- W empik go
Alkad z Zalamei: tragi-komedya Calderona w trzech odsłonach - ebook
Alkad z Zalamei: tragi-komedya Calderona w trzech odsłonach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 228 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WARSZAWA.
Drukiem F. Krokoszyńskiej.
KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE NR. 40.
1873.
ÄÎÇÂÎËÅÍÎ ÖÅÍÇÓÐÎÞ
Âàðøàâà, Îęòÿáðÿ 2 (14) äíÿ 1872 ãîäà
OSOBY.
Filip II., król hiszpański.
Don Lope z Figueroa.
Don Alwar z Atajdy, kapitan.
Sierżant.
Rebolledo, żołnierz.
Iskra, markietanka.
Pedro Krespo, stary rolnik.
Żuan, jego syn.
Don Mendo, ubogi szlachcic.
Nunno, jego służący.
Pisarz sądowy.
Izabella, córka Krespa
Inez, kuzynka Krespa.
Rolnicy, Żołnierze, Orszak Królewski.
Rzecz się dzieje w wiosce Zalamei i w jej okolicach.
Ze stu ośmiu sztuk dramatycznych, jakie po wielkim swym poecio don Pedrzę Calderonie de la Barca (ur. w Madrycie w 1600 r.) posiada Hiszpania, zaledwie kilka tylko przełożono na język polski. Pod względem – niezrównanej z niczem umiejętności odwzorowywania charakterów, Alkad z Zalamei nąjpierwsze pomiędzy temi utworami poety zajmuje miejsce. Czytając znakomitą komedyę, mimo woli dziwić się przychodzi, dla czego Calderon częściej dramatycznego pióra w tę, pełną najrzadszych skarbów, stronę swego geniuszu–nie zwracał. Znany pisarz hiszpański Martinez de la Roża, mówiąc o cudownej subtelności, z jaką umiał Calderon szkicować niekiedy śmieszne charakterów ludzkich strony, ubolewał nad tem, iż obdarzony podobnemi zdolnościami poeta, nie starał się także wprowadzić do swych utworów wyższych moralnych celów. Ze zdaniem tem krytyka zgodzić się nie chcemy. Według nas, każden naród ma swoją odrębną scenę, każden poeta swój, właściwy sobie tylko geniusz. Francyi i Molierowi było od-powiednem odwzorowywanie wad i wstrząśnień społecznego życia, ku okryciu ich śmiesznością lub ukaraniu; Hiszpann i Calderonowi, po większej części właściwem było przedstawianie dziwnych przygód indywidualnych, silnych uczuć i namiętnej galanteryi.
Tłómacz.
ku komisarz odpowie, że to jest niemożebnem, że wojsko zbyt jest sfatygowane, ale gdy rada otrzyma zapłatę, rzekną do nas; „Panowie żołnierze (1) jest rozkaz abyśmy się nie zatrzymywali; nie traćmy więc czasu, i marsz dalej. My biedaczyska bez oporu poddamy się tej regule, która dla komisarza jest regułą klasztorną, a dla nas w zupełności żebraczą regułą (2). Ale niech się co chce stanie, jeżeli żywy przybędę dziś do Zalamei, i jeżeli zechcą iść dalej,-pozostanę; taki mój postępek, wyznam bez chełpienia się, nie będzie pierwszym wżyciu mojem wybrykiem.
Pierwssy żołnierz.
I nie poraz pierwszy przypłaci się życiem biednego żołnierza; szczególnie teraz, gdy mamy za dowódcę don Lope z Figueroa, który jeżeli słusznie jest wysławiany za swoje męztwo i odwagę, nie mniej także znany jest z wrodzonej nieczułości serca. Klnie bez ustanku w najstraszliwszy sposób, nie szczędzi nawet i swoich przyjaciół, oraz gotów zawsze wysłać cię na tamten świat bez wielkiego zachodu.
Rebolledo.
Słyszeliście go?–Wiedzcie więc, że to mię nie zastrasza ani trochę, i zrobię com powiedział.
Drugi żołnierz.
Prosty szeregowiec winienby mniej sobie ufać.
Rebolledo.
Drwię sobie ze wszystkiego, i jeżeli się w czem choć trochę powściągam, to tylko z powodu tej towarzyszącej mojej personie–biednej małej.
(Wskazuje na Iskrę).
–-
1) Żołnierz (soldado) używał podówczas w Hiszpann wielkiego poważenia.
(2) Użyliśmy srowa reguła zamiast rozkaz dla oddania istniejącego w oryginale dwuznacznika. Reguła klasztorna była w Hiszpann symbolem dostatków, żebracza zaś–nędzy.
ALKAD Z ZALAMEI.
Dzień Pierwszy.
Sccena I.
(Gościniec wiodły do wsi Zalamei).
Wchodzi Rebolledo, Iskra i żołnierze.
Rebolledo.
Niech Bóg ma w swej opiece tego, co nas tak z miej-
sca na miejsce ciąga bez wytchnienia.
Wszyscy.
Amen!
Rebolledo.
Jesteśmyż cyganami, byśmy się tak włóczyli? Miła
to mi rzecz na odgłos bębna iść za nierozwinigtym sztan-
darem.
Jeden z żołnierzy.
Zaczynasz już swoje. Idźmy!
Rebolledo.
Nie dłużej jak na chwilę ten przeklęty bęben ucichł
i mózgu nam w głowie nie wierci.
Inny z żołnierzy.
Uspokój się; według mnie należy zapomnieć o tru-
ciach podróży, gdy się przybywa do wioski.
Rebolledo.
Co mi po tej wiosce, kiedy zaledwie dyszę. Zresztą
przypuszczając, że przybędę tam żywy, nie jestem wcale
pewien czy dozwolą nam się zatrzymać. Jak tylko bowiem
Staniemy na miejscu, zjawią się alkadzi, i obiecają komisa-
rzowi ile zechce, aby nas tylko pchnąć dalej. Z począt-
Iskra.
Proszę cię, mości Rebolledo, nie troszcz się o mnie
wcale; litość twoja mnie poniża. Jeżenm się udała z woj-
skiem, to nie dla tego tylko bym z nim podróżowała, ale
także bym znosiła walecznie wszystkie trudy zawodu. Gdy-
by nie to, chcąc prowadzić życie łatwe i przyjemne, nie
opuściłabym zapewne domu reżydora, gdzie niczego mi nie
braknie, i gdzie w czasie całomiesięcznych ćwiczeń, przy
mniejszej baczności reżydorów, podarunki sypią, się jak
z rogu obfitości. Ja nad to wszystko przełożyłam pochód
wojenny; wolałam iść i cierpieć obok Rebolleda. Ale cóż
to cię wprawia w takie zamyślenie?
Rebolledo.
Chwała niech będzie Najwyższemu. Tyś, Iskro, per-
łą kobiet.
Żołnierze.
Prawda, oh prawda!…. Niech żyje Iskra!
Rebolledo.
Tak, do kroćset, niech żyje Iskra! A szczególnie je-
żeli dla uprzyjemnienia nudnego marszu, zechce nas
uraczyć małą jaką piosneczką.
I s k r a.
Na tę prośbę odpowiadam dźwiękiem kastaniet.
Rebolledo.
Ja ci zawtóruję; będzie to szermierka głosów, kole-
dzy osądzą, który lepszy.
Żoluierze.
Brawo! zgoda, zgoda!
(Iskra i Rebolledo śpiewają).
Iskra.
Oj danaż ty, moja dana!
Pieśń z tonów duszy utkana
Rebolledo.
Oj danaż ty, moja dana!
Pieśń z tonów duszy utkana!
I s k r a.
Niech chorąży na bój kroczy,
Kapitan na okręt siada.
Rebolledo.
Niech się we krwi maurów broczy,
Komu dojadł gwałt i zdrada!
Iskra.
Dla nas zapalcie w kominie,
I upieczcie chleba kupę;
Rebolledo,
Niech mi po mdlej skopowinie,
Z kury gosposia da zupe…
Pierwszy żołnierz.
Hola, panowie, patrzcie jakaż to tam baszta, czy nie
jest to właśnie wieś, cel naszej podróży? Szkoda! słucha-
jąc tego śpiewu, zapominało się o znużeniu.
Rebolledo.
Pewno to Zalamea.
Iskra.
Dzwonnica nas o tem przekonywa. (Do pierwszego
żołnierza). Nie żałuj tak bardzo moich piosneczek, będzie-
my jeszcze mieli zręczność tysiąc razy je powtórzyć, gdyż
sama bardzo je lubię. Są ludzie, którzy lada okoliczność
płaczą, ja lada okoliczność śpiewam, i śpiewać wam jeszcze
będę tysiąc razy!
Rebolledo.
Zatrzymajcie się tu, przyjaciele. Należy zaczekać na rozkaz, jak mamy wchodzić, czy plutonami, czyli też wszy-
scy razem.
Pierwszy żołnierz.
Oto zbliża się sierżant; on także czeka na kapitana.
Wchodzi kapitan i sierżant.
Kapitan.
Podobna duma bardzo jest do twarzy wzbogaconemu
chłopowi.
Sierżant.
Zapewniają, panie, że to nąjporządniejszy dom w oko-
licy. Zresztą jeśli mam prawdę powiedzieć, to nie tyle
z powodu że dom jest porządny, jak dla tego, że się w nim
znajduje najładniejsza w Zalamci osoba, zrobiłem ten
wybór.
Kapitan.
Czy podobna?
Sierżant.
Jest to jego córka.
kapitan.
Zatem, jakkolwiek piękna ona i dumna, nie mniej
wszakże jest córką wieśniaka, o dużych rękach i niezgra-
bnych nogach.
Sierżant.
O tem się nie mówi.
Kapitan,
Ale tak być musi.
Sierżant.
Dla człowieka z sercem niezajętem i szukającem mo-
żności rozerwania się w chwilach wolnych, nie ma nic przy-
jemniejszego nad towarzystwo młodej, bojaźliwej, prostej
i nic wiedzącej, jak ua zapytania odpowiadać–wieśniaczki.
Kapitan.
Co do mnie, wiedz o tem, że nigdy w życiu podobna
osoba ani chwilowie nawet zająć mię nie mogła. Kobieta
ubrana bez elegancyi i kokieteryi nie jest dla mnie kobietą.
Sierżant.
Dla mnie przeciwnie, każda-pierwsza lepsza na-
wet-kobieta, jest kobietą. Jedźmyż tam więc, panie; je-
Kapitan.
Panowie żołnierze, dobra bardzo nowina: pozostaje-
my w tej wiosce, i mamy tu zaczekać aż do przybycia don
Lope z resztą występującego z Lereny wojska. On ma
rozkaz zgarnięcia go w kupę i odjechania do Gwadalupy
nie pierwej, aż całatercya (1) będzie razem. Pułkownik
przybędzie rychło, a my tymczasem odpoczniemy przez dni
kilka.
Rebolledo.
Rzeczywiście, kapitanie, dobra to bardzo nowina.
Wszyscy.
Niech żyje kapitan!
Kapitan.
Kwatery już wyznaczone, komisarz wręczy bilety każ-
demu z wchodzących.
Iskra. (Na stronie).
Muszę się dowiedzieć co najrychlej, dla czego Rebol-
ledo wyśpiewywał przed chwilą
Niech mi po mdłej skopowinie
Z kury gosposia da zupę.
(Wszyscy z wyjątkiem kapitana i sierżanta odchodzą).
Kapitan.
Panie sierżancie, czy masz także i mój bilet?
Sierżant.
Tak, panie kapitanie, mam.
Kapitan.
I gdzież się mi wypadnie tokować?
Sierżant.
W domu wieśniaka, który najbogatszym w okolicy
i najdumniejszym, jak powiadają, w świecie jest człowie-
kiem; dumniejszym, próżniejszym, niżby nim mogł być in-
fant Leonn.
–- (l) Tcrcya (tercio)–odpowiadała dzisiejszemu pułkowi.
Nunno.
To mi to doskonały zasiłek!
Mendo.
Nic tak nie zmniejsza fatygi zwierzęcia, jak podobna
przechadzka.
Nunno.
Według mnie owies byłby skuteczniejszy.
Mendo.
Czyś powiedział także, aby charty moje spuszczono
ze smyczy?
Nunno.
Będzie to bardzo wygodnie dla nich, ale nie dla rzeźnika!
Mendo.
Dosyć o tem. Trzecia już wybiła, daj mi więc ręka-
wiczki i piórko do zębów.
N u n n o.
Sądzisz-że pan, że tem piórkiem do zębów zdołasz
ludzi oszukać
Mendo.
Jeżeliby któś śmiał przypuszczać, żem dziś na obiad
nie spożył bażanta, gotowym go tutaj i wszędzie indziój
przekonać, że skłamał.
N u n n o.
Czyż nie lepiej by było, gdybyś pan mnie, sługę swe-
go wprzód o tem przekonał.
M e n d o.
Co też ty plecież…. Ale k propos, zdaje się że jacyś
żołnierze przybyli dziś wieczór do tej wioski?
N u n n o.
Tak panie, przybyli.
–-
1) Zapewne dla tego, że zgłodniałe zakraduą, się do szlach – tuza.