Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Amerykanin. Powieść z czasów Kościuszki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Amerykanin. Powieść z czasów Kościuszki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 265 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ani­ment i esprit des deux na­tions; l'ave­nir de la Po­lo­gne est lié à l'ave­nir de Ja Fran­ce pour le bon­heur et la li­ber­té du mon­de.

La Fran­ce est le cśur des na­tions; elle sent, pour ain­si dire, les pul­sa­tions de l'hu­ma­ni­té tout en­ti­ère. Aus­si n'es­til pas de peu­ple op­pri­mé qu­ine to­ur­ne vers elle des re­gards d'espéran­ce, sûr d'y ren­con­trer une ac­ti­ve et ar­den­te sym­pa­thie. Mais cet­te sym­pa­thie, généreu­se pour les au­tres na­tions, ga­gne en­co­re qu­elqu­echo­se de plus in­ti­me alors qu'elle s'ad­res­se à la Po­lo­gne. Il s'y męle le so­uve­nir de lut­tes glo­rieu­ses so­ute­nu­es en­sem­ble; il s'y męle aus­si, peut-ętre, un se­cret sen­ti­ment de re­con­na­is­san­ce. Les dis­si­den­ces d'opi­nions s'ef­fa­cent en ef­fet dans ce pays, du mo­ment où il s'agit de la cau­se po­lo­na­ise; une męme pen­sée do­mi­ne alors les esprits, pénètre to­utes les âmes; c'est un ter­ra­in com­mun sur le­qu­el expi­rent les di­ver­gen­ces, les ani­mo­si­tés de par­ti: c'est un ter­ra­in de récon­ci­lia­tion. [Vifs ap­plau­dis­se­ments.)

Nous voy­ons mar­cher au pre­mier rang des défen­seurs de la na­tio­na­li­té po­lo­na­ise (pour ne ci­ter que qu­elqu­es noms qui se présen­tent à ma mémo­ire) Od­ilon Bar­rot et Mon­ta­lem­bert, Ara­go et Vil­le­ma­in, Gar­nier-Pa­gès et de Ta­scher, La­ro­che­ja­cqu­elin et le duc d'Har­co­urt, Char­les Du­pin et le fils de Ney, la pen­sée phi­lo­so­phi­que de Co­usin et la hau­te in­tel­li­gen­ce de Pas­sy, le génie de Vic­tor Hu­go­qui se ma­rie à la plu­me de La­men­na­is et de Béran­ger, no­tre ho­no­ra­ble prési­dent, 31. Va­vin, et Sa­int-Marc Gi­rar­din. Nous y re­ma­rqu­ions en­co­re récem­ment un des plus jeu­nes dépu­tés de la ma­jo­ri­té, M. de Ca­stel­la­ne, qu'une mort ra­pi­de vient d en­le­ver a une car­ri­ère par­le­men­ta­ire com­men­cée sous de no­bles au­spi­ces, et dont les sym­pa­thies pour la Po­lo­gne ma­rqu­eront sans con­tre­dit la plus bel­le page.

C'est avec ce cor­tège d'ora­teurs, de sa­vants, de phi­lo­so­phes, de po­ètes, d'écri­va­ins il­lu­stres, qui résu­ment en eux tout ce qui fait la glo­ire par­mi les hom­mes, c'est avec ce no­ble cor­tège que l'idée du réta­blis­se­ment de la Po­lo­gne se présen­te au pays.

Tous ces hom­mes d'éli­te l'ont dit: Le mal­heur de la Po­lo­gne ne peut du­rer ni de­vant le chri­stia­ni­sme, ni de­vant la ci­vi­li­sa­tion. Si cet­te na­tion est pro­fon­dément in­cru­stée dans la sym­pa­thie des peu­ples, c'est qu'elle po­ssède le glo­rieux pri­vi­lège de­vo­ir re­po­ser sur elle la li­ber­té et la paix du mon­de. [Ap­plau­dis­se­ments pro­lon­gé.) Cha­que an­née, la généreu­se com­pli­ci­té de la Fran­ce se tra­du­it par une ma­ni­fe­sta­tion of­fi­ciel­le, so­len­nel­le; cha­que an­née les Cham­brés con­sa­crent lés dro­its im­pre­scrip­ti­bles de la Po­lo­gne, et proc­la­ment que sa na­tio­na­li­té ne péri­ra pas!

La Po­lo­gne, de son côté, a con­scien­ce de sa mis­sion; elle re­ven­di­que ses dro­its en­tiers, com­plets. Elle con­se­rve pieu­se­ment le cul­te de la na­tio­na­li­té (huis les mśurs, dans la lan­gue, dans la foi re­li­gieu­se et dans l'espéran­ce de la vie fu­tu­re, espéran­ce achar­née, com­me la per­sécu­tion dont la Po­lo­gne est vic­ti­me. Que dis-je? la Po­lo­gne vit to­ujo­urs; elle vit dans le cśur de­ses en­fants, dans la sym­pa­thie des peu­ples, dans la con­scien­ce męme de­ses op­pres­seurs. Ils sem­blent mul­ti­plier les to­itu­res, com­me exci­tés par­le dése­spo­ir de la rédu­ire; car ils ont beau ef­fa­cer de la car­te de l'Eu­ro­pe l'enve­lop­pe ma­tériel­le de la na­tion, l'âme re­ste for­te, in­ébran­la­ble, et Pâme seu­le est im­mor­tel­le! (Vifs ap­plau­dis­se­ments.)

Ils di­sent avo­ir scel­lé la pier­re du sépul­cre, mais ils n'y cro­ient pas eux-mę­mes; aus­si les voit-on ve­il­ler dans l'at­ten­te d'une so­uda­ine résur­rec­tion. Pour re­tar­der ce mo­ment su­prę­me, ils ne re­cu­lent de­vant rien; il faut qu'elle soit gran­de, qu'elle soit sa­in­te, la cau­se qui con­dam­ne ses ad­ver­sa­ires à user de pa­re­ils moy­ens!

Au­jo­urd'hui, ceux de nos frères qui gémis­sent sous une ombra­geu­se ty­ran­nie sont pri­vés męme de la con­so­la­tion de mon­trer leur do­uleur, de la li­ber­té de pleu­rer.

Mais il n'en exi­ste pas mo­ins en Po­lo­gne une con­spi­ra­tion per­ma­nen­te, spon­ta­née; tout le mon­de y naît con­spi­ra­teur; on n'a pas be­so­in de se con­cer­ter, de s'en­ten­dre, de lier un com­plot: on est pręt et l'on at­tend. [Sen­sa­tion, bra­vos.)

Cet­te con­spi­ra­tion si­len­cieu­se, im­pla­ca­ble, qui po­ur­ra­it es­say­er de la ban­nir de Pâme? Les pri­sons ne se­ra­ient pas as­sez va­stes pour ren­fer­mer un peu­ple de plus de 20 mil­lions; les bo­ur­re­aux ne se­ra­ient pas as­sez nom­breux pour l'exter­mi­ner. Spo­lia­teurs de la na­tio­na­li­té po­lo­na­ise, pre­nez en vo­tre par­ti: la Po­lo­gne n'est pas mor­te; elle ne mo­ur­ra pas! (Vi­ves ac­c­la­ma­tions.)

Qu­and une idée est ju­ste, qu­and elle est sa­in­te, rien ne lui nuit et tout la sert. Au­jo­urd'hui, à leur insu, les ma­îtres tem­po­ra­ires de la Po­lo­gne se font les in­stru­ments de la Pro­vi­den­ce; cha­cun de leurs ac­tes nous rap­pro­che de l'heu­re où la Po­lo­gne, for­te, unie et régénérée) po­ur­ra, com­me l'a dit tout à l'heu­re le vénéra­ble Dwer­nic­ki, se re­le­ver pa­rel­le-męme. Les pu­is­san­ces ab­so­lu­es s'agi­tent et Dieu les mène

L'Au­tri­che, pour se débar­ras­ser de la par­tie la plus éc­la­irée, la plus ac­ti­ve, la plus dévo­uée de la po­pu­la­tion po­lo­na­ise, n'a pas cra­int de don­ner au inon­de le scan­da­led'une Ja­cqu­erie of­fi­ciel­le. Elle a vo­ulu jo­uer un do­uble jeu: elle a exci­té les pas­sions aveu­gles d'une mul­ti­tu­de igno­ran­te et éga­rée, afin d'en fi­nir avec l'esprit de sédi­tion dans la Ga­li­cie et afin d'épo­uvan­ter le re­ste de l'Eu­ro­pe en lui mon­trant le ta­ble­au du désor­dre so­cial sur le sol de la Po­lo­gne.

Mais ce cal­cul n'a trom­pé per­son­ne. L'Eu­ro­pe sait qu­els sont les in­sti­ga­teurs et les co­upa­bles des mas­sa­cres de la Ga­li­cie. Le ca­bi­net de Vien­ne a por­té une at­te­in­te mor­tel­le à sa for­ce mo­ra­le, et qu­ant a la Po­lo­gne, qu'en es­til résul­té? Le sang des mar­tyrs n'éte­int pas la soif d'in­dépen­dan­ce, il pro­du­it des ven­geurs. Ce n'est pas tout; une révo­lu­tion s'est opérée dans les esprits les plus réfrac­ta­ires ju­sque la aux idées no­uvel­les. Un grand de­vo­ir a lui pour tous; des veux ob­sti­nément ïamth se sont ouverts de­vant la néces­si­té et m

la légi­ti­mi­té de l'éman­ci­pa­tion com­plète de la por­tion la plus mal­heu­reu­se de la na­tion: des pay­sans.

Oui, la Po­lo­gne a so­uf­fert; le Christ des na­tions est mon­té sur le Gol­go­tha; mais cet­te so­uf­fran­ce, c'est la rédemp­tion! La Po­lo­gne est de­scen­due au plus pro­fond d'elle-męme, elle s'est in­ter­ro­gée, elle a scru­té ses en­tra­il­les, et elle a tro­uvé la pen­sée de l'éga­li­té ci­vi­le dans l'éga­li­té de la so­uf­fran­ce. {Ap­plau­dis­se­ments pro­lon­gés.)

Cet­te sa­in­te et pure de­vi­se de la révo­lu­tion fra­nça­ise: Li­ber­té, ('(ja­li­té, fra­ter­ni­té, est in­di­gène de­pu­is des si­èc­les sur la ter­re po­lo­na­ise; elle a to­ujo­urs été re­spec­tée par une démo­cra­tie no­bi­lia­ire de plu­sieurs mil­lions d'âmes. Ma­in­te­nant, to­ute li­mi­te di­spa­ra­ît, et cet­te for­mu­le va éten­dre sa fer­ti­le in­flu­en­ce sur to­usles ha­bi­tants, sans di­stinc­tion de clas­ses. Le vśu su­prę­me de la con­sti­tu­tion du 3 mai est ac­com­pli; elle ten­da­it à mul­ti­plier le nom­bre des no­bles, à aspi­rer sans ces­se de no­uve­aux mem­bres dans la co­uche su­périeu­re de la so­ci­été; tout le mon­de s'y est éle­vé ajo­urd'hui, le ni­ve­au a été haus­se pour tout le mon­de; l'amo­ur de la pa­trie, le dévo­uement à une sa­in­te cau­se et la mi­sère com­mu­ne ont créé une na­tion ho­mo­gène. (Ap­pro­ba­tion généra­le.)

La Po­lo­gne est désor­ma­is ple­ine­ment récon­ci­li­ée avec L'hu­ma­ni­té, avec les idées no­uvel­les qui sil­lon­nent le mon­de. Elle tra­va­il­le sur elle-męme, avec le cal­me sérieux qui co­nvient a la con­scien­ce du de­vo­ir el a la con­fian­ce dans l'ave­nir.

– iJ –

On a beau vo­ulo­ir la ca­lom­nier, le mon­de en­tier sait que chez elle on ne ren­con­tre que des héros et des mar­tyrs; c'est dans les rangs de­ses op­pres­seurs qu'il faut cher­cher les as­sas­sins! (Oui, bra­vo)

Kra­ko­vie s'est le­vée l'an­née der­ni­ère; l'an­ti­que ca­pi­ta­le des Pia­sts et des Ja­gel­lons a joui d'une se­ma­ine de li­ber­té. Elle s'est le­vée avec Péner­gie du pa­trio­ti­sme et avec le co­ura­ge du dése­spo­ir, car l'at­ten­te du suc­cès ne di­ri­ge­ait po­int son bras. Des hom­mes dévo­ués, in­trépi­des, ont vo­ulu in­ter­rom­pre de leur sang la pre­scrip­tion qui po­uva­it me­na­cer dans cer­ta­ins esprits l'in­dépen­dan­ce de la Po­lo­gne.

On a présen­té ce mo­uve­ment com­me in­si­gni­fiant, on Ta ra­pe­tis­sé, on a dit que c'éta­it peu de cho­se; soit, ac­cep­tons ce ju­ge­ment. Mo­ins l'in­sur­rec­tion de Kra­ko­vie ava­it de por­tée im­média­te, et plus l'ef­fet qu'elle a pro­du­it a gran­di à mes yeux la pu­is­san­ce de l'idée qui nous ani­me; plus l'ébran­le­ment pro­du­it dans le mon­de acqu­iert une gra­ve si­gni­fi­ca­tion.

11 a suf­fi qu'un jour, sur un po­int iso­lé, l'éten­dard de l'in­dépen­dan­ce na­tio­na­le fût levé, pour que l'Eu­ro­pe ait été pénétrée d'un sub­li­me en­tho­usia­sme. Oui, la pu­is­san­ce de l'idée po­lo­na­ise s'est là révélée tout en­ti­ère. (Ap­plau­dis­se­ments.)

.lai dit que cha­cun des ac­tes des tro­is pu­is­san­ces qui se sont par­ta­gé les dépo­uil­les de la Po­lo­gne en fa­isa­it les in­stru­ments se­crets de la Pro­vi­den­ce dans l'śu­vre de l'ave­nir.

On vient de ju­ger à Ber­lin les ac­cu­sés de Po­sen, pour le cri­me qu'ils ont com­mis d'aimer leur pa­trie et d'en rę­ver l'af­fran­chis­se­ment. Qu'en es­til résul­té? A cha­que séan­ce du pro­cès, ii me­su­re que se déro­ula­it ce dra­me to­uchant et ter­ri­ble, les sym­pa­thies de l'Al­le­ma­gne se sont ac­cru­es en fa­veur des vic­ti­mes. L'Al­le­ma­gne com­prend la soif d'in­dépen­dan­ce et de li­ber­té qui les ani­me, car elle veut elle-męme ętre li­bre et in­dépen­dan­te, et elle en est di­gne. Tous ceux qui por­tent dans leur cśur le véri­ta­ble amo­ur de la pa­trie al­le­man­de répu­dient le tri­ste héri­ta­ge de la vio­len­ce fa­ite cà un grand peu­ple; ils ne veu­lent pas que ce lam­be­au de Po­lo­gne rat­ta­ché à la Ger­ma­nie réve­il­le sans ces­se l'idée de la spo­lia­tion et le re­mords de l'in­ju­sti­ce com­mi­se. La cau­se de la Po­lo­gne a ga­gné ain­si de no­uve­aux au­xi­lia­ires. (Très bien.)

La Rus­sie af­fi­che la préten­tion de ve­nir en aide aux pay­sans afin de créer la di­vi­sion en­tre eux et les pro­pri­éta­ires; qu­el­le con-

– ( – tiiiuo cet­te śu­vre, cel­le-ci sera fécon­de. Les pro­pri­éta­ires éta­ient sans ces­se en­tra­vés dans to­usles es­sa­is d'amélio­ra­tion; on leur défen­da­it de fon­der des éco­les, des so­ci­étés de tem­péran­ce. EU bien, qu'une généreu­se ému­la­tion les ani­me! Le gou­ver­ne­ment po­ur­su­it la trans­for­ma­tion de la co­rvée: qu'ils pren­nent les de­vants, qu'ils ten­dent au pay­san une main fra­ter­nel­le. Qu­and il aura co­nqu­is un plus­fiaut de­gré d'in­dépen­dan­ce ma­tériel­le, qu­and il se sera éle­vé à la di­gni­té de pro­pri­éta­ire, l'in­tel­li­gen­ce, les lu­mi­ères, la for­ce mo­ra­le par­ti­ci­pe­ront de ce pro­grès. Ce sera l'in­i­tia­tion de tout le peu­ple à l'esprit no­uve­au, qui est l'esprit d'in­dépen­dan­ce et de li­ber­té. (Ap­plau­dis­se­ments.)

La pu­is­san­ce in­tel­lec­tu­el­le est tout au­jo­urd'hui! On a dit de­pu­is long­temps que l'opi­nion éta­it la re­ine du mon­de; ce qui no­ta­it qu'une ima­ge­de­vient une réa­li­té. Aus­si l'espéran­ce de la Po­lo­gne ne sera pas trom­pée, car l'opi­nion du mon­de se pro­non­ce éner­gi­que-ment'pour elle.

Un élan pa­re­il a suf­fi pour res­su­sci­ter la Grèce après des si­èc­les (ra­ba­is­se­ment et de se­rvi­tu­de, et la Grèce n'ava­it pas a in­vo­qu­er cet­te per­ma­nen­ce de la vie na­tio­na­le, cet­te ac­ti­vi­té con­stan­te, in­ébran­la­ble de l'âme na­tio­na­le, qui gran­dis­sent la cau­se po­lo­na­ise El­len'ava­it que ses so­uve­nirs; c'éta­it be­au­co­up sans do­ute, nous com­pre­nons qu'on se soit ému, qu'on ait volé au se­co­urs des en­fants de Mil­tia­de et de Thémi­stoc­le; mais la Po­lo­gne n'at-elle pas des so­uve­nirs tout aus­si glo­rieux à in­vo­qu­er, et des so­uve­nirs récents, qui sont au­tant de se­rvi­ces ren­dus a l'Eu­ro­pe? N'at-elle pas se­rvi de bo­ule­vard au chri­stia­ni­sme et à la ci­vi­li­sa­tion; l'épée de So­bie­ski, le­nom de Po­nia­tow­ski et no­tre sang répan­du sur to­usles champs de ba­ta­il­le où s'agi­ta­ient le de­stin de la li­ber­té, ne par­lent-ils pas as­sez haut pour nous? (Vive ap­pro­ba­tion.)

La Grèce ava­it pour elle l'au­réo­le de po­ésie qui il­lu­mi­ne son front; et nous, ne po­uvons-nous po­int présen­ter au mon­de avec un légi­ti­me or­gu­eil, une pléia­de de po­ètes in­spi­rés; n'avons-nous pas, ici męme, Mic­kie­wicz et Za­le­ski? [Ap­plau­dis­se­ments.)

Si les peu­ples ne sont forts que par l'àme, si la pu­is­san­ce de lame do­mi­ne les ob­stac­les ma­tériels, la Po­lo­gne peut comp­ter sur de gran­des de­sti­nées.

Sans do­ute, il faut qu'elle se re­lève pa­rel­le-męme, mais l'Eu­ro­pe fte sau­ra­it de­meu­rer im­pas­si­ble; en ve­nant en aide à la cau­se de la na­tio­na­li­té po­lo­na­ise, elle ne fera d'ail­leurs qu'acqu­it­ter une det­te sa­crée, qu'ac­com­plir un de­vo­ir.

Car la Po­lo­gne, c'est la sen­ti­nel­le [avan­cée du mon­de ci­vi­li­sé et li­bre; qu'elle re­na­is­se, et aus­si­tôt l'ave­nir pa­ci­fi­que des na­tions se tro­uve as­su­ré. Déjà, dans le som­me­il qui la re­tient cap­ti­ve, elle pèse uti­le­ment sur les de­sti­nées de l'uni­vers, car elle tient en échec les ar­mées des pu­is­san­ces ab­so­lu­es, elle en pa­ra­ly­se l'ac­tion en les ob­li­ge­ant à une con­stan­te et in­qu­iète su­rve­il­lan­ce.

Le par­ta­ge de la Po­lo­gne a été le re­mords du grand Frédéric, et Na­po­léon a re­gret­té amère­ment de ne pas avo­ir re­con­sti­tué ce pays dans ses an­cien­nes li­mi­tes. S'il ava­it ac­com­pli­ce grand acte de ju­sti­ce alors qu'il pro­me­na­it par l'Eu­ro­pe le dra­pe­au triom­phant des idées fra­nça­ises, l'em­pe­reur ne se­ra­it pas mort à Sa­in­te-Hélène! Il au­ra­it épar­gné au inon­de de lon­gu­es so­uf­fran­ces et de cru­el­les se­co­us­ses. (Ap­plau­dis­se­ments.)

Une loi de so­li­da­ri­té re­lie les na­tions; el­les ne sau­ra­ient y échap­per; la sym­pa­thie que les peu­ples témo­ignent pour la Po­lo­gne est une révéla­tion. Oui, peu­ples de l'Eu­ro­pe en­ti­ère, dans cet­te gran­de cau­se, c'est de vous qu'il s'agit! (Vive sen­sa­tion.)

Le mon­de en­tre dans une ère no­uvel­le, la pério­de des co­nqu­ę­tes est clo­se; l'hom­me com­prend qu'il doit as­se­rvir la na­tu­re, et non as­se­rvir d'au­tres hom­mes; qu'il doit com­bat­tre et do­mp­ter la mi­sère, le pau­péri­sme; que le but défi­ni­tif de l'ac­ti­vi­té so­cia­le, c'est l'amélio­ra­tion mo­ra­le, ma­tériel­le et in­tel­lec­tu­el­le de la por­tion la plus mal­heu­reu­se de l'hu­ma­ni­té. (Ap­plau­dis­se­ments pro­lon­gés.)

Tel­les sont les no­uvel­les aspi­ra­tions de nos ki­nes; mais cet­te gran­de co­nqu­ę­te de l'in­tel­li­gen­ce et de l'équ­ité, cet­te de­struc­tion de l'igno­ran­ce et du dénûment, cet­te réha­bi­li­ta­tion défi­ni­ti­ve de la di­gni­té hu­ma­ine, de­man­de pour s'ac­com­plir une con­di­tion pre­mi­ère: la paix.

Eh bien, le meur­tre de la Po­lo­gne po­us­se le mon­de dans une con­tra­dic­tion sans is­sue; la paix est néces­sa­ire, et la paix est im­pos­si­ble; car la paix, c'est la ju­sti­ce, du mo­ins la paix tel­le que nous l'en­ten­dons, tel­le que nous l'ap­pe­lons de nos vśux; non pas une paix bo­iteu­se et agi­tée, mais une paix so­li­de et fécon­de.

Pour que le règne de Dieu ar­ri­ve sur la ter­re com­me au ciel, il faut que ju­sti­ce soit fa­ite, que les na­tio­na­li­tés se re­lèvent, que l'àme des peu­ples, qui ont to­ujo­urs vécu de la vie de l'esprit, re­tro­uve le

– a –

corps li­bre, in­dépen­dant! qu'elle doit ani­mer. Tant que la Po­lo­gne ne sera pas réta­blie, la car­ri­ère des réfor­mes pa­ci­fi­qu­es, après le­squ­el­les so­upi­rent to­usles peu­ples, ne po­ur­ra po­int s'ouvrir, lar­ge, so­li­de, pour gu­ider l'hu­ma­ni­té vers l'ac­com­plis­se­ment de­ses de­sti­nées.

Non, la Pro­vi­den­ce n'a pas en vain so­ute­nu nos co­nvic­tions; el­len'a pas en vain gra­vé cet­te foi dans nos âmes; au­jo­urd'hui, elle nous fo­ur­nit des ar­mes no­uvel­les pour le suc­cès.

Cha­cu­ne des gran­des in­ven­tions du génie de l'hom­me a été le si­gnal d'une gran­de révo­lu­tion po­li­ti­que. On com­met une étran­ge er­reur qu­and on mécon­na­ît le lien in­ti­me qui rat­ta­che le pro­grès ma­tériel et le pro­grès mo­ral. Les déco­uver­tes qui sem­blent n'avo­ir qu'une in­flu­en­ce se­con­da­ire sur la vie des na­tions de­vien­nent le ger­med'une trans­for­ma­tion com­plète de rap­ports so­ciaux et po-

Cu­vier di­sa­it un jour à Na­po­léon: L'anar­chie féo­da­le sub­si­ste­ra­it peut-ętre en­co­re, si la po­udre à ca­non n'eût chan­gé l'art de la gu­er­re; les deux mon­des se­ra­ient en­co­re sépa­rés sans l'aigu­il­le aiman­tée.

Quel éta­it le cri de la Po­lo­gne en 183o? Dieu est trop haut, la Fran­ce est trop loin! Dieu s'est rap­pro­ché de nous, et grâce à la va­peur, War­so­vie n'est plus qu'a tro­is jo­urs de di­stan­ce de Pa­ris. Les che­mins de fer por­te­ront sur leurs ra­ils ra­pi­des la sa­in­te con­ta­gion de la li­ber­té. (Ap­plau­dis­se­ments.)

Mais aus­si ces so­uf­fran­ces, qu­ine vous ar­ri­va­ient ja­dis que com­me un écho lo­in­ta­in, el­les vous to­uchént, el­les vous pres­sent; la ter­re s'est en qu­elque sor­te con­trac­tée sur elle-męme, l'espa­ce a di­spa­ru.

Nous som­mes sur la li­mi­te des deux mon­des com­me au début (Je 1ère chrétien­ne; l'an­cien mon­de Unit, un no­uve­au mon­de com­men­ce; ce­lui-là récom­pen­se­ra no­tre per­sévéran­ce, car il por­te sur son dra­pe­au cet­te do­uble de­vi­se: Ju­sti­ce pour les clas­ses pau­vres et so­ul­frantcs; ju­sti­ce pour les na­tions op­pri­mées. (Ap­plau­dis­se-ment s pro­lon­gés.).

li­ti­qu­es.

Pa­ris. –Im­pri­me­rie de L. Mau­tinrt, 30, rue Ja­cob-

PRZED­MO­WA

Au­ior „Ame­ry­ka­ni­na4, pi­sarz o wiel­kich za­slu-gach w za­kre­sîe pol­skiej li­te­ra­tu­ry i hi­stor­ji, po­sia­dal dwie za­le­ly przedew­szyst­kiem, ktôre wy­rôznia­fy go i przez wie­le lat dzie­si­qt­kôw za­pew­nia­ty mu wy­bit­ne sta­no­wi­sko pi­émienm­cze: ho­chai dzïe­je i od­czu­wai te od­rqb­ne bar­wy, ja­kie po­sia­da­jq rôzne ich epo­ki. Ta za­le­ia za­pew­niia mu po­wa­za­nie w po­wa­znych sîe­rach na­uko­wych. Nie stro­nii od aneg­do­ty, gdyz ro­zu­miai jej war­tosc oby­cza­jo­wq. Dzi­çki temu utwo­ry jego cie­szy­iy siq po­pu­lar­no­sciq wsrôd sze­ro­kich sfer czy­lel­ni­kôw.

Jako pi­sarz nie­zmier­nie pra­co­wi­ty i ob­da­rzo­ny wiel­kq la­two­sciq pi­àra, po­zo­sta­wil po so­bie cale mnô-stwo dzieî, wsrôd ktôrych byîy zbio­ry piesm, klechd… pa­mi­çt­nïkôw, szki­ce oby­cza­jo­we i hi­si­Grycz­no-li­te­ra-ckie; prôbo­wai tak­ze swo­ich sit w za­kre­sîe po­wie­scL Od ojca swe­go, ktôry byi le­ka­rzem przy­bocz­nym krô-la Sta­ni­sla­wa Au­gu­sta, na­stu­chaî siq nie­wqt­pli­wie o-po­wia­da­no Ta­de­uszu Ko­éciusz­ce, wpa­diy mu tak­ze w rçce li­sty Wiel­kie­go Na­czel­ni­ka. Dzi­çki temu po-wsta­ia opo­wiesc o tym, ktôry po bo­ha­ter­sku ru­szyt na­rôd do pod­nio­slej i ry­cer­skiej wal­ki z prze­mo­cq… imi% swcje wsia­wif po wiek wie­kôw, po­zo­sta­wil po so­èra vfspom­mQnie… jako je­den z naj­czy­si­szyck i rtaj pi­çk­niej­szych pol­skich cha­rak­te­rôw, a z wlny szcze – gôl­ne­go i fa­tal­ne­go zbie­gu oko­licz­no­sci nie za­znaî w zy­ciu szczqscia oso­bi­ste­go, choc ser­ce jego pra­we i wier­ne mo­glo stac sic skar­bem dla uko­cha­nej ko­bie­ty i choc ser­ce to by­najm­niej nie stron­lîo od mi­lo­sci.

Z dwôch epi­zo­dôw mi­lo­snych w zy­ciu Ko­sciusz­ki: z jego uczu­cia mlo­dzien­cze­go do Lu­dwi­ki So­snow­skiej i pôzniej­sze­go do Te­kli Zu­row­skiej, au­tor „Ame­ry­ka­ni­na” wy­brat epi­zod dru­gi. Juz przy­szîy twôr­ca „insu-rek­cjï1' nie byl nie­zna­nym w Rzpli­tej. Juz sza­bla jego za­lsni­ta u boku Wa­szyng­to­na obok sza­bli Pu­la­shie­go. Juz za dzia­tal­nosc jego mia­no mu zcza­sem sta­wiac po­mni­ki w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. I oto czîo­wiek 6w, gę­ne­rai o gio­snem na­zwi­sku, a o czo­le, ozîo­co-nem au­re­olq bo­ha­îe­ra, spo­tkal na dro­dze zy­cia pi­qk­nq i mto­dziut­kq szlach­cian­kq, do­strzegl w spoj­rze­niu jejf rzu­co­nem na sie­bie, cos wi­çcej, ni­zli po­dziw – i oto z te go przy­pad­ko­we­go spo­tka­nia try­snqc miat pïo­mien uczu­cia…

Na tle tych zda­rzen i tych wy­pad­kôw, na tle opo­wia­dan wspôl­cze­snych i au­ten­tycz­nych li­stôw Ko­sciusz­ki na­pi­sai zaj­mu­jqcq swo­jq po­wiesc Ka­zi­mierz Wla­dy­sîaw Wôy­cic­ki.

RE­DAK­CJA.

Rok 1791.

Mia­sto Mi­çdzy­bôz, w wo­je­wodz­twie po­dol­skiem, po­wie­cie la­ty­czow­skim po­lo­zo­ne, nie­tyl­ko siy­nçto wspo­mnie­nia­mi hi­sto­rycz­ne­mi z bar­dzo od­le­glych wie­kôw, aie i za­mo­zno­sciq… miesz­kan­côw, licz­nem za­bu­do­wa­niem, prze­my­slem i han­dlem, obok pi­çk­ne­go po­lo­zen;a i dziw­nie po­wab­nych oko­lic. Po­lo­zo­ne przy zbie­gu rze­ki Boz­ka do Bohu, wzi­çlo std swe na­zwi­sko. Gle­ba ro­dzaj­na, po­dol­ska, hoj­ny pion da­wa­la, a pusz­cze i lasy ciem­nia­ly w od­da­li i za­my­ka­îy cud­ny kra­jo­braz.

Mi­çdzy­boz w chwi­li na­szej opow'esci, w roku 1791, li­czyî do ty­si­ci­ca do­môv, po­mi­çdzy ktôre­mi bylo wie­le ka­mie­nic mu­ro­wa­nych i pi­çtro­wych: zdo-bil go w ryn­ku ra­tusz i fara go­tyc­kiej bu­do­wy. Mia­sto wraz z oko­licz­ne­mi wïo­scia­mi na­le­za­lo wôw-czas do ksi­çcia Ada­ma Czar­to­ry­skie­go, je­ne­ra­ïa ziem po­dol­skich.

Sta­ry, mu­ro­wa­ny za­mek stal za­cho­wa­ny w ca­lo­sci, lubo o jego mury roz­bi­ja­îy sic nie­raz chma­ry po­ga­rïstwa.

Mi­ko­îaj Sie­niaw­ski, wo­je­wo­da ru­skii het­man, ktôre­go Mi­çdzy­bôz byl wta­sno­sci, umoc­niw­szy ten za­mek, wy­trzy­mal ob­lçze­nie od Ta­ta­rôw. Da­rem­nie tlu­my za­ja­dîe licz­ne sztur­my przy­pusz­cza­ly, za­kaz – dym udpar­te, sia­iy sic tru­pa­mi. Wîtîzc ii­te­nioŁ­nos'6 zdo­by­cia tego g'rodu, w nocy opu­sci­li we Seze,

W roku 1615 szczu­pîa za­lo­ga mu­sia­îa pa­trzeé z roz­pacz, jak nowy, sro­gi na­jazd Ta­ta­rôw ogniem i mie­czem pu­sto­szyl zy­zne oko­licc Po­do­îa, jak z dy­mem pusz­czal za­mo­zne osa­dy, a bran­côw wraz z trzo­da­mi pçdzil swo­bod­nie na swo­je ste­py. Maîy za­stçp ry­cer­stwa z niu­rôw zam­ku, ktôrych strze­gli bro­nil z za­tza­wio­ne­mi oczy­ma, po­gl­dal na dym po­zo­gi oj­czy­stej zie­mi, sty­szal pîacz i jçki nie­szczçsli­wych, za rôw­no szlach­ty i kmie­ci, gna­nych plet­ni wraz z zo­na­mi i dziec­mi w po­ga­ii­ski ja­syr.

W rokn 1657 Mi­çdzy­bôz byt swiad­kiem ra­do­sne­go wi­do­wi­ska, tu bo­wiem do­sci­gnio­ny nie­cny na-jezdz­ca Jcrzy Ra­ko­czy, ksi­ze sied­mio­grodz­ki, przez Ste­fa­na Czar­niec­kie­go i Je­rze­go Lu­bo­mir­skie­go, majc 30.000 woj­ska i 27 dzial, bro­ri zlo­zyl i po­da­ne wszyst­kie wa­run­ki przyjL

Od kil­ku­na­stu dni Mi­çdzy­bôrz no­wem za­wrzat zy-ciern; nad­ci­gnçla bo­wiern dy­wi­zja je­ne­ra­îa Ko­sciusz­ki, nie­daw­no przy­by­te­go z Ame­ry­ki i roz­lo­zy­ta sic na leze w sa­mem mie­ście i oko­li­cach. Gwar, nie­zna­ny ci­che­mu do­tajd gro­do­wi, na­pe­ïniaî od wscho­du nie­mal slo­ri­ca ry­nek, uli­ce i przy­leg­te pola: jezdz­cy har­co­wa­li na dziel­nych ko­niach, pie­cho­ta spie­szy­la na po­ran­ne mu­stry, a wszy­scy wra­ca­li ocho­czo, we­se­li, z ra­dosn piosnk do kwa­ter swo­ich.

Byla to wîo­sna juz w pel­nym roz­kwi­cie, bo w dru­giej po­lo­wie maja, a wîo­sna cîe­pla, pe­ina bal­sa­micz­nej woni z roz­wi­tych drzew i kwie­cia. Miç-dzy­bôz wy­gl­daî jak wiel­ki ogrod, bo przy kaz­dym dom­ku, przed kaz­dym gan­kiem naj­skrom­niej­sze­go dwor­ku, szu­mia­ty li­pyf brzo­zy i wierz­by, a w tna­lyoh sa­dach i ogrod­kach bie­li­ly sic snie­znym kwia­tem pc-kry­te gru­sze, wi­snie i ja­blo­oie. Co ra­nof rôw­no z po-ran­nq… zorzf gçsta mgta to z Bo­ika, to z Bohu, chmu bal­wa­nic 8tQ, na­sia­da­îa mia­sto i po­wo­iî to opa data w gçsiy­cii kro­piach, to ula­inia­ia st p&r* sa pierw­szym pro­mie­niem ston­ca. Lek­ko byto kaz­dej pi­cr­si, co od­dy­cha­ta tak éwie­zem po­wie­trzem, prze-si­klem wo­nut kwia­tôw, pkôw drzew i tym za­pa­chem zie­mi orze­zwiaj­cym, jaki wy­da­je ta rnat­ka na­sza, gdy tono jej pru­je le­mie­szem dloh pra­co­wi­ta rol­ni­ka wiosn, czy je­sie­ni, gdy za­czy­na sic zie­le­nic mio­dym plo­nem nic­daw­no rzu­co­ne­go ziar­na…

Z wiosn tez kaz­de­go roku po­wi­çk­sza­ta sic lud­nosc Mi­çdzy­bo­za przy­by­ly­mi z da­le­kich na­wet oko­lic go­sc­mi. Sci­gat ich gro­ma­dy jcden czlo­wiek, slaw­ny le­karz Sia­kensz­mitt, Nie­miec ro­dern, ktôry osiadl sta­Je w tem mie­ście i ogromn mial prak­ty-kec. Wy­uczyw­szy sic jçzy­ka pol­skie­go, jak­kol­wiek za­ry­wal z nie­miec­ka, mogl sic plyn­nie i juz zro­zu-mia­ie roz­môwic, co wię­cej wa­bi­lo do rne­go szlach­tç. Od wie­lu iat tu osia­dly, wy­bu­do­wai so­bie dom na po­chy­tem wy­brze­zu rze­ki, gdzie po­zo­sta­lo jesz­cze kil­ka­dzie­sit sta­ro­drze­wôw. Sta­no­wi­ly one gaj gç-sty; w po­srôd nich bie­lil sic mu­ro­wa­ny skrom­ny do­mek dok­to­ra z fa­cjat i gan­kiem. Z obu skrzy­del tcgo dwo­ru byly kwia­to­we ogrôdli, w ktôrych ho­do­wal tro­skli­wie wie­le ziôl le­kar­skich, ja­kich sam uzy­wat i przy­rzdzat je u sie­bie, bo zwy­cza­jem przy­jçtym, mial pod­rçczn ap­tecz­kç w domu, z ktôrej udzie­lal le­karstw i we­zwa­ny w oko­li­cç, za­bie­ral z sob­ci po­trzeb­ne pre­pa­ra­ty.

Byi to czlo­wiek juz sçdzi­wy, li­czyl bo­wiem do 60 lat z gôr. Si­wi­zna lek­ko przy­prôszy­ta mu glo­wç, a wbrew owcze­sne­mu zwy­cza­jo­wi nie no­sil pe­ru­ki, ani har­be­ji­la, ani krôt­kich spodni i trze­wi­kôw, aie strzygl wlo­sy krôt­ko, buty za­wdzie­wal z dlu­gie­mi cho­le­wa­mi, ubie­ral sic w sur­dut do­stat­ni… a cza­sem we frak pia­sko­we­go ko­lo­ru, z du­ze­mi me­ta­lo­we­mi uzi­kamL Do nie­go wte­dy uzy­wal dhi­giej atla­so­wel ron­zo­wej ka­mi­zel­kï,. suto ha­fto­wa­nej, Wzro­stu sred-mego, wa­zi­çcz­ne­go I czer­stwc­go ob­li­cza, xad­bownl w ca­îej po­sta­ci ru­chy pe­ine zy­cia i rze­zwosc mlo – dzie­ricz.

Do­mek jego, jak­kol­wiek szczu­ply na­po­zôr, we-wntrz byi roz­le­gly… bkla­dal sic z osmiu ob­szer­nych po­koi. IN­ad­to przy wjez­dzie sta­ly dwie ofi­cy­ny, nie­mniej ob­szer­ne, ktôre zaj­mo­wa­li cin­gle cho­rzy przy­jezd­ni. Te­raz dok­tôr Sta­kenszm.tt za­jçty byl ukon-cze­niem no­we­go domu dla cho­rych swo­ich, kcôry wy­sta­wil od uli­cy, o pi­çtrze z gan­kiem. Ja­koz w ci-gu dni kil­ku byi go­io­wy zu­pe­inie na przy­jçcie spo­dzie­wa­nych gcsci,

JNie­dlu­go tez za­je­cha­îa po­szôst­na sta­ro­swiec­ka ka­re­ta, za ni we trzy ko­nie broc­ka kry­ta bry­ka, a za nie­mi dwie fury îa­dow­ne sia­nem, slo­mq i owsem, oraz fur­gon pa­kow­ny z ku­cha­rzem i ze siuzb.

Na­prze­ciw­ko no­we­go domu dok­to­ra Sta­ken-szmit­ta, po dru­giej stro­nie uli­cy z ob­szer­nym ogro­dem stal dwôr drew­nia­ny z wy­staj­cym sca­ro­pol-skim gan­kiem, na ktôrym sie­dzia­io kil­ku mlo­dych ofi-ce­rôw, palcc faj­ki i za­jçtych roz­mow,

Dwôr ten byt kwa­ter je­ne­ra­îa Ko­sciusz­ki i jego szta­bu. Sie­dzial wla­snie w swej sy­pial­nej kom­na­cie nad roz­io­zon map Pol­ski, za­to­pio­ny w glçbo­kiej za­du­mie, ktôrej nie prze­rwal mu na­wet glo­sny smiech ofi­ce­rôw na gan­ku.

Za­jçci po­ga­wçd­kq, nie­spo­dzia­nie usîy­szaw­szy za­wie­si­sty trzask bi­cza, spoj­rze­li na uli­cç i uj­rze­li po-szôst­nq ka­re­tç: na wy­so­kim ko­zle sta­re­go fur­ma­na, a na przed­niej pa­rze koni pa­chol­ka zwin­ne­go, jak za­wra­cal na pod­wôrze no­we­go domu dok­to­ra.

– A côz to za arka No­ego!? – za­wo­laî rot­mistrz Za­rçba, wska­zujc na ka­re­tç, toczc sic zwol­na. – Pa­mi­çta przy­najm­niej cza­sy krôla Sob­ka!

– Patrz! patrz Jôze­fie! – krzyknl po­rucz­nik fi­zy­le­rôw, – a toc to cafy ta­bor ci­gnie sic za ni!

Ka­rol Knia­zie­wicz, ktôry, wy­sze­di­szy z kor­pu­su ka­de­tôw jako bom­bar­djerf swie­zo awan­so­wa­ny na ofi­ce­ra do pul­ku fi­zy­le­rôw, byi w szta­bie je­ne­ra­la Ko – sciusz­ki, za­czl sic smiac wraz z in­ny­mi co­raz wiç-cejt gdy mlo­dy ka­det Jôzef Ra­ci­bor­ski, stanw­szy na ta­wie gan­ku, po­czl wy­li­czac oso­by i sprzçty, wy-chodz­ce z ogrom­ne­go po­jaz­du.

– Ko­le­dzy! uwa­ga! – za­wo­lal, – pisz­cie i ra­chuj­cie! Oto naj­przôd wy­sko­czy­ia z arki No­ego pan­na sluz­ca, zgrab­na sa­ren­ka: le­raz wy­cho­dzi po­wa­zniej­sza dama, mar­co­wa pan­na, bo ma pod­wi­zan twarz sza­ira­now chu­s­teczk, a wszyst­kie sta­re pan­ny maj­ci sla­bosc do tego ko­lo­ru. Aie sic mylç, to nie mar­czak, jesz­cze pe­ina zy­cia i po­wa­bu. Te­raz… côz ja wi­dzç? – i umilkh

Knia­zie­wicz, znie­cier­pli­wio­ny, wy­sko­czyl na îaw­kç i wy­krzyknw­szy: – Aa! Aa! – tak­ze umilk-nL

Nad­bie­gîy w tç chwi­lç ad­ju­tant Kwa­sniew­ski, sta­nqw­szy przy nim, roz­krzy­zo­waî rçce i za­wo­lal:

– Aa! Aa! Jak Boga ko­cham! Aa! Aa! Rot­mistrz Za­rçba, pckrçca­jac su­mia­ste­go wot­sa i pa­trzc na nich, jak sic z za­chwy­ce­niem wpa­truj w ja­kiś przed­miot, splunw­szy, gniew­nie rze­ki:

– A côz tamf do mil­jon szes­c­kroc sto­ty­si­çcy ba­tal­jo­nôw i szwa­dro­nôw dja­blôw, wi­dzie­cie, a nie nie ga­dac:e! Stcj jak cza­ple z wy­cia­gni­çt szyjct, otwo­rzy­li gçby jak gaw­ro­ny, a milcz jak za­klçci,

– Że­bym sto ty­si­çcy dja­blôw po­iknt i szklan-kç wody sic na­pil, je­ze­li w zy­ciu pi­çk­niejsz wi­dzia­lem! – za­wo­lal Ra­ci­bor­ski.

– To We­nus praw­dzi­wa! – môwil Knia­zie­wicz, wzdy­chajc.

– To Po­ku­sa! – môwil Kwa­sniew­ski, a kladc rçkç na ra­mie­niu Knia­zie­wi­cza, – plun na marc, bo to cza­row­ni­ca!

Nie­cier­pli­wy rot­mistrz Za­rçba sci­gnt z law­ki Ra­ci­bor­skie­go, a uj­rzaw­szy uro­czét po­stac mlo­dej dzie­wi­cy, co sta­la przy drzwicz­kach ka­re­ty, za­wo­lal:

il

– Aâi Aaî do re­gi­ûu­emu dja­bi­ôw, praw­da, *t slicz­na po­ku­sal

Ka­ci­bor­ski, vsko­czyw­szy na drug law­kç, môwil:

– Ko­le­dzyl bacz­nosc! uwa­ga! Slicz­na We­nus stoi… Te­raz mar­na do­bro­dziej­ka wy­do­by­wa sic z tej arki: – te­raz dziew­czyn­ka z pu­diem. Te­raz wszy­scy po­szii do domu, a za­jez­dza bry­ka broc­ka. Pat­tz­ciel Jaki za­wie­si­sty szlach­cic wy­sia­da, pew­nie pa­pus do­bro­dziej, bo go sia­ry haj­duk wy­sa­dza. Moi skon­czy­lo sic wi­do­wi­skol Ma sia­no, ob­rok i slo­mç i ku­cha­rza w szJa­imy­cy nie­ma co pa­trzec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: