- W empik go
Altowiolista - ebook
Altowiolista - ebook
Kryminalna symfonia.
W Krakowicach trwa festiwal poświęcony twórczości Beethovena. Młody Altowiolista Bartosz Czarnoleski na spacerze z psem przypadkowo staje się świadkiem morderstwa. Jego przerażenie sięga zenitu, gdy okazuje się, że zamordowanym jest sam maestro Damian Rucacelli. Instynkt łowcy kryminalnych zagadek każe Bartoszowi rozpocząć własne śledztwo.
Altowiolista to pierwszy tom serii muzycznych kryminałów Jana Antoniego Homy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66899-55-1 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LIPIEC
Skąpany w wieczornym słońcu, rozpościerający się ze wzgórza widok odrealniał rozmowę.
Wydawało się, że prócz tego, co tu i teraz, nie istnieje już inny świat. Ale spotkanie obu mężczyzn miało swoje korzenie w przeszłości, a owoce wydać mogło w przyszłości, w miejscu odległym i tajemniczym.
Ci dwaj wiedzieli, że najważniejsze słowa już padły. Powoli rozpływały się w ciszy gasnącego dnia.
– Jeszcze raz dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć – młodszy mężczyzna przerwał panujące od dłuższej chwili milczenie.
– To ja panu dziękuję. Gdyby nikogo nie zainteresował artykulik w mało poczytnej lokalnej gazetce, pewnie wszystko zabrałbym ze sobą do grobu. Przez całe lata zastanawiałem się, czy spróbować samemu czy może powierzyć komuś taką misję. Ale brakowało mi odwagi, a ludzie, z którymi rozmawiałem, nie traktowali mnie poważnie… Zresztą tyle rzeczy mogło się w międzyczasie wydarzyć.
Mężczyzna zamilkł; robił wrażenie zmęczonego emocjami, które dzisiaj odżyły w nim na nowo. Opuściło go jednak napięcie, tak wyczuwalne na początku rozmowy. Po chwili podjął myśl:
– Postanowiłem zrobić ostatnią próbę i poddać się jej wyrokowi: pomyślałem, że jeśli ktoś zareaguje na zamieszczony w gazecie wywiad i wzbudzi moje zaufanie, podzielę się z nim kilkoma kluczowymi szczegółami; brak odzewu odbiorę jako znak, by ostatecznie zamknąć drzwi do przeszłości. I wkrótce potem pan zadzwonił…
– Gdybym nie mieszkał w tym kraju, gdybym na stacyjce kolejowej nie kupił pliku gazet do wertowania w czasie podróży, gdybym nie zatrzymał wzroku na nazwie miasta, w którym studiowałem i skąd całkiem niedawno otrzymałem zaproszenie do udziału w festiwalu… Zgodziłem się, choć nie byłem do końca przekonany, czy powinienem. Czy sentyment to wystarczający powód, aby wystąpić w miejscu położonym trochę z boku moich artystycznych ścieżek? Po rozmowie z panem wszystko jednak nabrało nowego sensu. I nie żałuję swojej decyzji, przeciwnie, dostrzegam w niej ziarno przeznaczenia.
– Ze swojej strony proszę pana tylko o jedno: bez względu na to, czy i co pan odnajdzie, niech pan już mnie w to nie miesza. Jedynym celem, jaki mi przyświecał, było rozliczenie się z pewnych spraw przed śmiercią. Proszę mi wierzyć; kiedy dzisiaj opuści pan mój dom, poczuję, że w miarę możliwości wyrównałem rachunki ze światem. Może za mało, może za późno, może za wiele powierzając przypadkowi, ale wyrównałem.
– Nie mnie oceniać pańskie postępowanie, ale niech mi będzie wolno… Sam pomysł i wysiłek, który pan podjął, zasługują na szacunek. Za pańskim pozwoleniem chciałbym jednak po powrocie odwiedzić pana i zdać relację z przebiegu i rezultatu poszukiwań.
– Nie, proszę, nie! Dla mnie ta sprawa zamyka się dzisiaj. A zresztą… Zostawmy to opatrzności.
Starszy mężczyzna wstał, dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
– Niech pan tego strzeże jak oka w głowie i pamięta, że któraś ze stron powinna kryć podpowiedź – powiedział, ściskając rękę gościa. – Bez tych kilku słów niczego pan nie znajdzie.
– Niech pan będzie spokojny, nie wypuszczę tego z rąk. A reszta? Zgadzam się z panem – resztę zostawmy opatrzności…
Gdy odjeżdżał żwirową alejką, w lusterku raz jeszcze ujrzał szczupłą, przygarbioną sylwetkę prześwietloną promieniami pomarańczowiejącego słońca.TRO
SIERPIEŃ
– Signore, pan wybaczy, po prostu nie rozumiem, dlaczego nie chce pan podzielić się wiadomościami, których nie taił pan przed poprzednim gościem.
Ten sam taras w blasku o dwa tygodnie starszego słońca był miejscem kolejnej rozmowy.
– Nie, to pan musi mi wybaczyć. Ja rozstałem się z tą sprawą, z tą przeszłością, z tym brzemieniem. Przestała dla mnie istnieć. W ogóle nie bardzo rozumiem, o czym pan mówi, skąd pan się o mnie dowiedział i czego pan ode mnie chce.
Starszy mężczyzna siedział w fotelu. Mimo gorącego wieczoru kolana miał przykryte pledem. Jego rozmówca przechadzał się po tarasie, paląc cygaro i strzepując popiół prosto na ziemię.
– Dowiedziałem się o panu z gazety. Czy zainteresowanie czytelników zawartymi w artykule informacjami nie było pańską intencją? Stoję na czele dużej organizacji, która nie lubi rozgłosu, a interesuje się – nazwijmy to – dobrem publicznym. Do naszych obowiązków należy między innymi wyszukiwanie spraw o dużej wartości historycznej i zajmowanie się nimi. Ta, którą opisał pan w gazecie, może do nich należeć, ot i cała tajemnica. A że pozwoliłem sobie niepokoić pana bez uprzedzenia? Ależ ja próbowałem się dodzwonić! Niestety, bezskutecznie. Natomiast człowiek, który pana odwiedził, jest naszym dobrym znajomym. Nieskromnie mogę powiedzieć, że staliśmy za kilkoma jego dokonaniami, finansując je, rzecz jasna.
– Dlaczego więc nie zwróci się pan bezpośrednio do niego?
– Artyści bywają roztargnieni, dlatego wolałem zdobyć informacje u źródła. Gdy jednak dowiedziałem się, że właśnie nasz przyjaciel jest osobą, która pana odwiedziła, uznałem to za więcej niż przypadek.
– Hm, ciekawe, niedawno słyszałem coś bardzo podobnego… – Wypowiedziane półgłosem słowa nie uszły uwadze gościa.
– No, widzi pan! Najlepiej byłoby, gdybyśmy wspomogli naszego wspólnego znajomego w misji, bo, jak sądzę, o niej panowie rozmawiali. Dysponujemy odpowiednimi środkami i doświadczeniem.
– A on jeszcze czymś… – Starszy mężczyzna zorientował się, że był bliski powiedzenia o słowo za dużo.
– I widzi pan – natychmiast podchwycił rozmówca – właśnie o to „coś” nam chodzi.
– Źle mnie pan zrozumiał. Mówię o dokładnych wskazówkach, które podałem w artykule. Zresztą… każdy człowiek ma wolną wolę; jeśli zechce, podzieli się z wami tym, co wie. Niech pan jednak zrozumie; wszystko działo się tyle lat temu… Czasami zastanawiam się, czy to przypadkiem nie czas wypaczył mi pamięć, każąc wierzyć w twory własnej wyobraźni.
– A to już stoi w sprzeczności z precyzją opisu, która uderza w pańskim wywiadzie. Zresztą, załóżmy, że jest tak, jak pan mówi. Czy wobec tego zasadne byłoby milczenie na temat legendy?
– Ale przecież ja ją właśnie opowiedziałem! – Znużenie starszego mężczyzny było coraz bardziej widoczne.
– Reasumując: artykuł stanowi kompletny zapis informacji, zaś pański poprzedni gość dysponuje ich dokładnym wytłumaczeniem. Czy dobrze zrozumiałem?
– Sam nie potrafiłbym tego lepiej ująć. A teraz, wybaczy pan, chciałbym odpocząć… – Starszy człowiek nie bez trudu podniósł się z siedziska.
– Ależ oczywiście. Nie dowiedziałem się wiele, cenię sobie jednak czas, który zechciał mi pan poświęcić. – Tym kurtuazyjnym zdaniem młodszy mężczyzna przygotowywał grunt pod ostatnią próbę. – Jest jeszcze jedna rzecz, o której ma pan prawo nie wiedzieć. Czy przypomina pan sobie rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy, rok pańskiego przyjazdu do Włoch? Poszukiwał pan wówczas kogoś, kto byłby skłonny udzielić panu pomocy w uzyskaniu nowej tożsamości.
Starszy mężczyzna spojrzał na rozmówcę z błyskiem nowego zainteresowania w oku i ponownie opadł na fotel.
– Otóż, tak się składa, że osobą, która panu pomogła, był mój ojciec. A nasza rodzina przechowuje w pamięci zarówno dobroczyńców, jak i dłużników. I, jak pan sam rozumie, nie mówimy tu tylko o pieniądzach. Czy to coś zmienia?
Gospodarz zamyślił się głęboko. Po chwili zaczął przyglądać się rozmówcy, jakby pragnął odnaleźć w nim cień sylwetki sprzed lat.
– Zgoda, nie mówmy o pieniądzach. Nie wiem, czy w pańskich kronikach rodzinnych przechowywane są dane o kwotach zawieranych transakcji. Niech mi pan wierzy, ta była niemała. Nie czuję się dłużnikiem; mam wrażenie, że dokonaliśmy wówczas obopólnie korzystnego interesu. Wygląda więc na to, że pańska rodzina nie zajmuje się wyłącznie – jak pan to ujął – dobrem publicznym. Starszy człowiek ciągle przyglądał się wytrwałemu rozmówcy.
– Indywidualnym też. Ale chyba nawet w kraju pańskiego pochodzenia obalono mit, że szczęście jednostki należy spalić na ołtarzu szczęśliwości powszechnej.
– Tak, tak, w pewnym sensie ma pan rację. Cóż zresztą warte są wszystkie teorie, kiedy żadna z życiowych sytuacji nie jest tożsama z inną? Oczywiście, pamiętam pańskiego ojca. On naprawdę dał mi przepustkę do nowego życia. Nigdy więcej go już nie widziałem, ale w jakiś sposób stał się jego częścią.
Wydawało się, że mężczyzna rozważa coś w myślach.
– Jeśli miałbym gwarancję, że nie chodzi panu o osobistą korzyść…
– W to proszę nie wątpić. Sprawa, o której rozmawiamy, interesuje mnie z czysto historycznego punktu widzenia. Wdzięczność i dobre imię powetowałyby w zupełności wysiłek i środki, jakie mógłbym zaangażować w jej wyjaśnienie.
Gospodarz milczał. Być może te słowa go nie przekonały. W końcu przemówił:
– Ujmę to tak: jeśli nasz wspólny znajomy zgodzi się na współpracę, niech pan mu powie, że pewna część tajemnicy znajduje się poza kluczem. Wiedza, którą na ten temat posiadam, jest czysto teoretyczna, a jej wartość bliska zeru. Praktyczną zabrał ze sobą mój wielki wspólnik i – chciałbym go nazwać – przyjaciel, ale boję się, że byłoby to z mojej strony nadużycie. Niech mu pan więc powie, że ostatnie zdanie, które usłyszałem, a którego nie chciałem w całości przytoczyć w wywiadzie, brzmiało: „Mój korytarz ma być jeszcze raz otwarty, a potem to już muszą pójść szlakiem patrona”. Nie wiem i nigdy nie domyśliłem się, co to za patron i kim byli oni… I to jest moje ostatnie słowo. Ostatnie zdanie opowieści, które chciałem zachować wyłącznie dla siebie… Ale może i dobrze, że tak się stało. Mam uczucie, jakbym się uwolnił z ziemskich więzów. Żegnam pana. Niech będzie, co ma być…
– Do zobaczenia. Kto wie? – Mężczyzna w białym garniturze uśmiechnął się. – Niech mnie pan nie odprowadza.
Przed domem wsiadł do zaparkowanej limuzyny, dając znak kierowcy, że może jechać. Innemu, stojącemu obok samochodu mężczyźnie skinął głową.DUK
SIERPIEŃ
– Damiano, _amico mio_, znamy się nie od dziś. Coś sobie chyba zawdzięczamy, prawda? To nieładnie nie podzielić się z przyjaciółmi czymś cennym, choćby to była tylko wiedza, ale my, umysły wolne i otwarte, wiemy, że ponad wiedzę nie ma nic cenniejszego, czyż nie tak?
– Sądziłem, że nasze kontakty ograniczamy do spraw czysto zawodowych…
– O-gra-ni-cza-liś-my, Damiano, ograniczaliśmy. Kiedy jednak pojawia się okazja, że i ty możesz być dla nas użyteczny…
– Czy układ nie był korzystny dla obu stron?
– Proszę, nie przerywaj mi. Otóż gdy pojawia się taka okazja, ty udajesz, że nie wiesz, o co chodzi. Aha, à propos obustronnej korzyści: czy nie przyszło ci do głowy, że nasz kapitał można by uwiarygodnić na szereg innych sposobów, niekoniecznie przy udziale twojej szacownej osoby? To dowodzi, że prócz miłości do sztuki powoduje nami sympatia. Do ciebie, rzecz jasna! Kto inny tak skutecznie sponsorowałby karierę artysty – spojrzał z lekką ironią – z dalekiego kraju, choć o swojsko brzmiącym nazwisku? Zanim więc powiesz ostatnie słowo, zastanów się, _amico mio_, kto tak naprawdę może stracić na twoim uporze…?
Nieustępliwość oponenta zdawała się z wolna kruszeć.
– Po pierwsze, poruszamy się tylko w sferze domniemań, może legend, a może schorowanej i sfrustrowanej wyobraźni starego człowieka – zaczął, lecz rozmówca od razu wszedł mu w słowo:
– Jeśli tak, to nikt nie zyska, ale i nikt nie straci, a na pewno nie wystawimy na szwank wzajemnej sympatii i zaufania.
– Po drugie, to miał być rodzaj misji zadość czyniącej, której się podjąłem, obdarzony pełnym zaufaniem…
– Chyba nie tylko zaufaniem?
Spojrzenia obu mężczyzn na ułamek sekundy się spotkały.
– Posłuchaj, _amico_, my też z nim rozmawialiśmy! Wydawał się zachwycony faktem, że otrzymasz od nas wsparcie.
Tym razem spojrzeli sobie w oczy bez pośpiechu, jakby próbując wyczytać, co kryje się pod powierzchnią słów.
– Sprawdzę to; zadzwonię do niego albo wręcz jeszcze raz tam pojadę.
– Oczywiście, zrób tak. – Rozmówca poparł go z entuzjazmem.
– Po trzecie, nawet, jeśli misja miałaby przynieść jakąś korzyść, to na pewno nie taką, jaką ty masz na myśli…
– A, to już nieładnie, wręcz niegrzecznie. Skąd nasz przyjaciel raczy wiedzieć, co wielbiciel jego talentu ma na myśli?
– Bo w przeciwnym razie nie interesowałby się przedsięwzięciem z gatunku non profit.
– Powiedzmy, że wszystko na tym świecie ma wartość… relatywną. Jako ludzie biznesu, ale i sztuki, jesteśmy chyba w stanie oddzielić walory historyczne od finansowych? I to wydaje mi się rozsądnym kompromisem, który podtrzyma nasze korzystne relacje. Czy wyraziłem się jasno, _amico mio_?
– Cholernie jasno! Chciałbym tylko usłyszeć, jak to sobie wyobrażasz w praktyce? Powołamy zespół ekspertów do wyceny wartości rynkowej i historycznej?
– Damiano, nie doceniasz nas. Nie doceniasz naszej wiedzy, erudycji i dobrej woli. Ty po prostu zrób swoje, a jak już coś będziesz wiedział, to moi ludzie pomogą ci w ocenie oraz… wszystkim, czym trzeba będzie się zająć. Jeszcze jedno: nie próbuj grać na własną rękę, bo ktoś z nas będzie zawsze w pobliżu; wszak obecność zagranicznych gości jest na takim festiwalu rzeczą naturalną. I pamiętaj, że stary nie szczędził nam szczegółów, o których w artykule nie było mowy. Ale wszystko w swoim czasie.
– Don Pasquale, proszę, przestań już. Jesteś jak zawsze niemożliwie precyzyjny. Nalej lepiej tej wybornej brandy i wypijmy za… sztukę.
– Dla ciebie wszystko, maestro…CJA
WRZESIEŃ
– Andrea, _are you from Krakowice_?
– Maj nejm is Jędrzej, Jen-drzej, patrz na usta, mówię wyraźnie.
W oczekiwaniu na rozpoczęcie posiedzenia grupa młodych europarlamentarzystów raczyła się poranną kawą. Niektórzy wertowali gazety. Jeden z nich zmrużył oczy i z ukontentowaniem cmokając, zamruczał:
– Mmm, lavazza, nie ma to jak dobra kawa o poranku. – Po czym wyraźnie już dodał: – Okej, Jendze. Czy ty jesteś z Krakowic?
– Tak, a czemu pytasz?
– A słyszałeś o facecie, który ostatnio udzielił wywiadu w naszej lokalnej gazecie? On też stamtąd pochodził.
– Nie, nie słyszałem, zresztą takich jak on jest pewnie wielu. A co z nim?
– Takich jak on wielu nie ma, zresztą jego też już nie ma – został znaleziony w swojej posiadłości. Martwy.
– Co, znowu afera z pracownikami sezonowymi? – Jędrzej nie odrywał wzroku od gazety.
– Andrea, co z tobą? Od kiedy to pracownicy sezonowi mieszkają w toskańskich willach? Naprawdę nie słyszałeś o człowieku, który opisał tajemnicę sprzed lat? Zresztą, faktycznie, to było tylko u nas i chyba nikt nie wziął tych bzdur na poważnie…
– A możesz być nieco bardziej konkretny? – Jędrzej wykazał w końcu odrobinę zainteresowania.
– Sorry, Jendze, wiesz co? Ja gdzieś mam jeszcze ten artykuł, po prostu ci go przyniosę.
– I przetłumaczysz? – spytał z powagą Jędrzej. – Postawię ci grappę.
– I przetłumaczę. Jak mi przywieziesz dzubrowkę. Grappę to ja mogę sobie sam postawić.
– Okej, masz u mnie żubrówkę. Ale pod warunkiem, że ten artykuł jest coś wart.
– Ile jest wart, tego nie wiem. Ale interesujący, sam zobaczysz.
Dzwonek wzywał do sali plenarnej. Kawiarniane stoliki z wolna pustoszały, za to poselskie ławy zaczęły wypełniać się jedynym w swoim rodzaju melanżem narodowości, poglądów i intelektów.
Parlament Europejski rozpoczynał obrady.OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH
MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!
Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.
POLECAMY
Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl
e-mail: [email protected]
tel. 510 043 387