Anatomia zła - ebook
Anatomia zła - ebook
FASCYNUJĄCA PODRÓŻ W GŁĄB NAJBARDZIEJ PRZERAŻAJĄCYCH UMYSŁÓW
OD NARCYZMU DO AGRESJI – KIEDY W UMYŚLE RODZI SIĘ ZŁO?
Charles Manson, Ted Bundy, Jeffrey Dahmer – to tylko kilku z kilkuset seryjnych morderców, których przypadki zbadał dr Michael H. Stone i na których powołuje się w tej książce. Psychiatra analizuje dwie istotne cechy osobowości, narcyzm i agresję, typowe u przestępców zarówno popełniających zbrodnie w afekcie, jak i sprawców najgorszych potworności: sadystycznych tortur i morderstw.
Zastanawia się, Czy zło ma swoje źródła w genach, wychowaniu czy może istnieją inne czynniki wpływające na rozwój skłonności przestępczych. Czy zło jest nieuniknione, czy istnieją sposoby na jego zrozumienie i przeciwdziałanie?
Co psychologia, psychiatria i neuronauka mówią nam o umysłach tych, których czyny można opisać jako prawdziwe zło? I co to oznacza dla nas? Studium zła dr. Michaela H. Stone’a rzuca nowe światło na naturę ludzkiego okrucieństwa, psychopatię, socjopatię oraz inne zaburzenia osobowości. To próba zrozumienia, Czy wszyscy jesteśmy potencjalnie źli i co skrywa się za fasadą zła.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-166-9 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Per me si va nella citta dolente
Per me si va nell’ eterno dolore
Per me si va tra la perduta gente
Giustizia mosse il mio alto Fattore;
Fecemi la divina potestate,
La somma sapienza e ‘l primo amore.
Dinanzi a me non fuor cose create
Se non etterne, ed io etterno duro.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Przeze mnie droga w gród łez niezliczonych.
Przeze mnie droga w boleść wiekuistą,
Przeze mnie droga w naród zatraconych.
Mój budowniczy był wzniosłym artystą,
Sprawiedliwości dna grunt mój dosięga.
Mnie zbudowała wszechmocna potęga,
Mądrość najwyższa, miłość samodzielna.
Przede mną rzeczy nie było stworzonych
Prócz nieśmiertelnych – i jam nieśmiertelna!
Wchodzący we mnie, zostawcie nadzieję!
Dante Alighieri, Boska komedia. Piekło,
tłum. Julian Korsak,
https://wolnelektury.pl (przyp. tłum.)WSTĘP
Celem tej książki jest zrozumienie zła. Zupełne wyjaśnienie zła byłoby zbyt ambitnym zadaniem. Żywię jednak pogląd, że możemy odkryć sens znacznej części tego, co kryje się pod pojęciem zła, choć pozostaną obszary, które nadal będą wprawiać nas w zdumienie. Możemy założyć, że owe terytoria na wielkiej mapie zła pod wpływem poszukiwań naukowych będą się zmniejszać z każdym następnym pokoleniem.
Na naszej badawczej drodze napotkamy kilka trudnych przeszkód, które będziemy musieli pokonać. Na przykład musimy dojść do możliwej do przyjęcia definicji zła. Trzeba zająć się pytaniem: kto posiada kwalifikacje do wydawania osądów dotyczących zła, jeśli ktoś taki istnieje? Jest też problem z uzgodnieniem uzasadnionej domeny, w której – jak możemy konkretnie stwierdzić – istnieje zło. Skoro zło jawi się jako uzasadniony temat dyskusji, o czym jestem przekonany, czy istnieją ważne różnice między tym, co się uważa za zło w czasach wojny lub konfliktu między grupami ludzi, a tym, co możemy uznawać za zło popełniane przez osoby podczas pokoju?
DEFINICJA ZŁA
Istnieje ścisły związek między naszymi ideami dotyczącymi zła jako pojęcia abstrakcyjnego, a źródłami religijnymi, w których te idee są zakorzenione. Sam ten termin pojawia się w Biblii (w Starym i Nowym Testamencie łącznie) około 604 razy, ale oznacza szeroką gamę ludzkich wad i zbrodni – od drobnych na pozór występków, jak dotykanie pełzających stworzeń, aż do przykładów ohydy w rodzaju kazirodztwa i morderstwa. Obszerną listę czynów uznanych za zło można znaleźć w Księdze Kapłańskiej i Księdze Powtórzonego Prawa, łącznie z tymi zawartymi w Dekalogu. W Nowym Testamencie znajdujemy kolejny taki spis w Liście Świętego Pawła do Galatów. Paweł atakuje tam piętnaście nagannych postaw i zachowań, między innymi zawiść, wyuzdanie, niewłaściwą pogoń za zaszczytami; akty religijne, takie jak uprawianie bałwochwalstwa, rozłamy; także czyny związane z przemocą: nienawiść i wzburzenie. W Biblii „zło” zostaje zrównane z postępkiem „błędnym” lub „niemoralnym” i jako etykieta nie jest zarezerwowane na określenie najgorszych z błędnych lub niemoralnych czynów, do których mamy skłonność. Takie samo całościowe ujęcie zła mamy również w Koranie. Mani, perski prorok z III wieku (od którego wywodzi się termin „manicheizm”), podzielił ludzkie doświadczenia, jak przed nim Zaratusztra, na Dobro i Zło. Buddyzm, obok nieczystości jako głównego grzechu, podkreśla trzyczęściowe pojęcie kładące szczególny nacisk na gniew, chciwość i głupotę.
Religia odegrała potężną rolę w kształtowaniu naszych idei dotyczących zła. Wiele osób utrzymuje, że dyskusje na ten temat są uzasadnione jedynie wtedy, gdy wszczynają je albo przywódcy religijni – duchowni lub profesorowie teologii – albo filozofowie. Ci ostatni stanowią drugą grupę, której w ciągu wieków przekazaliśmy przywilej pouczania nas o sprawach dobra i zła. Tymczasem we wcześniejszych źródłach próżno szukać użytecznej definicji roboczej. Jest jednak kilku współczesnych filozofów, w szczególności Susan Neiman, którzy wnieśli ważny wkład w zagadnienia nieodłącznie związane ze stworzeniem użytecznej definicji. Faktycznie Neiman twierdzi, że jej książka nie podsuwa nam takowej, nie sądzi również, by wrodzoną właściwość zła można było zdefiniować, chociaż dodaje, że nazwanie czegoś złem to sposób zaznaczenia faktu, iż „to rujnuje nasze zaufanie do świata”. Oto podobnie kontrowersyjna kwestia: jak wykreślić linię, gdzie kończy się coś „bardzo złego”, a rozpoczyna się „prawdziwe zło”. Delbanco wspomina, że może panować niemal uniwersalna zgoda co do przeciwnych końców skali – postępku trochę złego (wymierzenie klapsa dziecku) oraz ekstremalnego zła (Auschwitz podczas wojny; zgwałcenie dziecka w czasie pokoju) – ale w środku zawsze będzie istniała szara strefa, co do której opinie są dalekie od jednomyślnej. Dalej Neiman pomaga nam rozgraniczyć „zło naturalne” oraz „moralne”, przypomina nam bowiem, że trzęsienia ziemi i powodzie w przeszłości postrzegano jako przykłady zła naturalnego, często zsyłane na nas przez bóstwo jako kara za grzechy. Przykłady zaś zła moralnego to te zdarzenia, które inicjujemy sami. Jako że większość z nas nie uważa już katastrof naturalnych za zdarzenia wywodzące się z kary boskiej, kiedy nazywamy je „złem”, robimy to w sensie metaforycznym. Ta książka dotyczy wyłącznie aktów zła, za które odpowiadamy tylko my sami – zła moralnego. Doktryny religijne zgodnie obarczają nas w tej sferze odpowiedzialnością, wyrażoną w Koranie gdzie napisano: „Każde dobro, które ciebie spotyka, pochodzi od Boga, każde zło, które cię dotknie, jest od ciebie samego”. Passusy takie jak ten, które znajdują się również w Starym i Nowym Testamencie, sytuują zło w nas, gdzie rzeczywiście ma ono miejsce, ale nie definiują dokładniej jego natury ani granic.
Brian Masters, który napisał znakomitą biografię seryjnego zabójcy Dennisa Nilsena, zna pojęcie – i zagadkę – zła. Dla niego zło to „tajemne słowo oznaczające w rzeczywistości trochę więcej niż zachowanie tak złe, że lepiej pozostawić je niezbadane”.
Czy byłoby wygodnym rozwiązaniem, gdybyśmy mogli przynajmniej zdefiniować „absolutne zło” i odpowiedzieć na równie trudne do rozwikłania pytanie: czy ktoś może urodzić się „zły”? Znalezienie odpowiedzi na te pytania poprawiłoby samopoczucie filozofom oraz społeczności prawników. Ale pierwszego zadania nie da się rozwiązać, a odpowiedź na drugie pytanie brzmi po prostu „nie”. Wydaje mi się, że zdefiniowanie i opisanie absolutnego zła wymagałoby uzgodnienia uniwersalnego stanowiska między ludźmi dobrej woli – filozofami, teologami, ekspertami w sprawach medyczno-prawnych oraz osobami wiodącymi zwyczajne życie – co do tego, jak w rzeczywistości mogłaby się przedstawiać charakterystyka tego skrajnego zjawiska. Chciałoby się myśleć, że obozy śmierci w Auschwitz albo którymś z innych dwudziestowiecznych systemów ludobójstwa zasługiwałyby na tego rodzaju jednomyślność, ale wiemy, iż tu i tam istnieją pewne grupy ludzi myślących inaczej. Być może zgwałcenie i zamordowanie dziecka służyłoby nam jako punkt alarmowy, wyznaczający poziom zła absolutnego. To prawdopodobnie odpowiadałoby 99 procentom z nas, tyle że nadal istnieje ten 1 procent różniący się zdaniem od nas. Pojęcie „zły z urodzenia” mogłoby jedynie oznaczać, że jakieś niemowlę, dotknięte perwersyjnym wybrykiem kodu genetycznego, bez względu na to, jak kochająca, harmonijna i nawet dostatnia byłaby jego rodzina, wyrosłoby na osobę wielokrotnie i nieustraszenie popełniającą czyny uważane przez społeczność za zło. To byłoby „skutkiem naturalnych przywar”, o którym Hamlet mówił do Horacego, a którego przywołuje Masters w przekonującym argumencie, że „dobro i zło współistnieją i są częścią siebie nawzajem, a z prawidłowej i porządnej równowagi między nimi wynika harmonia”. Zły z urodzenia? Nie znam takiej osoby, nawet z annałów zbrodni lub z biografii despotów. Odpowiedź na to pytanie jest przecząca.
Jak dotąd, te rozważania mogą sprawiać wrażenie ćwiczenia się w daremnych działaniach – nie potrafimy w użyteczny sposób zdefiniować zła ani nawet ustanowić sensownej hierarchii lub skali aktów zła. Jednak zanim podzielę się z tobą moją roboczą definicją zła i moją metodą jego mierzenia, muszę najpierw coś powiedzieć o tym, co oznacza wydawanie tego rodzaju osądów.
WYDAWANIE OSĄDÓW DOTYCZĄCYCH ZŁA
Niektórzy ludzie żywią silne przekonanie, że nikt nie ma prawa wydawać osądów dotyczących zła. Zwłaszcza osoby religijne hołdują poglądowi, że ostatecznym, być może jedynym, prawowitym arbitrem od takich decyzji jest Bóg. Jako że on sam nie przemawia do nas bezpośrednio, wielu wiernych chce zawrzeć kompromis i zezwolić na wydawanie takich osądów duchownym, ziemskim reprezentantom Boga. Z racji swojej mądrości filozofowie, szczególnie ci z odległej przeszłości, również są pod tym względem uprzywilejowani. W kręgu chrześcijaństwa podwójnym przywilejem cieszą się święty Augustyn i święty Tomasz z Akwinu, gdyż oprócz tego, że byli filozofami, otrzymali również święcenia. W świecie judaizmu niektórzy otaczani czcią rabini, tacy jak Majmonides, zajmują prawie tak samo uświęcone miejsce wśród osób władnych podejmować takie decyzje. W islamie słowo Mahometa jako proroka Allaha cieszy się więcej niż szacunkiem: ma moc prawa.
Ludzie wychowani w tradycji humanistycznej, ale niezbyt religijnej, mogą kłaść większy nacisk na opinie filozofów niż przedstawicieli kleru. Jednakże zarówno przywódcy religijni rozmaitych obrządków, jak i świeccy filozofowie rzadko pochylają się nad rzeczywistymi przypadkami. Pozostają nam wskazówki i uświęcone zwyczajem komentarze, takie jak ogólnikowe uwagi zawarte w Liście do Galatów świętego Pawła albo opisane w zarysie dobre i złe zachowania z Księgi Kapłańskiej i Księgi Powtórzonego Prawa. Szczegółowe kliniczne opisy postaw różnych osób – które my uznalibyśmy za historie przypadków – rzadko spotyka się przed schyłkiem XVIII wieku, z wyjątkiem biografii królów i arystokratów.
Kolejne źródło komplikacji tkwi w różnym tonie Starego i Nowego Testamentu. Chociaż w obu księgach Bóg nadal jest ostatecznym sędzią, Stary Testament przyznaje ludziom żyjącym przykładnie przywilej wydawania osądów. „Sprawiedliwie będziesz sądził bliźniego”, czytamy w Księdze Kapłańskiej. Prorok Ezechiel uderza w bardziej złowieszcze nuty w swojej diatrybie przeciw temu, co uznawał za grzeszność Izraela swoich czasów: „Teraz przychodzi kres na ciebie. Wysyłam gniew mój przeciwko tobie, aby cię osądzić według twoich dróg i ciebie uczynić odpowiedzialną za wszystkie twoje obrzydliwości”. („Odpowiedzialność” w tym kontekście oznacza wyrok lub karę, a nie poczucie obowiązku). Ton Nowego Testamentu nie jest aż tak surowy. Faktycznie czytamy tam słowa Jezusa: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”, a nieco dalej uzupełnienie: „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?”.
Pisząc jako psychiatra i psychoanalityk, staję przed kolejną trudną przeszkodą. Psychiatrów uczy się, by nie wydawali osądów natury moralnej dotyczących pacjentów. Ta ostrzegawcza nuta pobrzmiewa z jeszcze większym naciskiem w psychoanalizie. Jednakże wczesne pokolenie psychoanalityków zdawało sobie sprawę, że ludzie nawykowo łamiący normy społeczne nie są dobrymi kandydatami do tej metody leczenia. Na przykład Freud powiedział już sto lat temu, że jeśli ktoś ma odnieść korzyść z psychoanalizy, to zasadniczym wymogiem jest dobry charakter. Jako metoda służąca zrozumieniu sposobu rozumowania ludzi psychoanaliza zachowuje swoją użyteczność. Nieliczni psychoanalitycy należący do późniejszych generacji zaczęli jednak pracować z młodocianymi przestępcami, modyfikując metody terapii w taki sposób, żeby sprzyjały rozwojowi nawyków „prospołecznych”, które zastąpiłyby wcześniejsze nawyki aspołeczne. W przypadku pacjentów o budzących większe wątpliwości cechach charakteru inne formy terapii nadal mogły okazywać się skuteczne. Lekarski model oferowania leczenia wszystkim i powstrzymywania się od wydawania osądów cieszy się nie mniejszym uznaniem w psychiatrii niż w medycynie w ogóle, ale psychiatrzy w innej roli, jako zwykli obywatele, przez cały czas dokonują osądów moralnych, tak samo jak wszyscy inni. Mężczyźni dopuszczający się gwałtów lub seryjnych zabójstw na tle seksualnym rzadko docierają na kozetkę psychoanalityka. Tacy mężczyźni unikają samoobjawienia i generalnie popełniają swoje czyny bez brzemienia wstydu lub winy, które popchnęłoby kogoś innego do zwrócenia się o pomoc psychiatryczną. Psychiatrzy i psychoanalitycy, czytając o takich osobach w gazetach lub słysząc o nich w telewizji, z pewnością dokonują osądów moralnych: „To okropne uczynki” lub może nawet „To jest zły czyn”.
Jeśli chodzi o tego rodzaju przemianę między profesjonalną jaźnią lekarza a postawą uczestnika życia publicznego, to przypominają mi się pewne incydenty mające miejsce pół wieku temu w nowojorskim Bellevue Hospital. Jeden incydent dotyczy policyjnej furgonetki, która przywiozła więźnia na parking znajdujący się w polu widzenia z okien oddziału, gdzie pracowałem jako stażysta. Wypuszczony z furgonetki więzień z kajdanami na rękach i nogach próbował uciec, oddalając się od wozu jak najdłuższymi susami. Policjant postrzelił mężczyznę w plecy. Na tym polegała jego praca: miał zapobiec ucieczce. Unieruchomiony tym sposobem zbieg został odniesiony prosto do oddziału pomocy doraźnej po drugiej stronie parkingu. Tam chirurdzy niezwłocznie przystąpili do tamowania krwawienia i usuwania z ciała pocisków. Na tym polegała ich praca: mieli ratować życie tego mężczyzny bez względu na to, że był więźniem. Jakiś czas później, pracowałem w tamtym oddziale pomocy doraźnej, gdzie jakiś alkoholik, to tracący, to znów odzyskujący świadomość, był poddawany leczeniu z powodu paskudnej rany ciętej na dłoni. Kiedy mężczyzna tracił przytomność, chirurg trudził się nad zszywaniem rozległej rany. Kiedy zaś pacjent odrobinę się wybudzał, obrzucał chirurga gwałtownymi klątwami i rasistowskimi epitetami, ten zaś na chwilę wstrzymywał wysiłki i czekał, aż mężczyzna ponownie popadnie w stan zamroczenia. Ten rutynowy cykl powtórzył się kilka razy, aż wreszcie zszywanie dobiegło końca. Ze strony lekarza byłby to postępek nieetyczny, gdyby odmówił leczenia pacjenta z powodu jego obraźliwego zachowania.
W obliczu wszystkich zakazów religijnych i ograniczeń moralnych, przeciwstawiających się wydawaniu osądów dotyczących zła, co miałby napisać na ten temat psychiatra? Jak miałbym się wyswobodzić z tego etycznego grząskiego gruntu, który wciąga każdego, kto wkracza na ten teren? Jestem przekonany, że wyjście można tu znaleźć, zwracając się ku postawie członka społeczeństwa. Jak się okazuje, w życiu codziennym ludzie – w tym autorzy książek kryminalistycznych, dziennikarze, komentatorzy w mediach – jak jeden mąż używają słowa zło dość często i swobodnie w opisach rozmaitych brutalnych zbrodni oraz pewnych ich sprawców. A robią to – lub raczej robimy – nie zwracając większej uwagi na te nadnaturalne, metafizyczne, nieopisane, „tajemne” podteksty, których ładunek ów termin w innych okolicznościach zawiera. A w swoich reakcjach na brutalne zbrodnie o szczególnie niemoralnej naturze duchowni, filozofowie, sędziowie, adwokaci, psychiatrzy oraz inni lekarze – kiedy reagują na wydarzenia dnia jako zwyczajni obywatele – również mówią o złu, i czynią to z wielką regularnością.
Właśnie na tym ogólnym sposobie wykorzystywania tego słowa opieram swoje osobiste wrażenia dotyczące zła. Filozof Ludwig Wittgenstein pisał: „Znaczeniem słowa jest jego użycie”. W porządku. Tak więc obok (irytująco niejednoznacznego) używania pojęcia zła w religii i filozofii istnieje również często dość określony sposób użycia tego terminu, niejako usankcjonowany przez codzienny język społeczny. Przypomina to węgierskie porzekadło: „Jeśli trzy osoby nazwą cię koniem, kup siodło!”, ale jeśli sędzia, dziennikarz i społeczeństwo zgodnie orzekną, że konkretna zbrodnia była złem – cóż, w takim razie była złem. Bo w taki sposób ustala się znaczenie zła – tu, na Ziemi. Jeśli możemy to przyjąć jako roboczą definicję tego pojęcia, nie musimy się wstydzić nazywania pewnych postępków „złem”, jak gdybyśmy się wdarli w przestrzeń zastrzeżoną dla kleru.
Jak to przedstawię bardziej szczegółowo w pierwszym rozdziale, takie jest podejście, na którym będę polegał w trakcie mojego wywodu na temat zła. Co więcej, mam nadzieję, że zdołam wykazać, iż pewne akty przemocy lub innych krzywdzących działań postrzega się jako stanowiące podłoże tego pojęcia zła – w większym stopniu niż inne, nie tak okropne przykłady postępowania. To zaś czyni stworzenie skali służącej do uchwycenia tych funkcjonujących w społeczeństwie rozgraniczeń przedsięwzięciem co najmniej m o ż l i w y m do pomyślenia, wartym naukowych dociekań. A te funkcjonujące w społeczeństwie rozgraniczenia, uzasadnione tu i teraz, niekoniecznie muszą być stałe lub wiecznotrwałe.
KULTURA I EPOKA
Ponieważ społeczeństwo to byt organiczny, który w miarę upływu czasu rośnie, zmienia się i ewoluuje, dominujące opinie o tym, co jest, a co nie jest złem, podlegają modyfikacjom w zależności od środowiska geograficznego oraz okresu dziejów. Być może najbardziej zbliżymy się do pojęcia o znaczeniu uniwersalnym, jeśli weźmiemy morderstwo, uznawane z definicji za czyn bezprawny i dość często również za zło we wszystkich kulturach i epokach. W przeciwieństwie do tego z gwałtem sprawa wygląda inaczej. Pozycja społeczna kobiet bynajmniej nie wyglądała tak samo w czasach Starego Testamentu, jak wygląda obecnie w krajach „rozwiniętych”. Gdziekolwiek kobiety przestają się zaliczać do własności lub majątku ruchomego mężczyzn, odpowiednim przemianom podlegają również postawy wobec gwałtu. W Starym Testamencie nie było oddzielnego słowa na określenie gwałtu, ale są tam odniesienia do wymuszonego seksu. Wykreślono tam subtelne rozgraniczenia: Jeśli jakiś mężczyzna zmusił w otwartym terenie zaręczoną dziewicę do seksu, uznawano ją za niewinną. Jeśli krzyczała, a nie było nikogo, kto by ją uratował, mężczyznę skazywano na śmierć. Ale jeśli mężczyzna zmusił do seksu dziewicę, która nie była zaręczona, musiał zapłacić jej ojcu pięćdziesiąt szekli (mniej więcej jedną trzecią rocznych zarobków) oraz ożenić się z nią – bez możliwości rozwodu. Przypuszczalnie seks nie odbywał się za obopólną zgodą (w końcu było to trzy tysiące lat przed wynalezieniem pigułki antykoncepcyjnej i ruchu wyzwolenia kobiet), zatem w rezultacie dziewczyna była zmuszona poślubić swojego gwałciciela, bo nie zastanawiano się wiele nad jej uczuciami w tej materii. To, co obecnie uważamy za duże zło, w tamtej epoce i kulturze było złem stosunkowo niewielkim.
W czasach biblijnych ludzie przeważnie żyli w małych grupach plemiennych, liczących zazwyczaj około 150 osób. Plemię, jeśli nie chciało ulec podbiciu przez pobliskie większe plemię, naprawdę musiało być bogate i płodne (żeby liczba jego synów przewyższała liczbę synów u ewentualnego agresora). To oznaczało, że w tamtych czasach prawa i przestrogi przeciwko masturbacji, prostytucji, przerywaniu ciąży, homoseksualizmowi i cudzołóstwu – czyli wszystkiemu, co zaburzało płodność lub optymalne warunki wychowywania dziecka – miały przemożne przesłanki. Takie działania zagrażały przetrwaniu grupy, a nawet pojedynczej osoby (bo podbite plemię mogło zostać wycięte w pień lub zagarnięte w niewolę). Praktyki narażające na szwank sukces reprodukcyjny stanowią pogwałcenie reguły ewolucji. Z podobnych przyczyn dzieciobójstwo i składanie dzieci w ofierze, praktykowane przez pogan, w Izraelitach budziło odrazę. Dzieciobójstwo jest nadal praktykowane lub usankcjonowane w wielu regionach świata; nie zostało ono jeszcze uniwersalnie uznane za zbrodnię. Kazirodztwo jest bliskie uniwersalnego uznania za czyn naganny – w świętych księgach używa się mocniejszych określeń („ohyda”, „zło”) – ale w czasach biblijnych groziła za to o wiele surowsza kara (śmierć przez spalenie lub ukamienowanie) niż obecnie.
Potrzeba przetrwania grupy leży u podłoża znaczenia grupowej spójności. Jednym sposobem zagwarantowania przez liderów społeczności spójności grupowej jest domaganie się jedności wartości i wierzeń. W idealnych warunkach każdy członek grupy powinien chcieć uczynić wszystko, co niezbędne dla umocnienia tej jedności – łącznie ze śmiercią, w obronie grupowych wartości albo z unicestwieniem tych, którzy zagrażają solidarności w postaci grupowych zwyczajów i wierzeń. To tłumaczy prześladowanie herezji w sytuacji, gdy nowa religia się kształtuje, a jednocześnie grupa wiernych nadal jest nieliczna i narażona na niebezpieczeństwo. W dużej części rozwiniętego świata herezja to zjawisko ze spleśniałych ksiąg traktujących o dawnych czasach, kiedy to karało się ją wygnaniem (po wyklęciu), o ile skazany miał szczęście; jeśli nie, karano ją śmiercią, a sposób wykonania kary śmierci mógł obejmować spalenie na stosie. Herezja była bardzo dużym złem i w dzisiejszych czasach w niektórych częściach świata nadal nim jest. Jeśli dana grupa miała raczej charakter narodowy, a nie religijny, to porównywalną zbrodnią była przynależność do opozycji lub po prostu do osób innych niż akceptowane przez lidera. Nienależenie do Aryjczyków w nazistowskich Niemczech albo do komunistów w totalitarnej Rosji prowadziło do takich samych prześladowań z karą śmierci włącznie, jakie niegdyś czekały heretyków.
Zagrożenie dla grupy ze strony rzekomych czarownic prowadziło w przeszłości do ich prześladowań i egzekucji (często najokrutniejszymi metodami). Źródła tego zagrożenia upatrywano w nadprzyrodzonych mocach, jakie ludzie przypisywali tym osobom. To oznaczało, że czarownice, choć nieliczne, mogły – zdaniem ludzi wierzących w czary – wywołać chaos w społeczności. Od czasu do czasu nawet we współczesnej Ameryce zdarzają się małe grupki osób (głównie kobiet) podających się za czarownice, a także innych, choć niezbyt licznych, które obawiają się mocy owych czarownic i uznają je za złe służebnice diabła (w którego również wierzą).
Chcielibyśmy myśleć, że jako obywatele żyjący w XXI wieku wyrośliśmy już z zabobonów prowadzących ludzi do stygmatyzowania, prześladowania i nazbyt często do uśmiercania „odszczepieńców”, uznawanych przez społeczności za „złych”. Chcielibyśmy też myśleć, że zawsze, kiedy używamy tego słowa w naszej kulturze i naszych czasach, stosuje się ono do ludzi „naprawdę” złych, którzy zostaną opatrzeni tą stosowną etykietą aż po kres wieczności. Nigdy nie powinny nastąpić czasy, kiedy na przykład gwałty na dzieciach, seryjne morderstwa, tortury, bicie żon i tym podobne staną się czynami akceptowanymi. To zrozumiała nadzieja, jednakże, biorąc pod uwagę dzieje świata, nie sądzę, by te nadzieje były uzasadnione. Jeszcze mniej uzasadniona jest nadzieja, że zło na wielką skalę, mające miejsce w czasach wojen i innych konfliktów – kiedy tortury, okaleczanie i ciemiężenie ludzi nagle wydają się czynami „dającymi się uzasadnić” – zniknie z powierzchni Ziemi. Czterej Jeźdźcy Apokalipsy nadal czekają, aż strącimy ich z siodeł.
GRADACJA
Wahanie Susan Neiman podczas wykreślania linii granicznej pomiędzy czymś bardzo złym a złem wyrasta, jak podejrzewam, z nieodłącznego braku jasności, towarzyszącego używaniu takich wyrażeń w tekstach religijnych i filozoficznych. Kodeksy prawne, zarówno starożytne, jak i współczesne, zawierają wiele subtelnych rozgraniczeń – lub, jeśli wolicie, gradacji – między czynami złymi, bardzo złymi i skrajnie złymi. Ale prawo unika słowa z ł y, preferując słownictwo dość ściśle odpowiadające temu, co społeczeństwo mogłoby nazwać złem, czyli wyrazy takie jak „ohydny” i „zdeprawowany”. W książkach i czasopismach tuż obok słowa „zły” znajduje się podobny zestaw mocnych określeń, takich jak „nieludzki”, „diaboliczny”, „potworny”, „okropny”, które również dość ściśle nakładają się na użycie wyrazu „zły” w ujęciu publicznym. Zawsze pojawiały się co najmniej takie proste systemy, które umieszczały nieakceptowalne lub „naganne” zachowania w ramach kategorii takich jak „występki” i „przestępstwa”. A są też takie poważne przestępstwa, które traktuje się jak równoważne z „przypadkami zbrodni zagrożonych karą śmierci” – lub tak je traktowano w regionach, gdzie zniesiono karę śmierci – na przykład zdrada i pewne formy morderstwa. To, co prawo identyfikuje jako skrajne przestępstwo, społeczeństwo często uważa za zło, ale ten związek nie jest aż tak ścisły. Niezamierzone zabójstwo w trakcie napadu z bronią w ręku można nazwać „okropnym”, podczas gdy określenie „zło” może być zastrzeżone dla zgwałcenia i zamordowania dziecka albo zamordowania ofiary kidnapingu. Dwa tysiące lat temu talmudyczną triadę kazirodztwa, morderstwa i wzywania imienia Pana nadaremno – wszystkie te czyny karano śmiercią – równoważyło całe mnóstwo pomniejszych zbrodni, ale wszystkie nazywano ra – to słowo znaczyło „zły”, ale mogło również oznaczać „zło”, na które nie było specjalnego określenia, oddzielającego je od ra. W Kościele katolickim istnieje system gradacji dzielący grzechy na „powszednie” (wybaczalne, pomniejsze) i „śmiertelne”, ale lista grzechów „śmiertelnych” zawiera przeszło trzydzieści przykładów. Niektóre według współczesnych postaw są znacznie mniej poważne od innych. Pycha, pijaństwo i tchórzostwo nie znajdują się na tym samym poziomie, co kradzież, rabunek i morderstwo. Gwałt, podpalenie i napaść z jakiegoś powodu nie zostały konkretnie wymienione. Nie ma zatem łatwego sposobu znalezienia związku między naszym aktualnym pojęciem zła a rozmaitymi grzechami śmiertelnymi.
Nasze dzisiejsze określenie z ł o oddziela czyn zły od takiego, który wykracza poza obszar czynu tylko złego. Następny rozdział będzie również odzwierciedleniem moich usilnych prób przytrzymania szkła powiększającego, że tak powiem, nad dziedziną leżącą poza obszarem czynów tylko złych; mam nadzieję znaleźć tym sposobem znaczące różnice w obrębie tego niewyraźnego obszaru zawierającego zlewające się ze sobą przykłady „zła”.
CZYNIĆ ZŁO JEST RZECZĄ LUDZKĄ
Zanim przedstawię moją roboczą definicję zła, muszę zaproponować dwie idee dotyczące zła jako coś w rodzaju preludium do tej definicji. Po pierwsze, żywię przekonanie, że możemy sformułować solidne twierdzenie, iż pojęcie zła odnosi się wyłącznie do ludzi. Obecnie rezerwujemy słowo zło do opisów pewnych czynów popełnianych przez ludzi z wyraźnym zamiarem wyrządzenia innym krzywdy lub uśmiercenia ich w potwornie bolesny sposób. Ten ból może mieć charakter fizyczny, emocjonalny lub umysłowy, ze skrajnym upokorzeniem włącznie. Tak czy inaczej, sprawca musi mieć świadomość zjawiska śmierci oraz tego, że swoim działaniem może ją zadać swojej ofierze. Kolejnym nieodzownym warunkiem dopuszczającym użycie terminu zło jest świadomość sprawcy, że ofiara będzie intensywnie cierpieć, doświadczać męczarni – takich samych, jakie znosiłby sprawca (o czym wie), gdyby sytuacja się odwróciła i on sam stałby się ofiarą identycznych czynów. Nasz gatunek jest jedynym mającym tego rodzaju świadomą znajomość zjawisk śmierci i cierpienia oraz zdolność wyobrażania ich sobie. Zazwyczaj ludzie mają również poczucie wstydu, działające niczym hamulec powstrzymujący nas przed wprowadzeniem naszych brutalnych lub mściwych fantazji w czyn. Niektóre osoby popełniające złe czyny mają poczucie wstydu, lecz wydaje się, że w tragicznych okolicznościach ulega ono przejściowemu „wyłączeniu”. U innych popełniających takie czyny to poczucie wstydu przede wszystkim nigdy nie rozwija się we właściwy sposób. Jako ludzie potrafimy również nienawidzić, co oznacza, że jesteśmy zdolni do myśli, o ile lepsze stałoby się życie, gdyby obiekt naszej nienawiści został usunięty. Zwierzęta nie mają tych cech, nie są zatem zdolne do zła. Lew ścigający gazelę, kot rzucający się na mysz – do tych działań skłania je konieczność zdobycia kolacji. Nie darzą one gazeli lub myszy nienawiścią ani nie mają doskonałej świadomości, że to, co zaraz uczynią, ześle na ich ofiary cierpienie i śmierć. W istocie zwierzęta drapieżne z rodziny kotowatych starają się zadawać coup de grâce: jedno szybkie zaciśnięcie szczęk na szyi, dzięki czemu śmierć następuje błyskawicznie. Być może szympansy są zdolne do knucia planów uśmiercania w pojedynkę lub w grupie innych szympansów albo nawet pobicia ich w sposób, który musi okropnie boleć. Nie jestem jednak pewien, czy doświadczają one wstydu lub czy potrafią zawczasu rozmyślać nad takimi czynami, po czym działać „z premedytacją”, że posłużę się naszym wymyślnym językiem, by zgwałcić partnerkę innego szympansa, po czym walnąć rywala gałęzią. Nawet jeśli tak, to nie jestem gotów nazwać tego złem. Tak samo wiem, że kot niekiedy pozornie drażni się ze schwytaną myszą, to rzuca się na nią, to puszcza ją na sekundę i rzuca się ponownie, aż w końcu zrobi to, co zamierzał, czyli zje mysz. Dla nas może to wyglądać „sadystycznie”, gdyż wyobrażamy sobie, jak ludzie nazwaliby nas, gdybyśmy zachowywali się tak wobec kogoś innego. Kot jednak prawdopodobnie angażuje się tylko w swego rodzaju ćwiczenie praktycznych umiejętności, doskonaląc je, żeby następnego dnia złowić kolejną mysz. Bez złych zamiarów, bez świadomości cierpienia oraz skończoności życia, bez poczucia wstydu lub winy, czyli bez naszych jedynych w swoim rodzaju ludzkich cech.
O drugiej sprawie już napomknąłem: ludzie przeważnie ściśle zgadzają się co do tego, które czyny są złem, kiedy popełniają je osoby w zwykłym, codziennym życiu – czyli w okresie pokoju. W czasach grupowych konfliktów, w tym wojny, są dwie strony, a każda myśli, że ta druga jest „zła”. Niekiedy bardzo trudno jest obejść tę subiektywność. Chcielibyśmy myśleć, że jakiś neutralny obserwator umiałby ocenić sytuację, powiedzmy taką, w której Państwo A najechało Państwo B, popełniając na szkodę jego obywateli zbrodnie wojenne; następnie obserwator, patrząc z góry, potrafiłby wyraźnie orzec, że ludzie z Państwa A, zamieszani w te czyny, byli złymi agresorami. Historia często zgadza się z takim wyborem. Nie ma już zbyt wielu osób popierających cele hiszpańskiej inkwizycji i twierdzących, że jej ofiary były złe i dostały to, na co zasłużyły. Ale wojny, w tym te „asymetryczne”, toczone przez grupę terrorystów przeciwko silnemu krajowi, rozgrywające się w naszych czasach, mogą mieć równie wielu zwolenników, co krytyków. Islamscy ekstremiści są równie gotowi do wysławiania 11 września, jak my do jego potępiania: ludzie, którzy dla nas są „porywaczami”, dla nich są „szahidami” („świętymi męczennikami”). Efekt netto tej subiektywności wygląda tak, że łatwiejsza i bardziej przekonująca będzie skala gradacji zła, stworzona w czasach pokoju niż podczas wojny. Czy żywię przekonanie, że nazistowskie ludobójstwo było złem, że wcześniejsze tureckie ludobójstwo Ormian było złem, że zagłodzenie Ukrainy przez Stalina oraz wysłanie przez niego milionów ludzi do gułagów było złem, że japoński „gwałt na Nankinie” oraz unicestwienie przez Mao dziesiątek milionów własnych obywateli w obozach „reedukacji poprzez pracę” były przykładami zła? Oczywiście, że tak (a to tylko krótka lista). Ale to jest sytuacja, w której przydaje się Bóg, do którego wszyscy wznosili wzrok i który okresowo wysyłał do nas notatki mniej więcej takiej treści: „Przyjrzałem się sytuacji zaistniałej między ludźmi z Państwa A i Państwa B i podaję wam wszystkim do wiadomości, że uważam ludzi z A za złych agresorów, a ludzi z B za ich ofiary. Podpisano: Bóg”. Niestety, nawet najbardziej oddani członkowie wszystkich wspólnot religijnych naraz oraz każdej z osobna muszą z żalem uznać, że nie otrzymujemy takich ostatecznych werdyktów. Zamiast tego często musimy się zadowalać pocieszeniem płynącym (jeszcze za naszego życia, o ile mamy szczęście) ze zgodnego stanowiska szanowanych historyków. Oddanie sprawiedliwości w tym skomplikowanym zagadnieniu – przeanalizowanie rodzajów zła popełnianego w czasie wojny – wykraczałoby poza ramy tematyczne tej książki i faktycznie uzasadniałoby napisanie osobnej pracy.
Powróciwszy zatem do sytuacji pokojowej, przedłożę oto definicję zła, która uchwyci, jak sądzę, istotę tego, co ludzie w codziennym życiu – ostateczni arbitrzy w kwestii znaczenia słowa „zło” – widzą i przeżywają, zanim spontanicznie wypowiedzą to budzące grozę słowo. Ta definicja nie zawdzięcza niczego naukom religijnym ani filozoficznym i ma charakter czysto pragmatyczny.
ROBOCZA DEFINICJA ZŁA
„Zło” to słowo odnoszące się do sytuacji lub określonych czynów, które przerażają lub szokują każdego będącego ich świadkiem bądź słuchającego o nich. W dzisiejszym języku ten termin rzadziej stosuje się w odniesieniu do osób winnych popełnienia tych czynów. Innymi słowy, pojęcie „zło” zastrzega się na określenie aktów zapierających dech w piersiach swoją okropnością; zapierających dech, ponieważ stopień narzuconej brutalności, cierpienia lub upokorzenia tak bardzo przekracza poziom tego, co byłoby potrzebne do wyrażenia czyjejś irytacji albo animozji wobec ofiary bądź zmuszenia jej do posłuszeństwa.
Ten element nadmiaru jest kluczowym czynnikiem w zwyczajowym użyciu słowa z ł o. Anglosaski źródłosłów wyrazu evil, czyli zło (to słowo pisano yfel, ale wymawiano tak samo, jak to robimy my) oznacza „ponad” lub „poza”. Żeby dany czyn mógł być zaliczony do kategorii zła, musi stanowić rażące odstępstwo od standardów akceptowanego zachowania w społeczności w konkretnej kulturze i okresie. Odstępstwo, czyli musi przewyższać i wykraczać poza to, co zwykli członkowie społeczeństwa potrafiliby sobie w ogóle wyobrazić jako czyn kiedykolwiek popełniony przez innego człowieka.
Zazwyczaj, choć nie zawsze, akty zła poprzedza zamiar lub premedytacja. To oznacza, że zwykle istnieje określona z góry zła intencja: oczekiwanie, że zrani się inną osobę – fizycznie lub psychicznie – w złośliwy, „skrajny” sposób. Ludzie na ogół dowiedzą się więcej na temat szczegółów aktu zła, zanim ustalą jakieś informacje dotyczące odpowiedzialnej za to osoby. Jeśli zaś chodzi o sprawców, to im wyraźniej są oni zdrowi na umyśle (w prawnym sensie odróżniania czynów dobrych od złych w przeciwieństwie do stanu „szaleństwa”), tym chętniej wyciągniemy wniosek, że oni sami lub ich czyny stanowią w istocie przykłady zła. Jeśli później ustalimy, że dane osoby były niepoczytalne lub poważnie chore umysłowo, ostatecznie pomyślimy, że ich czyny były złem, lecz one same nie są złe.
Nazywając jakiś czyn złem, stajemy na pewniejszym gruncie, kiedy postępek skutkuje dojmującym cierpieniem fizycznym, uszkodzeniem ciała lub śmiercią. Jednak pewne akty niezwiązane z przemocą również sięgają tego poziomu skandalicznego ekscesu, który wywołuje u ludzi reakcję uznania tych postępków za zło.
Żeby uzyskać bardziej zwięzłą definicję, możemy spróbować zabrać się do sformułowania samej esencji zła. Jeśli dany czyn ma zostać uznany za zło:
1. Musi być tak potworny, że aż zapiera dech w piersiach.
2. Sam czyn musi poprzedzać premedytacja (zły zamiar).
3. Stopień zadanego cierpienia będzie cechował się szaleńczym wygórowaniem.
Natura tego czynu będzie się wydawać niezrozumiała, zdumiewająca, wykraczająca poza wyobraźnię zwyczajnych członków społeczeństwa.
Jeśli chodzi o pierwsze zagadnienie, w dowolnej społeczności lub dużej grupie ludzi rzadko dojdzie się do uniwersalnej zgody co do znaczenia zwrotu „potworność zapierająca dech w piersiach”, ale często osiągnie się niemal uniwersalną zgodność ocen, jeśli dany czyn polega na porwaniu i torturowaniu dziecka. Jak na ironię, pewne zbrodnie nierównające się morderstwu będą wyraźniej postrzegane jako zło niż samo morderstwo, a to z powodu związanego z nimi cierpienia w połączeniu z naszą nader ludzką tendencją do identyfikowania się z ofiarą i wyobrażania sobie, jak ta zbrodnia wpłynęłaby na nas, gdybyśmy to my stali się ofiarą. Oto przykład ilustrujący to zagadnienie.
Kilka lat temu rozmawiałem z mężczyzną, który trafił do więzienia, ponieważ popadł w szał zabijania. Pod wpływem metamfetaminy i kokainy ogarnął go podejrzliwy i wrogi nastrój, w którym myślał, że wszyscy chcą go dopaść. W tym stanie umysłu postrzelił trzech pracujących na ulicy mężczyzn. Stali oni tyłem do niego i naprawiali jakieś przewody elektryczne. Jeden mężczyzna zginął, a z dwójki, która przeżyła, jeden oślepł. Zaledwie tydzień wcześniej się ożenił. Podczas wynikłego procesu sądowego członkowie ławy przysięgłych – podobnie jak większość ludzi, którzy poznali tę sprawę – żywili szczególnie silne współczucie dla mężczyzny, który stracił wzrok. Krewni zabitego oczywiście byli pogrążeni w żałobie po nim, ale w końcu pogodzili się ze stratą i żyli dalej swoim życiem. Ci jednak, którzy wiedzieli o ociemniałym mężczyźnie (z którym rozmawiałem i współczułem mu), wyobrażali sobie, jak będzie wyglądało jego następne pięćdziesiąt lat po utracie wzroku, kiedy będzie miał mniejsze możliwości zarobienia na godne życie i zatroszczenia się o żonę, której miał już nigdy więcej nie ujrzeć. Byłby zmuszony żyć ze wspomnieniem chwili, w której jego życie momentalnie zostało wywrócone do góry nogami wskutek bezsensownego aktu przemocy w wykonaniu jakiegoś „wariata”. Piszący o sprawie dziennikarze – przez trzy dni nadal figurowała ona jako „nowość” na dalszych stronach gazet – również wypowiadali się o tym, jakim złem było oślepienie nowożeńca. Niewiele natomiast mówiono o śmiertelnej ofierze.
Jako przypis do przytoczonej wyżej definicji możemy dodać to, że kiedy ludzie nazywają pewną osobę „złą” (w przeciwieństwie do nazwania złem pewnych czynów), dają do zrozumienia, iż można się liczyć z tym, że ta osoba będzie popełniać takie czyny nawykowo i często. Ale nawet w takiej sytuacji rzadko bywa tak, że taka osoba każdą chwilę dnia poświęca na złe uczynki. Niektóre tego rodzaju osoby mogą się okazać skromnymi i pomocnymi sąsiadami lub miłymi i na pozór nieszkodliwymi współpracownikami, którzy poza podejrzeniami, niewykryci przez wiele lat, wiedli – jak się w końcu przekonujemy – „tajemne życie” poświęcone popełnianiu złych czynów.
ZŁO JAKO TERMIN EMOCJONALNY
Kiedy usłyszymy opowieść o szczególnie przerażającym czynie (albo ujrzymy go na własne oczy), często zareagujemy na to słowami (dość często wypowiedzianymi tonem zszokowanego okrzyku): „To czyste zło!”. Nie występujemy tu z jakimś filozoficznym komentarzem. Nie wygłaszamy cytatu z Pisma Świętego. Dajemy wyraz emocji. „Zło” w języku potocznym oznacza coś w tym stylu: „Czuję przerażenie wykraczające poza moją zdolność pojmowania, poza moją zdolność ujmowania uczuć w słowa”.
Znaczenie słowa „zło” w języku potocznym można najłatwiej uchwycić na podstawie relacji prasowych oraz biografii osób dopuszczających się morderstwa lub innych brutalnych zbrodni. Na podstawie tych źródeł możemy poszukiwać wspólnych cech samych zbrodni, a nawet odpowiedzialnych za nie ludzi. Oto mała próbka, zaczerpnięta z setek przykładów zamieszczonych w książkach i gazetach:
Derrick Todd Lee, seryjny zabójca z Luizjany, kiedy go ostatecznie aresztowano i skazano, został nazwany „wcielonym złem”.
Ronald Kennedy i Jerry Jenkins w Casper w stanie Wyoming zwabili Becky Thompson i jej przyrodnią siostrę Amy Burridge w ustronne miejsce niedaleko Freemont Canyon Bridge, zgwałcili Becky, po czym zrzucili obie dziewczyny z mostu. Autor opisu tego incydentu wypowiadał się o swoim spędzonym w stanie Wyoming dzieciństwie w okresie popełnienia tej zbrodni i wspomniał, że był „wstrząśnięty nieoczekiwanym złem tego wszystkiego”.
Phillip Skipper z północno-wschodniej Luizjany razem z żoną, bratem i pasierbem zatłukli na śmierć ciemnoskórą sąsiadkę, która w istocie wspomagała ich finansowo i umieściła ich w testamencie. Następnie Phil opłacił ciemnoskórego mężczyznę, by ten w wyniku masturbacji oddał spermę do filiżanki, a zawartością naczynia ochlapał ofiarę, żeby sprowadzić policję na błędny trop, każący poszukiwać napastnika raczej wśród ciemnoskórych mężczyzn niż białych sąsiadów. Znający tę rodzinę ludzie, w tym szeryf Bunch, określali żonę zabójcy, Lisę, mianem „złej kobiety ze złej rodziny”.
Nancy Kissel, mieszkająca z zamożnym mężem Robertem w ekskluzywnej dzielnicy emigrantów w Hongkongu, zdradzała małżonka. Ten dowiedział się o tym z pomocą prywatnego detektywa. W trakcie konfrontacji żona zatłukła Roberta ołowianą figurką, a następnie próbowała nadać morderstwu pozory „samoobrony” przed „maltretowaniem” ze strony męża. Kiedy kłamstwa Nancy wyszły na jaw i została ona skazana, gazety w Hongkongu napisały o niej: „Zła cudzoziemka morduje męża”.
Skylar Deleon podstępem nakłonił parę emerytów do sprzedania mu jachtu, a później do spotkania się z nim na jachcie w celu „sfinalizowania umowy”. Następnie obezwładnił ich i wrzucił do oceanu. Skylar skłonił też podstępem notariusza do antydatowania dokumentów stwarzających pozory, jakoby para przyznała mu pełnomocnictwo w rozporządzaniu swoimi aktywami. Nazwany przez własnego kuzyna „czystym złem”, Skylar został również opisany przez pracującego nad tą sprawą detektywa jako „kompletny socjopata, winny dopuszczenia się przykładu rzadko występującego rodzaju czystego zła”.
Gary Ridgway, seryjny zabójca ze stanu Waszyngton, przez wiele lat umykał sprawiedliwości. W tym osiemnastoletnim okresie uśmiercił (według własnych szacunków) około siedemdziesięciu kobiet. Kiedy szeryf David Reichert, który pomógł schwytać mordercę, stanął z Ridgwayem oko w oko, nazwał go „złym, potwornym, mordującym tchórzem”, na co Gary odparł: „Tak, jestem nim”.
Dennis Rader, który sam nadał sobie przydomek „BTK” (oznaczający bind-torture-kill, czyli „wiązanie-tortury-zabójstwo”), kiedy ostatecznie został schwytany, otwarcie opowiedział ekspertowi FBI Royowi Hazelwoodowi o swoich fantazjach związanych z krępowaniem. W trakcie procesu prokurator generalny Phil Kline powiedział do widowni: „Za kilka minut staną państwo twarzą w twarz z czystym złem; głosy ofiar, brutalnie stłumione przez zło tkwiące w jednym człowieku, znowu zostaną usłyszane”.
Ray i Don Duvallowie, dwaj bracia ze stanu Michigan, nieludzko pobili dwóch myśliwych w barze w północnej części stanu i przechwalali się, że potem „nakarmili nimi świnie”. Nie jest jasne, czy to zrobili, czy nie, ale zachowywali się tak przerażająco, że przez siedemnaście lat nie wystąpili przeciwko nim żadni świadkowie. Kiedy braci Duvallów w końcu aresztowano, prokuratorka Donna Prendergast oświadczyła ławie przysięgłych: „Dla zła nie ma zrozumienia, jest tylko uznanie tego, czym zło jest”.
W następnym rozdziale zapoznamy się z licznymi przykładami złych czynów, z których wiele, choć nie wszystkie, kończy się zabójstwem. Zbadamy również wiele dodatkowych przykładów osób, które ze względu na popełnione liczne i groteskowe czyny zostały bez wahania nazwane przez członków społeczeństwa, w tym dziennikarzy, pisarzy oraz same ofiary lub ich krewnych, ludźmi „złymi”.
Ciąg dalszy w wersji pełnejPRZYPISY KOŃCOWE
List do Galatów 5:19–21.
Sura 10.27: „A tym, którzy wyrządzali zło, będzie odpłacone takim samym złem”.
Mani, perski kaznodzieja religijny z III wieku n.e., podkreślał istnienie dwóch oddzielnych potęg: Dobra i Zła. Od jego imienia i wpływu wywodzi się doktryna „manicheizmu”, traktowana w świecie chrześcijańskim jak herezja. Święty Augustyn przed przejściem na chrześcijaństwo przez krótki okres zaliczał się do manichejczyków.
Zaratusztra, perski prorok, żyjący prawdopodobnie w VII wieku p.n.e., wierzył w Boga dobra i światła (Ahura Mazdę) oraz w Boga zła i ciemności (Arymana).
Por. Bukkyo Dendo Kyokai (red.), The Teachings of Buddha, Kosaido Printing Company, Tokio 1966.
Susan Neiman, Evil in Modern Thought, Transaction Publishers, Londyn 2002.
Ibid., s. 8–9.
Andrew Delbanco, The Death of Satan: How Americans Have Lost the Sense of Evil, Farrar, Straus & Giroux, Nowy Jork 1995, s. 10.
Sura 4.79.
Brian Masters, Killing for Company: The Case of Dennis Nilsen, Stein & Day, Nowy Jork 1985.
Ibid., s. 19.
A to dlatego, że nie istnieją „geny zła”. Jak się przekonamy w rozdziale 9, są pewne czynniki genetyczne, predysponujące do słabego panowania nad impulsami, niskiego poziomu empatii oraz niektórych innych negatywnych czynników charakterologicznych. Ale żadne z nich same w sobie nie są na tyle potężne, by skazywać kogoś na zachowanie się w sposób, który uważamy za zło. Te czynniki podnoszą ryzyko, że dana osoba może później zachować się w taki sposób, ale nie mają charakteru determinacyjnego.
William Shakespeare, Hamlet. Królewicz duński, tłum. Józef Paszkowski, Wydawnictwo Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki 2013.
B. Masters, op. cit., s. 187.
Obszerne biografie chorych umysłowo zaczynają się pojawiać pod koniec XVIII i na początku XIX wieku, na przykład Biographien der Wahnsinnigen Christiana Spiessa (Lipsk 1796) lub Biographien der Geisteskranken K. W. Idelera (Schroeder, Berlin 1841).
Księga Kapłańska 19:15.
Księga Ezechiela 7:3.
Ewangelia wg św. Mateusza 7:1.
Ibid., 7:3.
Ludwig Wittgenstein, Traktat logiczno-filozoficzny, tłum. Bogusław Wolniewicz, PWN, Warszawa 2012.
Księga Powtórzonego Prawa 22:25–30.
Elaine Pagels, Adam, Eve, and the Serpent, Knopf, Nowy Jork 1989.
Księga Kapłańska 18:21.
Liczne przykłady udokumentował George Ryley Scott w książce History of Torture (Bracken Books, Londyn 1940). Przykłady obejmują palenie albigensów w Prowansji w XIII wieku oraz żydowskich konwertytów na chrześcijaństwo przez hiszpańską inkwizycję w XVI wieku. W 1545 roku Kalwin zarządził spalenie na stosie dwudziestu trzech osób z powodu podejrzenia o czary. Przytoczenie wszystkich takich przykładów wymagałoby oddzielnej książki znacznej długości.
Ta obawa w 1692 roku stała się inspiracją procesów czarownic z Salem oraz innych miast w Massachusetts za kadencji sędziowskiej Cottona Mathera. Por. Cotton Mather, Discourse on the Wonders of the Invisible World (WE Woodward, Roxbury, MA, przedr. 1866).
Ten pogląd popiera neuronaukowiec Jean-Pierre Changeux, który jasno przedstawił swoje stanowisko w dyskusji z filozofem Paulem Ricoeurem w: Changeux, What Makes Us Think: A Neuroscientist and a Philosopher Argue about Ethics, Human Nature, and the Brain (Princeton University Press, Princeton, NJ, 2000, s. 284).
Tym zagadnieniem zajmuję się szczegółowo w rozdziale 9.
Wiele takich osób nazywa się obecnie „psychopatami”. Więcej powiem o tym w następnym rozdziale.
Pokrewne słowa niemieckie to: über („nad”, „ponad”, jak w wyrazie übermensch, czyli „nadczłowiek”) oraz übel („zły”, „nikczemny”).
Słowo „niepoczytalny” nie jest już terminem medycznym, tylko prawnym, oznaczającym, że dana osoba z powodu zaburzeń umysłowych nie znała charakteru swoich poczynań i nie wiedziała, że te czyny są naganne.
Bynajmniej nie wszystkie osoby chore umysłowo, nawet te ze słabym kontaktem z rzeczywistością, są „niepoczytalne”. W istocie takich jest bardzo niewiele. Ponieważ nawet wtedy, gdy osoby poważnie chore umysłowo popełniają straszne zbrodnie, zazwyczaj wiedzą, że to, co zrobiły, ogół społeczeństwa uważa za czyn naganny. Oczywiście takie osoby są często uznawane przed sądem za odpowiedzialne, niemniej z mniejszym stopniem odpowiedzialności, zatem nierzadko wysyła się je do zabezpieczonego szpitala psychiatrii sądowej, zamiast do konwencjonalnego więzienia.
Stephanie Stanley, An Invisible Man, Berkley Books, Nowy Jork 2006, s. 343.
Ron Franscell, The Rape and Murder of Innocence in a Small Town, New Horizon Press, Far Hill, NJ, 2007. Adwokat Gary Spence napisał odnoszący się do zła komentarz na końcowej stronie okładki książki Franscella, w którym zawarł aluzję do doświadczeń autora wychowującego się w dzieciństwie w stanie Wyoming, który usłyszał o mordercach, a następnie napisał o nich książkę.
Chuck Hustmyre, An Act of Kindness, Berkley Books, Nowy Jork 2007, s. 223.
Joe McGinnis, Never Enough, Simon & Schuster, Nowy Jork 2007, s. 336.
Tina Dirmann, Vanished at Sea, St. Martin’s Paperbacks, Nowy Jork 2008, s. 171.
David Reichert, Chasing the Devil: My Twenty-Year Quest to Capture the Green River Killer, Little, Brown and Company, Boston 2004, s. 304.
Carlton Smith, The BTK Murders, St. Martin’s Paperback, Nowy Jork 2006, s. 335.
Tom Henderson, Darker than the Night, St. Martin’s Paperbacks, Nowy Jork 2006, s. 353. W podobnym duchu wypowiedział się detektyw Morgan, komentując sprawę Ann Brier Miller, która otruła męża arszenikiem, na pozór tylko po to, żeby być „wolną”. Powiedział: „Istnieją pewne gatunki zbrodniarzy motywowanych przez coś, czego żadna zwyczajna osoba naprawdę nie zrozumie – zło”. Cytat w: Amanda Lamb, Deadly Dose, Berkley Books, Nowy Jork 2008, s. 210.