- W empik go
Amalia. Tom 2: powieść moralna z życia, wypisana dla życia - ebook
Amalia. Tom 2: powieść moralna z życia, wypisana dla życia - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 322 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Że dola nasza mylnym idzie szykiem,
W sobie niechybną przyczynę nosimy.
Poczciwość szczęścia pewnym prognostykiem.
Płaczem na losy, bo takie mieć chcemy.
Niebo się dla nas i ziemia odmieni.
Niech się człek tylko lepszym być nie leni.
Naruszewicz w Odzie XI,
Słońce wczorajsze pospędzawszy chmurki" weszło pogodnie; blaskiem rumianym okrążyło pola, na których chłopi, przyśpiewując wołkom i konikom rączym, uprawiali rolę. Tadeusz taki ranek obrał do podróży. Było mu smutno i wesoło na raz, gdy się z Ojcem żegnał; ostatni pocałunek wespół z błogosławieństwem odbierał od niego. Chłopstwo i sługi patrzeli się za nim; bo nigdy nie widzieli, aby kiedy panicz z laską w ręku, z tłomoczkiem na plecach i pieszo, wybierał się w podróż. Dziwno im było, iż miasto za granicę, gdzie tyle osobliwości, kąty domowe zamyśla pozwiedzać. Głową potrząsając na to, rzekli między sobą: "może to panicz i dobrze robi; dyć ziemia nasza nie wszędzie pustkowie. " Szymuś szedł obok, niósł także tłomoczek; na stojących spoglądał wesoło, dumny że idzie swojskie zwiedzać kraje.
Tadeusz ledwo wioskę ojcowską pominął, aż mu gdyby góra, stanie przed oczami ważność przedsięwzięcia. Myśli twarde niby skała obsadziły głowę, nogi do powrotu nagliły koniecznie.
– Ni góry, ni skały nie rozerwą planu! – spojrzawszy w niebo, zawołał z ufnością.
– Tylu zwiedzało cudze okolice i dopięło celu; za cóż ja, żeglując po kraju własnym, nie mam dopłynąć do portu? Ledwom wyszedł, kroków kilkanaście zmierzył, a już mi się otwierają karty kochanego kraju. Gdzie rzucę okiem, pomniki dzieł Przodków, żywe świadki onychże kultury. Ledwom wyszedł, a już się rozpościera przed oka widokiem, przestrzeń niezmierzona ziemi, dziedzictwo nieocenione po szacownych Ojcach! –
Rozogniony wspaniałością tych lubych przedmiotów, tak się dalej rozpościerał w myślach: – Wstępuję w progi twoje ziemio ukochana! aliści w nie wstępuję nogą świętokradzką. Przez wszystkie lata młodości spędzonej, marnotrawiłem zewnątrz ciebie czas, nie rozpatrując się ni w twoich pięknościach, ni bogactw twoich przyswajając sobie. Cudzego świata nędzny wychowaniec, bez wzroku na twe roskoszne widoki; bez słuchu na dźwięk twej ślicznej przyrody; bez smaku na twoje obfite owoce! Wszystkie pięć zmysłów obumarły dla cię. Nie próżnoż biadam, nie próżnoż się rumienię na tyle przewinień?
Dziś to przeczuwam, żeś jest świątynią, skarbnicą świętości najświętszych. Dziś to wiem, iż do ciebie ziemianin od kolebki do grobu winien pielgrzymować, i swojego w tobie upatrywać szczęścia. A jam ziemianin, takiej pielgrzymki nie odprawiał nigdy, chociażem w twoje opływał dostatki. Niewdzięczny, w liczbie Faryzeuszów wolałem dni trawić, ciebie znieważać, w sobie przygłuszać uczucia rodzime!
Okryty wstydem, skruszony gdyby jawnogrzesznik, wkraczam w progi twoje. Tyś matką; więc ty mi przebaczysz, otworzysz podwoje, rozumem swojskim oświecisz mój rozum, wyprostujesz wolę, me kroki do swych świętości powiedziesz. –
Wyjął mapę z zanadrza, usiadł na kamieniu; rozwinął, Szymusiowi obok usiąść kazał, wzrok rozmierzył po niej, i w takie odezwał się słowa:
– Na tej karcie Szymusiu, stoi nasza ziemia; lecz ty tego nie rozumiesz, boś i ty na jej błoniach obcym! Zaniedbano i ciebie do jej wspaniałych wprowadzać przybytków; obcyś, nie znasz jej granic, płodów, mieszkańców, obyczajów, praw. Obcy obadwa, idźmy na naukę; idźmy przyglądać się obliczowi tej lubej krainy; uczmy się oddychać jej duchem, jej rozumem myśleć, za jej postępować wolą. –
Chłopiec z podziwem wlepił w papier oczy; a Tadeusz błyszcząc jasnością widoków, w zapale roskosznym porwał go za rękę, dalej się rozwodził:
– Patrz Szymusiu, tu ołtarz szczęśliwości naszej: patrz, jak to się te linje na wszystkie, roztaczają strony, i w odległości gubią niedościgłej. Było też to Szymusiu, gdzie zarabiać na chleb; było i miejsce do sławy naukowej i sławy wojennej. Na niczem nie zbywało, co robi byt dobry, co mocy przymnaża. Patrz, co za ruch po lądzie i wodach; po rzekach co statków pływało, dla handlu i przemiany płodów, wiązania dalekich okolic ze sobą.
Mój Dziadzio gadał mi to nie raz: jak to dalece ziemia nasza dostatnia w zboże wszelkiego gatunku, w drzewo, i insze przyrodzenia dary, iż ludy z odległych krajów przybywały do nas, swoje towary mieniając za nasze. Były też to czasy, gdzie nikt nie marnął chleba, okrasy i soli; miano się i w co ubrać; bo przemysł kwitnął, zarząd był uczciwy po gminach i domach. –
Szymuś ciekawie słuchając opisu, uśmiechał się z radości; do Tadeusza przysunął się bliżej, wzrok mu w oczach tem osadził żywiej, chwytając chciwie za dalsze wyrazy:
– Najpomyślniej dziać się miało za Kazimierza, co go Wielkim zowią, i za tych książąt co z Jagiellonów po nim panowali. Tam to umiano tę ziemię oceniać; nie myśleć tylko o ciała wygodach, ale też przecie i o świetle dla głowy.
Na ten cel świetny fundowano kościoły i klasztory liczne, i szkół nie mało wznoszono po tej powierzchni wspaniałej. Z tych to zakładów lały się nauki, miłość do pracy i obyczaj piękny po calutkim kraju. Były to zasoby, co wszystkim służyły; pan, chłopek czy mieszczanin ztamtąd światło mógł dla siebie czerpać. Bibliotek mnóstwo, jak Dziadzio powiadał, otwierało każdemu przystęp do wszelakich nauk, do uprawy stosunków społecznych. Śmiało się też nasi uczeni z zagranicznymi mierzyli w naukowych sporach, zkąd często zwycięzki odnosili wawrzyn. Nie naśladowcami, ale twórcami swojskich nauk byli to uczeni; umieli i wykopywać z gruntu rodzimego, i na krajowy trawić je pożytek.
Takie to piękne przywodzi ta karta obrazy; takie wspomnienia z lat młodych przychodzą na pamięć! –
Szymuś wszystkiego niezrozumiał, przecież to pojął i zapisał w sercu: że grunta nasze obfitowały we wszelakie, płody potrzebne do wygody życia, za co nie było na nich nikomu ni głodno ni chłodno.
Dobrocią ośmielony pana, zapyta: – A czemuż to dziś panie, nie każdemu tak dobrze jak dawniej? Bo jak się widzi nasze pola, łąki i lasy lepsze jak dziś, nie były przed laty.
– Sam ci nie umiem odpowiedzieć na to, Szymusiu kochany; różnych różne są w tym względzie zdania, i jam sobie do dziś własnego o tej rzeczy nie wyrobił sądu. Poczekaj, niech się podczas tej podróży sam lepiej oświecę, dziejów krajowych przynajmniej kart rozłożę kilka, obecnym się przysłucham czasom i stosunkom, a znajdę dla ciebie i siebie odpowiedź. –
Szli krokiem wolnym; co chwilę stawali, rozpuszczając wzrok swobodnie po łąkach i polach.
– Patrz Szymusiu, co za ozdobna i poważna tej ziemi postawa, którą ozimina niby suknia zielona suto przyodziewa. Spojrzyj się na łąki, ilu licznemi upstrzone kwiatami; jaką to bujną powleczone trawą, iżby je za wstęgi weselne wziąść można, rozciągnione sród pól przepysznych i wód przeźroczystych. Nieprawdaż, chłopczyku, ten widok uroczy, na taki skarbiec rozlicznych dostatków, co za miłe w sercu podnosi uczucia!
A owe bory wspaniałością swoją, ile wdzięku, powagi przydają tej roli? Sosny wysokie jakoby olbrzymy, dęby poważne i grube jakoby starosty, a brzozy i insze krzewiny, wyglądają raźnie niby dziewice lub matrony jakie. Wszystkim wiosna zielonej użyczyła szmaty, przystroiła wszystkie gałęzistym bluszczem; wszystkie też wyglądają czysto, gdyby ludek w święto. Patrz chłopasiu, na to maleństwo drzewek różnogatunkowych, co ledwo główkę podnoszą z pod ziemi; na te wysmukłe podrostki sosienek, dębniaków, buczyn i inszych, że wymówię potomków drzewiastych; co za piękna przyszłości nadzieja, wieńce tej niziny, ozdoba parowów.
Ach! jakiż to obraz przyjemny to wszystko przesyła do duszy; ileż kształci zmysły, rozwesela ciało? Cóż dopiero gdy się zważy na pożytek z onych pięknych darów? Serce skacze z radości, umysł wzbija się w potęgę.
Obejrzyj się na okół i powiedz Szymusiu, ażaż nie piękna i dobra ta naszą, matusia? Nie przybranaż w pola, łąki, bory, sady, wody, nadzwyczaj bogato? –
Szymuś, któremu łzy wesela stanęły w oczach, odrzekł zamasisto: – Prawda panie! zboża, siana, drzewa, ryb, wszystkiego zgoła Pan Bóg daje dostatek.
– Jeszcze to nie wszystko – przydał Tadeusz, wdzięcznością przejęty – jeszcze to nie wszystko; bo cóż powiesz na te liczne gromady domowego zwierza? Nie sąże to naoczne świadki rzadkiej żyzności tych nizin kochanych?
– Prawda panie, wszystkiego Bogu dzięki siła.
– A gdy się we wnętrzności tej ziemi zapuścim, odkopiem jej głębiny! ileż tam zapasów nie odkryjem: soli, żelaza, miedzi, ołowiu, kredy, wapna, gliny, siarki, bursztynu, marmuru, srebra nawet; a co torfu, saletry, węgli kamiennych, i drugich do budowy i potrzeb przydatnych przedmiotów. Na niczem nieschodzi, co służy do wygód; bo wewnątrz i zewnątrz tej szacownej ziemi płyną zamożności źródła, które nam i bez wielkich zachodów na użytek obracać jest wolno. Troskliwa o nasz byt, niczego nie trwoni; lecz co rośnie na jej powierzchni lub w łonie spoczywa, z każdej rzeczy udziela nam szczodrze. Dosyć, iż powiem, ręką sięgnąć, aż ona z gotowością napełnia nasze gumna, piwnice, spichlerze; żadnego schowania nie zostawia próżno.
Nieprawdaż, Szymusiu, co to za przecudowne urozmaicenie żywiołów, dowodzące rzadkiej szczodrobliwości natury, pamiętnej na potrzeby rolniczego ludu?
– Prawda panie, Pan Bóg o swoim nie zapomniał ludku; wszystkiem obdarzył nas hojnie, co nam serce życzy. Oj ładne to ładne nasze okolice, – zawołał Szyrnuś w uśmiechu radości.
– A my patrzymy się na nie bez upodobania – rzekł smutnie Tadeusz – jak gdyby obumarło czucie na te szczytne widoki, te bogactwa nieoszacowane! Przyuczeni pa – trzeć na rzeczy z blizkości, nie rozpuszczamy wzroku, ni posyłamy myśli w sfery odleglejsze. Umielibyśmy wznieść się sercem do tychże piękności, w nich znaleźć wartość, w nich się rozmiłować; wiedzielibyśmy jak kochać tę niwę, jak cenić jej płody. –
Szymuś tą mową zachwycony, idąc oglądał się na pola, łąki, stawy, i ten wszystek skład przedmiotów wydawał się chłopcu, niby cudowny obraz łask i dobrodziejstw boskich. Zmysł do wzniosłości obudzał się w malcu, ztąd każdą rzecz począł uważać w postaci ładniejszej, każdą wabił do się, jako przedmiot sercu nader drogi. Miłość do kraju wzniecała się żwawo; wdzięczność do ziemi, która go nosi, żywi, odziewa, udziela schronienia, za każdym uderzeniem zmysłu wybuchała mocno. Tadeuszowi na ten prześliczny widok, różne się też myśli przesnuły po głowie, różne obiegły po sercu uczucia.
Do lasu doszedłszy, stanęli, chcąc się jeszcze bawić tą harmonijną różnicą żywiołów; lub jak Szymuś mówił: tem cudownem dziełem boskiej Opatrzności. Napoiwszy się lubością onego obrazu, weszli do lasu.
– Szymusiu, wchodzimy do lasu, niby do pałacu ozdobnego w najpiękniejsze dzieła przyrodzenia. Las to dzielny gospodarz, ludzki, rad przyjmuje gościa, zasiania go przed upałem, albo natarczywą burzą. Pożytek niesie przez lato, jesień, wiosnę i zimę; drzewa na opał dostarcza sowicie, budowle wystawia, wyrabia sprzęty dla domu i roli; upięknia okolice, służy nareszcie za ten miły wypoczynku punkt, na którym się oko po przelocie wód, pól, łąk, zatrzymuje rado.
– O piękne to nasze bory! – Szymuś się odezwie – Sosny wielkie niby góry, dęby grube jakoby stodoły, buki wysmukłe jakoby jelenie, a drobnego drzewa niby mrowia pełno; zwierza gdyby ryb w jeziorach.
– Prócz tych przyjemności – Tadeusz dopowie – przynoszą bory i tę jeszcze korzyść, iż od nawałnic zasłaniają pola, rozpędzają chmury; chronią urodzaje od gradobicia, a wsie od pioruna. Słowem czuwają jako stróże nad pól bezpieczeństwem; pilnują onych dobra jakoby blizkich swych sąsiadów. Nie mówięż prawdę Szymusiu kochany, że las gospodarz przedziwny, nieskąpy w dary, w rozdawaniu szczodry.
– Prawda panie, niepróżno go też chłopi swoim stryjem zowią; chojny, nie skąpi drzewa na kominek, da im dębczaka i na kwartę soli. –
Szymuś za kijkiem podskoczył na stronę, Tadeusz w myśli zagrzebał się mnogie. " Las oczom przedstawia osobliwszy obraz, " szeptał sobie w duchu, "ponury nieco, mniej jasny i żywy, jak widok pól, łąk i wód, oraz wiosek rozrzuconych w koło. Za to do uczuć głębokich staje się podnietą: tu poecie natchnienie wysuwa się snadno; tu mu łacno składać w rymy opisy wspaniałe, dramy, bohaterskie wiersze. Tu się duch skupia i mierzy wysoko; pędzi do szczytu niebios, rzeczywistość chwyta! Tu śród drzew niemych, daleko od ludzi, naturą zewsząd otoczony, pomni i człowiek, iż i on naturą; sumienniej rachuje się z sobą.
Ach witaj Samotności; choć na chwilę uśpij moje zmysły, natomiast otwórz na ościerz podwoje mej duszy; niech świeżych w niej wyszukam myśli, niech je w zdania ułożę" wymówię je we wyrazistych słowach! Ależ czegóż żądam od ciebie Samotności luba? Dzieciom ty tylko poezyi, ja zdatny do prozy! Przebacz nieumiejącemu chodzić po ustroniach duszy. "
Westchnienie ciężkie wydarło się z piersi, od niechcenia za Karpinskim mówił:
Ktoś z cudzej niwy zbiera plan bogaty.
Ja z twych ogrodów przyniosę ci kwiaty
Milo widziałem przyjmowane żeńce,
Choć z pańskiej roli nieśli panu wieńce.
Plany podróży w różowych kolorach migały mu po oczach; ulgę poczuł w utrapionej duszy. "Amalio!" zawołał "ty drogi aniele, stań przed memi oczy, niech się ubawię twą wdzięczną postacią; z lubych rozmyślań uplotę ci wieniec; nim twe niech uwieńczę skronią, może bolesne, może łzą zroszone. Tobie ten wieniec należy się prawnie; gdyż to ty wysyłasz mię na zbieranie uczuć po niwach krajowych. Co zbiorę, tobie prześlę; boć przed myślą albo czuciem, cóż znaczy zapora?
– Panie! panie! – Szymuś dobiegając, wołał: – jeleń, jeleń! za nim biegnie macierzą, za nią biegną młode!
Tadeusz jakoby przebudzony, uśpione poroztwierał zmysły, ustronia pozamykał duszy, żwawo się obrócił, i rzekł do Szymusia: – Wszystko to rodzina: stary przodem, macierz z młodemi spieszy za nim chyżo. W rodzinie zwierząt dzieje się podobnie, jak w domu człowieka. Ojciec na czele, patrzy gdzie bezpieczeństwo; gdzie i w której stronie zdrowa i obfita pasza, i tam prowadzi drogie sercu swojemu istoty. Co chwila stawa, rozpatruje, czyli zkąd myśliwy nie idzie, i pod taką strażą daje sposobność rodzinie się popaść lub mile wypocząć.
– To mi porządek, lepszy niż u ludzi – odezwał się Szymuś; – iluż to Ojców, co tak troskliwie nie pilnuje dziatwy, głodzi je, poniewiera! Bóg widzi, iż zwierzęta są częstokroć lepsze, aniżeli ludzie.
– Pięknie wnioskujesz, Szymusiu kochany; zwierz idzie za instynktem prosto, od swojej nie zbacza natury, nie przekrzywia jej przez jakieś fałszywe pomysły. Człowiek, potrzebując nauk, wpada na reguły przeciwne naturze, psuje ją, przekręca, gorszym nareszcie staje się od zwierza.
– To panie, jest przyczyna jasna: iż się w zwierzu zawsze widzi zwierza, w człowieku nie zawsze człowieka.
– Masz racyą Szymusiu; zwierz prosto idąc za instynktem, przeczuwa co dobre, co dlań jest szkodliwe. Spieszy za dobrem, od złego ucieka, i ztąd we wszystkiej dziedzinie zwierząt zgoda panuje największa
– A ludzie choć rozum mają, niszczą się i nienawidzą – Szymuś przydał smutno.
– Dopiero com ci mówił, kochany Szymusiu, człowiek właśnie iż rozumny, panem swojej woli… nie umie się przed zbytnią oświatą, w ciasnych natury zachowywać karbach. Przekraczają, koślawi; w złość wpada, burzy się, porządek przewraca.
– To źle – dodał Szymuś – że człowiek rozumu przekracza granice i robi nad siły. W tym lesie, panie, miluchno przebywać; cisza daleko większa aniżeli po wsiach. Tu zwierzęta, ptaki, każde robactwo rusza się ochotnie, jakoby od kłopotów wolne; a po wsiach pomarszczeni, kwaśni, że aż strach pobiera. Pan Bóg widać wszystko pourządzał dobrze, a człowiek wysilając rozum, boskie psuje dzieła! –
Na wzmiankę o Bogu, Tadeusz spojrzał w niebo, głosem uczucia zawołał: – Boże! wielkie dzieła twoje! Głos to naturalny; na widok dzieł ojcowskich, wdzięczność synowska budzi się co rychło. –
Dochodzili do traktu, zdala usłyszeli turkot, co chwila hurt, hurt z korzenia na korzeń, przytem wołanie: wolno bestyo, bo wywrócisz! W pojeździe jechali państwo z dziećmi, za niemi szły wozy. Tadeusz za drzewo się schronił, przejeżdzającym nie chcąc się dać poznać; bo się i wstydził podróżnego stroju oraz drogi pieszej.
Szymuś gniewliwie patrząc na onę złą jazdę, pomrukując rzeknie: – czemuż to korzeni nie powycinają, nie pozawalają dołów, mieliby drogi dobre, nie złościliby się i jechali prędko. Jak sobie pościelą tak śpią; miasto to dobrej jazdy, to hurt z korzenia na korzeń, z dołu w dół; do tego co za zniszczenie inwentarza, zepsucie porządków! Imość ze strachu krzyczy, dzieci płaczą, pan się złości, a fornal przeklina w duszy i państwo i drogę; nie jestże to obraza Boga, pochańbienie siebie?
– Mądrze mówisz Szymusiu; największa dobrych dróg wszędzie czuć daje się potrzeba, osobliwie po lasach. Obywatele ni gminy nie troszczą się o to, chociaż szkód i niewygód doświadczają licznych. Nałóg wziął u nas górę nad wyższem uczuciem, przygasił zmysły do pięknych i porządnych dróg. Kochanoby tę ziemię, już dla jej miłości, zdobionoby ją ode wsi do wsi traktami bitemi. –
Gdy te uwagi robią słyszą krzyk srodze przeraźliwy: " dla Boga, ratuj, kto może, zabiło się, zabiło się! " Oba pobiegli w tę stronę co ducha; niestety, pojazd wywrócony! Przyskoczyli, dopomogli podnieść, spieszny ratunek niosąc nieszczęśliwym. Panu nic się nie stało, pani guz dostała, chłopczyk starszy stłukł nóżkę; młodsze na nieszczęście przełamało rączkę; prawie bez duszy leżało na ziemi. Gościniec był w blizkości, więc tam się zawlekli; doktora nie było, przeto za radą gościnnego posłali do owczarza do wsi. Proboszcz miejscowy zawiadomiony o nieszczęściu owem, sam przybył co rychło dla przyniesienia troski i pomocy. Znał się na sztuce lekarskiej troszeczkę; za przyłożeniem się owczarza oraz Tadeusza, opatrzył maleńkie, kostkę przyłożył do kostki, mocno obwiązał, zimną wodą okładać rozkazał, i za łaską boską, blizką nadzieję ozdrowienia wróżył. Zajął się podobnie i starszym chłopczykiem: przyłożył na miejsce zbolałe co widział potrzebne; to samo i pani bóle uśmierzyć się starał. Obok tych środków, słowy Religji pocieszał duszę rodziców strapionych.
Tadeusz słuchał słów onych uważnie, przypatrywał się troskliwości księdza, skwapliwie cierpiącym niosącego pomoc. Zbudowany tym czynem, na te myśli przyszedł: "człowiek przejęty na wskroś Religią, ma coś w sobie wyższego. Szlachetność wespół z miłością, takiemu jaśnieje na twarzy; niebaczna na trudności ani na ofiary, dąży po ręku ochotnych na zasiłek brata. Wzór piękny, utwór pięknej duszy; cieszmy się: on urósł na gruncie domowym. "
Po ochłonieniu z pierwszej niedoli, uspokojeniu chwilowem dzieci i pani, rozmawiali o przyczynie zaszłego nieszczęścia. Wszyscy zkądinąd punkt honoru cenimy wysoko, dbalsi jesteśmy o brzuch i o gardło, niż o pożytek kraszony powabem i wdziękiem. Zagraniczni dziwią się tej opieszałości: iż tyle obfitych kanałów przystojnego życia, wysycha naszą nie dotknięte ręką.
– Ksiądz Proboszcz nieraz z ambony karci – Szymuś się odezwie – nic to nie pomoże; gdyż jeden się uwziął spuszczać na drugiego: chłopi na panów, panowie na chłopów. Tymczasem drogi jak były, tak złemi zostaną. –
Przeszli las; nowe ciekawości: pola rozłożyste, łąkami jakby wrąbkiem przeplecione strojnie, wodami cieniowane niby farbą żywą. Na tle tegoż natury obrazu, ręka ludzka po różnych punktach wioski rozrzuciła. Najbliższa tuż pod lasem, żałosny widok niewdzięczności ludzkiej, podobna do łaty niedbale przyszytej do bogatej sukni! Biedna, poszarpana, łożysko nędzy, pieczara gnuśności! Szymuś, spoglądając na te nowe pól składy, ozdobnie łąkami, wodami majone, zawołał w radości: – To mi to dary boże! w lesie czysto a tu czyściej jeszcze. W lesie wszystko skupione, że aż dusi prawie; na polu wesoło, że odetchnąć miło. Szkoda, że na tak ładnej ziemi, takie wioski nędzne.
– Natury różność nieprzebrana wcale, Szymusiu kochany, bawi wejrzenie mnogością widoków. Gdybyśmy przez las nie odbyli drogi, tyle uroczy nie byłby ten obraz. Las ścieśnia wzrok zazwyczaj, pole go rozszerza; las swe dostatki przedstawia w blizkości, pole przybywa ze swemi z oddali i blizka, i ztąd nasz umysł bawi rozmaicie. Czemu wieś rozczochrana gdyby wróble gniazdo; czemu budynki słabe, ledwo posklejane, nizkie, iż chłopu tęgiemu ciężko wejść do nich z głową? Szymusiu, my ród zaniedbany! Własna ciśnie nas niedola która jest gorsza niż wszelkie zkądinąd uciski; bo to ona kuje pęta na rozum i serce, popycha w bezdenne przepaści chudoby. Między powabem natury a starunkiem ludzkim odstań nieprzebyta; przychodnia razi, nas ani dotyka. Natura się wysila, dary znosi zewsząd, obszernemi źródły po całym rozsela je kraju; a my leniwego umysłu, nie umiemy odbierać tych darów łaskawych, cóż dopiero obracać na wygodne życie! Miasto w porządnych domach, część większa mieści się w chlewach błociskiem zarzucoych.
Szymusiu, dość spory kawał przebiegliśmy drogi, i wszędzie ta sama szczodrota; z każdego kąta tej ziemi szacownej uśmiecha się szczęście, acz nieodkopane. Do odkopania trzeba rąk zdrowych i zdrowego serca: skoro obojga nie umiemy użyć, szczęścia zakosztować trudno. Wiemy przynajmniej Szymusiu kochany, iż nasza ziemia jest wyspą zieloną, pełną szczęścia i zabytków wszelkich. Radbym się teraz z tej powierzchni chciał dostać do ludzi, zajrzeć do probostw, dworów i włościańskich chatek, nową przewrócić kartę życia domowego! Nieukom najlepiej natura uszlachetnia zmysły; mieszkańcy wiosek przez prostotę swoją rozgrzewają serca. Ziemia gościnna, i oni gościnni, szczerzy, dobroduszni; z nimi się oswoić nam nieukształconym najsnadniej przychodzi. Są oni prawda, chłopki osobliwie, wespół z tą ziemią srodze zaniedbani; wszelakoż mili, iż serca dobrego, niepopsutej myśli.
Gdybym talent miał Szymonowicza albo Zimorowicza rozjaśniony umysł, pisałbym Sielanki! Wierniej niźli Szymonowicz malowałbym obyczaje szacownych rolników, kreśliłbym obrzędy wiejskiego żywota, z okolic, ze stanu oraz charakteru chłopków i panów wyjąłbym je prosto. Malowanie obyczajów w niższym i wyższym stanie wiejskim, ma tyle wdzięku, iż w nich dla krajowca istna przyjemność, nauka, zabawa! Jakże ujmują – cym jest w Szymonowiczu obraz wesela cnego Sieniawskiego, w którym wiejskie życie, obyczaje panów tak wiernie oddane; albo jak jest przyjemną Sielanka Zimorowicza, w której nam własny otwiera dworek, i maluje szczęśliwe pożycie ze swoją małżonką! Śpiewałbym jak rolnik, oraz jak poeta; kreśliłbym z Zimorowiczem co nas w wiejskiem otacza zaciszu, malowałbym nasze domki, rysował sąsiadów; słowem, sielskim stałbym się poetą! Sam czytałbym w życiu naszem, sambym pisał życie nasze, sambym żył życiem naszem, życiem wiejskiem!
Kto powinowactwo ziemianina zrozumiał do ziemi; kto z głębi duszy ziemię pokochał rodzimą; ten pewno większego nigdzie nie znajdzie smaku, ni zadowolenia, jak na ziemi kawałeczku małym!
"Mały folwarczek niedłużny nikomu;
Mały ogródek, mały stolik w domu:
Mały a rześki chłopiec do posługi,
Mały koniczek i jeden i drugi;
Mały sąsiadów poczet, a poczciwy….
Gdy to mam wszystko, prawdziwiem szczęśliwy. "
Tak poeta (Naruszewicz) woła; ja wołam z poetą!
Ziemio ojczysta! mówię ci otwarcie, nigdy nie czułem do cię gorętszej miłości, jak teraz gdy przestaję z tobą, z twemi się roskoszami bawię, twoim użytkiem me ciało nasycam! Drogie ztąd sercu obyczaje ziemian; luba ich prostota, znośne błędy nawet; że przenoszę onych skromny żywot nad okazałe tony salonowe, i wyżej cenię ich grube sukmany nad stroje wyszukanej mody!
Szymusiu! nie próżne to myśli, ulotne marzenia, gdy się rozpływam w tem życiu wieśniaczem; w niem wyszukuję roskoszy dla bytu, bratam je z ziemią tyle ukochaną od nas. –
Szymuś roztworzył usta, oczy wielkiemi patrzył w swego pana; a ten w płomieniach miłości popuszczał myślom coraz dłuższe wodze:
– Szczęśliwe przejście od miłości ziemi, do miłości wiejskich obyczajów! W początku drogi, ona była przedmiotem naszego badania; pieściliśmy się skarby, które zewnątrz nosi i w łonie ukrywa; teraz oglądamy się za ludźmi żyjącemi na niej, którzy swój żywot mieszają z onejże żywotem. Dobierajmy się jeszcze do światła wieśniaków; przekonajmy się bliżej, czy istnie te przymioty mają ziemi wartość, są tak proste, tak szczere jak ona! Zbliżamy się do wioski na oko chędogiej, w niej się rozglądajmy bystro i czem ma, prócz ciała, zasilajmy serce. –
Szymuś przodem do wsi wysyłając oczy, zawoła radośnie: – Wieś spora; dwór, szkoła, kościół, osada niby miasto. Musi tu siedzieć pan możny, dziedzic dobroduszny, kiedy domy tak ładne, czysto pobielone.
– Zapewne pan tu staranny być musi – Tadeusz odpowie – ale i włościanie nie źli; sam pan nie byłby w stanie podnieść osady do tego porządku. Tu niewątpliwie wszyscy razem: pan, ksiądz, nauczyciel, chłopi, odkopują ono szczęście w ziemi zakopane. Każdy tu pewnie przykłada siłę do siły drugiego, na wydobycie szczęśliwości spólnej. –
Za wiejściem do wsi, spytał się Tadeusz gospodarza, rnęża poważnego, zatrudnionego przed domem robotą, czyby na nocleg nie zechciał ich przyjąć. Gospodarz podniósł głowę, kapelusz uchylił, "na wieki wieków" głośno powiedziawszy, odrzekł otwarcie: "a czemuż nie!" Wskazał drzwi do izby, sam zaś dokończał roboty. Gospodyni na głos obcy wyszła, obudwóch przyjęła po ludzku, tłomaczki kazała poskładać, koło stołu usiąść, czekać aż się zgotuje wieczerza, swoi od roboty przyjdą. Tadeusz za ludzkość podziękował pięknie, a ponieważ słońce duży jeszcze kawał do zachodu miało, otrzepał się z kurzu, wyszedł przypatrzyć się wiosce.
Szymuś został na podwórzu, ciekawie patrzał na robotę, porządki i insze drobiazgi.
– A zkądże Bóg prowadzi? – gospodarz zapyta.