Amerykanin w Warszawie - ebook
Amerykanin w Warszawie - ebook
Hugh S. Gibson, młody amerykański dyplomata, w kwietniu 1919 roku otrzymał zaskakującą propozycję objęcia stanowiska ministra pełnomocnego Stanów Zjednoczonych w Polsce. Szybko zorientował się w towarzyskich oraz politycznych układach, komentując je w dowcipny sposób i wnikliwą spostrzegawczością. Nakreślone przez niego wyraziste portrety głównych polskich przywódców politycznych, a także opisy odradzającego się kraju do dziś zachwycają trafnością i świeżością spojrzenia.
Starannie wybrane teksty dają Czytelnikowi możliwość spojrzenia zza kulis na dramatyczne wydarzenia pierwszych lat II RP. Rzeczowe służbowe analizy i nieocenzurowane prywatne treści są ze sobą ściśle powiązane.
Dokumenty zaczerpnięte z raportów, które Gibson regularnie przesyłał do Departamentu Stanu USA, uzupełniono wysyłanymi przez dyplomatę telegramami i pełnymi humoru listami, pisanymi codziennie do matki.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-4298-2 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
HUGH S. GIBSONA
16 SIERPNIA 1883: narodziny w Los Angeles, syn Francisa i Mary Simons Gibsonów
1887: zachorowanie na polio
1878−1889: pobieranie nauk u prywatnych nauczycieli i u matki Mary
1901: śmierć ojca, Francisa Gibsona
1900−1902: studia w Pomona College
1907: uzyskanie dyplomu École Libre des Sciences Politiques w Paryżu
1908: zdanie z najwyższymi ocenami egzaminu kwalifikacyjnego do służby dyplomatycznej
1908−1909: sekretarz poselstwa USA w Tegucigalpa, Honduras
1909−1910: drugi sekretarz Ambasady USA w Londynie
1910: prywatny sekretarz Huntingtona Wilsona, zastępcy sekretarza stanu
1911−1913: sekretarz poselstwa USA w Hawanie na Kubie
1914−1916: sekretarz poselstwa USA w Brukseli w Belgii
1916: pierwszy sekretarz ambasady USA w Londynie
LUTY 1917: praca w Departamencie Stanu USA w Waszyngtonie
KWIECIEŃ−CZERWIEC 1917: przydzielenie do misji lorda Balfoura, brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, w czasie jego wizyty w USA
1918: pierwszy sekretarz ambasady USA w Paryżu, doradca Johna Pershinga, generała armii USA
LISTOPAD 1918−1919: uczestnictwo w działalności humanitarnej Herberta Hoovera
1919−1924: poseł nadzwyczajny i minister pełnomocny w Warszawie
27 LUTEGO 1922: ślub z Belgijką, Ynès Reyntiens
1924: ambasador przy Lidze Narodów
1924−1927: poseł nadzwyczajny i minister pełnomocny w Bernie w Szwajcarii
1925: wiceprzewodniczący delegacji amerykańskiej na Konferencji o Handlu Bronią w Genewie
1926−1930: przewodniczący delegacji amerykańskiej w Komisji Przygotowawczej Konferencji Rozbrojeniowej w Genewie
1927: delegat na Konferencji o Prywatnej Produkcji Broni w Genewie
1927−1933: ambasador nadzwyczajny i pełnomocny w Belgii (z siedzibą w Brukseli) oraz poseł nadzwyczajny w Luksemburgu (z siedzibą w Brukseli)
1928: doktorat w dziedzinie dyplomacji i nauk politycznych, Université Catholique de Louvain
1929: narodziny syna, Michaela Francisa Gibsona, w Brukseli
1930: delegat na Konferencji Morskiej w Londynie, doktorat z prawa, Université Libre de Bruxelles
1931: doktorat z prawa, Yale University
1932−1933: pełnienie obowiązków przewodniczącego delegacji amerykańskiej na Ogólnej Konferencji Rozbrojeniowej w Genewie
1933−1937: ambasador nadzwyczajny i pełnomocny USA w Rio de Janeiro w Brazylii
1935: reprezentowanie USA na konferencji pokojowej Chaco w Buenos Aires
1937−1938: ambasador nadzwyczajny i pełnomocny USA w Belgii (z siedzibą w Brukseli) oraz poseł nadzwyczajny w Luksemburgu (z siedzibą w Brukseli)
1938: przejście na emeryturę, odmowa przyjęcia nominacji na ambasadora w hitlerowskich Niemczech
1939: wiceprzewodniczący Belgijsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacyjnej oraz przewodniczący Stowarzyszenia Administracji Pomocy Humanitarnej (American Relief Administration Association)
1939−1942: zagraniczny komentator radia NBC w Londynie i Nowym Jorku
1940: przedstawiciel na Europę Narodowego Komitetu Żywności dla Małych Demokracji; opuszczenie Francji w trakcie niemieckiej inwazji
1940−1941: dyrektor generalny na Europę Komisji Pomocy Humanitarnej dla Polski i Komisji Pomocy Humanitarnej dla Belgii
1942−1948: redaktor w Doubleday, Doran & Co, opracowywanie pamiętników Józefa Goebbelsa, Galeazza Ciano i Ulricha von Hessella; komentator zagraniczny radia NBC
1946−1947: członek Misji Żywnościowej Herberta Hoovera
1947: członek komisji dochodzeniowej powojennych strategii gospodarczych Niemiec
1950: śmierć żony, Ynès R. Gibson
1952−1954: dyrektor Międzyrządowej Komisji Migracji Europejczyków (Intergovernmental Commission for European Migration, ICEM)
12 GRUDNIA 1954: śmierć w GenewiePODZIĘKOWANIA
Ukazanie się tego tomu w obecnej postaci było w dużej mierze skutkiem szczęśliwego przypadku. Często odnosiłam wrażenie, że zamierzenie to postępowało zgodnie z własnym rozumem, kierując mnie ku materiałom i ludziom, których nie potrafiłabym sobie wyobrazić. Jak się okazuje, znaczna część tego materiału była dla mnie dostępna przez większą część mojego życia. Jednak dopiero zbieżność stojących przede mną okazji, potencjału Internetu, a zwłaszcza wpływu pewnych kluczowych ludzi, spowodowała, że stało się to możliwe.
To, co zaczęło się jako praca dyplomowa na uniwersytecie pod kierunkiem Johna Rectora (na Western Oregon University), przekształciło się w tom, który teraz, drogi Czytelniku, trzymasz w ręku. Jestem wdzięczna Johnowi Rectorowi za jego ciągłe zainteresowanie i wsparcie. Kiedy czytałam pamiętnik Hugh S. Gibsona, który pisał w trakcie podróży z Herbertem Hooverem, podjętej, aby przeprowadzić przegląd pomocy dla głodujących, nauczyłam się doceniać jego dowcipny styl pisania i bogactwo szczegółów oraz szanować jego sądy. Z perspektywy siedemdziesięciu lat jest oczywiste, że oceny Gibsona były niezwykle wnikliwe. Pisma Gibsona są łącznie zapisem głównych wydarzeń na świecie w pierwszej połowie XX wieku, bardzo osobistym, a zarazem mającym znaczenie historyczne. Uczciwie zarobiłam na swoją opinię „tej zadającej wiele pytań”. Wiele osób udzielało mi odpowiedzi i mnie inspirowało.
W trakcie mojej pierwszej wyprawy do Archiwów Hoover Institution (Instytutu Hoovera), której celem było zapoznanie się z pamiętnikami Gibsona, Linda Bernard, zastępczyni archiwisty, stała się moją przyjaciółką, a także skierowała mnie do innych kluczowych osób. Najpierw skontaktowała mnie z synem Hugh Gibsona, zmarłym ostatnio Michaelem Francisem Gibsonem (1929–2017). Sam będący fascynującą osobowością, Michael otworzył dla mnie świat swojego ojca. Podczas gdy czytałam te pamiętniki, Michael wyjaśniał mi ich kontekst i identyfikował poszczególne osoby. Zaskoczyła mnie lektura o głębi reakcji Hugh w marcu 1946 roku, kiedy zespół pomocy dla głodujących Hoovera pojawił się w Polsce. Michael zapoznał mnie ze światem opisanym w tym tomie, światem, w którym żyli także moi polscy dziadkowie. Nigdy nie zdołam w wystarczającym stopniu podziękować Michaelowi za wiedzę o jego ojcu, którą się ze mną dzielił – o epizodzie polskim i wielu innych.
Dwaj uczeni szczególnie wspaniałomyślnie przyczynili się do opracowania tego tomu. George H. Nash, uznany specjalista zajmujący się Hooverem, wskazywał mi kierunek prac i zachęcał mnie do zrealizowania tego projektu. Jestem bardzo wdzięczna za jego mądre rady dotyczące wstępnego fragmentu książki. Maciej Siekierski, starszy kurator i pracownik badawczy Instytutu Hoovera, poświęcił wiele godzin na identyfikację poszczególnych osób wymienianych w tekście i pomagał mi przebrnąć przez labirynt trudnych polskich nazwisk. Dziękuję.
Podziękowania należą się także zespołowi archiwistów Hoover Institution Archives (HIA, Archiwom Instytutu Hoovera) – Carol Leadenham, Irenie Czernichowskiej i Davidowi Sunowi – żeby wymienić chociaż kilku spośród nich. Jeszcze jeden z moich przyjaciół z HIA, Nick Siekierski, przebywa obecnie w Warszawie, gdzie robi doktorat z filozofii. Miał okazję podróżować do Paryża, poznać Michaela Gibsona i nagrać na video rozmowę, dostępną obecnie w HIA. Także Mathew Schaefer z Prezydenckiej Biblioteki Hoovera w West Branch w stanie Iowa był ogromnie pomocny.
Przez czysty szczęśliwy przypadek trzy niezwykłe osoby zgodziły się współpracować ze mną nad tym projektem. M.B.B. Biskupski (Central Connecticut State University) wspaniałomyślnie opracował kluczowe polskie tło historyczne, nakreślone we _Wprowadzeniu_. Jochen Böhler (uniwersytet w Jenie w Niemczech) poświęcił znaczną część swojego życia na opracowanie istotnej części przypisów, które powodują, że ten tom jest przystępny dla czytelników w ogóle, a zadowalający dla uczonych. Jan-Roman Potocki sprawił, że opowieść stała się pełniejsza, dostarczając informacji biograficznych o wielu postaciach polskich i wschodnioeuropejskich. Ponadto działał jako „agent specjalny” na rzecz polskiej wersji, zapewniając nam nie tylko znakomitego wydawcę, ale także pierwszorzędnego tłumacza i finansowanie, które umożliwiło opracowanie takiego tomu. Dziękuję Wam, moi przyjaciele.
Ogromna wdzięczność należy się także Fundacji Lanckorońskich za ich hojną dotację, umożliwiającą przekład _Amerykanina w Warszawie_ na język polski.
Dziękuję, Marlie Rowell, za to, że zostawiłaś wszystko, żeby mi towarzyszyć w drodze na spotkanie z Michaelem Gibsonem w Paryżu, i Tobie, Miro Kiick, za „odprowadzenie mnie do szkoły pierwszego dnia” i za pomoc w wyszukaniu wielu tych cennych dokumentów. A muszę też powiedzieć, że nic z tego wszystkiego nie byłoby możliwe bez wsparcia mojego kochającego męża Norma i mojej rodziny. Dziękuję Wam.
VHR
6 września 2017PRZEDMOWA
JAN-ROMAN POTOCKI
Hugh Gibson złożył swoje papiery uwierzytelniające w kwietniu 1919, parę tygodni przed tym, jak Polska, po raz pierwszy jako niepodległy kraj, święciła dzień Konstytucji 3 Maja. Konstytucja ta, przyjęta w 1791 roku, a poprzedzona jedynie przez konstytucję amerykańską, zasiała ziarno odnowy politycznej umierającego państwa. Było to zatem naprawdę wielkie wydarzenie, łączące wszystkich Polaków. Gibson, chociaż dopiero przybył, w pełni uchwycił jego symbolizm.
Polska odzyskała jednak swoją wolność jako dom wewnętrznie skłócony, który – parafrazując słowa Abrahama Lincolna – nie może się ostać. Józef Piłsudski po triumfalnym powrocie z niewoli niemieckiej 10 listopada 1918 został uznany za nowego naczelnika państwa przez regenta Zdzisława Lubomirskiego. Ale mocarstwa sprzymierzone w Paryżu, mające właśnie zadecydować o losach dwóch z byłych państw rozbiorowych, za pełnoprawnego przedstawiciela Polski uznawały Komitet Narodowy, któremu przewodniczył Roman Dmowski.
Historycznie biorąc, Rzeczpospolita Obojga Narodów, której przedrozbiorowe granice z 1772 roku miały stanowić prawny precedens do dyskusji w Wersalu o nowym geograficznym zdefiniowaniu Polski, była wielobarwną mozaiką narodowości, kultur i religii, połączonych słabymi instytucjami. Polska przetrwała jako naród wbrew wszelkim przeciwnościom, być może dlatego, że była zarazem mitem i rzeczywistością.
Przez wszystkie rozbiory Polacy zachowali swój kraj w sercach i w umysłach. W dążeniu do utrzymania swojej tożsamości, stworzyli potężną mitologię, wyrażaną w tradycjach rodzinnych, przejawiającą się publicznie w sztuce i podtrzymywaną ferworem religijnym, oddającym Polskę Bożej opiece. Polska szlachta zdołała też zachować, często wskutek niezmordowanej determinacji, tytuł bezpośredniej własności do ziem swoich przodków. Było to szczególnie wyraźne na Kresach, na północy i na wschodzie, gdzie łupy z dawnych wojen wciąż jeszcze łączyły się z litewskimi i polskimi nazwiskami. Od rozległych latyfundiów do małych zagonów, wszystkie były ostoją polskości, zdobyte niegdyś przez przodków mieczem. Instynktowne przywiązanie tej kasty do ziemi, będącej zarazem źródłem pozycji społecznej i zamożności, było podstawową postacią jej patriotyzmu.
_Beati possidentes –_ tak Piłsudski odpowiedział na upomnienie posła brytyjskiego, Percy’ego Wyndhama komentującego militarne przejęcie przez Polskę Lwowa i bogatej w ropę naftową Galicji Wschodniej. Ta enigmatyczna odpowiedź doskonale oddawała przekonanie Piłsudskiego, że jedynie siła wojskowa może przywrócić Polskę do życia. Miał rację, a ponownie potwierdził to w sierpniu 1920 roku, kiedy u bram Warszawy powstrzymał czerwoną kawalerię Budionnego i Woroszyłowa, która, jak mongolskie hordy z dawnych lat, miała rozkaz marszu na zachód i podbicia wszystkiego. Piłsudski, chociaż w młodości był rewolucyjnym socjalistą, nade wszystko pozostał potomkiem dawnych bojarów litewskich, którzy w sojuszu z Polakami wywalczyli ongiś ogromny kraj, rozciągający się od Bałtyku do Morza Czarnego. Marzył on o odbudowaniu wielkiego przymierza, od morza do morza, stanowiącego strefę buforową przeciw rodzącemu się Związkowi Sowieckiemu.
Zaletą takiej koncepcji Polski była jej zgodność z historyczną tradycją, ale całkowicie pomijała ona aspiracje wielu poprzednio uciskanych narodów, w tym samych Polaków. Dmowski w swoich _Myślach nowoczesnego Polaka_ sformułował projekt odrodzenia narodowego, w którym określał tożsamość Polski jako kraju przede wszystkim polskiego, katolickiego i zachodniego. Dla rzeczników etnicznie jednorodnej Polski głównym ciemiężycielem byli przede wszystkim Teutonowie, których kulturowy i ekonomiczny imperializm dążył do wykorzenienia wszelkich śladów polskości, podczas gdy dla właścicieli ziemskich na Litwie czy Ukrainie główne zagrożenie stanowili niegdyś hajdamacy, później rewizorzy, a teraz bolszewicy. Pierwsi nie potrafili zdać sobie sprawy z tego, że ich koncepcja Polski jest konstrukcją intelektualną, drudzy zaś nie dostrzegali nastrojów nacjonalistycznych, które przerosły dawny porządek feudalny.
Podzielona reprezentacja narodowa nie byłaby w stanie spełnić oczekiwań mocarstw sprzymierzonych. Ignacy Paderewski odegrał istotną rolę w przekonywaniu amerykańskiej opinii publicznej, a z czasem także administracji prezydenta Wilsona, do poparcia idei niepodległej Polski z dostępem do morza. Piłsudski wezwał go w ostatniej chwili do zjednoczenia podzielonego domu Polski przed rozpoczęciem konferencji w Wersalu w styczniu 1919 roku.
Doprowadziło to do chwiejnego, niewygodnego przymierza, niezdolnego w maksymalnym stopniu wyzyskać swojej pozycji przetargowej przy stołach obrad, na których miano nakreślić granice Polski. Lloyd George nie starał się ukrywać w Wersalu swojej niechęci do Dmowskiego, zaś Francuzi wahali się między wspomaganiem silnej Polski jako przeciwwagi wobec niemieckiego rewanżyzmu i rosyjskiego bolszewizmu a dążeniem do niezakłócania tradycyjnej kontynentalnej równowagi sił. W Rydze polska delegacja, podzielona sprzecznymi przesłankami ideologicznymi, nie zdołała wymusić ustępstw współmiernych do przewagi militarnej Polski nad młodym państwem sowieckim.
Po rozstrzygnięciu najbardziej palących zagadnień w latach 1919–1921 podzielony polski dom nie ostał się na długo. W połowie swojej kadencji, 16 grudnia 1922, Gibson był świadkiem zamordowania pierwszego wybranego prezydenta Polski, Gabriela Narutowicza, którego sam określał jako „przyzwoitego człowieka”. Narodowa Demokracja Dmowskiego za nieznaczną przegraną swojego kandydata Maurycego Zamoyskiego (a zarazem gospodarza Gibsona) obwiniała partie mniejszości. Postępujący zalew negatywnej propagandy skłonił pewnego szaleńca do popełnienia „patriotycznej” zbrodni.
Młodym instytucjom politycznym Polski zadano śmiertelny cios. Zamach stanu Piłsudskiego z maja 1926 roku dobił chylącą się już ku upadkowi, niefunkcjonalną polską demokrację. Dla zachowania pozorów Marszałek pozostawił parlament jako podtrzymywanego trupa, chociaż pogardzał tradycyjnymi partiami politycznymi.
Jednocześnie Piłsudski starał się zawrzeć przymierze z konserwatywnymi właścicielami ziemskimi, tak zwanymi żubrami, którzy dotychczas na ogół trzymali się z dala od polityki. Słabnące polskie ziemiaństwo z natury rzeczy rozumiało i popierało państwowotwórczą działalność Piłsudskiego. Marszałek demonstracyjnie przybył do historycznej siedziby Radziwiłłów w Nieświeżu, leżącej na polskich ziemiach białoruskich. Później Janusz Radziwiłł objął przywództwo, gromadząc bezpartyjny blok parlamentarny (BBWR), mechanicznie zatwierdzający politykę rządu aż do śmierci Marszałka w 1935 roku.
We wrześniu 1939 Polskę najechali jej wrogowie, sygnatariusze paktu Ribbentrop–Mołotow, a świat znów został wciągnięty w konflikt globalny. Niestety, te same podziały polityczne nadal osłabiały polski rząd na emigracji, utworzony we Francji, a później w Wielkiej Brytanii. Nawet stojąc przed niemal niemożliwym zadaniem toczenia dalszej walki z hitlerowskimi Niemcami oraz chronienia swojej ludności cywilnej w okupowanym kraju, Polacy nie potrafili utworzyć jednolitego frontu wobec aliantów, co wiązało się ze znacznymi kosztami politycznymi.
Prawdziwie brzmiały więc nadal słowa Abrahama Lincolna. Polski podzielony dom nie mógł trwać wiecznie. Nie musiał upaść, ale musiałby skończyć z podziałami. Byłby w pełni albo jednym, albo drugim. U siebie Amerykanie rozwiązali to zagadnienie krwawą wojną domową. Natomiast przyszłość Polski wyznaczyły mocarstwa w Jałcie, w lutym 1945 roku. W ciągu zaledwie dziesięciu lat okupacji, najpierw niemieckiej, a następnie sowieckiej, rozwiązano polskie sprzeczności przez zniweczenie jakichkolwiek pozostałości roszczeń do jej dawnych Kresów, włączenie do niej spornych dawniej prowincji niemieckich, masowe wymordowanie lub wyrzucenie siłą mniejszości etnicznych oraz fizyczną i gospodarczą anihilację nieumiejących się ze sobą pogodzić polskich elit.
Zrealizowano marzenie Romana Dmowskiego o etnicznie jednorodnym społeczeństwie i kraju skierowanym na zachód, jednak wbrew samym Polakom i przy niewymownym koszcie materialnym i ludzkim.
Nawiązanie do amerykańskiej historii politycznej zwraca też uwagę na dawne więzi między tymi dwoma krajami. Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski walczyli ramię w ramię z Amerykanami podczas ich wojny o niepodległość przeciw Anglikom. Stany Zjednoczone, od pomocy których Wielka Brytania była uzależniona w 1918 roku, wyraźnie poparły sprawę polską, spłacając w pewnym stopniu swój dług wdzięczności.
Mimo że zainteresowanie Ameryki Polską było fundamentalne w okresie pełnienia przez Gibsona funkcji posła, pozostało warunkowe i czasowe. Z kolei Polska nigdy nie zrozumiała znaczenia potęgi Stanów Zjednoczonych i nie zdołała nawiązać odpowiednich relacji z administracją prezydenta Roosevelta, zanim było na to za późno.
W rzeczywistości na szczególny charakter wzajemnych stosunków wpłynęło głównie kilkoro zasługujących na uwagę idealistycznych mężczyzn i kobiet, osobiście wspierających Polskę w czasie największego jej zagrożenia. Byli to przede wszystkim Paderewski, który swoim wymownym i bezinteresownym patriotyzmem wywarł duże wrażenie na kluczowych członkach administracji Wilsona, oraz Herbert Hoover, którego wizja i organizacyjna energia podtrzymywały Polskę w trakcie jej zmagań o przetrwanie. Wielu innych ochotniczo walczyło lub udzielało pomocy najsłabszym. Zaliczał się do nich Maurice Pate, późniejszy założyciel UNICEF, który przez całe swoje życie pozostał przywiązany do Polski.
Mimo że przydzielono mu „trudną” placówkę, Hugh Gibson naprawdę cieszył się swoją misją i polubił Polaków. Podziwiał ich odwagę w obliczu niemożliwego zadania odbudowy swojego państwa w tak ciężkich okolicznościach. Nauczył się też doceniać trudną i złożoną historię naszego kraju, którą starał się przekazywać swoim przełożonym w obszernych memorandach. Na uwagę zasługuje to, że w trakcie pobytu w Waszyngtonie, w lipcu 1920 roku, Gibson w kwiecie wieku trzydziestu sześciu lat nie przyjął propozycji objęcia stanowiska podsekretarza stanu, woląc powrócić do Warszawy, gdzie – jak sam uważał – byłby przydatniejszy.
Polacy byli ogromnie wdzięczni za okazywanie indywidualnego wsparcia ich sprawy. Dwa charakterystyczne wydarzenia wyznaczają ramy pobytu Gibsona w Polsce i wkład jego kraju w jej odrodzenie. Z wyraźną empatią opisuje on wyprawę Hoovera do Polski w 1919 roku i wzruszające powitanie go przez tysiące dzieci. W 1924 roku Józef Piłsudski, który w owym czasie wycofał się do Sulejówka jako zwykły obywatel, wręczył Gibsonowi pożegnalny upominek. Był to jego fotograficzny portret z francuską dedykacją, wyrażającą nadzieję, że „pańskie amerykańskie serce zapamięta pańskich polskich przyjaciół, a i ja takim dla Pana pozostanę”.
Hugh i Ynès Gibsonowie rzeczywiście pozostali przez całe życie przyjaciółmi wielu Polaków i Polek, w tym członków mojej własnej rodziny, których wielokrotnie odwiedzali w Łańcucie na początku lat dwudziestych XX wieku. Ta godna uwagi przyjaźń doprowadziła do mojej znajomości z panią Vivian Reed, która współpracowała z Michaelem Gibsonem, aby wreszcie doprowadzić do wydania drukiem polskich papierów jego ojca.
Świadectwo Hugh Gibsona jest nie tylko pierwszorzędnym opisem pierwszych lat Polski jako niepodległego państwa, ale także cennym i niezwykłym hołdem złożonym całemu pokoleniu Polaków, których istnienie i osiągnięcia popadły w niepamięć, a sposób życia przeminął bez śladu. Poczułem się zobowiązany do uczestniczenia w przedsięwzięciu, z którym się w pełni identyfikowałem.
Teraz, gdy Polska zbliża się do setnej rocznicy odzyskania niepodległości, mam szczerą nadzieję, że wykonana przez nas na tę szczególną chwilę praca nad zredagowaniem i wydaniem _Amerykanina w Warszawie_, równolegle po angielsku i po polsku, będzie też okazją do złożenia zaległego od dawna hołdu Hugh S. Gibsonowi i do przypomnienia wszystkich tych wspaniałych Amerykanów, którzy pomagali Polakom w odzyskaniu wolności.
Jan-Roman Potocki
Warszawa, 1 września 2017KILKA SŁÓW O MOIM OJCU
– MICHAEL FRANCIS GIBSON
W 1908 roku Hugh Gibson przygotowywał się do wyjazdu na swoją pierwszą placówkę dyplomatyczną w charakterze sekretarza poselstwa w Hondurasie, kiedy pewien dziennikarz odwiedził go w hotelu w Waszyngtonie. Przyniósł ze sobą kopię artykułu, który zamierzał wysłać do gazety w San Francisco. Gibson poprosił go o zaprezentowanie tekstu, a jego treść go ucieszyła, bo w artykule rozwodzono się o jego „licznych uzdolnieniach” i mówiono o nim jako o „znanym młodym milionerze z Los Angeles”. Stwierdzono też: „p. Gibson wypływa statkiem w sobotę docierając do Hondurasu od strony Oceanu Spokojnego gdzie spotka się z nim jego matka, która ma właśnie wypłynąć z San Francisco na swoim prywatnym jachcie”.
Była to oczywiście czysta fantazja – Gibsonowi bardzo wiele brakowało do tego, żeby być milionerem, a jego matka nigdy nie była właścicielką jachtu. Skoro jednak niektórzy ludzie wciąż jeszcze zakładają, że wszyscy dyplomaci pochodzą z bogatych rodzin, może się tu przydać parę słów o pochodzeniu Hugh Gibsona.
Hugh Simons Gibson urodził się w Los Angeles w Kalifornii w sierpniu 1883 roku jako syn Mary Simons i Franka Gibsona. Mówi się, że arystokraci mają przodków, a zwykli ludzie mają dziadków. Gibson miał dziadków. Odnotowuję to jako sprawę o socjologicznym i historycznym znaczeniu. Kalifornia została przyjęta do Stanów Zjednoczonych w 1850 roku i czwórka jego dziadków przewędrowała przez cały kontynent (lub go opłynęła) w trudnych okolicznościach, aby tam dotrzeć. Jeden z jego dziadków był duchownym kościoła metodystów; drugi był rolnikiem. Żaden nawet w przybliżeniu nie uchodził za bogatego. Ojciec Gibsona, Frank, był szanowanym bankowcem i biznesmenem. Mary Simons, jego matka, zaczęła uczyć w szkole w wieku szesnastu lat i przez większość swego życia brała czynny udział w różnych inicjatywach społecznych i politycznych. Uczestniczyła w założeniu kilku sierocińców w Los Angeles i wspomagała prezydenckie ambicje Williama McKinleya i Teodora Roosevelta. W dalszej części swojego życia była pomysłodawczynią uczenia angielskiego (i podstaw higieny) kobiet migrantek, promowała tę ideę i doprowadziła do jej realizacji. Chociaż początkowo koncepcja ta nie została dobrze przyjęta – Mary lubiła powtarzać, że „wszyscy byli za tą ustawą, oprócz prawodawców, nauczycieli i społeczeństwa”– niemniej w 1915 roku stało się to obowiązującym w Kalifornii prawem.
Mary Simons i Frank Gibson pobrali się w 1881 roku. W niewielkim odstępie czasu urodziło im się dwoje dzieci, które umarły w dzieciństwie. Hugh okazał się mocniejszy od nich, aczkolwiek jako małe dziecko zachorował na polio. Jakoś wyzdrowiał, ale rodzice uważali, że jest słaby, i postanowili nie posyłać go do szkoły. Sądząc po wynikach, jego matka zapewniła mu znakomite wykształcenie w domu. Hugh został przyjęty do Pomona College, gdzie ukończył dwa lata studiów. Po przedwczesnej śmierci ojca Hugh w 1901 roku Mary podjęła ważką decyzję. Sprzedała rodzinny dom w Los Angeles i zabrała syna w edukacyjną podróż po Europie. Najpierw spędzali czas we Włoszech i w Berlinie (gdzie Hugh w pewnym stopniu opanował niemiecki), a potem wyjechali do Paryża. Tam wynajęli mieszkanie u pewnej żyjącej w niedostatku hrabiny drugiego cesarstwa, a Hugh nauczył się francuskiego. Interesował się też mającą świetną reputację École Libre des Sciences Politiques_._ Jednak ku jego rozczarowaniu matka zarezerwowała kabiny na statku transoceanicznym, żeby popłynąć do domu w 1904 roku.
Kiedy nadszedł właściwy dzień, pojechali pociągiem z Paryża do Hawru jedynie po to, żeby się przekonać, że ich bagaże tam nie dotarły. Mary znowu szybko podjęła decyzję. Powiedziała: „Jeżeli nasze kufry nie dojadą, zanim statek podniesie kotwicę, wrócimy do Paryża i przyglądniemy się tej szkole, która tak cię interesuje”. Tak też zrobili. Gibson szybko zapisał się do Sciences Politiques i ukończył szkołę w 1907 roku, zajmując szóstą lokatę na swoim roku, chociaż dopiero niedawno opanował francuski.
Po powrocie do Kalifornii Gibson uzyskał pisemną rekomendację od jednego z senatorów (co było w tamtych latach zwyczajowe) i wyjechał do Waszyngtonu, gdzie zdał egzamin kwalifikacyjny do służby zagranicznej. Uzyskał najlepsze stopnie w tym niedawno ustanowionym konkursie i szybko wyruszył na swoje pierwsze stanowisko sekretarza poselstwa USA w Hondurasie. Po dwóch latach spędzonych w Hondurasie został mianowany na takie samo stanowisko w Londynie. Następnie pełnił służbę w Waszyngtonie jako prywatny sekretarz podsekretarza stanu Huntingtona Wilsona. Potem wyjechał na Kubę i w końcu do Belgii, gdzie przybył w kwietniu 1914 roku. Chociaż mówiono mu, że będzie to spokojne stanowisko, zaledwie cztery miesiące później 2 miliony Niemców wmaszerowało do tego kraju, przechodząc przez Brukselę.
Jak Gibson powiedział swojej matce, był to jeden z najbardziej imponujących obrazów, jakie widział. Jako sekretarza poselstwa neutralnego kraju wielokrotnie wzywano go do przekraczania linii frontu w różnych misjach. Każda podróż była przedsięwzięciem ryzykownym i, jak napisał do matki, „byłem pewny, że żaden kalifornijski grabarz mnie nie złapie”. Był bezpośrednim świadkiem straszliwego rabunku i palenia jednego domu po drugim w mieście Louvain oraz całkowitego zniszczenia miasteczka Dinant. Blisko związał się z Komisją Pomocy dla Belgii, ustanowioną przez błyskotliwego inżyniera górniczego Herberta Hoovera, aby dożywiać ludność cywilną okupowanej Belgii i północnej Francji. Gibson zwrócił także na siebie międzynarodową uwagę w 1915 roku, kiedy (wraz z markizem Rodrigo de Villalobarem, hiszpańskim ambasadorem w Belgii) podjął całonocną próbę wyperswadowania niemieckiemu naczelnemu dowództwu rozstrzelania brytyjskiej pielęgniarki Edith Cavell.
Kiedy wojna się skończyła, Gibson przez krótki czas zajmował stanowisko pierwszego sekretarza ambasady w Paryżu, gdzie znowu pomagał Hooverowi w jego pracach nad udzielaniem pomocy humanitarnej. Zadanie było ogromne. Do tamtego momentu Hoover dożywiał „jedynie” Belgię i Francję Północną. Po wojnie jednak wyznaczono mu zadanie dożywiania całej Europy. Gibson pomagał mu w tym zadaniu i stał na czele kilku misji, mających zapobiec klęsce głodu w Europie Środkowej.
25 marca 1919 roku Hoover wysłał do prezydenta Wilsona list rekomendujący Gibsona do awansu. Napisał: „Nie mogę przesadzić w omawianiu jego umiejętności. Poznałem go w najtrudniejszych okolicznościach. Pod względem umiejętności, odwagi i osiągnięć nigdy nie zawiódł w reprezentowaniu USA w sposób, jakiego wszyscy byśmy oczekiwali. O ile wiem, był jednym z najzagorzalszych pańskich zwolenników”. Jak się wydaje, rekomendacja Hoovera miała duże znaczenie, bo Gibson zaledwie dwa tygodnie później w wieku trzydziestu sześciu lat został mianowany posłem w Polsce.
W świetle skrajnie trudnych warunków panujących w Polsce mianowanie na stanowisko w Warszawie w niczym nie przypominało nominacji w Londynie lub Paryżu. Zaledwie na parę miesięcy przed dotarciem Gibsona do Warszawy najlepiej dało się opisać ten kraj słowami „pustkowie wyjące od jednego do drugiego końca”. O tym wszystkim – o ciężkich warunkach, o ludziach usiłujących zaprowadzić porządek w tym chaosie, o polityczno-gospodarczych perspektywach kraju – Gibson składał służbowe sprawozdania w oficjalnych komunikatach dyplomatycznych i pisał w listach osobistych. Setki tych listów wysyłał do swojej matki. Z pewnością nadszedł już czas, żeby coś o nich powiedzieć.
Kiedy Gibson wyjechał z domu, żeby rozpocząć swoją karierę, i dotarł na swoją pierwszą placówkę w Hondurasie w 1908 roku, zobowiązał się do codziennego pisania listów do matki ze szczegółowym sprawozdaniem z wydarzeń. Robił to, z rzadkimi przerwami, aż do jej śmierci nieco ponad dwa dziesięciolecia później, w 1930 roku. W Archiwach Instytutu Hoovera musi zatem być około 7 tysięcy tych listów.
Wiele listów z Polski było zdumiewająco długich, kiedy weźmie się pod uwagę przytłaczający ciężar zadań, obarczający młodego wysłannika amerykańskiego, od którego oczekiwano, że będzie kierować poselstwem o niedostatecznej obsadzie, działającym w trudnych warunkach. Listy te, jak Czytelnik będzie mógł się przekonać, są bardzo szczegółowe, zawierają wiele informacji oraz przebłysków dowcipu i żartów. Miały one zabawić jego matkę, dostarczać jej wiadomości i stanowić trwały zapis jego doświadczeń. Przechowywała je w domu w dziesiątkach skrzynek. Ci, którzy mieli w ręku którykolwiek z oryginalnych listów, z pewnością zauważyli, że niemal nigdy nie wykreślono w nich jakiegokolwiek słowa. Cała ta przejrzysta proza powstawała bez trudu – co jest talentem zasługującym na zazdrość ze strony tych spośród nas, którzy odczuwają potrzebę kilkakrotnego czytania każdego ze swoich listów przed ich wysłaniem.
Jak można było przewidzieć, raporty i telegramy do Waszyngtonu mają zupełnie inny styl i punkt widzenia. Są całkowicie inne niż listy. Te pierwsze, jak można było oczekiwać, przedstawiają te same sytuacje co listy, jednak z dyplomatycznego, ekonomicznego i politycznego punktu widzenia. Natomiast listy stanowią odbicie pewnej cechy charakteru Gibsona, która wciąż zachwycała jego przyjaciół, gdziekolwiek by był. Jego dawny szef z Waszyngtonu, Huntington Wilson, opisał go w swoich pamiętnikach jako „beztroskiego ducha”, a po śmierci Gibsona jego koledzy z Komisji Pomocy Humanitarnej dla Belgii wydali książkę zawierającą opis kilkuset przypadków, w których duch ten całkiem zwyczajnie przejawiał się w codziennym życiu.
Jeden taki przykład pochodzi od Freda Dolbeare’a, który był sekretarzem poselstwa w Warszawie. Wspomina on, jak kiedyś wraz z Arthurem Bliss Lane’em wprowadził do gabinetu Gibsona polskiego ministra. Dystyngowany pan podszedł do niego z wyciągniętymi ramionami ze słowami: „Jak się ma Wasza Ekscelencja?”. Gibson uśmiechnął się, poklepał się po brzuchu i odpowiedział: „Moja ekscelencja ma się świetnie. A jak się ma pańska?”. Inny przykład pochodzi z czasów, kiedy był ambasadorem w Brukseli. Pewien amerykański biznesmen, który przyjechał z Antwerpii, żeby wziąć udział w przyjęciu w Ambasadzie z okazji święta 4 lipca, powitał Gibsona z daleka: „Dzień dobry, panie ambasadorze! Czy pan mnie pamięta?”. „Oczywiście, pamiętam!” „No, jeżeli tak”, powiedział biznesmen, „to jak się nazywam?” Gibson, niewzruszony, odparł: „Mój drogi panie, jeżeli pan nie potrafi zapamiętać własnego nazwiska, to jak może pan oczekiwać tego ode mnie?”.
Jak większość Amerykanów z jego pokolenia zaliczających się do klasy średniej, Gibson niechętnie ujawniał swoje emocje. Rzadko kiedy wyrażał je w swoich listach. Zazwyczaj o jego uczuciach świadczył humor. Były jednak okoliczności, w których humor byłby czymś zgoła niestosownym. W takich wypadkach opisywał w prosty sposób wydarzenia, dodając jedynie dwa lub trzy słowa (na przykład: „To mnie poruszyło!”), które łatwo mogą umknąć uwadze Czytelnika. Pojawiają się w niektórych fragmentach opisu ogromnych nieszczęść, jakie spotykały ludzi, a zwłaszcza dzieci w Polsce.
Ta charakterystyka jego osobowości byłaby niepełna, gdybym pominął informacje na temat stosunku Gibsona do Polaków. Jak widać z jego listów, lubił Polaków i podziwiał ich za odwagę oraz za niewyczerpaną wytrwałość wobec skrajnych przeciwności losu. Jak jednak wskazują jego raporty, ta sympatia nie przeszkadzała mu w twardym stawianiu spraw wobec ludzi w rządzie polskim.
W administracji kraju panował bałagan, a Gibson musiał zdecydowanie zbyt wiele czasu poświęcać na rozwiązywanie drobnych problemów i na upominanie pracowników służby publicznej, kiedy zawodzili. Narzekał, że wysocy urzędnicy z uśmiechem składają obietnice, ale jakoś nigdy ich nie dotrzymują. Amerykańskie banki i firmy nie mogły uzyskać zezwoleń na prowadzenie działalności w Polsce. Amerykańskich gości nękano na rozmaite sposoby. Szczególnie niedopuszczalne było postępowanie urzędników niższych szczebli. Nie wahali się przed konfiskowaniem legalnie wwożonych funduszy, a kiedy poselstwo domagało się zwrotu tych środków, rząd na wniosek winnych sugerował, żeby pozwolono im zachować 20% tych kwot jako „rekompensatę”. To niektóre z zagadnień, na jakie Gibson skarżył się w swoich raportach. Po roku swojego pobytu w Polsce posunął się do tego, żeby poinformować Stanisława Patka, ministra spraw zagranicznych, że ma duże wątpliwości co do przydatności amerykańskiego ambasadora w Polsce, które musi przekazać władzom swojego kraju.
Zapewne trzeba było powiedzieć to wszytko, żeby rozwiać wszelkie przypuszczenia, że Gibson, przy swoim dowcipie i łatwym usposobieniu, beztrosko spędzał czas wśród polskiej śmietanki towarzyskiej. Niewątpliwie sprawiało mu to przyjemność, bo zgodnie z jego poglądami było wśród niej wielu wartościowych i odpowiedzialnych ludzi, ale przyjechał do Warszawy po to, żeby pomóc skierować Polskę na właściwe tory, i na tym głównie skupiała się jego uwaga w ciągu pięciu lat jego pobytu w Warszawie.
Ta książka jest jasnym zapisem jego działalności.
Michael Francis Gibson