- promocja
Amazonki Mosadu - ebook
Amazonki Mosadu - ebook
Niezwykłe kobiety w izraelskich tajnych służbach.
Działalność lohemet, funkcjonariuszek operacyjnych Mosadu, przez wiele lat była utajniona. Mimo że wiele z nich miało niebywałe dokonania, były przedstawiane co najwyżej jako tło dla swych kolegów. W końcu jednak rząd Izraela zezwolił na publikowanie informacji na ich temat. Michael Bar-Zohar i Nissim Mishal opisali w Amazonkach Mosadu burzliwe życie, miłości i niebezpieczne misje tych kobiet. Tocząc szarpiącą nerwy tajną wojnę, musiały się mierzyć z samotnością i niechętnymi postawami kolegów, rezygnować z marzeń o małżeństwie i dzieciach, a mimo to znakomicie wykonywały swoje zadania. W kolejnych rozdziałach autorzy opisują ich zapierające dech wyczyny. Od Jolande, która wręcz szturmem wdarła się na dwór króla Egiptu, do Diny, która stanęła na progu irańskiego Archiwum Jądrowego; od skazanej na powieszenie Szuli do Sigal, rekrutującej najlepszych muzułmańskich agentów; od Marcelle, która wyskoczyła z okna egipskiej katowni, do Jael, Isabel i Danielle, które nie wahały się wejść w paszczę lwa.
Fascynująca lektura.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-951-3 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Liat do autorów
–––––––––––––––––––––––––––––––––––
Mówi _lochemet_
Jestem _lochemet_ – wojowniczką Mosadu.
Urodziłam się w Izraelu, w Dolinie Jordanu. Wojowniczką Mosadu jestem od dwudziestu lat. Zadania wykonuję z pełnym zaangażowaniem i entuzjazmem. Ważne jest, aby każde z nas, wojowników i wojowniczek, czuło się głęboko zobowiązane do obrony narodu, naszych rodzin i nas samych.
Ale trzeba też mieć do tego żyłkę.
Brałam udział w tajnych misjach na całym świecie. Wiem, jak w dowolnej chwili zmienić swoją tożsamość i wygląd. Gdybyście mnie spotkali gdzieś za granicą, nie rozpoznalibyście mnie – zwykle nie wyglądam tak jak teraz, chyba że chcę zwrócić na siebie uwagę . Kiedy słyszę z głośników, że mój zespół jest wzywany do sali odpraw, ogarnia mnie podniecenie. Wiem, że coś się wydarzy. Wiem, że poranną kawę wypiję w Tel Awiwie, ale nie mam pojęcia, gdzie na kuli ziemskiej zjem obiad.
W czasie operacji Mosadu kobiety wypełniają wszystkie zadania, dosłownie wszystkie. Tak samo jak mężczyźni. Czasem kobiety stanowią większość członków zespołu przeprowadzającego jakąś akcję. Mężczyźni przychodzą z wojska. Znają procedury: broń – informacje – sposoby i środki. Mnie to nie dotyczy. Ja jestem w szarej strefie gdzieś pośrodku. Będąc kobietą, mogę pozostawać w cieniu, niezauważona.
Kiedy my, amazonki Mosadu, czytamy w gazetach o sobie, zawsze dowiadujemy się, że jesteśmy „wspaniałe i zapierające dech w piersiach”. To bzdura i wcale nam się to nie podoba. O wiele ważniejsze dla nas jest to, że pod każdym względem jesteśmy równe mężczyznom. Nawiasem mówiąc, napisaliście do mnie, że wśród kobiet wojowniczek są też „techniczki”. Powinniście napisać „specjalistki do spraw cyberbezpieczeństwa, inżynierki, informatyczki”.
Przysłaliście mi adres kawiarni, w której się spotykamy. Niepotrzebnie. Podajcie mi nazwę lokalu w Bangkoku, a będę tam na czas. Nie potrzebuję wskazówek. Mogę znaleźć każde miejsce, w którym mam być.
Muszę wiedzieć, jak myśleć, jak działać według szczegółowego planu, a jeśli zmienią się okoliczności – umieć podjąć różne decyzje w kilka sekund. Niełatwo się tego nauczyć. Oczywiście są zasady, których przestrzegam, niezależnie od tego, czy biorę udział w jakiejś operacji, czy też nie. Na przykład nigdy nie usiądę w kawiarni plecami do wejścia. Zawsze zapłacę za drinka, gdy tylko zostanie mi podany, abym mogła wyjść w dowolnie wybranym momencie. Kiedy jestem za granicą, a ktoś mnie rozpozna i zawoła po imieniu, prawdziwym imieniu, nigdy się nie odwrócę.
Po powrocie z misji muszę umieć od razu przystosować się do mojej prawdziwej tożsamości, do życia w moim kraju. Największą radość odczuwam, gdy urzędnik imigracyjny podbija mi paszport. Już w taksówce wracam do swojego starego ja. To ogromna zmiana. Jednego dnia mogę trzymać w ręku któreś z najbardziej wyrafinowanych urządzeń, jakie Izrael kiedykolwiek wynalazł, a następnego dnia tracę głowę przed zepsutą pralką.
Jestem rozwiedziona, mam dwie córki i syna. Nie wiedzą, co robię. Moja mała córeczka rozmawiała kiedyś ze mną o szpiegach i zapytałam ją: „Może mogłabym być jedną z nich?”, na co trzylatka odpowiedziała: „Ty? Ty nie umiesz udawać…”.
Umawiałam się kiedyś z bardzo bogatym mężczyzną, który starał się mi zaimponować. Powtarzał, że jego marzeniem było zostać wojownikiem Mosadu. „Ci faceci potrafią zmieniać tożsamość ot tak”, powiedział, pstrykając palcami, „każdy z nich mógłby stanąć tuż pod moim nosem, a ja nie domyśliłbym się nawet, kim jest”.
Popatrzyłam na niego. Był bardzo wysoki i ja stałam praktycznie pod jego nosem.ROZDZIAŁ SPECJALNY
Trio
–––––––––––––––––––––––––––––––––––
Nina, „Marilyn” i Kira
_7 marca 2007_
Ibrahim Othman wysiadł z windy na czwartym piętrze hotelu i ruszył w stronę swojego pokoju, ale kilka kroków od niego się zatrzymał. Na podłodze przy sąsiednich drzwiach siedziała młoda kobieta i gorzko płakała. Obok niej leżała duża srebrzysta walizka. Nieznajoma uderzyła pięściami w jej solidną pokrywę i nacisnęła dwa zatrzaski, próbując ją otworzyć. Na próżno.
Othman wahał się przez chwilę, po czym podszedł do niej.
– Co się stało? – zapytał po angielsku. – Czy mogę pani pomóc?
Uniosła zapłakaną twarz.
– Nie mogę otworzyć walizki – odpowiedziała, szlochając. – Zgubiłam klucz. Nie wiem jak. Nie wiem, co robić.
– Może zapyta pani na dole, w recepcji – zasugerował. – Oni mogą wiedzieć…
– Nic nie wiedzą! Włożyłam do niej torebkę ze wszystkimi dokumentami i kluczem do mojego pokoju. Nie mogę do niego wejść. A… moje dokumenty i pieniądze…
– Mogę spróbować pani pomóc – rzekł lekko zakłopotany.
– Nie, nie może pan.
Uklęknął obok niej i nacisnął zatrzaski, próbując otworzyć walizkę. Nic się nie stało.
– Może jednak zadzwonimy do recepcji? – zapytał ponownie.
– To nic nie da. – Zawahała się. – Chwileczkę, ktoś mi kiedyś powiedział… Ma pan może jakiś inny klucz, śrubokręt… albo scyzoryk, którego mogłabym użyć?
Wzruszył ramionami.
– Nie, przykro mi. – Nagle wpadł na pomysł. – Może klucz do mojego pokoju? Spróbujmy.
– Nie sądzę – odparła. – Ale… niech pan mi pozwoli spróbować.
Dał jej klucz do swojego pokoju. Pochyliła się nad walizką, odwracając się do niego plecami tak, że nie widział jej rąk, a następnie zręcznie odcisnęła jego klucz w jakimś podobnym do plasteliny materiale, który miała ukryty w dłoni.
Nie tracąc czasu, wsunęła klucz Othmana do wąskiej szczeliny nad zatrzaskami walizki, po czym ponownie je nacisnęła. Rozległo się metaliczne kliknięcie.
– Boże! – Spojrzała zdumiona na walizkę. – Udało się!
– Udało się – powtórzył za nią.
Spojrzała na niego z radosnym uśmiechem.
– Dziękuję – powiedziała. – Bardzo, bardzo panu dziękuję. Uratował mnie pan. Naprawdę!
Oddała mu klucz i zaczęła grzebać w walizce. Zobaczył, jak wyciąga dużą brązową torebkę i otwiera ją.
– Tutaj, tutaj jest mój klucz!
Podszedł do drzwi swojego pokoju.
– Jeszcze raz panu dziękuję! – zawołała.
Wszedł do pokoju. Nie miał pojęcia, że młoda kobieta zrobiła odcisk jego klucza. W mniej niż godzinę towarzysze zapłakanej dziewczyny, Niny, zrobili jego kopię. Dzięki temu zespół operacyjny Mosadu zyskał możliwość wejścia do pokoju Ibrahima Othmana, szefa syryjskiej rządowej komisji do spraw energii jądrowej.
Mosad śledził Othmana już od dłuższego czasu, ale bez większych sukcesów. Strzępy informacji z różnych źródeł, a głównie raport majora Jakobiego, służącego w Amanie, izraelskim wywiadzie wojskowym, wzbudziły podejrzenie, że Syria, być może śladem Iranu, Iraku i Libii, próbuje zbudować własną broń jądrową. Większość ekspertów Mosadu odrzuciła jednak tę teorię. Jednym z ich głównych argumentów było to, że „takie przedsięwzięcie nie pasuje do Baszara . Pasowało czy nie, debata toczyła się dalej; aż w końcu _ramsad_ (dyrektor Mosadu) Meir Dagan postanowił zweryfikować hipotezę Jakobiego. Na spotkaniu z szefami wydziałów Mosadu Dagan uparcie odrzucał wszystkie zastrzeżenia i wątpliwości. W końcu nakazał wszelkimi sposobami znaleźć odpowiedź na pytanie, czy Syria buduje instalację nuklearną. Zadanie to powierzono wydziałowi „Keszet” (Łuk), specjalizującemu się w wyrafinowanych operacjach wywiadowczych za granicą.
Przeprowadzający setki operacji rocznie „Keszet” był najbardziej aktywnym wydziałem Mosadu. Jego pracownicy wyróżniali się kreatywnością i nieszablonowością. Obmyślali pomysłowe akcje w celu zdobycia informacji, dokumentów i urządzeń, rozwinęli także sposoby subtelnego podchodzenia ważnych oficjeli wroga, którzy działali poza granicami swoich krajów. Czasem celem inwigilacji i śledztwa stawały się osoby lub delegacje wysłane przez nieprzyjazne rządy do Europy, Azji czy Afryki, czasem byli to sojusznicy wroga, dostawcy, a nawet wysocy rangą oficerowie obcych armii, którzy współpracowali z nieprzyjaciółmi Izraela.
Przeciwdziałanie zagrożeniu nuklearnemu znajdowało się na szczycie listy zadań Mosadu, a na szczycie listy krajów mogących stanowić takie zagrożenie był Iran. Jednakże _ramsad_ Dagan uważał, że jeśli Iran był głęboko zaangażowany w projekt nuklearny, a Irak również próbował rozwinąć podobny program, to jego obowiązkiem było dopilnowanie, by żaden inny wrogi kraj nie zbudował potajemnie broni jądrowej. To dlatego uparcie nalegał, aby podległe mu służby dowiedziały się dokładnie, co robi Ibrahim Othman, „Mister Atom” syryjskiego rządu.
Według zagranicznych źródeł to Ram Ben Barak, szef „Keszetu”, wysłał swoich ludzi, by śledzili Othmana. Syryjczyk dużo podróżował.
– Dagan kazał nam dowiedzieć się, czy Syria ma program nuklearny, czy go nie ma – powiedział Ben Barak dziennikarzowi wiele lat później. – Przez kilka miesięcy przeprowadzasz różne akcje na całym świecie, dopóki nie dopisze ci szczęście. Ktoś popełnia błąd w jednym miejscu, a ktoś odnosi zwycięstwo w innym. Meir Dagan był bardzo wytrwały. Wiele osób mówiło mu, że w Syrii nie może być reaktora. Że wszystkie te wydatki i czasochłonne zabiegi są na darmo. Ale my wykonywaliśmy jego rozkazy i nie odpuściliśmy.
Najwyraźniej różne operacje przez dłuższy czas nie przyniosły żadnych owoców. Wysyłanie zespołów „Keszetu” śladem Othmana kosztowało fortunę, a wyniki były zerowe. Ale później funkcjonariusze Mosadu dowiedzieli się, że Othman przyjeżdża do Wiednia na doroczną konferencję Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Chociaż miał mieszkanie w stolicy Austrii, tym razem zdecydował się na pobyt w hotelu i tam poznał zapłakaną izraelską amazonkę.
Zdobycie klucza do pokoju Othmana było pierwszym etapem „tria” – trzech etapów operacji, z których każdy stanowił samodzielną misję. We wszystkich główne role odegrały trzy młode funkcjonariuszki operacyjne Mosadu.
Etap drugi. Następnego ranka Othman zszedł na śniadanie do hotelowej restauracji. Rozejrzał się i zobaczył, że wszystkie stoliki są zajęte. Nie wiedział oczywiście, że większość osób jedzących i zamawiających śniadanie to funkcjonariusze Mosadu. Zostawili mu tylko jedno miejsce w całej restauracji: puste krzesło przy stoliku, przy którym siedziała młoda kobieta. Rozmawiała przez telefon komórkowy, popijając kawę.
– Czy mogę tu usiąść? – zapytał.
– Jasne. – Wzruszyła ramionami i wróciła do rozmowy telefonicznej, którą prowadziła po angielsku i z narastającą złością. Kilka razy podniosła głos, po czym rozejrzała się wściekła i w końcu zakończyła rozmowę, uderzając telefonem w blat stolika. – Drań – wyszeptała. – Żeby mi to zrobić! – Uniosła wzrok i spojrzała na swojego nowego sąsiada. – Przepraszam, straciłam panowanie nad sobą, ale ten drań znowu się wymigał!
Othman pokiwał głową ze współczuciem, a rozwścieczona dziewczyna wciąż ciskała gromy. Opowiedziała mu o swoim chłopaku, na którym nie mogła polegać w żadnej sprawie. Bywało już, że w ostatniej chwili odwoływał randki, ale teraz? Tego wieczoru? Mieli w ten weekend świętować w Wiedniu rocznicę swego pierwszego spotkania. Przyleciała zeszłej nocy, a on miał dojechać dzisiaj – i znów ją wystawił! Właśnie dziś, spośród wszystkich dni!
Othman uprzejmie pokiwał głową na znak, że się z nią zgadza.
– Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, co traci – powiedział.
Spojrzała na niego.
– A pan kim jest?
Przedstawił się, ale nie wspomniał o swoim stanowisku w komitecie do spraw energii jądrowej.
– Mam na imię Marilyn. – Uśmiechnęła się. Zadała kilka przypadkowych pytań i dowiedziała się, że on dobrze zna Wiedeń i dużo podróżował po świecie. Stopniowo pogrążyli się w łatwej, przyjemnej konwersacji. Podobała się Othmanowi i delektował się rozmową z tak młodą i piękną kobietą.
Wróciła do nieudanej randki ze swoim chłopakiem.
– Tak się starałam, żeby ten wieczór był niezwyczajny – powiedziała. – Zamówiłam stolik u Silvia Nickola. Miejsca rezerwuje się tam z miesięcznym wyprzedzeniem. To najlepsza restauracja w Wiedniu!
– Tak, słyszałem.
Nagle uniosła głowę i zmarszczyła brwi.
– A co pan robi dziś wieczorem? – zapytała.
Zaskoczyła go.
– Dlaczego pani pyta?
– Szkoda byłoby anulować rezerwację – odparła. – Może… może razem zjemy tam kolację?
– My dwoje? Razem? A jeśli przyjedzie pani chłopak…?
– Nie przyjedzie i nie zasługuje na to – stwierdziła. – Więc co pan o tym myśli? Oczywiście podzielimy się rachunkiem.
Popatrzył na nią i uśmiechnął się. Nie każdego dnia był zapraszany na kolację przez tak piękną kobietę.
– Dlaczego nie? – usłyszał samego siebie. – Świetny pomysł. O której?
O ósmej wieczorem spotkali się w hotelowym holu i pojechali taksówką do restauracji. Gdy opuścili hotel, członkowie zespołu „Keszetu” rozeszli się po holu. Dwie funkcjonariuszki i ich kolega usiedli na fotelach w pobliżu wind. Gdyby Othman nagle zmienił zdanie i wrócił za wcześnie, mieli go zatrzymać, zanim udałby się do swojego pokoju. Dowódca zespołu, Ejtan, siedział w samochodzie zaparkowanym niedaleko hotelu. Po kilku minutach usłyszał w słuchawkach głos jednego ze swoich ludzi, który użył umówionego hasła, by go poinformować, że para przyjechała do restauracji i już jest przy stoliku. Othman nie wiedział oczywiście, że przy sąsiednich stolikach siedzą inni funkcjonariusze Mosadu, którzy mieli pilnować, by kolacja przebiegła zgodnie z planem, i chronić „Marilyn”, gdyby Othman zaczął sprawiać kłopoty…
Wszystko było gotowe na trzeci etap operacji. Ejtan wysłał zespół operacyjny – Ejala i Kirę – na czwarte piętro hotelu. Mieli klucz do pokoju Othmana, więc bez problemu weszli do środka i zaczęli go przeszukiwać. Na biurku leżało kilka rzeczy osobistych Othmana – i telefon komórkowy! Syryjczyk prawdopodobnie nie chciał, żeby przeszkadzano mu podczas kolacji z „Marilyn”, i dlatego zostawił go w pokoju.
Telefon był chroniony hasłem. Kira wzięła go i w ciągu kilku minut zdołała się do niego włamać. Sprawdziła jego zawartość – był pełen wiadomości i dokumentów. Aż tu nagle…
Nagle natknęli się na duży plik fotografii. Jeden po drugim na ekranie pojawiały się zdumiewające obrazy. Ukazywały ogromny budynek, a w nim reaktor jądrowy w zaawansowanym stadium budowy, duże części jego rdzenia i stojących obok Azjatów – Chińczyków lub Koreańczyków. Inne zdjęcia przedstawiały plac budowy reaktora, gdzieś na bezludziu. W pamięci telefonu było trzydzieści pięć takich fotografii. Ejal i Kira nie mogli uwierzyć własnym oczom. Othman sfotografował swoim telefonem tajny reaktor i azjatyckich ekspertów!
Opanowawszy emocje, dokończyli robotę. Ejal przejrzał rozłożone na biurku dokumenty, ale nie znalazł niczego interesującego. Kira skopiowała zdjęcia z telefonu komórkowego za pomocą urządzeń, które przyniosła. Odłożyli potem wszystko z powrotem na biurko i wymknęli się z pokoju.
Po wyśmienitej kolacji Othman i „Marilyn” wrócili do hotelu. Rozstali się w holu i dziewczyna gorąco podziękowała Syryjczykowi za miły wieczór.
Zasłużył na te podziękowania.
Jak głosi raport, to osiągnięcie trzech funkcjonariuszek operacyjnych Mosadu było jednym z największych dokonań tej służby. Zdumiewający materiał, który uzyskano dzięki Ninie, „Marilyn” i Kirze, został natychmiast przedstawiony ramsadowi, szefowi Sztabu Generalnego i premierowi. Zdjęcia wykonane w budynku ujawniły dużą cylindryczną konstrukcję z cienkimi, ale solidnymi ścianami. Inne fotografie przedstawiały rusztowanie wzniesione w celu wzmocnienia zewnętrznych ścian reaktora. Były też zdjęcia drugiego, mniejszego i wyposażonego w dystrybutory paliwa budynku, wokół którego można było zaparkować kilka ciężarówek. Trzecią budowlą była najwyraźniej wieża dostarczająca wodę do reaktora. _Ramsad_ Dagan położył na biurku premiera Olmerta brązową kopertę zawierającą trzydzieści pięć fotografii, które pracownicy Mosadu przywieźli z Wiednia. Ehud Olmert osłupiał na ich widok.
– To jest reaktor produkujący pluton – poinformował go Dagan. Trudno było sobie wyobrazić bardziej zdumiewające odkrycie, które ujawniałoby istnienie śmiertelnego zagrożenia dla Izraela.
– Znaki zapytania się skończyły – powiedział Olmertowi asystent Dagana. – Teraz mamy tylko wykrzykniki!
Natomiast Dagan zapytał:
– Panie premierze, co robimy?
– Zniszczymy to! – odparł Olmert.
Było to rzeczywiście zdumiewające osiągnięcie, ale odsłoniło też poważne niepowodzenie izraelskich służb wywiadowczych. W ciągu kilku lat, do przypisywanej Mosadowi operacji wiedeńskiej, tuż pod nosem Izraela budowano reaktor jądrowy, o którym nikt w tym kraju nie wiedział. Gdyby nie lekkomyślne zachowanie Ibrahima Othmana, Izrael mógłby się przebudzić w ponurej rzeczywistości – w której jego najbardziej nieprzejednany wróg miałby broń atomową.
Zdjęcia pozyskane przez amazonki „Keszetu” przekazano do laboratoriów badawczych Mosadu i Amanu. Analitycy szybko ustalili dokładne położenie reaktora: Al-Kibar, odizolowane miejsce na pustyni w prowincji Dajr az-Zaur we wschodniej Syrii, nad Eufratem i stosunkowo blisko granicy z Irakiem. Budynek miał postać dużego prostopadłościanu o wysokości 20 metrów i powierzchni 16 tysięcy metrów kwadratowych.
Teraz, gdy zdjęcia zostały przeanalizowane i specjaliści Mosadu wiedzieli, gdzie szukać, związana z nimi historia nabrała kształtu. Azjaci sfotografowani na terenie reaktora byli Koreańczykami z KRL-D. Współpraca Syrii z Koreą Północną rozpoczęła się od wizyty w 1990 roku w Damaszku prezydenta Kim Ir Sena, podczas której on i prezydent Syrii Hafiz al-Asad podpisali porozumienie o współpracy wojskowej i technologicznej. Umowa zawierała paragraf dotyczący energii jądrowej, ale koncentrowała się głównie na dostawach rakiet _Scud_ z Korei Północnej do Syrii; pierwszy ładunek scudów dotarł do Syrii w lutym 1991 roku, podczas amerykańskiej operacji „Pustynna Burza”.
Kwestia nuklearna została znów podjęta dopiero w czerwcu 2000 roku, kiedy północnokoreańska delegacja przybyła do Damaszku na pogrzeb Hafiza al-Asada i spotkała się z jego synem oraz następcą Baszarem. Ich rozmowy o budowie obiektu jądrowego w Syrii zwieńczyło dwa lata później trójstronne spotkanie w Damaszku, podczas którego do projektu przyłączył się Iran. Trzy strony zgodziły się, że Korea Północna zbuduje syryjski reaktor, a Iran pokryje koszty budowy, sięgające 2 miliardów dolarów. Reaktor Al-Kibar miał być kopią północnokoreańskiego reaktora z Ośrodka Badań Jądrowych w Jongbjonie.
Budowa się rozpoczęła, ale amerykańskie i izraelskie służby wywiadowcze nie zdawały sobie z tego sprawy. Nawet wizyta w Damaszku w 2006 roku irańskich naukowców, specjalistów w dziedzinie badań nuklearnych, nie zapaliła żadnego światełka ostrzegawczego.
Ale nowe informacje, które trio funkcjonariuszek operacyjnych Mosadu przywiozło z Wiednia, uświadomiły izraelskiemu rządowi, że trzeba podjąć dramatyczne decyzje. Kopie zdjęć wysłano do CIA; w czerwcu 2007 roku Ehud Olmert przedstawił szczegółowy raport prezydentowi USA George’owi Bushowi i zasugerował, żeby USA zbombardowały reaktor, który stanowił poważne zagrożenie dla państw Bliskiego Wschodu. Kilka osób z amerykańskiej administracji, jak wiceprezydent Richard Cheney, poparło plan zbrojnego ataku, ale Bush się wahał. Ostatecznie, za radą sekretarz stanu Condoleezzy Rice i niektórych swoich asystentów, powstrzymał się od działania, argumentując, że zbombardowanie reaktora byłoby atakiem na suwerenne państwo. Zamiast tego wolał wykorzystać instrumenty dyplomatyczne. W rozmowie telefonicznej Olmert bez ogródek powiedział Bushowi:
– Pańska strategia jest dla mnie bardzo niepokojąca. Zrobię to, co uważam za konieczne, aby chronić Izrael.
– Ten facet ma jaja – powiedział później Bush. – Dlatego go lubię.
Tymczasem zadanie obserwacji reaktora przekazano satelitom USA i Izraela. Okazało się, że władze syryjskie, by nie ściągnąć na niego uwagi, nie rozmieściły wokół miejsca budowy baterii przeciwlotniczych. Syryjczycy rozrzucili nawet dokoła śmieci, aby stworzyć wrażenie, że nie prowadzi się tam żadnych robót. Mimo to z obserwacji satelitarnych wynikało, że budowa postępuje w zawrotnym tempie. Waszyngton i Jerozolima doszły do wniosku, że reaktor zostanie uruchomiony pod koniec września; każdy późniejszy atak na niego spowodowałby zatem uwolnienie śmiercionośnych substancji radioaktywnych ze straszliwymi skutkami zarówno dla środowiska, jak i dla ludzi w Syrii oraz poza nią.
Olmert postanowił bezzwłocznie zbombardować reaktor. Operacja nosiła kryptonim „Poza Szablonem”.
Według londyńskiego „Sunday Timesa” 4 września 2007 roku pododdział elitarnej jednostki komandosów sił powietrznych „Szaldag” (Zimorodek) został przerzucony śmigłowcami do rejonu Dajr az-Zaur, gdzie prawie cały dzień ukrywał się w pobliżu reaktora. (Wedle innej wersji wydarzeń byli to żołnierze Sajeretu Matkal). Jego zadaniem było podświetlenie ścian reaktora laserami, aby wskazać cele pilotom izraelskich odrzutowców.
Samoloty – cztery F-15 z bazy Chacerim i sześć F-16 z bazy Ramon – przyleciały następnej nocy o jedenastej. Aby zapobiec wojnie z Syrią, podjęto wszelkie możliwe działania mające ukryć zaangażowanie Izraela w tę operację. Samoloty poleciały najpierw na północ, nad Morze Śródziemne, a kiedy dotarły do granicy syryjsko-tureckiej, skręciły na południe, jakby leciały z Turcji. Zbliżyły się do Dajr az-Zaur, lecąc na niezwykle niskiej wysokości. Powietrzne i naziemne jednostki walki elektronicznej Sił Obronnych Izraela (SOI) zakłóciły pracę syryjskich stacji radiolokacyjnych, wskutek czego nie wykryły one nadlatujących samolotów. Nad Al-Kibar piloci zrzucili bomby, które nakierowały się na świetlne plamki znaczników celu na ścianach reaktora, i zniszczyli całą budowlę.
W następnych dniach światową prasę zalały sensacyjne doniesienia z krzykliwymi nagłówkami przypisujące zbombardowanie Al-Kibar Izraelowi, co wydawało się logiczne. Eksperci prorokowali, że wojna między Syrią a Izraelem jest nieuchronna. Ale prezydent Asad postanowił jej uniknąć. Izrael milczał jak grób i nie przyznał, że miał coś wspólnego z tą operacją. Asad i syryjski sztab generalny oczywiście rozumieli, że to izraelskie lotnictwo zbombardowało reaktor. Ale milczenie Izraela pozwoliło im uniknąć konieczności przeprowadzenia uderzenia odwetowego; poza tym Syria nie była zainteresowana ujawnieniem, że zniszczona budowla była reaktorem jądrowym, zbudowanym, jakby tego wszystkiego było mało, przez Koreańczyków z KRL-D… Po długich godzinach ciszy i zamieszania syryjska państwowa agencja informacyjna opublikowała wielce zagmatwane oświadczenie. Podała w nim, że o pierwszej w nocy izraelskie samoloty naruszyły przestrzeń powietrzną kraju, „zrzuciły bomby na obszarze pustynnym, po czym nasze siły powietrzne zmusiły je do odwrotu. Nie wyrządziły szkód ludziom ani sprzętowi”.
Operacja ta miała jeszcze jeden rozdział, nie mniej dramatyczny. Szefem syryjskiego projektu nuklearnego był generał Muhammad Sulejman, dowódca syryjskiej „armii cieni” – małej tajnej jednostki, w której służyli najlepsi oficerowie i eksperci wojskowi w kraju. Sulejman, jeden z najpotężniejszych ludzi w Syrii, był także zaufanym doradcą prezydenta Asada. Działał za grubą zasłoną tajemnicy, z dala od mediów. Po zniszczeniu reaktora w Dajr az-Zaur zaczął planować budowę nowego, ale nim się do tego zabrał, wziął kilkudniowy urlop, który chciał spędzić w swoim domu na plaży w Rimal al-Zahabii, na północy Syrii. Sulejman zaprosił grupę przyjaciół, po czym wszyscy zasiedli na werandzie z widokiem na spokojne Morze Śródziemne i delektowali się kolacją. Według doniesień prasowych nie zauważyli dwóch cieni, które wyłoniły się z fal leniwie toczących się w stronę brzegu. Byli to snajperzy, którzy wyjęli z wodoszczelnych futerałów karabiny, wycelowali je w głowę Sulejmana i jednocześnie wystrzelili. Sulejman upadł na stół i w powstałym zamieszaniu nikt nie zauważył komandosów, którzy ponownie zanurkowali i płynąc pod wodą, wrócili do swojej łodzi.
Rząd syryjski opublikował komunikat w sprawie śmierci Sulejmana, spowodowanej – jak napisano – „zawałem serca”.
Na tym zakończyła się misja, którą zapoczątkowała podróż trzech młodych amazonek do romantycznego Wiednia.
Uwaga: Wszystkie nazwiska w tym rozdziale są fikcyjne, z wyjątkiem nazwisk Meira Dagana, Ibrahima Othmana, generała Sulejmana, Rama Ben Baraka i polityków zamieszanych w opisywane wydarzenia.ROZDZIAŁ 1
Sara Aaronson
–––––––––––––––––––––––––––––––––––
Śmierć na górze Karmel
5 października 1917 roku w małej żydowskiej wiosce Zichron Ja’akow leżącej na zielonych zboczach góry Karmel w Palestynie rozległ się pojedynczy strzał z pistoletu. Tureccy strażnicy, którzy wpadli do łazienki w domu Aaronsona, zobaczyli tam młodą kobietę, Sarę, leżącą w kałuży krwi na kolorowych kafelkach. Strzeliła sobie w usta z małego pistoletu. Ale kula nie trafiła w jej rdzeń kręgowy – kobieta wciąż żyła.
Sara była więźniem Turków. Palestyna należała wówczas do imperium osmańskiego. W I wojnie światowej Turcy walczyli po stronie Niemiec i Austrii, przeciwko Wielkiej Brytanii, Francji i ich sojusznikom. Sara i jej rodzina należeli do małej społeczności żydowskiej w Palestynie. Brat Sary, światowej sławy naukowiec Aaron Aaronson, odkrył w Galilei gatunek pszenicy o nazwie płaskurka, pierwotną dziką roślinę, od której wywodzą się udomowione odmiany tego zboża. Laboratorium Aaronsona w Atlicie, małym porcie na wybrzeżu Morza Śródziemnego, finansowały amerykańskie i europejskie fundacje. Był on także dumnym właścicielem pierwszego samochodu i pierwszego roweru w Palestynie. Aaronsonowie byli zaciekle przeciwni tureckim rządom w Palestynie. Wierzyli, że jedynym sposobem na utworzenie w tym kraju, „Ziemi Izraela”, państwa żydowskiego jest wsparcie w tej wojnie imperium brytyjskiego. Ryzykując życie, utworzyli zatem siatkę szpiegowską „Nili”. Dostarczała ona Brytyjczykom informacje o ruchach sił tureckich. W szczytowym okresie organizacja ta, prowadzona przez Aarona i jego dwudziestosiedmioletnią siostrę Sarę, liczyła czterdziestu szpiegów i informatorów. Kochanek Sary, Awszalom, został zamordowany przez beduinów, gdy próbował przekroczyć konno linię frontu na Synaju, by przekazać ważne informacje brytyjskiemu dowództwu w Kairze.
Pod koniec września 1917 roku Turcy przechwycili gołębia pocztowego niosącego ostatni meldunek Sary dla Brytyjczyków. Ona i jej ojciec zostali aresztowani. Po czterech dniach bicia i okrutnych tortur Turcy postanowili przewieźć ją do Damaszku, gdzie miała zostać osądzona i powieszona. Przed wyjazdem Sara poprosiła o pozwolenie na zmianę ubrania. Kiedy została sama w łazience swojego domu, zdjęła luźną płytkę, wyciągnęła ze skrytki maleńki pistolet i postrzeliła się.
Zmarła 9 października 1917 roku jako pierwsza żydowska _lochemet_ ery nowożytnej. Jej poświęcenie nie poszło na marne: Brytyjczycy i ich sojusznicy wygrali wojnę, Wielka Brytania otrzymała zarząd mandatowy nad Palestyną i chcąc nie chcąc przetarła drogę do powstania państwa Izrael. A trzydzieści lat po śmierci Sary, kiedy się ono narodziło, wiele innych kobiet poświęciło życie obronie swojego kraju, tak jak robią to współczesne amazonki Mosadu.
Z burzliwej historii Izraela wyłoniła się galeria odważnych, kreatywnych i pewnych siebie kobiet. Wiele z nich zostało zwerbowanych przez Mosad lub wywiad wojskowy, inne zgłaszały się na ochotnika, a nawet planowały niebezpieczne misje, nie prosząc nikogo o instrukcje lub szkolenie. Większość z nich była „wojowniczkami”, czyli funkcjonariuszkami operacyjnymi Mosadu, pozostałe pełniły w tej służbie różne inne funkcje. Wiele drogo za to zapłaciło: torturami i uwięzieniem lub bolesną samotnością, zarówno podczas misji, jak i w życiu prywatnym, w którym musiały zrezygnować z marzeń o rodzinie, by realizować swoje powołanie. Ze stosów książek o Mosadzie wyłania się mylny obraz – tajnej armii odważnych, silnych i bystrych mężczyzn podobnych do Jamesa Bonda czy innych superszpiegów zaludniających filmy i tanią beletrystykę. Nadszedł czas, aby zastąpić ten wyimaginowany obraz prawdziwym, na którym obok mężczyzn zobaczymy kobiety Mosadu.
Nie możemy opisać setek kobiet, które służyły w tej tajnej armii. Nie możemy nawet wymienić nazwisk ich wszystkich ani opowiedzieć ich historii w całości, ponieważ wiele z tego, co zrobiły i wciąż robią, pozostanie utajnione jeszcze przez wiele lat. A jednak funkcjonariuszki, których historie postanowiliśmy tu opowiedzieć, należycie reprezentują ten tajny i oddany sprawie zastęp równych mężczyznom kobiet, tak często ignorowany lub pomijany.
Na początku kobieta w Mosadzie była sekretarką lub _bat-lewaja_ – partnerką funkcjonariusza tej służby grającą rolę jego żony lub dziewczyny. Para zawsze jest mniej podejrzana niż jeden lub więcej mężczyzn; obecność kobiety w parze lub grupie z reguły zmniejsza podejrzenia. Widok dwojga ludzi obejmujących się w samochodzie również nie wzbudza nieufności i niewielu osobom przyszłoby do głowy, że taka para może obserwować lub nawet dowodzić przeprowadzaną w pobliżu tajną operacją.
Funkcjonariusze Mosadu w tych wczesnych latach byli twardymi i odważnymi ludźmi, dawnymi bojownikami podziemnych organizacji Palmach i Irgun, które istniały, zanim utworzono państwo Izrael. Najlepsi z nich służyli w jednostce operacyjnej Szabaku (Służba Bezpieczeństwa Ogólnego), z której początkowo korzystał również Mosad; później zastąpił ją wydział operacyjny Mosadu „Cezarea”. Początkowo „Cezarea” zatrudniała tylko mężczyzn, ale kierownictwo Mosadu szybko odkryło, że kobiety wysłane do „krajów docelowych” mogą łatwiej przejść odprawy celno-paszportowe i wykonywać zadania bez wzbudzania podejrzeń. Jak powiedziała nam jedna z funkcjonariuszek operacyjnych Mosadu:
– Na widok samotnego mężczyzny stojącego w nocy na rogu ulicy budzą się podejrzenia. Kiedy widzisz samotną kobietę, chcesz jej pomóc.
I tak stopniowo do społeczności funkcjonariuszy Mosadu dołączały kobiety. Początkowo szkolono je w pokojach hotelowych lub mieszkaniach, w których przebywały same, w odosobnieniu, a instruktorzy przyjeżdżali, aby je tam uczyć indywidualnie. Później zaczęły brać udział w kursach podstawowych razem z mężczyznami; często w takim kursie uczestniczyło piętnastu do dwudziestu mężczyzn – i jedna kobieta. Minęło dużo czasu, zanim twardzi, pewni siebie mężczyźni zdali sobie sprawę, że kobiety u ich boku są nie tylko sekretarkami, telefonistkami i podającymi kawę pomocnicami – ale również ich partnerkami w skomplikowanych i niebezpiecznych misjach. Większość pierwszych amazonek cierpiała jednak z powodu koszmarnej samotności. Przez wiele lat szkoliły się samotnie i same brały udział w ryzykownych operacjach, czasem tylko w towarzystwie mężczyzn, rzadko z innymi kobietami. Dziś ta metoda została porzucona. Ale nawet po przejściu na emeryturę nie mogą one mówić o swojej przeszłości. Wiele z nich spotkało się po raz pierwszy w życiu dopiero na kartach tej książki.
W światowych mediach izraelskie funkcjonariuszki operacyjne często były opisywane jako „kusicielki”. To jednak nieprawda. Założyciele Mosadu ustanowili żelazną zasadę: kobietom nigdy nie nakazywano wykorzystywania swych ciał do celów operacyjnych. Żadna _lochemet_ Mosadu nigdy nie otrzymała rozkazu przespania się z „celem” ani żadnej o nic takiego nie poproszono. Tylko raz jednej z nich polecono nawiązać częściowy kontakt fizyczny z człowiekiem, który był celem operacji „Cindy–Wanunu”, i to naruszenie zasad miało daleko idące konsekwencje (zob. rozdział 18).
Jeśli kontakt seksualny uznano za konieczny, co zdarzało się bardzo rzadko, funkcjonariusze Mosadu wynajmowali do takich zadań prostytutki. Pewnego razu do pomocy zgłosiła się na ochotnika właścicielka słynnej francuskiej restauracji, była prostytutka, która wykonując powierzone jej zadanie, nie zawahała się wykorzystać swych walorów fizycznych. Nie była ona jednak funkcjonariuszką Mosadu i zrobiła to z własnej inicjatywy. (W Mosadzie istnieje wyraźne rozróżnienie między „wojownikiem”, czyli funkcjonariuszem operacyjnym, a agentem, który jest kimś obcym, zwerbowanym, ale niesłużącym w Mosadzie). Josef (Joszke) Jariw, były dowódca „Cezarei”, tak opisał rekrutację agentki w Europie, „szanowanej czterdziestoletniej kobiety znanej z bardzo swobodnego podejścia do seksu… Chcieliśmy, żeby zbliżyła się do kilku ważnych «celów» w obcych krajach. Pracowała dla nas dwa lata i rezultaty były znakomite. Dowiedziała się, kim naprawdę są te «cele», jakie mają funkcje i przykrycia; dowiedziała się również, kim są osoby, z którymi się kontaktują, gdzie i kiedy się spotykają. To było dla nas ważne, ale nie zwerbowałbym jej jako funkcjonariuszki…”.
– Nieraz wykorzystywałam to, że jestem kobietą – powiedziała amazonka Jael podczas wywiadu. – Ale nigdy nie używałam swojego ciała, aby zyskać akceptację lub zaufanie w krajach wroga. Czułam, że przestrzeganie granic jest właśnie zaletą kobiecości. I taką wiadomość otrzymałam od przełożonych. Nigdy nie liczyli na to, że wykonując zadanie, pójdę z kimś do łóżka. Przeciwnie. Takie zasady panowały zawsze.
Jedno z pierwszych „kuszeń” – w dozwolonych granicach – odbyło się w 1954 roku, gdy zespół operacyjny Mosadu ścigał w Europie zdrajcę Aleksandra Iwora. Był on oficerem SOI (Sił Obronnych Izraela), który wpadł w tarapaty finansowe i uciekł do Włoch, gdzie sprzedawał egipskim dyplomatom mapy i tajne dokumenty. Potem zniknął, ale szybko został odnaleziony w Wiedniu, kiedy jego były kolega szkolny wpadł na niego na ulicy. O przypadkowym spotkaniu powiadomiono Mosad i kilku funkcjonariuszy pospieszyło do austriackiej stolicy.
Niczego niepodejrzewający Iwor wsiadł do samolotu lecącego do Paryża, a miejsce obok niego zajęła atrakcyjna „Francuzka”. Rozpoczęli rozmowę, która stała się bardzo przyjacielska, i postanowili zjeść razem kolację. Kiedy samolot wylądował, czarująca pani zasugerowała, by Aleksander zabrał się z nią do Paryża. Powiedziała, że na lotnisku czekają na nią przyjaciele z samochodem. Iwor zgodził się. W drodze do Paryża samochód nagle się zatrzymał i funkcjonariusze Mosadu porwali Iwora. Ładna pani zniknęła – wykonała zadanie. (Iwor umarł w samolocie transportowym w drodze do Izraela, po wstrzyknięciu nadmiernej ilości środka nasennego; na budzący wątpliwości rozkaz Isera Harela, samego szefa Mosadu, jego ciało zostało wrzucone do morza).
W tamtym czasie kobiety bardzo rzadko uczestniczyły w operacjach Mosadu. Dopiero po kilku latach zaczęto je wysyłać na misje tak jak mężczyzn. A jednak zanim jeszcze powstało państwo Izrael, pojawiały się odważne niewiasty, które nie chciały czekać, aż Mosad je znajdzie, i „werbowały się same”. Była to epoka, w której struktury i zasady działania tajnych służb nie zostały jeszcze ustalone. A mimo to już dawały o sobie znać młode kobiety, które zgłaszały się na ochotnika lub były przypadkowo werbowane i bez przeszkolenia wyruszały w głąb mrocznego świata szpiegostwa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki