- W empik go
Anabella - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Anabella - ebook
Rozkwitający kontakt z Victorem, podejrzane zachowanie ekscentrycznego milionera Krawczyka, wizyty tajemniczej przybyszki z zaświatów… Iza nie może narzekać na nudę, jednak nic nie jest w stanie sprawić, by zapomniała o ukochanym Michale. Kiedy wreszcie jej marzenia pozornie zaczynają się spełniać, nagle okazuje się, że życie pisze swoje własne scenariusze, a jedyną pociechą i odskocznią staje się przyjacielska terapia złamanych serc…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-650-2 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział dwudziesty dziewiąty
— Iza, jeszcze tylko tobie nic nie mówiłyśmy — zagadnęła Basia, kiedy po przygotowaniu sali kelnerki zabrały się za przebieranie w jednakowe czarno-białe sukienki, w których miały wystąpić na koktajlu. — Pracowałaś przy remoncie w łazience i nie było okazji.
— A co? — zaciekawiła się Iza, zerkając po twarzach przebierających się koleżanek. — Jakaś tajemnica?
— Chodzi o prezent urodzinowy dla szefa — wyjaśniła jej Basia. — Jak na pewno wiesz — spojrzała na nią znacząco — w następną sobotę obchodzi urodziny.
Koleżanki parsknęły śmiechem. Iza wzruszyła lekko ramionami i pokręciła głową.
— Nie miałam o tym pojęcia — odparła spokojnie. — Aha… czyli w następną sobotę?
— No coś ty, nie powiedział ci? — zaśmiała się Wiktoria, puszczając do niej oko.
— Nie, nie powiedział — uśmiechnęła się pobłażliwie Iza. — A miał powiedzieć?
— Jak to, nie pochwalił ci się, że dwudziestego piątego maja kończy trzydzieści trzy lata? — zdziwiła się Klaudia. — Co prawda szef nie lubi epatować swoim wiekiem, ale to się przecież i tak nie ukryje…
— Zwłaszcza przed tobą — dokończyła mimochodem Alicja.
— Myślałyśmy po prostu, że mówi ci odrobinę więcej niż innym — dodała niewinnie Ola.
— Że w tym roku kończy trzydzieści trzy, to oczywiście wiedziałam — odparła stoicko Iza, ignorując dwuznaczne uwagi Alicji i Oli. — Mąż mojej koleżanki z polonistyki tyle właśnie skończył w kwietniu, a są z szefem z jednego rocznika. Ale dokładnej daty nie znałam… chyba jeszcze za krótko tu pracuję — oceniła, przewiązując sobie na biodrach nowy biały fartuszek, który uzupełniał dziś drużynowe stroje kelnerek.
— Krótko, nie krótko — stwierdziła filozoficznie Wiktoria. — Ale za to jak owocnie…
Pozostałe kelnerki prychnęły śmiechem, również sięgając po swoje fartuszki. Iza uśmiechnęła się z politowaniem i znów wzruszyła ramionami.
— Dobra, dziewczyny, przestańcie — przerwała im Basia, przybierając poważną minę. — W każdym razie w następną sobotę szef ma urodziny, więc zrobiłyśmy z dziewczynami zrzutkę na symboliczny prezent — zwróciła się znów wyjaśniająco do Izy. — My dajemy mu swój, a chłopaki mają wymyślić coś osobno, ja już w to nie wnikam. Zamówiłyśmy dla niego taką fajną patchworkową kapę do gabinetu… wiesz, zamiast tych dwóch chłamiastych koców, które on tam ma. To już są takie szmaty, że szkoda patrzeć, a on tam czasem awaryjnie śpi, jak dłużej posiedzi po zamknięciu i nie opłaca mu się wracać do domu.
— O, zobacz, takie coś — dodała Klaudia, pokazując Izie na wyświetlaczu telefonu kolorową kapę z przyjemnie wyglądających kawałków włochatej tkaniny. — Tu masz przykładową fotkę z allegro… Tylko na tej naszej będzie jeszcze wyhaftowany wielki napis _Anabella_, taką samą czcionką jak na naszym logo. Mają nam to zrobić na cito i przysłać najdalej na środę.
— Bardzo fajny pomysł — przyznała Iza, oglądając zdjęcie. — Zwłaszcza z tym haftem super wymyśliłyście, taki spersonalizowany prezent zawsze jest najlepszy.
— Jak firmowo, to firmowo, nie? — zaśmiała się Kamila.
— No dobra, to ile mam wam dorzucić do puli? — zapytała Iza, oddając Klaudii telefon.
— Wyszło po piętnaście złotych — poinformowała ją rzeczowo Basia. — Dziewczyny z kuchni i my, oczywiście liczyłam tylko te zatrudnione na etatach. Paczka ma przyjść na mój adres domowy, więc ja już sama zapakuję to w jakiś ładny papier i wręczymy szefowi w sobotę, jak tylko przyjdzie do pracy. Zaśpiewamy mu małe _Sto lat_, wypijemy po lampce wina za jego zdrowie… myślę, że to będzie z naszej strony sympatyczny gest.
— Na pewno bardzo się ucieszy — przyznała Iza, sięgając do swojego plecaka, by wyciągnąć z portfela pieniądze. — Każdemu miło poczuć w urodziny, że ktoś o nim pamięta. Trzymaj, Basiu, piętnaście… mam tylko w bilonie.
— Wszystko jedno — machnęła ręką Basia, biorąc od niej pieniądze. — Czyli mamy już komplet, a jak kupię ten papier, to rozliczę się z wami co do grosza. Ale powinno wyjść w sam raz, bo rolka takiego ozdobnego papieru to jest jakieś…
— Dziewczyny, baczność, Krawczyk już przyszedł! — dobiegł zza drzwi konspiracyjny głos Antka. — Będzie wygłaszać toast na otwarcie imprezy. A wy też zaraz macie meldować się u szefa!
— Wejdź, Antoś, nie czaj się, my już jesteśmy przebrane — zaprosiła go Basia, otwierając szerzej drzwi. — Ooo… jak super wyglądasz!
Kelnerki roześmiały chóralnie na widok Antka wystrojonego dziś wyjątkowo w ciemny garnitur z białą koszulą i jednolitym granatowym krawatem.
— No i co w tym śmiesznego? — obruszył się żartobliwie Antek, odruchowo wyszukując wzrokiem delikatną buzię Karoliny, która pod jego spojrzeniem natychmiast spłonęła leciutkim rumieńcem. — Chudy, Tom i reszta ochroniarzy mają takie same. A szef to w ogóle odwalił się jak na procesję, żaden VIP mu nie podskoczy! — zaśmiał się. — Wy też ekstra wyglądacie w tych jednakowych sukienkach, powinnyście na co dzień nosić takie mundurki.
— I niewykluczone, że przy nich zostaniemy — przyznała Basia. — A na pewno zatrzymamy sobie te fartuszki, mają bardzo fajny krój i wygodne kieszenie. Już wspominałam o tym szefowi, jest jak najbardziej za… No dobra, dziewczyny, wiążcie szybko włosy i zakładajcie opaski. Iza, nie możesz mieć rozpuszczonych. Ola, ty też musisz związać… Najlepiej zepnijcie je sobie w jakieś koki, przyniosłam w razie czego lakier i dwa komplety wsuwek. Wika, tak może zostać, ale podepnij sobie te kosmyki, żeby nie wisiały ci przy uszach. Gdyby jakiś włos wpadł do jedzenia, to nie chciałabym być w naszej skórze… Dzisiaj nie może być ani jednej wpadki, sto dwadzieścia procent profesjonalizmu!
Wysokie kieliszki z szampanem, równo ustawione na tacach, zostały wniesione na salę przez najbardziej doświadczone kelnerki, co do których Basia nie miała wątpliwości, że nie zadrżą im ręce. Te początkujące, jak Karolina, czy wynajęte tylko na dziś w ramach pracy dorywczej miały zająć się roznoszeniem przekąsek po zakończeniu _aperitif_, który pity był na stojąco. Nawet posiadająca już wystarczające doświadczenie Iza, którą Basia jak na nieszczęście oddelegowała do obsłużenia gospodarza koktajlu i jego najbliższego otoczenia, czuła, że na widok eleganckiego towarzystwa zebranego na sali ogarnia ją nieprzyjemny stres. Wiedziała, że aby nie popełnić żadnej gafy, musi w stu procentach skoncentrować uwagę na wykonywanym zadaniu, to zaś nie było proste, zważywszy, iż miał to być jej pierwszy bezpośredni kontakt z Krawczykiem od czasu pamiętnej rozmowy i propozycji pracy.
W skupieniu, krok za krokiem, podeszła z tacą do stojącego pod udekorowaną ścianą gospodarza imprezy ubranego dziś z wyszukaną elegancją w ciemny garnitur z gustownym bordowym krawatem, w którym to stroju, jak już wcześniej nie omieszkała zauważyć Klaudia, wyglądał jak ucieleśnienie kobiecych marzeń o ideale mężczyzny. Choć Iza ogólnie nie przepadała za Krawczykiem, a dziś z wiadomych względów obawiała się spotkania z nim jak ognia, nie mogła nie przyznać koleżance racji — pod względem aparycji wyróżniał się on wśród zebranych na sali panów tym, że był wręcz nieprzyzwoicie przystojny. Niejedna z dam ubranych w długie wieczorowe suknie przyglądała mu się ukradkiem z estetyczną przyjemnością, jaką sprawia obserwacja wyjątkowo pięknie ukształtowanego przez naturę mężczyzny, tym bardziej że Krawczyka otaczała dodatkowo aura prestiżu związanego z jego pozycją społeczną i statusem majątkowym.
„Taca prosto, kieliszki mają nie pobrzękiwać” — dyscyplinowała się w myślach Iza, ze skupieniem przemierzając salę trajektorią wyznaczoną jej przez Basię. — „Nie potknąć się, plecy prosto… Uwaga, jakiś facet tu idzie, trzeba go ominąć…”
Dzięki pełnej koncentracji uwagi udało jej się bez przeszkód dotrzeć w miejsce, gdzie stał Krawczyk w towarzystwie pięknej, wysokiej blondynki, z którą przyjechał na koktajl i o której na zapleczu krążyły już plotki, jakoby była jego nową partnerką życiową. Iza oceniła pobieżnie, że suknia, jaką miała na sobie kobieta, mogła kosztować mniej więcej tyle, ile Amelia i Robert dali za działkę Andrzejczakowej, a gdyby doliczyć do tego jej biżuterię, z powodzeniem można by mówić o równowartości całego ich rodzinnego majątku.
„Jest piękna” — pomyślała, rzucając krótkie spojrzenie na twarz eleganckiej damy. — „I sporo młodsza od niego, może mieć co najwyżej trzydzieści lat…”
Oboje z Krawczykiem zajęci byli dystyngowaną rozmową z dwiema innymi parami. Byli to ludzie dużo od nich starsi, jeden z dżentelmenów był całkowicie siwy i wyglądał na około sześćdziesiąt lat, podobnie zresztą jak jego małżonka ubrana w ciemnozieloną atłasową suknię i uczesana w elegancki kok.
— O, mamy szampanik! — ucieszył się Krawczyk, wskazując ruchem ręki, żeby przepuścili niosącą tacę kelnerkę. — Bardzo proszę, panie doktorze, kieliszeczek. Ewelinko… dla ciebie. Za chwilę wzniesiemy mały toast… pani Beato, pani pozwoli… szampan. I dla pani Julii. Dziękuję — dodał powoli, patrząc wymownie na Izę. — A panią kelnerkę poproszę na chwilę ze mną… przepraszam państwa, mała sprawa techniczna.
Ukłonił się uprzejmie swojemu towarzystwu, które wróciło do rozmowy między sobą, i ujmując delikatnie za ramię zesztywniałą ze stresu Izę odprowadził ją na stronę między nakryte, stojące obecnie w cieniu stoliki.
— Pani odstawi na moment tę tacę, pani Izo — powiedział do niej stanowczym półgłosem.
Iza posłusznie odłożyła na stolik tacę z resztą kieliszków. Mimo wysiłku woli dłonie zadrżały jej, a szkło zachwiało się, wydając cichy brzęk.
— Czekałem na panią — oznajmił Krawczyk z nutą wyrzutu w głosie. — Zdaje się, że jest mi pani winna odpowiedź w pewnej ważnej dla mnie sprawie.
— Przepraszam pana — odparła cicho Iza, czując, że ze zdenerwowania zaczyna jej się kręcić w głowie. — Wiem, że powinnam była odezwać się wcześniej, ale…
— Mniejsza o to — przerwał jej nonszalancko. — Specjalnie nie naciskałem na panią, chciałem dać pani czas na spokojną decyzję. Ale oczywiście domyślam się, że albo nadal pani się waha, albo decyzja jest dla mnie negatywna. Gdyby przyjęła pani moją propozycję, już dawno by się pani odezwała… No cóż, w porządku, nie będę nalegał i zostawię pani jeszcze czas do namysłu. A teraz…
— Ale ja już nie potrzebuję więcej czasu — zaprotestowała Iza, uznając, że najlepiej będzie skorzystać z okazji i raz na zawsze zamknąć niewygodny temat. — Zdecydowałam już… tak jak pan wspomniał… że zostanę jednak w _Anabelli_.
— Szczęśliwy pan Michał — uśmiechnął się z lekką kpiną i bez cienia rozczarowania Krawczyk. — Ja jednak pozwolę sobie zaznaczyć, pani Izo, że nie poddaję się tak łatwo, a na pani usługach wyjątkowo mi zależy. Rozumie pani? Wy-jąt-ko-wo — wyskandował, schylając się do niej poufnie. — Dlatego pozostawiam moją propozycję nadal otwartą, porozmawiamy o tym jeszcze w dogodniejszej chwili. A teraz…
— Wybaczy pan, ale ja wolałabym zamknąć już tę kwestię — rzuciła odważnie Iza. — I jeśli…
— Nie teraz — przerwał jej ze zniecierpliwieniem. — Nie teraz, pani Izo. Powiedziałem, że jeszcze o tym porozmawiamy w dogodniejszej chwili. Na razie proszę o zabranie z powrotem tego szampana — ruchem głowy wskazał na leżącą na stole tacę Izy, którą ta natychmiast posłusznie podniosła, starając się opanować drżenie dłoni — i przejście ze mną na tamtą stronę — teraz wskazał dalszą część sali, gdzie wśród stojących w kilkuosobowych grupkach gości uwijały się już inne kelnerki.
Uprzejmym gestem dłoni dał jej znak, by przeszła z tacą przed nim.
— Proszę na prawo — instruował ją, idąc tuż za nią. — Wybaczy pani, że zaburzam pani ustalony rytm pracy, ale zależy mi szczególnie na pani obecności… Pani wspomniała chyba, że zna pana mecenasa Lewickiego, czyż nie? — rzucił mimochodem.
— Tak… znam — skinęła głową Iza, dopiero teraz przypominając sobie, że na koktajlu miał być przecież Pablo z Lodzią.
Informacja ta umknęła jej dziś zupełnie w ferworze pełnych stresu przygotowań do imprezy, teraz jednak, uprzedzona przez Krawczyka, natychmiast wychwyciła w tłumie ogromny, elegancki kok Lodzi ubranej w błękitną sukienkę koktajlową, która idealnie podkreślała świetlisty kolor jej oczu. Lśniły one z daleka, wyróżniając ją z tłumu na tyle, że dopiero zauważywszy ją, Iza zorientowała się, że stojący obok niej mężczyzna, ubrany jak wszyscy w ciemny garnitur, to był nikt inny jak Pablo. Choć podobnie jak na urodzinach dobrze dobrana krojem sukienka nieźle maskowała ciążowy brzuch dziewczyny, był on jednak zdecydowanie większy niż miesiąc temu i tym razem, jako że był to już początek siódmego miesiąca, nie dało się nie zauważyć jej stanu. Oboje z Pablem stali w towarzystwie kilku innych osób, wymieniając z nimi grzeczności.
— Poproszę panią z tym szampanem do państwa Lewickich — mówił ściszonym, nieco nerwowym głosem Krawczyk, schylając się teraz do Izy tak mocno, że za uchem poczuła jego ciepły oddech. — Chciałbym skorzystać z pani bliskiej znajomości z panią mecenasową, aby przejść z obojgiem państwa na tryb mniej formalny… Hmm… wydaje mi się to właściwe również z racji znajomości i… bodaj przyjaźni… pana Michała z panem mecenasem. Etykieta wymaga… rozumie pani… proszę tędy, uwaga… niech pani nie zaczepi o ten stolik. Dobry wieczór — uśmiechnął się uprzejmie do jakiejś mijanej pary. — Miło mi państwa widzieć… Proszę tędy, pani Izo.
„O co mu chodzi?” — myślała zdezorientowana Iza, posłusznie stosując się do jego wskazówek. — „Bredzi jak potłuczony. Jaka znowu etykieta? Pablo jest tu przecież jednym z najmniej ważnych gości… Co on kombinuje? I nie przyjął do wiadomości mojej odmowy… nie rozumiem go kompletnie… Kurczę, coś mi się wydaje, że to jest jednak jakiś niezły psychol!”
Myśl ta zaniepokoiła ją i sprawiła, że po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Wszelka bliższa relacja z potencjalnym wariatem nie należała wszak do najbezpieczniejszych… Teraz była już stuprocentowo pewna, że jej odmowa pracy u niego była ze wszech miar słuszną decyzją, a jej miejsce, choćby nie wiadomo jak namawiał ją do zmiany zdania, było tutaj — w _Anabelli_.
Krawczyk tymczasem kierował ją prosto ku miejscu, gdzie stał Pablo z żoną. Czując tuż za sobą jego niespokojny oddech, Iza przyspieszyła odrobinę kroku, żeby zwiększyć dystans, jego dziwne zachowanie wprawiało ją bowiem w dyskomfort, ten zaś powodował mimowolne drżenie dłoni, którego przy noszeniu tacy z szampanem za wszelką cenę starała się unikać. Podeszli do rozmawiającej grupki.
— Ach, pan mecenas! — zagadnął swobodnym tonem Krawczyk, jakby dopiero teraz zauważył Pabla, który na te słowa odwrócił się w jego stronę, uśmiechnął się i uścisnął jego wyciągniętą do powitania rękę. — Miło mi pana widzieć, panie Pawle.
Lodzia również odwróciła się i spojrzała na nich, a na widok Izy jej oczy natychmiast rozpromieniły się jak gwiazdy. Obydwie wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.
— Dobry wieczór, panie Sebastianie — skłonił się uprzejmie Pablo. — Cała przyjemność po mojej stronie. Zna pan już chyba moją żonę, prawda?
— Zdaje się, że mieliśmy tylko przelotną okazję się zobaczyć — odparł Krawczyk, ujmując z ukłonem dłoń Lodzi i z namaszczeniem podnosząc ją do ust. — Pan Michał przedstawił mi panią, jednak jak dotąd nie miałem przyjemności dłużej z panią porozmawiać. Przypomnę się zatem pani… Sebastian Krawczyk.
— Leokadia Lewicka — uśmiechnęła się grzecznie Lodzia, dygając przed nim wdzięcznie jak dobrze wychowana pensjonarka.
Pablo patrzył na nią oczami promieniejącymi dumą i czułością.
— Pozwolą państwo lampkę szampana do toastu — podjął Krawczyk, spoglądając znacząco na Izę. — Pani Izo, bardzo dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa oraz za szampana… Panie mecenasie?
— Tak, dziękuję — skinął głową Pablo, biorąc z tacy jeden kieliszek i mrugając przy tym wesoło do Izy. — Widzę, że ma pan równie dobry gust co mój przyjaciel i do roznoszenia szampana wybrał pan sobie najsympatyczniejszą kelnerkę w tym lokalu. _Notabene_ naszą bardzo dobrą znajomą.
— Jak dla mnie Izunia to nie znajoma, tylko przyjaciółka — sprostowała Lodzia, kładąc dłoń na ramieniu Izy i gładząc ją przyjaźnie.
— Wybacz, kochanie — uśmiechnął się Pablo. — Użyłem niewłaściwego eufemizmu.
— Jestem doprawdy zachwycony! — podchwycił Krawczyk, a w jego głosie zabrzmiał szczery entuzjazm. — Pani Iza to w istocie osoba, do której od początku mam szczególną słabość… I jak widzę, nie jestem w tym osamotniony. To mi bardzo pochlebia, pani Leokadio. Proszę… może pani również napije się szampana?
— Nie, dziękuję panu, ja nie piję — odpowiedziała grzecznie Lodzia. — Nie lubię alkoholu.
— A nawet gdyby lubiła, w obecnym stanie nie może — doprecyzował Pablo, z nieskrywaną dumą wskazując na jej zarysowany pod sukienką brzuch. — Mogłoby to zaszkodzić naszemu nienarodzonemu synowi.
— Tak, rozumiem — odparł chłodniejszym tonem Krawczyk, przez którego twarz przebiegł teraz lekki cień. — Gratuluję państwu.
— Dziękujemy — ukłonił się znów uprzejmie Pablo.
— Tak czy inaczej cieszę się, że wybrałem właściwie — ciągnął Krawczyk, spoglądając na stojącą obok niego w milczeniu Izę. — A skoro pani Iza jest pani przyjaciółką, pani Leokadio — przy wymawianiu imienia Lodzi jego głos nabrał miękkiej, przyjemnej modulacji — to moim obowiązkiem jest potraktować ją nie jako kelnerkę, ale jako przyjaciółkę.
Odwrócił się i ruchem ręki przywołał przechodzącą akurat obok Klaudię, która posłusznie podeszła i spojrzała na niego pytająco.
— Proszę zabrać tego szampana — polecił jej stanowczo, wskazując na trzymaną przez Izę tacę z kilkoma niewykorzystanymi kieliszkami alkoholu. — Nie będzie nam już potrzebny.
Zdziwiona Klaudia posłusznie przejęła tacę z rąk Izy, odruchowo podkładając pod nią własną, już pustą. Spojrzała przy tym na koleżankę, jakby pytając, o co chodzi, na co Iza odpowiedziała jej miną wyrażającą mieszaninę zdezorientowania i bezradności.
— Dziękuję pani — rzucił uprzejmie Krawczyk, sugerując Klaudii, że ma już odejść, po czym odwrócił się do Izy, sięgnął po jej dłoń i ku jej zaskoczeniu ucałował ją podobnie jak wcześniej dłoń Lodzi. — Pozwoli pani, pani Izo… ach, wybaczy pani! Nie zapytałem, czy pani również nie napiłaby się szampana. Zaraz zatrzymamy koleżankę… — obejrzał się za odchodzącą Klaudią.
— Nie, dziękuję — przerwała mu szybko Iza. — Ja też nie piję alkoholu.
„Psychol, bez dwóch zdań” — pomyślała jednocześnie, na potwierdzenie tej diagnozy przypominając sobie jego dziwne zachowanie sprzed miesiąca w czasie urodzin Lodzi. — „Zdrowo wali mu na czaszkę, to musi być jakaś skomplikowana jednostka chorobowa. Że też wcześniej tego nie zauważyłam… Jeszcze trochę i zacznę się go bać!”
— Iza to taka sama westalka jak moja żona — uśmiechnął się Pablo.
— Westalki są dziś bardzo w cenie — zauważył Krawczyk, obejmując lekko ramieniem Izę, która pod jego dotykiem aż zesztywniała z niepokoju. — Przyzna pan, panie Pawle… po uroku pańskiej małżonki wnoszę, że zna się pan na kobietach, więc jestem ciekaw pańskiego zdania… Westalka to gatunek już dość rzadko spotykany, przynajmniej w swojej stuprocentowej odsłonie.
— W istocie — przyznał Pablo tonem konesera. — Jednak w moim przekonaniu, jeśli ktoś chce potraktować życie poważnie, jest to jedyny gatunek warty uwagi i zaangażowania.
Lodzia zerknęła porozumiewawczo na Izę, z trudem tłumiąc śmiech wobec tej filozoficznej wymiany zdań na temat kobiet. Izie jednak nie było do śmiechu, zastanawiała się bowiem gorączkowo, jak w dyskretny sposób odsunąć się od obejmującego ją ramieniem Krawczyka, nie popełniając przy tym jakiegoś dyskwalifikującego _faux pas_. Na szczęście mężczyzna już w następnej chwili wyprostował się i sam cofnął ramię.
— Cóż, panie mecenasie, cieszę się bardzo, że mogliśmy nawiązać tak miłą pogawędkę — powiedział, kłaniając się uprzejmie Pablowi i Lodzi. — I ufam, że dziś jeszcze będziemy mogli porozmawiać nieco dłużej. Po toaście pozwolę sobie wrócić, by przedstawić państwu moją asystentkę… A co do pani Izy — zwrócił się z uśmiechem do stojącej wciąż w milczeniu dziewczyny — to zobowiążę panią do towarzyszenia mi dziś przez cały wieczór nie tylko jako moja osobista kelnerka, ale również jako państwa dobra znajoma — tu spojrzał na Pabla — i przyjaciółka — tu ukłonił się znowu Lodzi.
Iza pokiwała posłusznie głową, w duchu zmrożona niewdzięczną rolą, jaką jej wyznaczył. Nie miała jednak alternatywy, dla dobra sprawy musiała zgodzić się na każdy kaprys ekscentrycznego milionera… Krawczyk wskazał jej ręką, że ma pójść przed nim, co wykonała bez szemrania, choć miała wrażenie, jakby szła na ścięcie, a brak tacy jako atrybutu kelnerki sprawiał, że czuła jeszcze bardziej niezręcznie.
„Psychol, psychol…” — powtarzała w myślach z niepokojem. — „Ale się wpakowałam… i jak ja się teraz od niego uwolnię?”
Jej niespokojny wzrok błąkał się po sali w poszukiwaniu koleżanek, z którymi mogłaby przynajmniej dla otuchy nawiązać kontakt wzrokowy. Jednak akurat wszystkie albo były daleko, albo wróciły na zaplecze po nowe porcje szampana. I wtedy niespodziewanie napotkała spojrzenie stalowoszarych oczu szefa…
Nadzorujący dyskretnie tok koktajlu Majk ubrany był dziś w podobny ciemny garnitur jak Pablo, co od paru godzin było przedmiotem wesołych żarcików wśród zespołu _Anabelli_, gdyż nawet najdłużej zatrudnieni pracownicy twierdzili, że nigdy wcześniej nie widzieli go jeszcze pod krawatem. Elegancki strój w połączeniu z jego artystycznie rozczochraną czupryną rzeczywiście tworzyły niestandardowy efekt, który wśród nieznających go ludzi budził zainteresowanie, zaś wśród znajomych wywoływał nieopanowane rozbawienie. Choć Izie podobała się ta nietypowa dla niego stylizacja, w duchu musiała przyznać, że i tak najlepiej wyglądał w swojej ukochanej skórzanej kurtce i wytartych jasnoniebieskich dżinsach.
Zauważywszy już z daleka Izę, którą Krawczyk uprzejmymi acz autorytarnymi gestami prowadził na stronę, Majk zwolnił kroku i obserwował ich z zainteresowaniem, a kiedy rozglądająca się niespokojnie po sali dziewczyna przypadkowo zahaczyła o niego wzrokiem i na moment spotkały się ich oczy, przystanął i znieruchomiał pomiędzy rozmawiającymi przy szampanie gośćmi.
— Proszę tędy, pani Izo — powiedział łagodnym, życzliwym tonem Krawczyk, wskazując jej puste przejście między stolikami, dokładnie to samo, w którym rozmawiali wcześniej. — Chciałbym zamienić z panią jeszcze dwa słowa na osobności.
Iza w milczeniu wykonała jego polecenie. Przystanęli w półcieniu między stolikami.
— Dziękuję pani — podjął Krawczyk z satysfakcją na obliczu. — Tak jak wspomniałem, proszę, aby dziś trzymała się pani blisko mnie. Rozumiem, że ma pani swoje obowiązki, z których nie chcę pani samowolnie zwalniać, choć chętnie bym to zrobił…
— Nie mogłabym, jestem bardzo potrzebna w zespole — zapewniła go na wszelki wypadek.
— Tak, wiem — skinął głową, przybliżając się nagle do niej i znów obejmując ją ramieniem, na co dziewczyna aż zadrżała z niepokoju. — Dlatego nie będę stawiał pani w niezręcznej sytuacji. Jednak chcę mieć panią dzisiaj w zasięgu wzroku, mogę pani jeszcze potrzebować. No, pani Izo… — dodał miękko, pochylając się ku niej, aż poczuła zapach jego mocnych, ekskluzywnych perfum. — Nie wypada mi w tak szerokim gronie spoufalać się z kelnerką, zaraz muszę wrócić, żeby wznieść toast… ale proszę czuć się przy mnie wyjątkowo…
— Dziękuję panu — szepnęła drętwo.
Zerknęła przy tym odruchowo w stronę baru, jakby szukając tam ratunku, i od razu napotkała oczy stojącego wciąż w tym samym miejscu szefa, który w lot odczytał niepokój na jej twarzy i natychmiast ruszył przez salę w ich stronę.
— Rozumiem, że jesteśmy umówieni, czy tak? — ciągnął tymczasem Krawczyk, nachylając się do niej tak blisko, że poczuła jego oddech na swoim czole. — Hmm? Pani Izo? Proszę spojrzeć na mnie.
Drżąc cała od coraz bardziej rozkołatanych nerwów, Iza posłusznie podniosła na niego wzrok. Jego przystojna twarz o regularnych męskich rysach w półmroku wydawała się twarzą greckiego herosa, pięknego, idealnego, bez najmniejszej skazy.
„Psychol” — zatłukło jej się w głowie. — „Kompletny psychol…”
— Będzie pani dzisiaj moją osobistą westalką — oznajmił Krawczyk, patrząc jej prosto w oczy, jakby chciał zahipnotyzować ją wzrokiem. — I zobowiązuję panią do milczenia. Rozumiemy się? Proszę nikomu nie powtarzać niczego z naszych rozmów.
— Dobrze, proszę pana — obiecała Iza, próbując delikatnie odsunąć się od niego.
— A gdyby pani…
— Przepraszam, panie Sebastianie — przerwał mu wesoły głos Majka. — Czy bardzo pomieszam panu szyki, jeśli zabiorę stąd moją kelnerkę? Jest nam pilnie potrzebna na zapleczu.
— W porządku, panie Michale — uśmiechnął się Krawczyk, natychmiast odsuwając się od Izy i podnosząc na chwilę do ust trzymany ciągle w dłoni kieliszek z szampanem. — Poprosiłem tylko panią Izę o osobistą obsługę mnie i moich najbliższych gości. To moje sper-so-na-li-zo-wa-ne życzenie — dodał skandującym tonem rozkapryszonego dziecka, którego Iza najbardziej u niego nie lubiła. — Ale na razie może pan ją zabrać, ja i tak muszę iść wygłosić toast — skrzywił się lekko. — Obowiązki mnie wzywają.
— Nas też — odparł chłodno Majk, ujmując Izę pod łokieć i pociągając ją w stronę baru. — Oczywiście pańskie życzenie jest dla nas rozkazem… ale to po toaście.
Po czym, nie patrząc już na Krawczyka, który wrócił do porzuconego wcześniej towarzystwa, wraz z Izą udał się na zaplecze.
— No dobra, a teraz mów, czego od ciebie chciał ten zboczeniec — rzucił z niezadowoleniem Majk, kiedy Iza ochłonęła nieco po stresującej rozmowie z Krawczykiem.
Stojąca obok Basia również patrzyła na nią wyczekująco.
— Uparł się, żebym była dzisiaj jego osobistą kelnerką — odparła z westchnieniem Iza. — Przepraszam, zdenerwowałam się… To jest jakiś psychopata! Pięć minut rozmowy z nim i czuję się, jakby mi wyprał mózg.
— Osobistą kelnerką — powtórzył powoli Majk, krzyżując ręce na piersiach. — A to ciekawe… Wymyślił sobie frajer.
— Szefie, w tym akurat nie ma nic dziwnego — odezwała się ostrożnie Basia. — To się zaczęło już po tamtym nieszczęsnym tiramisu. Nie gniewaj się, że to mówię, Iza, ale tak było, sama wiesz… Wcześniej nie mówiłyśmy tego szefowi, bo nie było powodu, ale teraz powiem… To nie pierwszy raz, kiedy on tak faworyzuje Izę. A dzisiaj też… wysłałam ją do niego z tym szampanem, bo on mi to wyraźnie nakazał przed koktajlem. Chciał, żeby podawała mu go Iza i nikt inny.
— Jeszcze lepiej — szepnęła Iza, opierając się o ścianę korytarza zaplecza.
Majk przyglądał jej się z uwagą.
— Przystawiał się do ciebie? — zapytał po chwili poważnym tonem.
— Nie — pokręciła głową Iza. — Chyba nie…
— Co znaczy „chyba”?
— To, że to nie o to chodziło — odparła niepewnie Iza, nie wiedząc, jak ująć swoją nie do końca sprecyzowaną myśl. — On jest po prostu jakiś dziwny… Nie umiem tego wytłumaczyć, ale ostatnio zachowuje się od czapy, niby z wierzchu normalnie, a jednak… No nie wiem — westchnęła z rezygnacją. — To się bardziej czuje, niż rozumie. Tak czy inaczej ja już zaczynam się go bać.
— Ale skoro zażyczył sobie, żebyś dzisiaj go obsługiwała, to przykro mi, ale musisz jakoś wytrzymać — oznajmiła jej ponuro Basia. — Nie możemy pozwolić sobie na to, żeby zdenerwować inwestora niesubordynacją pracownika.
— Bzdura! — prychnął Majk, opuszczając skrzyżowane ramiona. — Nie będziemy przejmować się frajerem… Ja ją zwolnię z tego obowiązku, biorę to na siebie.
— Nie, szefie — zaprotestowała natychmiast Iza. — Dziękuję za troskę i pomoc, ale dam radę, bez przesady. To przecież nic takiego. Po prostu… zaskoczył mnie tym w pierwszej chwili i nie wiedziałam, jak się zachować. Zdenerwowałam się trochę… Ale teraz już przygotuję się mentalnie i będzie dobrze. To była tylko taka mała chwila słabości.
— Okej — mruknął nieprzekonany Majk. — Skoro tak, to nie będziemy już dzisiaj robić afery, ale zapamiętam to sobie… Basiu, a ty na drugi raz melduj mi takie rzeczy, zanim wykonasz jakiekolwiek jego polecenia za moimi plecami — dodał surowo, zwracając się do Basi.
— Tak jest, szefie — odparła Basia. — Przepraszam, gdybym wiedziała, że to takie ważne…
— To ja przepraszam — westchnęła Iza. — Niepotrzebnie zrobiłam zamieszanie. Dajcie mi jeszcze pięć minut na ochłonięcie i po toaście wracam na salę.
Otrzymawszy pozwolenie odosobnienia się w pustej obecnie służbówce kelnerek, usiadła na jednym z krzeseł i ukryła twarz w dłoniach. Choć od rana podskórnie obawiała się konfrontacji z Krawczykiem, nie spodziewała się dziś aż takich emocji, a jedyne, czego po raz kolejny mogła sobie pogratulować, to podjęta już wcześniej decyzja o odrzuceniu jego propozycji pracy.
„Choćby zaszantażował mnie urwaniem głowy, nie pójdę do niego pracować” — myślała z buntem w duszy. — „Mało mnie obchodzi, że on nadal uważa swoją propozycję za otwartą. Jego problem, dla mnie rzecz jest definitywnie zamknięta! Nie i już. Pracować u niego w domu! Wykończyłabym się psychicznie po dwóch miesiącach… Nie to co tutaj, w _Anabelli_. Tu jest mój drugi dom! Jak mogłam w ogóle pomyśleć o tym, żeby stąd odejść?”
Pełna troski reakcja Majka, który w jej spojrzeniu natychmiast wyczytał prośbę o ratunek i w kilka chwil wybawił ją z opresji, po raz kolejny napełniła jej serce głęboką wdzięcznością i tym specyficznym rodzajem szacunku, jaki w podwładnych wywołuje dobry przełożony. Z kolei Krawczyk wzbudził w niej tym większą niechęć i odrazę, tym bardziej że w jego dziwnym zachowaniu instynktownie odczytywała jakiś fałsz, którego źródła i celu nie potrafiła odkryć, ale który tego wieczoru zraził ją do niego jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie było to raczej to, o co pytał ją Majk, nie wyczuła bowiem w postawie Krawczyka żadnych tego typu podtekstów, jednak to bynajmniej jej nie uspokajało. Przeciwnie, aluzje damsko-męskie byłyby czymś w miarę zrozumiałym, pozwalałyby jakoś wytłumaczyć jego absurdalne zachowanie… Tymczasem właśnie ta ich niewytłumaczalność była z gruntu podejrzana i niepokojąca.
Najgorsze było to, że perspektywa zerwania kontaktu z Krawczykiem przynajmniej na razie nie wchodziła w grę. Iza nie chciała mówić ani szefowi, ani reszcie zespołu o propozycji, którą ponad miesiąc wcześniej złożył jej milioner i z której nadal się nie wycofał, jednak już teraz czuła, że sprawa nie była jeszcze zakończona i że nie powinna liczyć na to, iż szybko pozbędzie się z głowy tego balastu. Świadomość ta przytłoczyła ją i w znaczący sposób przyćmiła szczęście, jakie nosiła w sercu od wczorajszego smsa od Michała…
Od Michała… od jej Misia… Nie, stop! Gdy tylko myśl o nim błysnęła jej w głowie, Iza siłą woli odsunęła ją od siebie, uznając, że teraz nie wolno jej się rozpraszać, lecz musi w całości skupić się na pracy i z godnością dotrwać do końca koktajlu.
„Trudno, jakoś wytrzymam” — pomyślała stanowczo, podnosząc się z krzesła, żeby wrócić na salę. — „Nie sądziłam, że zostanę osobistą kelnerką milionera-psychopaty, ale cóż… życie jest nieprzewidywalne!”
Kolejna godzina koktajlu upłynęła nad wyraz spokojnie. Co prawda pracy było co niemiara, gdyż wszystkie kelnerki, wspomagane tym razem nawet przez Antka i samego szefa, biegały z tacami pełnymi przekąsek, roznosząc je pomiędzy rozmawiających na stojąco gości, jednak było to rutynowe zadanie, którego wykonanie szło zgodnie z planem i nie przysparzało nikomu nieprzewidzianych kłopotów.
Zgodnie z życzeniem Krawczyka i z instrukcjami wydanymi reszcie kelnerek przez Basię, obsługą milionera oraz jego najbliższego otoczenia zajmowała się wyłącznie Iza. Ten przyjmował to z wyczuwalną satysfakcją, choć teraz już nie spoufalał się z nią w żaden sposób, a jedynie nawiązywał z nią chwilami wymowny kontakt wzrokowy. Na rozmowę z nią na szczęście nie miał czasu, gdyż jako gospodarz imprezy, wraz ze swoją piękną blondynką o imieniu Ewelina, krążył obecnie od grupki do grupki, zaznajamiając ze sobą różne osoby i już nie tylko zamieniając z nimi grzeczności, ale również, jak zauważyła Iza, prowadząc krótkie dyskusje w trybie biznesowym.
Chcąc nie chcąc dziewczyna słyszała fragmenty jego rozmów z ludźmi o wyglądzie i zachowaniu decydentów, a rozpoznawszy wśród gości twarz samego prezydenta miasta, coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę z faktu, że _Anabella_ gościła dziś istną śmietankę biznesowo-politycznych sfer Lublina i regionu. Jednocześnie, choć teraz już szczerze nie znosiła Krawczyka i coraz bardziej działał jej on na nerwy, nie mogła mimo woli nie podziwiać jego obycia, elokwencji i umiejętności zastosowania w praktyce zasad _savoir-vivre_’u, które obecnie roztaczał w pełnej krasie, brylując w wykwintnym towarzystwie.
„Teraz przynajmniej zachowuje się z klasą” — pomyślała nie bez zdziwienia, kiedy, częstując kolejną grupkę porcją gorących przekąsek, przysłuchiwała się jego rozmowie z jakimś politykiem. — „Wychodzi na to, że tylko czasami mu odwala… Ale to chyba jeszcze gorzej, bo przez to jest nieobliczalny.”
Mimochodem przyglądała się też jego towarzyszce, która, jak szybko wychwyciła po sposobie, w jaki ją przedstawiał, nie była wcale jego życiową partnerką, a jedynie asystentką biznesową. Ewelina doskonale znała się na wszystkim, o czym rozmawiał ze swoimi gośćmi Krawczyk, niejednokrotnie wręcz służyła mu jakąś precyzyjną informacją na temat współpracy z kontrahentami, nazwą tej czy innej firmy lub szczegółami dotyczącymi zaplanowanych w niedalekiej przyszłości spotkań biznesowych. Ubrana w swój skromny strój kelnerki Iza czuła się przy niej jak prowincjonalna szara myszka przy strojnej królowej, a choć dobrze jej było w tej roli, mimo wszystko przepaść, jaka dzieliła ją od tej eleganckiej, dystyngowanej kobiety, rzucała jej się w oczy z pełną wyrazistością.
— Wszystko w porządku, Iza? — zapytała ją w przelocie Basia, kiedy mijały się z tacami przy wejściu na zaplecze. — Uspokoił się trochę nasz mistrz?
— Już jest dobrze, Basiu, dziękuję — uśmiechnęła się Iza. — Wszystko pod kontrolą.
— Super, powiem szefowi, bo pytał o to. No, trzymaj się — mrugnęła do niej. — Jeszcze tylko niecała godzinka.
Rzeczywiście, biorąc pod uwagę kolejność wnoszenia na salę przygotowanych w kuchni przekąsek, koktajl powoli zbliżał się do końca. Jak dotąd obsługa imprezy przebiegała bez zarzutu, w związku z czym na twarzach zespołu _Anabelli_ coraz wyraźniej odbijała się satysfakcja, która jednak nadal musiała ustępować miejsca pełnemu skupieniu.
Kiedy czyniący swój grzecznościowy obchód po kolejnych grupkach gości Krawczyk przeniósł się na drugą stronę sali, gdzie rozmawiało w dość luźnym stylu kilka kolejnych kręgów zaproszonych, towarzysząca mu konsekwentnie w tle Iza wyczuła w jego zachowaniu tę samą nerwowość i rozkojarzenie, którą zademonstrował na początku koktajlu. Wśród stojących w tej części sali osób znajdował się również Pablo, zajęty rozmową z nowo poznanymi gośćmi. Towarzysząca mu Lodzia, jak zauważyła wrażliwa na wszelkie szczegóły Iza, była już wyraźnie zmęczona staniem na wysokich obcasach, jednak dzielnie znosiła trudy swojej roli, uśmiechając się grzecznie do przedstawianych jej osób i odpowiadając na ich pytania.
Iza czekała z niecierpliwością, kiedy Krawczyk podejdzie do ich grupki, miała bowiem zamiar po cichu zaproponować Lodzi przejście z nią dyskretnie na zaplecze i choć kilka minut odpoczynku w wygodnym fotelu stojącym w służbówce kelnerek, jednak, jak na złość i zaburzając naturalnie narzucającą się kolejność, Krawczyk zdawał się celowo omijać ten jeden krąg gości, zatrzymując się przy innych, stojących dużo dalej. Dopiero kiedy wymienił grzeczności ze wszystkimi dookoła, dziwnie nerwowym krokiem ruszył w tamtą stronę, po raz pierwszy od godziny zwracając się bezpośrednio do kelnerki, która tym razem niosła na tacy słodkie deserowe przekąski.
— Pani Izo, proszę przede mną — rzucił z naciskiem. — Tędy, tędy… Ewelinko, przepuść panią z łaski swojej — zdyscyplinował surowym półgłosem swoją asystentkę, która posłusznie usunęła się na bok i znalazła się za jego plecami.
„Znowu zaczyna świrować” — pomyślała z niepokojem Iza, skrupulatnie wykonując jego polecenia. — „Nawrót schizy, nawet jednej godziny nie wytrzymał…”
Dołączywszy do rozmawiającej grupki, witany owacyjnie Krawczyk z dystynkcją podał rękę wszystkim po kolei, przedstawił sobie wzajemnie kilka osób, po czym z uprzejmym ukłonem zwrócił się do Pabla.
— Pan pozwoli, panie mecenasie — powiedział, wskazując mu ruchem ręki, by odeszli nieco na stronę. — Chciałbym przedstawić panu moją asystentkę. Pani Ewelina Tarnicka, moja prawa ręka do wszelkich spraw zawodowych. Ewelinko — zwrócił się z naciskiem do swej towarzyszki. — Poznaj pana mecenasa Pawła Lewickiego, o którym już ci wspominałem.
— Miło mi — odparł uprzejmie Pablo, ściskając lekko dłoń Eweliny.
Oboje wymienili konwencjonalne uśmiechy. Trzymająca się przez cały czas boku męża Lodzia ucieszyła się i ożywiła na widok Izy, a następnie, korzystając z trwającej prezentacji, skinęła do niej porozumiewawczo ręką i nachyliła się do jej ucha.
— Izunia, nie wiesz, kiedy to się kończy? — zapytała szeptem.
— Według planu jeszcze jakieś pół godziny — odszepnęła jej Iza. — Pewnie nogi już cię bolą, prawda? Właśnie pomyślałam sobie, że…
— A to jest małżonka pana mecenasa, pani Leokadia — podjął Krawczyk, wskazując Ewelinie Lodzię, która natychmiast z czarującym uśmiechem i konwencjonalną formułką grzecznościową podała jej rękę.
„Obie piękne blondynki” — pomyślała Iza, mimowolnie porównując obydwie kobiety. — „A jednak ta harpia nie umywa się do Lodzi, ma twarz jak lalka Barbie…”
W istocie, porównanie posągowej, idealnie podkreślonej fachowym makijażem urody asystentki Krawczyka oraz świeżej, eterycznej i dziewczęco zwiewnej urody Lodzi wychodziło zdecydowanie na korzyść tej ostatniej. Iza zwróciła w szczególności uwagę na oczy obu pań — u Lodzi lśniące wewnętrznym blaskiem cichego szczęścia, u Eweliny zimne i zgaszone, doskonale obojętne, bez emocji.
— Rozmawialiśmy już z Eweliną o współpracy z kancelarią pana mecenasa Wysockiego — ciągnął Krawczyk, zwracając się do Pabla. — Uznałem, że jako jego reprezentant powinien pan poznać dziś kilka osób, które byłyby zainteresowane nawiązaniem szerszych kontaktów, i poprosiłem moją asystentkę o dokonanie tej prezentacji. To ona zazwyczaj z nimi rozmawia, więc mają najlepsze, bezpośrednie relacje, w których ja, przyznaję to ze wstydem, czasami nieco się gubię… Zechcesz towarzyszyć panu mecenasowi, Ewelinko — zwrócił się do kobiety, która z uśmiechem skinęła głową.
— Oczywiście — odparł Pablo, zerkając z lekkim niepokojem na Lodzię. — To dla mnie zaszczyt, panie Sebastianie. Nie chciałbym jednak męczyć dłużej mojej żony, jest już dość mocno sfatygowana…
— Ależ skąd, nic mi nie jest, kochanie — zapewniła go natychmiast Lodzia, czułym gestem kładąc mu dłoń na przedramieniu. — Mam jeszcze bardzo dużo sił, pójdę z tobą wszędzie, gdzie trzeba.
— Proszę się tym nie martwić, panie Pawle — podchwycił skwapliwie Krawczyk, z tak usatysfakcjonowaną miną, jakby tylko na to czekał. — W istocie nie powinniśmy męczyć pani… Dlatego zostanę tu z nią na ten czas i dotrzymam jej towarzystwa. A najlepiej przejdziemy do stolika i spocznie pani sobie na jakimś krześle — dodał, podając ramię Lodzi i wskazując jej stojące w półmroku pod ścianą puste, nieużywane dziś stoliki. — Rzeczywiście należy się już pani odpoczynek.
— Dziękuję panu — skinął głową Pablo, uśmiechając się do żony, która patrzyła na niego niepewnie, jakby czekając na jego decyzję. — To dobry pomysł, Lea, idź z panem do stolika i usiądź sobie, przecież widzę po buziaku, że jesteś już mocno zmęczona. No, kochanie… zrób to dla mnie — dodał poważnie. — Wiesz, ze twoje zdrowie jest dla mnie najważniejsze. A ja pójdę z panią sam — tu skłonił uprzejmie głowę w stronę Eweliny. — Załatwię te swoje nudne sprawy i szybko do ciebie wrócę, mój skarbie.
— Dobrze, Pawełku — zgodziła się Lodzia, teraz już bez wahania przyjmując ramię podane jej przez Krawczyka. — Bardzo panu dziękuję — uśmiechnęła się do niego. — Rzeczywiście już trochę nogi mnie bolą…
— Poproszę więc pana ze mną, panie mecenasie — powiedziała do Pabla Ewelina. — Na początek przedstawię panu naszego stałego współpracownika z Zamościa, który…
Jej głos, oddalając się, zanikł w ogólnym szmerze panującym na sali. Iza popatrzyła za nimi, po czym, pomna swych obowiązków, ruszyła w przeciwną stronę za Krawczykiem, który w międzyczasie zaprowadził Lodzię do jednego ze stolików i uprzejmie podstawił jej krzesło.
— Pani Izo — zwrócił się do podchodzącej do nich z tacą dziewczyny. — Co pani tam ma do zaoferowania? Proszę bardzo, pani Leokadio, mamy tu wspaniały wybór cias-te-czek…
Iza wzdrygnęła się mimowolnie, gdyż sposób, w jaki wymówił ostatnie słowo, natychmiast skojarzył jej się z pamiętnym tiramisu. Musiała jednak docenić przytomność i dobry ton, jakim wykazał się Krawczyk, proponując zmęczonej kobiecie w zaawansowanej ciąży odpoczynek w pozycji siedzącej pomimo konwencji koktajlu, który z założenia od początku do końca odbywał się na stojąco.
— Dziękuję panu, ale nie jem teraz słodyczy — pokręciła głową Lodzia z przepraszającym uśmiechem, łagodnym gestem przyszłej matki kładąc sobie dłoń na brzuchu.
— Rozumiem — skinął głową Krawczyk, przysuwając sobie krzesło i siadając obok niej. — Pozwoli pani, że również usiądę. Zaburzymy tym trochę konwencję koktajlu, ale są względy, które muszą ustąpić wszelkiej etykiecie…
— Ależ proszę nie robić sobie kłopotu! — wystraszyła się natychmiast Lodzia. — Posiedzę tu sobie sama, a pan niech wraca do gości, jest pan przecież gospodarzem…
— Nigdy! — mruknął pod nosem Krawczyk, a jego oczy błysnęły w półmroku jakimś dziwnym blaskiem. — Zostanę z panią, obiecałem przecież panu Pawłowi — dodał z uspokajającym uśmiechem, po czym zwrócił się do Izy. — Pani Izo, za słodycze dziękujemy, ale może w takim razie przyniosłaby nam pani coś do picia? Pani Leokadio?
— A tak, chętnie napiłabym się odrobinę wody — przyznała Lodzia. — Jakbyś mogła mi przynieść pół szklanki niegazowanej, Izunia… takiej bez niczego.
— Oczywiście, zaraz przyniosę — uśmiechnęła się Iza i spojrzała na Krawczyka. — A dla pana?
— Ja na razie dziękuję — pokręcił głową. — Natomiast później jeszcze zostanę i wtedy owszem… poproszę panią o _caffè macchiato_ z ciasteczkiem. Mam do uregulowania jedną sprawę z panem Michałem.
— Tak jest — szepnęła Iza, zmrożona myślą, że jej dzisiejsze tortury psychiczne nie zakończą się z chwilą zamknięcia koktajlu. — Jak pan sobie życzy. Już idę po wodę, Lodziu.
— Dziękuję — uśmiechnęła się Lodzia.
„Dziwny jest” — myślała Iza, kiedy po dwóch minutach, zostawiwszy tacę z ciastkami Klaudii, wracała ze szklanką niegazowanej wody mineralnej dla Lodzi. — „Raz zachowuje się normalnie, a zaraz potem dostaje napadu schizy. Jakieś fochy stroi, humory zmienia… Teraz olał wszystkich swoich VIP-ów, Pabla puścił w obchód z Eweliną, a sam siedzi sobie w kącie z Lodzią i zamawia _macchiato_ z godzinnym wyprzedzeniem. Trzeba uważać, nie wiadomo, co jeszcze mu odwali…”
O ile już dawno zauważyła niewytłumaczalne zmiany nastrojów Krawczyka, bez większego namysłu przypisując je jego ekscentryzmowi i rozkapryszeniu milionera, o tyle dzisiejszy wieczór wzbudził w niej podejrzenie, że cierpi on na jakąś chorobę psychiczną, być może nawet niezdiagnozowaną. Pomyślała, że takich dyskretnych przypadłości niewątpliwie nie brakuje wśród ludzi z jego sfery, wystawionych bez przerwy na stres i konieczność podejmowania brzemiennych w skutki decyzji polityczno-finansowych. Mogłaby nawet współczuć mu z tego powodu, jednak fakt, że z jakiegoś powodu uczepił się jej osoby, a także nieuchwytny umysłem fałsz, jaki w nim wyczuwała, sprawiały, że myślała o nim już nie jak o kliencie _Anabelli_ lecz jak o niebezpiecznym przeciwniku, przed którym należało na każdym kroku mieć się na baczności.
Wróciwszy z wodą, zauważyła, że rozmawiająca z Krawczykiem Lodzia wygląda na jeszcze bardziej zmęczoną niż wcześniej, a do tego jej gesty zdradzają niepokój i spięcie. Na widok Izy dziewczyna jednak od razu rozluźniła się i z wdzięcznością przyjęła od niej szklankę z wodą.
— Zostań z nami, Iza — zaproponowała z uśmiechem. — Chyba nie masz teraz za dużo obowiązków, nikt już nie ma miejsca na te słodkie ciastka i kremy…
— Wybaczy pani — zaprotestował Krawczyk, patrząc stanowczo na Izę. — Namyśliłem się i jednak dochodzę do wniosku, że ja też chętnie napiłbym się wody. Tyle że dla mnie poproszę mocno gazowaną.
— Dobrze, proszę pana — odparła służbowym tonem Iza, widząc w tym niekonsekwentnym zachowaniu kolejny dowód na jego psychiczne niezrównoważenie. — Czy życzy pan sobie do tego cytrynę?
— Nie, dziękuję — pokręcił głową Krawczyk, pochylając się znów w stronę Lodzi. — A więc, tak jak już wspomniałem, pani Leokadio, w pewnych wyjątkowych okolicznościach etykieta nie stanowi dla mnie priorytetu…
Iza z westchnieniem ruszyła do baru po wodę.
— Co ty tak po jednej bierzesz? — zdziwiła się Wiktoria, stawiając na jej prośbę na tacy szklaną buteleczkę wody gazowanej i czystą szklankę. — To dla Krawczyka?
— Aha — skinęła ponuro głową Iza. — Gania mnie w tę i z powrotem, a potem jeszcze będzie chciał _macchiato_ z tym swoim zakichanym ciasteczkiem. Mówię ci, Wika, jak ja mam go już dość na dzisiaj…
— Spokojnie, już powoli kończymy — pocieszyła ją Wiktoria, uśmiechając się z mimowolnym rozbawieniem na wieść o tym, że nawet dziś Krawczyk nie obędzie się bez swojej kawy i tiramisu. — W kuchni dziewczyny już skończyły wydawanie, jak puste naczynia wrócą z sali, to właściwie będzie po imprezie.
— Bogu dzięki — mruknęła Iza, unosząc tacę z wodą.
Na sali rzeczywiście panowało już rosnące poruszenie, bowiem goście powoli zaczynali się żegnać i zbierać do wyjścia. Zmuszało to Krawczyka, który ledwie zdążył upić kilka łyków wody, do ponownego podjęcia obowiązków gospodarza. Tymczasem wrócił do nich Pablo, który, wymieniwszy się grzecznościami i wizytówkami z przedstawionymi mu ludźmi, odprowadził Krawczykowi Ewelinę, sam zaś z uśmiechem podał ramię swojej żonie. Iza zauważyła, że Lodzia powitała go z wyraźną ulgą i radością, a kiedy po pożegnaniu się z gospodarzem zmierzali w stronę wyjścia, przytuliła mocno głowę do jego ramienia, on zaś objął ją czułym gestem i ucałował w czoło. Pozostali goście również podchodzili do Krawczyka, podając mu ręce na pożegnanie, po czym stopniowo opuszczali salę. Koktajl biznesowy wydawany w _Anabelli_ w ramach umowy z milionerem wreszcie dobiegał końca.
— Iza, jeszcze tylko tobie nic nie mówiłyśmy — zagadnęła Basia, kiedy po przygotowaniu sali kelnerki zabrały się za przebieranie w jednakowe czarno-białe sukienki, w których miały wystąpić na koktajlu. — Pracowałaś przy remoncie w łazience i nie było okazji.
— A co? — zaciekawiła się Iza, zerkając po twarzach przebierających się koleżanek. — Jakaś tajemnica?
— Chodzi o prezent urodzinowy dla szefa — wyjaśniła jej Basia. — Jak na pewno wiesz — spojrzała na nią znacząco — w następną sobotę obchodzi urodziny.
Koleżanki parsknęły śmiechem. Iza wzruszyła lekko ramionami i pokręciła głową.
— Nie miałam o tym pojęcia — odparła spokojnie. — Aha… czyli w następną sobotę?
— No coś ty, nie powiedział ci? — zaśmiała się Wiktoria, puszczając do niej oko.
— Nie, nie powiedział — uśmiechnęła się pobłażliwie Iza. — A miał powiedzieć?
— Jak to, nie pochwalił ci się, że dwudziestego piątego maja kończy trzydzieści trzy lata? — zdziwiła się Klaudia. — Co prawda szef nie lubi epatować swoim wiekiem, ale to się przecież i tak nie ukryje…
— Zwłaszcza przed tobą — dokończyła mimochodem Alicja.
— Myślałyśmy po prostu, że mówi ci odrobinę więcej niż innym — dodała niewinnie Ola.
— Że w tym roku kończy trzydzieści trzy, to oczywiście wiedziałam — odparła stoicko Iza, ignorując dwuznaczne uwagi Alicji i Oli. — Mąż mojej koleżanki z polonistyki tyle właśnie skończył w kwietniu, a są z szefem z jednego rocznika. Ale dokładnej daty nie znałam… chyba jeszcze za krótko tu pracuję — oceniła, przewiązując sobie na biodrach nowy biały fartuszek, który uzupełniał dziś drużynowe stroje kelnerek.
— Krótko, nie krótko — stwierdziła filozoficznie Wiktoria. — Ale za to jak owocnie…
Pozostałe kelnerki prychnęły śmiechem, również sięgając po swoje fartuszki. Iza uśmiechnęła się z politowaniem i znów wzruszyła ramionami.
— Dobra, dziewczyny, przestańcie — przerwała im Basia, przybierając poważną minę. — W każdym razie w następną sobotę szef ma urodziny, więc zrobiłyśmy z dziewczynami zrzutkę na symboliczny prezent — zwróciła się znów wyjaśniająco do Izy. — My dajemy mu swój, a chłopaki mają wymyślić coś osobno, ja już w to nie wnikam. Zamówiłyśmy dla niego taką fajną patchworkową kapę do gabinetu… wiesz, zamiast tych dwóch chłamiastych koców, które on tam ma. To już są takie szmaty, że szkoda patrzeć, a on tam czasem awaryjnie śpi, jak dłużej posiedzi po zamknięciu i nie opłaca mu się wracać do domu.
— O, zobacz, takie coś — dodała Klaudia, pokazując Izie na wyświetlaczu telefonu kolorową kapę z przyjemnie wyglądających kawałków włochatej tkaniny. — Tu masz przykładową fotkę z allegro… Tylko na tej naszej będzie jeszcze wyhaftowany wielki napis _Anabella_, taką samą czcionką jak na naszym logo. Mają nam to zrobić na cito i przysłać najdalej na środę.
— Bardzo fajny pomysł — przyznała Iza, oglądając zdjęcie. — Zwłaszcza z tym haftem super wymyśliłyście, taki spersonalizowany prezent zawsze jest najlepszy.
— Jak firmowo, to firmowo, nie? — zaśmiała się Kamila.
— No dobra, to ile mam wam dorzucić do puli? — zapytała Iza, oddając Klaudii telefon.
— Wyszło po piętnaście złotych — poinformowała ją rzeczowo Basia. — Dziewczyny z kuchni i my, oczywiście liczyłam tylko te zatrudnione na etatach. Paczka ma przyjść na mój adres domowy, więc ja już sama zapakuję to w jakiś ładny papier i wręczymy szefowi w sobotę, jak tylko przyjdzie do pracy. Zaśpiewamy mu małe _Sto lat_, wypijemy po lampce wina za jego zdrowie… myślę, że to będzie z naszej strony sympatyczny gest.
— Na pewno bardzo się ucieszy — przyznała Iza, sięgając do swojego plecaka, by wyciągnąć z portfela pieniądze. — Każdemu miło poczuć w urodziny, że ktoś o nim pamięta. Trzymaj, Basiu, piętnaście… mam tylko w bilonie.
— Wszystko jedno — machnęła ręką Basia, biorąc od niej pieniądze. — Czyli mamy już komplet, a jak kupię ten papier, to rozliczę się z wami co do grosza. Ale powinno wyjść w sam raz, bo rolka takiego ozdobnego papieru to jest jakieś…
— Dziewczyny, baczność, Krawczyk już przyszedł! — dobiegł zza drzwi konspiracyjny głos Antka. — Będzie wygłaszać toast na otwarcie imprezy. A wy też zaraz macie meldować się u szefa!
— Wejdź, Antoś, nie czaj się, my już jesteśmy przebrane — zaprosiła go Basia, otwierając szerzej drzwi. — Ooo… jak super wyglądasz!
Kelnerki roześmiały chóralnie na widok Antka wystrojonego dziś wyjątkowo w ciemny garnitur z białą koszulą i jednolitym granatowym krawatem.
— No i co w tym śmiesznego? — obruszył się żartobliwie Antek, odruchowo wyszukując wzrokiem delikatną buzię Karoliny, która pod jego spojrzeniem natychmiast spłonęła leciutkim rumieńcem. — Chudy, Tom i reszta ochroniarzy mają takie same. A szef to w ogóle odwalił się jak na procesję, żaden VIP mu nie podskoczy! — zaśmiał się. — Wy też ekstra wyglądacie w tych jednakowych sukienkach, powinnyście na co dzień nosić takie mundurki.
— I niewykluczone, że przy nich zostaniemy — przyznała Basia. — A na pewno zatrzymamy sobie te fartuszki, mają bardzo fajny krój i wygodne kieszenie. Już wspominałam o tym szefowi, jest jak najbardziej za… No dobra, dziewczyny, wiążcie szybko włosy i zakładajcie opaski. Iza, nie możesz mieć rozpuszczonych. Ola, ty też musisz związać… Najlepiej zepnijcie je sobie w jakieś koki, przyniosłam w razie czego lakier i dwa komplety wsuwek. Wika, tak może zostać, ale podepnij sobie te kosmyki, żeby nie wisiały ci przy uszach. Gdyby jakiś włos wpadł do jedzenia, to nie chciałabym być w naszej skórze… Dzisiaj nie może być ani jednej wpadki, sto dwadzieścia procent profesjonalizmu!
Wysokie kieliszki z szampanem, równo ustawione na tacach, zostały wniesione na salę przez najbardziej doświadczone kelnerki, co do których Basia nie miała wątpliwości, że nie zadrżą im ręce. Te początkujące, jak Karolina, czy wynajęte tylko na dziś w ramach pracy dorywczej miały zająć się roznoszeniem przekąsek po zakończeniu _aperitif_, który pity był na stojąco. Nawet posiadająca już wystarczające doświadczenie Iza, którą Basia jak na nieszczęście oddelegowała do obsłużenia gospodarza koktajlu i jego najbliższego otoczenia, czuła, że na widok eleganckiego towarzystwa zebranego na sali ogarnia ją nieprzyjemny stres. Wiedziała, że aby nie popełnić żadnej gafy, musi w stu procentach skoncentrować uwagę na wykonywanym zadaniu, to zaś nie było proste, zważywszy, iż miał to być jej pierwszy bezpośredni kontakt z Krawczykiem od czasu pamiętnej rozmowy i propozycji pracy.
W skupieniu, krok za krokiem, podeszła z tacą do stojącego pod udekorowaną ścianą gospodarza imprezy ubranego dziś z wyszukaną elegancją w ciemny garnitur z gustownym bordowym krawatem, w którym to stroju, jak już wcześniej nie omieszkała zauważyć Klaudia, wyglądał jak ucieleśnienie kobiecych marzeń o ideale mężczyzny. Choć Iza ogólnie nie przepadała za Krawczykiem, a dziś z wiadomych względów obawiała się spotkania z nim jak ognia, nie mogła nie przyznać koleżance racji — pod względem aparycji wyróżniał się on wśród zebranych na sali panów tym, że był wręcz nieprzyzwoicie przystojny. Niejedna z dam ubranych w długie wieczorowe suknie przyglądała mu się ukradkiem z estetyczną przyjemnością, jaką sprawia obserwacja wyjątkowo pięknie ukształtowanego przez naturę mężczyzny, tym bardziej że Krawczyka otaczała dodatkowo aura prestiżu związanego z jego pozycją społeczną i statusem majątkowym.
„Taca prosto, kieliszki mają nie pobrzękiwać” — dyscyplinowała się w myślach Iza, ze skupieniem przemierzając salę trajektorią wyznaczoną jej przez Basię. — „Nie potknąć się, plecy prosto… Uwaga, jakiś facet tu idzie, trzeba go ominąć…”
Dzięki pełnej koncentracji uwagi udało jej się bez przeszkód dotrzeć w miejsce, gdzie stał Krawczyk w towarzystwie pięknej, wysokiej blondynki, z którą przyjechał na koktajl i o której na zapleczu krążyły już plotki, jakoby była jego nową partnerką życiową. Iza oceniła pobieżnie, że suknia, jaką miała na sobie kobieta, mogła kosztować mniej więcej tyle, ile Amelia i Robert dali za działkę Andrzejczakowej, a gdyby doliczyć do tego jej biżuterię, z powodzeniem można by mówić o równowartości całego ich rodzinnego majątku.
„Jest piękna” — pomyślała, rzucając krótkie spojrzenie na twarz eleganckiej damy. — „I sporo młodsza od niego, może mieć co najwyżej trzydzieści lat…”
Oboje z Krawczykiem zajęci byli dystyngowaną rozmową z dwiema innymi parami. Byli to ludzie dużo od nich starsi, jeden z dżentelmenów był całkowicie siwy i wyglądał na około sześćdziesiąt lat, podobnie zresztą jak jego małżonka ubrana w ciemnozieloną atłasową suknię i uczesana w elegancki kok.
— O, mamy szampanik! — ucieszył się Krawczyk, wskazując ruchem ręki, żeby przepuścili niosącą tacę kelnerkę. — Bardzo proszę, panie doktorze, kieliszeczek. Ewelinko… dla ciebie. Za chwilę wzniesiemy mały toast… pani Beato, pani pozwoli… szampan. I dla pani Julii. Dziękuję — dodał powoli, patrząc wymownie na Izę. — A panią kelnerkę poproszę na chwilę ze mną… przepraszam państwa, mała sprawa techniczna.
Ukłonił się uprzejmie swojemu towarzystwu, które wróciło do rozmowy między sobą, i ujmując delikatnie za ramię zesztywniałą ze stresu Izę odprowadził ją na stronę między nakryte, stojące obecnie w cieniu stoliki.
— Pani odstawi na moment tę tacę, pani Izo — powiedział do niej stanowczym półgłosem.
Iza posłusznie odłożyła na stolik tacę z resztą kieliszków. Mimo wysiłku woli dłonie zadrżały jej, a szkło zachwiało się, wydając cichy brzęk.
— Czekałem na panią — oznajmił Krawczyk z nutą wyrzutu w głosie. — Zdaje się, że jest mi pani winna odpowiedź w pewnej ważnej dla mnie sprawie.
— Przepraszam pana — odparła cicho Iza, czując, że ze zdenerwowania zaczyna jej się kręcić w głowie. — Wiem, że powinnam była odezwać się wcześniej, ale…
— Mniejsza o to — przerwał jej nonszalancko. — Specjalnie nie naciskałem na panią, chciałem dać pani czas na spokojną decyzję. Ale oczywiście domyślam się, że albo nadal pani się waha, albo decyzja jest dla mnie negatywna. Gdyby przyjęła pani moją propozycję, już dawno by się pani odezwała… No cóż, w porządku, nie będę nalegał i zostawię pani jeszcze czas do namysłu. A teraz…
— Ale ja już nie potrzebuję więcej czasu — zaprotestowała Iza, uznając, że najlepiej będzie skorzystać z okazji i raz na zawsze zamknąć niewygodny temat. — Zdecydowałam już… tak jak pan wspomniał… że zostanę jednak w _Anabelli_.
— Szczęśliwy pan Michał — uśmiechnął się z lekką kpiną i bez cienia rozczarowania Krawczyk. — Ja jednak pozwolę sobie zaznaczyć, pani Izo, że nie poddaję się tak łatwo, a na pani usługach wyjątkowo mi zależy. Rozumie pani? Wy-jąt-ko-wo — wyskandował, schylając się do niej poufnie. — Dlatego pozostawiam moją propozycję nadal otwartą, porozmawiamy o tym jeszcze w dogodniejszej chwili. A teraz…
— Wybaczy pan, ale ja wolałabym zamknąć już tę kwestię — rzuciła odważnie Iza. — I jeśli…
— Nie teraz — przerwał jej ze zniecierpliwieniem. — Nie teraz, pani Izo. Powiedziałem, że jeszcze o tym porozmawiamy w dogodniejszej chwili. Na razie proszę o zabranie z powrotem tego szampana — ruchem głowy wskazał na leżącą na stole tacę Izy, którą ta natychmiast posłusznie podniosła, starając się opanować drżenie dłoni — i przejście ze mną na tamtą stronę — teraz wskazał dalszą część sali, gdzie wśród stojących w kilkuosobowych grupkach gości uwijały się już inne kelnerki.
Uprzejmym gestem dłoni dał jej znak, by przeszła z tacą przed nim.
— Proszę na prawo — instruował ją, idąc tuż za nią. — Wybaczy pani, że zaburzam pani ustalony rytm pracy, ale zależy mi szczególnie na pani obecności… Pani wspomniała chyba, że zna pana mecenasa Lewickiego, czyż nie? — rzucił mimochodem.
— Tak… znam — skinęła głową Iza, dopiero teraz przypominając sobie, że na koktajlu miał być przecież Pablo z Lodzią.
Informacja ta umknęła jej dziś zupełnie w ferworze pełnych stresu przygotowań do imprezy, teraz jednak, uprzedzona przez Krawczyka, natychmiast wychwyciła w tłumie ogromny, elegancki kok Lodzi ubranej w błękitną sukienkę koktajlową, która idealnie podkreślała świetlisty kolor jej oczu. Lśniły one z daleka, wyróżniając ją z tłumu na tyle, że dopiero zauważywszy ją, Iza zorientowała się, że stojący obok niej mężczyzna, ubrany jak wszyscy w ciemny garnitur, to był nikt inny jak Pablo. Choć podobnie jak na urodzinach dobrze dobrana krojem sukienka nieźle maskowała ciążowy brzuch dziewczyny, był on jednak zdecydowanie większy niż miesiąc temu i tym razem, jako że był to już początek siódmego miesiąca, nie dało się nie zauważyć jej stanu. Oboje z Pablem stali w towarzystwie kilku innych osób, wymieniając z nimi grzeczności.
— Poproszę panią z tym szampanem do państwa Lewickich — mówił ściszonym, nieco nerwowym głosem Krawczyk, schylając się teraz do Izy tak mocno, że za uchem poczuła jego ciepły oddech. — Chciałbym skorzystać z pani bliskiej znajomości z panią mecenasową, aby przejść z obojgiem państwa na tryb mniej formalny… Hmm… wydaje mi się to właściwe również z racji znajomości i… bodaj przyjaźni… pana Michała z panem mecenasem. Etykieta wymaga… rozumie pani… proszę tędy, uwaga… niech pani nie zaczepi o ten stolik. Dobry wieczór — uśmiechnął się uprzejmie do jakiejś mijanej pary. — Miło mi państwa widzieć… Proszę tędy, pani Izo.
„O co mu chodzi?” — myślała zdezorientowana Iza, posłusznie stosując się do jego wskazówek. — „Bredzi jak potłuczony. Jaka znowu etykieta? Pablo jest tu przecież jednym z najmniej ważnych gości… Co on kombinuje? I nie przyjął do wiadomości mojej odmowy… nie rozumiem go kompletnie… Kurczę, coś mi się wydaje, że to jest jednak jakiś niezły psychol!”
Myśl ta zaniepokoiła ją i sprawiła, że po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Wszelka bliższa relacja z potencjalnym wariatem nie należała wszak do najbezpieczniejszych… Teraz była już stuprocentowo pewna, że jej odmowa pracy u niego była ze wszech miar słuszną decyzją, a jej miejsce, choćby nie wiadomo jak namawiał ją do zmiany zdania, było tutaj — w _Anabelli_.
Krawczyk tymczasem kierował ją prosto ku miejscu, gdzie stał Pablo z żoną. Czując tuż za sobą jego niespokojny oddech, Iza przyspieszyła odrobinę kroku, żeby zwiększyć dystans, jego dziwne zachowanie wprawiało ją bowiem w dyskomfort, ten zaś powodował mimowolne drżenie dłoni, którego przy noszeniu tacy z szampanem za wszelką cenę starała się unikać. Podeszli do rozmawiającej grupki.
— Ach, pan mecenas! — zagadnął swobodnym tonem Krawczyk, jakby dopiero teraz zauważył Pabla, który na te słowa odwrócił się w jego stronę, uśmiechnął się i uścisnął jego wyciągniętą do powitania rękę. — Miło mi pana widzieć, panie Pawle.
Lodzia również odwróciła się i spojrzała na nich, a na widok Izy jej oczy natychmiast rozpromieniły się jak gwiazdy. Obydwie wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.
— Dobry wieczór, panie Sebastianie — skłonił się uprzejmie Pablo. — Cała przyjemność po mojej stronie. Zna pan już chyba moją żonę, prawda?
— Zdaje się, że mieliśmy tylko przelotną okazję się zobaczyć — odparł Krawczyk, ujmując z ukłonem dłoń Lodzi i z namaszczeniem podnosząc ją do ust. — Pan Michał przedstawił mi panią, jednak jak dotąd nie miałem przyjemności dłużej z panią porozmawiać. Przypomnę się zatem pani… Sebastian Krawczyk.
— Leokadia Lewicka — uśmiechnęła się grzecznie Lodzia, dygając przed nim wdzięcznie jak dobrze wychowana pensjonarka.
Pablo patrzył na nią oczami promieniejącymi dumą i czułością.
— Pozwolą państwo lampkę szampana do toastu — podjął Krawczyk, spoglądając znacząco na Izę. — Pani Izo, bardzo dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa oraz za szampana… Panie mecenasie?
— Tak, dziękuję — skinął głową Pablo, biorąc z tacy jeden kieliszek i mrugając przy tym wesoło do Izy. — Widzę, że ma pan równie dobry gust co mój przyjaciel i do roznoszenia szampana wybrał pan sobie najsympatyczniejszą kelnerkę w tym lokalu. _Notabene_ naszą bardzo dobrą znajomą.
— Jak dla mnie Izunia to nie znajoma, tylko przyjaciółka — sprostowała Lodzia, kładąc dłoń na ramieniu Izy i gładząc ją przyjaźnie.
— Wybacz, kochanie — uśmiechnął się Pablo. — Użyłem niewłaściwego eufemizmu.
— Jestem doprawdy zachwycony! — podchwycił Krawczyk, a w jego głosie zabrzmiał szczery entuzjazm. — Pani Iza to w istocie osoba, do której od początku mam szczególną słabość… I jak widzę, nie jestem w tym osamotniony. To mi bardzo pochlebia, pani Leokadio. Proszę… może pani również napije się szampana?
— Nie, dziękuję panu, ja nie piję — odpowiedziała grzecznie Lodzia. — Nie lubię alkoholu.
— A nawet gdyby lubiła, w obecnym stanie nie może — doprecyzował Pablo, z nieskrywaną dumą wskazując na jej zarysowany pod sukienką brzuch. — Mogłoby to zaszkodzić naszemu nienarodzonemu synowi.
— Tak, rozumiem — odparł chłodniejszym tonem Krawczyk, przez którego twarz przebiegł teraz lekki cień. — Gratuluję państwu.
— Dziękujemy — ukłonił się znów uprzejmie Pablo.
— Tak czy inaczej cieszę się, że wybrałem właściwie — ciągnął Krawczyk, spoglądając na stojącą obok niego w milczeniu Izę. — A skoro pani Iza jest pani przyjaciółką, pani Leokadio — przy wymawianiu imienia Lodzi jego głos nabrał miękkiej, przyjemnej modulacji — to moim obowiązkiem jest potraktować ją nie jako kelnerkę, ale jako przyjaciółkę.
Odwrócił się i ruchem ręki przywołał przechodzącą akurat obok Klaudię, która posłusznie podeszła i spojrzała na niego pytająco.
— Proszę zabrać tego szampana — polecił jej stanowczo, wskazując na trzymaną przez Izę tacę z kilkoma niewykorzystanymi kieliszkami alkoholu. — Nie będzie nam już potrzebny.
Zdziwiona Klaudia posłusznie przejęła tacę z rąk Izy, odruchowo podkładając pod nią własną, już pustą. Spojrzała przy tym na koleżankę, jakby pytając, o co chodzi, na co Iza odpowiedziała jej miną wyrażającą mieszaninę zdezorientowania i bezradności.
— Dziękuję pani — rzucił uprzejmie Krawczyk, sugerując Klaudii, że ma już odejść, po czym odwrócił się do Izy, sięgnął po jej dłoń i ku jej zaskoczeniu ucałował ją podobnie jak wcześniej dłoń Lodzi. — Pozwoli pani, pani Izo… ach, wybaczy pani! Nie zapytałem, czy pani również nie napiłaby się szampana. Zaraz zatrzymamy koleżankę… — obejrzał się za odchodzącą Klaudią.
— Nie, dziękuję — przerwała mu szybko Iza. — Ja też nie piję alkoholu.
„Psychol, bez dwóch zdań” — pomyślała jednocześnie, na potwierdzenie tej diagnozy przypominając sobie jego dziwne zachowanie sprzed miesiąca w czasie urodzin Lodzi. — „Zdrowo wali mu na czaszkę, to musi być jakaś skomplikowana jednostka chorobowa. Że też wcześniej tego nie zauważyłam… Jeszcze trochę i zacznę się go bać!”
— Iza to taka sama westalka jak moja żona — uśmiechnął się Pablo.
— Westalki są dziś bardzo w cenie — zauważył Krawczyk, obejmując lekko ramieniem Izę, która pod jego dotykiem aż zesztywniała z niepokoju. — Przyzna pan, panie Pawle… po uroku pańskiej małżonki wnoszę, że zna się pan na kobietach, więc jestem ciekaw pańskiego zdania… Westalka to gatunek już dość rzadko spotykany, przynajmniej w swojej stuprocentowej odsłonie.
— W istocie — przyznał Pablo tonem konesera. — Jednak w moim przekonaniu, jeśli ktoś chce potraktować życie poważnie, jest to jedyny gatunek warty uwagi i zaangażowania.
Lodzia zerknęła porozumiewawczo na Izę, z trudem tłumiąc śmiech wobec tej filozoficznej wymiany zdań na temat kobiet. Izie jednak nie było do śmiechu, zastanawiała się bowiem gorączkowo, jak w dyskretny sposób odsunąć się od obejmującego ją ramieniem Krawczyka, nie popełniając przy tym jakiegoś dyskwalifikującego _faux pas_. Na szczęście mężczyzna już w następnej chwili wyprostował się i sam cofnął ramię.
— Cóż, panie mecenasie, cieszę się bardzo, że mogliśmy nawiązać tak miłą pogawędkę — powiedział, kłaniając się uprzejmie Pablowi i Lodzi. — I ufam, że dziś jeszcze będziemy mogli porozmawiać nieco dłużej. Po toaście pozwolę sobie wrócić, by przedstawić państwu moją asystentkę… A co do pani Izy — zwrócił się z uśmiechem do stojącej wciąż w milczeniu dziewczyny — to zobowiążę panią do towarzyszenia mi dziś przez cały wieczór nie tylko jako moja osobista kelnerka, ale również jako państwa dobra znajoma — tu spojrzał na Pabla — i przyjaciółka — tu ukłonił się znowu Lodzi.
Iza pokiwała posłusznie głową, w duchu zmrożona niewdzięczną rolą, jaką jej wyznaczył. Nie miała jednak alternatywy, dla dobra sprawy musiała zgodzić się na każdy kaprys ekscentrycznego milionera… Krawczyk wskazał jej ręką, że ma pójść przed nim, co wykonała bez szemrania, choć miała wrażenie, jakby szła na ścięcie, a brak tacy jako atrybutu kelnerki sprawiał, że czuła jeszcze bardziej niezręcznie.
„Psychol, psychol…” — powtarzała w myślach z niepokojem. — „Ale się wpakowałam… i jak ja się teraz od niego uwolnię?”
Jej niespokojny wzrok błąkał się po sali w poszukiwaniu koleżanek, z którymi mogłaby przynajmniej dla otuchy nawiązać kontakt wzrokowy. Jednak akurat wszystkie albo były daleko, albo wróciły na zaplecze po nowe porcje szampana. I wtedy niespodziewanie napotkała spojrzenie stalowoszarych oczu szefa…
Nadzorujący dyskretnie tok koktajlu Majk ubrany był dziś w podobny ciemny garnitur jak Pablo, co od paru godzin było przedmiotem wesołych żarcików wśród zespołu _Anabelli_, gdyż nawet najdłużej zatrudnieni pracownicy twierdzili, że nigdy wcześniej nie widzieli go jeszcze pod krawatem. Elegancki strój w połączeniu z jego artystycznie rozczochraną czupryną rzeczywiście tworzyły niestandardowy efekt, który wśród nieznających go ludzi budził zainteresowanie, zaś wśród znajomych wywoływał nieopanowane rozbawienie. Choć Izie podobała się ta nietypowa dla niego stylizacja, w duchu musiała przyznać, że i tak najlepiej wyglądał w swojej ukochanej skórzanej kurtce i wytartych jasnoniebieskich dżinsach.
Zauważywszy już z daleka Izę, którą Krawczyk uprzejmymi acz autorytarnymi gestami prowadził na stronę, Majk zwolnił kroku i obserwował ich z zainteresowaniem, a kiedy rozglądająca się niespokojnie po sali dziewczyna przypadkowo zahaczyła o niego wzrokiem i na moment spotkały się ich oczy, przystanął i znieruchomiał pomiędzy rozmawiającymi przy szampanie gośćmi.
— Proszę tędy, pani Izo — powiedział łagodnym, życzliwym tonem Krawczyk, wskazując jej puste przejście między stolikami, dokładnie to samo, w którym rozmawiali wcześniej. — Chciałbym zamienić z panią jeszcze dwa słowa na osobności.
Iza w milczeniu wykonała jego polecenie. Przystanęli w półcieniu między stolikami.
— Dziękuję pani — podjął Krawczyk z satysfakcją na obliczu. — Tak jak wspomniałem, proszę, aby dziś trzymała się pani blisko mnie. Rozumiem, że ma pani swoje obowiązki, z których nie chcę pani samowolnie zwalniać, choć chętnie bym to zrobił…
— Nie mogłabym, jestem bardzo potrzebna w zespole — zapewniła go na wszelki wypadek.
— Tak, wiem — skinął głową, przybliżając się nagle do niej i znów obejmując ją ramieniem, na co dziewczyna aż zadrżała z niepokoju. — Dlatego nie będę stawiał pani w niezręcznej sytuacji. Jednak chcę mieć panią dzisiaj w zasięgu wzroku, mogę pani jeszcze potrzebować. No, pani Izo… — dodał miękko, pochylając się ku niej, aż poczuła zapach jego mocnych, ekskluzywnych perfum. — Nie wypada mi w tak szerokim gronie spoufalać się z kelnerką, zaraz muszę wrócić, żeby wznieść toast… ale proszę czuć się przy mnie wyjątkowo…
— Dziękuję panu — szepnęła drętwo.
Zerknęła przy tym odruchowo w stronę baru, jakby szukając tam ratunku, i od razu napotkała oczy stojącego wciąż w tym samym miejscu szefa, który w lot odczytał niepokój na jej twarzy i natychmiast ruszył przez salę w ich stronę.
— Rozumiem, że jesteśmy umówieni, czy tak? — ciągnął tymczasem Krawczyk, nachylając się do niej tak blisko, że poczuła jego oddech na swoim czole. — Hmm? Pani Izo? Proszę spojrzeć na mnie.
Drżąc cała od coraz bardziej rozkołatanych nerwów, Iza posłusznie podniosła na niego wzrok. Jego przystojna twarz o regularnych męskich rysach w półmroku wydawała się twarzą greckiego herosa, pięknego, idealnego, bez najmniejszej skazy.
„Psychol” — zatłukło jej się w głowie. — „Kompletny psychol…”
— Będzie pani dzisiaj moją osobistą westalką — oznajmił Krawczyk, patrząc jej prosto w oczy, jakby chciał zahipnotyzować ją wzrokiem. — I zobowiązuję panią do milczenia. Rozumiemy się? Proszę nikomu nie powtarzać niczego z naszych rozmów.
— Dobrze, proszę pana — obiecała Iza, próbując delikatnie odsunąć się od niego.
— A gdyby pani…
— Przepraszam, panie Sebastianie — przerwał mu wesoły głos Majka. — Czy bardzo pomieszam panu szyki, jeśli zabiorę stąd moją kelnerkę? Jest nam pilnie potrzebna na zapleczu.
— W porządku, panie Michale — uśmiechnął się Krawczyk, natychmiast odsuwając się od Izy i podnosząc na chwilę do ust trzymany ciągle w dłoni kieliszek z szampanem. — Poprosiłem tylko panią Izę o osobistą obsługę mnie i moich najbliższych gości. To moje sper-so-na-li-zo-wa-ne życzenie — dodał skandującym tonem rozkapryszonego dziecka, którego Iza najbardziej u niego nie lubiła. — Ale na razie może pan ją zabrać, ja i tak muszę iść wygłosić toast — skrzywił się lekko. — Obowiązki mnie wzywają.
— Nas też — odparł chłodno Majk, ujmując Izę pod łokieć i pociągając ją w stronę baru. — Oczywiście pańskie życzenie jest dla nas rozkazem… ale to po toaście.
Po czym, nie patrząc już na Krawczyka, który wrócił do porzuconego wcześniej towarzystwa, wraz z Izą udał się na zaplecze.
— No dobra, a teraz mów, czego od ciebie chciał ten zboczeniec — rzucił z niezadowoleniem Majk, kiedy Iza ochłonęła nieco po stresującej rozmowie z Krawczykiem.
Stojąca obok Basia również patrzyła na nią wyczekująco.
— Uparł się, żebym była dzisiaj jego osobistą kelnerką — odparła z westchnieniem Iza. — Przepraszam, zdenerwowałam się… To jest jakiś psychopata! Pięć minut rozmowy z nim i czuję się, jakby mi wyprał mózg.
— Osobistą kelnerką — powtórzył powoli Majk, krzyżując ręce na piersiach. — A to ciekawe… Wymyślił sobie frajer.
— Szefie, w tym akurat nie ma nic dziwnego — odezwała się ostrożnie Basia. — To się zaczęło już po tamtym nieszczęsnym tiramisu. Nie gniewaj się, że to mówię, Iza, ale tak było, sama wiesz… Wcześniej nie mówiłyśmy tego szefowi, bo nie było powodu, ale teraz powiem… To nie pierwszy raz, kiedy on tak faworyzuje Izę. A dzisiaj też… wysłałam ją do niego z tym szampanem, bo on mi to wyraźnie nakazał przed koktajlem. Chciał, żeby podawała mu go Iza i nikt inny.
— Jeszcze lepiej — szepnęła Iza, opierając się o ścianę korytarza zaplecza.
Majk przyglądał jej się z uwagą.
— Przystawiał się do ciebie? — zapytał po chwili poważnym tonem.
— Nie — pokręciła głową Iza. — Chyba nie…
— Co znaczy „chyba”?
— To, że to nie o to chodziło — odparła niepewnie Iza, nie wiedząc, jak ująć swoją nie do końca sprecyzowaną myśl. — On jest po prostu jakiś dziwny… Nie umiem tego wytłumaczyć, ale ostatnio zachowuje się od czapy, niby z wierzchu normalnie, a jednak… No nie wiem — westchnęła z rezygnacją. — To się bardziej czuje, niż rozumie. Tak czy inaczej ja już zaczynam się go bać.
— Ale skoro zażyczył sobie, żebyś dzisiaj go obsługiwała, to przykro mi, ale musisz jakoś wytrzymać — oznajmiła jej ponuro Basia. — Nie możemy pozwolić sobie na to, żeby zdenerwować inwestora niesubordynacją pracownika.
— Bzdura! — prychnął Majk, opuszczając skrzyżowane ramiona. — Nie będziemy przejmować się frajerem… Ja ją zwolnię z tego obowiązku, biorę to na siebie.
— Nie, szefie — zaprotestowała natychmiast Iza. — Dziękuję za troskę i pomoc, ale dam radę, bez przesady. To przecież nic takiego. Po prostu… zaskoczył mnie tym w pierwszej chwili i nie wiedziałam, jak się zachować. Zdenerwowałam się trochę… Ale teraz już przygotuję się mentalnie i będzie dobrze. To była tylko taka mała chwila słabości.
— Okej — mruknął nieprzekonany Majk. — Skoro tak, to nie będziemy już dzisiaj robić afery, ale zapamiętam to sobie… Basiu, a ty na drugi raz melduj mi takie rzeczy, zanim wykonasz jakiekolwiek jego polecenia za moimi plecami — dodał surowo, zwracając się do Basi.
— Tak jest, szefie — odparła Basia. — Przepraszam, gdybym wiedziała, że to takie ważne…
— To ja przepraszam — westchnęła Iza. — Niepotrzebnie zrobiłam zamieszanie. Dajcie mi jeszcze pięć minut na ochłonięcie i po toaście wracam na salę.
Otrzymawszy pozwolenie odosobnienia się w pustej obecnie służbówce kelnerek, usiadła na jednym z krzeseł i ukryła twarz w dłoniach. Choć od rana podskórnie obawiała się konfrontacji z Krawczykiem, nie spodziewała się dziś aż takich emocji, a jedyne, czego po raz kolejny mogła sobie pogratulować, to podjęta już wcześniej decyzja o odrzuceniu jego propozycji pracy.
„Choćby zaszantażował mnie urwaniem głowy, nie pójdę do niego pracować” — myślała z buntem w duszy. — „Mało mnie obchodzi, że on nadal uważa swoją propozycję za otwartą. Jego problem, dla mnie rzecz jest definitywnie zamknięta! Nie i już. Pracować u niego w domu! Wykończyłabym się psychicznie po dwóch miesiącach… Nie to co tutaj, w _Anabelli_. Tu jest mój drugi dom! Jak mogłam w ogóle pomyśleć o tym, żeby stąd odejść?”
Pełna troski reakcja Majka, który w jej spojrzeniu natychmiast wyczytał prośbę o ratunek i w kilka chwil wybawił ją z opresji, po raz kolejny napełniła jej serce głęboką wdzięcznością i tym specyficznym rodzajem szacunku, jaki w podwładnych wywołuje dobry przełożony. Z kolei Krawczyk wzbudził w niej tym większą niechęć i odrazę, tym bardziej że w jego dziwnym zachowaniu instynktownie odczytywała jakiś fałsz, którego źródła i celu nie potrafiła odkryć, ale który tego wieczoru zraził ją do niego jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie było to raczej to, o co pytał ją Majk, nie wyczuła bowiem w postawie Krawczyka żadnych tego typu podtekstów, jednak to bynajmniej jej nie uspokajało. Przeciwnie, aluzje damsko-męskie byłyby czymś w miarę zrozumiałym, pozwalałyby jakoś wytłumaczyć jego absurdalne zachowanie… Tymczasem właśnie ta ich niewytłumaczalność była z gruntu podejrzana i niepokojąca.
Najgorsze było to, że perspektywa zerwania kontaktu z Krawczykiem przynajmniej na razie nie wchodziła w grę. Iza nie chciała mówić ani szefowi, ani reszcie zespołu o propozycji, którą ponad miesiąc wcześniej złożył jej milioner i z której nadal się nie wycofał, jednak już teraz czuła, że sprawa nie była jeszcze zakończona i że nie powinna liczyć na to, iż szybko pozbędzie się z głowy tego balastu. Świadomość ta przytłoczyła ją i w znaczący sposób przyćmiła szczęście, jakie nosiła w sercu od wczorajszego smsa od Michała…
Od Michała… od jej Misia… Nie, stop! Gdy tylko myśl o nim błysnęła jej w głowie, Iza siłą woli odsunęła ją od siebie, uznając, że teraz nie wolno jej się rozpraszać, lecz musi w całości skupić się na pracy i z godnością dotrwać do końca koktajlu.
„Trudno, jakoś wytrzymam” — pomyślała stanowczo, podnosząc się z krzesła, żeby wrócić na salę. — „Nie sądziłam, że zostanę osobistą kelnerką milionera-psychopaty, ale cóż… życie jest nieprzewidywalne!”
Kolejna godzina koktajlu upłynęła nad wyraz spokojnie. Co prawda pracy było co niemiara, gdyż wszystkie kelnerki, wspomagane tym razem nawet przez Antka i samego szefa, biegały z tacami pełnymi przekąsek, roznosząc je pomiędzy rozmawiających na stojąco gości, jednak było to rutynowe zadanie, którego wykonanie szło zgodnie z planem i nie przysparzało nikomu nieprzewidzianych kłopotów.
Zgodnie z życzeniem Krawczyka i z instrukcjami wydanymi reszcie kelnerek przez Basię, obsługą milionera oraz jego najbliższego otoczenia zajmowała się wyłącznie Iza. Ten przyjmował to z wyczuwalną satysfakcją, choć teraz już nie spoufalał się z nią w żaden sposób, a jedynie nawiązywał z nią chwilami wymowny kontakt wzrokowy. Na rozmowę z nią na szczęście nie miał czasu, gdyż jako gospodarz imprezy, wraz ze swoją piękną blondynką o imieniu Ewelina, krążył obecnie od grupki do grupki, zaznajamiając ze sobą różne osoby i już nie tylko zamieniając z nimi grzeczności, ale również, jak zauważyła Iza, prowadząc krótkie dyskusje w trybie biznesowym.
Chcąc nie chcąc dziewczyna słyszała fragmenty jego rozmów z ludźmi o wyglądzie i zachowaniu decydentów, a rozpoznawszy wśród gości twarz samego prezydenta miasta, coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę z faktu, że _Anabella_ gościła dziś istną śmietankę biznesowo-politycznych sfer Lublina i regionu. Jednocześnie, choć teraz już szczerze nie znosiła Krawczyka i coraz bardziej działał jej on na nerwy, nie mogła mimo woli nie podziwiać jego obycia, elokwencji i umiejętności zastosowania w praktyce zasad _savoir-vivre_’u, które obecnie roztaczał w pełnej krasie, brylując w wykwintnym towarzystwie.
„Teraz przynajmniej zachowuje się z klasą” — pomyślała nie bez zdziwienia, kiedy, częstując kolejną grupkę porcją gorących przekąsek, przysłuchiwała się jego rozmowie z jakimś politykiem. — „Wychodzi na to, że tylko czasami mu odwala… Ale to chyba jeszcze gorzej, bo przez to jest nieobliczalny.”
Mimochodem przyglądała się też jego towarzyszce, która, jak szybko wychwyciła po sposobie, w jaki ją przedstawiał, nie była wcale jego życiową partnerką, a jedynie asystentką biznesową. Ewelina doskonale znała się na wszystkim, o czym rozmawiał ze swoimi gośćmi Krawczyk, niejednokrotnie wręcz służyła mu jakąś precyzyjną informacją na temat współpracy z kontrahentami, nazwą tej czy innej firmy lub szczegółami dotyczącymi zaplanowanych w niedalekiej przyszłości spotkań biznesowych. Ubrana w swój skromny strój kelnerki Iza czuła się przy niej jak prowincjonalna szara myszka przy strojnej królowej, a choć dobrze jej było w tej roli, mimo wszystko przepaść, jaka dzieliła ją od tej eleganckiej, dystyngowanej kobiety, rzucała jej się w oczy z pełną wyrazistością.
— Wszystko w porządku, Iza? — zapytała ją w przelocie Basia, kiedy mijały się z tacami przy wejściu na zaplecze. — Uspokoił się trochę nasz mistrz?
— Już jest dobrze, Basiu, dziękuję — uśmiechnęła się Iza. — Wszystko pod kontrolą.
— Super, powiem szefowi, bo pytał o to. No, trzymaj się — mrugnęła do niej. — Jeszcze tylko niecała godzinka.
Rzeczywiście, biorąc pod uwagę kolejność wnoszenia na salę przygotowanych w kuchni przekąsek, koktajl powoli zbliżał się do końca. Jak dotąd obsługa imprezy przebiegała bez zarzutu, w związku z czym na twarzach zespołu _Anabelli_ coraz wyraźniej odbijała się satysfakcja, która jednak nadal musiała ustępować miejsca pełnemu skupieniu.
Kiedy czyniący swój grzecznościowy obchód po kolejnych grupkach gości Krawczyk przeniósł się na drugą stronę sali, gdzie rozmawiało w dość luźnym stylu kilka kolejnych kręgów zaproszonych, towarzysząca mu konsekwentnie w tle Iza wyczuła w jego zachowaniu tę samą nerwowość i rozkojarzenie, którą zademonstrował na początku koktajlu. Wśród stojących w tej części sali osób znajdował się również Pablo, zajęty rozmową z nowo poznanymi gośćmi. Towarzysząca mu Lodzia, jak zauważyła wrażliwa na wszelkie szczegóły Iza, była już wyraźnie zmęczona staniem na wysokich obcasach, jednak dzielnie znosiła trudy swojej roli, uśmiechając się grzecznie do przedstawianych jej osób i odpowiadając na ich pytania.
Iza czekała z niecierpliwością, kiedy Krawczyk podejdzie do ich grupki, miała bowiem zamiar po cichu zaproponować Lodzi przejście z nią dyskretnie na zaplecze i choć kilka minut odpoczynku w wygodnym fotelu stojącym w służbówce kelnerek, jednak, jak na złość i zaburzając naturalnie narzucającą się kolejność, Krawczyk zdawał się celowo omijać ten jeden krąg gości, zatrzymując się przy innych, stojących dużo dalej. Dopiero kiedy wymienił grzeczności ze wszystkimi dookoła, dziwnie nerwowym krokiem ruszył w tamtą stronę, po raz pierwszy od godziny zwracając się bezpośrednio do kelnerki, która tym razem niosła na tacy słodkie deserowe przekąski.
— Pani Izo, proszę przede mną — rzucił z naciskiem. — Tędy, tędy… Ewelinko, przepuść panią z łaski swojej — zdyscyplinował surowym półgłosem swoją asystentkę, która posłusznie usunęła się na bok i znalazła się za jego plecami.
„Znowu zaczyna świrować” — pomyślała z niepokojem Iza, skrupulatnie wykonując jego polecenia. — „Nawrót schizy, nawet jednej godziny nie wytrzymał…”
Dołączywszy do rozmawiającej grupki, witany owacyjnie Krawczyk z dystynkcją podał rękę wszystkim po kolei, przedstawił sobie wzajemnie kilka osób, po czym z uprzejmym ukłonem zwrócił się do Pabla.
— Pan pozwoli, panie mecenasie — powiedział, wskazując mu ruchem ręki, by odeszli nieco na stronę. — Chciałbym przedstawić panu moją asystentkę. Pani Ewelina Tarnicka, moja prawa ręka do wszelkich spraw zawodowych. Ewelinko — zwrócił się z naciskiem do swej towarzyszki. — Poznaj pana mecenasa Pawła Lewickiego, o którym już ci wspominałem.
— Miło mi — odparł uprzejmie Pablo, ściskając lekko dłoń Eweliny.
Oboje wymienili konwencjonalne uśmiechy. Trzymająca się przez cały czas boku męża Lodzia ucieszyła się i ożywiła na widok Izy, a następnie, korzystając z trwającej prezentacji, skinęła do niej porozumiewawczo ręką i nachyliła się do jej ucha.
— Izunia, nie wiesz, kiedy to się kończy? — zapytała szeptem.
— Według planu jeszcze jakieś pół godziny — odszepnęła jej Iza. — Pewnie nogi już cię bolą, prawda? Właśnie pomyślałam sobie, że…
— A to jest małżonka pana mecenasa, pani Leokadia — podjął Krawczyk, wskazując Ewelinie Lodzię, która natychmiast z czarującym uśmiechem i konwencjonalną formułką grzecznościową podała jej rękę.
„Obie piękne blondynki” — pomyślała Iza, mimowolnie porównując obydwie kobiety. — „A jednak ta harpia nie umywa się do Lodzi, ma twarz jak lalka Barbie…”
W istocie, porównanie posągowej, idealnie podkreślonej fachowym makijażem urody asystentki Krawczyka oraz świeżej, eterycznej i dziewczęco zwiewnej urody Lodzi wychodziło zdecydowanie na korzyść tej ostatniej. Iza zwróciła w szczególności uwagę na oczy obu pań — u Lodzi lśniące wewnętrznym blaskiem cichego szczęścia, u Eweliny zimne i zgaszone, doskonale obojętne, bez emocji.
— Rozmawialiśmy już z Eweliną o współpracy z kancelarią pana mecenasa Wysockiego — ciągnął Krawczyk, zwracając się do Pabla. — Uznałem, że jako jego reprezentant powinien pan poznać dziś kilka osób, które byłyby zainteresowane nawiązaniem szerszych kontaktów, i poprosiłem moją asystentkę o dokonanie tej prezentacji. To ona zazwyczaj z nimi rozmawia, więc mają najlepsze, bezpośrednie relacje, w których ja, przyznaję to ze wstydem, czasami nieco się gubię… Zechcesz towarzyszyć panu mecenasowi, Ewelinko — zwrócił się do kobiety, która z uśmiechem skinęła głową.
— Oczywiście — odparł Pablo, zerkając z lekkim niepokojem na Lodzię. — To dla mnie zaszczyt, panie Sebastianie. Nie chciałbym jednak męczyć dłużej mojej żony, jest już dość mocno sfatygowana…
— Ależ skąd, nic mi nie jest, kochanie — zapewniła go natychmiast Lodzia, czułym gestem kładąc mu dłoń na przedramieniu. — Mam jeszcze bardzo dużo sił, pójdę z tobą wszędzie, gdzie trzeba.
— Proszę się tym nie martwić, panie Pawle — podchwycił skwapliwie Krawczyk, z tak usatysfakcjonowaną miną, jakby tylko na to czekał. — W istocie nie powinniśmy męczyć pani… Dlatego zostanę tu z nią na ten czas i dotrzymam jej towarzystwa. A najlepiej przejdziemy do stolika i spocznie pani sobie na jakimś krześle — dodał, podając ramię Lodzi i wskazując jej stojące w półmroku pod ścianą puste, nieużywane dziś stoliki. — Rzeczywiście należy się już pani odpoczynek.
— Dziękuję panu — skinął głową Pablo, uśmiechając się do żony, która patrzyła na niego niepewnie, jakby czekając na jego decyzję. — To dobry pomysł, Lea, idź z panem do stolika i usiądź sobie, przecież widzę po buziaku, że jesteś już mocno zmęczona. No, kochanie… zrób to dla mnie — dodał poważnie. — Wiesz, ze twoje zdrowie jest dla mnie najważniejsze. A ja pójdę z panią sam — tu skłonił uprzejmie głowę w stronę Eweliny. — Załatwię te swoje nudne sprawy i szybko do ciebie wrócę, mój skarbie.
— Dobrze, Pawełku — zgodziła się Lodzia, teraz już bez wahania przyjmując ramię podane jej przez Krawczyka. — Bardzo panu dziękuję — uśmiechnęła się do niego. — Rzeczywiście już trochę nogi mnie bolą…
— Poproszę więc pana ze mną, panie mecenasie — powiedziała do Pabla Ewelina. — Na początek przedstawię panu naszego stałego współpracownika z Zamościa, który…
Jej głos, oddalając się, zanikł w ogólnym szmerze panującym na sali. Iza popatrzyła za nimi, po czym, pomna swych obowiązków, ruszyła w przeciwną stronę za Krawczykiem, który w międzyczasie zaprowadził Lodzię do jednego ze stolików i uprzejmie podstawił jej krzesło.
— Pani Izo — zwrócił się do podchodzącej do nich z tacą dziewczyny. — Co pani tam ma do zaoferowania? Proszę bardzo, pani Leokadio, mamy tu wspaniały wybór cias-te-czek…
Iza wzdrygnęła się mimowolnie, gdyż sposób, w jaki wymówił ostatnie słowo, natychmiast skojarzył jej się z pamiętnym tiramisu. Musiała jednak docenić przytomność i dobry ton, jakim wykazał się Krawczyk, proponując zmęczonej kobiecie w zaawansowanej ciąży odpoczynek w pozycji siedzącej pomimo konwencji koktajlu, który z założenia od początku do końca odbywał się na stojąco.
— Dziękuję panu, ale nie jem teraz słodyczy — pokręciła głową Lodzia z przepraszającym uśmiechem, łagodnym gestem przyszłej matki kładąc sobie dłoń na brzuchu.
— Rozumiem — skinął głową Krawczyk, przysuwając sobie krzesło i siadając obok niej. — Pozwoli pani, że również usiądę. Zaburzymy tym trochę konwencję koktajlu, ale są względy, które muszą ustąpić wszelkiej etykiecie…
— Ależ proszę nie robić sobie kłopotu! — wystraszyła się natychmiast Lodzia. — Posiedzę tu sobie sama, a pan niech wraca do gości, jest pan przecież gospodarzem…
— Nigdy! — mruknął pod nosem Krawczyk, a jego oczy błysnęły w półmroku jakimś dziwnym blaskiem. — Zostanę z panią, obiecałem przecież panu Pawłowi — dodał z uspokajającym uśmiechem, po czym zwrócił się do Izy. — Pani Izo, za słodycze dziękujemy, ale może w takim razie przyniosłaby nam pani coś do picia? Pani Leokadio?
— A tak, chętnie napiłabym się odrobinę wody — przyznała Lodzia. — Jakbyś mogła mi przynieść pół szklanki niegazowanej, Izunia… takiej bez niczego.
— Oczywiście, zaraz przyniosę — uśmiechnęła się Iza i spojrzała na Krawczyka. — A dla pana?
— Ja na razie dziękuję — pokręcił głową. — Natomiast później jeszcze zostanę i wtedy owszem… poproszę panią o _caffè macchiato_ z ciasteczkiem. Mam do uregulowania jedną sprawę z panem Michałem.
— Tak jest — szepnęła Iza, zmrożona myślą, że jej dzisiejsze tortury psychiczne nie zakończą się z chwilą zamknięcia koktajlu. — Jak pan sobie życzy. Już idę po wodę, Lodziu.
— Dziękuję — uśmiechnęła się Lodzia.
„Dziwny jest” — myślała Iza, kiedy po dwóch minutach, zostawiwszy tacę z ciastkami Klaudii, wracała ze szklanką niegazowanej wody mineralnej dla Lodzi. — „Raz zachowuje się normalnie, a zaraz potem dostaje napadu schizy. Jakieś fochy stroi, humory zmienia… Teraz olał wszystkich swoich VIP-ów, Pabla puścił w obchód z Eweliną, a sam siedzi sobie w kącie z Lodzią i zamawia _macchiato_ z godzinnym wyprzedzeniem. Trzeba uważać, nie wiadomo, co jeszcze mu odwali…”
O ile już dawno zauważyła niewytłumaczalne zmiany nastrojów Krawczyka, bez większego namysłu przypisując je jego ekscentryzmowi i rozkapryszeniu milionera, o tyle dzisiejszy wieczór wzbudził w niej podejrzenie, że cierpi on na jakąś chorobę psychiczną, być może nawet niezdiagnozowaną. Pomyślała, że takich dyskretnych przypadłości niewątpliwie nie brakuje wśród ludzi z jego sfery, wystawionych bez przerwy na stres i konieczność podejmowania brzemiennych w skutki decyzji polityczno-finansowych. Mogłaby nawet współczuć mu z tego powodu, jednak fakt, że z jakiegoś powodu uczepił się jej osoby, a także nieuchwytny umysłem fałsz, jaki w nim wyczuwała, sprawiały, że myślała o nim już nie jak o kliencie _Anabelli_ lecz jak o niebezpiecznym przeciwniku, przed którym należało na każdym kroku mieć się na baczności.
Wróciwszy z wodą, zauważyła, że rozmawiająca z Krawczykiem Lodzia wygląda na jeszcze bardziej zmęczoną niż wcześniej, a do tego jej gesty zdradzają niepokój i spięcie. Na widok Izy dziewczyna jednak od razu rozluźniła się i z wdzięcznością przyjęła od niej szklankę z wodą.
— Zostań z nami, Iza — zaproponowała z uśmiechem. — Chyba nie masz teraz za dużo obowiązków, nikt już nie ma miejsca na te słodkie ciastka i kremy…
— Wybaczy pani — zaprotestował Krawczyk, patrząc stanowczo na Izę. — Namyśliłem się i jednak dochodzę do wniosku, że ja też chętnie napiłbym się wody. Tyle że dla mnie poproszę mocno gazowaną.
— Dobrze, proszę pana — odparła służbowym tonem Iza, widząc w tym niekonsekwentnym zachowaniu kolejny dowód na jego psychiczne niezrównoważenie. — Czy życzy pan sobie do tego cytrynę?
— Nie, dziękuję — pokręcił głową Krawczyk, pochylając się znów w stronę Lodzi. — A więc, tak jak już wspomniałem, pani Leokadio, w pewnych wyjątkowych okolicznościach etykieta nie stanowi dla mnie priorytetu…
Iza z westchnieniem ruszyła do baru po wodę.
— Co ty tak po jednej bierzesz? — zdziwiła się Wiktoria, stawiając na jej prośbę na tacy szklaną buteleczkę wody gazowanej i czystą szklankę. — To dla Krawczyka?
— Aha — skinęła ponuro głową Iza. — Gania mnie w tę i z powrotem, a potem jeszcze będzie chciał _macchiato_ z tym swoim zakichanym ciasteczkiem. Mówię ci, Wika, jak ja mam go już dość na dzisiaj…
— Spokojnie, już powoli kończymy — pocieszyła ją Wiktoria, uśmiechając się z mimowolnym rozbawieniem na wieść o tym, że nawet dziś Krawczyk nie obędzie się bez swojej kawy i tiramisu. — W kuchni dziewczyny już skończyły wydawanie, jak puste naczynia wrócą z sali, to właściwie będzie po imprezie.
— Bogu dzięki — mruknęła Iza, unosząc tacę z wodą.
Na sali rzeczywiście panowało już rosnące poruszenie, bowiem goście powoli zaczynali się żegnać i zbierać do wyjścia. Zmuszało to Krawczyka, który ledwie zdążył upić kilka łyków wody, do ponownego podjęcia obowiązków gospodarza. Tymczasem wrócił do nich Pablo, który, wymieniwszy się grzecznościami i wizytówkami z przedstawionymi mu ludźmi, odprowadził Krawczykowi Ewelinę, sam zaś z uśmiechem podał ramię swojej żonie. Iza zauważyła, że Lodzia powitała go z wyraźną ulgą i radością, a kiedy po pożegnaniu się z gospodarzem zmierzali w stronę wyjścia, przytuliła mocno głowę do jego ramienia, on zaś objął ją czułym gestem i ucałował w czoło. Pozostali goście również podchodzili do Krawczyka, podając mu ręce na pożegnanie, po czym stopniowo opuszczali salę. Koktajl biznesowy wydawany w _Anabelli_ w ramach umowy z milionerem wreszcie dobiegał końca.
więcej..