Amerykańskie księżniczki. Jej Królewska Mość - ebook
Amerykańskie księżniczki. Jej Królewska Mość - ebook
Czy Ameryka jest gotowa na swoją pierwszą królową?
Władza odurza. Jak pierwsza miłość, potrafi sprawić, że brak ci tchu. Księżniczka Beatrycze
urodziła się z ogromną władzą, księżniczka Samanta z nieco mniejszą. Niektórzy, jak Nina
Gonzalez, wciągani są w jej wir, a inni starają się wyszarpać ją dla siebie. Tak, mowa właśnie o
tobie, Daphne Deighton.
Podczas gdy Ameryka zaczyna przyzwyczajać się do królowej jako głowy państwa, Beatrycze
usiłuje pogodzić się z tym, jak wiele musiała utracić, gdy zyskała koronę. Samanta podtrzymuje
wizerunek „imprezowej księżniczki”... być może tym razem z imprezowym księciem u boku. Nina
robi wszystko, by unikać pałacu – i księcia Jeffersona. Tymczasem misternym planom Daphne
Deighton, chcącej poślubić Jeffersona, zagraża niebezpieczny sekret.
Nastały nowe rządy...
Jeśli lubisz wiedzieć, co słychać u księcia Harry’ego i Meghan lub Williama i Kate, z
pewnością zaciekawi cię kontynuacja bestsellera „New York Timesa”, dziejącego się w
świecie, w którym Ameryka także ma rodzinę królewską, z własnymi dramatami i
złamanymi sercami.
„Pomysłowe, świeże i zachwycająco romantyczne – Amerykańskie księżniczki to wyjątkowa
rozkosz!”
Sarah J. Maas, autorka bestsellerowych cykli Szklany tron i Dwór cierni i róż
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-751-8 |
Rozmiar pliku: | 878 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poranek był szary i ponury, a nad ulicami stolicy wisiała mgła. Wszyscy dziennikarze zgadzali się, że to bardzo odpowiednia pogoda na pogrzeb.
Stali za aksamitnym sznurem bramki z boku drzwi pałacowych, częstując się nawzajem papierosami i miętówkami, pospiesznie sprawdzając szminkę na ekranach telefonów. W końcu główne drzwi pałacu otworzyły się, by wpuścić pierwszych gości.
Przybyło ich tak wielu, z każdego krańca świata. Cesarze i sułtani, arcyksiążęta i królowe-wdowy, nawet kardynał wysłany przez samego papieża. Byli tam członkowie Kongresu i arystokraci, od najmożniejszych książąt po zwykłych dożywotnich parów — wszyscy zjawili się, by oddać hołd jego królewskiej mości Jerzemu IV, świętej pamięci królowi Ameryki.
Odziani w posępne czarne suknie i ciemne garnitury przechodzili przez drzwi do wielkiej sali tronowej. Nie było w stolicy innego miejsca, które pomieściłoby trzy tysiące gości.
Nad rzeką serią z karabinów oddano salwę honorową i kondukt pogrzebowy skręcił w ostatnią aleję w kierunku pałacu. Zapadła cisza tak gęsta jak mgła. Przedstawiciele mediów wyprostowali się nieco, kamerzyści zaczęli poprawiać obiektywy.
Nikt się nie odzywał, gdy wśród mglistych oparów pojawiła się grupa postaci: ośmiu młodych mężczyzn z Gwardii Revere’a, elitarnego korpusu oficerów chroniących Koronę, tym razem zapewniających monarsze ostatnią eskortę. Pośrodku nieśli trumnę spowitą w czerwień, błękit i złoto amerykańskiej flagi.
Większość gwardzistów spoglądała prosto przed siebie. Ale jeden z młodzieńców — wysoki, z jasnobrązowymi włosami i szaroniebieskimi oczami — oglądał się co chwila za siebie. Może był już zmęczony. Orszak pogrzebowy przez cały ranek przemierzał ulice stolicy. Lotem ptaka były to jedynie dwie mile odległości, ale pokonanie krętej drogi zajęło im kilka godzin. Trasę konduktu wyznaczono celowo, aby tak wielu obywateli, jak to możliwe, mogło po raz ostatni towarzyszyć królowi.
Wciąż trudno było uwierzyć, że król Jerzy naprawdę zmarł. Miał tylko pięćdziesiąt lat i stoczył nagłą, tragiczną walkę z rakiem płuc.
Kilka kroków za trumną szła dwudziestodwuletnia księżniczka Beatrycze — nie, poprawiali się ludzie, to już nie księżniczka. W chwili śmierci ojca stała się jej królewską mością Beatrycze Georginą Fryderyką Luizą, królową Ameryki. Przyzwyczajenie się do nowego tytułu wymagało nieco czasu. Ameryką nigdy dotąd nie rządziła królowa.
Gdy kondukt dotarł do bram pałacu, Beatrycze złożyła ukłon przed trumną ojca. Cyknięcia aparatów fotograficznych brzmiały jak chór owadów, gdy fotoreporterzy starali się uchwycić symboliczny obraz młodej królowej po raz ostatni wykonującej ten gest.
1. BEATRYCZE
Sześć tygodni później
Beatrycze nie pamiętała, aby w pałacu panowała kiedykolwiek taka cisza.
Zwykle był tu gwar: kamerdynerzy wydający rozkazy lokajom; przewodnicy turystyczni oprowadzający uczniów; ambasadorzy i ministrowie goniący za lordem szambelanem, błagający o audiencję u króla.
Dziś wszystko to ustało. Meble zasłonięto białym płótnem świecącym upiornie w półmroku. Nawet tłumy gromadzące się zwykle u bram rozmyły się, pozostawiając opustoszały pałac, jak wyspę wśród morza pustych chodników i podeptanej trawy.
Beatrycze usłyszała za plecami matkę wysiadającą z samochodu. Sam i Jeff postanowili pozostać na jeszcze jedną noc w letniej rezydencji. Gdy byli młodsi, trójka rodzeństwa wyjeżdżała tam razem — w czarnym SUV-ie, oglądając filmy na opuszczanym telewizorze — ale Beatrycze nie mogła już jeździć tym samym samochodem co jej siostra. Monarsze i następcy tronu nie wolno było wspólnie podróżować ze względów bezpieczeństwa.
Doszła do połowy korytarza, gdy zaczepiła obcasem o zabytkowy dywan. Potknęła się… i poczuła mocną rękę, która pomogła jej zachować równowagę.
Beatrycze spojrzała w jasnoszare oczy swojego gwardzisty, Connora Markhama.
— Wszystko w porządku, Bee?
Wiedziała, że powinna zbesztać go za użycie tego zdrobnienia zamiast tytułu, zwłaszcza w miejscu publicznym, gdzie ktoś mógł go usłyszeć. Ale nie myślała trzeźwo, trzymając Connora za rękę. Po tylu tygodniach rozłąki jej krew buzowała.
Po korytarzach niosły się echem głosy. Connor zmarszczył czoło, ale szybko odstąpił o krok, gdy zza rogu wyszli dwaj lokaje w towarzystwie mężczyzny z ponurą miną i przyprószonymi siwizną włosami. Był to Robert Standish, który pracował jako lord szambelan dla ojca Beatrycze, a teraz dla niej. Ukłonił się oficjalnie.
— Przepraszam, spodziewaliśmy się przybycia waszej królewskiej mości dopiero jutro.
Beatrycze próbowała nie skrzywić się, usłyszawszy ten tytuł. Wciąż nie była do niego przyzwyczajona.
Lokaje zaczęli przemieszczać się od pokoju do pokoju, zdejmując płachty ochronne z mebli i rzucając je na stosik. Pałac budził się do życia, w miarę jak w pośpiechu odsłaniano bogato zdobione stoliczki i delikatne mosiężne lampy.
— Postanowiłam wrócić wcześniej. Po prostu… — Beatrycze przerwała, zanim powiedziała, że musiała uciec. Ostatni miesiąc w Sulgrave, letniej rezydencji Waszyngtonów, miał dać jej nieco wytchnienia. Ale nawet otoczona przez rodzinę czuła się samotna. I wyczerpana.
Każdej nocy Beatrycze powstrzymywała się przed zaśnięciem tak długo, jak tylko mogła, bo wiedziała, że gdy zaśnie, nadejdą sny. Straszne, makabryczne sny, w których raz za razem przygląda się śmierci ojca, wiedząc, że to jej wina.
Spowodowała jego śmierć. Gdyby nie nakrzyczała na niego tamtej nocy, nie zagroziła, że wyjdzie za swojego gwardzistę i zrezygnuje z tronu, król Jerzy mógłby wciąż żyć.
Beatrycze powstrzymała westchnienie. Wiedziała, że nie może tak myśleć, bo inaczej jej umysł zatonie jak kamień w studni żalu, pogrążając się coraz bardziej i wciąż nie znajdując dna.
— Wasza królewska mość. — Robert spojrzał na tablet, który nosił ze sobą wszędzie. — Chciałbym przedyskutować kilka kwestii. Czy możemy udać się do gabinetu waszej królewskiej mości?
Zajęło jej chwilę zorientowanie się, że mówi o gabinecie jej ojca, który teraz należał do niej.
— Nie — odparła, nieco podnosząc głos. Nie była gotowa na to, by zmierzyć się z tym pokojem i wszystkimi zamkniętymi w nim wspomnieniami. — Może porozmawiajmy tutaj? — dodała, wskazując na jeden z pokoi dziennych.
— Dobrze. — Robert poszedł za nią i zamknął za nimi podwójne drzwi, pozostawiając Connora na korytarzu.
Gdy usiadła na zielonej sofie w paski, Beatrycze rzuciła okiem na trzy okna wykuszowe skierowane na front pałacu. Zaczęła tak robić z nerwów po śmierci ojca: przyglądała się oknom każdego pomieszczenia, do którego wchodziła. Jak gdyby naturalne światło mogło sprawić, że zniknie poczucie, iż wciąż się dusi.
Albo jak gdyby szukała drogi ucieczki.
— Oto harmonogram waszej królewskiej mości na najbliższy tydzień. — Robert podał jej kartkę papieru z wytłoczonym królewskim herbem.
— Dziękuję, lordzie Standish — odparła i zawahała się. Zawsze zwracała się do niego pełnym tytułem, odkąd poznała go jako nastolatka, ale teraz… — Czy mogę mówić ci po imieniu?
— Byłbym zaszczycony — odparł uniżonym tonem.
— W takim razie ty musisz zacząć nazywać mnie „Beatrycze”.
Szambelanowi na chwilę zaparło dech w piersiach.
— O nie, wasza królewska mość. Nie śmiałbym. I sugerowałbym — dodał — aby wasza królewska mość nigdy nie proponowała czegoś takiego, zwłaszcza komuś w służbie Korony. To po prostu nie przystoi.
Beatrycze nie podobało się, że czuła się jak skarcona uczennica, jakby znów miała siedem lat i jej nauczyciel etykiety uderzył ją w dłoń linijką, karząc za niedbałe dygnięcie. Zmusiła się do tego, by przyjrzeć się leżącej na jej kolanach kartce papieru, po czym z konsternacją uniosła wzrok.
— Gdzie reszta moich planów?
Na liście widniały jedynie niezobowiązujące wystąpienia publiczne — spacer po lesie pod miastem wraz z organizacją zajmującą się ochroną przyrody, spotkanie z miejscowymi harcerkami, tego rodzaju kurtuazyjne spotkania, w jakich brała udział jako następczyni tronu.
— Powinnam odbyć audiencję z liderami partii politycznych — dodała. — I dlaczego w planach na czwartek nie ma zebrania gabinetu?
— Nie ma potrzeby od razu się tym kłopotać — odparł aksamitnym tonem Robert. — Od czasu pogrzebu wasza królewska mość unikała publicznych wystąpień. Teraz ludziom potrzeba przede wszystkim otuchy.
Beatrycze starała się nie okazywać zaniepokojenia. Monarcha powinien rządzić, a nie tylko jeździć po kraju i podawać ludziom ręce jak jakaś maskotka Ameryki. Taka była rola następcy tronu.
Ale co mogła powiedzieć? Wszystkiego, co wiedziała o swojej roli, nauczyła się od ojca. Teraz go zabrakło i jej jedynym doradcą był Robert, jego prawa ręka.
Szambelan pokręcił głową.
— Poza tym jestem pewien, że wasza królewska mość będzie chciała spędzić kolejne kilka miesięcy na planowaniu ślubu.
Beatrycze próbowała się odezwać, ale kompletnie zaschło jej w gardle.
Nadal była zaręczona z Theodore’em Eatonem, synem księcia Bostonu. Ale przez ostatni miesiąc, za każdym razem, gdy zaczynała myśleć o Teddym, jej myśli nagle zmieniały kierunek. „Zajmę się tym, gdy wrócę”, obiecywała sobie. „Na razie nic nie poradzę”.
Łatwo było pozwolić sobie na zapomnienie o Teddym w Sulgrave. Nikt z jej rodziny o nim nie wspominał. W zasadzie niewiele się odzywali, wszyscy skupieni na własnej żałobie.
— Wolałabym nie zajmować się jeszcze ślubem — powiedziała w końcu, nie będąc w stanie ukryć stresu.
— Wasza królewska mość, jeśli zaczniemy przygotowania teraz, ceremonia może odbyć się w czerwcu — argumentował szambelan. — Następnie, po miesiącu miodowym, wasza królewska mość może spędzić resztę lata na królewskim objeździe kraju.
„Równie dobrze mogę powiedzieć to wprost”, pomyślała Beatrycze i przygotowała się w myślach na reakcję.
— Nie bierzemy ślubu.
— Co wasza królewska mość ma na myśli? — spytał Robert, zaciskając usta. — Czy coś… stało się między waszą królewską mością a jego lordowską mością? — Beatrycze, drżąc, zaczerpnęła tchu, a on pojednawczo uniósł dłonie. — Proszę wybaczyć, jeśli pytam o zbyt intymne sprawy. Aby skutecznie wykonywać swoją pracę, muszę znać prawdę.
Connor wciąż stał na korytarzu. Beatrycze wyobrażała go sobie zastygłego w pozie Gwardii Revere’a, twardo stojącego na nogach, z dłonią w pobliżu kabury z bronią. W przypływie paniki przyszło jej do głowy, że być może słyszy ich przez zamknięte drewniane drzwi.
Otworzyła usta gotowa, by powiedzieć Robertowi o Connorze. To nie powinno być trudne, w końcu odbyła tę rozmowę z ojcem, weszła do jego gabinetu po przyjęciu zaręczynowym i poinformowała go, że jest zakochana w swoim gwardziście. Dlaczego więc nie mogła teraz powiedzieć tego samego?
„Muszę znać prawdę”, naciskał Robert. Tylko że… jaka była prawda?
Beatrycze sama już nie wiedziała. Jej uczucia do Connora splotły się z uczuciami względem wszystkiego innego, w bolesnym połączeniu pożądania, żalu i żałoby.
— Zgodziłam się wyjść za mąż, gdy żył jeszcze mój ojciec, ponieważ chciał odprowadzić mnie do ołtarza — wydusiła z siebie. — Ale teraz, gdy jestem królową, nie ma powodu do pośpiechu.
Robert pokręcił głową.
— Właśnie dlatego, że wasza królewska mość jest królową, sugeruję jak najszybszy ślub. Wasza królewska mość jest żywym symbolem Ameryki i jej przyszłości. A zważywszy na aktualną sytuację…
— Aktualną sytuację?
— To okres przejściowy, pełen wątpliwości. Kraj nie podniósł się po śmierci ojca waszej królewskiej mości tak szybko, jak mieliśmy nadzieję — wyjaśnił Robert beznamiętnym tonem. — Trwa bessa na giełdzie. W Kongresie panuje klincz. Kilkoro zagranicznych ambasadorów złożyło rezygnacje. Tylko paru — dodał, widząc wyraz jej twarzy. — Ale ślub byłby okazją do zjednoczenia wszystkich w kraju.
Beatrycze potrafiła czytać między wierszami. Była teraz królową Ameryki, a Ameryka tkwiła pogrążona w strachu. Była zbyt młoda, zbyt niedoświadczona. I, co najważniejsze, była kobietą. Próbującą rządzić krajem, któremu do tej pory przewodzili jedynie mężczyźni.
Jeśli sytuacja w Ameryce była teraz niestabilna, to właśnie z jej powodu.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, podwójne drzwi do pomieszczenia nagle się otworzyły.
— Beatrycze! Tu jesteś.
W drzwiach stała jej matka. Wyglądała elegancko nawet w stroju podróżnym — w wąskich granatowych spodniach i błękitnym swetrze, chociaż leżały na niej luźniej niż kiedyś. Brzemię żałoby spoczęło na jej ramionach niczym ciężki płaszcz.
Gdy królowa Adelajda zobaczyła Roberta, zawahała się.
— Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać.
Szambelan wstał.
— Wasza królewska mość, proszę do nas dołączyć. Właśnie rozmawiamy o ślubie.
Adelajda odwróciła się do Beatrycze i odezwała się ciepłym głosem:
— Czy ustaliłaś już z Teddym datę?
— Właściwie… Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na ślub. — Beatrycze spojrzała na matkę błagalnym wzrokiem. — To dla mnie zbyt wielki pośpiech. Nie uważasz, że powinniśmy poczekać z uwagi na żałobę?
— Och, Beatrycze. — Matka usiadła na kanapie, wzdychając. — Ta żałoba nigdy się nie skończy. Dobrze o tym wiesz — powiedziała cicho. — Z czasem może będzie mniej boleć, ale to nie znaczy, że poczucie straty zniknie. Po prostu nauczymy się lepiej sobie z tym radzić.
Po drugiej stronie pokoju Robert energicznie kiwał głową. Beatrycze próbowała go zignorować.
— Przydałby nam się teraz powód do radości, świętowania. Nie tylko Ameryce, ale i naszej rodzinie. — W oczach Adelajdy pojawił się błysk tęsknoty. Kochała męża nad życie i teraz, gdy zmarł, wyglądało na to, że przelała całe to uczucie na Beatrycze, jak gdyby miłość Beatrycze i Teddy’ego była jedynym źródłem nadziei, jakie jej pozostało.
— Potrzebujemy tego ślubu bardziej niż kiedykolwiek — wtrącił Robert.
Beatrycze bezradnie spoglądała to na jedno, to na drugie.
— Rozumiem, ale… to znaczy, Teddy i ja nie znamy się zbyt długo.
Królowa Adelajda przesunęła się lekko na kanapie.
— Czyżbyś miała wątpliwości co do poślubienia Teddy’ego?
Beatrycze spojrzała na pierścionek zaręczynowy na lewej dłoni. Nosiła go przez cały miesiąc, w zasadzie nawet o tym nie myśląc. Gdy Teddy jej go dał, źle się z tym czuła, ale w jakimś momencie musiała się do niego przyzwyczaić. To dowodziło, że przyzwyczaić można się z czasem do wszystkiego.
Pierścionek był piękny, z pojedynczym diamentem na obręczy z białego złota. Pierwotnie należał do królowej Teresy ponad sto lat temu, chociaż wypolerowano go na tyle sprawnie, że błysk ukrył wszelkie ślady zużycia.
Beatrycze czuła się jak ten pierścionek.
Zdała sobie sprawę, że Robert i jej matka czekają na odpowiedź.
— Po prostu… tęsknię za tatą.
— Och, kochanie, wiem o tym. — Z oka jej matki popłynęła łza, rozmazując tusz do rzęs po policzku.
Królowa Adelajda nigdy nie płakała, przynajmniej nie wtedy, kiedy ktoś mógłby ją zobaczyć. Nawet podczas pogrzebu schowała emocje za zasłoną stoicyzmu. Zawsze powtarzała Beatrycze, że królowa powinna ronić łzy na osobności, aby dla swoich poddanych być zawsze źródłem siły. Widok tej łzy był tak zaskakujący i nierealny, jak gdyby płakać zaczął jeden z marmurowych posągów w ogrodzie pałacowym.
Beatrycze sama od śmierci ojca nie była w stanie płakać.
Chciała płakać. Wiedziała, że to nienaturalne, ale czuła, że coś w niej na zawsze pękło, i z jej oczu przestały lecieć łzy.
Adelajda objęła córkę i przytuliła ją. Beatrycze instynktownie położyła głowę na ramieniu matki, tak jak robiła, gdy była dzieckiem. Nie ukoiło jej to jednak tak jak kiedyś.
Nagle poczuła, jak kruche jest ciało matki pod kaszmirowym swetrem. Królowa Adelajda trzęsła się od skrywanego żalu. Zdawała się delikatna i po raz pierwszy, odkąd Beatrycze pamiętała, wyglądała tak staro.
To zniszczyło wszelką determinację, jaka pozostała jeszcze Beatrycze.
Spróbowała po raz ostatni wyobrazić sobie, że wybiera Connora. Mówi mu, że wciąż go kocha i że chce uciec z nim od wszystkiego, bez względu na konsekwencje. Nie była jednak w stanie sobie tego wyobrazić, jakby przyszłość, o której wcześniej marzyła, umarła wraz z jej ojcem.
A może umarła wraz z dawną Beatrycze, tą, która była księżniczką, nie królową.
— Dobrze — powiedziała cicho. — Porozmawiam z Teddym.
Mogła to zrobić, dla rodziny i kraju. Mogła wyjść za Teddy’ego i dać Ameryce historię miłosną jak z bajki, której potrzebowała.
Mogła porzucić Beatrycze dziewczynę i stać się w pełni Beatrycze królową.
2. NINA
Nina Gonzalez poczuła napięcie, gdy wyciągnęła drewniany klocek z coraz bardziej chwiejnej wieży. Wszyscy siedzący przy stole wstrzymali oddech. Z najwyższą ostrożnością położyła go na szczycie prowizorycznej budowli.
Jenga jakimś cudem się nie rozpadła.
— Jest! — Nina uniosła ręce, wydając z siebie zwycięski okrzyk — a chwilę potem dwa z klocków zsunęły się ze stosu i uderzyły w stół. — Wygląda na to, że się pospieszyłam — dodała ze śmiechem.
Rachel Greenbaum, mieszkająca na drugim końcu korytarza, przesunęła klocki w jej stronę.
— Patrz, masz „znajdź kapelusz” i „telefoniczne tango”!
Grali w słynną „jengę imprezową” Kolegium Królewskiego, z klockami popisanymi czerwonym markerem. Grało się w nią tak samo jak w zwykłą jengę, ale na każdym drewnianym elemencie zapisano inne polecenie — shoty, karaoke, dziurawe ręce — i wszyscy musieli postąpić zgodnie z tym, co zapisano na zrzuconych przez nich klockach. Nina spytała, jak stary jest ten zestaw, lecz nikt nie wiedział. To był ostatni weekend przerwy wiosennej i przyjaciele Niny spędzali czas w Ogden, kawiarni położonej pod budynkiem wydziału sztuk pięknych. Ze względu na położenie Ogden przyciągało głównie studentów związanych z teatrem, co zawsze zaskakiwało Ninę, od kiedy podawano tu ciasteczka za darmo.
— „Znajdź kapelusz” to prosta sprawa. Wystarczy założyć jakiś przedmiot jak kapelusz — wyjaśniła ich koleżanka Leila Taghdisi.
Nina posłusznie złożyła papierową serwetkę w trójkąt, po czym nałożyła ją na głowę.
— Co do „telefonicznego tanga”, musisz na resztę gry zostawić na wierzchu telefon, żebyśmy mogli przeczytać twoje SMS-y. — Leila spojrzała na Ninę przepraszającym wzrokiem. Jej przyjaciele wiedzieli, jak bardzo Nina strzeże swojej prywatności i relacji z rodziną królewską.
Nina postanowiła jednak, że w tym semestrze będzie normalna. Więc jak każda studentka wyjęła telefon i położyła go na stole.
Rachel westchnęła.
— Nie wierzę, że pierwszy dzień semestru jest już w poniedziałek. Zupełnie nie jestem gotowa na początek zajęć.
— Nie wiem, w zasadzie cieszę się z powrotu. — Nina naprawdę nie mogła się doczekać powrotu na uczelnię, teraz, gdy mogła chodzić po kampusie bez eskorty paparazzich. Wciąż czasami szeptano za jej plecami i przyglądano się jej nieco zbyt długo, jak gdyby inni studenci nie mogli sobie przypomnieć, skąd ją znali.
Było to jednak znacznie lepsze od koszmaru, który przeżyła wcześniej tego roku, gdy spotykała się z księciem Jeffersonem.
Ludzie mieli w tych kwestiach bardzo krótką pamięć. A po druzgocących wieściach o śmierci króla mało kto zaprzątał sobie głowę krótkim związkiem Niny z księciem. Świat najwyraźniej zapomniał o niej i toczył się dalej, ku ogromnej uldze Niny.
— Ja nie. Nie chciałam opuszczać Virginia Beach — stwierdziła Leila. — Gdybyśmy wciąż tam były, leżałybyśmy na plaży, patrząc na zachód słońca i jedząc uzależniające guacamole Niny.
— To przepis mojej mamy. Sekret leży w czosnku — wyjaśniła Nina.
Była wdzięczna, że Rachel wyciągnęła ją na ten wyjazd. W niczym nie przypominał wakacji, na jakie jeździła jako gość Waszyngtonów: wynajęty przez nie domek był zapuszczony, bez klimatyzacji i musiała spać na kanapie w salonie. Ale bardzo jej się tam podobało. Siedząc z innymi dziewczynami, pijąc tanie piwo i opowiadając różne historie przy ognisku, czuła się znacznie lepiej niż w pięciogwiazdkowych apartamentach.
— Niestety nie mogę zaoferować wam guacamole — powiedziała Jayne, kolejna z ich przyjaciółek, wychodząc z kawiarnianej kuchni z tacą trzymaną w rękawicach kuchennych. — Ale to może pomóc.
Trójka dziewczyn jednocześnie rzuciła się na ciasteczka.
— Czy wspominałam już, że cieszę się, że tu pracujesz? — spytała Nina.
— Zamiast z tobą w bibliotece? — Jayne i Nina brały udział w tym samym programie, w ramach którego pracowały na kampusie w zamian za stypendia.
— Twój talent cukierniczy marnowałby się w bibliotece. Są pyszne — odparła Nina z ustami pełnymi ciastek. Jej matka, Isabella, zbeształaby ją za mówienie w czasie jedzenia, ale nie przebywała teraz w domu — ani na sztywnym królewskim bankiecie.
Jayne położyła ciasteczka na ladzie, po czym siadła na krześle. Nie zdejmowała fartucha z nadrukiem przedstawiającym maskotkę uczelni: rycerza w lśniącym srebrnym hełmie.
— To właśnie ja, słynna kuchmistrzyni.
Na telefonie Niny, wciąż leżącym na środku stołu, pojawiło się powiadomienie o nowym SMS-ie. Rachel szybko go chwyciła i przyjrzała się ekranowi.
— Na razie nic ciekawego.
Był od mamy Niny, Julie: „Czy wrócisz na kolację? Zrobię paellę!”.
Mamy Niny, Julie i Isabella, mieszkały w ceglanym domu oddalonym o kilka mil. Budynek należał do rodziny królewskiej i wynajmowany był bez opłat osobom pracującym w ich służbie — w tym wypadku Isabelli, która kiedyś była szambelanką zmarłego króla, a obecnie ministrą skarbu. Nina próbowała nie zaprzątać sobie głowy tym, że do rodziny Sam, rodziny Jeffa, należał dom, w którym się wychowywała.
Po zerwaniu z Jeffem Nina spędziła w domu sporo czasu. Pocieszało ją gotowane przez mamy jedzenie, spanie w łóżku z dzieciństwa. Unikała ciekawskiego wzroku kolegów z uczelni.
Teraz miała jednak więcej przyjaciół, znalazła dla siebie miejsce. Nie czuła już desperackiej potrzeby ucieczki.
„Dzięki, mamo, ale na razie zostanę na kampusie”, odpisała. „Kocham Cię!”
Rachel zjadła nad serwetką resztki swojego ciasteczka.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki