Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Anabella - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anabella - ebook

Lato kończy się, zapowiadając nowy początek, do którego okazją mają stać się chrzciny Klary i zaaranżowane w Korytkowie spotkanie z Michałem. To jednak nie dochodzi do skutku i sprawy niewypowiedzianych uczuć wciąż pozostają w męczącym zawieszeniu. Impreza w nowym domu przyjaciół, krótka nocna terapia na zalanej księżycem łące oraz druga wizyta u chorego milionera również nie pozwalają odzyskać równowagi, zwłaszcza gdy wciąż trzeba unikać odpowiedzi na niewygodne pytania płynące z głębi serca.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-392-6
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział sto dwudziesty trzeci

„Bezczelny drań!” — myślała z oburzeniem Iza, zmierzając nerwowym krokiem w stronę łąki za stodołą Kulikowej. — „Jak on śmiał tak do mnie mówić! Sugerować takie rzeczy! No nie wierzę… nie wierzę! A Krawczyk drugi łajdak! Ledwo uciekł grabarzowi spod łopaty, a już od nowa zaczyna swoje intrygi! I co on mu nagadał? Interesy! Ja wam dam wasze interesy… Wszystko powiem Misiowi!”

Ta ostatnia myśl wywołała w niej już tylko rozżalenie i nową falę ciepłych myśli pod adresem Michała. Popołudniowa rozmowa z jego ojcem i z trudem przełknięte upokorzenie pozostawiły w niej tak głęboki niesmak, że niemal fizycznie czuła w ustach gorycz, nie tylko ze względu na siebie, ale i ze względu na niego. Bo czy to, co powiedział między wierszami Krzemiński, nie było dowodem na to, jak niewielką wartość miało dla niego szczęście własnego syna, kiedy w grę wchodziły większe interesy? Podejrzewając ją o jakiś dawny romans z milionerem, co samo w sobie było dla niej policzkiem i byłoby nim również dla Michała, a do tego mówiąc o tym bez żenady jak o okoliczności sprzyjającej interesom, Krzemiński jasno dał znać, że jest gotów przymknąć oko na wszystko to, co dla niej było w życiu najważniejsze, byleby tylko przyniosło mu to finansową korzyść.

„Gdyby miał córkę, bez zastanowienia sprzedałby ją nawet diabłu, byle dostać za to przyzwoitą kasę” — myślała z odrazą, skręcając w trawiastą ścieżkę wiodącą w pola pod lasem. — „A Misia też traktuje instrumentalnie, bo jest mu potrzebny do kontynuowania rodzinnych interesów. Cieszy go mój niby układ z Krawczykiem i spodziewa się wyciągnąć z tego korzyści dla siebie… Boże, co za szuja! I on ma być członkiem mojej rodziny?”

Nerwowym ruchem wyszarpnęła z kieszeni telefon i zerknęła na wyświetlacz. Pulpit powiadomień nadal był pusty. Minęła już dwudziesta pierwsza i słońce zaszło całkowicie, a wieczorne niebo spowiły ciemne chmury. Przyjęcie chrzcielne Klary skończyło się już kilka godzin temu, we trzy z Amelią i Dorotą zdążyły już pozmywać naczynia, wykąpać dziecko i ułożyć je do snu, zaś Robert, wyprawiwszy swoją matkę w podróż powrotną w towarzystwie kuzyna, sam odwiózł do Radzynia Agnieszkę, która po dwóch dniach pobytu w Korytkowie miała zmienić na noc Piotrka pilnującego w szpitalu małego Pepusia.

Choć rozmowa z Krzemińskim zbulwersowała ją do żywego, Iza nie chciała dzielić się swym oburzeniem z nikim innym poza Michałem, dlatego przez cały wieczór starała się zachowywać pogodną twarz, pomagając Amelii w sprzątaniu domu po imprezie i przygotowaniu go do zasłużonego nocnego odpoczynku. Dopiero teraz, uprzedziwszy siostrę, że ma zamiar spotkać się z wracającym z Poznania Michałem i że w związku z tym może wrócić do domu późno, udała się zawczasu na umówione miejsce na łące za stodołą Kulikowej, profilaktycznie zabierając ze sobą ciepły sweter.

Co prawda pierwotnie planowała pójść tam dopiero po otrzymaniu wiadomości od Michała, który na kilkanaście minut przed dojazdem do Korytkowa miał ją o tym poinformować smsem, jednak, mając do przemyślenia sprawę Krzemińskiego i Krawczyka, uznała, że lepiej wyjść wcześniej, by przed spotkaniem przespacerować się jeszcze trochę po świeżym powietrzu dla wyciszenia emocji i ukojenia nerwów. Doszedłszy w okolice zakrzaczonej miedzy, gdzie miesiąc wcześniej nakryła na tajnej randce Zbyszka i Zosię, jeszcze raz sprawdziła telefon, bowiem, jak wynikało z jej obliczeń, Michał powinien być już niedaleko i sms od niego mógł nadejść dosłownie w każdej chwili.

„Sama nie wiem, jakim cudem powstrzymałam się, żeby nie strzelić mu z liścia po pysku” — myślała dalej z irytacją. — „Zbytek dyplomacji, Izabello. Po tym, co zasugerował i wyszczekał mi prosto w twarz, nie powinnam mieć żadnych skrupułów! Boże! Ile razy jeszcze ten człowiek będzie tak mnie wyprowadzał z równowagi? Ha! Odpowiedź jest prosta: tyle, na ile mu pozwolę. Ale nie, mowy nie ma, teraz to już koniec, proszę pana! Za chwilę Misio o wszystkim się dowie i niech się dzieje, co chce. Pewnie będzie z tego niezły dym, ale trudno, ja już nigdy więcej nie dam się tak upokorzyć!”

Jednocześnie, im bardziej była wściekła na Krzemińskiego, tym cieplej myślała o Michale, który był w tej sytuacji tak samo manipulowany jak ona. Wszak jego ojciec sam przyznał, że dotąd nic mu nie powiedział o Krawczyku! Z początku zapewne, dopóki nie było to konieczne, nie chciał wtajemniczać syna w swoje konszachty z milionerem, potem zaś, jako że jego zacieśniająca się relacja z Izą była mu w tych interesach nie na rękę, tym bardziej o niczym nie wspominał, by Michał przypadkiem nie pomieszał mu szyków. Myśli te budziły w niej wyrzuty sumienia za niesprawiedliwe oskarżenia, jakie w czasach szantażu Krawczyka wysuwała w duszy pod adresem Michała, przekonana, że musiał wiedzieć o działaniach ojca i być może nawet brał w nich udział, a ją tylko podle okłamywał. Dziś jasno zrozumiała, jak krzywdzące były to oskarżenia i wstyd jej było za nie, przez co, w świetle własnej winy, postać Michała jawiła jej się w tym czystszych i jaśniejszych barwach.

„Jak ten biedak miał się nie pogubić, jak miał nie nauczyć się kłamać i manipulować, skoro ojciec od dziecka stara się wychować go na takiego samego łajdaka jak on?” — myślała z goryczą. — „Matka tak samo… głupia baba! Choćbym na głowie stanęła, nie jestem w stanie szanować tych ludzi. Bogu dzięki, że Misio sam widzi, jacy są jego rodzice, i odcina się od nich. Nawet nie chce już mieszkać z nimi pod jednym dachem, tylko przeniósł się do hotelu i buduje własny dom. A to znaczy, że jest inny… Wybacz, Misiu, że tak cię krzywdziłam. Naprawię to. Naprawię tak samo, jak ty teraz naprawiasz swoje dawne błędy, i razem zbudujemy własny, lepszy świat. Zaczniemy już zaraz, jak tylko przyjedziesz… może nawet już za kilkanaście minut?”

Znów z niecierpliwością zerknęła na milczący telefon, jakby siłą woli chciała go zmusić do reakcji. Nadal cisza, ale to już przecież długo nie potrwa. Michał przyjedzie już niebawem, za jakiś kwadrans, może pół godziny. Niewykluczone, że — jak to on — zapomni wysłać obiecanego smsa i przyjdzie bezpośrednio tutaj, to też musiała przecież brać pod uwagę. Kto wie, może już jest w Korytkowie, tylko chce się przebrać i odświeżyć po podróży, przygotować się na spotkanie z nią? To też byłoby całkiem zrozumiałe. Tak czy inaczej wystarczy jeszcze tylko trochę poczekać, a cóż to jest tych kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt minut, skoro czekała na niego przez szesnaście długich lat?

Niebawem tu przybędzie. Wyśle smsa albo przyjdzie bez uprzedzenia — nieważne. Jeszcze parę minut i wyłoni się z tej ciemności, a ona podbiegnie do niego i jak kiedyś wtuli się w jego ramiona. Powie mu o wszystkim, co leży jej na sercu, i pozwoli mu na powrót do przeszłości, do tego wszystkiego, co było w niej najpiękniejsze. Razem zaczarują to miejsce, które od dziś stanie się ich magiczną krainą pięknych wspomnień budowanych na nowym fundamencie. Jeszcze tylko odrobinę cierpliwości.

Noc zapadła już całkowicie. Ciemne chmury szczelnie przykrywające niebo ograniczały widoczność do tego stopnia, że, o ile oświetlone zabudowania Korytkowa były stąd w miarę rozpoznawalne, o tyle znajdującej się po przeciwnej stronie ściany lasu nie sposób było dostrzec, zlewała się bowiem w jedno z czarną czeluścią bezksiężycowego nieba. Mijały kolejne minuty, telefon wciąż milczał, a na odsłoniętym polu zaczynał hulać nocny wiatr, którego zimne powiewy kazały Izie ściślej otulić się wełnianym swetrem. Gdzie był Michał? Teoretycznie powinien już być na miejscu. Dlaczego się nie odzywał?

Kiedy wyświetlacz telefonu wskazał godzinę dwudziestą drugą, cieniutka, nieprzyjemna igiełka ukłuła ją w serce. Czy na pewno wszystko było w porządku? Droga z Poznania była wszak długa, a on był zmęczony po całym dniu biznesowych spotkań towarzyskich. Oby tylko nie miał na trasie jakichś komplikacji!

„E, nie” — pomyślała uspokajająco, ruszając wzdłuż miedzy drogą, którą przyszła, by poczekać na niego bliżej wylotu ścieżki za stodołą Kulikowej. — „Po prostu jedzie ostrożnie, tak jak go prosiłam, teraz już jest ciemno, a w Warszawie mógł przecież trafić na wieczorne korki. Spokojnie, zaraz będzie na miejscu. Zresztą pewnie jest głodny po takiej długiej podróży, więc może najpierw będzie chciał coś przegryźć na kolację? Wyobrażam sobie, jak piekielnie musi być zmęczony…”

Ostatnia myśl zasiała w jej sercu wątpliwości. Im dłużej czekała, tym bardziej opadało w jej sercu wzburzenie związane ze sprawą Krawczyka i Romana Krzemińskiego, a podjęte pod wpływem emocji postanowienie opowiedzenia o tym Michałowi, choć wcześniej ją uspokajało, teraz wręcz przeciwnie — zaczęło ją niepokoić. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że Michał nie pozostawi tych informacji bez reakcji i że wystarczy jedno słowo skargi z jej strony, by, znając jego porywczy charakter, zrobił o to ojcu ostrą awanturę. Awanturę, na którą Krzemiński oczywiście w pełni sobie zasłużył, lecz czy na pewno to ona powinna ją prowokować? Zwłaszcza dziś. Zawracać Michałowi głowę i denerwować go, kiedy przyjedzie do niej wyczerpany po ciężkim dniu i długiej podróży?

„Nie jedzie do mnie po to, żeby wysłuchiwać skarg i zażaleń na swojego ojca” — pomyślała z przekąsem. — „Nie o tym mieliśmy dzisiaj rozmawiać, nie takiej atmosfery się spodziewa. To chyba jednak nie ma sensu. Jestem ostatnią osobą, która powinna wkładać kij w mrowisko i jątrzyć, zwłaszcza że to i tak nic nie da. Roman Krzemiński nigdy się nie zmieni, a Krawczyk… to jest dopiero bezczelny psychol! Jak on śmiał sugerować komukolwiek, że jest w bliskiej relacji ze mną! I po co? Gdyby jeszcze miał do tego jakiś powód!”

Znów zawróciła w stronę niewidocznego lasu, jednak po kilkunastu krokach zawahała się i zmieniła zdanie, bowiem jednolita ściana ciemności, jaka rozciągała się przed nią, nie wyglądała zbyt zachęcająco. Gdyby tak zaświecił księżyc… nawet nie tak jasno jak w noc z piątku na sobotę, kiedy rozmawiała z Amelią, ale chociaż trochę… Niestety, dziś księżyca nie było, jak na złość skrył się za gęstymi chmurami, noc była czarna jak atrament, a wzmagające się porywy chłodnego wiatru nie wróżyły dobrze co do jutrzejszej pogody.

Przystanęła zatem na środku ścieżki i zwróciła oczy w stronę zabudowań. Blada łuna światła z okien sąsiadów pozwalała rozeznać miejsce, w którym ścieżka odchodziła od asfaltowej drogi. Za chwilę tamtędy powinien nadejść Michał.

„A może Krawczyk wcale nic takiego nie sugerował?” — przyszło jej nagle na myśl. — „Jest tak ciężko chory, że aż dziwne, żeby trzymały się go takie żarty. Krzemiński pewnie źle go zrozumiał albo złośliwie nadinterpretował… hmm, to by było nawet do niego podobne. Ech, pal go licho! Niech sobie myśli, co chce, co mnie to obchodzi? Nie zależy mi na zdaniu tego człowieka i dopóki nie podburza przeciwko mnie Misia, nie ma sensu się nim przejmować. W sumie to niech sobie wierzy w moje wpływy u Krawczyka, tym lepiej, może dzięki temu mniej będzie się wymądrzał.”

Ta zmiana w myśleniu uspokoiła ją nieco i pozwoliła nabrać dystansu do rozmowy z Krzemińskim, która, choć odczuła ją jako bulwersującą i upokarzającą, obiektywnie przecież zakończyła się pokojowo. Co więcej, ojciec Michała, do cna pozbawiony moralnego szkieletu i myślący tylko o korzyściach finansowych, dzięki tej niechcianej protekcji Krawczyka nabrał względem niej respektu i wręcz zaczął o niej myśleć jak o partnerce w interesach. On, który jeszcze tak niedawno nazywał ją „gówniarą” i odgrażał się, że zniszczy ją i jej rodzinę! W tym świetle jego dzisiejsza wolta była, owszem, żałosna, ale też na swój sposób zabawna, stając się wyrazem typowej w takich przypadkach ironii losu.

„Ale jednak tego Krawczyka nie mogę tak zostawić” — myślała dalej, przemierzając w tę i z powrotem ten sam kilkunastometrowy fragment ścieżki. — „Pomijając jakiekolwiek nieporozumienia czy nadinterpretacje, psychol i tak za dużo sobie pozwala. Co to za poufałość? Bruderszaftu z nim nie piłam, żadnych umów nie podpisywałam, twardo odmówiłam wejścia w jakikolwiek in-te-re-sik” — skrzywiła się. — „A do tego ostatnim razem jasno mu wygarnęłam, co o nim myślę. Nie rozumiem, dlaczego aż tak się mnie czepił. Po tej akcji z Lodzią i Pablem powinien zamilknąć na wieki! Po co tak nalega na spotkanie ze mną? Po co w ogóle rozmawia o mnie z Krzemińskim? Ech, nie mam innego wyjścia, muszę to wyjaśnić… Teraz już widać jak na dłoni, że bez tego nieszczęsnego spotkania niestety się nie obędzie.”

Westchnęła z niechęcią i świadomie odsunęła od siebie tę myśl. Fakt był faktem, ale dziś to nie był czas na snucie nieprzyjemnych wizji spotkania z Krawczykiem. Czekała przecież na Michała, który za chwilę powinien się tu pojawić. Znów wyjęła telefon i aktywowała wyświetlacz. Zero powiadomień. Godzina dwudziesta druga dwadzieścia dwie. Cztery dwójki. Czy to nie zabawne, że spojrzała na godzinę właśnie teraz? Ta symetria liczb wyglądała jak jakiś znak, tajny kod… księżycowy kod… Nie, co za pomysł, księżyca dziś przecież nie było! Jego kod był zresztą przeznaczony tylko dla księżycowych dusz, bo tylko one umieją go odczytać.

W króciutkim ułamku sekundy, jak w błysku światła, mignął w jej pamięci obraz księżyca, który widziała przez wysokie okno podczas balu w Liège. Ów księżyc miał oczy… srebrzysto-szare oczy podobne do oczu Majka…

Ostatnia cyfra na wyświetlaczu mignęła i z dwójki zamieniła się w trójkę. Godzina dwudziesta druga dwadzieścia trzy. Prawie wpół do jedenastej! Czy z Michałem na pewno wszystko było w porządku? Powinien być już w Korytkowie, przecież miał wrócić wieczorem, a nie w środku nocy! Owszem, z miliona różnych powodów mógł zabawić w trasie dłużej, ale przecież wiedział, że ona na niego czeka, więc skoro się spóźniał, dlaczego przynajmniej nie uprzedził jej o tym smsem? A jeśli?…

Znów oczy Majka i kilka słów wyrwanych z historii, którą opowiedział jej tuż po powrocie z gór. _I wtedy zza tego zakrętu wypadła taka wielka ciężarówa_… Serce Izy zabiło mocniej szarpnięte nagłym niepokojem. Co się działo z Michałem? Czy był bezpieczny? Dlaczego się nie odzywał? A jeśli… jeśli coś się stało na drodze?

— Misiu, proszę, odezwij się — szepnęła błagalnie, zwracając się do milczącego, wygaszonego telefonu, którego teraz już ani na chwilę nie wypuszczała z dłoni. — Proszę… jedno słowo… jeden znak życia…

Telefon milczał uparcie. Skąd znała to milczenie? U Michała ono niby nie powinno jej dziwić, przez kilkanaście lat zdążyła już się do niego przyzwyczaić, ale tym razem było przecież inaczej! Tym razem to nie mogło być lekceważenie, wszak zależało mu na spotkaniu z nią, specjalnie dla niej jechał dziś z Poznania… ba, wspominał nawet, że będzie się śpieszył! A jeśli śpieszył się za bardzo? Jeśli wyruszył w trasę zbyt późno i próbował nadrobić czas, rozwijając nadmierną prędkość?

I znów echo słów Majka. _Nie wpadło mi do pustego łba, że zyskując na trasie dwie minuty, można stracić życie_…

— Misiu, proszę…

Silny powiew wiatru całkowicie zagłuszył jej przepełniony niepokojem szept. Mijały kolejne minuty, w trakcie których sprawa Krawczyka zupełnie straciła znaczenie, a o rozmowie z Romanem Krzemińskim Iza praktycznie zapomniała. To było teraz tak odległe, takie nieistotne! Poczuła, że robi jej się zimno. Czy to był chłód nocnego wiatru, czy raczej strachu, który z każdą upływającą sekundą coraz mocniej chwytał ją za gardło?

Otuliła się ściślej swetrem i opuściwszy ścieżkę za stodołą Kulikowej, wyszła na asfaltową drogę, z której w oddali mogła widzieć jasno oświetlony hotel Krzemińskich. Lampy świeciły ciepłą poświatą, lecz o tej porze na przyhotelowym parkigu nie widać było żadnego ruchu. W korytkowskich domach również po kolei wygasały światła, jako że ich mieszkańcy powoli kładli się do snu. Ani śladu Michała. I ani słowa wiadomości od niego, żadnego znaku życia.

Wyświetlacz wskazywał dwudziestą trzecią osiem. Zmarznięta już od chłodnego wiatru, wystraszona teraz nie na żarty Iza z wahaniem otworzyła skrzynkę smsową. Co prawda może nie powinna przeszkadzać mu w trasie, rozkojarzać go wiadomościami, kiedy siedział za kierownicą, ale z drugiej strony jak wytrzymać w takiej niepewności? Zwłaszcza że wyrzuty sumienia stawały się coraz cięższe, coraz bardziej nieznośne — wszak to do niej śpieszył się Michał, ze względu na nią chciał zdążyć na spotkanie dziś, wiedząc, że ona jutro już wyjeżdża z Korytkowa! Jeśli coś mu się stanie w drodze, to będzie w dużym stopniu jej wina! A zatem wysłać mu smsa czy poczekać jeszcze trochę? Może za chwilę już przyjedzie? A jeśli nie? Czekała tu na niego już pełne dwie godziny…

Powoli, bez przekonania, zgrabiałymi od chłodu palcami wybrała kontakt do Michała i wystukała na klawiaturze wiadomość.

_Misiu, wszystko ok? Czekam i martwię się, Iza_.

Jeszcze chwila wahania i decyzja, by nacisnąć _Wyślij_. Poszło. Raport doręczenia i znów cisza. Długa, coraz bardziej złowieszcza, ściskająca za gardło.

„Misiu, błagam, napisz chociaż jedno słowo” — prosiła w myślach, zdjęta już nie tylko strachem o niego, ale wręcz trwogą. — „Jedno małe _ok_, jeden mały znak, że nic się nie stało… że jesteś bezpieczny… że po prostu się spóźnisz… Proszę…”

Znów potwornie silny podmuch zimnego wiatru, który przeszył ją aż do kości. Na policzkach poczuła wilgoć — z gęstych, spiętrzonych chmur nad głową zaczynało mżyć. Jeśli nie chciała się przeziębić, musiała natychmiast wracać do domu. Biegiem rzuciła się do swojej furtki, do ostatniej chwili kontrolując wzrokiem drogę wiodącą do Małowoli, którą powinien nadjechać Michał. Tam jednak wciąż było pusto… pusto aż po horyzont.

W domu panowała niezmącona cisza i ciemność — zmęczona po chrzcinach Klary rodzina poszła już spać, Robert i Amelia mieli bowiem w zwyczaju wstawać wcześnie rano. Dwudziesta trzecia trzydzieści osiem, nadal żadnej wiadomości od Michała. Zziębnięta i zestresowana Iza, nie chcąc hałasować, zrezygnowała z kąpieli i udała się prosto do swego pokoju, gdzie, dygocząc z zimna i niepokoju, przebrała się w piżamę. Następnie wyjęła z szafy ciepły pled, który przydawał się głównie w zimie, i rzuciwszy go na kołdrę, wsunęła się pod nią, gasząc światło i kładąc na poduszce telefon. Skulona w kłębek przymknęła oczy, które i tak nie rozpoznawały niczego w głębokiej ciemności bezksiężycowej nocy. Ciszę przerywał teraz tylko przenikliwy szum wiatru i deszczu za oknem.

Gdzie był Michał? Co się z nim działo? Dlaczego wciąż się nie odzywał? Na pewno nie dotarł na umówione miejsce na ścieżce za stodołą Kulikowej, bo nie znalazłszy jej tam, nie omieszkałby przecież sprawdzić telefonu i odpisać jej na smsa. Teraz już naprawdę się o niego bała. Nakarmiona trwogą wyobraźnia podsuwała jej przed oczy straszne obrazy wypadku drogowego, które starała się wygaszać i usuwać ze świadomości, kiedy tylko zaczynały się w niej pojawiać, lecz które nie dawały się wyeliminować, tłocząc się pod czaszką jak stado czarnych ptaków. A jeśli z jej winy Michałowi stało się coś złego? Jeśli potrzebował pomocy? Jak potworna była ta bezradność!

Pod warstwą kołdry i pledu powoli zaczęło jej się robić cieplej i cieplej, ciało wracało do swej normalnej temperatury, lecz ściśnięte serce i rozkołatane nerwy nie pozwalały jej się wyciszyć i podjąć racjonalnego myślenia. Powracająca jak bumerang opowieść Majka o jego własnym niebezpiecznym zdarzeniu na drodze niepokoiła ją właśnie tym, że wracała jej na pamięć — bo czy to nie był jakiś znak? Zły omen? Czy to, co nie spotkało wówczas Majka, dziś mogło zdarzyć się Michałowi? Obaj zawsze jej się ze sobą kojarzyli, nosili to samo imię… _To jedno, jedyne imię, które kochasz nad wszystko na świecie_ — szepnęło z oddali echo głosu cyganki… Nie, to nie chodziło o cygankę! Ktoś inny wypowiedział to imię, wypowiedział je w samą porę, we właściwej chwili!

_I wtedy usłyszałem ten głos… jego głos… Michał, wolniej!_ Ach, anioł stróż! Majkowy anioł stróż, który wówczas, każąc mu zdjąć nogę z gazu, uchronił go przed nieszczęściem! Czy dziś tenże dobry anioł, chociażby na mocy zbieżności imion, nie mógłby pomóc także Michałowi?

„Pomóż mu, proszę!” — zwróciła się błagalnie do nieznajomego ducha. — „Nie wiem, kim jesteś, ale wiem, że mnie słyszysz, bo skoro znasz Majka, musisz znać i mnie! Pomóż Misiowi… ochroń go i nie dopuść, żeby stało mu się coś złego… On przecież jedzie do mnie… boję się o niego… boję się…”

Niesiony wiatrem deszcz zabębnił mocniej w okno jak złowieszczy gong. Iza zmusiła się do rozwarcia powiek, by zerknąć na godzinę na uaktywnionym po omacku wyświetlaczu telefonu. Dwanaście minut po północy. Ekran zgasł, powieki same opadły… Mijały kolejne monotonne minuty, podczas których rozedrgane nerwy powoli zaczęły się uspokajać…

„Pomóż mu” — rwały jej się w głowie resztki myśli. — „Dobry aniele… pomóż… uratuj go… ochroń go tak jak Majka… mojego Michasia…”

Wydawało jej się, że straciła wątek myśli tylko na chwilę, jednak kiedy przecknęła się, za oknem już świtało. W jednym ułamku sekundy przypomniała sobie swój nocny strach i gwałtownie poderwała głowę z poduszki. Gdzie był telefon? Gdzieś musiał się zawieruszyć, bo nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero po ponad minucie gorączkowego szperania w pościeli, znalazła aparat, który podczas snu ześlizgnął się po poduszce za wezgłowie łóżka. Na wyświetlaczu znajdowało się powiadomienie o nowym smsie. Wiadomość tekstowa z godziny piątej osiem wysłana z numeru Michała. Uderzenie ulgi… tak mocne, że aż zakręciło jej się w głowie.

_Sorry, Iza, wczoraj nie zdążyłem. Wypadło mi coś ważnego, dopiero po śniadaniu dam radę ruszyć z Poznania. Pogadamy, jak wrócę, okej? Wpadnę do ciebie do Lublina. Całuję, kochanie. M_.

Ogarnąwszy wzrokiem treść, Iza opadła z powrotem na poduszkę i zagapiła się w sufit, próbując określić stan swojego ducha. Po ciężkiej nocnej traumie i trwodze, jaką przeżyła, wiadomość o tym, że Michał wczoraj w ogóle nie wyjechał z Poznania, podziałała na nią jak nokaut, odbierając jej na kilka minut wszystkie siły w mięśniach i zdolność logicznego myślenia. Przede wszystkim chyba czuła ulgę… Bogu dzięki, że nic mu się nie stało… to było najważniejsze… tak, zdecydowanie najważniejsze. A reszta? Cóż. Lepiej zostawić to na później, teraz nie było sensu tego roztrząsać. Tak jak napisał, porozmawiają o tym, kiedy wróci. Nie dziś — za jakiś czas, gdy, zgodnie z obietnicą, odwiedzi ją w Lublinie.

Kiedy pociąg powrotny do Lublina ruszył ze stacji, a machający jej z peronu Robert został w oddali, Iza mogła wreszcie odetchnąć i usunąć przyklejony do twarzy uśmiech. Usiadłszy przy drzwiach przedziału, oparła głowę o ich przeszklenie i przymknęła zmęczone oczy. Pod powiekami przesuwały jej się leniwe obrazy z dzisiejszego poranka wypełnionego krzątaniną związaną z przygotowaniami do wyjazdu i wspomnieniami z niedzielnych chrzcin Klary oraz następującego po nich przyjęcia.

_Nie było wcale tak źle, Izunia_ — zapewniła ją Amelia, kiedy Robert wyszedł z domu, tego dnia bowiem, pomimo niezbyt sprzyjającej pogody, dekarze mieli rozpocząć przygotowania do kładzenia dachu na nowo wybudowanej hali. — _Może atmosfera nie była idealna, ale tak to już bywa na takich imprezach, nie ma się czym przejmować. Ważne, że Klarcia jest już ochrzczona, no i że z jedzeniem wszystko się udało. A te twoje francuskie dania i przekąski zrobiły prawdziwą furorę!_

Ku cichej uldze Izy nikt z gości nie zauważył jej dyskretnego spięcia z Romanem Krzemińskim, który zresztą wydawał się całkiem zadowolony z odbytej w kuchni rozmowy i najwyraźniej jej pełne dystansu milczenie wziął za dobrą monetę. W o wiele większe zakłopotanie wprawiło ją nieśmiałe pytanie Amelii o to, jak udało się wieczorne spotkanie z Michałem, jednak i z tego udało jej się dyplomatycznie wybrnąć, informując, że Michał z ważnych przyczyn musiał opóźnić swój powrót z Poznania, ale niebawem spotkają się w Lublinie.

_Aha, rozumiem_ — odparła z zastanowieniem Amelia. — _W sumie dobrze zrobił, nie było sensu tłuc się po nocy w taką pogodę. Dziwne tylko, że nie słyszałam, kiedy wróciłaś do domu… Byliśmy z Robciem tacy zmęczeni, że musieliśmy zasnąć na kamień._

Iza leniwie odsunęła od siebie to wspomnienie, zastępując je o wiele przyjemniejszym obrazkiem małej Klary, która, wyspawszy się w nocy, od rana czuwała, dając się nosić na rękach i przyglądając jej się z ciekawością swoimi ślicznymi oczkami.

„Moja chrześnica” — uśmiechnęła się do siebie. — „Nasz mały rodzinny skarb… Jak następnym razem będę w Korytkowie, a to się raczej nieprędko zdarzy, to zdąży tak urosnąć i się zmienić, że pewnie jej nie poznam. Małe dzieci tak szybko…”

Urwała myśl, gdyż nagle zaswędziało ją w nosie i zebrało jej się na kichnięcie, które z trudem zdołała opanować. Szybko sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej chusteczkę higieniczną, by oczyścić nos. Od rana zdarzało się to już trzeci raz, to zaś znaczyło, że wczorajsze oczekiwanie na Michała na nocnym wietrze i chłodzie nie pozostało bez efektu i właśnie zaczynał jej się katar.

„A niech to szlag!” — pomyślała, chowając chusteczkę. — „Jak tylko dojadę, muszę nafaszerować się witaminami i cytryną, chociaż obawiam się, że i tak już jest za późno. I jak ja będę chodzić do pracy taka zasmarkana? Obsługa klientów z katarem odpada, praca na zapleczu zresztą też, bo jeszcze wszystkich pozarażam, a to by było…”

Tym razem przerwał jej dzwonek telefonu dobiegający z torebki, którą wciąż trzymała na kolanach. Wyjęła go pośpiesznie i skrzywiła się lekko na widok imienia, które widniało na wyświetlaczu. _Misio_. Zerknęła spod oka na współpasażerów z przedziału, którymi było siedzące naprzeciwko niej starsze małżeństwo, podniosła się i z dzwoniącym aparatem w dłoni wyszła na korytarz.

— Tak?

— Skarbie, kochanie, Izulka, nie wiem, jak cię przepraszać — rzucił jednym tchem do słuchawki Michał. — Nie dałem rady dojechać wczoraj i nawet się, kurde, nie odezwałem. Pewnie jesteś na mnie strasznie zła, co?

— Zła? — powtórzyła z zastanowieniem. — Nie wiem, Misiu… może trochę. Mogłeś mi wysłać chociaż jedną krótką wiadomość.

— Wiem, przepraszam, nie pomyślałem o tym — odparł skruszonym tonem. — Dopiero rano, jak znalazłem twojego smsa, olśniło mnie, że tak czy siak trzeba było cię uprzedzić. Zaćmiło mnie kompletnie, _sorry_… Wczoraj byłem nie do życia.

— Co się stało? — zapytała z niepokojem.

— Głupia sprawa — w jego głosie zabrzmiało zmieszanie. — Małe problemy zdrowotne. Ale to nic groźnego — zaznaczył szybko. — Po prostu fatalnie się wczoraj czułem, nie dałbym rady za kierownicą, zwłaszcza na takiej długiej trasie.

— Ach…

Iza poczuła, jak z serca spada jej lawina ciężkich kamieni. Dotąd nawet sama przed sobą nie chciała w pełni odsłonić tego, co czuła od momentu odczytania porannej wiadomości od Michała. Teraz wreszcie mogła przestać udawać i przyznać, że w głębi ducha od rana była na niego wściekła i czuła ogromny żal, że nie raczył poinformować jej o zmianie planów, narażając na dwie godziny nocnego czekania na chłodnym wietrze. Wieść, że wczoraj miał problemy zdrowotne i dlatego nie mógł wrócić z Poznania, usprawiedliwiała nie tylko jego nieobecność, ale również to uparte milczenie. Była jak kojący balsam wylany na jej zranione serce.

— Ale co się konkretnie stało, Misiu? — zapytała z troską. — Zatrułeś się czymś?

— Najwidoczniej — westchnął. — Nie będę opowiadał szczegółów, bo, kurde, nie wypada, ale dopowiedz sobie, co tylko chcesz, i to wszystko będzie prawda.

— Rozumiem — szepnęła przejęta współczuciem.

— Tylko nie myśl, że to był kac — zastrzegł z powagą. — Planowałem trasę za kółkiem, więc alkoholu praktycznie nie piłem… no, może poza jednym małym piwkiem w sobotę wieczorem, ale to nie mogło mi zrobić krzywdy. Nie wiem… może coś było w tym żarciu ze śniadania? — zastanowił się. — Wciągnąłem rano dwie parówy w jakimś takim dziwnym sosie i w sumie potem nic innego nie jadłem, bo obiadu już nie dałem rady.

— To pewnie od tych parówek — przyznała Iza.

— No. Raczej na bank od tego — zgodził się. — Nie mam pojęcia, co w nich było, ale tak mnie rozpieprzyło, że nie mogłem się zwlec z wyra, dopiero dzisiaj nad ranem trochę lepiej się poczułem. Dlatego proszę, nie gniewaj się na mnie, Izulka — dodał smutno. — Bardzo chciałem wczoraj przyjechać, ale sama widzisz, jakiego mam pecha… Wieczorem miałem taką fazę i tak mi łeb pękał, że nawet nie pomyślałem, żeby do ciebie pisać. Nie wiem zresztą, czy dałbym radę sięgnąć po telefon.

— Jasne, Misiu, ja się przecież nie gniewam — zapewniła go szybko. — Zwłaszcza teraz, jak już wiem, co się stało. Po prostu wczoraj trochę się o ciebie martwiłam, bałam się, że może coś złego stało ci się w trasie… Ale nie przejmuj się tym już — dodała ciepło. — Najważniejsze, że już wszystko w porządku i że dzisiaj lepiej się czujesz. Co mogłeś zrobić? Takie przypadki się zdarzają. Kiedy coś ciężkiego siądzie na żołądek i zaszkodzi, to nie da się nad tym zapanować i po prostu trzeba to odchorować.

— No to ja właśnie odchorowałem — przyznał z przekąsem Michał. — Takiego rzygania nie pamiętam od dzieciństwa. Ale co tam, już jest okej. Najbardziej męczyło mnie to, że ty się na mnie wkurzysz.

— Już o tym nie myśl — odparła łagodnie. — No co ty? Jak miałabym się na ciebie gniewać w takiej sytuacji? To przecież nie była twoja wina. Tak jak mówię, najważniejsze, że już jest okej. Kiedy wracasz do Korytkowa?

— Dzisiaj. Już jestem w połowie drogi, tylko właśnie zatrzymałem się na pół godziny, żeby dotankować i wypić coś ciepłego, bo jeszcze trochę mnie muli na żołądku. Dzwonię do ciebie ze stacji benzynowej.

— Aha — uśmiechnęła się. — Czyli już możesz prowadzić samochód… To super. Tylko proszę cię, jedź ostrożnie i nie śpiesz się, dobrze? Jeszcze nie jesteś w pełnej formie.

— Jasne, skarbie, jadę bardzo spokojnie i ostrożnie — zapewnił ją ciepło. — Właśnie kończę pić herbatę, kupiłem sobie jakąś owocową, fajnie stawia na nogi. A jak już dojadę, załaduję się na kilka godzin do wyra, odeśpię tę cholerną noc i wieczorem będę jak nowo narodzony. Co tam… najważniejsze, że ty się na mnie nie gniewasz.

— Nie gniewam się — potwierdziła, szczęśliwa, że może to powiedzieć w pełni szczerze.

Obok współczucia, jakie odczuwała na myśl o jego przygodzie z zatruciem pokarmowym i cierpieniu, przez jakie musiał przejść, jej serce przepełniała z jednej strony ulga, że wszystko dobrze się skończyło, a z drugiej wyrzuty sumienia, że była dla niego niesprawiedliwa, w duchu oskarżając go o lekceważenie. Tymczasem prawda była zupełnie inna… jakże kojąca i wyzwalająca!

— A co u ciebie? — zapytał Michał. — Wracasz już pewnie do Lublina, tak?

— Tak, właśnie jestem w pociągu, za jakieś czterdzieści minut powinnam dojechać.

— Aha… kapuję. A jak udała się impreza?

— W porządku — odparła, starając się zachować neutralny ton, mimo wspomnienia jego ojca, które na to pytanie natychmiast wróciło jej na pamięć. — Było fajnie, oczywiście na tyle, na ile może być na takich spotkaniach.

— No tak — zgodził się z przekąsem. — Ja to nienawidzę takich spędów, imprezy rodzinne to nie mój klimat, ale cieszę, że wszystko poszło dobrze. Mam tylko nadzieję, że moi starzy nie zrobili u was żadnej obory? — dodał z nutą zaniepokojenia.

— Nie, no skąd — zaprzeczyła, uznając, że o sprawie Krawczyka zdąży mu powiedzieć przy dogodniejszej okazji. — Było nam bardzo miło, że przyszli, i mam nadzieję, że oni też byli zadowoleni.

— Pff… niechby spróbowali nie być — mruknął. — Tak między nami, to trochę się bałem, czy czegoś nie odwalą, ale skoro mówisz, że nie było kwasu, to git. Szkoda tylko, że nam dwojgu nie udało się spotkać — dodał z żalem. — Bardzo na to liczyłem, tęsknię już za tobą jak diabli, no ale co zrobić, sama widzisz, jak to jest. Cholerny pech nadal mnie prześladuje i nie odpuszcza. Ale musimy jakoś to nadrobić, co?

— Nadrobimy, Misiu — zapewniła go ciepło. — Prędzej czy później pokonamy tego pecha, nie martw się. Pisałeś mi w smsie, że niedługo wpadniesz do Lublina, tak?

— Aha — podchwycił żywo. — Wpadnę, jak tylko ogarnę bieżące sprawy w Korytkowie i dowiem się, kiedy mam te moje dwie poprawki na zarządzaniu. Już przed Poznaniem zapowiedziałem staremu, że planuję wypad do Lublina na kilka dni, on teraz czuje się w miarę dobrze, więc przejmie pałeczkę w firmie, a ja pojadę zaliczać egzaminy. I wtedy byśmy się spotkali, co, kochanie?

— Jasne — uśmiechnęła się. — Daj tylko wcześniej znać, żebym mogła zarezerwować sobie na to wolne pasmo.

— Tak jest. Dam znać, a ty zarezerwuj sobie wtedy co najmniej ze dwa dni, a najlepiej całe trzy, bo jak raz cię dorwę w swoje łapy, to tak szybko nie wypuszczę! — zapewnił ją żartobliwie. — Musimy ponadrabiać nasze zaległości. Pamiętasz? Okup, _disco_… za tamtego Mańczaka z wakacji — podkreślił znacząco. — No i wreszcie jakaś porządna rozmowa na ważne tematy, bo już trochę się tego nazbierało, nie?

— To prawda — zgodziła się, sięgając wolną ręką do torebki po chusteczkę, gdyż znowu zaczęło ją swędzieć w nosie.

— Spędzimy sobie razem kilka dni w Lublinie, ja tylko w międzyczasie skoczę na egzaminy, ale przez resztę czasu będę do twojej dyspozycji. Połazimy sobie po mieście, nagadamy się do woli… chociaż tak szczerze, to mam nadzieję, że na gadaniu się nie skończy! — zaśmiał się. — No dobra, żarty żartami, ale tym razem naprawdę chciałbym spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Zgoda, skarbie? — zapytał czule.

— Zgoda — szepnęła, podnosząc chusteczkę do nosa i ocierając go sobie bezgłośnie.

— No to super — podsumował z satysfakcją. — W takim razie czekaj na mój telefon, niedługo się odezwę i powiem ci, kiedy dokładnie będę w Lublinie. Tylko bez żadnych dywersji, pamiętaj! — zastrzegł z powagą. — Jak przyjadę, to przez tych kilka dni nie chcę słyszeć, że masz jakieś pilne zadania, inne spotkania albo że Błaszczak coś od ciebie chce. Jestem zaborczy i rezerwuję sobie twój czas tylko dla siebie.

— Dobrze, Misiu.

— No to co… trzymaj się, kochanie — odparł ciepło. — Przyjemnej reszty podróży, ja też wracam już do auta i jadę dalej. Będę o tobie myślał przez całą drogę. I jeszcze raz przepraszam cię za wczorajsze — dodał z zakłopotaniem. — Mimo wszystko głupio mi, że tak wyszło.

— Spokojnie, o tym już zapominamy — zapewniła go. — Nie ma tematu, Misiu, sprawa wyjaśniona i już się tym nie przejmuj. Wracaj do domu, zregeneruj się, załatw, co masz do załatwienia, i odezwij się, jak coś ustalisz. Będę czekać na sygnał od ciebie.

— Okej. To na razie, _darling_. Czekaj… jak to by było po francusku? — zapytał podchwytliwie.

— _Chérie_ — uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza. — A co, uczysz się francuskiego?

— Chciałbym, ale to chyba dla mnie za trudne! — parsknął śmiechem. — Na razie muszę przycisnąć angielski, bo z tym też u mnie nie najlepiej, a bez tego ciężko będzie się rozwijać międzynarodowo, nie? Co do francuskiego, to chcę załapać tylko kilka słówek. Tych najważniejszych, bo to podobno język miłości.

— Ach! — roześmiała się Iza i natychmiast podniosła do twarzy chusteczkę, gdyż z przepełnionego nosa wyciekła jej przy tym strużka przeźroczystej katarowej wydzieliny.

— No, a co! — odpowiedział śmiechem Michał. — Podstawa, nie? Będziesz musiała trochę mnie pouczyć! Z góry zamawiam pierwszą lekcję, od razu teoria i praktyka, okej?

— Okej — odparła wesoło, dyskretnie wycierając nos.

— To jak to było? Brzmiało jak wiśnia czy coś…

— _Chérie_. Chociaż są jeszcze inne, nauczę cię w swoim czasie.

— Dobra, trzymam cię za słowo! — zgodził się. — No to pa, kochanie, _darling_ i _chérie_. Kurde, ale ze mnie poliglota, co? No nic, skarbie… serio, zbieram się już i walę na Warszawę, a potem na Korytkowo. Trzymaj się i dzięki za rozmowę.

— Pa, Misiu, ty też się trzymaj. Szczęśliwej drogi.

Rozłączywszy się z Michałem, schowała telefon do torebki i wyjęła świeżą chusteczkę, by wreszcie wydmuchać zapchany nos. Za oknem pociągu było szaro i pochmurno, a na horyzoncie, po stronie, w którą zmierzała, kotłowały się ciemne deszczowe chmury.

„W Lublinie pewnie leje, a ja oczywiście nie mam parasola” — pomyślała rzeczowo. — „Nie mogę dać się zmoczyć, bo wtedy ten katar rozwinie się na bank i żadne witaminy czy cytryna nie pomogą. Chyba trzeba będzie zamówić taryfę. Ech, Izabello! Koniec sierpnia, kto to widział chorować o tej porze? Ale cóż, sama jesteś sobie winna. Trzeba było wczoraj poczekać na smsa w domu, a nie włóczyć się godzinami po polach, ty bezmyślna wariatko! Hmm… koło dworca jest chyba jakaś apteka, może od razu kupię sobie krople do nosa? Trzeba powalczyć z tym katarem, zanim zdąży dobrze się rozkręcić!”

— Nie, szefie, tylko dzisiaj — powiedziała Iza do telefonu, układając się wygodniej w łóżku. — To nic takiego, tylko katar i to same początki, ale wolę nie ryzykować, że się rozwinie. Chciałabym zdusić go w zalążku. Nafaszerowałam się już witaminami, miodem i cytryną, ale przydałoby mi się już dzisiaj nigdzie nie wychodzić, tylko do jutra wygrzać się spokojnie w łóżku, zwłaszcza że sam widzisz, jak leje na dworze. Czuję, że jak dzisiaj się przemęczę albo przemoczę, to nici będą z mojego leczenia.

— Jasna sprawa, elfiku — odparł ciepło Majk. — Nie ma żadnego problemu, dzisiaj daję ci wolne, lecz się, czym tylko możesz, a jutro zadzwoń i daj znać, jak wygląda sytuacja. I będziemy się dalej dogadywać. Chociaż ja nie bardzo wierzę, że uporasz się z tym tak szybko.

— Muszę — zapewniła go stanowczo. — Mam w tym doświadczenie, już nieraz udawało mi się pozbyć kataru w jedną dobę, tylko trzeba zareagować od razu, skupić się na tym w stu procentach i przede wszystkim oszczędzać siły. To kwestia dyscypliny w leczeniu, nauczyła mnie tego moja babcia.

— No cóż, z babcinymi metodami się nie dyskutuje — odparł pogodnie. — Mam nadzieję, że faktycznie uda ci się szybko pokonać bakcyla, chociaż wcale nie musisz się z tym śpieszyć. Odkąd pracujesz u mnie, nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek wzięła zwolnienie z powodu choroby, więc kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda? Tak czy inaczej jako nadzorca rewiru kategorycznie zabraniam zasmarkanym elfom pokazywać się w robocie, dopóki nie odzyskają pełnej formy, rozumiemy się?

— Tak jest, szefie! — parsknęła śmiechem. — Zasmarkany elf melduje, że zrozumiał polecenie. Dziękuję i obiecuję, że wszystko odrobię, jak tylko się wyleczę.

— Nie masz nic do odrabiania, Izula — odparł, poważniejąc. — Nawet o tym nie myśl. Nie pamiętasz już, kto ma wobec kogo dług nie do spłacenia? Lecz się, odpoczywaj i nie śpiesz się do pracy. Zdrowie to podstawa, a stary frajer twój szef jest na miejscu, więc łajba bez ciebie nie zatonie, damy sobie radę śpiewająco.

— Co do tego nie mam wątpliwości — uśmiechnęła się. — Dziękuję ci, Majk.

— Nie ma za co. Powiedz mi jeszcze tylko, jak tam chrzciny twojej siostrzenicy? Wszystko poszło zgodnie z planem?

— Tak, dziękuję. Miło, że pytasz… Dla mnie i tak najważniejszy był obrzęd w kościele i to, że mam chrześnicę, ale samo przyjęcie też było okej. Gościom bardzo smakowały moje francuskie dania, wiesz? Zwłaszcza nasza niezawodna _crème brûlée_.

— O, to super — ucieszył się. — Świetna robota, _Mademoiselle_. Menu na Dni Francuskie przećwiczone przed kolejną wymagającą publicznością, to mi się podoba!

Roześmiali się oboje, przy czym Iza, podobnie jak podczas rozmowy z Michałem w pociągu, musiała sięgnąć po chusteczkę, by wytrzeć sobie nos.

— A inne sprawy też, mam nadzieję, załatwiłaś pozytywnie? — rzucił lekkim tonem Majk, choć gdyby zajęta swoim katarem Iza uważniej wsłuchała się w tembr jego głosu, wyczułaby w nim napięcie.

— Inne? — powtórzyła z zastanowieniem, odkładając mokrą chusteczkę na biurko. — No… to zależy. Niektóre tak, niektóre nie, bo na przykład jeśli chodzi o Misia, to niestety nie udało mi się z nim spotkać. Musiał zostać trochę dłużej w Poznaniu i wczoraj nie zdążył przyjechać, dopiero dzisiaj wraca do Korytkowa. Ale może to i dobrze? — dodała beztrosko. — Z tymi chrzcinami było tyle roboty i tak potwornie mało czasu, że upychanie tysiąca zdarzeń w siedemdziesięciu dwóch godzinach to chyba jednak nie był najlepszy pomysł.

— Rzeczywiście — przytaknął ciepło. — Emocji w końcu i tak ci nie brakowało. Zresztą myślę, że jeśli chodzi o ten twój katar, to zimny wiatr na spacerze to jedno, a drugie to ten nieustanny zachrzan i stres. One też nie są bez winy, to bardzo wpływa na spadek odporności.

— Pewnie masz rację — zgodziła się. — Chociaż akurat twój przypadek tego nie potwierdza.

— Czego? — zdziwił się.

— No, tej reguły. Ty przecież non stop żyjesz w stresie, prowadzisz totalnie rozregulowany tryb życia, nie dojadasz, nie dosypiasz, potrafisz zarwać cięgiem kilka nocy, a choroby i tak się ciebie nie imają!

— Fakt — przyznał wesoło. — Pomijając kaca giganta, którego czasem nabywam na własne życzenie, odporność na wirusy i przeziębienia na razie mam, odpukać, jak koń angielskiego dorożkarza.

— Dlaczego angielskiego? — zdziwiła się Iza.

— Bo w Anglii masz deszcz, mgłę i ogólnie pogodę pod psem, taką, że zwykły koń by tego nie wytrzymał — wyjaśnił jej z powagą. — A dorożka musi jeździć w każdą pogodę. Więc może i ja nie choruję dlatego, że po prostu nie mam czasu na takie luksusy?

— No tak — westchnęła. — Ja też nie powinnam sobie na nie pozwalać. Ale tym razem niestety mnie dopadło i to w dodatku przez moją własną głupotę.

— Przestań, przecież żartuję, elfiku — odparł łagodnie Majk. — Wiadomo, że z tym różnie bywa, głupota czy nie głupota, każdego kiedyś może rozwalić. Na to nie ma mocnych. No, ale wystarczy, słyszę, jak pociągasz noskiem, więc rozłączam się już i nie przeszkadzam ci w trzymaniu dyscypliny leczniczej. Kuruj się spokojnie i jesteśmy w kontakcie, tak?

— Tak jest, szefie. Jeszcze raz ci dziękuję, odezwę się jutro.

— No to zdrówka i do usłyszenia!

Odłożywszy telefon, wyjęła z paczki kolejną chusteczkę i ostrożnie wydmuchała nos. Kochany Majk! Zawsze taki dobry i wyrozumiały… Musiała wyleczyć się jak najszybciej i wrócić do pracy, żeby nie nadużywać jego życzliwości. Poza tym niedługo do Lublina przyjedzie Michał, więc i na tę okazję powinna być już zdrowa. Tak, trzeba się wykurować w trybie pilnym, dziś zatem zero wysiłku, poleży sobie w łóżku aż do kolacji, odpocznie i posłucha francuskiego radia. Intencjonalnie nie będzie myślała o niczym nieprzyjemnym ani stresującym. Zwłaszcza o Kraw… nie, stop. Nie dziś. Dziś w planach jest tylko leczenie kataru i regeneracja sił. O tamtym pomyśli za kilka dni — jak wyzdrowieje.

Sięgnęła po telefon, podłączyła do niego słuchawki i wybrała francuską stację radiową, w której akurat leciała jakaś nastrojowa muzyka. Ach, jak dobrze, jak przyjemnie! W pokoju z kaflowym piecem było cicho i ciepło, pod kołdrą obleczoną świeżą pościelą tak miękko i przytulnie… W głębi mieszkania pan Stanisław, któremu nakazała trzymać się od siebie z dala, by nie zaraził się katarem, oglądał sobie telewizję, zaś za oknem od kilku godzin wciąż padał silny deszcz, który bardziej niż ze schyłkiem lata kojarzył się ze zbliżającą się już powoli jesienią.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: