? Czy istotnie jestem żonaty? Bez udziału kościoła, czy jestem legalny w tym ożenku? No tak. Zresztą, poco o tem myśleć? Czy chcę pojść do rozwodu? Nie! Piekielna dziewczyna, która budzi we mnie trwogę z powodu tych dni smutnych. Trzeba zasnąć. Spijmy. 1 trzymając poduszkę, zły, zanurzył w niej głowę.
Daremnie jednak; przez całą tę noc nie spał, zdjęty czemś w rodzaju delirium. Cała kalwarja przeszłości, aż do tej ostatniej tak dotkliwie przejmującej go chwili, występowała przed nim wraz z tem wszystkiem, co już przecierpiał. Godziny upływały wolno, jedna za drugą, jak trucizna, co się destyluje w retorcie kropla po kropli, a gorączki, widma, wyobrażenia trwały okrutne, pomimo całego wysiłku woli, ażeby je odpędzić.
Tak się w życiu często zdarza, że w marzeniach sennych przypominają się człowiekowi minione troski, iżby go ostrzec niejako przed możliwością dalszych utrapień, ale z nadejściem dnia, czarne motylki znikają, oczy olśniewa jasność błyskotliwa, mózg ogarniają nowe wrażenia z zewnątrz i tak całe życie przebiega bez żadnego rachunku.
Człowiek jest tylko człowiekiem.
III..
Nazajutrz z rana, gdy w gabinecie robota szła pisarzowi niesporo, Leosia zastukała do drzwi i wręczyła mu dwa listy.
– Dziękuję… – rzekł – i proszę o kawę. Poczem, oglądając koperty, szepnął:
– Oho, pismo kobiece!
I złamał pieczątkę. Przerzucając szybko arkusz zapisanego papieru dla znalezienia podpisu, zawołał niespokojnie:
– Ona! – I czytał: "Panie Karolu Douleur!
"Przebacz mi ten list, kochany Panie, ale to, co przyjęłam wczoraj, podwójnie zasługuje na przebaczenie. Pragnę być zrozumianą: czy to książka, którą czytałam w chwili pańskiego wejścia, czy raczej może ta dziewczynka, ciekawa i sprytna, tkwiąca dotąd we mnie i pomimo lat 24-ch lubiąca dotykać zawsze tego, co jej nie wolno, dość, że stałam się "najniemoralniejszą" w świecie. Nie twierdzę stanowczo, ale wiem, iż rozsądek wrócił mi dopiero po rozejściu się z Panem. Z chwilą, gdy znalazłam się w Paryżu, ogarnęłam całą niegodziwość mego postępku.
"Otóż, zechciej Pan zapomnieć o miłosnej lekkomyślności oszalałej Alidy. Ja ze swej strony, mogłabym być dość poważną, ażeby kochać Pana w ciszy, albowiem już oddawna – mogę to Panu wyznać dzisiaj, gdy wszystko się już skończyło – tak już od długich miesięcy powierzchowność Pańska wmieszała się do wszystkich moich myśli, ukazując mi się nawet w chwilach najbardziej poufnych.
"Czy pan nie jesteś żonaty?
"Bezwarunkowo powinien pan zostać wiernym swej oddanej Żorżecie, która – jak Pan wiesz – ubóstwia Pana.
"Zresztą, kochać mię, czyliż nie byłoby dla Pana li tylko cierpieniem? Jestem fantastką niesłychanie "wietrzną" i jakże mogłabym uszczęśliwić człowieka, któryby mię ubóstwiał? Mój teraźniejszy przyjaciel jest mi najzupełniej obojętnym, a rodząca się miłość, którą uczułam dla Pana, tyczyła się może o wiele więcej pisarza, niż Pana samego i kto wie nawet, czy pewnego dnia nie stałbyś się Pan zazdrosnym o swoje drugie ja? Tak więc, basta, nieprawdaż, nic z naszej schadzki!
"Chciałabym, o ile w tych dniach przyjadę do Państwa, znaleść tylko przyjaciół, a więc bez potrzeby obawiania się pobudek, które niezawodnie spowodowałyby wybuch. Do tego szaleństwa nie możemy dopuścić za żadną cenę!…
"Prosiłabym także kochanego Pana, ażebyś podarł ten list kompromitujący, który zawiera bardzo doniosłe wyznanie i bez urazy podaj mi Pan rękę z całą życzliwością, Alida".
Karol Douleur zatrząsł się z gniewu.
– Okrutna! – rzekł. I wsunąwszy do wewnętrznej kieszeni kurtki list, przesiąknięty subtelną perfumą, pogrążył się w długiej zadumie.
– Nie pójdę! – zawołał energicznie.
Ale niebawem wokoło biurka pokój zaroił się zielonemi plamami, które tańczyły farandolę, oślepiającą mu oczy. W tych djablich skokach przeważały urocze spojrzenia pani Follet, utkwione w jego oczach, drwiące i chytre, a w głębi ich zielonej wody czytał oszałamiającą żartobliwość, żartobliwość pełną czaru, która w wilję tego dnia rzuciła go w jej objęcia. Na chwilę ukazała się jej subtelna główka, poczem roztapiała się i nikła w fali blond włosów, pozostawiając jedynie jej drobne ząbki, połyskujące w różanych ustach, pożądliwych i oddających się dobrowolnie. Teraz znów jej całe ciało w pełni jej wzrostu płynęło po toni, w której błyszczały jak drogie kamienie jej kształty. Ale i one z całą swoją, subtelnością znikły niebawem, pozostawiając jedynie uśmiech nad jej białemi ząbkami i karmin jej buzi przylepnej.
Drzwi gabinetu otworzono łagodnie. Żorżeta stanęła, patrząc w niego.
– Jakże ci się pracuje, najdroższy? – spytała młoda kobieta serdecznie.
Karol Douleur zaskoczony w swych wałkach wewnętrznych, odparł tonem oschłym:
– Wiesz, że nie lubię, ażeby mi przeszkadzano.
– Nie widziałam cię już tak dawno. Pomyśl, że to południe.
Pisarz, jak gdyby się obudził.
– Już południe? – zapytał.
– Tak, tak… – śniadanie na stole.
Karol Douleur, z oczyma jeszcze zamglonemi, wstał i pocałował żonę.
– Czyś aby nie słaby? – spytała po macierzyńsku Żorżeta.
– Także pytanie!
– Bo jesteś jakby strapiony, jakby zafrasowany. – Nawet głos ci się zmienił.
– Ależ nic mi nie jest, uspokój się… Tylko z powieścią nie mogę dojść do ładu i to mię gryzie-
Małżonkowie przeszli do jadalni.