Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Anegdoty księcia Radziwiłła "Panie Kochanku" i ważniejsze wspomnienia z jego życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Anegdoty księcia Radziwiłła "Panie Kochanku" i ważniejsze wspomnienia z jego życia - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 259 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ Âàðøàâà, 29 Àïðåëÿ 1897 ã.

Ksią­żę Ka­rol Ra­dzi­wiłł.

Na­le­ży się choć w krót­ko­ści ob­ja­śnić tak cha­rak­te­ry­stycz­ną po­stać, jaką nam prze­ka­zu­ją dzie­je w oso­bie księ­cia Ka­ro­la Ra­dzi­wił­ła, prze­zwa­ne­go „Pa­nie Ko­chan­ku” dla­te­go, iż czę­sto w roz­mo­wie tego wy­ra­że­nia uży­wał. Po­zo­sta­ło po tym wy bit­nym ma­gna­cie li­tew­skim mnó­stwo po­dań i aneg­dot.

Uro­dził się 27 Lu­te­go 1734 r. w Nie­świe­żu, mie­ście ro­dzin­nem, na­le­żą­cem pod­ów­czas do wo­je­wódz­twa No­wo­grodz­kie­go. Był sy­nem księ­cia Mi­cha­ła wo­je­wo­dy wi­leń­skie­go, a za­ra­zem het­ma­na wiel­kie­go li­tew­skie­go, i Fran­cisz­ki Ur­szu­li wo­je­wo­dzian­ki pod­la­skiej uro­dzo­nej z ksią­żąt Wi­śnio­wiec­kich.

Ksią­że het­man był pa­nem ogrom­nych ma­jąt­ków, jak mia­sta: Nie­śwież, Oły­ka, Słuck, Bia­ła, Koj­da­ny, Mir, Na­li­bo­ki, Bir­że, Sła­wa ty­cze, Czar­now­czy­ce, Smor­go­nie, Ne­wel, Sie-bierz, Żu­pra­ny, No­wo­siół­ki, Żół­kiew, Żmi­gród i Pod­ka­mień.

Set­ki wsi i wiel­kie ob­sza­ry la­sów i puszcz na­le­ża­ły do tych miast i hrabstw le­żą­cych na Li­twie, Wo­ły­niu, na Rusi i w Ko­ro­nie, to jest wła­ści­wej Pol­sce.

Prze­szło 300,000 dusz li­czo­no w do­brach księ­cia het­ma­na; sło­wem, był naj­bo­gat­szym z pa­nów w ca­łej Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej. Prócz tego z po­sa­giem żony we­szły w dom jego mia­stecz­ka Żmi­gród i Pod­ka­mień z licz­ne­mi wło­ścia­mi.

Gdy bra­cia na­sze­go księ­cia Ka­ro­la mło­do po­umie­ra­li, spa­dła prze­to na nie­go na­dzie­ja odzie­dzi­cze­nia oj­cow­skich za­szczy­tów i ogrom­nych dobr ra­dzi­wił­łow­skich, któ­re też z kil­ku źró­deł zla­ły się na lin­ję nie­śwież­ską.

W pierw­szych la­tach mło­dziuch­ny het­ma-no­wicz po­bie­rał na­uki u do­mo­wych na­uczy­cie­li; że jed­nak był bar­dzo piesz­czo­nym przez mat­kę, le­ni­wie brał się do książ­ki. I tak po­szło, że ksią­żąt­ko do­brze już umia­ło kłuć się z pa­zia­mi w pal­ca­ty, to jest w kije, z rę­ko­je­ścią niby pa­ła­szo­wą, ko­ni­ka na oklep do­sia­dy­wać i z fu­zyj­ki jaj­ka w po­wie­trzu roz­strze­li­wać, lecz w isto­cie wie­le jesz­cze nie umiał. To za­nie­dba­nie ukształ­ce­nia umy­sło­we­go od­bi­ło się po­tem bar­dzo nie­po­myśl­nie w ży­ciu het­ma­no­wi­cza.

Sam on w póź­niej­szym wie­ku ma­wiał do swych przy­ja­ciół, któ­rych miał wie­lu:

– Ta to ja „Pa­nie Ko­chan­ku” jesz­cze syl­la­bi­zo­wać nie umia­łem, kie­dy mnie smar­ka­cza Pan Woj­ciech Stra­wiń­ski uczył no­żem do celu tra­fiać tak, że po­tem w za­kład rzu­ca­li­śmy no­ża­mi. On z cza­sem zo­stał po­waż­nym praw­ni­kiem, re­jen­tem a ja so­bie, Pa­nie Ko­chan­ku, bla­ze­nek.

O tem, jak zra­zu nie­chęt­nie bral się do książ­ki, jest taka opo­wieść. Ksią­że het­man, miar­ku­jąc, że sy­no­wi jego prze­cie coś wię­cej trze­ba umieć, aby mógł kie­dyś z po­żyt­kiem pia­sto­wać do­sto­jeń­stwa przod­ków, oświad­czył, że dwo­ma fol­war­ka­mi dzie­dzicz­ne­mi ob­da­rzy tego, co go na­uczy czy­tać i pi­sać.

Pod­jął się tego świa­tły szlach­cic li­tew­ski Pan Pisz­czał­lo. Wy­nio­sło go to na ma­jęt­ne­go oby­wa­te­la, a póź­niej przy wpły­wach księ­cia Ka­ro­la, na urząd ho­no­ro­wy pod­sto­le­go rze­czyc­kie­go. On to Księ­cia het­ma­no­wi­cza i dwóch jesz­cze dla za­chę­ty do­da­nych chłop­ców, sy­nów oby­wa­tal­skich Mi­cha­sia Wo­łod­ko­wi­cza i Mi­cha­sia Rej­ta­na, miał wy­uczyć czy­ta­nia, pi­sa­nia i po­cząt­ko­wych nauk bez żad­ne­go przy­mu­su, po­czy­na­jąc w ten spo­sób:

Na wiel­kiej ta­bli­cy drew­nia­nej było abe­ca­dło kre­dą na­pi­sa­ne Każ­dy z uczniów stał o kro­ków kil­ka­na­ście od ta­bli­cy z na­bi­tą strzel-bicz­ką W ręku i tra­fiał kul­ką w li­te­ry wy­mie­nio­ne po ko­lei i na wy­ryw­ki przez na­uczy­cie­la, – po­tem w syl­la­by, po­tem w cale wy­ra­zy, na­ko­niec w duże zda­nia i okre­sy, i tak wszyst­ko wy­bie­ra­jąc ku­la­mi, na­uczy­li się czy­tać, pi­sać i t… d.

Ten Mi­chaś Wo­łod­ko­wicz zo­stał póź­niej sę­dzią try­bu­na­łu, a Mi­chaś Rej­tan pi­sa­rzem ziem­skim, obaj do­zgon­ni przy­ja­cie­le księ­cia Pa­nie-Ko­chan­ku, i obaj nie­zwy­kłą śmier­cią ze­szli z tego świa­ta.

W ja­kim to roku ży­cia mło­de­go księ­cia od­by­wa­ła się ta na­uka strza­ło­wa, trud­no orzec, bo ten­że już w ośmym roku umiał nie­źle czy­tać i pi­sać.

W je­de­na­stym roku ży­cia oj­ciec het­man od­dał Ka­rol­ka na na­ukę do miej­sco­wych szkół je­zu­ic­kich w Nie­świe­żu; lecz nie­ste­ty, w trzy lata po­tem ode­brał go ztam­tąd, pra­gnąc jak naj­prę­dzej wy­pro­wa­dzić w świat, na wi­dow­nię pu­blicz­ną. A wiel­ka szko­da, że się tak sta­ło, bo mło­dy ksią­żę idą­cy z tak zna­ko­mi­te­go rodu i tyle bo­gactw ma­ją­cy przed sobą, przy więk­szej na­uce był­by mógł wie­le do­bre­go dla sko­ła­ta­nej Oj­czy­zny swej zdzia­łać i więk­szy Wpływ wy­wrzeć na po­myśl­ność ogól­ną, niż to się w jego po­ka­za­ło ży­ciu.

Po­sia­dał on od uro­dze­nia zdro­wy, tak zwa­ny chłop­ski ro­zum, po­znał w ży­ciu przez ob­co­wa­nie z ludź­mi pra­wo kra­jo­we, hi­sto­ryę na­ro­du, ale nie­ste­ty, z bra­ku głęb­szej na­uki nie miał ja­sne­go po­glą­du na przy­szłość; śle­po się trzy­mał tego, co sta­re, choć to oka­zy­wa­ło się nie­raz szko­dli­wem dla kra­ju w ów­cze­snych sto­sun­kach z są­sied­nie­mi pań­stwa­mi. Nie­po­szla­ko­wa­ne­go męz­stwa, był od­waż­nym w boju, go­ścin­nym do prze­sy­tu, ser­ce miał jak naj­lep­sze, peł­ne uczuć szla­chet­nych, lubo z na­tu­ry dum­ny, był po­pę­dli­wym i nie­raz gwał­tow­nym. Za wpły­wem ojca, jesz­cze z mle­kiem, jak to mó­wią na war­gach, czter­na­sto­let­ni mło­dzie­niec zo­sta­je wy­sła­ny przez szlach­tę z po­wia­tu oszmiań­skie­go jako po­seł na sejm w roku 1748. W dwa lata po­tem za­sia­da już na są­dach woj­sko­wych, a jako sie­dem­na­sto­let­ni puł­kow­nik woj­ska li­tew­skie­go zo­sta­je wy­bra­nym przez szlach­tę z Pińsz­czy­zny jako sę­dzia na try­bu­nał li­tew­ski. Skoń­czyw­szy lat 19, zo­sta­je miecz­ni­kiem li­tew­skim, któ­ra to god­ność ho­no­ro­wa już go w rzę­dzie se­na­to­rów sta­wi­ła.

Kie­dy wkrót­ce zo­stał mar­szał­kiem naj­wyż­sze­go sądu na Li­twie, to jest try­bu­na­łu, oka­zał się na tym urzę­dzie tak su­mien­nym, bez­stron­nym sę­dzią, a swym chłop­skim ro­zu­mem umiał tak ja­sno roz­po­zna­wać, co jest fał­szem, a co jest wy­krę­tem, że praw­ni­cy aż się za gło­wy bra­li!

Ten ro­zum na­tu­ral­ny po­sia­dał ksią­żę Pa­nie Ko­chan­ku do koń­ca ży­cia; miał tyl­ko gło­wę nie­ja­sno przy­go­to­wa­ną do ob­ję­cia ko­niecz­nych zmian w ów­cze­snym rzą­dzie pol­skim za ostat­nie­go Kró­la pol­skie­go, i do prze­bi­cia tej pa­ję­czy­ny, któ­ra się po­li­ty­ką zo­wie, a któ­rą kto chciał, to ob­wi­jał i obmo-ty­wał nie­szczę­sną kra­inę, mio­ta­ną nie­zgo­da­mi, py­chą, sa­mo­lub­stwem moż­nych pa­nów i pi­ja­ty­ką szlach­ty, po­pa­dłej w nie­uc­two i ciem­no­tę.

Ksią­żę Ka­rol wy­rósł na uro­dzi­we­go, wspa­nia­lej po­sta­wy mło­dzień­ca. W 20-m roku ży­cia oże­nił się bar­dzo nie­szczę­śli­wie. Dom go nie nę­cił, rad­był wy­my­kać się od żony w świat sze­ro­ki i tak dla mło­de­go ma­gna­ta po­nęt­ny. Te­raz też do lat 30-tu na­stę­pu­je burz­li­we ży­cie księ­cia miecz­ni­ka Pa­nie Ko­chan­ku. Uczty, za­ba­wy, hu­lan­ki z pi­ja­ty­ką, bur­dy na sej­mi­kach i mia­stach try­bu­nal­skich, łowy po nie­prze­by­tych la­sach li­tew­skich z od­da­ny­mi so­bie du­szą i ser­cem mło­dy­mi to­wa­rzy­sza­mi, wy­peł­nia­ją ten lat dzie­sią­tek.

Na te cza­sy też przy­pa­da utwo­rzo­ne przez na­sze­go księ­cia miecz­ni­ka sław­ne to­wa­rzy­stwo mło­dych łu­dzi czy­li „ban­da al­bań­ska” tak na­zwa­na od wiej­skie­go ustro­nia roz­kosz­ne­go z pięk­nym ogro­dem, gdzie w domu zwa­nym Alba, nie­opo­dal od Nie­świe­ża za­wią­za­ło się owo to­wa­rzy­stwo i zwy­kle ob­ra­do­wa­ło. Pan Pisz­czał­ło, ów nie­gdyś na­uczy­ciel księ­cia, za wska­zów­ką mu daną uło­żył prze­pi­sy tej ban­dy; pa­ten­ta pod­pi­sy­wał sam ksią­żę jako na­czel­nik to­wa­rzy­stwa, któ­re­go do śmier­ci był kanc­le­rzem Mi­chał,Wo­łod­ko­wicz, a se­kre­ta­rzem Mi­chał Rej­tan.

Ksią­żę nie mógł ni­ko­go pa­ten­to­wać, jeno za wsta­wie­niem się dwóch trze­cich czę­ści ca­łe­go to­wa­rzy­stwa. Obo­wiąz­kiem pa­ten­to­wa­nych było: sta­wiać się na każ­de we­zwa­nie kon­no i w ca­łym rynsz­tun­ku, iść z nim, gdzie ich tyl­ko po­pro­wa­dzi, w każ­dym wy­pad­ku łba nad­sta­wiać za ho­nor Naj­święt­szej Pan­ny, księ­cia miecz­ni­ka, swój wła­sny i każ­de­go ze współ­to­wa­rzy­szy w tej szko­le ry­cer­skiej. Spo­ry roz­strzy­ga­ły tyl­ko sądy po­lu­bow­ne ko­le­gów. Każ­dy czło­nek w swych li­stach pod­pi­sy­wał się, „Ra­dzi­wił­łow­ski przy­ja­ciel”, a ksią­żę go na­zy­wał „Pa­nie Ko­chan­ku!”

Mun­dur al­bań­czy­ków był bar­wy ra­dzi­wił­łow­skiej, to jest: kon­tusz sło­mia­ne­go ko­lo­ru, pod nim żu­pan krót­ki, błę­kit­ny, pas w ra­dzi­wił­łow­skim Słuc­ku ro­bio­ny, srebr­ny, w orły czar­ne z trąb­ka­mi (herb Ra­dzi­wił­łów), spin­ka z ema­lii błę­kit­nej, na któ­rej z bry­lan­ci­ków była cy­fra z trzech li­ter po­cząt­ko­wych imie­nia, ty­tu­łu i na­zwi­ska księ­cia: K. K. R. U pen­den­ta wi­sia­ła sza­bla, zwy­kle opraw­na w jasz­czur, to jest w skó­rę chro­po­wa­tą, mie­nią­cą się niby jasz­czur­ka.

Do gro­na tego cie­ka­we­go to­wa­rzy­stwa była przy­pusz­cza­na tyl­ko szlach­ta kar­ma­zy­no­wa, t… j… z daw­ne­go rodu, i osia­dła na ja­kimś ma­jąt­ku, przy­tem tęga do ko­nia choć­by naj­dzik­sze­go, nie­po­spo­li­cie od­waż­na i do­świad­czo­na w sztu­ce ło­wiec­kiej.

Lu­dzie mło­dzi nie­po­szla­ko­wa­ni tego to­wa­rzy­stwa księ­cia Ka­ro­la, pra­wie wszy­scy po­wy­cho­dzi­li na wo­dzów, kasz­te­la­nów, wo­je­wo­dów i in­nych zna­ko­mi­tych urzęd­ni­ków, sław­nych w dzie­jach na­szych. Tym­cza­sem jed­nak w gło­wach mło­dych krew szu­mia­ła cza­sa­mi za nad­to. Zbroj­na ra­dzi­wił­łow­ska cze­re­da w przy­stę­pie sza­łu lub roz­ka­zu księ­cia na­pa­da­ła nie­raz na domy szla­chec­kie, a na sej­mi­kach oby­wa­tel­skich w Wil­nie, Miń­sku i Li­dzie za­cho­dzi­ły nie­raz krwa­we sce­ny. Była to epo­ka zu­peł­ne­go roz­przę­że­nia, swa­wo­li szlach­ty, bra­ku rzą­du sil­ne­go, co wszyst­ko wio­dło kraj, jako pań­stwo, do upad­ku po­li­tycz­ne­go.

Ci sami Al­bań­czy­cy wraz ze swo­im na­czel­ni­kiem księ­ciem Ka­ro­lem po­sta­no­wi­li wy­rwać z iak wła­dzy uko­cha­ne­go to­wa­rzy­sza, śmiał­ka nad śmiał­ka­mi Mi­cha­ła Wo­łod­ko­wi­cza, już po­przed­nio tu wspo­mnia­ne­go. Wy­bra­ny on zo­stał za po­mo­cą księ­cia Ka­ro­la do try­bu­na­łu Wi­leń­skie­go, jako de­pu­tat z wo­je­wódz­twa no­wo­grodz­kie­go, a po­tem jako de­pu­tat na ka­den­cyę ru­ską try­bu­na­łu, któ­ra się w Miń­sku pod ten czas od­by­wa­ła. Po­je­chał więc do Miń­ska, sta­nął kwa­te­rą w domu księ­cia, któ­ry mu przy­tem przy­słał as­sy­gna­cyę do kup­ców na wino, ile­by go tyl­ko za­żą­dał dla sie­bie i swe­go dwo­ru.

Wo­łod­ko­wicz, nie ma­ją­cy jesz­cze wte­dy 30 lat wie­ku, stat­ko­wał zra­zu przy­zwo­icie, a choć ban­kie­to­wał po­tro­sze, jed­nak nie sza­lał i nie haj­da­ma­czył; ob­ra­no go na­wet kas-sy­erem try­bu­nal­skim. Ale gdy so­bie do­brze pał­kę za­lał, wte­dy nie przy­stę­puj do nie­go bez kija!

Ura­żo­ny tem, że spra­wa moc­no go ob­cho­dzą­ca, któ­rą są­dzo­no, nie szła ja­koś po jego woli, przy­tem roz­ją­trzo­ny na wi­ce­mar­szał­ka Mo­ri­ko­nie­go, któ­ry wte­dy za­stę­po­wał mar­szał­ka try­bu­na­łu, a któ­re­go Wło­chem i cu­dzo­ziem­cem na­zy­wał, i że ten wy­żej od nie­go sie­dział na sali są­do­wej, po­wró­cił z są­dów jak lew roz­ju­szo­ny i po­czął pić na za­bój z przy­ja­ciół­mi. Na­resz­cie pod wie­czór, mimo usil­nych ich od­ra­dzań i bła­gań, wy­brał się na try­bu­nał.

– Pój­dę! niech się dzie­je co chce wrzesz­czał – pój­dę i na­uczę tego Wło­cha, kto ja, i kto za mną!

Wi­docz­nie ufał za­go­rza­lec w Ra­dzi­wił­ła; ale Ra­dzi­wiłł był wte­dy da­le­ko w pusz­czach li­tew­skich na ło­wach.

Było… to w przed­dzień Najśw. Pan­ny Ma­ryi Grom­nicz­nej. Gdy wpadł na sale za-wa­dja­ka, wsz­czął się zgiełk nie­zwy­kły, po­tem szczęk sza­bli; drzwi się na­gle otwo­rzy­ły i dał się krzyk sły­szeć: „war­ta! war­ta!”–Po­ka­za­ło się bo­wiem, że Wo­łod­ko­wicz, ma­jąc pał­kę moc­no za­la­ną, w sprzecz­ce na sali są­do­wej ob­na­żył sza­blę, rzu­cił się na jed­ne­go z de­pu­ta­tów, pana Dłu­skie­go, ciął go w rękę do krwi, a po­tem chciał do­się­gnąć przez stół sza­blą sa­me­go Mo­ry­ko­nie­go; lecz ten się uchy­lił i unik­nął cio­su, W za­pę­dzie ciął po krzy­żu sto­ją­cym na sto­le, że od­rą­bał część jego.

De­pu­ta­ci i woź­ni przy­par­li go, tu­zą­ją­ce-go się ze wszyst­ki­mi, do ścia­ny, usi­łu­jąc wy­rwać mu sza­blę. Przy­padł rot­mistrz Kra­jew­ski z żoł­nie­rza­mi try­bu­nal­ski­mi, i obez­wład­nił z wiel­ką męką si­ła­cza i bar­dzo od­waż­ne­go, Wo­łod­ko­wi­cza. Oku­to na­past­ni­ka w kaj­dan­ki i osa­dzo­no pod moc­ną stra­żą w kor­dy­gar­dzie.

Za­nim się ksią­żę Pa­nie Ko­chan­ku do­wie­dział o strasz­nej doli i po­stęp­ku swe­go uko­cha­ne­go Al­bań­czy­ka… za­nim ze swą dru­ży­ną pod Mińsk się zbli­żył dla oswo­bo­dze­nia jego, już wy­rok wy­da­ny przez try­bu­nał wy­ko­na­nym zo­stał. Pod ko­men­dą te­goż Kra­jew­skie­go Wo­łod­ko­wicz w kwie­cie wie­ku roz­strze­la­nym w kor­dy­gar­dzie zo­stał.

Ksią­żę do­wie­dziaw­szy się o tak ża­ło­snym zgo­nie swe­go przy­ja­cie­la, jesz­cze bę­dąc w dro­dze ku Miń­sko­wi, rzew­nie za­pła­kał, od­gra­żał się na sę­dziów, po­tem mszę ża­łob­ną za du­szę jego za­ku­pił w ko­ściół­ku miej­skim. Wró­cił do Nie­świe­ża nie­utu­lo­ny w żalu i po­tem całe ży­cie nad zgo­nem Wo­łod­ko­wi­cza bia­dał.

Pod te cza­sy za­szło też ta­kie zda­rze­nie. W Nie­świe­żu miesz­kał or­ga­ni­sta nie­ja­ki Ryś, szlach­cic, któ­re­go oj­ciec był tak­że tu or­ga­ni­stą. Miał on syna Ka­ro­la, któ­ry do­stał się jako paź na dwór księ­cia Ra­dzi­wił­ła, wiel­kie­go cho­rą­że­go do Koj­da­no­wa, bra­ta księ­cia het­ma­na, więc stry­ja księ­cia Pa­nie Ko­chan­ku, a któ­ry mło­de­mu Ry­sio­wi był oj­cem chrzest­nym.

Wy­ró­sł­szy na pięk­ne­go mło­dzień­ca, zo­stał syn or­ga­ni­sty dwo­rza­ni­nem i co­raz da­lej wzma­gał się w ła­sce pana swe­go dla wier­no­ści, od­wa­gi, a szcz­cze­gól­nie dla nie­zwy­kłej siły, bo pod­ko­wy ła­mał jak trzci­ny, a sza­blą tak ro­bił, że chy­ba je­den Wo­łod­ko­wicz, tak­że si­łacz nie­po­spo­li­ty i rę­bacz nie­la­da, mógł mu pla­cu do­trzy­mać. Po­je­dyn­ki mie­wał czę­ste, bo był zu­chwa­ły.

Mło­dy ksią­żę Ka­rol, nasz miecz­nik li­tew­ski, bę­dąc raz w go­ści­nie u stry­ja w Koj-da­no­wie przy kie­li­chu po­wie­dział mło­de­mu dwo­rza­ni­no­wi.

– Pa­nie Ko­chan­ku? pó­kiś przy ojcu sie­dział, na­zy­wa­no cie­bie Ry­siem, ale od­kąd przy­ła­ska­wio­no cię na dwo­rze mo­je­go stry­ja, po­wi­nie­neś na­zy­wać się ko­tem, bo kot-to jest ryś swoj­ski.

Na to Ryś tak się obu­rzył, że ani go to za­sta­na­wia­ło, iż spra­wa była z sy­now­cem i spad­ko­bier­cą swe­go pana, ale wręcz mu od­po­wie­dział:

– Ja nie Wa­szej Ksią­żę­cej Mo­ści chleb jem, ale jego stry­ja, a moja służ­ba nie roz­cią­ga się do tego, abym od ca­łe­go domu mego pana miał przy­gryz­ki zno­sić. Ja taki do­bry szlach­cic jak i ksią­żę. Ksią­żę nie masz pra­wa prze­krę­cać mego na­zwi­ska, boś mi go nie dał, i pro­szę na­tych­miast ze mną się roz­pra­wić.

Ksią­żę lub do­sta­tecz­nie mógł być wy­mó­wio­nym, że nie przy­jął wy­zwa­nia od dwo­rza­ni­na swe­go stry­ja, bę­dąc sam tę­gim do kor­dą, rad był spró­bo­wać się z gra­czem, za ja­kie­go Ryś ucho­dził, ile że go miał za do­bre­go szlach­ci­ca.

Po­mi­mo więc prze­ło­żeń swo­ich sług i przy­ja­ciół do­trzy­mał pla­cu z nie­ma­łą szko­dą swo­je­go zdro­wia, bo ta­kie cię­cie do­stał po­wy­żej łok­cia, że kil­ka nie­dziel z po­ko­ju nie wy­cho­dził. –Na­wet ksią­żę het­man, lubo sro­gim był dla swe­go je­dy­na­ka i nie­raz.do kar-ce­re­su go wsa­dzał za więk­sze wy­bry­ki, tyle to uczul, że po­je­chał do Koj­da­no­wa uskar­żyć się przed bra­tem, iż jego dwo­rza­nin syna mu ska­le­czył. Na to ksią­żę Cho­rą­ży od­po­wie­dział:

– Niech ksią­żę brat da temu spo­kój; nasz miecz­nik tak mi jest miły jak i sa­me­mu księ­ciu, bo że dzie­ci nie mam, on mi jest sy­nem i dla nie­go pra­cu­ję; ale sam się ża­lisz, iż jest nie­spo­koj­ne­go umy­słu, a więc jak raz i dru­gi obe­rwie za swo­je, aza­liż się nie opa­mię­ta? A na­ko­niec za co mam ka­rać Ry­sia, kie­dy uro­dziw­szy się szlach­ci­cem, po­stą­pił po szla­chec­ku?

i Nie za­szko­dzi­ła wszak­że Ry­sio­wi ta bur­da na­wet w przy­szło­ści, bo do­bry ksią­żę Ka­rol, gdy na­stęp­nie po ojcu Nie­śwież otrzy­mał, jed­ną z pierw­szych swych czyn­no­ści speł­nił, że mun­dur Al­bań­ski mu przy­słał i przy­wią­zał go ści­śle do swo­jej oso­by. Za­wsze szczę­śli­wy, mło­dy Ryś w 24-ym roku ży­cia zo­stał ob­ra­ny de­pu­ta­tem to jest sę­dzią na try­bu­nał li­tew­ski pod la­ską prze­wod­ni­czą­cą księ­cia, Pa­nie Ko­chan­ka i stał się z cza­sem dzie­dzi­cem 20-stu fol­war­ków.

Za szcze­gól­ne ła­ski, któ­rych od księ­cia do­znał, od­wdzię­czył się Ryś do­wo­da­mi nie­po­spo­li­tej przy­chyl­no­ści. Gdy bo­wiem na stęp­nie wśród burz kra­jo­wych ksią­żę Ka­rol mu­siał prze­by­wać za gra­ni­cą, we Wło­szech i miał swo­je mno­gie do­bra za­se­kwe­stro­wa­ne, pan Ryś zo­sta­ją­ce­mu w nie­do­stat­ku panu, za­cią­gnąw­szy na swo­je do­bra dwa­kroć sto ty­się­cy zło­tych, prze­słał je księ­ciu. Gdy zno­wu los uśmiech­nął się księ­ciu, pan Ryś.w Nie­świe­żu ra­zem z Al­bań­czy­ka­mi się ba – wił, to­wa­rzy­szył mu na ło­wach i był nie­od­stęp­nym dru­hem księ­cia.

Jak się rze­kło, ksią­żę Ka­rol w 20-m roku ży­cia oże­nił się, bez mi­ło­ści; po­jął za żonę księż­nicz­kę Ma­ryę Lu­bo­mir­ską, z Ga­li­cyi, sta­ro­ścian­ką bo­li­mow­ską. Trud­no jej było dłu­go tu wy­trzy­mać, przy tak burz­li-wem pę­dze­niu dni mło­do­ści swe­go mał­żon­ka. Miesz­kał z nią w zam­ku mia­stecz­ka Mira na Li­twie, od­da­nym mu przez księ­cia het­ma­na. W roku 1760 przy­szło do roz­wo­du z księż­ną Ma­rya, i nasz Pa­nie Ko­chan­ku uj­rzał się na­raz zu­peł­nie wol­nym.

Od­tąd zno­wu uprzy­jem­niał so­bie ży­wot mło­dy, pięk­ny, mo­dro­oki miecz­nik w po­hu­lan­kach z przy­ja­ciół­mi swe­go wie­ku, któ­rych re­kru­to­wał so­bie z każ­de­go wo­łyń­skie­go i li­tew­skie­go dwor­ca.

W dwa lata po roz­wo­dzie, kie­dy ksią­żę Ka­rol ba­wił się za­pa­mię­ta­le z przy­ja­ciół­mi w swo­im Mir­skim zam­ku, umie­ra nie­spo­dzia­nie jesz­cze nie­zbyt sta­ry, po­czci­wy i spo­koj­ny wiel­ki Het­man li­tew­ski, oj­ciec Ka­ro­la, ksią­żę Mi­chał zwa­ny „Ry­beń­kuu od wy­ra­że­nia, któ­re czę­sto w roz­mo­wie uży­wał. Zo­sta­wił po so­bie mło­dą, dru­gą żonę Anne My­ciel­ską, ma­co­chę nie­zwy­kłej przy­chyl­no­ści dla swe­go pa­sier­ba Ka­ro­la. Pa­sierb ten, li­czą­cy 28 lat ży­cia, sta­nął te­raz na cze­le domu ca­łe­go Ra­dzi­wił­łow­skie­go, jako opie­kun przy­tem mło­dej ma­co­chy i nie­let­nie­go ro­dzeń­stwa po­zo­sta­łe­go po stry­ju księ­ciu Hie­ro­ni­mie z Koj­da-nowa.

Po opła­ka­niu do­bre­go ojca i przej­ściu gru­bej ża­ło­by, wspa­nia­ły za­mek Nie­śwież­ski no­wem za­wrzał ży­ciem. Krew ki­pia­ła w mło­dym jego panu; w ca­łym świe­cie było mu cia­sno; a że go ota­cza­ła mło­dzież Al­bań­ska, w któ­rej tak­że buj­ne ży­cie gra­ło, dzia­ły się cza­sem rze­czy, któ­rych po­tem szcze­rze ża­ło­wał i nie­raz się na­gryzł sam, gdy go szal mi­nął.

Raz wra­ca­jąc do domu z po­lo­wa­nia na niedź­wie­dzie, wszy­scy w dru­ży­nie we­so­ło i hucz­nie wy­śpie­wy­wa­li my­śliw­skie pio­sen­ki, to:, „Po­je­dzie­my na łów, na łów–

To­wa­rzy­szu moj! Hej łowy na łowy, pod ten gaik ma­jo­wy –

To­wa­rzy­szu mój" itd. lub:

„Sie­dzi so­bie za­jąc pod mie­dzą–pod mie­dzą. My­śli­wi o nim nie wie­dzą – nie wie­dzą!” itd.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: