- W empik go
Anafielas. Pieśń 3 i ostatnia, Witoldowe boje: pieśni z podań Litwy - ebook
Anafielas. Pieśń 3 i ostatnia, Witoldowe boje: pieśni z podań Litwy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 390 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przez
J. I. Kraszewskiego.
Pieśń trzecia i ostatnia (z ryciną na stali).
Wydanie Adama Zawadzkiego
Wilno.
Nakładem i drukiem Józefa Zawadzkiego.
1845.
Pozwolono drukować pod warunkiem złożenia po wydrukowaniu exemplarzy prawem przepisanych w Komitecie Cenzury. Wilno, 1844 roku Czerwca 17.
Cenzor, Professor b. Uniwersytetu Wileńskiego,
Radźca Kollegialny i Kawaler
Jan Waszkiewicz.I.
Dla czego duchem po rodzinnej ziemi
Błądzę, ja zawsze, rozkopując groby,
I szukam życia zgasłego pod niemi,
Życia wśród prochów, śmierci, wśród żałoby?
Dla czego idę ze świata upiorem
Na Anafielas, gdzie naddziadów cienie,
Z lukiem na plecach, a w rękach z toporem,
Z siwemi brody, siadłszy na kamienie,
Płaczą i patrzą ku rodzinnej stronie
Szklannemi oczy, bez łzy i uśmiechu,
Sparłszy na oręż spracowane dłonie,
Sparłszy na ręce piersi bez oddechu?
Dla czego duch mój nie pójdzie z żywemi
Życiem dzisiejszem serca rozweselać,
I bujać z niemi, i rozśmiać się z niemi,
I ich roskosze i radość podzielać?
Dla czego w górę zwracani tęskne oczy,
I szukam duchów, co w nieba wzleciały,
W kraj nieśmiertelny, smutny a uroczy?
Dla czego z niemi i w nim żyję cały?
Dla czego w pieśni umarłych, co łudzi
Piersi nie grzeje, serca nie porywa,
Wiecznie się głos mój wysila i trudzi,
I ledwie ustał, znowu się odzywa?
Czemu sam jeden na Anafiel lecę,
Napróżno ciągnąc zimny lud do siebie;
Wskazując przeszłość, stary ogień niecę,
Sam tylko, Litwo, mając łzy dla ciebie?
Czemu?? – nie powiem, i wy nie powiecie,
Bo nikt z was nie wie słowa tej zagadki:
Z piastunki ręku czemu drobne dziecię,
Płacząc, się ciągnie do grobu swej matki?
Matką mi, przeszłość, a piastunką, życie.II:
O morze! sine morze! kto nad cię piękniejszy?
Z wszystkich Stwórcy objawień kto większy od ciebie?
Nic twych wdzięków nie zgasi, wielkości nie zmniejszy;
Piękneś w obliczu ziemi, i piękne przy niebie,
I wielkie, i ogromne, jakby Bóg cię stworzył,
Aby wieczność wysławił, ludzi upokorzył.
Czy słońce się przegląda w twej zielonej lali,
I, topiąc swe promienie w przezroczyste głębie,
Steni barw ciebie ubiera, płomieniem zapali,
Lub maluje, jak opal, jak szyje gołębie,
Czy noc czarna zapadnie, Menes wejdzie blady,
I strugą światła śrebrną wysypie swe ślady,
Ty zawsze wielkie, piękne, ty zawsze cudowne!
Oko ludzkie, co na twych przestrzeniach spoczywa,
Drogie myśli z twych głębin, obrazy czarowne,
Droższe pereł, korali, nurzając, dobywa;
A ucho twego głosu słuchając zdumiałe,
Zda się słyszy, jak w niebie nocą Bożą chwałę.
Ciche, tyś wielkie, straszne w swoim majestacie,
W lazurem, zielonością wyszywanej szacie;
Zburzone, ty falami bijąc brzeg zszarpany,
Rycząc, z wnętrzności białe wyrzucając piany,
Trwogą napełniasz serce, duszę niepokojem,
Jakbyś ziemię pochłonąć chciało w łonie swojem.
Morze! czemuż ten, co cię pokochał namiętnie,
Jak pierwszą miłość w duszy, pamięć twoję chowa,
I wspomina o tobie z uniesieniem, smętnie?
We snach ku twoim brzegom zwraca mu się głowa
I serce na szmer fali podnosi się twojej,
A w oczach wciąż twa wielkość i piękność mu stoi?III.
Chmurne niebo nad głowami,
Żółte piaski naokoło,
W dali szumi bałwanami
Sine morze burzą wzdęte,
Wyżej Świętej góry czoło,
Sosnowym wiankiem opięte,
Chmury lecą po niebiosach,
Po ziemi piasku tumany,
Wiatr w sosen zielonych kosach.
Wyje burzą rozpasany,
I zaszumi gdzieś na chmurze,
To na morzu, to na górze.
Znowu cicho, znowu fale
Konają na piasków łonie,
Chmury toczą się wspaniale,
Sosny zgięte wznoszą skronie,
Cisza wkoło, którą zrywa
Ptaków gromada krzykliwa.
Lecz już znowu ryczy morze,
Piaski z brzegów wiatr rozprasza,
Chmury rozrywa i porze,
Sosen gałęzie podnasza,
Lecz nie słychać w burzy ryku
Sosen szumu, ptaków krzyku.
Wieczór chmurami odziany,
Już zachodnie gasną zorze
Blaski krwawemi; bałwany,
I dalekie błyszczy morze,
A na górze z za gęstwiny
Dym się w niebo podniósł siny.
Na górze, w sosnowym wianku,
Bieleją mury świątyni;
W niej goreje bezustanku
Ogień Litewskiej Bogini;
Dwanaście dziewic swojemi
Tli go rękoma białemi.
I nieraz żeglarz zbłąkany,
Gdy burza z łodzią szaleje,
Wierzch góry w sosny odziany,
Ogień, co na górze tleje,
I Bóstwo wzywa w rospaczy,
Aż znak wybawczy zobaczy.
Pusto; na niebios przestworzu
I ptak jeden nie przeleci;
Łódź nie czernieje na morzu;
Na ziemi w piasków zamieci
Duchy szalonemi skoki
Na Bałtyk lecą szeroki.
I znowu wiatr się uśmierza,
Chmury rzadnieją nad głową,
I wolniej fala uderza
W żółtą mieliznę piaskową,
Ptaki nad morze wzleciały"
A sosny szumieć przestały.
Czyjaż tam suknia bieleje
Na wydmach piasku w oddali?
Wiatr jasnym fartuszkiem wieje.
Czy to bóstwo wyszło z fali?
Czy to Bałtyku królowa,
Po kochanku płacze wdowa?
Czy to morza córa biała
Zbiera rozpierzchłą drużynę
Którą burza rozsypała,
Bijąc o brzeg fale sine?
Czy zbiera rybki, co drgają,
Na piasku wody czekają?
Czy to Praurma góry swojej
Idzie kapłanki odwiedzić?
Służby, co w świątyni stoi,
Tajemne kroki dośledzić?
Praurma, co na Litwy niebie
Nie zna możniejszej nad siebie?
Nie bóstwo to, nie duch morza,
Żmudzka to idzie dziewczyna,
Widymuntówna to hoża,
Bojara córka jedyna,
Wejdalotka z Świętej góry
Spieszy pod ołtarza mury..
Na głowie wianek ruciany,
Na szyi sznur bursztynowy,
Rąbek biały spływa z głowy,
Fartuch w dzwonki obszywany,
A koszulka z lnu żmudzkiego,
Jak piana morska białego.
Niespokojna – noc zachodzi,
Gasną zorze, duchy wstają,
Z morza na spróchniałej łodzi
Już topielce przybijają,
I po brzegach wyć poczęli,
Pastwę ciągną do topieli.
Duchy nocy już głosami
Ptaków krzyczą, i czarnemi
Skrzydły wioną nad głowami,
Smutne pieśni nócąc ziemi.
Ona śpieszy – noc zapada,
A przed nocą wrócić rada.
Już pod górą, a po błoni
Słychać tentent i parskanie:
Jakiś jeździec za nią goni;
Miecz mu brzęczy, a w kołczanie
Pióra strzał zaszeleściały,
A koń parą bucha cały.
Ona bieży, on ją goni;
Po piasczystej lecą błoni;
Ale biały koń wyściga
Coraz dziewczę, coraz bliżej,
I jak strzała tylko miga,
Ku niej prędzej, ku niej chyżej.
Aż ją dognał; ona stała,
Serce biło, twarz pałała;
On jej w oczy zadziwiony
Patrzał długo, patrzał śmiało.
– Dziewczę! z której idziesz strony?
Co cię w burzę, tu zagnało? –
– Córką jestem Widmuntową,
Wejdalotką z Świętej góry;
Braciom strawę niosłam dniową,
Gdy mnie burza, gdy mnie chmury,
Na morskim brzegu zastali,
I dzień cały zatrzymali.
Teraz wracam do ołtarzy.
Nie czyń złego, puść mnie, Panie!
Bóg podróżnych niech ci zdarzy
Szczęsną drogę, powitanie
W progu zamku, gdy spoźniony.,
Do dzieci wrócisz i żony. –
– O! do zamku mi daleko!
Widmuntówno! nie dziś stanę;
Za siódmą on stoi rzeką,
A gdy wrócę, nie kochaną
Żonę, ale psy, sokoły,
Powitam w nim, niewesoły. –
I poleciał. Ona stała;
Raz ku górze, dwa ku niemu
Tęskno, smutno spoglądała;
I powoli ku swojemu
Szła ustroniu, a dumała
Z okiem w ziemi, w myślach cała.
* * *
Jasne niebo, znikły chmury,
Żółte piaski złotem świecą,
Na wierzchołek Świętej góry
Stada dzikich ptaków lecą,
I krążąc nad nią wokoło,
Pieśń zaśpiewały wesołą.
Już nie szumi gaj sosnowy,
Morze do snu się kołysze,
Fala, brzeg całując płowy,
Ledwie szmerem przerwie ciszę.
Światło wkoło, radość wkoło,
W niebie, na ziemi wesoło.
Tam rybacy z siecią płyną
I pieśniami brzeg żegnają,
Wiosłem wodę porąc siną,
Pieśniom wtóry wybijają.
Światło wkoło, radość wkoło,
Na ziemi, morzu wesoło.
Ale słońce już zapada
Do kąpieli po upale,
Na noclegi ptaków stada
Lecą w jezior ciche fale,
A Święta Praurymy góra
Cieniem słoni się ponura.
Tylko na jej sosen skronie
Jeszcze słońce rzuca blaski;
Stoją w złocistej koronie,
Po nad morze, po nad piaski
Harde, smutne, wznosząc głowy,
Stróże świątyni Królowej.
Czyjaż tam suknia bieleje
Na żółtych wydmach w oddali?
Wiatr jej rąbkiem jasnym wieje.
Czy to bóstwo wyszło z fali?
Czy to Bałtyku Królowa,
Po kochanku płacze wdowa??
Czy to morza córa biała
Zbiera rozpierzchłą drużynę,
Co fala powyrzucała,
Bijąc o brzeg fale sine,
I zbiera rybki, co drgają,
Na piaskach wody czekają?…
Czy to Praurma góry swojej
Idzie kapłanki odwiedzić?
Służby, co w świątyni stoi,
Tajemne kroki dośledzić?
Praurma, co na Litwy niebie
Nie zna możniejszej nad siebie?
Nie bóstwo to, nie duch morza,
Nie Praurma w ludzkiej postaci;
Biruta, Żmudzinka hoża,
Wraca od rybaków braci,
Z rucianym wiankiem na skroni,
Z próżnym koszem w białej dłoni.
Znowu tęskni, znów ją goni,
Jeździec na siwym żmudzinie;
Niedźwiedzi ma szłyk na skroni,
Burka czarna z ramion płynie,
Łuk rogowy, miecz u boku,
W ustach uśmiech, duma w oku.
Widmuntówna go ujrzała
I szła dalej – serce biło;
Zrumieniona, w strachu cała,
W sercu, w uszach jej tętniło;
Nie widziała, gdy ją witał,
Nie słyszała, gdy zapytał:
– Dokąd? Widmutówno hoża!
Dokąd późnym znów wieczorem?
Już zachodnia gaśnie zorza,
Krucy kraczą po nad borem –
Duchy lecą, widma lecą,
Kaukie złem już okiem świecą! –
– Kapłanką jestem Zniczową,
Wejdalotką z Świętej góry;
Braciom strawę niosłam dniową,
Pod świątyni wracam mury.
Od złych duchów, złego człeka,
Praurmy broni mnie opieka. –
– Widmuntówno! pojedź ze mną.
Dość kapłanek ma Prauryma.
W moim zamku pusto, ciemno,
I zaświecić komu niema;
Zamek smutny, opuszczony –
Dzieci nie mam, nie mam żony.
Pojedź ze mną. Skarb mój mnogi,.
Sług mam wielu, kraj szeroki,
Skarby kładnę ci pod nogi,
Sługom każę strzedz twe kroki,
Złote wieńce, miękkie szaty, '
Kraj mam wielki, dwór bogaty.
Widmuntówno! pojedź ze mną;
Siwy nas uniesie dwoje.
Pod zasłoną nocy ciemną
W Litwę polecimy moję.
Nim się druga noc rozściele,
Na Trokach będzie wesele. –
– O, nie, Panie! jam Zniczowa,
Wejdalotka z Świętej góry;
A kto przysiąg nie dochowa,
Perkun karze ogniem z chmury;
Kto przysiąg świętych naruszy,
Perkun karze ogniem w duszy.
Porzuć Widmuntowe dziecię.
Sto na Żmudzi dziewcząt, Panie,
Pójdzie z tobą, gdy zechcecie,
Dzielić na Trokach mieszkanie.
Jam pierwszy wianek z mej głowy
Rzuciła w ogień Zniczowy. –
– Sto kapłanek ma Prauryma,
Jest tam komu Znicz rozdymać;
U mnie w Trokach jednej niema
Domowy ogień utrzymać.
Ucieczka będzie tajemną,
Siadaj na koń i jedź ze mną. –
– O, przed Bogów okiem, Panie,
Żaden krok się nie utai.
Przez morski odmęt, otchłanie,
Z głębi lasów, z ludów zgrai,
Bóg wywlecze przeniewierca
I piorunem trafi w serce.
Tu mi miejsce, tu przysięga,
Tu mój ojciec, bracia mili,
Tu rodzinnej rzeki wstęga,
Tu mi żmudzki ptak mój kwili,
Wszystko moję, kraj mój miły,
Wejdalotkę uwięziły. –
– Litwa, Żmudź – siostry rodzone,
Język bratni, kraj to krewny,
I dłonie ich połączone.
Los ich nie rozerwał gniewny.
Twa rodzina, mą rodziną.
– Siadaj, jedź ze mną, dziewczyno!
Piękny zamek na jeziorze,
W zamku wesołe komnaty,
Tłumy sług na moim dworze.
Sznury pereł, drogie szaty,
Xiążęcą czapkę na skronie,
Złotą kądziel dam ci w dłonie.
Będziesz wieść xiążęce życie,
Wśród sług wesołego dwora,
Śpiewem budzona o świcie, Ś
piewem uśpiona z wieczora,
Na posłanie twe puchowe
Kładąc od trosk wolną głowę.
– O, nie, Panie! o, nie, Panie!
Ja chcę tylko żyć ze swemi.
Za roskosze wszystkie stanie
Roskosz widzenia swej ziemi
Tu mój ojciec siwy żyje,
Tu mój brat z morzom się bije.
Tu dzieciństwa zeszły lata,
Nad morzem muszle zbierała,
Na tym brzegu jam czekała
W późną noc rybaka brata,
Tum zrywała pierwsze kwiaty,
Tam w dolinie dym mej chaty.
Ona bieży, on ją goni
Próżno dziewczę się wyrywa.
Po piasczystej lecą błoni.
Z wiatrem końska igra grzywa
Burka z wiatrem się poddyma.
Kiejstut dogonił ją, trzyma",
I porywa, na koń sadza.
Próżne łzy, Biruto, twoje!
On nie takie staczał boje,
Nie taki łup uprowadza.
Nigdy łzy go nie skruszyły,
Nigdy jęk nie wydarł siły.
Leci Kiejstut, a na ręku
Płacze swojej braci, ziemi,
Płacze, w głośnym lejąc jęku.
Żal za rodziną, za swemi,
Płacze sercem i oczyma,
Płacze dziewczę – plącz nie wstrzyma –
I tak woła: – Bogi moje!
Zwiejcie burzę, gromy ślijcie,
I kapłankę weźcie swoję,
I niewolnicę odbijcie! –
A Bogowie nie słuchali,
Jeździec coraz jechał dalej.
Ona woła: – Ojcze stary!
Wyślij lud twój, sługi, woje,
Na porywcę wzywam kary,
W obcych rękach dziecię twoje,
I nie słuchał ojciec stary,
Jeździec sadził przez obszary;
Ona woła: – Bracia moi!
Wy na morzu, wy daleko,
Nie ujrzycie siostry swojej.
Siostrę waszą w polon wleką,
I bracia jej nie słuchali,
Jeździec coraz leciał dalej.
Nocy czarna! straszna nocy!
Nie gaś słońca, niechaj płonie.
Saułe! wzywani twej pomocy,
Świeć mym braciom na pogonie;
Gdy mnie szukać się rozbiega,
Wiedź ich prosto śladem jego. –
Lecz i słońce nie słuchało,
Nie słuchała noc jej czarna,
Piaskiem drogę zasypało.
Siwy biegł, jak leci sarna,
Kiedy łowiec za nią w lesie
Psy i strzały zbójcze niesie.
Ona płacze; łzy jej biega,
A za łzami, za lasami.
Ni domku ojca starego,
Morza z złotemi brzegami
Nie widać, ni Świętej góry,
I Praurymy znikły mury.
Wszystko znikło przed jej okiem,
Wszystko minął jeździec w biegu;
Już na polu gdzieś szerokiem,
Na nieznanej rzeki brzegu.
Ona to, co postradała
Jeszcze w mokrych oczach miała.IV.
O! dzień to wielki, dzień był uroczysty,
Gdy kurzem osunięty, cały krwią oblany,
Kiejstut na zamek zawitał ojczysty,
A sługa w bramie, z zgiętemi kolany,
Z łbem nachylonym, powitał go słowy:
Kniaziu! do zamku gość nam przybył nowy. –
Serce Kiejstuta zatrzęsło się w łonie.
On przeczuł, jaki gość na zamku świeży;
Więcej nie pyta, z potu otarł skronie,
Konia porzucił i w świetlicę bieży.
Biruta siedzi na łożu rumiana,
A białą piersią karmi swe pacholę,
Wstała na nogi przeciw swego pana
Z radosną krasą na wesołem czole.
– Patrzaj, Kiejstucie! syn ci się narodził!
Ty syna chciałeś, masz mieczu dziedzica,
Co, jak ty, będzie w krwi krzyżackiej brodził,
Co, jak ty, będzie bicz i nawałnica
Na wrogów Litwy! Weźmij go na ręce
I pobłogosław w imię Bogów Litwy.
A Kiejstut syna podniósł, i dziecięce
Rysy rozpatrzył. Czy rękę do bitwy,
Oczy wojaka, ma, siły żołnierza?
Patrzy i patrzy, czoło mu jaśnieje.
Dziecię nie płacze na widok rycerza,
Rączki podaje, do niego się śmieje,
Już nie ku matce, ku ojcu swojemu
Nawpół weselem, wpół się smutkiem kraje
Biruty serce – synu jej małemu
Lepiej żołnierski uścisk zasmakował
Niżli matczyny; syn już od jej łona..
Wyrwał się, bojów zapachu skosztował;
Znów będzie samą, znów osamotniona!
Zdjął szłyk i usiadł Kiejstut, i kołysze
W niedźwiedziej burce na kolanach syna, i
A matka patrzy, niespokojna dysze,
Oczyma wodzi, serce jej się ścina,
Jak Trockie, w mrozy zimowe, jezioro.
Łzów nie uronisz, Widmuntowa córo,
Ale cię boleść, jak mróz kwiaty, zwarzy,
Dziki swój pazur zostawi w twej twarzy.
Już do twej piersi nie zrywać się jemu;
Ojciec kołysze rękoma twardemi,
A Witoldowi tak lubo maleniu;
Lepiej, niż kiedy piersiami białemi
Tyś go karmiła, i piersią kobiecą
Do snu napróżno chciała skleić oczy.
Patrz, on się śmieje; na powieki lecą
Mary wesołe, sen jakiś uroczy.
Kiejstut Birutę pocałował w czoło.
Dzięki ci! Rodź mi takie, jak ten, syny.
Trzeba ich Litwie, by stanęli wkoło
Murem żelaznym bezbronnej krainy,
Której gór, morza, gdy Bogi nie daty,
W piersiach swych synów ma morza i wały
Trzeba nam ręki i głowy do boju,
Bo długo jeszcze nie będzie na Litwie,
I nigdy może nie będzie pokoju
I żyć nam w boju, i umierać w bitwie.
Mówił, a słowa leciały do ucha;
Ona słyszała, a jakby nie słucha;
Cóś może biedna o swym synu marzy,
Bo widać myśli na schmurzonej twarzy.
I nic nie rzekła, nie odpowiedziała,
Syna przyjęła, cisnęła do łona.
Piersi mu białej do ustek podała;
Dziecię nie wzięło – żółcią zaprawiona.
Ilekroć Kiejstut powracał z wyprawy,
Bieżał do syna – pierwszy to syn jego.
Pierwszy raz serce, co w bój wrzało krwawy,
I do dziecięcia zabiło małego,
I biegło, jako łanie ku swym biegą.
A kiedy przybył, nie ściskał dziecięcia,
Ani je tulił, ni pieścił ustami,
Lecz na żołnierza chował pacholęcia,
Grając mu w rogi i dzwoniąc szablami;
Nie chował syna, jako ptaka w klatce,
Co go hodują, aby pięknie śpiewał;
Nie dał kobietom, własnej nie dał matce
A pierś mu męzką prawicą rozgrzewał;
Nosił, jak orlę do łowów uczone,
Jako sokoła, co, gdy skrzydła wzrosną,
Spojrzy na ptastwa stada wylęknione
I puści na nie z źrenicą radosną,
I pójdzie w górę bujać po obłokach;
Chował go, jako chowają ogary,.
Którym krew lizać, mięso szarpać dają,
Aby, gdy przyjdą do lat w zgrai starej
Poszły, za starą nie zostały zgrają;
Chował do boju Witolda młodego,
Na niewygodach, na łowach, na koniu;
A w odpoczynku nie pieśnią kobiecą,
Ni śpiewem dziewic ucho, mu głaskano,
Ale Jaćwieży pieśni mu śpiewano,
Co ogniem idą., ogień w sercu niecą,
I cale życie potem w duszy świecą;
Pieśni o dziadów zapasach szalonych,
Pieśni o ojców bojach utrapionych!
Niemi młodego karmią bez ustanku,
Niemi do serca ojciec mu kołata.
O ! bo najdalej, co w życia poranku
Do serca pójdzie, w serce się zaszyje,
Tego nie zetrze wiek, życie nic zmyje,
Tego późniejsze nie zagaszą lala.
Ledwie zagrzebiesz, na wierzch znów wychodzi,
Człeka odżywia i znowu odmłodzi.
Napróżna praca! Gdy w serce upadnie,
Myśl czy uczucie pozostanie na dnie
I długie lata, jak koncha perłowa,
W przepaściach morza duszy sie przechowa.V.
Płyną lata jak fale, wiatr losu je wzdyma,
Płyną falą do brzegu, o brzeg sio rozbiją,
I rozprysnął się bałwan, a po nim nic niema!
Trochę piany, którą się suche piaski myją,
Trochę muszli, i rybek, i bursztynu bryła,
Co się wstydząc przed słońcem, do ziemi zaryła,
Czasem fala o brzegi kiedy się rozbije,
Piany nie pozostawi, nie rzuci bursztynu,
Rozpryśnie się o skały, zimny kamień zmyje
I topielca wyniesie, na postrach dla gminu.
Nikt fali nie policzy, fali nie wywróży,
Pogody nie przepowie, nie przepowie burzy.
Płyną lata falami na Trockiem zamczysku,
I Biruta nie płacze po Żmudzkiej rodzinie,
Wieczór tylko w zachodu jaskrawym odbłysku,
Gdy, jak morze, jeziora świecą fale sinie,
Kiedy wody zaszumią, ptak jaki zakwili,
Ona myślą ucieka do ubiegłych chwili,
I wspomina na ojca, wspomina na brata,
Na świątynię Praurymy, na ojczyste kraje,
Na pamiątki z innego, z młodzieńczego świata,
Których do szczęścia sercu Biruty nie staje,
Ale nie pójdzie ona za rodziną swoją,
Bo przy łożu Biruty dwie kolebki stoją.
W jednej kolebce córka śpi z złotemi włosy,
Xieżycowe ma jasne oblicze, spojrzenie,
I pogląda, jak xiężyc, gdy wejdzie w niebiosy,
Siejąc po białym świecie srebrzyste promienie;
Jako gwiazda przyświeca nad dolą matczyną;
Przy niej mroki przyszłości jaśnieją i giną.
W drugiej kolebce matki i ojca nadzieje,
Młody Witold usypia. To słońce u wschodu
Jeszcze wielkiemi blaski po świecie nie sieje,
Lecz słońce i olbrzyma rozpoznasz zamłodu.
Inaczej gwiazdy świecą, srebrny xiężyc świeci,
Inszym wzrokiem patrzają drobne ludu dzieci.
On w kolebce sokołem patrzy już wejrzeniem,
I dziecinnych zabawek, jak siostra, nie żąda,
Do zbroi się wyciąga bezsilnem ramieniem,
Na miecz ojcowski okiem gorącem pogląda,
A gdy biją w Lietaury, gdy w rogi zadzwonią,
Serce mu skacze małe, drobną klaszcze dłonią.
A gdy Kiejstut na wojnę szłyk niedźwiedzi wdzieje,
Kiedy burkę narzuci i Wiżos obuje,
Mały Witold do ojca wesoło się śmieje,
Za szyję obejmuje, sukni uwiązuje,
Jak gdyby już chciał dzieckiem dzielić niespokojny
Zwycięztwa nad Krzyżaki i z Lachami wojny.
– Nie czas jeszcze, Witoldzie! – ojciec mu powiada –
– Nie czas – mówi ran matka – śpij jeszcze spokojny,
Przyjdą i tobie lata, a Litwa ci rada
Da lud zbrojny do ręki i miecze do wojny.
Śpij w kolebce. Zawcześnie obudzą sąsiady,
Wrzawa boju, pożogi i Rusi napady.
Śpij, Witoldzie! Po ojcu miecz wziąwszy skrwawiony,
Nie dasz mu w pochwach drzemać i rdzą się… okrywać.
Trzech strasznych wrogów stoi z każdej Litwy strony,
Nie będziesz mógł spać wówczas, nie będziesz spoczywać,
Usiąść nie będzie kiedy na ojczystych progach,
Z sokoły, psami hulać po Litwy rozłogach.
Spij, Witoldzie, śpij, dziecię, snem na całe życie!
Spadnie ci potem Litwa na piersi brzemieniem,
Wrzawa wojen obudzi o młodzieńczym świcie,
I do grobu wojennem wieść cię będzie pieniem.
Sen twój na życic cale; po nim nie spać tobie, -
Aż z przodkami twojemi, w Swintorohy grobie. –
A dziecię, zda się, słucha, i słowa nie słyszy,
Wciąż za tarczę błyszczącą, to za luk porywa.
I za ojcem, gdy jedzie, niespokojnie dyszy;
A matka go w objęciach ściska nieszczęśliwa,
Pieśnią wojny usypia najmilszego syna,
W zbroję twardą go kładzie, gdy kwilić zaczyna.
Rośnie olbrzym w żelazie, karmiony od miodu
Mlekiem żmudzkiej dziewicy, żmudzką pieśnią boju,
I po żyłach już płynie krew starego rodu
Dziadów, którzy nie znali spoczynku, pokoju,
Co dziecinną już ręką gdy wzięli miecz biały,
Szli z nim w boju niezbytym przez długi wiek cały.VI.
Nad kolebką Wiloldową
Dwa duchy ciężą skrzydłami:
Czarny duch wisi nad głową,
Świeci krwawemi ślipiami,
A w paszczy język spieniony:
To słowika głosem śpiewa,
To zahuczy rozjuszony,
Jak wąż, sowa, się odzywa;
U nog dziecka biały klęczy,
Ręce załamał i jęczy,
A po twarzy dwie łzy płyną,
To wytrysną, to znów zginą.
Dziecię śpi i przez sen słucha
Czarnego, białego ducha.
Oba w drobne szepcą uszy,
Obu pieśni grają w duszy.
Czarny okrył mu skrzydłami
Śpiącą, sny młodemi, głowę,
I serca objął połowę,
I tak mu śpiewa, tak mami:
– Ty będziesz wielki, wielki, jak przodkowie,
Wielki, jak Bogi, co siedzą w Romnowie,
Litwy ty panem, ty panem na Rusi,
Przed tobą wszystko paść, czołem bić musi,
Gdzie mieczem skiniesz, ludy ci pokłonią,
Zgarniesz je w jedno olbrzymią twą dłonią,
Napróżno Lach ci krzyż złoty ukaże,
Ty wiesz, że Litwy Bogi, Bogi twoje.
Niech zdrajcy padną na wylękłe twarze,
Ty z krzyżem tylko zwodzić będziesz boje.
W ręku twych wojna, wojna na lwem czole,
Wojna twą sławą, twej wielkości pole,
Krew ci ofiarą, co serce ochładza,
Łzą – napój słodki, który sen sprowadza!
Ty bodziesz wielki, jak wielcy przodkowie,
Dziadowie twoi z kamienia i stali,
Co suchem okiem w morza krwi patrzali,
Nogą na wrogach podeptanych stali,
Rusi na piersiach, Krzyżakom na głowie,
Lachom wnętrzności jedli i szarpali.
W tobie krew krzyża nieprzyjaciół płynie,
Ojców, co w wierze wytrwali do końca.
Tyś Litwy panem, i Litwa nie zginie –
Tyś wiary ojców i swobód obrońca.
Skroń twoję sława uwieńczy koroną
Z kości twych wrogów i ciał ich splecioną!! –
Dziecię śpi i przez sen słucha,
Do czarnego śmiejąc ducha,
I serce mu drobne bije,
I myśl ciemna w głowie wije,
I rękami szuka broni,
I już wrogów we śnie goni,
Ciśnie Litwę w silnej dłoni
I przyciska ją do łona.
Rozszarpana, pokrwawiona,
Z zdartą piersią, w łzach i jęku
W Witolda spoczęła ręku.
A duch biały cicho śpiewa.
Psie słychać go w dziecka duszy;
Śpiew anielski nie porywa,
Spiew pokoju nie poruszy;
Bo wciąż w uszach brzmi bojowo
Czarnych duchów wielkie słowo,
– Ty będziesz wielki, nie twych przodków sławą,
Nową sławą, nową chwałą,
Nie pogan wielkością krwawą, w
Chrześcjan spokojną i trwałą.
Ty będziesz wielki – serce twe usłucha
Głosu chrześciańskiej wiary,
Złego wyrzeczesz się ducha,
Czarnych bogów Litwy starej.
Ty będziesz wielki – pod twojem ramieniem
Pokój i wiara rozświecą;
Będziesz dla Litwy wytchnieniem;
Ludy pod skrzydła twe zlecą.
Ty będziesz wielki, bo przebaczysz wrogom,
Bo lud przyciśniesz do łona,
Krwawym nie skłonisz się bogom,
Litwy, tyś Rusi, obrona.
Pogasisz ognie, co tleją, pogańskie,
Krzyża ty będziesz podporą;
Błogosławieństwa ci Pańskie,
Na wysokiem niebie górą. –
Dziecię śpi, przez sen nic słucha,
Do czarnego tuli ducha.
Biały u nóg jego klęczy,
Załamał dłonie i jęczy,
A wciąż pieśń pokoju śpiewa,
Do serca się nią dobywa.
Kołyszą tak bohatera,
Pogan bogi, Anioł Boży,
Ich pieśń serce mu otwiera,
Pieśń anielska nie otworzy.
I płakał łzami duch w bieli
A czarne duchy się śmieli.VII.
Ryngoldzie wielki! dobrze Litwie było
Pod twemi skrzydły w jedno wzrastać ciało.
W Mindowsa ręku jeszcze się, łączyło,
Co po nim tylko rozpadać się miało.
Syn mścić śmierć ojca zrzucił suknie mnisze,
Lecz jemu w boju klasztorne zacisze
Śmiało się jeszcze. Ni serca ni dłoni
Nie miał mnich zemstą za ojca zagrzany.
Ni sił ojczyznę z złej podźwignąć toni,
Sąsiady zwalczyć, upokorzyć pany.
Napróżno na koń siadł z szłykiem na głowie.
Smieli się z mnicha Rycerza, Kniaziowie,
I jednej nocy w Włodzimierza grodzie
Miecz zdradny w piersi bezbronne posłali;
Krew upłynęła ostatnia w cnym rodzie,
Oni się ciesząc, na bezpańską gnali
Litwę sierotę, co po swoich panach
Na mchem zarosłych płakała kurhanach.
I Krzyżak leciał część swojego łupu
Garnąć, Lach leciał na Wołyńskie włości,
Rusin Krewiczan chciał wziąść bez okupu,
A Kniazie Litwy w wzajemnej się złości
Nad trupem matki o puściznę bili,
Krwią swoją ziemię użyźniając wrogów,
I jeden z drugim tłukli i walczyli,
Święcąc naprzemian wiarę swą i Rogów.
I długie walki, długie były boje,
Aż Gedymina prawicą objęta,
Litwa na rany zapomniała swoje,
Ale o zemście we wnukach pamięta.
Walczył Gedymin, walczy Olgerd z bratem,
W karki sąsiadów tnie ciężkim bułatem,
A każde cięcie krwi strumień wyciska;
Leje się! Lecz cóż na krwi Litwa zyska??VIII.
Biruta siedzi u złotej kądzieli,
I zwolna, myśląc, wyciąga nić długą;
Ilekroć wzrokiem spotka się ze sługą,
Pyta o Pana, czy go nie widzieli?
– Powiedzcie, Kiejstut nie wraca z wyprawy?
Nie słychać trąbki? nie widać kurzawy? –
A słudzy milczą, cisza wpośród grodu,
Cisza na jasnem i gładkiem jeziorze,
Nie pyli droga. Drogą od zachodu
Wracać powinien Kiejstut o tej porze,
A jego niema! Dnie samotne płyną,
I tęskniej z każdą przebytą godziną.
Niema Kiejstuta! Czy znowu Krzyżacy
Wzięli w niewolę zaciętego wroga?
– Powiedz mi, wietrze, powiedzcie mi, ptacy,
Czemu gród pusty, czemu milczy droga?
Powiedz, kukułko, zwiastunko dobrego,
Czemu mi Pana nie widać mojego??
Czemu lodź jego jeziora nie porze?
Nie słychać rogu, którym żonę wita?
Tyle już razy zagasały zorze,
A wzrok Biruty, próżno się on pyta:
I ranki wschodzą., i noce zapadną,
Dokoła z wieścią nie spotkać się żadną.
Czego tak długo bawi sio na Żmudzi?
Wszak pobiegł tylko na Krzyżackie włości
Na siwym koniu, z małą garścią ludzi,
Z żagwią i mieczem do Krzyżaków w gości;
Wszak nasze wojny, jak burzy nachody,
Nazajutrz po nich, jednym śladem, szkody.
I czas powrócić, dość Komturów gonić.
Dwadzieścia ranków, jak już niema wieści.
Biruta ciche łzy poczęła ronić,
A sercem przestrach owładnął niewieści.
Czy Kiejstut o swej zapomniał rodzinie,
I gdzieś z obcemi czas mu milej płynie?
Ona wygląda sama; przy jej boku
Niema Danuty – Danuta daleko!
Xiążę Mazowsza uwiozł ją od roku;
Pod obcym dachem, pod cudzą opieką;
Młode się dziewczę w Laszy kraj dostało,
A matce po niej łzy puścizną całą.
Niema Witolda – Witold nie wytrzyma
U kolan matki; on w podworce bieży,
Koni, orężów szukając oczyma,
Wieści o wojnie u starych rycerzy;
Pyta i słucha sercem stare dzieje,
I ręka drga mu, a głowa szaleje.
I teraz matkę odbieżał stroskaną,
Po nad jezioro leci z starym Grydą;
Młodzieńczą głowę sparł mu na kolano,
A myśli jego już na boje idą,
Już ostrzy miecz swój i konia dosiada,
Z ogniem i śmiercią lecąc w kraj sąsiada.
A matka duma i patrzy po drodze –
Droga ciemnieje, zachód gaśnie cały.
Oczy jej we łzach, serce jej we trwodze,
Duchy do uszu złowrogie szeptały,
Sen ciężki w nocy pierś cisnął stroskaną;
Nie ustal, choć ją rozbudziło rano.
Słucha – w oddali cóś zatętnia głucho,
Któś drogą pędzi. Kądziel z rąk wypadła,
Wstała, nastawia niespokojne ucho,
Ręce złamała, na twarzy pobladła,
I chciałaby się rzucić na jezioro,
Płynąć, by wieści dostać o nim skoro.
Już widny tuman. Może gnają stada?
Może z pol ludzie wracają na sioła?
– Smutku? – rzekł Kiejstut – nie smutek mam w duszy,
Zemstą ja płonę, bom upokorzony.
Wspomnienie hańby słowa w ustach kruszy.
Nie śmiem do dziecka ozwać się, do żony,
Bo raz już drugi więzy krzyżackimi
Związanym jęczał. Chcę się mścić nad niemi!