Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Angelus - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Angelus - ebook

Gdy jesteś siedemnastolatką po przejściach, nagłe zmiany to ostatnie, czego potrzebujesz. Tak myślą przygotowujące się do szkolnego apelu Anka i Monika z katowickiego liceum. Gdy w ich klasie pojawi się nowy uczeń, oficjalnie syn producenta muzycznego, wszystko ulegnie zmianie. I ruszy lawina nadprzyrodzonych zdarzeń, tajemnic oraz zaskoczeń. Czy to, co wydarzyło się kilka stuleci temu, naprawdę wpływa na życie grupy nastolatków z dwudziestego pierwszego wieku?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-676-2
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

— Ania! — Matka przebiegła przez salon, stukając obcasami o podłogę, wróciła do kuchni i ponownie wykonała rundkę do bawialni. — Cholera, spóźnię się — syknęła pod nosem podczas nerwowego zakładania niewielkich, pozłacanych kolczyków. — Ania! Muszę jechać!

Ewa Binkowska poprawiła krótką ładną fryzurkę i z irytacją spojrzała na zegarek. Machnęła ręką, a potem ścisnęła swoją czarną torebkę w długich smukłych palcach. Na jednym zalśniła złota obrączka.

— Zostawiłam zupę na kuchence! Wyprowadź potem Atosa i Sabę na krótki spacer, dobrze? — Odpowiedziała jej cisza, więc bez dalszych ceregieli pobiegła do samochodu, luksusowego, czerwonego bmw.

Gdy wyszła, na schodach dało się słyszeć powolne kroki. Ania stanęła, trzymając się gładkiej białej poręczy. Zacisnęła palce i zeszła na dół. Słyszała już stukanie pazurów o podłogę. Atos, piękny owczarek niemiecki, przydreptał w całej swojej okazałości i musnął jej rękę zimnym nosem. Pogłaskała go za uchem, a chwilę później związała długie jasne włosy na czubku głowy. Rzuciła psu kawałek starego pasztetu z białego porcelanowego talerzyka i z westchnieniem poszła do salonu.

Ogarnęła wzrokiem kosmetyczkę matki, czarną kredkę do oczu i puder, leżące luźno na blacie szklanego stolika. Zgarnęła je wszystkie ze spokojem oraz cierpliwością wymalowaną na twarzy i zaniosła do łazienki. Atos niecierpliwie dreptał za nią krok w krok. Z sypialni matki wymaszerowała dodatkowo, przeciągając się sennie, Saba, podpalana suka owczarka z nieco posrebrzaną sierścią. Zamachała puszystym ogonem i przywitała panią liźnięciem w dłoń.

Anka usiadła po turecku na szerokim skórzanym fotelu i ugryzła kawałek czerwonego jabłka. Ponury krajobraz za oknem balkonowym zainteresował ją na tyle, że wpatrzyła się w niego nieruchomo, czym zirytowała ruchliwą sukę, która najwidoczniej czekała na jakąś zabawę.

Zegar wybił cicho pełną godzinę. Psy rozłożyły się na białym dywanie i rozpoczęły osobiste pieszczoty. Anka obserwowała ich szczypnięcia, gryzienie, lizanie i poszczekiwanie. Powoli dojadała dorodny owoc i przeglądała kolorowy magazyn matki.

Nic nowego: rozstania gwiazd, kreacje najnowszych projektantów i głośne reportaże o kolejnym celebrycie, który właśnie powrócił z odwyku — kolejnego i zapewne nie ostatniego. Bez szczególnego zainteresowania przewróciła stronę, obojętnie lustrując wzrokiem tekst i przyglądając się głównie zdjęciom. Na jednym z nich dostrzegła piękną modelkę o lśniących niebieskich oczach i zgrabnej figurze lisicy. To wrażenie potęgowały rude włosy do ramion. Na widok siostry w długiej, turkusowej sukni z jesiennej kolekcji Gucciego uśmiechnęła się pod nosem.

Daria Binkowska, znana aktorka i modelka, dorabiająca w wolnych chwilach jako jedna z głównych twarzy Victoria’s Secret, bywała na okładkach częściej niż inne gwiazdy. Zdobyła sławę już kilka lat temu, kiedy matka wykorzystała do wypromowania urody starszej córki nowe znajomości.

Sama Anka rozpoczynała właśnie drugi semestr w liceum, miała więc na głowie wiele spraw ważniejszych od pielęgnowania własnego wizerunku. Teraz czekało ją sporo egzaminów, które zaliczyłaby z łatwością, gdyby miała na to ochotę. Uczyła się, to prawda, lecz ponura pogoda i wisielczy humor sprawiały, iż lenistwo powoli stawało się jej cieniem, depczącym niecierpliwie po piętach.

Zaszczekała na nią Saba. Anka dojrzała kątem oka zieloną piłkę, którą suka trzymała między łapami. Atos, zaabsorbowany gumową kością, ignorował ostentacyjnie panią, jak i swoją psią towarzyszkę.

Dziewczyna wstała z fotela i poszła do kuchni, by wyrzucić ogryzek jabłka. Przy okazji pozmywała do końca naczynia, o których zapomniała matka. Ostatnio jej szkoła tańca przeżywała oblężenie. Coraz więcej dzieciaków chciało zapisać się na popołudniowe zajęcia. Bezruch spowodowany mrozami i surową zimą stopniał, a potem całkowicie zniknął wraz z nadejściem nieco cieplejszych dni, zwiastujących nieśmiałe początki wiosny.

Wysuszyła dłonie i nalała psom świeżej lodowatej wody. Zwierzaki machnęły tylko puszystymi ogonami, po czym zajęły się ponownie zabawkami. Pokręciła głową i poprawiła szary podkoszulek oraz luźne, rozciągnięte dresy.

Zadzwonił telefon. Odebrała, patrząc na wyświetlacz swojej komórki. Mruknęła coś pod nosem.

— Pan Michalski? Jest sobota po południu — powiedziała na powitanie.

Nauczyciel muzyki prychnął do słuchawki. W jego wykonaniu był to tak charakterystyczny dźwięk, że niemalże się uśmiechnęła.

— Wiem, Aniu, ale dzwonię zawiadomić cię o zmianie planów. Niewielkiej — dodał szybko. — Zaplanowaliśmy, że na najbliższych zajęciach przydzielimy już solówki, ale do grupy doszedł nowy uczeń. Pani dyrektor nalegała, żeby znalazł się właśnie u nas w klasie. Musimy poczekać z rozdaniem tekstów i nut.

Dziewczyna uniosła brew.

— Rozumiem, że mogę na razie darować sobie myśl o najbliższych próbach do apelu muzycznego? — zapytała ze znanym sobie opanowaniem i odetchnęła. — Rozumiem wszystko. Niech się pan nie przejmuje.

— Przysięgam, że jak najszybciej spróbuję porozdzielać role — zapewnił nauczyciel. — Do widzenia.

Rozłączyła się, zagryzając wargę i mnąc w ustach przekleństwo. Kiedy schowała komórkę, wróciła do salonu, po drodze zakładając na siebie czarny sweter oraz nowe białe adidasy.

Gwizdnęła na psy, które natychmiast porzuciły zabawę i znalazły się przy drzwiach balkonowych, merdając ogonami. Wiedziały doskonale, że czas na spacer.

Otworzyła drzwi na oścież, wpuszczając do domu chłodne orzeźwiające powietrze. Przestrzenie równej ziemi i młodej trawy rozciągały się dobry kilometr od ich mieszkania. Upojone tak dużą ilością miejsca zwierzaki pobiegły się wytarzać i wybiegać.

Błękitne niebo z rozsianymi wszędzie pojedynczymi białymi chmurkami kontrastowało z ciemnymi kłębami na horyzoncie. Zbierało się na burzę. Potwierdziło się to, gdy Atos zastrzygł uszami, węsząc w powietrzu i drepcząc niespokojnie wokół Saby. Suka szukała czegoś w trawie. Zapewne drobnych żab i ptaków, które lubiły chować się w najbliższej roślinności.

Stojąca wśród tych hektarów ziemi i świszczącego w polu wiatru dziewczyna odetchnęła pełną piersią. Potem rozejrzała się dookoła bystrymi spokojnymi oczyma barwy pięknej zieleni i wsadziła dłonie do kieszeni. Mieszkała tu dopiero od kilku lat. Przeprowadzka z rodzinnych Katowic miała odmienić jej życie. Oprócz możliwości zakupienia psów i rozkoszowania się zielenią nie odczuwała jednak właściwie wielkiej różnicy.

Do miasta dojeżdżała autobusem, a wracała zazwyczaj razem z Moniką Zimorodzką, która w miarę możliwości z chęcią podwoziła koleżankę po drodze do własnego domu. Anka w ogóle miała w szkole niewiele koleżanek. Po części z własnego wyboru.

Gwizdnęła na psy i skierowała się do domu. Kiedy w połowie drogi usłyszała warczenie motoru, jej oczy zabłysły. Przyśpieszyła kroku i stanęła przed domem, obserwując mężczyznę zsiadającego z nowiutkiego czarnego motoru Suzuki GSXR 750 — wypolerowanego i dostojnego, przypominającego dumnego ze swoich włości arystokratę.

Jacek Ginczewski zdjął z głowy kask, po czym uśmiechnął się szeroko do kuzynki. Podbiegł, unosząc ją kilkanaście centymetrów nad ziemię. Całe metr siedemdziesiąt sześć mięśni i wspaniałego męskiego uroku. Jasnobłękitne oczy patrzyły na nią przez chwilę, a potem krewniak puścił ją, lecz nie przestał szczerzyć się od ucha do ucha.

— Nie miałeś być przypadkiem u rodziców? Przygotowania do ślubu idą pełną parą — zauważyła bez jakiejkolwiek złośliwości, prowadząc go do domu.

Jacek pogłaskał Atosa, a potem Sabę. Zwierzaki wbiegły jeszcze przed nimi i usadowiły się tuż obok kominka, na własnym kawałku salonu. Gdy blondyn zdejmował z siebie skórzany kombinezon do jazdy, Anka poszła do kuchni zaparzyć kawę. Pod spodem miał krojoną na miarę szarą koszulę i grafitowe spodnie. Rozłożył się na kanapie.

— Emilka wywaliła mnie z domu. Przymiarka sukni. — Skrzywił się dramatycznie i oparł łokcie na kolanach — Czuję się tam jak w środku tornada. Matka wariuje, ojciec myśli tylko o przygotowaniu odpowiedniej nalewki, a Oliwia i Karol… — Machnął ręką z jękiem. — Doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Zarazili się tym całym szaleństwem od rodziców.

Podała mu kawę i usiadła obok, na fotelu.

— To wielkie wydarzenie. W końcu się żenisz, a ślub już blisko.

Zamilkł i spojrzał na nią przenikliwie.

— Ciotka mówiła, że zaśpiewasz.

Powoli przełknęła swoją herbatę. Przez chwilę smakowała ją w ustach, próbując pozbyć się nagłego gorzkiego smaku z języka.

— Moja mama myśli, że jeśli nie zapyta mnie o zgodę, to nic się nie stanie. — Bawiła się dłońmi. — Wiesz, że ostatnio rzadko mam ochotę na występy.

— Przygotowujesz się do apelu w szkole — powiedział z lekkim wyrzutem.

— Bo dyrektorka mnie do tego zmusiła. Gdyby nie to, rzuciłabym jej i Michalskiemu nutami w twarz. — Westchnęła, przymykając na chwilę oczy — Jestem zmęczona tą całą gadką o moim talencie. Jakoś w gimnazjum czy podstawówce nikt nie zauważył, jaka to jestem uzdolniona.

— Bo wtedy byłaś zbyt zamknięta w sobie, by się pokazywać — odparł, odstawiając kubek na spodeczek.

Prychnęła pod nosem.

— A teraz nie jestem? — zapytała sarkastycznie.

Nie odezwał się. Pogłaskała leżącą obok Sabę i zamilkła. Jacek upił łyk kawy, a chwilę później oparł się o kanapę.

— Nie będę cię do niczego zmuszał. Masz siedemnaście lat i jesteś na tyle dorosła, żeby sama już decydować o takich sprawach. W razie czego w każdej chwili znajdzie się dla ciebie miejsce na scenie podczas wesela. — Mrugnął do niej, uśmiechając się pod nosem. — Będę się zbierał. Chciałem tylko na chwilę wpaść. Mam przymiarkę garnituru w mieście. — Skrzywił się kolejny raz.

Odprowadziła go do motoru, uściskała i patrzyła, jak odjeżdża. Przypomniała sobie taką samą scenę sprzed kilku lat — samochód taty szybko oddala się drogą do miasta. Powtarzała w myślach ten obraz jak kiepski film przez kilka minut, aż w końcu odwróciła się i wróciła do salonu.

Poszła wolno do swojego pokoju. Saba i Atos przebiegły obok po schodach, dzięki czemu zjawiły się na górze jako pierwsze. Otworzyła im drzwi i wpuściła do środka. Na biurku leżały rozłożone zeszyty. Długopisy i ołówki stały ułożone w plastikowym, ręcznie malowanym kubku.

Poprawiła martwą naturę na ścianie, a potem wzięła do ręki wypolerowaną białą gitarę. Usiadła po turecku na łóżku i ustawiła wygodnie instrument. Dotyk strun zawsze ją uspokajał. Przejechała po nich palcami, napawając się chaotyczną melodią, i uśmiechnęła się, po raz pierwszy szczerze od dłuższego czasu.

Od kiedy pamiętała, nauka gry na gitarze była dla niej wyzwaniem, z którym świetnie sobie radziła. Wszyscy ją do tego zachęcali. Prócz matki. _Powinnaś grać na pianinie, to szlachetniejszy instrument. Robiłabyś wrażenie w kręgach bogatego społeczeństwa._

Tylko że ona nie chciała robić wrażenia na nadętych, zapatrzonych w sobie snobach, którzy myślą, że każdy kupiony przez nich bilet wygra na loterii. Poznała wielu takich znajomych Ewy Binkowskiej i nie chciała poznać ich więcej.

Usłyszała kroki na dole. Zrozumiała, że matka wróciła na przerwę między zajęciami. Z westchnieniem odłożyła gitarę i zeszła na dół. Przyjrzała się jej, stojąc w połowie schodów. Wysoka, zgrabna czterdziestodziewięciolatka o krótkich, rudawo–kasztanowych włosach i błękitnych oczach podkreślonych stonowanym makijażem. Koszulka koloru khaki, czarne rurki i krótkie skórzane kozaczki.

Daria była do niej bardziej podobna. Może gdyby nie farba do włosów, których używała starsza siostra i matka, Ania sama byłaby mniejszą kopią obydwu. Niestety różniła się od nich nie tylko wyglądem, ale także charakterem i zainteresowaniami, więc w rodzinnym kręgu uchodziła za tą wyobcowaną. Nie można było jej nazwać czarną owcą, ale _szara_ pasowałaby idealnie.

Większość krewnych nie rozumiała, czemu Ania tak nagle straciła zainteresowanie muzyką. Kiedyś spędzała na próbach chóru i nauce grania większość swojego czasu, a teraz zaledwie dała się namówić na niewielki występ w szkole przed wszystkimi uczniami.

Pamiętała doskonale zdeterminowaną minę dyrektorki, namawiającej ją do występu. Podobno na widowni miał być znany wszędzie Piotr Rapczewski, właścicieli bogatej wytwórni płytowej, która ostatnio wypromowała wiele hitów, tym samym okrywając się sławą. Anka rozumiała, że pani dyrektor chce zrobić wrażenie na takiej osobistości.

Prychnęła pod nosem. Niezupełnie podobał jej się pomysł, by jakiś snob oceniał jej śpiew i pracę na scenie. Już dawno porzuciła marzenia związane z karierą muzyczną, a więc tym bardziej nie chciała, by ktoś ją krytykował. Wolała popołudniową grę na gitarze i skromne, nieco wymuszone występy w szkole, których łańcuszek miał zakończyć wielki apel muzyczny.

Zszedłszy na dół, znalazła matkę w kuchni, nalewającą sobie niewielką porcję pomidorówki. Odgięty mały palec i uważne ruchy, by nie poplamić ubrania. Normalnie polska kopia Marii Antoniny. Wywróciła oczyma i stanęła w progu kuchni.

— O, kochanie. — Ewa uśmiechnęła się szeroko. — Właśnie miałam do ciebie pójść. Nie uwierzysz, co się stało… — Kobieta zamilkła, jakby tchnięta nagłą myślą.

Patrzyła na młodszą córkę z ledwie skrywanym entuzjazmem.

Ostatnio Anka widziała matkę w takim stanie, gdy nowo poznana sławna projektantka pochwaliła jej kreację, w której wystąpiła na czerwonym dywanie wraz z Darią. Anka nie pamiętała jej imienia, ale wiedziała, że jest jedną z wielkich osobistości świata mody.

— Rozmawiałam z panem Rapczewskim, tym, który ma być w szkole na twoim występie. Opowiadałam mu o tobie i przekonałam, żeby wpadł na jutrzejsze przyjęcie. Ma się pojawić razem z synem. Cieszysz się?

Dziewczyna wpatrywała się w matkę z rozszerzonymi oczyma. Zatkało ją. Ewa uśmiechała się, jakby sama Kasia Cichopek zawitała w progi jej szkoły tańca, a tymczasem chciała sprowadzić do ich domu snobistycznego biznesmena, który zapewne ma zamiar skomentować na wejściu wszystko: od wystroju wnętrz zaczynając, a na Ance kończąc. Jej gardło ścisnęła wściekłość.

— Odebrało ci rozsądek, kobieto? — odezwała się przez zęby i prychnęła: — Co chcesz, żebym zrobiła? Szczerzyła się przez całą wizytę Rapczewskiego, aż te panienki z twojego towarzystwa będą mogły zdeptać pod swoimi drogimi szpilkami resztę mojego poczucia wartości?

Zirytowana zachowaniem Anki matka wydęła pomalowane błyszczykiem wargi.

— To twoja wielka szansa. Jeśli cię polubi, może załatwi ci stuprocentowy kontrakt z wytwórnią. Wystarczy, że zachowasz się jak dama i pokażesz mu swoją najlepszą stronę.

Nastolatka otworzyła usta jeszcze szerzej niż przedtem. Pomyślała, że za chwilę jej szczęka odpadnie i poturla się po podłodze.

— Nie obchodzi mnie żaden kontrakt, z nim czy kimś innym. Kiedy ostatnio mówiłam ci, że chcę stać się gwiazdą popu?

— Dokładnie trzy miesiące temu — odparła matka spokojnie.

Dziewczyna zmrużyła powieki.

— Tak, zanim ojciec umarł, marzyłam o karierze, ale teraz zmieniłam zdanie. Przestań planować moje życie, bo nigdy nie będzie takie jak w twoich marzeniach. Sama wybiorę swoją przyszłość, bez niczyjej pomocy.

Wściekła poszła na górę i trzasnęła drzwiami. Leżące na podłodze psy drgnęły, zaniepokojone nagłym hałasem. Anka rzuciła się na łóżko, by opanować pragnienie stłuczenia czegoś kruchego i szklanego.

Kiedy mamrotała pod nosem stłumione poduszką przekleństwa, odezwał się jej telefon. Zerknęła na ekran. Odebrała dopiero po kilku sygnałach.

— Cześć. — Melodyjny głos siostry podziałał na Ankę jak uspokajająca fala. — Właśnie miałam jechać do domu. Co tam u was?

— To, co zwykle. Nic ciekawego — odezwała się nastolatka, patrząc rozeźlonym wzrokiem na drzwi.

Daria zamilkła.

— Matka znowu coś ci powiedziała? — zapytała, a dziewczyna wyczuła w głosie siostry czujność.

Chwilę wpatrywała się we wzory na podłodze. Potem westchnęła.

— Nie, nic mi nie powiedziała.

— Mówisz serio?

— Tak, całkowicie serio. — Gładko przełknęła kłamstwo i czekała na reakcję Darii.

— Okej — powiedziała tamta po minucie ciszy. — Będę w domu dopiero wieczorem. Przywiozłam ci z Paryża kilka pamiątek.

— Och, dzięki — odezwała się z wymuszoną radością Anka. — No to do zobaczenia.

Rozłączyła się, a chwilę później uderzyła komórką o nocny stolik. Padła na łóżko i zamilkła.

***

Niedzielne przyjęcia matki Ani były sławne nawet w okolicach Katowic. Wszyscy przyjaciele Ewy — sławni instruktorzy samby, biznesmeni i aktorzy — zebrali się w pokaźnym salonie, wystrojeni w garnitury lub, w przypadku kobiet, luźne i już wiosenne sukienki z nowej kolekcji Calvina Kleina.

Sama Ania miała na sobie puszczoną swobodnie sukienkę w barwie bladego szmaragdu, ozdobioną w talii brązowym skórzanym paskiem. Na nogi wcisnęła wysokie czekoladowe szpilki z wyciętymi noskami. Czuła się dziwnie w tym stroju, który dostała od siostry dzisiaj wieczorem, ale musiała jakoś to przeżyć. Włosy rozpuściła na ramionach. Delikatne, błyszczące fale złota spływały po sukience niemal do pasa. Matka wiele razy instruowała ją, że powinna skrócić fryzurę, jednak Anka była nieugięta. Dzisiaj spędziła niemal godzinę, by idealnie wyczesać włosy i ułożyć niesforne końcówki.

Oczy i kości policzkowe podkreśliła delikatnym makijażem. Przypominała teraz młodszą wersję siostry, oczywiście tylko z pewnego punktu widzenia.

Witała się z gośćmi, mając na twarzy wystudiowany polityczny uśmiech. Nauczyła się go jeszcze za życia ojca, który powtarzał, że pierwsze wrażenie to podstawa sukcesu. Oczywiście mówił to tylko po to, by matka była zadowolona.

Zauważyła w tłumie wysoką zgrabną dziewczynę. Uśmiechnęła się szczerze na jej widok. Daria wyglądała olśniewająco w długiej do kostek sukience z chabrowego jedwabiu. Makijaż w odcieniach srebra idealnie pasował do tajemniczego blasku w jej oczach, a czerwona szminka podkreślała ognistą barwę włosów.

Anka przypomniała sobie o prośbie matki. _Zaśpiewaj coś na przyjęciu. Pan Rapczewski będzie wniebowzięty, gdy usłyszy twój głos. Może coś z klasyki?_

Jej oczy zabłysły. _Jasne, klasyka._ Podkład na płycie, którą przygotowała, nie przypominał grzecznych, wolnych melodyjek z lat młodości matki. Postarała się, by narobić zamieszania na przyjęciu. Matka da jej popalić. Jeśli wcześniej nie dostanie zawału.

Dostrzegła wysokiego, posiwiałego na skroniach mężczyznę z eleganckim wąsikiem. Jego dopasowany grafitowy garnitur idealnie podkreślał wyprostowaną wojskową postawę. Rozpoznała Piotra Rapczewskiego, który podobno miał dziś przybyć do ich domu w towarzystwie syna. U boku bogacza nie dostrzegła jednak nikogo oprócz wianuszka dam z wyższych sfer, rozprawiających radośnie na jakiś, zapewne mało ciekawy, temat.

Skrzywiła się, ale zaraz na jej twarz wrócił spokojny uśmiech. Czuła się jak uśpiony wulkan, który w każdej chwili może wybuchnąć. Opanowała emocje i wreszcie dostrzegła w tłumie syna Rapczewskiego. W końcu byli najmłodszymi uczestnikami przyjęcia.

Wysoki, wysportowany. Nawet z daleka widziała jego włosy, czarne jak smoła. Miał na przystojnej twarzy nieco znudzoną, a jednocześnie dziwnie napiętą minę. Może czuł się tu tak samo jak ona — nie na miejscu?

Dopasowana czarna koszulka z rozpiętymi górnymi guzikami i grafitowe spodnie idealnie się dopełniały. Przyglądała się mu przez chwilę, potem podeszła do stołu z przekąskami, biorąc stamtąd szklankę wody. W przeciwieństwie do reszty towarzystwa wolała to niż kilka kieliszków szampana lub ponczu. Rano musiała iść na przystanek, by załapać się na autobus. Wolała być trzeźwa, bez najmniejszego kaca, chyba że moralnego. Ten jednak nie wpływał dłużej na jej stan fizyczny.

— Ale tłumy. — Daria wzięła do ręki ciastko czekoladowe. — Myślałam, że przez słowo _przyjęcie_ matka rozumie kilku najbliższych przyjaciół.

— To są jej najbliżsi przyjaciele — mruknęła Anka, łykając wodę drobnymi haustami. — Mówiła coś o Rapczewskim?

— Ciągle z nim rozmawia. Jest przy nim słodsza niż te dietetyczne babeczki z przesadzoną ilością słodzika. — Daria skrzywiła się pod nosem. — Coś się kroi?

— Mama uważa, że słodząc Rapczewskiemu, załatwi mi kontrakt z jego wytwórnią.

Siostra gwizdnęła cicho.

— No nieźle. Nie chcesz tego, co? — zapytała, nadgryzając kawałek ciastka.

— Pewnie, że nie. Słyszała to ode mnie już sto razy, ale i tak się zapiera, że powinnam spróbować.

— No to powodzenia. Jak matka się uprze, to Boże broń. — Mrugnęła do niej, a chwilę później się oddaliła.

Anka westchnęła i wzniosła oczy ku niebu. Dusiła się w tym towarzystwie, więc odeszła na bok i oparła się o ścianę, patrząc z cienia na rozmawiających czy śmiejących się ludzi. Wszystko tutaj wydawało się wymuszone. Uśmiechy, rozmowy, przyjemności. Jak w fabryce lalek Barbie. Słodko i idealnie.

— Przepraszam. — Głos po jej lewej był lekko przytłumiony przez hałas w salonie. — Wiesz, gdzie mogę znaleźć Annę Binkowską?

Wzięła głęboki oddech i zrównała się wzrokiem z synem Rapczewskiego. Przez chwilę wydawał się czymś zaskoczony, ale po sekundzie wszystko wróciło do normy. Może jej się przywidziało?

— A kto pyta? — Całkowicie opanowana skrzyżowała ramiona na piersi.

Wyciągnął dłoń, którą stanowczo uściskała.

— Paweł Rapczewski. Szukam młodszej córki pani Ewy Binkowskiej. Od jutra mamy się razem uczyć, więc chciałem ją poznać.

Anka patrzyła na niego zza zasłony gęstych rzęs. Wydęła delikatnie wargi. Teraz już wiedziała, kto jest nowym uczniem, o którym mówił Michalski. Nie dziwiła się, że jej nie poznał. Miała na twarzy tonę pudru i wytworny makijaż.

— Zdaje mi się, że gdzieś się tu kręciła — odpowiedziała tajemniczo i usłyszała przytłumiony szmerami gości głos matki. — Przepraszam, ale muszę iść.

— Gdzieś ty była? — Ewa Binkowska podała jej mikrofon. — Zaczynaj, goście się niecierpliwią.

— Oczywiście — odparła ze złośliwością Anka i włączyła muzykę ustawiając się blisko ściany przed wszystkimi.

_Są dwa typy ludzi na tym świecie_

_Jedni się bawią, a drudzy to obserwują_

_Cóż, skarbie, jestem pokazową dziewczyną_

_Nie trzymaj się z tyłu, bądź na przedzie_

_Po prostu cyrk_

_Wszystkie oczy skierowane na mnie na środku ringu_

_Po prostu cyrk_

_Gdy przecinam batem, wszyscy się potykają_

_Po prostu cyrk_

_Nie stój tak, podążaj za mną_

_Pokaż mi, co potrafisz_

_Wszyscy idziemy, możemy stworzyć tu parkiet_

_Po prostu cyrk_

Zgromadzeni w salonie ludzie wlepiali spojrzenia w Ankę. Zadowolona z wywołanego szoku uśmiechnęła się do widowni i jednym płynnym ruchem kulturalnie się ukłoniła. Goście matki zaklaskali zachwyceni, podczas gdy pani domu kipiała ze złości, cała czerwona pod maską pudru na twarzy.

Inicjatywę przejęła Daria.

— Zapraszam do jadalni. Zaraz podamy kolację.

Pokój opustoszał, zostały tylko siostry i matka. Oraz Piotr Rapczewski, a obok niego jego syn. Anka spojrzała w tamtym kierunku, jednak nie powtórzyła jego gestu, gdy uśmiechnął się delikatnie. Odwróciła się do mężczyzny, znów z dyplomatycznym uniesieniem warg.

— To zapewne Anna Binkowska, prawda? — Rapczewski posłał jej uśmiech. — Nie wiedziałem, że będę miał do czynienia z tak piękną młodą damą. — Ucałował jej dłoń w dżentelmeński sposób. — I utalentowaną.

— Miło mi pana poznać. — _Żadnych komentarzy, żadnych komentarzy_, powtarzała w duchu jak pozytywka. — Wiele o panu słyszałam. Aż za dużo. — Ukradkiem rzuciła matce zimne spojrzenie.

A jednak się nie udało. _Trudno_, stwierdziła w duchu bez żadnego żalu.

Ewa Binkowska wdała się w gorączkową rozmowę z biznesmenem, a Paweł odciągnął Anię na bok. Zdawało jej się, że zobaczyła w jego oczach błysk satysfakcji.

— Miło zauważyć, że nie jesteś kolejną fanką mojego ojca — powiedział, czym ją zaskoczył.

— Fanką? — Uniosła brew.

Upił łyk wody, kiwając głową.

— Wiele dziewczyn zaczyna wariować, gdy z nim rozmawia. Robią wszystko, byle tylko uczynił z nich wielkie gwiazdy — mruknął.

Dopiero teraz zauważyła, że ma brązowe oczy. O odcieniu mlecznej czekolady, lśniące w świetle lamp. Popatrzyła na gruchającą do Rapczewskiego matkę i uśmiechnęła się gorzko.

— Chyba moja mama jest fanką twojego ojca za nas obie. — Na krótko wydęła wargi. — Chce mi załatwić kontrakt przez podlizywanie się. Nie zważa na to, że moje plany nie są związane z karierą muzyczną.

Paweł popijał powoli wodę, patrząc na nią uważnie i szukając fałszu na jej twarzy. Po chwili, najwidoczniej zadowolony tym, co zobaczył, wsadził dłonie do kieszeni.

— Ona chce dla ciebie jak najlepiej. Widzi, że masz talent, i pragnie go oszlifować, tak jak diament. — Brunet puścił jej oczko. — Powiedzmy, że nadopiekuńczość jest jedną z cech rodziców.

Prychnęła, kręcąc głową.

— Ona potrafi być nadopiekuńcza tylko w stosunku do naszych psów. Gdyby choć raz zapytała, czego chcę, to byłoby święto. — Odwróciła się do Rapczewskiego, matki i towarzyszącej im Darii — Już późno. Przepraszam, ale jestem zmęczona. Pójdę do siebie — powiedziała na głos, czym zasłużyła sobie na chwilową uwagę, i ponownie zwróciła się w stronę Pawła: — Do zobaczenia.ROZDZIAŁ III

Dzisiejszy dzień na szkolnym korytarzu wydawał się jeszcze gorszy niż zwykle. Zabierając książki z szafki, nigdzie nie widziała Pawła. Od wczoraj unikał jej tak konsekwentnie, że znikał sekundę po tym, jak go zauważyła.

Jedynie na wspólnych lekcjach mogła go obserwować. Nie patrzył na nią i miał na twarzy dziwny spokój. Napięcie między nimi było niemal namacalne w powietrzu. Atmosfera ta przytłaczała nawet osoby w otoczeniu Anki i Pawła. Kilku uczniów oglądało się na nich w swoich ławkach. Czuła, że na policzki wypływają jej rumieńce.

Bawiła się ołówkiem, jak zwykle na historii. Przez pierwszych piętnaście minut notowała słowa nauczyciela, potem zrezygnowała. Nie mogła się skupić na tak prostej czynności. Literki uciekały poza zasięg jej wzroku. Westchnęła pod nosem, odkładając ołówek na blat ławki.

Po kolejnej ponurej lekcji nadszedł czas na pierwszą próbę do apelu muzycznego. Oczywiście znalazła Michalskiego w jego sali, pochylonego nad stosem nut. Przeglądał je ze skupieniem na twarzy.

Był to trzydziestoletni nauczyciel o gęstych brązowych lokach i jasnobłękitnych oczach. Miał niezliczone pomysły na występy, ciągle zachowywał się tak, jakby nie kończyła mu się energia — chodząca bateria. Jednak nawet on nie potrafił zarazić jej entuzjazmem, który straciła kilka miesięcy temu, czego najwidoczniej do dzisiaj nie mógł sobie wybaczyć.

Mężczyzna dostrzegł ją w progu sali.

— Wejdź, Aniu. — Posłał jej przelotny uśmiech. — Muszę wyjść. Przypilnujesz interesu na kilkanaście minut?

Dziewczyna zrozumiała, że chodzi o instrumenty rozłożone pod oknem. Pokiwała głową na znak zgody i zlustrowała pokój wzrokiem. Krzesła poustawiane były w krąg, jak na spotkaniach grupy AA. Od początku tak właśnie było — nauczyciel i uczniowie w przyjaznym kole. Nikt się nie wywyższał, każdy był równy. Jedna wielka rodzina. Ale ostatnio wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła.

Wiedziała, że nauczycieli boli jej zachowanie. Uważali ją za najbardziej utalentowaną uczennicę od wielu lat, jednak obecny stosunek Anki do muzyki ich ranił. Apel muzyczny miał oficjalnie zakończyć jej oficjalną karierę.

Zastanawiała się nad tym kilka razy, tak jak poradziła jej siostra. Rozmyślała, rozkładała w myślach na czynniki pierwsze i w końcu wniosek pozostał ten sam. Nie ma zamiaru dalej śpiewać.

Gitara to coś innego. Samotne grywanie po lekcjach rozluźniało ją, pozwalało poczuć cząstkę dawnej siebie, którą chowała zawsze w najgłębszej szufladce swojego serca.

Przeszedł ją dreszcz. Myślała, że to powietrze, które prześlizgiwało się do pomieszczenia przez uchylone okno, jednak zmieniła zdanie, gdy odwróciła głowę.

Paweł wydawał jej się teraz mroczny i zarazem niebezpiecznie pociągający jak Samael, Anioł Śmierci we własnej osobie. Uczucie to potęgował jego strój: dobrze skrojone ciemne dżinsy, takiej samej barwy koszula i narzucona niedbale na ramiona skórzana kurtka. Z jego szyi zwisał nieśmiertelnik, złowieszczo odbijając światło lampy.

Wyryte na nim nazwisko nie było jego. Zastanawiało ją to. Kawałek metalu w kieszeni niemal zapiekł ją w skórę. Sama znalazła kiedyś w pokoju nieśmiertelnik z wykutym: _Mariszka Sokołow_. Jakby czekał tam na nią. Pytała o niego matkę i siostrę, ale żadna z nich nic nie wiedziała o tym przedmiocie. Wsadziła dłoń do kieszeni i zacisnęła palce na blaszce. Nosiła ją na szczęście, ale nigdy nikomu nie pokazywała; nikomu oprócz rodziny.

Oparła się o parapet, dzielnie wytrzymując wzrok Pawła. Wydawał się na czymś skoncentrowany. Nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, iż to ona jest obiektem jego skupienia. Owszem, patrzył na nią, jednak jego oczy mówiły, że jest daleko stąd.

Ni stąd, ni zowąd przed oczyma stanął jej obraz: Paweł w czarnym fraku, dumnie wyprostowany i z rękoma założonymi do tyłu. Patrzył na kogoś z lekkim uśmiechem. Spojrzała na siebie. Falbany i jedwabie składały się w piękną suknię barwy mięty. Naszyjnik z pereł i rozpuszczone długie włosy idealnie ułożone w fale.

Wizja zaczęła się rozmywać, ponownie ukazując salę muzyczną. Paweł nadal stał w tym samym miejscu z rękoma w kieszeniach. Złapała oddech. Czuła się, jakby ktoś ścisnął jej płuca niewidzialną ręką. Nie mogła się ruszyć. Była w pułapce.

— Zaczynasz sobie przypominać — mruknął pod nosem.

Na jej twarzy wykwitło zaskoczenie, ale gdy miała go o to zapytać, zadzwonił dzwonek i do klasy wpakowała się reszta uczniów.

Wszystkie miejsca zostały zajęte, a Michalski, który już wrócił do sali, usiadł na jedynym wolnym siedzeniu, specjalnie przeznaczonym dla niego.

Anka nie słuchała wstępnego przemówienia, ciągle zszokowana poprzednim obrazem. To zdarzyło się po raz kolejny i nie mogła zrozumieć, jakim cudem widziała tamten obraz. Jakby tam była i przeżyła to wszystko.

Dziwniejsze było, że zauważyła także Pawła. Uczestniczył w tym, w innych strojach, w innej epoce, ale jednak to był on.

— Ania? — Zamrugała; dopiero teraz zauważyła, że Michalski mówił do niej przez ostatnie kilka sekund. — Możesz nam się zaprezentować? Niektórzy jeszcze nie słyszeli twojego występu.

Wstała jak w półśnie i podniosła swój pokrowiec z gitarą. Część uczniów westchnęła z zachwytu, gdy ujęła lśniący bielą instrument. Budził zachwyt nie tylko członków muzycznej społeczności. Od zawsze każdy, kto widział tę gitarę, oglądał się i uważnie obserwował ten przedmiot, jakby był sztabką złota.

Stanęła pośrodku koła, tam, gdzie wskazał jej nauczyciel, i poszukała w pamięci odpowiedniej piosenki. Wszyscy patrzyli na nią z wyczekiwaniem.

_Porozmawiajmy o tym,_

_Nie jesteśmy jak nieżywi._

_To było coś, co ja zrobiłam?_

_To było coś, co Ty powiedziałeś?_

_Nie zostawiaj mnie zawieszonej_

_W mieście tak wymarłym,_

_Podtrzymywanej tak wysoko_

_Na takiej wątłej nitce._

_Byłeś wszystkim, co uważałam, że znam_

_I myślałam, że moglibyśmy być._

Pierwszy raz spojrzała na Pawła tak szczerze. Zmarszczył brwi, zdekoncentrowany wyrazem jej oczu.

_Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,_

_Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,_

_Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły_

_Przez ten czas, kiedy udawałeś_

_Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia._

_Masz swoich głupich kumpli,_

_Wiem, co oni mówią,_

_Mówią ci, że jestem trudna,_

_Ale tacy są oni._

_Lecz oni mnie nie znają,_

_Czy w ogóle znają ciebie?_

_Te wszystkie rzeczy, które chowasz przede mną,_

_Wszystkie podłości, które robisz?_

_Byłeś wszystkim, co uważałam, że znam_

_I myślałam, że moglibyśmy być._

_Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,_

_Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,_

_Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły_

_Przez ten czas, kiedy udawałeś_

_Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia._

_Miło wiedzieć, że tam byłeś,_

_Dzięki za zachowywanie się, jakby ci zależało_

_I sprawianie, że czułam się jak ta jedyna._

_Fajnie wiedzieć, że mieliśmy to wszystko,_

_Dzięki za oglądanie się, kiedy upadałam_

_I powiadomienie, że z nami koniec._

_Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,_

_Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,_

_Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły_

_Przez ten czas, kiedy udawałeś_

_Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia._

_Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,_

_Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,_

_Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły_

_Przez ten czas, kiedy udawałeś_

_Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia_

_Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia_

_Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia_

W tej chwili te kilkanaście par oczu, wpatrzonych w nią z uwielbieniem, sprawiło, że jej gardło zmieniło się cienką rurkę, przez którą z trudem przedostawało się powietrze. Zabrała gitarę i wyszła z klasy, nawoływana przez nauczyciela. Biegła pustym korytarzem, mijając rzędy szafek, zamknięte klasy i salę gimnastyczną.

Kiedy znalazła się przy łazience, zatrzymała się i weszła do środka, patrząc w lustro. Odłożyła instrument i opłukała twarz zimną wodą. Rozjaśniło jej się nieco w głowie. Związała włosy z tyłu i przemknęła do wyjścia, ale od razu na kogoś wpadła.

Mocne dłonie złapały ją za ramiona i przytrzymały. Gdyby nie to, że miała gitarę zawieszoną na ramionach, zapewne by ją upuściła. Podniosła wzrok i napotkała parę zimnych czarnych oczu. Wpatrywała się w nie, oniemiała. Czuła, jakby patrzyła prosto w otchłanie piekieł.

— Puść ją — rzucił ktoś wściekle.

Rozpoznała głos Pawła, ale nadal tkwiła w miejscu jak słup soli. Po prostu nie mogła się ruszyć. Jakby śmierć oplotła ją swoimi mackami, z których nie ma ucieczki. Przerażał ją ten chłopak, mimo że go nie znała. Czuła w kościach, że powinna uciekać, lecz nie miała dokąd.

Niemal pociemniało jej przed oczyma. Nieznajomy puścił ją, a Rapczewski wykorzystał okazję i natychmiast zasłonił ją przed obcym — jakby także miał wrażenie, że to chodzące niebezpieczeństwo.

— Ponownie się spotykamy — powiedział ciemnooki, uśmiechając się jak samo zło.

Paweł zmrużył powieki, zaciskając dłonie w pięści. Jego oczy rzucały błyskawice. Gdyby wzrok mógł ranić, nieznajomy już dawno zwijałby się z bólu na podłodze. Jednak teraz stał przed nimi w całej swojej okazałości, zupełnie niewzruszony.

Smoliste włosy i ciemne, nieskazitelnie czarne tęczówki podkreślały nieziemską urodę obcego. Miał smukłą sylwetkę, szerokie ramiona i długie proste nogi. Właściwie był tylko o krok od bycia tak samo przystojnym jak Paweł.

— Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. — Ukłonił się iście królewsko, a ją przeszedł dreszcz. — Dymitr Szlagowski. Nowy uczeń, kolejny jak sądzę — dodał i wyprostował się na tyle, by spojrzeć na Pawła z ledwie zauważalną niechęcią. — Spotkamy się jeszcze, Anno. Zapewniam.

Gdy tylko zniknął za rogiem, dziewczyna wypuściła powietrze. Odwróciła się do chłopaka, który ciągle patrzył na drogę, gdzie zniknął Dymitr. Uderzyła go w ramię. Dopiero teraz wyrwał się z transu i pomasował obolałą rękę.

— Kto to był, do cholery? — zapytała wściekła, choć sama nie wiedziała, dlaczego jest tak wzburzona.

— Nikt ważny — odpowiedział, omijając ją i kierując się do klasy muzycznej. — Idziesz? Lekcja jeszcze się nie skończyła. Wszyscy się martwią.

— Możesz mi powiedzieć, skąd ten gość mnie zna? — syknęła, idąc za nim. — Nie wydawał się pozytywnie nastawiony, zwłaszcza w stosunku do ciebie.

Paweł zbył ją ruchem ręki.

— Jedyne, co musisz robić, to go unikać. Wtedy będzie w porządku.

Zacisnęła zęby i zgrzytnęła nimi z irytacją. Dogoniła go, licząc w pamięci do dziesięciu. Zacisnęła pięści. A może powinna liczyć do stu?

— Nie, nie będzie w porządku. — Złapała go za ramię i obróciła do siebie. — Sądząc po twoim zachowaniu, uważam, że nie jesteście przyjaciółmi, więc wątpię, byś plotkował z nim na mój temat. W takim razie odpowiedz mi prosto i wyraźnie: skąd on mnie zna? Jeśli jest niebezpieczny, uświadom mnie. Będę unikać ciemnych zaułków.

Machnął ręką.

— Uspokój się, Ania. Jesteś bezpieczna, on nic ci nie zrobi. Wierz mi, nie taki ma cel — dodał pod nosem.

— Więc jaki? — zapytała, już lekko wyprowadzona z równowagi.

Westchnął, zirytowany jej zaciętością. Do klasy wrócili w milczeniu. Poszła za nim, bąknęła coś pod nosem jako usprawiedliwienie dla nauczyciela, i zajęła swoje miejsce. Paweł siadł obok. Obydwoje byli ponurzy, inni instynktownie patrzyli na nich nieco zdezorientowani. Pan Michalski także wydawał się nieco speszony sytuacją, więc odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę, i poprawił ciasny krawat.

— A więc nuty i teksty miały być rozdane dopiero na kolejnych zajęciach, lecz uważam, że możliwie najszybsze rozpoczęcie prób pomoże wam lepiej opanować przydzielone piosenki. Jako że ostatnio były nieco podzielone głosy, sam wyznaczyłem w tym roku duety. — Przez salę przeszedł jęk niezadowolenia. — Wiem, że to się wam nie podoba, ale obserwuję was od jakiegoś czasu i wiem, na co was stać. Lista wywieszona będzie na korytarzu po lekcji.

***

Tłum przy tablicy był niewyobrażalny. Niektórzy odchodzili zadowoleni, inni ponurzy i zirytowani. Anka nie wiedziała, do której grupy dołączy. Gdy dotarła wreszcie przed ścianę, wystarczyło jej jedno spojrzenie na wypisane nazwiska, by w jednej chwili na jej twarzy zagościła maska zimnego gniewu.

— On chyba sobie ze mnie żartuje — wymamrotała, marszcząc charakterystycznie brwi. — Cholera jasna!

Zdarła listę pomalowanymi na czarno paznokciami i zgniotła pozostałości kartki, z gniewem wrzucając je do kosza. Los nie mógł jej bardziej pokarać. Pokręciła głową.

Przecież jej partnerem nie mógł być nikt inny, jak Paweł. Nie dość że najwidoczniej coś przed nią ukrywa, to jeszcze połowa jej występu na apelu ma zależeć od niego. Wspaniale!

Przeszła kawałek korytarzem i natrafiła na przeszkodę. Stadko blondynek z Jolą na czele. Jej pomalowane zbyt dużą ilość błyszczyku wargi wydęły się jak u królowej, która jest niezadowolona ze swojego nadwornego błazna.

— No, no, no. — Dotknęła paznokciem policzka. — Kogóż my tu mamy? Ofiarę losu w pełnej okazałości.

Anka, nadal wyprowadzona z równowagi, zacisnęła szczękę i wypuściła powietrze nosem. Jej komórka zawibrowała, ale zignorowała to i oceniła sytuację. Trzy dziewczyny plus Jola stały obok siebie, zasłaniając jej drogę.

Od kiedy pamiętała, Jolka utrudniała jej życie. Mimo że próbowała jej schodzić z drogi, tamta zawsze znalazła jakiś powód, by dokuczyć Ance przy wszystkich. Sprzeczki na osobności ją nie obchodziły. Nie, ona chciała mieć pełną widownię. Zupełnie jak w cyrku.

Właśnie blisko nich zebrało się spore stadko złożone z członków drużyny futbolowej i kilku redaktorów gazetki szkolnej, którzy mieli ostatnio porozwieszać wiadomość o apelu na korytarzach. Dodatkowo wśród tych wszystkich ludzi znalazł się patrzący z boku na rozgrywającą się tu scenkę Paweł.

Po jego minie poznała, że chłopak spodziewa się kłopotów. Tak samo jak ona.

— Słyszałam, że wystąpisz oficjalnie na apelu. Odważna jesteś. Po tak długiej przerwie chcesz się popisać przed całą szkołą? Nie wyjdzie ci. — Jola uśmiechnęła się, zadowolona ze swojego monologu i zawartych w nim złośliwości. — Jesteś taką biedaczką, niewinną dzieweczką — zamruczała jadowicie.

Anka tylko uniosła brew, poprawiając nieco ciężar torby na ramieniu. Zachowała stoicki spokój, choć z trudnością, i, jakby nigdy nic, sprawdziła komórkę.

_Kłopoty?_

Spojrzała nad tłumem na Pawła, który ściskał w dłoni telefon. Wzruszyła ramionami i odpisała.

_Raczej nie. Poczekaj chwilę._

Schowała komórkę i zmroziła Jolkę wzrokiem. Tamta wzdrygnęła się, jakby Anka ją spoliczkowała. Mierzyły się wzrokiem. Chłopak obserwował to wszystko z boku. Przypominająca złego elfa Jola, a naprzeciw niej Anka — spokojna i opanowana. Każdy czekał na dalszy ciąg.

W końcu grupka blondynek bez słowa odeszła w swoją stronę z naburmuszonymi minami. Anka zlustrowała wzrokiem patrzących na nią chłopaków i dziewczyny.

— Okej, cyrk zwinął namiot. Możecie już iść — powiedziała głośno i machnęła na tłum gestem podobnym do odganiania muchy.

Paweł uśmiechnął się, ale zignorowała to i poszła do klasy muzycznej. Wzięła stamtąd gitarę, nuty oraz teksty z biurka. Kiedy po drodze prawie minęła chłopaka, jej ręka złapała go za kurtkę. Pociągnęła Pawła do wyjścia, a potem na przystanek.

Burzowe chmury kłębiły się na niebie jak wściekłe bóstwa. W powietrzu wisiały początki nadchodzącej burzy, a wilgotna ziemia stworzyła w niektórych miejscach istne jeziorka błota. Anka wolała nie myśleć, co by było, gdyby wypuściła dziś psy na dwór. Biały dywan matki wyglądałby jak skóra zdjęta z grzbietu krowy: jasna w ciemne łaty.

Zapach smogu w powietrzu był wyraźnie wyczuwalny. Często patrzyła w niebo, próbując odróżnić kłęby dymu od chmur. Katowice były dużym, rozwiniętym miastem, ale płaciły za to dużą cenę: wyniszczone środowisko naturalne.

Gdzie nie spojrzysz, budynki, beton i tramwaje mijające się z autobusami oraz samochodami pędzącymi pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Wszędzie matki pchające młodsze pociechy w wózkach, biznesmeni w garniturach, pędzący do pracy i ciągle zerkający na zegarek oraz oczywiście sprzedawcy wystawiający produkty za szybami, by zachęcić potencjalnych klientów.

Stanęli pod dachem. Anka naciągnęła na głowę kaptur, chowając pod nim długie jasne włosy. Zerknęła na Pawła kątem oka.

— Musimy umówić się na pierwszą próbę. Mam dzisiaj wolny dom. Matka jedzie na galę, a siostra na spotkanie z agentem — powiedziała, pociągając nosem i wsadzając dłonie do kieszeni.

Nie dostrzegła, w jaki sposób na nią spojrzał. Poprawił plecak na plecach i zastanowił się nad czymś. Niemal słyszała trybiki w jego głowie.

— Dzisiaj może być — odparł.

Pokiwała głową. Odwróciła się w jego stronę, ostrożnie stawiając nogi na ziemi.

— A tak właściwie, to skąd masz mój numer telefonu? — zapytała spokojnie, chociaż denerwował ją fakt, że nie od niej samej.

— Od twojej matki. — Uśmiechnął się ledwie zauważalnie. — Zadzwoniłem do was do domu i zapytałem, czy mogę poprosić o twój prywatny numer. Pani Binkowska podała mi go z radością.

Sklęła matkę w myślach i wzniosła oczy ku niebu.

— Ona jest niemożliwa. — Skrzywiła się, a zraniona warga zapiekła.

— Wcześniej nie miałem okazji o to zapytać, ale co się stało z twoimi ustami? — powiedział spokojnie, ale w jego głosie wyczuła podejrzliwość.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo podjechał autobus. Wsiedli do środka i usadowili się na końcu, jak ostatnim razem. Z ulgą zdjęła z ramienia ciężki plecak i rozplątała włosy.

Pojazd zapełniali uczniowie. Niektórzy chłopcy byli nadal wykończeni po ćwiczeniach gimnastycznych, a dziewczęta — po treningu cheerleaderek.

Zauważyła rudą czuprynę Moniki na przedzie autobusu. Zastanowiła się, kiedy tak się od siebie oddaliły. Przed śmiercią ojca Anka była jej najlepszą przyjaciółką. Ostatnio jedyne, co je łączyło, to wspólna droga samochodem lub autobusem ze szkoły do domu.

Rudzielec spojrzał w jej stronę, jakby wyczuwał śledzące go oczy, i zaraz odwrócił głowę. Ance zrzedła mina. Poczuła szturchnięcie w ramię.

— Więc? — Paweł czekał na odpowiedź na poprzednie pytanie.

Zrozumiała, że chłopak łatwo nie odpuści. Zastanawiała się, ile mu powiedzieć. W gruncie rzeczy nie stało się nic nadzwyczajnego. To był wypadek. Matka zazwyczaj panowała nad emocjami, a w tamten wieczór kolejnym minusem było to, że miała świeży manicure.

Anka wzruszyła ramionami i pilnowała, by zbytnio się nie skrzywić.

— Niewielki wypadek. Nic ważnego — mruknęła, czując na sobie jego przewiercające spojrzenie. — Spokojnie, nie napadli mnie rozbójnicy. — Posłała mu kpiący uśmiech. — Relaks.

Nie wydawał się przekonany, ale wreszcie odwrócił od niej swoje brązowe oczy. Lubiła, gdy paliły się w nich znajome wesołe iskierki. Jego arogancki uśmiech przypominał wyraz twarzy wielu sławnych modeli, jednak on miał więcej naturalnego uroku niż wszyscy aktorzy razem wzięci.

Posiadał życiową swobodę, pewność, że jutro także wzejdzie słońce. Był jak płomyk nadziei w ciemności. Latarnia, która wskazuje statkom drogę do bezpiecznego lądu. Do domu.

Uśmiechnęła się pod nosem z odrobiną smutku. Czy przypadkiem nie przesadza? A może to po prostu prawda? Anka nie miała talentu do kłamstwa, zwłaszcza przed samą sobą. Mogła się oszukiwać, ale nie okłamywać.

Sprawdziła komórkę i pocztę internetową. Nic. Żadnych wiadomości. Od trzech miesięcy bez przerwy skrzynka była zapchana kondolencjami — czy to od rodziny, czy to od przyjaciół lub sławnych salonowych gości matki. Codziennie kasowała z dwadzieścia wiadomości, które tylko pogarszały jej nastrój. Dzisiaj zapanował spokój.

Chyba to ona najbardziej przeżyła śmierć ojca. Zatrzymała jego zdjęcia z okresu, gdy miała pięć lat. Zabrał ją wtedy do parku na lody. To był jeden z tych spokojnych, błogich dni, gdy jeszcze nie wiedziała, co to smutek i rozgoryczenie.

Przed oczyma znowu stanęła jej roześmiana i umazana lodami twarz taty. Sama miała na sobie zimny waniliowy przysmak, który poplamił niebieską sukieneczkę z jedwabiu. Matka piekliła się, że nie uważali na to drogie ubranie, ale w końcu odpuściła.

Anka wróciła do rzeczywistości i odchrząknęła.

— Więc jak? Wpadniesz? — zapytała Pawła. — Dom mam wolny tylko do piątej. Potem na pewno wróci matka lub Daria.

Nie odzywał się przez chwilę i myślał nad jej propozycją. W końcu mrugnął do niej z uśmiechem.

— Skoro mnie zapraszasz, nie mam serca odmówić.

Czuła w jego głosie sarkazm, ale zignorowała to. Miała dosyć nerwów jak na jeden dzień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: