- W empik go
Anielskie wydziedziczenie - ebook
Anielskie wydziedziczenie - ebook
Stary Pasterz spotyka Anioła Stróża, który przybywa z posłannictwem od Pana. Prośba jest niezwykła, a jej spełnienie zburzy odwieczny porządek życia.
W zamian za to Pasterz otrzymuje obietnicę wejścia do Królestwa Niebieskiego dla siebie i swoich bliskich.
KARMEN CETINA, kompozytorka, poetka, prozaiczka.
Urodziła się w grudniu 1971 roku w mieście Postojna w Słowenii, jednak od dzieciństwa mieszka w miejscowości Matulji w Chorwacji.
Jest członkiem Chorwackiego Stowarzyszenia Kompozytorów.
W roku 2006 ukazała się płyta pod tytułem „Melodie duszy”, na której zadebiutowała jak autorka muzyki oraz tekstów pisanych w dialekcie czakawskim.
W roku 2009 na rynku pojawiła się jej debiutancka powieść „Latarnia życia”, w której obok standardowego języka chorwackiego pojawiają się elementy dialektu czakawskiego.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-759-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poranna zorza jeszcze się nie pojawiła, były to dopiero jej pierwsze oznaki. Małe smugi światła zaczęły przenikać do ciemnego pokoju przez zamknięte, stare, drewniane okiennice. Słońce jeszcze nie przepędziło mroku nocy, lecz dopiero wysyłało pierwsze jasne promienie jako swoją forpocztę.
Cienkie, siwe brwi zaczęły się poruszać w górę i w dół, delikatnie podskakując chwilę przed tym, zanim otworzyły się powieki. Oczy, przyzwyczajone do pobudki o świcie, ujrzały pierwsze promienie słońca i wydawało się, że nieruchomo czekają na kolejne. Z każdą chwilą pokój wypełniało coraz intensywniejsze światło słoneczne i wypierało z niego ciemność. Starzec powoli i z widocznym wysiłkiem siadł na brzegu łóżka. Noc, która minęła, nie przyniosła mu spokoju i wypoczynku – starość pobierała swoją daninę. Siedział tak kilka chwil, zbierając siły. Podnosząc się, popatrzył na swoją żonę, śpiącą w małżeńskim łożu. Lekko się uśmiechnął.
„Wkrótce i ona wstanie… Jak co rano” – pomyślał i z drewnianego bujanego fotela, stojącego obok drzwi, wziął stare, wypłowiałe spodnie i koszulę. Ubierał się powoli, starając się nie robić zbyt dużo hałasu. Gdy skończył, stanął przed lustrem i przeczesał ręką rzadkie włosy. Włosy Starca były starannie przystrzyżone, ale siwe i tak cienkie, że przypominały jedwab. Twarz, zwłaszcza czoło i skóra wokół piwnych oczu, pokryte były siecią zmarszczek, a wystające kości policzkowe, rysujące się na tle ciemnej skóry, świadczyły o zdecydowaniu silnego mężczyzny. Między wąskimi, jasnoczerwonymi wargami błyszczały zęby białe jak u chłopca. Trudno było na ich podstawie ocenić, ile ma lat. To różniło go od większości jego rówieśników, którzy dawno już nie mieli swoich zębów – zżółkły im i powypadały. Starzec jednak miał je wszystkie w komplecie i w dodatku nadal były białe. Wszystko to za sprawą wieloletniego picia świeżego mleka i jedzenia innych mlecznych produktów, które miały korzystny wpływ na zęby.
Wszedł do zimnej kuchni, ledwie powłócząc nogami, które z trudem niosły go do małego stołka, stojącego obok pieca. Na środku kuchni znajdował się duży, stary, drewniany stół, przy którym Starzec każdego dnia wraz z żoną i synami spożywał posiłki. Była to typowa, wiejska izba z dużym, starym piecem i małym, od codziennego otwierania zniszczonym, kredensem, w którym jego żona trzymała naczynia. Na ścianie wisiał stary zegar kupiony przed wielu laty na jakimś jarmarku. Przez małe okna z czystymi białymi firankami wpadały promienie słońca.
Starcowi drżały ręce, przyczyną tego nie był jednak poranny chłód, ale niemoc, którą już od dłuższego czasu odczuwał. To nie były jego ręce, zniknęła gdzieś ich siła. Nocą obumierały i o poranku musiało minąć sporo czasu, zanim krew zaczęła krążyć w starych, suchych i pomarszczonych palcach. Usiadł, aby założyć buty. Nie było w tym nic niezwykłego. Dzień jak każdy inny, jak każdego roku do tej pory. Wstał powoli, trzymając rękę na bolących plecach. Drobnymi, małymi kroczkami, nie spojrzawszy nawet na izbę, którą opuszczał, wyszedł na zewnątrz, do ciszy, która o tej porze dnia była jego jedyną towarzyszką. Uniósł wzrok ku niebu. Na wschodzie już świtało, jeszcze chwila, a wzejdzie słońce, gdy tymczasem na zachodzie na niebie wciąż królowała gwiaździsta noc. Miał wrażenie, że znajduje się pośrodku kuli ziemskiej i ze wzrokiem utkwionym w górze dostępuje zaszczytu oglądania dwóch światów. Dnia, który się właśnie rodzi, i nocy, która przemija.
Poszedł w kierunku owczarni i otworzył drzwi. Zapach siana pomieszany z ciepłym powietrzem pachnącym owcami uderzył go w nozdrza. To właśnie on każdego poranka przywracał go do życia. Owce jeszcze spały, ściśnięte jak kilkaset miękkich kłębuszków rozrzuconych po podłodze. Kilka nieznacznie podniosło głowy i popatrzyło na Starca, a później powitały go pierwszym miękkim, ledwie słyszalnym meee…
Wziął widły i zaczął wrzucać siano do koryta.
„Niech jedzą, czeka nas długa droga…” – pomyślał.
Kiedy Starzec wrócił do domu, kuchnia pachniała ciepłą, świeżą, poranną kawą. Żona już wstała i teraz dorzucała do starego, czarnego pieca drewno, które trzaskało w połykającym je ogniu.
– Dobry… – wymamrotał szorstkim głosem.
– Dzień dobry… – odpowiedziała mu żona, podnosząc się z klęczek sprzed starego pieca. Postawiła na czele stołu kubek kawy. Starzec usiadł i zacisnął zęby. Bolało go w krzyżach, ale, próbując to ukryć, nawet nie pisnął. Nie chciał, aby żona widziała intensywność bólu, który odczuwał. Przysunął kubek z kawą i zapatrzył się w niego oraz w swoje cienkie, pomarszczone palce. Długo patrzył na ich trudną do ukrycia słabość. Mocniej ścisnął kubek i podniósł go do ust obiema rękoma, aby żona nie dostrzegła, jak drżą. Z każdym łykiem czuł, że coraz bardziej się rozbudza i że powoli wraca mu energia.
– Dzień dobry, Ojcze i Matko – powiedzieli synowie, którzy weszli do izby. Zajęli miejsca, każdy po jednej stronie stołu, i delektowali się unoszącym się w powietrzu zapachem kawy. Czekali na swój kubek energii. Wspólnie długo siedzieli przy stole, pijąc kawę, każdy pogrążony we własnych myślach. Synowie milczeli i czekali, aż Ojciec, tak jak zawsze, rozpocznie rozmowę.
– Luka, wiesz, co masz robić, kiedy mnie nie ma. Przygotujcie siano na zimę i opiekuj się Matką, Ivanem i obejściem – powiedział Starzec, nie podnosząc wzroku znad kubka i swoich drżących rąk. Dalej go bolały, podobnie jak krzyże, i nie chciał podnosić głowy, aby nie sprowokować kolejnego ataku bólu. Nikomu z obecnych przy stole nie chciał pokazać swojego bólu, niemocy i starości.
Synowie otworzyli olbrzymie, drewniane wrota owczarni i kijami, przy akompaniamencie pokrzykiwań, wypędzali owce na zewnątrz. Słysząc dobrze znane szczekanie psa, owce żwawo wybiegały na łąkę. Starzec patrzył, jak radośnie truchtają i gromadzą się w większe stadko obok niego. Kiedy ostatnia owca wyszła na zewnątrz, wpychając się między pozostałe, synowie zamknęli wrota owczarni i pomachali Ojcu. On zaś wsparł się lewą ręką o kij i wzniósł prawą na pożegnanie. W taki oto sposób rozpoczęła się długa wędrówka Starca i stada owiec na pobliską Górę, gdzie na wypasie mieli spędzić letnie miesiące.II
Pies Roni wesoło krążył wokół stada owiec, kiedy drogą wśród pól zmierzali ku Górze. Byli jak najlepsi przyjaciele. Szczekanie i sprowadzanie do stada zabłąkanych owieczek wciąż sprawiało mu radość. Niektóre owce dumnie podnosiły głowy, jakby chciały zaskoczyć psa w trakcie tej jego gry. Wtedy on nagle odskakiwał, niby przestraszony, ale szybko wracał do nich i do swojej roli psa pasterskiego. Starzec od czasu do czasu uśmiechał się, patrząc, jak Roni się z nimi bawi.
„Musimy się pośpieszyć – pomyślał. – Nie jestem już taki młody i silny, nie chcę, aby noc zastała mnie w drodze”.
Wiosenne słońce było w zenicie. Starzec raz po raz wycierał prawą ręką krople potu na pomarszczonym czole.
– To dopiero połowa drogi… – westchnął ze zmartwieniem, kiwając głową i spoglądając na stromy stok. Kiedy minęli pola, z horyzontu zniknęły nawet zarysy domów. Jedyne, co pozostało, to złudzenie, że gdzieś tam, daleko istnieje wieś. Zbliżali się teraz do masywnej Góry, która zastępowała im drogę. Wyniosła i potężna. Nie sposób było przeniknąć wzrokiem, co się za nią kryje. Starzec często zadawał sobie pytanie, co znajduje się na północy, za tym dumnym pomnikiem natury. Stado bez trudu wspinało się na Górę, on natomiast coraz częściej zostawał w tyle i z trudem dotrzymywał kroku owieczkom. Coraz częściej też przysiadał na przydrożnych kamieniach i wyciągał z torby drewniany bukłak z wodą. Pił powoli, mocno trzymając go drżącymi rękoma. Nie chciał bowiem, aby owce wyczuły jego słabość. Miały teraz tylko jego i bał się im pokazać, że jest już zbyt stary na taką wyprawę i zbyt słaby, aby być ich pasterzem. Pasterz musi być człowiekiem zdecydowanym i prowadzić stado bez lęku. Owce musiały czuć się z nim bezpiecznie.
Wzniesienie stawało się coraz bardziej strome i coraz trudniej było mu iść, bez względu na to, że przemierzał tę drogę już setki razy i znał każdy kamień, każde źdźbło trawy i każdy krzaczek, które się na niej znajdowały. Zaczął w siebie wątpić. „Czy rzeczywiście już nie mogę? Czy to naprawdę już ostatni raz? Jeszcze tylko trochę… Jeszcze tylko trochę do polanki…” – pocieszał samego siebie. Każdy następny krok był jednak kolejnym dowodem jego starości. Jedynie momentami, kiedy patrzył na swoje stado, które dawało mu tę szczególną siłę i radość życia, udawało mu się zapomnieć o dręczącym go bólu.
Był już wieczór, gdy dotarli na polankę, miejsce, w którym razem z owcami i psem spędzi kilka następnych miesięcy. Nigdy jeszcze nie dotarł tu tak późno – zapadała już noc. Nie mógł dotrzymać kroku owcom i Roniemu. Nagle Góra stała się dla niego zbyt duża i wymagająca. Resztką sił otworzył koszar i razem z psem zaczął zaganiać do niego owce. Spragnione stado szybko wbiegło do środka, szukając wody i miejsca do odpoczynku.
Resztką sił zamknął go, patrząc na spragnione stado, tłoczące się wokół poideł.
Na niebie tymczasem pojawiły się setki małych, błyszczących gwiazd, które słabym światłem oświetlały spowitą mrokiem nocy polankę. Las, czarny i gęsty, ledwo dostrzegalny w oddali, wyglądał upiornie i odpychająco. Jeszcze nigdy w życiu nie bał się tak jak teraz. Odczuwał niemoc i zmęczenie drogą, a w takiej sytuacji pojawienie się wilków z pewnością oznaczałoby koniec. Nie był już tak młody, aby móc odegnać stado, które na pewno czai się gdzieś w pobliżu i obserwuje intruza, co wkroczył do ich królestwa. Obserwowały go z daleka, śledząc każdy ruch, w oczekiwaniu na moment słabości. W dolinie nawoływały się wyciem, przekazując też w ten sposób wieść o przybyszu ze stadem owiec, które z pewnością zaatakują, gdy tylko poczują się wystarczająco pewnie. Wilki bowiem nie atakują do momentu, gdy nie są przekonane, że pokonają ofiarę. Starzec był tego świadomy, jednak spokojnie siedział obok ogniska, cały czas spoglądając na gęsty, sosnowy las, gdzie pod osłoną nocy ukrywała się wataha wilków. Długo tak siedział z kijem w ręku w oczekiwaniu na atak. Na ziemi leżała nabita strzelba, jednak wiedział, że w obliczu wilczej napaści nie byłoby z niej wiele pożytku. Spełniłaby swe zadanie jedynie wtedy, gdyby tylko jeden z nich zdecydował się na ten ryzykowny krok.
„Wilki jednak nie atakują, kierując się samym instynktem, ale planują napaść” – uspokajał sam siebie, mając nadzieję, że może jednak dziś się na to nie zdobędą, może stanie się to dopiero którejś z następnych nocy, kiedy poczują się pewniejsze i staną się bardziej krwiożercze, kiedy z ruchów Starca odczytają jego znikomą siłę oraz lęk o stado i samego siebie.
Cały czas podsycał ogień, dorzucając do ogniska drew. Silny i duży płomień był jego jedynym sprzymierzeńcem w walce z ciemnością i wilkami.
„Może tym razem nie powinienem iść na Górę sam…” – myślał. Wrzucił jeszcze jedną szczapę do ogniska i przysunął kubek z herbatą. Ręce drżały mu nie tylko z bólu, ale też ze strachu. Zdawało mu się, że krew zbyt wolno krąży w żyłach i nie dopływa do sinych i zimnych palców. Ściskał więc mocniej kubek, próbując je chociaż ogrzać i przywrócić im kolor, kiedy nie mógł przywrócić im młodości.
„Powinienem zabrać ze sobą Ivana, zresztą i tak nie radzi sobie zbyt dobrze w gospodarstwie. Nigdy też nie byłem względem niego szczególnie wymagający, wiedziałem bowiem, że to nie jego los i że nie odziedziczy gospodarki, a na Górze nie był już od dawna… Kiedy to było?… Ostatni raz był tutaj, gdy miał osiem lat… Dawno… Nie zna dobrze tej Góry. Teraz nie ma dużo pracy w gospodarstwie i Luka dałby radę wszystko zrobić sam. Ivan zresztą będzie mu pewnie pomagał jedynie od wielkiego dzwonu, a przez resztę czasu będzie się obijał z przyjaciółmi z wioski. Więcej pożytku byłoby z niego, gdyby teraz tutaj był” – rozmyślał starzec.
Trzymając kubek obu rękoma, wypił łyk herbaty. Wtedy też kątem oka zauważył cień po drugiej stronie ogniska. Przestraszony wzdrygnął się, a serce zaczęło mu mocniej bić. Ostrożnie położył kubek na ziemi, nie spuszczając wzroku z cienia. Rozum mówił mu, że to złudzenie i wytwór zmęczonego umysłu albo oślepionych blaskiem ogniska oczu.
„A któż to? Przecież na Górze nie ma nikogo… Od czasu do czasu zjawi się jakiś myśliwy, drwal… ale o tej porze nie ma tutaj nikogo. Zawsze jestem tylko ja i moje stado – myśli kłębiły mu się w głowie, podczas gdy próbował lepiej przyjrzeć się siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie. – Zdaje mi się. Tak, to tylko złudzenie. Zmęczenie, starość i strach przed wilkami zrobiły swoje…”.
Odwrócił głowę od mężczyzny i ponownie skierował wzrok w kierunku lasu, mając nadzieję, że to przywróci mu jasność widzenia.
„Przywidzenie… To tylko przywidzenie spowodowane strachem i samotnością” – pomyślał. W nocnej ciszy, gdy nawet wilki umilkły, jedyną rzeczą, którą słyszał, było jego serce, bijące tak szybko, jak jeszcze nigdy do tej pory. Powoli, ze strachem ponownie zwrócił się ku ognisku, chcąc się przekonać, że było to jedynie przywidzenie i że żadnego mężczyzny tam nie ma.
Jednak był. Siedział nieruchomo i uważnie mu się przypatrywał. Miał na sobie białą szatę, prawdopodobnie z grubego materiału. Spod obszernego kaptura, który zakrywał mu znaczną część twarzy, wystawało jedynie kilka kosmyków jasnych, prawie białych włosów i czyste, szeroko otwarte niebieskie oczy. Przypominał pasterzy z dawnych czasów.
„Ale jak mu się udało tak niepostrzeżenie podejść? Jak to możliwe, że go nie zauważyłem, kiedy się zbliżał w ciemności w tej białej szacie? Dlaczego się nie przywitał? Dlaczego tak na mnie patrzy i nic nie mówi?” – myślał Starzec i z respektem obserwował mężczyznę siedzącego naprzeciwko niczym pomnik.
„Nie!… To przywidzenie! To musi być przywidzenie! To mój strach przed tym wszystkim, przed starością i niemocą sprawił, że go widzę, aby czuć się pewniej i mniej samotnie – myślał, obserwując postać mężczyzny. – Zaraz zniknie, musi zniknąć” – pocieszał samego siebie.
Starzec czuł bicie serca i pulsujący w żyłach strach, który przywracał mu siły. Krew mu zawrzała i napłynęła nawet do drżących rąk. A może to również, podobnie jak przywidzenie, spowodowane było strachem przed bezsilnością?
– Nie jestem przywidzeniem – powiedział mężczyzna głosem tak jasnym i silnym, że rozbił ciszę i strach zalegające wokół ogniska.
Starzec zadrżał tak silnie, że wypadł mu z rąk pusty, blaszany kubek i potoczył się w trawę blisko ogniska. On jednak nawet za nim nie spojrzał. W milczeniu patrzył na zjawę i wciąż nie wierzył własnym oczom. Przełykał ślinę, aby zwilżyć suche gardło i szukał jakiegoś słowa, jakiegoś zdania, aby odpowiedzieć. Ale nie mógł się zebrać na odwagę. Wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że osoba, którą widzi poprzez złote płomienie ogniska, ogrzewające ich obu, jest prawdziwa.
„Może to podróżnik, który tylko chce się ogrzać – pomyślał. – Dziwny, na pewno nie jest stąd… i dlaczego się nie przywitał, kiedy dotarł na polanę i podszedł do ogniska?”
– Nie jestem przypadkowym podróżnym – odpowiedział dokładnie na postawione w myślach pytanie, bacznie mu się przyglądając błyszczącymi, niebieskimi oczyma. Cienie błąkały się po kapturze, pod którym skrywał twarz.
Słysząc to, Starzec ze strachem powoli uniósł prawą dłoń i zaczął przecierać oczy, myśląc: „Oczy mi się zmęczyły od tego wszystkiego, co oglądały, od wszystkiego, czego doświadczyły. Może już wcale nie widzą. Stare są tak samo jak moje ciało i mój mózg, który niczego już nie jest pewien. To jedyne sensowne wyjaśnienie! Droga mnie wyczerpała i chyba zbliża się koniec”. Przecierał oczy, mając nadzieję, że mężczyzna zniknie, gdy ponownie je otworzy. To pewnie przez tę samotność na Górze. Przywołała kogoś.
Przywołała mężczyznę ubranego jak pasterz, który nadal siedział nieruchomo i nie spuszczał z niego wzroku. W żaden sposób nie okazywał ani strachu, ani też radości, że w tej chwili może grzać się przy ognisku pod rozgwieżdżonym niebem, podczas gdy najbliższe wioski znajdują się w odległości wielu kilometrów.
Starzec nie obawiał się mężczyzny, jego obecności i sposobu, w jaki nieznajomy niepostrzeżenie znalazł się przy ognisku. Bał się czegoś innego. Bał się starości, która odbierała mu witalność, a dawała w zamian niemoc i przywidzenia.
– Kim jesteś? – ledwo słyszalnie przemówił Starzec, obawiając się, że nie był wystarczająco głośny i że nieznajomy mógł go nie usłyszeć poprzez trzaskający ogień.
– Naprawdę mnie nie poznajesz? – zapytał go przybysz.
Zdziwiony Starzec zatopił się w myślach: „Powinienem go rozpoznać? Znam wszystkich mieszkańców okolicznych wsi, pasterzy, którzy wiosną i latem prowadzą stada na hale tej Góry, zanim nadejdą długie i ostre zimy. Nikogo mi nie przypomina. A przecież mam pamięć do twarzy. Nie jest też podobny do żadnego z przypadkowych podróżnych, którzy zabłądzili na Górę, przemierzając kraj wzdłuż i wszerz. Nigdy nie spotkałem nikogo tak ubranego, zresztą te przeszywające niebieskie oczy i mlecznobiałe włosy na pewno bym zapamiętał”.
– Nie, nie poznaję cię. Może się pomyliłeś… nigdy się nie spotkaliśmy. Zabłądziłeś? – zapytał Starzec, tym razem głośniej, a w jego głosie brzmiała ciekawość.
– Nie zabłądziłem, od zawsze tu jestem. I… ty mnie znasz… przypomnij sobie… – tajemniczo odrzekł nieznajomy.
Starzec, zaskoczony odpowiedzią, przeniósł wzrok z jego postaci na ogień, jakby szukając chwili wytchnienia. „Dorzucę jeszcze drewna” – pomyślał i wziął jedną z leżących w pobliżu szczap, które tam ułożył, aby były pod ręką. Wrzucił ją do ognia, nie podnosząc wzroku, i dalej rozmyślał o tym, co powiedział nieznajomy mężczyzna: „Nie znam go. Dlaczego twierdzi, że jest inaczej? Myli się. Zabłądził i… nie, nie… Ja go nie znam. Dlaczego myśli, że on mnie zna?
– Znasz mnie bardzo dobrze, tak jak i tę Górę, tak jak stado owiec, którego pilnujesz i które prowadziłeś na wypas przez te wszystkie lata. Jestem pasterzem tak samo jak ty – odpowiedział na pytanie, które Starzec postawił w myślach.
– Pasterzem? Rzeczywiście, wyglądasz jak pasterz… ale z jakichś dawnych czasów. Już od wieków nie nosi się takich ubrań. Tak, i ja jestem pasterzem, co wcale nie tak trudno zgadnąć – jednym tchem powiedział Starzec. Na krótko się zamyślił, po czym przemówił ponownie: – Jeśli jesteś pasterzem, to gdzie jest twoje stado? Nie widzę go…
Pasterz po drugiej stronie ogniska w milczeniu patrzył na niego, jakby zastanawiając, co mu powiedzieć.
– Jestem pasterzem, ale nie mam stada – powiedział w końcu.
– To jaki z ciebie pasterz? Zgubiłeś stado?
– Nigdy go nie miałem. Nie jest mi dane mieć stado. Od zawsze mam tylko ciebie. Jestem twoim pasterzem – powiedział nieznajomy, łagodnie się uśmiechając.
Wtedy Starzec popadł w zadumę. To wszystko było dziwne i niepojęte, ale nie czuł już lęku. Miał wrażenie, że nieznajomy pasterz nie chce go skrzywdzić. To wszystko, co mówił, i jego głos jakby oddalały niepokój i strach, które panowały wokół ogniska, zanim się pojawił. Nawet wilki przestały wyć i obserwować Starca, tylko zniknęły w czeluściach lasu w poszukiwaniu innej ofiary. Miał wrażenie, jakby cały świat się wycofał, aby mogli usiąść i porozmawiać tej zimnej, wiosennej, górskiej nocy.
– Chcesz herbaty? – uprzejmie zapytał Starzec nieznajomego, pomimo tego, że ten bez pozwolenia dosiadł się do ogniska.
– Nie, dziękuję – odpowiedział pasterz.
Starcowi ponownie przeszło przez myśl, że to jakiś dziwny wędrowiec, który sobie różne rzeczy wyobraża, jak na przykład to, że jest pasterzem.
– Nigdy nie miałeś stada? Jakiż więc z ciebie jest pasterz? – ponownie zapytał i czekał na jakąś odpowiedź.
– Nigdy, powiadam ci, nie miałem stada. Ale jestem pasterzem, chociaż może się to wydawać dziwne tobie, który jesteś pasterzem od urodzenia. Są bowiem różni pasterze, powiadam ci. I naprawdę jeszcze mnie nie rozpoznałeś? Naprawdę jeszcze nie? – tym samym łagodnym głosem przemówił nieznajomy.
– Nie, nie znam cię. Dlaczego cały czas powtarzasz, że powinienem cię rozpoznać? Skąd się znamy? – zapytał Starzec, rozmyślając cały czas o wszystkich możliwych sytuacjach, w których mógł spotkać pasterza.
– Znasz mnie od zawsze, od zawsze byłem przy tobie, ale dopiero teraz mnie widzisz. Dopiero teraz mnie widzisz w postaci, jaką możesz rozpoznać. Znasz mnie od urodzenia, byliśmy razem przez te wszystkie dni, kiedy mnie nawoływałeś i przywoływałeś, ale nie widziałeś. Byłem przy tobie każdego dnia, cichy, niesłyszalny, niewidzialny dla twoich oczu. Ale byłem przy tobie.
Starzec się zamyślił: „Cóż to za dziwny pasterz i jeszcze dziwniejsze słowa? Co to w ogóle za historia o naszej rzekomej znajomości?”.
– Dlaczego tak mówisz? I dlaczego nagle teraz się tutaj zjawiłeś i mogę cię widzieć? Dlaczego cały ten czas ukrywałeś się przede mną? – zapytał Starzec, nie spuszczając oczu z nieznajomego. Czekał na wyjaśnienie tego wszystkiego, co się działo i miał nadzieję, że usłyszy je od partnera tej niecodziennej, zarówno ze względu na porę, jak i miejsce, rozmowy.
„Co skłoniło tego pasterza, aby się do mnie dzisiaj przyłączyć?” – pomyślał.
– Wszystko ci wyjaśnię – spokojnie odrzekł nieznajomy. Jestem twoim pasterzem. Zawsze, kiedy mnie potrzebowałeś, przychodziłem. Wzywałeś mnie setki razy, kiedy potrzebna ci była pomoc i wiara. Przypomnij sobie, jak przed kilkoma laty byliśmy tutaj razem, tak jak dzisiaj siedzieliśmy i rozmyślaliśmy o wszystkim. Wtedy to, podczas jednej z setek nocy, które spędzałeś sam ze swoim stadem na Górze, rozległo się w pobliżu wycie wilków, które na tyle się ośmieliły, że zdecydowały się podejść całkiem blisko. Usłyszałeś, jak okrążają ciebie i twoje stado. Zaniepokoiłeś się i wstałeś od ogniska przestraszony ich obecnością i żądzą krwi. Pierwszy, który podszedł na odległość jednego kroku, chciał cię rozszarpać swoimi kłami. Patrzyłeś mu w oczy, tak jak teraz patrzysz na mnie, był tak blisko, że czułeś smród z jego paszczy. Złapałeś kij i z całej siły wymierzyłeś cios, który go na krótko ogłuszył, tak że zdążyłeś pobiec do bacówki po strzelbę, którą tam zostawiłeś. Zamknąłeś drzwi, za którymi wilki wyły i śliniły się w oczekiwaniu na łup. Wiedziałeś, że musisz działać szybko, najszybciej, aby nie zdążyły przeskoczyć ogrodzenia i nie dostały się do szopy, gdzie było stado. Pies, którego wtedy miałeś, skamlał bezsilnie, czekając na twoją pomoc… Przypomnij sobie… przypomnij sobie… Co wtedy wykrzyknąłeś? Kogo wzywałeś ku pomocy?
Starzec zmarszczył brwi. Przeraził się tego, co usłyszał. Wszystko to było prawdą i w tej chwili nie mógł już zastanawiać się, czy jest tylko przywidzeniem. Skąd pasterz o tym wie? Ze wszystkich sił starał się sobie przypomnieć, co się wtedy wydarzyło i kogo wtedy przyzywał…
– Przyzywałem… przyzywałem… Boże, pomóż nam… od tych krwiożerczych bestii… To, wtedy powiedziałem… – oszołomiony Starzec odpowiedział cicho.
– Tak, wzywałeś go, a zjawiłem się ja. Szepnąłem ci na ucho… Weź starą lampę naftową, kawałek drewna owiń koszulą, polej ją naftą i zapal. Weź ją do jednej ręki, a do drugiej strzelbę i wejdź między wilki. Nie bój się. Celuj w środek watahy. Niektóre zastrzelisz, niektóre uciekną na dźwięk wystrzału, pozostałe przepędź pochodnią, a potem podejdź do ogrodzenia szopy. To ci szepnąłem. – Starzec zaczął sobie przypominać. Dokładnie tak było. – Słyszałeś mnie, ponieważ byłem ci potrzebny. Odpowiedziałem na twoje wezwanie. Zrobiłeś dokładnie tak, jak ci powiedziałem. Przeskoczyłeś przez ogrodzenie i podszedłeś do szopy, gdzie twój pies Tin zażarcie walczył z dwoma wilkami, które rozszarpywały go mocnymi szczękami. Wziąłeś pochodnię i zacząłeś je odganiać. Jeden z nich ugryzł cię w nogę. Poczułeś ból, ale zignorowałeś go w ferworze walki. Broniłeś swojego psa i swojego stada. W końcu wilki uciekły. Klęknąłeś nad Tinem, który nieruchomo leżał w kałuży krwi – opowiadał pasterz.
Starzec się zamyślił, a w oczach pojawiły mu się łzy. Wszystko sobie przypomniał. Pies zdechł mu na rękach. Dopiero wtedy wrócił do bacówki i poczuł, że boli go lewa noga. Rana nie była duża, ale blizny zostały do dzisiaj. Przemył ranę rakiją i opatrzył. Po czym spojrzał ku niebu i podziękował Bogu.
– Kim jesteś? Bogiem? – oszołomiony odkryciem z respektem zapytał nieśmiało, spoglądając mu w oczy.
– Nie, nie jestem Bogiem. Jestem twoim Aniołem Stróżem – powiedział pasterz i łagodnym ruchem ręki zsunął kaptur, który do tej pory zakrywał mu twarz. Kaptur łagodnie opadł na plecy, a białe włosy zajaśniały w ciemnej nocy. Starzec był zaskoczony jego odpowiedzią i niecodziennym wyglądem.
„A więc jesteś Aniołem Stróżem? Czy Anioły naprawdę tak się ubierają i bezszelestnie poruszają się po ziemi? A gdzie są twoje skrzydła?” – pomyślał.
Wtedy Anioł Stróż głośno się zaśmiał. Pierwszy raz pokazał swoją drugą twarz, tę bardziej ludzką.
– Jesteś śmieszny, kiedy zadajesz tyle pytań. Tak, jestem twoim Aniołem Stróżem i widzisz mnie w takiej postaci, w jakiej mnie sobie przez całe życie, od urodzenia, wyobrażałeś. Niektóre anioły może i mają skrzydła, jeśli ludzie, którymi się opiekują, tak sobie je wyobrażają. Anioły zawsze wyglądają tak, jak sobie je wyobraża człowiek. Ja jestem twoim Aniołem pod postacią pasterza. Jedynie tak mnie sobie wyobrażałeś. Tylko takiego Anioła jesteś gotów zaakceptować. Twój Anioł jest pasterzem.
Starzec się wtedy zasępił. Spuścił wzrok, aby zebrać myśli i przetrawić to, co usłyszał. Wpatrywał się chwilę w szczapę, którą wrzucił potem do ogniska. „I to ma być mój Anioł Stróż? – pomyślał. – Bez skrzydeł i w starej ubogiej szacie, jaką dawniej nosili pasterze?” Ciężko było mu się z tym pogodzić.
W tym momencie Anioł Pasterz zmącił ciszę głośnym, gardłowym śmiechem, który zadźwięczał na polanie. Wtedy Starzec wzdrygnął się i pojął, że to naprawdę jest Anioł. Tylko on mógł mieć taki głos i taki śmiech. Śmiech, który rozbraja i pociesza, oraz głos, który pieści duszę. Nikt inny nie mógł mieć głosu jak ten nieznajomy pasterz, który siedział naprzeciwko niego.
– Przecież ci powiedziałem, że jestem twoim Aniołem Stróżem. To, że wyglądam jak pasterz, to twoja zasługa. Cały czas jestem przy tobie, bez względu na to, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy nie. Jestem przy tobie od twoich narodzin, przez wszystkie lata. Za każdym razem, kiedy wędrowałeś ze stadem na Górę, ja szedłem z wami. Nie widziałeś mnie, ale mnie słyszałeś. Przypomnij sobie… Przypomnij sobie odgłos kamieni toczących się po Górze, kiedy wspinałeś się na halę. Czy nie wydawało ci się wtedy, że ktoś idzie obok ciebie? Czasami nawet zatrzymywałeś się i rozglądałeś na wszystkie strony i wyraźnie wyczuwałeś moją obecność. Przypomnij sobie długie, bezsenne noce w tym miejscu, kiedy razem pilnowaliśmy stada. Cały czas jestem przy tobie, a kiedy mnie wzywasz, pomagam ci.
Starzec kiwał potwierdzająco głową, przypominając sobie to uczucie obecności.
– Czy i teraz cię przywołałem? Dlaczego teraz widzę cię tak wyraźnie? – zapytał Anioła. – Ten przez chwilę zwlekał z odpowiedzią. Wiedział, że Starzec przypuszcza, jaka będzie odpowiedź. – Umieram, prawda?… Dlatego mi się teraz ukazałeś? – powtórzył z lękiem swe pytanie.
Anioł próbował uspokoić Starca swoim łagodnym głosem.
– Tak, umierasz… ale jeszcze nie nadszedł twój czas. Wszyscy zaczynają umierać od momentu, kiedy się rodzą. Jedyną różnicą jest chwila śmierci. Nie trzeba myśleć o śmierci, nie ma się czego bać, to łatwiejsze, niż myślisz.
Starzec przełknął ślinę. Z tego wszystkiego poczuł pragnienie. Poczuł pragnienie wskutek rozmowy, którą dziś w nocy prowadził z nieznajomą zjawą, która mu się przedstawiła jako jego własny Anioł Stróż.
Wzrokiem zaczął szukać blaszanego kubka, który w momencie ukazania poturlał się w trawę w pobliżu ogniska. Ostrożnie sięgnął po naczynie, aby się nie oparzyć ogniem, który do tej pory lizał je swoimi płomieniami. Powoli podniósł kubek i położył go na kolanach. Potem wziął leżący na brzegu ogniska garnek pełen wrzącej herbaty i napełnił kubek po brzegi. Trzymał go drżącymi rękoma. Nie wiedział, jak ukryć przed gościem swoją niemoc. A może wcale już nie musi się wysilać? Przecież w końcu jest to jego Anioł Stróż, który wszystko wie, a więc nawet to, że ręce już jakiś czas odmawiają mu posłuszeństwa. Szybko wypił łyk, aby nabrać sił i zwilżyć suche gardło. Nie ośmielił się ponownie zaproponować gościowi herbaty po tym, jak za pierwszym razem odmówił.
„Anioły pewnie nie piją herbaty” – pomyślał i, nie mogąc pojąć, dlaczego właśnie teraz objawił mu się Anioł, ponownie zapytał:
– Dlaczego więc widzę cię tak wyraźnie?
Pasterz odłożył długą, białą laskę na bok i skrzyżował ręce na piersi. Cicho westchnął i na moment zamknął swoje przenikliwe jasnoniebieskie oczy. Wyglądał, jakby się modlił. Po chwili ponownie je otworzył i spojrzał na Starca.
– Przynoszę ci wiadomość od Pana – powiedział spokojnym głosem.
Starzec zaniemówił ze zdziwienia. „Kimże jestem, aby zwracał się do mnie sam Pan za pośrednictwem Anioła Stróża?” – pomyślał.
Anioł zawsze słyszał myśli Starca, więc i tym razem odpowiedział, zanim ten zadał mu pytanie:
– Powiadam ci, przynoszę wiadomość od Pana. Tylko tak możesz ją usłyszeć i zrozumieć, dlatego teraz tutaj mówię do ciebie w jego imieniu.
Starzec zmarszczył czoło, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
– Dlaczego Pan nasz zwraca się do mnie? Kimże jestem, aby do mnie przemawiał? – W żaden sposób nie był w stanie tego pojąć. To wszystko było ponad jego siły.
– Nie myśl w ten sposób, albowiem ty, starcze, wierzysz. Przez te wszystkie lata byłeś pasterzem, możesz więc zrozumieć Pana. Tak jak ty opiekujesz się swoim stadem, tak on opiekuje się nami. Czasami przemawia do kogoś z określonym zamiarem. A teraz chce, abyś ty go wysłuchał – spokojnie wyjaśniał Anioł.
Starcowi brakowało słów. Nie wiedział, co powinien zrobić, ani o co zapytać. Jeśli przemawia do niego sam Pan Bóg, nie pozostaje mu nic innego, jak tylko uczynić to, czego od niego oczekuje. Wciąż jednak nie mógł uwierzyć, że jest tym jednym z nielicznych wybranych, do których przemawia Anioł w imieniu Pana.
– Uwierz… Uwierz, jak uczyniło to wielu przed tobą, kiedy pojawił się przed nimi ich Anioł i obwieścił słowo Pańskie. Nie wszystkim jest dane być między pierwszymi, być uszami słyszącymi słowa Jego. Ty masz tę szansę i ty obwieścisz pozostałym słowa Jego. I przed tobą byli ci, którzy uwierzyli… Przypomnij sobie… Noe, Mojżesz, Eliasz… Przypomnij sobie tych wszystkich, którzy przystali na to, by wypełnić jego wolę. – Starzec zamyślił się, wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. Anioł nadal nieruchomo siedział naprzeciwko niego i przenikliwie patrzył mu w oczy. – Przekażę ci wolę Pana i wiedz, że nadal będę ci cały czas towarzyszył – powiedział, starając się go pocieszyć i łagodnie się uśmiechnął.
Wtedy Starzec jeszcze bardziej się zamyślił: „Tak, tak właśnie. Ci, którzy otrzymają tę łaskę i zadanie, by głosić słowa Pana, noszą na swoich barkach największy ciężar na świecie. Jednak ich właśnie jest królestwo niebieskie. Nagroda za wytrwałość i wiarę”. Przez chwilę żałował, że Anioł w ogóle mu się ukazał. Pożałował, że został wybrany i że Anioł mu się ukazał.
A ten czytał w myślach Starca i wiedział, że zląkł się ukazania i wiadomości, którą miał usłyszeć.
– Nie myśl tak, stary pasterzu. Nie każdy jest wybrany, powiadam. Ty jesteś między nimi. Niech będzie wola Boga.
– Niech będzie – powtórzył za nim Starzec i pomyślał: „Nie daj mi zadania ponad moje siły”.
Wtedy powtórnie spuścił wzrok na ziemię, jakby szukając chwili wytchnienia od wszystkiego, od rozmowy i tego, co dopiero ma się stać.
– Bóg nie żąda od nas niemożliwego. Żąda jedynie tego, co już jest ci dane. To, co możesz zrobić – kontynuował po kilku minutach Anioł Pasterz – dotyczy tylko ciebie i twojej rodziny. Tego, co dane jest twoim synom z racji urodzenia. Bóg żąda, abyś dokonał zamiany ról. Domaga się, aby filius familias został twój młodszy syn Ivan. Bóg domaga się, byś wydziedziczył starszego syna, zabrał mu to wszystko, co przysługuje mu z racji urodzenia.
Usłyszawszy te słowa, Starzec wzdrygnął się. Nie wiedział, co ma o tym myśleć.
– Dlaczego tego żąda ode mnie? Wraz z moją śmiercią powinni przecież otrzymać to, co przysługuje im z racji urodzenia. Tak ich też przecież wychowywałem.
– Już ci mówiłem, ja tylko przekazuję wiadomość od Pana – odpowiedział Anioł.
Starzec głęboko zamyślił się nad tym, co usłyszał od Anioła Pasterza i swoimi starymi drżącymi rękoma zasłonił oczy, próbując ukryć łzy. „Dlaczego? – pomyślał znowu. – Dlaczego?”.
Wtedy Anioł ponownie przemówił, aby wyrwać go z przygnębiających rozmyślań.
– Powiadam ci, to jest wiadomość od Pana. I powtarzam, będę przy tobie cały czas, aż do śmierci.
Wtedy Starzec odsłonił oczy. Zrozumiał, że śmierć jest blisko, dlatego właśnie teraz dowiedział się o woli Pana.
– Dobrze wychowałeś synów. Luka zgodnie z prawem starszeństwa dziedziczy wszystko, co w pocie czoła zgromadziłeś. Zresztą już teraz robi wszystko w gospodarstwie i zajmuje się stadem. Nauczyłeś go wszystkiego, czego ciebie nauczył twój ojciec. Ivan natomiast dlatego, że jest młodszy, nie ma żadnego prawa do majątku. Pan Bóg się z tym jednak nie zgadza i dlatego mnie przysłał, bym ci przekazał jego wolę. Twoi synowie to dobrzy ludzie i z racji urodzenia przypadają im określone role, które na ziemi wszyscy akceptują. Ale to nie jest ich droga ani ich dziedzictwo. Jedynie wypełniając boską wolę, odnajdą swoją drogę i osiągną więcej, aniżeli dane im jest z racji urodzenia. Jedynie w ten sposób będą godni wejść Królestwa Bożego – powiedział Anioł Pasterz.
Wtedy Starzec, wspierając się na kiju, powoli wstał, nie spuszczając wzroku z Anioła, który dalej siedział z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Bez słowa poszedł do bacówki, aby odpocząć od wszystkiego, co widział i co słyszał na Górze, pod rozgwieżdżonym niebem, przy ognisku, tej zimnej, wiosennej nocy. Idąc powoli w stronę bacówki, miał nadzieję, że zanim wróci do ogniska, Anioł zniknie i że to wszystko będzie mógł uznać za przywidzenie, tak jak myślał na początku. Wszedł do bacówki i wziął z małego, starego, drewnianego łóżka złożony koc. Wsunął go pod pachę i ruszył z powrotem w kierunku ognia. Ale kiedy zobaczył Anioła nadal siedzącego przy ognisku, zrozumiał, że to nie było przywidzenie. Bóg miał względem niego swoje plany.
Usiadł ponownie na swoim miejscu i okrył się kocem.
– Czyż nie powiedział Bóg: „Człowieku, kto mnie ustanowił nad wami sędzią albo rozjemcą?” – zapytał wówczas Anioła.
– Masz rację, stary pasterzu, masz rację. Ale ja jestem tylko boskim posłańcem. A on wie, co robi. I wie, dlaczego wybrał ciebie. Jesteś pasterzem i chrześcijaninem, który w wierze wychowywał synów. Niełatwo zaakceptować, że Bóg do ciebie przemawia i czegoś od ciebie żąda. Bóg nie miłuje prostych rzeczy i ludzi, którzy robią małe rzeczy. Bóg miłuje zwyczajnych ludzi i poprzez próby, cierpienie i ofiarę życia ziemskiego On ich czyni wielkimi i w ten sposób zapewnia im miejsce obok siebie w swoim Królestwie. Bóg nie lubi głośnych ludzi, w ciszy wiara staje się mocniejsza. Dla ciebie i twoich synów to wielka sprawa. Ale powiadam ci, nie jest to wszystkim dane. Niektórzy nigdy nie poznają nawet swojego Anioła Stróża, a co dopiero mówić o usłyszeniu od niego słów Pana. Jeśli nawet na ziemi znajdą się tacy, którzy cię będą osądzać – sąsiedzi, rodzina – zawsze przecież masz mnie i Tego, który ci śle wiadomość. Dlatego powiadam ci, nie bój się stary pasterzu! On jest przy tobie cały czas, aż do śmierci na tej ziemi, po której stąpasz – cicho i wyraźnie, jakby jednym tchem, powiedział Anioł.
Starzec zrozumiał, że w pokorze musi przyjąć słowo Boże, które zostało mu dane.
– Kimże jestem ja, aby sprzeciwiać się Jego woli? – powiedział ledwo słyszalnym głosem. Patrzył, jak Anioł nadal spokojnie siedzi przy ognisku, spoglądając mu głęboko w oczy i ofiarowując szczególny spokój.
Wyraźnie zmęczony przykrył się kocem, położył obok ogniska, wrzucił jeszcze jedno polano i zamknął oczy.
***
Starzec zadrżał z zimna pod kocem. Ziemia pokryta była rosą, a ogień zamienił się w żar, który delikatnie syczał. Usiadł i popatrzył na drugą stronę ogniska, aby przekonać się, że to wszystko, co się wydarzyło, było przywidzeniem lub snem: „Gdzie jest Anioł Pasterz?” – pomyślał. Jego jednak już nie było.
– Tylko mi się wydawało – uśmiechnął się i westchnął z ulgą.
Wstał i szybkim krokiem, jak młody chłopak, pobiegł do szopy do stada. Pies Roni zaczął machać ogonem na powitanie, kiedy go zobaczył.
– Roni… żebyś tylko wiedział, co mi się śniło w nocy… – odezwał się wesoło do psa. Ten z radości skoczył na niego i zaczął go lizać. Cieszył się, że widzi pana i że tak serdecznie się witają. Starzec otworzył wrota szopy i kijem zaczął wypędzać owce do koszaru.
„To będzie dobry dzień, czuję to” – pomyślał.
Potem wszedł do bacówki, wlał trochę zimnej wody do miski i, chlapiąc obficie, zaczął się szybko myć. Wytarł się ręcznikiem. Przez ramię przewiesił pusty drewniany bukłak i niedbale włożył kawałek chleba do kieszeni. Otworzył koszar i razem z psem wyganiał owce na wypas.
Z każdą chwilą wiosenne słońce świeciło i grzało Górę coraz mocniej. Owce cieszyły się z młodej, zielonej trawy i spokojnego wypasu na polance. Starzec, machając kijem, i pies, poszczekując, zaczęli przeganiać je z miejsca wypasu ku zimnemu górskiemu potokowi.
– Są spragnione, tak samo jak ty i ja – powiedział cicho do psa. Przeciskał się między gromadą małych, białych owieczek do małego, przejrzystego, cicho szemrzącego potoku. Uklęknął nad nim, nabrał wody w dłonie i zanurzył w niej twarz, aby się odświeżyć. Zimna i krystalicznie czysta górska woda przyprawiła go o dreszcz. Wziął drewniany bukłak i napełnił go do pełna. Podniósł się z klęczek z uśmiechem na twarzy.
– To woda jest lekiem na wszystko… To dobra woda – powiedział Roniemu, który stał obok niego i machając ogonem, słuchał swojego pana. – Idziemy, chodź! Zostawmy owce, niech się napiją – pogłaskał go po małym, czarnym pysku i razem wyszli poza stado owiec. Usiedli w cieniu pod starą lipą, obserwując spragnione stado. Cały czas Starzec myślał o nocnym gościu. Momentami był przekonany, że zdarzyło się to naprawdę, by za chwilę stwierdzić, że to był tylko sen. Patrzył na swojego wiernego psa, jakby chciał mu wszystko opowiedzieć, zrzucić ciężar z duszy. Czasami nawet zaczynał coś do niego mówić, a wtedy Roni stawał nieruchomo w odległości około metra i uważnie go słuchał.
W pewnej chwili Starzec wzdrygnął się i pomyślał: „Co też ja ci opowiadam? Co się ze mną dzieje?”. A pies wesoło machał ogonem i biegał dookoła stada, zostawiając Starca samego ze swoimi myślami.
***
Tego dnia Starzec godzinami popadał w zamyślenie, z niewidzącym wzrokiem utkwionym w stadzie rozmyślał o swoim Aniele Pasterzu. Wyciągnął mały kawałek chleba, który włożył do kieszeni i jadł go małymi kęsami. Pił wodę z drewnianego bukłaka i zwilżał suche gardło. Stał, oparty o drewniany kij, i patrzył na swoje stado. Dzisiaj niemalże zupełnie nie czuł zmęczenia ani starości. Kija używał z przyzwyczajenia. Wtem poczuł łagodny podmuch wiatru, który jakby go głaskał po policzku. Cieszył się pięknem życia i świeżością, która w ciągu chwili przywróciła mu energię. Czuł się silniejszy, mocniejszy. Przełknął ślinę, wiedząc, że nocna wizyta nie była przywidzeniem ani snem. Wtedy też dostrzegł stojącego obok Anioła. Wyglądał dokładnie tak, jak wczoraj. Ale dzisiaj stał. Był jego wzrostu, pasterz z dawnych czasów w białej szacie. W lewej ręce trzymał kij, tak samo jak on. Starzec popatrzył na niego i pojął, że te jasnoniebieskie oczy są równie rzeczywiste jak on sam.
Anioł stał spokojnie i obserwował stado owiec. Milczał i emanował jakąś szczególną czystością życia. A może to nie było życie, ale coś, co mają tylko Anioły i posiadają to tutaj na ziemi podczas swojej misji?
– Wczoraj mnie pytałeś, stary pasterzu, gdzie jest moje stado. Odpowiedziałem, że nie mam stada, ale teraz, kiedy patrzę na ciebie i twoje owce, które się tak spokojnie wypasają… Wy jesteście moim stadem – niespodziewanie powiedział Anioł, nie odwracając wzroku od zwierząt.
– Powiedz mi, Aniele Stróżu, ilu podopiecznych masz tutaj na ziemi? – zapytał go Starzec.
– Ilu? Tylko ciebie. Każdy Anioł Stróż otrzymuje tylko jedną osobę, której towarzyszy od narodzin aż do śmierci.
– A co potem, co się z tobą dzieje? Dostajesz skrzydła i wchodzisz do Królestwa Niebieskiego? – zadał kolejne pytanie Starzec.
– Tak, czasami… A czasami nie… – cicho odpowiedział Anioł, zaskoczony pytaniem.
A potem już tylko stali w milczeniu godzinami. Starzec był jednak świadomy, że Anioł Stróż słyszy wszystkie jego myśli, nie miał jednak odwagi zadawać kolejnych pytań. Nie chciał zniszczyć tej szczególnej siły i chęci do życia, jaką mu dawała sama jego obecność. Znowu czuł się młody i silny. Nie czuł bólu w krzyżach ani słabości w rękach, która dokuczała mu od miesięcy. Teraz zaczął się zastanawiać nad wiadomością, którą mu przyniósł Anioł i nad losem swoich synów. Powtórne pojawienie się Anioła sprawiło, że nie mógł jej zignorować.
Słońce chowało się za Górą i zbliżał się czas odpoczynku. Wspólnie z Ronim gwizdaniem zapędzał owce do koszaru. Pochłonięty pracą, zapomniał o Aniele i jego nieustannej obecności. Dopiero kiedy zapędził zwierzęta do szopy oraz zamknął jej duże drewniane wrota, pogłaskał psa, który dumny stał obok niego, i wzrokiem zaczął szukać swojego Anioła Stróża. Ale nie mógł go dojrzeć. Tamten zniknął.
– Hmmm… – powiedział i popatrzył na Roniego. – Chodź, czas już coś zjeść.
Starzec wszedł do bacówki i z drewnianej półki ściągał średniej wielkości blaszany garnek. Z torby, którą przyniósł ze sobą z domu, wyciągnął groch i kawałek suchego mięsa, po czym poszedł w kierunku ogniska. Cały czas towarzyszył mu jego wierny pies, wciąż machając ogonem.
– Głodny jesteś… ja też… poczekaj… jeszcze chwilkę… – ze śmiechem mówił mu Starzec.
Wziął trochę chrustu i rozpalił ogień. Cienki szary dym uniósł się ku niebu. Zapach płonącego drewna zaczął rozchodzić się po polanie. Starzec ogrzewał dłonie nad małym płomieniem ognia. Znów czuł się słaby. Starość szybko powróciła.
***
Starzec, pies i stado spędzali dnie na wypasie. Stado spokojnie wypasało się na polankach i nie wyczuwało rosnącego z każdym dniem niepokoju, jaki odczuwał Starzec. Stał i patrzył na owce, a za chwilę usiadł na leżącym w pobliżu kamieniu, aby dać odpocząć zmęczonym, starym nogom, którym coraz trudniej było utrzymać go w pozycji pionowej. Wiedział, że jest to już jego ostatni wypas na Górze. Starał się nie myśleć o wiadomości, którą przyniósł mu Anioł. Czasami przerywał te rozmyślania, aby nie niepokoić owiec, ponieważ zwierzęta są czasami tak mądre i wrażliwe, że wyczuwają jego myśli, myśli swojego pana. Anioł od czasu do czasu ukazywał się w swojej postaci, spokojnie stojąc obok Starca bez słowa. A Starzec patrzył na niego, przyglądał mu się i milcząco akceptował jego obecność. Chciał mu zadać setki pytań o Anioły na ziemi, o ich misję, o Królestwo Niebieskie, ale nie miał śmiałości. Zrozumiał, że koniec jest już tak blisko, że nie ma sensu wypytywać. To wszystko w pewnej chwili się zatrzyma i zacznie żyć w jakiejś nowej formie, gdzieś tam daleko, już nie na tej ziemi. To go uspokajało, ale wiadomość i los synów ten spokój odbierały.
***
Miesiąc po tym, jak przyszedł na Górę ze swoim stadem, odwiedził go starszy syn, przynosząc torbę z jedzeniem. Starzec był szczęśliwy, widząc Lukę. Chwilę potem poczuł się jednak winny z powodu decyzji, którą miał podjąć. Za dnia wspólnie wyprowadzali owce na wypas, a nocą w milczeniu siedzieli przy ognisku i się wygrzewali. Ojciec starał się nie okazywać zaniepokojenia i bezsilności, które odczuwał. Wszystko ukrywał głęboko w sobie, podobnie jak wiadomość, która ujrzy światło dzienne, gdy powróci do wsi. Anioł zostawił ich samych i w tych dniach się nie pojawiał. Starzec wiedział, że cały czas stoi gdzieś w pobliżu i ich obserwuje. Czuł jego obecność w podmuchach wiatru, które pojawiały się od czasu do czasu i dodawały mu odwagi oraz jakiejś nadludzkiej siły. Wilki w ogóle się nie zbliżały, aż syn zaczął się zastanawiać, dlaczego na Górze jest tak spokojnie jak nigdy dotąd.
***
Pewnego słonecznego dnia podczas wypasu Starzec poczuł tak silny ból w piersiach, że aż musiał przyklęknąć. Trzymając się za serce, jęczał, a starszy syn natychmiast znalazł się przy nim.
– Ojcze, ojcze, co się stało? – zapytał przerażony, próbując go podnieść z ziemi.
– Nic… nic – powiedział Starzec, zaciskając z bólu zęby. W chwili, gdy próbował wstać, wspierając się o syna, zobaczył, że Anioł stoi obok nich. I kiedy popatrzył na Starca swoimi błyszczącymi oczami, ten od razu poczuł przypływ energii i ból minął.
Starzec czuł, że krew w żyłach krąży mu szybciej i wiedział, że to dzięki Aniołowi wrócił do żywych. „Jeszcze nie nadeszła ta chwila” – pomyślał.
– Ojcze, ojcze, powiedz coś. Jak się czujesz? – ponownie zapytał przestraszony Luka.
– Wszystko dobrze, już wszystko dobrze – powiedział Starzec i przytulił syna jak jeszcze nigdy dotąd.
***
Minął miesiąc, lato zbliżało się ku końcowi i nadszedł czas powrotu do wsi. Tego właśnie Starzec obawiał się z każdym dniem coraz bardziej. Marzył, by spędzić jeszcze trochę czasu z synem na Górze. Ale czas płynął jakby szybciej aniżeli dotąd. Jakby domagał się swojej daniny.
Starzec patrzył na olbrzymią Górę, na której spędził tyle letnich miesięcy. Podziwiał ją, bał się jej. Latami byli współtowarzyszami. Słaby wiatr z północy kołysał olbrzymie sosny, między którymi przechodził przez te wszystkie lata, i słyszał każdy jej dźwięk, i wiedział, że słucha jak oddycha i gra po raz ostatni. Na takiej Górze człowiek stoi i nadsłuchuje każdego dźwięku, aby go lepiej poznać i przetrwać w surowych warunkach. Ale Góra dawała także prostotę, wytrwałość i wiarę, że życie ma sens. W myślach cicho dziękował za to wszystko, co razem przeżyli i mieli. Góra i on.
Góra bowiem podczas tych cichych nocy nieraz rozmawiała ze Starcem i tuliła go jak najukochańsze dziecko. Szanowała go i czasami z uśmiechem przyglądała mu się, siedzącemu spokojnie przy ogniu. Starzec był milczkiem, nie lubił słów ani gwałtownych ruchów. Poprzez ciszę szanował Górę i Boga. Nie naruszał miejsc, które stanowiły o jej istocie, zostawiał ją taką, jaka była. Nie niszczył żadnego źdźbła, kamienia, drzewa, nie był w stosunku do nich brutalny, a wprost przeciwnie, traktował je jak święty teren, który żywi jego i jego stado. Uważał, by jej nie obrazić i ostrożnie chodził jej ścieżkami. Dziękował jej za gościnę i domowe ciepło, które dawała jemu i jego stadu.
W trakcie chłodnych wiosennych nocy pod rozgwieżdżonym niebem cicho się modlił, chociaż nigdy nie rozmawiał z Bogiem. Nie zwracał się do niego bezpośrednio, nie miał tego w zwyczaju, zresztą nie wiedział jak. Jedynie krótką modlitwą w intencji swoich najbliższych żegnał się z dniem, który minął i tak oczyszczony kładł się spać.
Wracając z Góry do wsi, Starzec patrzył na swojego starszego syna z radością i dumą, jak zagania owce. Młody, poważny i przejęty swoją pracą, nawet na chwilę nie spuszczał wzroku z owiec. Luka znał każdą z nich, wiedział jaka jest, czego się boi. Kochał je, rozmawiał z nimi i często je głaskał po grubej białej wełnie. W tym momencie oczy Starca zaszły mgłą i po policzkach spłynęło mu kilka łez.
– Dlaczego, dlaczego? On miał być pasterzem i kontynuować pracę tam, gdzie ja skończę… – wyszeptał z jękiem.
– To nieprawda, stary pasterzu, to nie jego droga. Nie tutaj, gdzie go ty widzisz. Dopóki nie straci rodziny, nie znajdzie swojej, dopóki nie odłączy się, nie dorośnie. Opuści swoją wioskę, twój dom i zawędruje do nieznanego kraju. Nie będzie wiedział, gdzie idzie, nie będzie znał miejsca noclegu podczas następnej nocy ani nie dowie się, co będzie jeść… Chciałbym, stary pasterzu, abyś mi całkowicie zawierzył. Swoją wiarą pobłogosław synów – odpowiedział Anioł, ukazując mu się na chwilę. Kiedy Starzec popatrzył na niego, wtedy stracił ludzki kształt i zniknął.