Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Amor i Psyche - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Amor i Psyche - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 229 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AMOR I PSY­CHE

Prze­kład

L. Ry­dla

Kra­ków

S.A.Krzy­ża­now­ski

MCMXI

ILU­STRA­CYE Z FRE­SKÓW RA­FA­ELA W PA­ŁA­CU FAR­NE­SE W RZY­MIE WE­DŁUG FO­TO­GRA­FII BRAU­NA & CLE­MEN­TA. PA­RYŻ-DO­RNACH (PRA­WA WŁA­SNO­ŚCI ZA­STRZE­ŻO­NE). OZDO­BY DRU­KAR­SKIE Z GRO­TE­SKÓW WE­DŁUG „LOG­GIE DI RA­FA­ELE NEL VA­TI­CA­NO” SZTY­CHO­WA­NE W XVIII W.: EG­ZEM­PLARZ BEZ KAR­TY TY­TU­ŁO­WEJ W MU­ZEUM X. X. CZAR­TO­RYJ­SKICH; DZIAŁ SZTY­CHÓW NR. 833. OKŁAD­KA RY­SUN­KU AN­TO­NIE­GO S. PRO­CAJ­ŁO­WI­CZA. KLI­SZE WY­KO­NAŁ ZA­KŁAD T. JA­BŁOŃ­SKIE­GO I SPÓŁ­KI W KRA­KO­WIE OD­BI­TO W DRU­KAR­NI NA­RO­DO­WEJ W KRA­KO­WIE. 1911 R.

Pa­mię­ci

nie­od­ża­ło­wa­ne­go bra­ta

Sta­ni­sła­wa

po­świę­ca

Tłu­macz

Amor i Psy­che

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY.

Byli so­bie w pew­nym kra­ju król i kró­lo­wa; mie­li trzy cór­ki prze­ślicz­nej gład­ko­ści. Lecz uro­dzie obu star­szych, acz­kol­wiek na­der wdzięcz­nych z po­sta­ci, mo­gły jed­nak spro­stać ludz­kie chwal­by; zato pięk­ność naj­młod­szej dzie­wecz­ki była tak oso­bli­wa i tak świet­na, iż ubó­stwo mowy czło­wie­czej nie zdo­ła­ło jej ani wy­sło­wić, ani uwiel­bić god­nie.

Mno­dzy tedy miej­sco­wi oby­wa­te­le, a na­wet bo­ga­ci przy­by­sze, któ­rych ścią­ga­ło tak nad­zwy­czaj­ne cudo roz­gło­sem sła­wy swo­jej nie­ustan­nej, słu­pie­li z po­dzi­wu na wi­dok tak nie­po­rów­na­nej uro­dy i do ust przy­kła­da­li so­bie wska­zu­ją­cy pa­lec pra­wej ręki opie­ra­jąc go na wy­pro­sto­wa­nym wiel­kim pal­cu, by jej hołd po­boż­ne­go uwiel­bie­nia – zu­peł­nie jak­by sa­mej bo­gi­ni We­ne­rze, wy­nu­rzyć.

Już tedy po kra­jach ościen­nych i po są­sied­nich oko­li­cach ro­ze­szła się wieść, że bo­gi­ni zro­dzo­na z mor­skich sza­fi­ro­wych głę­bin i wy­kar­mio­na rosa fal pie­ni­stych, odło­ży­ła bo­sko­ści swo­jej do­sto­jeń­stwo i prze­by­wa po­śród rzesz Judz­kich, lub chy­ba, że nowe na­sie­nie gwiazd nie­bie­skich, nie z mo­rza, jeno z zie­mi wy­da­ło dru­gą We­ne­rę w dzie­wi­czej kra­sy kwie­cie.

Tak bez koń­ca z dniem każ­dym sze­rzą się słu­chy, tak po są­sied­nich wy­spach i dzier­ża­wach co­raz to licz­niej­szych krą­ży wieść roz­nie­sio­na. Już tłu­my dzi, prze­byw­szy dro­gi da­le­kie i głę­bo­kie mor­skie pła­wy, gar­nę­ły się oglą­dać naj­słyn­niej­sze dzi­wo tego wie­ku.

Do Pa­fos nikt i do Kni­dos nikt, ani na­wet na Cy­te­rę nikt nie że­glo­wał, aby oglą­dać bo­gi­nię We­ne­rę; jej uro­czy­sto­ści po­mi­ja­ne, jej świąt­ni­ce opu­sto­sza­łe, jej wez­gło­wia spo­nie­wie­ra­ne, jej ob­rzę­dy za­nie­cha­ne, po­są­gi nie­uwień­czo­ne, wy­sty­głym po­pio­łem shań­bio­ne jej oł­ta­rze. Mo­dlą się do dziew­czę­cia, przed ludz­kiem ob­li­czem ko­rzą się jak przed ob­ja­wie­niem tak po­tęż­nej bo­gi­ni; gdy ran­kiem dziew­czy­na wy­nij­dzie, skła­da­ją na jej cześć ofia­ry i bie­sia­dy na­leż­ne bó­stwu nie­obec­nej We­ne­ry, kie­dy zaś uli­ca­mi prze­cho­dzi, tłu­my czczą ją wień­ca­mi kwia­tów i kwia­tów pę­ka­mi.

To nie­sły­cha­ne prze­nie­sie­nie bo­skie­go ma­je­sta­tu na śmier­tel­ne dziew­czę, roz­pa­li­ło gnie­wem ser­ce praw­dzi­wej We­ne­ry; więc obu­rze­niem do ży­we­go tknię­ta i cała drżą­ca, gło­wą har­do mio­tać i tak mó­wić jęła:

–))Aza­liż ja, wszech­rze­czy w przy­ro­dzie ro­dzi­ciel­ka, ja, ży­wio­łów pier­wo­rod­ne źró­dło, ja, cały świat oży­wia­ją­ca We­nus, aza­li czę­ścią bo­skie­mu do­sto­jeń­stwu na­leż­ną dzie­lić mam się z dziew­ką śmier­tel­ną? Imię moje w nie­bie­siech ja­śnie­ją­ce mam­li po­dać na ze­lże­nie w pyle ziem­skie­go pa­do­łu? Mam­że ścier­pieć, iż bo­skość moja, na dział po­spól­ny wy­da­na, zej­dzie na wąt­pli­wą cześć dru­gie­go rzę­du? A kształt mój no­sić ma na so­bie dziew­czy­na do­cze­sna? Więc na­próż­no gwo­li mo­jej cud­nej uro­dzie dank nad one­mi tak wspa­nia­łe­mi bo­gi­nia­mi przy­znał mi pa­sterz ów, któ­re­go słusz­ny i spra­wie­dli­wy sąd po­twier­dził sam wiel­ki Jo­wisz! Lecz kto­kol­wiek ona jest, niech się nie cie­szy za­szczy­tów mo – ich przy­własz­cze­niem. Już moja rzecz wtem, iz gorz­ko po­ża­łu­je tej za­chwa­la­nej swo­jej uro­dy!

I na­tych­miast woła swe­go sy­nal­ka, nic­po­nia skrzy­dla­te­go, co roz­pust­ny­mi zbyt­ki do góry no­ga­mi prze­wra­ca mo­ral­ny ład na świe­cie, i zbroj­ny w pło­mię i strza­ły, nocą lata po cu­dzych do­mach i wszę­dzie mał­żeń­stwa pso­wa­jąc, na­wa­rzył już bez­kar­nie tyle bie­dy a zgo­ła nic po­czci­we­go nie czy­ni.

Jego tedy, co do swy­wo­li miał już wro­dzo­ną żył­kę, pod­ju­dza jesz­cze, więc pro­wa­dzi go do tego mia­sta i wprost mu po­ka­zu­je Psy­che–ta­kie bo­wiem no­si­ła mia­no dziew­czy­na; po­tem od po­cząt­ku do koń­ca roz­po­wie­dziaw­szy mu całą tę hi­sto­ryę współ­za­wod­nic­twa w uro­dzie, aż się trzę­sie i ję­czy z obu­rze­nia: – Za­kli­nam cię – pra­wi – na przy-wią­za­nie­ma­cie­rzyń­skie­go ser­ca, na two­ich gro­tów słod­kie rany i na roz­kosz­ne pło­mie­ni two­ich upa­ły, weź po­mstę za ro­dzi­ciel­kę swo­ją, lecz po­mstę nie­la­da! Pastw się sro­dze nad ową pięk­no­ścią tak w so­bie za­du­fa­ną! Z wszyst­kie­go,

We­nus Amo­ro­wi po­ka­zu­je Psy­che.

do str. 6.

to jed­no je­dy­ne uczyń dla mnie: ta dziew­ka nie­chaj za­że­gnie się mi­ło­ścią naj­ognist­szą ku naj­ostat­ni­cj­sze­mu z lu­dzi, ta­kie­mu, któ­re­go wy­dzie­dzi­czy­ła For­tu­na z god­no­ści, oj­co­wi­zny, a bo­daj na­wet i z bez­pie­czeń­stwa; ku czło­wie­ko­wi tak li­che­mu, by na ca­łej zie­mi nie na­lazł się nikt rów­ny jemu… nę­dzą!

Tak rze­kła i sy­nacz­ka do sie­bie tu­lą­ca pie­ści go czu­le i dłu­go po­ca­łun­ka­mi warg na­wpół roz­chy­lo­nych, po­tem zaś dąży na po­bli­skiej za­to­ki wy­brze­że skłó­co­ne z fa­la­mi; wil­got­ną po­wierzch­nię płyn­nych od­mę­tów dep­ce ró­ża­ne­mi sto­py; już oto roz­sia­da się na szkli­stym grzbie­cie mor­skiej toni. Wtem – jakg­dy­by już daw­no była roz­ka­za­ła, co po­le­cić do­pie­ro za­my­śla – mor­ska ją cze­ladź ota­cza nie­zwłocz­nie.

Ja­wią się cór­ki, Ne­re­ja, chó­rem za­wo­dząc pie­nia i Por­tu­nus ku­dła­ty kę­dzio­ra­mi si­nej bro­dy i Sa­la­cya, w szat fał­dach ry­bim ob­cią­żo­na plo­nem i mały Pa­le­mon har­cu­ją­cy na del­fi­nie; już i gro­ma­dy Try­to­nów roz­igra­ły się po mo­rzu: ten wdzięcz­nie dmu­cha w musz­lę śpiew­ną, tam­ten od słoń­ca do­kucz­li­wej spie­ko­ty roz­cią­ga je­dwab­ną za­sło­nę, ów przed oczy­ma wład­czy­ni dzier­ży pod­nie­sio­ne zwier­cia­dło, inni wpław pod­trzy­mu­ją dwu­przęż­ny jej ry­dwan. Taki or­szak to­wa­rzy­szy We­ne­rze w po­dró­ży do Oce­anu.

Psy­che tym­cza­sem, acz uro­dą tak cud­na, nie od­no­si ni­ja­kie­go plo­nu swo­jej kra­sy. Wszy­scy wzrok za nią wy­pa­tru­ją, wszy­scy po­chwa­ły jej sy­pią, lecz nikt, ani ża­den król, ani kró­le­wic, nikt choć­by na­wet z gmi­nu, ręki jej nie żąd­ny, nie kwa­pi się do mał­żeń­stwa. Po­dzi­wia­ją wszy­scy bo­skie jej kształ­ty, lecz pa­trzą jak na bo­żysz­cze ręką rzeź­bia­rza zdzia­ła­ne.

Star­sze sio­stry, cho­ciaż ich mier­nej pięk­no­ści lu­dzie nie roz­sła­wi­li po świe­cie, jed­nak ościen­nym kró­lom za­ślu­bio­ne, wstą­pi­ły w szczę­śli­we sta­dła; jeno Psy­che, jak wdo­wa doma sie­dząc opusz­czo­na, opła­ku­je osa­mot­nie­nie swo­je świet­ne; cho­ra na cie­le i na du­szy ran­na, ma w nie­na­wi­ści uro­dę swo­ją tak wiel­bio­ną przez ludz­kie całe ple­mię.

Prze­to nie­bo­giej cór­ki nie­szczę­sny oj­ciec, do­my­śliw­szy się w tem za­wi­ści bo­gów i gnie­wu ich się lę­ka­jąc, uda­je się do sta­ro­daw­nej boga mi­le­zyj­skie­go wy­rocz­ni. Za­czem u tak po­tęż­ne­go nie­śmier­tel­ni­ka że­brze w mo­dłach i ofia­rach o mał­żeń­stwo i męża dla nie­szczę­śli­wej dzie­wi­cy. Apol­lo – choć Grek i Joń­czyk, jako twór­ca Mi­le­zyi – wsze­la­ko ła­ciń­ską prze­po­wied­nią tak od­rze­cze:

Na sam nie­bo­tycz­ny szczyt góry każ wstą­pić, o kró­lu, dziew­czę­ciu. W łoż­ni­cę śmier­tel­ną niech strój z naj­lep­szych ob­le­cze swych szat; Ty krwi nie spo­dzie­waj się ludz­kiej ni rodu ludz­kie­go w swym zię­ciu Bo sro­gi jest dzi­ki a zły, za­iste wę­żo­wy ma jad. Nad wszyst­kiem się pa­stwi la­ta­jąc na skrzy­dłach wśród ja­snych prze­stwo­rzy, Że­la­zem i ogniem on w lot wszyst­kie­mu do­pa­la co krok; Sam Jo­wisz one­go się lęka i bó­stwo go każ­de się trwo­ży, Po­stra­chem on ziem­skich jest rzek,

Sty­xo­wy go boi się mro­ka.

ROZ­DZIAŁ DRU­GI.

Król, ongi tak for­tun­ny, otrzy­maw­szy te­raz od­po­wiedź wy­rocz­ni świę­tej, wle­cze się do domu nie­kwa­pli­wie i smęt­nie i…wy­łusz­cza mał­żon­ce przy­każ nie­szczę­snej doli. Fra­su­ją się, pła­czą, za­wo­dzą przez wie­le dni; ale speł­nie­nie strasz­li­we­go losu nie daje się dłu­żej od­wlec: oto już usta­wia się ko­ro­wód onych za­ślu­bin zło­wróżb­nych nie­bo­giej pan­ny; już po­nu­ro świe­ci blask po­chod­ni przy­ćmio­ny czar­ną sa­dzą i flet­ni swa­dzieb­nej dźwię­ki prze­mie­nia­ją się w ża­ło­sną li­kij­ską me­lo­dyę a ra­do­sne pie­nia we­sel­ne prze­cho­dzą w roz­dzie­ra­ją­cy la­ment; ob­lu­bie­ni­ca łzy ocie­ra ślub­ną sza­tą pło­mien­no czer­wo­ną, mia­sto całe wzdy­cha nad nie­do­lą tak cięż­ko do­tknię­te­go domu i na­tych­miast ogła­sza na­kaz po­wszech­nej ża­ło­by.

Ale mus przy­nie­wa­la Psy­che nie­bo-żuch­ną do pod­da­nia się nie­biań­skim wy­ro­kom i zna­gla ją do pój­ścia na prze­po­wie­dzia­ną ka­tu­szę. Gdy więc ob­rzę­dy zło­wro­gich za­ślu­bin w gorz­kim od­by­ły się smęt­ku, wy­ru­sza z udzia­łem ca­łe­go ludu ża­łob­ny or­szak wio­dą­cy żywą zmar­łą i za­pła­ka­na Psy­che kro­czy nic w swo­im we­sel­nym po­cho­dzie, lecz w swo­im wła­snym po­grze­bie. A kie­dy znę­ka­ni ro­dzi­ce, tak sro­gim cio­sem przy­bi­ci, wzdry­ga­ją się przed okrop­nem okru­cień­stwem owem, sama dziew­czy­na gło­sem ich swo­im krze­pi:

– Cze­mu nę­dzi­cie bied­ną swo­ją sta­rość pła­czem nie­ustan­nym? Cze­mu wzdy­cha­niem cią­głem za­mę­cza­cie w so­bie dech, któ­ry ja mam od was? Cze­mu ka­zi­cie bez­sil­ne­mi łza­mi ob­li­cza wa­sze, tak dla mnie czci­god­ne? Cze­mu ra­ni­cie mój wzrok, pso­wa­jąc oczy so­bie? Cze­mu tar­ga­cie wło­sy siwe? Oj­cow­skie łono, ma­cie­rzyń­ską pierś, te świę­to­ści moje, cze­mu tłu­cze­cie pię­ścią? Ta­kąż to sutą bie­rze­cie na­gro­dę za uro­dę moją ślicz­ną? Za­wi­ści gro­tem śmier­tel­nym prze­szy­ci, te­raz do­pie­ro przej­rze­li­ście, gdy jest już za­póź­no. Kie­dy ludz­kie rody i na­ro­dy cześć bo­ską nam od­da­wa­ły, zgod­ne­mi usty nową mnie We­ne­rą mie­niąc – won­czas bo­leć, won­czas pła­kać było, won­czas mnie ża­ło­wać jak za­prze – daną. Już ja czu­ję, wi­dzę juź obec­nie, że mnie zgu­bi­ło je­dy­nie to mia­no We­ne­ry. Za­wiedź­cie mnie i samą nie­chaj­cie na szczy­cie, kędy mi sta­nąć prze­zna­czo­no. Pil­no mi do­ko­nać tak we­so­łe­go we­se­la; pil­no mi uj­rzeć do­stoj­ne­go mał­żon­ka mo­je­go. Przecz mam zwle­kać? Przecz uni­kać one­go, któ­ry się ro­dził ca­łe­mu świa­tu na za­gła­dę?

To rze­kł­szy, za­mil­kła dzie­wi­ca, pew­nym już kro­kiem łą­czy się z po­cho­dem cią­gną­ce­go ludu ca­łe­go. Wspi­na­ją się na stro­my grzbiet wy­zna­czo­nej góry, na sa­mym jej szczy­cie sta­wia­ją dzie­wecz­kę, po­czem od­cho­dzą ją samą, po­rzu­ca­jąc przy niej we­sel­ne po­chod­nie, któ­re­mi świe­ci­li byli – ni­nic łza­mi po­ga­szo­ne; więc do po­wro­tu za­bie­ra­ją się z gło­wa­mi zwie­szonc­mi. Ro­dzi­ce jej nędz­ni, ta­kim gro­mem zdru­zgo­ta­ni, po­za­my­ka­li dom i po­grą­ży­li się w ciem­no­ściach, od­ci­na­jąc się od świa­ta wie­czy­stą nocą.

Psy­che za­trwo­żo­na i dy­go­cą­ca z Ięku, sie­dzia­ła na sa­mym szczy­cie góry. "Wtem ła­god­ne tchnie­nie Ze­fi­ru mile wie­ją­ce­go jęło mu­skać raz po raz fał­dy jej szat, a po­tem, wy­daw­szy na niej odzież, uno­si ją nie­znacz­nie, ci­chym po­dmu­chem że­nię ją zwol­na po­nad urwi­ska­mi nie­bo­tycz­nych skał, aż opusz­cza ją le­ciuch­no w do­li­nę, i skła­da na kwiet­nej mu­ra­wie.

W bło­giem, zie­lo­nem za­ci­szu, wy­god­nie le­żąc na ro­si­stych traw ko­bier­cu. Psy­che wnet uko­iła się po ta­kiem prze­ra­że­niu i słod­ko za­snę­ła. Już i po­krze­pio­na snem smacz­nym, bu­dzi się z po­go­dą w du­szy. Wi­dzi las wy­nio­słych, roz­ło­ży­stych drzew i źró­dło wi­dzi prze­źro­cze, jak­by szkłem płyn­nem cie­ką­ce. Nad brze­giem zdro­ju gmach stoi kró­lew­ski, nie za­po­mo­cą ludz­kich rąk bu­do­wa­ny, lecz bo­ską mocą wznie­sion twór cu­dow­ny.

Czu­jesz od wnij­ścia sa­me­go, że pa­trzysz na świet­ny i roz­kosz­ny ja­kie­goś boga przy­by­tek. Po­wa­łę bo­wiem, rze­za­ną prze­dziw­nie w ce­drze i ko­ści sło­nio­wej, zło­te wspie­ra­ją ko­lum­ny; ścia­ny wszyst­kie po­kry­te srebr­ną pła­sko­rzeź­bą wy­obra­ża­ją zwie­rzę­ta dzi­kie i do­mo­we, ja­ko­by wręcz na wi­dza pę­dzą­ce. Go­dzien po­dzi­wu mu­siał być ów czło­wiek, w sztu­ce mistrz nie­po­spo­li­ty, pół­bóg ra­czej – albo chy­ba ist­ny bóg, co wy­twor­nym kunsz­tem zdo­łał ta­kiej mno­go­ści sre­bra nadać kształ­ty zwie­rzę­ce. Na­wet i po­sadz­ka, zło­żo­na z dro­gich ka­mie­ni drob­no rżnię­tych, ob­ra­zy przed­sta­wia róż­now­zo­re. Jak nie­wy­mow­nie, jak nie­sły­cha­nie szczę­śli­wi, któ­rzy stą­pa­ją po tych dro­go­cen­nych klej­no­tach! Bez­cen­ne i nie­osza­co­wa­ne są też inne czę­ści pa­ła­cu, roz­ło­żo­ne­go dłu­go i sze­ro­ko: całe ścia­ny wy­kła­da­ne pły­ta­mi zło­te­mi wła­snym ja­śnie­ją po­ły­skiem; zda się, że gmach ten sam so­bie świe­cić może, gdy­by słoń­ce nie chcia­ło: tak olśnie­wa­ją bla­skiem sale, por­ty­ki, na­wet u drzwi same wie­rze­je. Wszyst­ko inne rów­nież od­po­wia­da prze­py­cho­wi bu­dyn­ku; zda­wa­ło­by się, że sam wiel­ki Jo­wisz ka­zał so­bie wznieść ten pa­łac nie­biań­ski, aby w nim z ludź­mi ob­co­wał.

Uro­kiem ta­kich bu­dow­li ocza­ro­wa­na, Psy­che bli­żej po­stę­pu­je i nie­co już

J4

Amor i Gra­cye.

uf­niej­sza prze­kra­cza pro­gi. Wkrót­ce – przy­wa­bio­na cie­ka­wo­ścią, tak wspa­nia­łe­go wi­do­ku – roz­pa­tru­je wszyst­ko po ko­lei, aż po prze­ciw­nej stro­nie gma­chu spo­strze­ga skład oka­za­le po­bu­do­wa­ny i prze­peł­nio­ny kosz­tow­no­ścia­mi bez­li­ku. Nie­masz chy­ba rze­czy, któ­rej­by tam nie było! Lecz okrom po­dzi­wu nad bo­gac­twy ty­lo­ma nie­zmier­ne­mi, oso­bli­wie zdu­mie­wa­ło, że ten świa­ta ca­łe­go skar­biec nie był ubez­pie­czon ani wrze­cią­dzem żad­nym, ani kłód­ką, ni stra­żą ni­ja­ką. Gdy się tak przy­zie­ra wszyst­kie­mu z naj­więk­szą lu­bo­ścią, ja­kiś głos ją do­la­tu­je bez­cie­le­sny:

– Przecz – pra­wi – dzi­wu­jesz się pani, tak ol­brzy­mim skar­bom? Two­je-ć one wszyst­kie! Prze­to wnijdź do któ­rej-bądź kom­na­ty, na po­sła­niu wy­pocz­nij znu­żo­na, je­śli ra­czysz, ką­pie­li za­żą­daj. My, któ­rych cię gło­sy do­cho­dzą – służ­ki two­je – skrzęt­nie cię ob­słu­ży­my, a zgo­to­wa­na dla cię kró­lew­ska bie­sia­da cze­kać na się nie da!

Czu­je Psy­che bło­go­sła­wień­stwo bo­żej opatrz­no­ści, a sły­sząc gło­sów bez­po­stay cio­wych za­chę­tę, na­przód wzmac­nia się snem, a po­tem ką­pie­lą spłó­ku­je z sie­bie zmę­cze­nie; i wnet uj­rzaw­szy na pod­nie­sie­niu w po­bli­żu sto­lik pół­okrą­gły, wpa­da na do­mysł, że ten sprzęt bie­siad­ny przy­spo­so­bio­ny jest na to, iżby się na­sy­ci­ła przy nim. Rada więc miej­sce przy nim zaj­mu­je; aż tu wina nek­ta­ro­we i pół­mi­ski peł­ne róż­nych po­traw, same się jej pod­su­wa­ją bez ni­ja­kiej ob­słu­gi, za­sta­wia­ne ręką ja­ko­we­goś du­cha. Lecz nie wi­dzia­ła ni­ko­go, sło­wa jeno sły­sza­ła z próż­ni wy­cho­dzą­ce i same tyl­ko te gło­sy były jej słu­żeb­ni­ca­mi. Po uczcie ktoś wszedł i śpie­wał nie­wi­dzial­ny, ktoś dru­gi dzwo­nił w lut­nię, któ­rej tak­że wi­dać nie było. Za­czem do­szły jej uszu har­mo­nij­ne gło­sy chó­ru ca­łe­go, cho­ciaż nie uka­za­ła się jej ani żywa du­sza, mimo że chór cią­gle śpie­wał.

Po tych przy­jem­no­ściach, wie­czor­na pora za­chę­ci­ła Psy­che do spo­czyn­ku w łoż­ni­cy. Do­brze już w noc ude­rza jej uszy sze­lest ja­kiś. Nie­po­ko­jem o swą cno­tę zdję­ta w głu­chej sa­mot­no­ści, lęka j się i trwo­ży, tem­bar­dziej zaś oba­wia się, że sama nie wie, cze­go. Mał­żo­nek to był nie­zna­ny; wstą­pił w łoż­ni­cę i Psy­che uczy­nił żoną swo­ją, przed świ­ta­niem za­się na­gle znik­nął. Wry­chle też i gło­sy owe, jak­by na po­go­to­wiu cze­ka­ją­ce, jęły świe­żej po­ślu­bie­ni­cy tro­skli­wie po­słu­gi­wać po stra­cie wian­ka.

Tak dzia­ło się co­dzień już od dłuż­sze­go cza­su. 1 we­dle praw na­tu­ry, no­wość prze­szła jej w słod­kie na­wyk­nie­nie i lubą spra­wia­ła jej roz­kosz, a dźwię­ki owych ta­jem­ni­czych gło­sów, były jej w sa­mot­no­ści roz­ryw­ką.

ROZ­DZIAŁ TRZE­CI.

Przez ten czas ro­dzi­ce jej sta­rze­li się w nie­utu­lo­nym smęt­ku i zgry­zo­cie. A że co­raz da­lej sze­rzy­ły się wie­ści, prze­to i star­sze jej sio­stry do­wie­dzia­ły się wnet o wszyst­kiem; stra­pio­ne i przy­gnę­bio­ne czem­prę­dzej po­rzu­ci­ły swe do­mo­we pie­le­sze i na wy­sko­ki po­przy­jeż­dża­ły od­wie­dzić i po­cie­szyć ro­dzi­ców.

Onej­że nocy mąż tak ode­zwał się do Psy­chy – ta bo­wiem, acz­kol­wiek na oczy go nie wi­dzia­ła, nie­mniej do­ty­kać mo­gła go rę­ko­ma i sły­szeć uszy­ma. – – Psy­che – pra­wi naj­słod­sza inaj-mi­lej­sza mał­żon­ko moja, sro­giem nie­bez­pie­czeń­stwem za­gra­ża to­bie za­wist­na For­tu­na; gwo­li tego na­le­ży – jak mnie­mam – iż­byś na szcze­gól­niej­szej mia­ła się bacz­no­ści. Sio­stry, na wia­do­mość o two­im zgo­nie, wkrót­ce wnij­dą na ten pa­gór szu­kać two­ich śla­dów. Otoż, gdy­byś przy­pad­kiem usły­sza­ła ich la­men­ty, wów­czas ani się nie od­zy­waj, ani zgo­ła na­wet nie po­zie­raj w górę, bo w prze – cjw­nym ra­zie mnie zgo­to­wa­ła­byś okrut­ną bo­leść, a so­bie osta­tecz­ną za­gła­dę!

Przy­sta­ła na to i przy­rze­kła, iż po­stą­pi we­dług mę­żow­skich po­le­ceń. Ale gdy znik­nął po­spo­łu z nocą, bie­dacz­ka stra­wi­ła dzień cały we łzach i na­rze­ka­niach, cią­gle po­wta­rza­jąc, iż oto zgi­nie­nia jest bli­ska, bo w nie­wo­li roz­kosz­ne­go wię­zie­nia za­mknio­na i od­cię­ta od ob­co­wa­nia i roz­mo­wy z ludź­mi, tak że nie może ani po­cie­chy dać, ani się wi­dzieć na­wet z ro­dzo­ne­mi sio­stra­mi, co po niej toną w żalu. Nie wzmoc­niw­szy się tedy ką­pie­lą, stra­wą, ni po­krze­pie­niem żad­nem, po­szła spać, rzew­nie pła­czą­ca.

Mał­żo­nek wcze­śniej co­kol­wiek przy­by­ły tym ra­zem, sko­ro jeno w łoż­ni­cy legł i za­pła­ka­ną przy­gar­nął uści­skiem, nie­zwłocz­nie do niej po­wia­da:

– ZaIi-żeś mi to przy­rze­kła. Psy­che moja? Te­goż ja, twój mąż po to­bie cze­ka­łem? 1 cze­góż mam się ni­nie spo­dzie­wać? W dzień i w noc, na­wet jesz­cze w ob­ję­ciach mał­żeń­skich drę­czysz się nie­ustan­nie! Czyń­że więc jak wola;

za swe­go ser­ca idź po­pę­dem zgub­nym, jeno po­mnij o prze­stro­dze mej próż­nej, gdy póź­ny żal cięż­ko ci doj­mie I

Ona wsze­la­ko proś­bą i groź­bą, że tego nie prze­ży­je, wy­mu­sza na mał­żon­ku, iż gło­wą ski­nąw­szy, dJa mi­łej zgo­dy ze­zwa­la jej z sio­stra­mi się wi­dzieć, uko­ić ich ża­ło­bę i po­roz­ma­wiać z nie­mi. Tak bła­ga­niom uległ po­ślu­bie­ni­cy mło­dziuch­nej, a po­nad­to przy­stał, by je ob­da­ro­wa­ła i zło­tem i klej­no­ta­mi, ja­ki­mi­kol­wiek sama żyw­nie ze­chce. Przy­tem jed­nak upo­mi­na ją, i przy­gra­ża jej kil­ka­krot­nie, by się uwieść nie dała zgub­nym swo­ich sióstr pod­mo­wom i nie do­cie­ka­ła, ja­kiej po­sta­ci jest on, jej mał­żo­nek, a przez tę świę­to­kradz­ką cie­ka­wość nie po­zba­wi­ła się ta­kiej góry bo­gactw i nie wy­szła z uści­sków jego.

Po­dzię­ko­wa­ła mę­żo­wi, za­czem już i roz­we­se­li­ła się w du­szy:

–)Bo­daj­żem ja – pra­wi – ra­czej sto­kroć umar­ła, niż­bym stra­dać mia­ła to słod­kie po­ży­cie z tobą; wszak ja na śmierć i ży­cic ko­cham cie­bie kim­kol­wiek je­steś i mi­łu­ję cię jak dech mój wła­sny i nie od­da­ła­bym cię za Ku­pi­dy­na sa­me­go. Lecz bła­gam cię, po­fol­guj na proś­by moje w tem jesz­cze: każ one­mu słu­żeb­ni­ko­wi swe­mu Ze­fi­ro­wi, niech mi tak­sa­mo do­sta­wi sio­stry moje lo­tem.

I na ustach wy­ci­ska mu po­ca­łun­ki tak wy­mow­ne, i tkli­wych słó­wek szep­ce tyle i tuli tak czu­ie w ra­mio­nach, wciąż wy­mo­wą do­da­jąc piesz­czo­ną:

– Mój mę­żul­ku, mój mio­do­wy, swo­jej Psy­chy du­szycz­ko naj­słod­sza!

Wbrew chę­ci, uległ mę­żu­lek prze­moż­nej po­tę­dze mi­ło­sne­go szep­tu, na wszyst­ko przy­stał i przy­rze­kł­jej wszyst­ko, po­tem z nad­cho­dzą­cym brza­skiem, jak mgła się roz­pły­nął.,.

A sio­stry obie raź­no wy­szły na górę i na miej­sce owo, kędy Psy­che po­nie­cha­no; tam oczy so­bie wy­pła­ki­wa­ły i tak bia­da­ły na całe gar­dło, iż od bez­u­stan­ne­go ich jęku aż gła­zy i tur­nie od­po­wia­da­ły od­gło­sem. Na­dźwięk prze­ni­kli­wy tych roz­dzie­ra­ją­cych wrza­sków, co w ni­zi­nę spły­wa­ły ze szczy­tu, Psy­che wy­bie­ga z domu nie­przy­tom­na od zgro­zy i rze­cze:

– o cóż wy się drę­czy­cie ża­ło­sny­mi Ja­men­ty? Otoć-em jest, po któ­rej pła­cze­cie. Prze­stań­cie smęt­nie za­wo­dzić, osusz­cie lica ustaw­ne­mi za­la­ne ślo­za­mi, bo dano wam uści­skać opła­ki­wa­ną!

Więc przy­zwaw­szy Ze­fi­ra, za­ma­wia go mę­żow­skiem za­klę­ciem, on też nie­zwłocz­nie jej wła­dzy pod­le­gły, na dół je zno­si, krom ni­ja­kie­go szwan­ku, lo­tem le­ciuch­nych po­dmu­chów.

Już we­se­lą się w uści­śnie­niach wza­jem­nych, piesz­czo­tach i po­ca­łun­kach, a ra­dość u tam­tych obu wy­wo­łu­je na nowo łzy już uko­jo­ne. Ona zaś mówi:

– Na­wiedź­cież mój dach i moje do­mo­we ogni­sko i sfra­so­wa­ne ser­ca na­ciesz­cie ra­do­śnie po­spo­łu z wa­szą Psy­cha!

To rze­kł­szy, po­ka­zu­je sio­strom nie­sły­cha­ny prze­pych zło­te­go pa­ła­cu, daje po­znać ich uszom tłum­ny swój dwór, zło­żo­ny z gło­sów słu­żeb­nych, ra­czy je ką­pie­lą wspa­nia­łą i nad­ziem­ski­mi przy­sma­ki swo­je­go sto­łu, tak iż na­sy­ciw­szy się nie­prze­bra­ną su­to­ścią nie­biań­skich

We­nus, Ce­re­ra i Ju­non­Ji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: