- W empik go
Anioł - ebook
Anioł - ebook
Na tyłach budynku kina znalezione zostają zwłoki Oliwii Wajdzik. Młodą, luksusową prostytutkę zamordowano w wyjątkowo brutalny sposób. Śledztwo prowadzi troje policjantów: Monika Kijowska, Oskar Opala i Marcin Krawczyk, którzy mimo dzielących ich różnic okazują się wyjątkowo sprawnie funkcjonującym zespołem. Czy zdołają odkryć wszystkie elementy układanki i znaleźć sprawcę zbrodni?
Zabójstwo Oliwii Wajdzik uruchamia ciąg wydarzeń i wiedzie policjantów przez sieć powiązań, które sięgają głęboko: przez tajemniczego stalkera i narkotykowych dilerów po księży, polityków oraz artystów. Podejrzanych przybywa, wątki w dochodzeniu się mnożą, a śledczy dokonują kolejnego makabrycznego odkrycia...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66966-29-1 |
Rozmiar pliku: | 954 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mogło się wydawać, że bawi się papierosem – w rzeczywistości nerwowo przekładała go z ręki do ręki i gładziła palcami. Bez celu przechadzała się z bocznej strony bryły starego kina studyjnego, trzymając się jak najbliżej ściany, bo padał intensywny deszcz. Było jej chłodno i czuła się rozbita, ponieważ znalazła się w sytuacji beznadziejnej. Ola uzmysłowiła sobie, że zbyt długo nie potrafiła tego przyznać, i w pewnym momencie po prostu bez słowa wyszła z kina, zostawiając tam chłopaka. Coś w niej pękło, powodując emocjonalne rozczłonkowanie. Przed opuszczeniem sali kinowej spojrzała na Piotrka, przystojną, niedojrzałą kreaturę mężczyznopodobną. Średnio interesował go film i nigdy nie przyszedłby z nią tutaj, gdyby nie to, że z okazji premiery nowej produkcji o opętaniach kino zaproponowało widzom projekcję całej serii, która miała trwać do późnych godzin nocnych. Ola chodziła tam oglądać niszowe filmy, o których nie było głośno, opowieści o intymnych dramatach smutnych ludzi, na jakie Piotrek reagowałby ziewnięciem. Niestety, odkąd się z nim spotykała, coraz rzadziej wpadała do tego kina, choć na zawsze pozostanie ono jej ulubionym kinem. W ogóle będąc z Piotrkiem, coraz rzadziej i mniej intensywniej myślała o rzeczach pasjonujących i siłą rzeczy jej życie zaczęły wypełniać pierdoły ze świata chłopaka.
Pociągnęła nosem, zerknęła na niemal pusty parking obok kina i jej uwagę zwrócił grafitowy lancer stojący równo w wyznaczonych liniach. W nie tak dalekim tle majaczył stadion piłkarski, a za nim – bogatsza część miasta. Jednak wszystko to, bez wyjątku, było skąpane w deszczu i przygniatane czarnym niebem. Gdzieś tam rozgrywały się intymne dramaty smutnych ludzi, które oglądała w kinie, gdzieś tam musiał być też jakiś lepszy świat, choćby złudny, jednak – po prostu, bez żadnych wielkich słów – zwyczajnie lepszy, piękniejszy, pełniejszy. Może, ale niekoniecznie, bo Ola zdążyła już poznać to miasto na tyle, by określić je mianem podłej szmaty. Uznała, że już dosyć ma udawania, że nie zapali, i wyjęła z torebki zapalniczkę. Ogień nie chciał się wzniecić. Wreszcie zaciągnęła się głęboko i poczuła się nieco swobodniej, ustąpił nieprzyjemny strach spowodowany ciemną, opustoszałą okolicą zalewaną deszczem.
Pokręciła głową ze zdziwieniem i z pożałowaniem dla swej głupoty, że tak długo wytrzymała z tym chłopakiem. Ostatecznie dwóch lat związku nie można zlekceważyć. Namiętność wsączała się jej do mózgu niczym jad i sprawiała, że dziewczyna nie myślała racjonalnie.
Nim poznała Piotrka, była na drugim roku psychologii, czytywała Hamsuna, Raspaila i Hłaskę, fascynowała się Ludovikiem Einaudim i zaglądała do teatru, gdzie interesowało ją wiele spektakli, od Klątwy po Wichrowe Wzgórza. Przez dwa lata relacji z Piotrkiem poza lekturami obowiązkowymi na studiach czytała lżejsze powieści, Sapkowskiego albo Kinga, coraz częściej też musiała patrzeć na włączoną Eskę TV, a do teatru zajrzała tylko raz. Jedyne, co nie ewoluowało w kierunku, który jej nie ciekawił, to studia powoli zbliżające się do końca, mimo że Piotrek wciąż mówił, że powinna je zostawić, bo pieniędzy z tego nie będzie. Znalazł się wielki planista, pomyślała, paląc ze smakiem. Drugi rok kibluje na medycynie i nim zacznie zarabiać większą kasę, minie jeszcze kilka albo kilkanaście lat.
Te sprawy to jeszcze nic, najgorzej czuła się z powodu stylu bycia Piotrka. Facet nie potrafił wziąć odpowiedzialności za psa, a co dopiero byłoby, gdyby mieli dziecko. W jej opinii popartej dowodami był dzieciakiem z zabawkami od zamożnych rodziców. Kimś, kto nie zamierzał dorosnąć, a związek traktował jako coś dającego mu pewien poziom komfortu, poniżej którego nie chciał schodzić. Do tego bolały ją drobnostki: jak jego uśmiech, nie uprzejmy, lecz w jej odczuciu zalotny, jakby obdarzał nim zdzirę, z którą się kumplował, czy teksty jego kolegów, że zazdroszczą Piotrkowi atrakcyjności, bo może mieć niemal każdą. Po co mu była każda, skoro miał ją? Dlaczego odwzajemniał uśmiechy szatynki z niebieskimi soczewkami? Czemu musiała patrzeć, jak pieprzył ją spojrzeniem? Na wspomnienie tego, co zrobił dwa dni temu, zachciało się jej wymiotować. Wyrzuciła papierosa w deszcz.
Dwa dni temu przed oczami miała kciuk panienki z paznokciem pomalowanym na jasny róż, który kokieteryjnie zataczał okręgi na jego dłoni. Ona, schylona jak do bzykania, opierała się na blacie kuchennym, prezentując marne piersi. Patrzyła mu w oczy. Ola przez ułamek sekundy była pewna, że widząc jego ciemne oczy za prostokątnymi okularami w czarnej oprawie, zrobiło się jej wilgotno w majtkach, a jemu coś zaczęło sztywnieć w bokserkach. Zapytała, co robią, a oni, speszeni, podnieśli się na równe nogi i zgodnie stwierdzili, że nic. Ta dziewczyna miała partnera od liceum, lecz Ola dałaby sobie rękę uciąć, że już nieraz puściła się z innym. To, że szatynka trwała w związku, usypiało czujność Oli, ale przecież nie żyli w świecie wierności. Usypiała ją też namiętność w stosunku do Piotrka, więc pomyślała, że może po prostu jest głupią dupą myślącą łechtaczką.
Ola zapragnęła wyjąć kolejnego papierosa i tym razem spokojnie go dopalić, lecz deszcz zaczął coraz bardziej zacinać i zadaszenie z boku kina przestawało ją chronić. Rozejrzała się w poszukiwaniu lepszego miejsca. Do środka nie zamierzała wracać, nie chciała już patrzeć na Piotrka, przynajmniej nie dzisiaj. Na siebie zresztą też nie chciała patrzeć, bo mętlik w głowie rozrósł się i osiągnął poziom absurdu: czyżby chciała wrócić do punktu wyjścia, czyli dalszego ciągnięcia relacji z Piotrkiem? Musiała znaleźć w sobie odwagę, żeby definitywnie ułożyć to wszystko w sercu, zamknąć pewien etap, choćby miała zostawić za sobą spaloną ziemię. A jednak bała się samotności. Chciała z kimś być, nawet jeśli ów związek miał przypominać farsę.
Ulicą czasami przejechał jakiś pojazd. Naprzeciwko kina prężył się klocek marketu budowlanego. Niedaleko za nim wypinał się jeszcze ważniejszy gracz – czterogwiazdkowy hotel, w którym niegdyś – nim odjęli mu gwiazdkę – wypoczywały gwiazdy rocka po koncertach. Wciąż się szczerzył, jakby zapomniał, że wyrwali mu trójkę i nie wygląda już tak okazale mimo reszty białych zębów. Za kinem teren się obniżał, schodami z barierkami pośrodku docierało się na dół, a już z wysokości kina widać było bloki, które tam wyrosły. Wypinały jednak tyłek w stronę Oli, a pokonywanie wielu schodów ociekających wodą nie kusiło jej ani trochę. W końcu nie zapaliła kolejnego papierosa. Deszcz zaczął bezceremonialnie atakować i za chwilę przemoczyłby jej kurtkę. Nie uśmiechało jej się biec w taką pogodę na przystanek w poszukiwaniu nocnego autobusu, a w kinie wciąż trwał seans najnowszej części horroru. Dupek nie zamierzał po nią iść i stracić finału. Skonkludowała, że to tak, jakby jej powiedział: „Jesteś wolna”.
Zerknęła na drewniany zegarek – prezent od niego. Na szczęście miał funkcję podświetlenia. Było pięć po wpół do pierwszej w nocy. Na przystanek nie było daleko, ale jeśli się nie myliła, musiałaby jeszcze poczekać dwadzieścia minut na autobus. Pomyślała, że może postoi tu jeszcze chwilę, modląc się, by przestało padać. Zimno przeszyło jej twarz. Rozgrzała ją sobie dłońmi. Postanowiła sprawdzić, czy za kinem znajdzie lepsze schronienie. Jeśli dobrze pamiętała, stały tam pod zadaszeniem śmietniki. Ostrożnie, patrząc przed siebie, szła w tamtym kierunku. Przed rogiem budynku poczuła na twarzy nienaturalny wiatr, jakby coś przeniknęło przez nią. Nie zdążyła się zastanowić nad tym ani nawet zatrwożyć, ponieważ ujrzała śmietniki i spore miejsce obok nich pod zadaszeniem. Było już zajęte.
Niedaleko paliła się latarnia, zatem dzięki białemu jak mleko światłu Ola wyraźnie dostrzegła leżące na plecach kobiece zwłoki. Zrobiła jeszcze dwa kroki i znieruchomiała. Wybałuszyła oczy na ciało odziane w amarantową sukienkę i mokry, rozpięty płaszcz za kilka tysięcy, na długie włosy z sombre. Oczy kobiety zastygły w przerażeniu, zaskoczeniu i niezrozumieniu. To były śliczne, karmelowe oczy w kształcie migdałów. Olę najbardziej jednak nie one poruszyły ani nawet nie ostentacyjna bezczelność, z jaką pozostawiono zwłoki, czy wręcz swoista malowniczość scenerii, na którą białe światło rzucało iście minorowy blask. Najgorsze było cięcie na szyi pod bladą twarzą, szerokie i tak głębokie, że kobieta miała niemal odciętą głowę. Leżała w kałuży krwi, której nie potrafił dopaść deszcz.
Organizm Oli zwariował. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić: zwymiotować czy krzyczeć. Stało się to drugie. Ruszyła się z bezwładu i pobiegła w stronę parkingu. Darła się wniebogłosy. Potknęła się o krawężnik i upadła twarzą na beton, raniąc sobie policzek. Deszcz w mgnieniu oka przemoczył ją do suchej nitki. Z mokrymi włosami, rozmytym makijażem i w ociekającym wodą ubraniu wciąż rozpaczliwie krzyczała. Coraz głośniej, aż zabrakło jej sił. Trzęsła się i łkała.
Wydawało jej się, jakby to ona leżała obok śmietników, w białym blasku, prawie bez głowy. Czuła to.
2
Monika Kijowska siedziała w niemal ciemnej kuchni, skąpo ubrana, z papierosem w ręku oraz ze szklanką jamesona i pepsi na stole, patrząc na deszcz za oknem. Stąd miała widok na tę ponoć gorszą część miasta, choć nie była pewna, czy są jakieś gorsze, bo w jej odczuciu wszystkie były podłe. Z pokoju na dziewiątym piętrze widziała część uznawaną za lepszą, lecz wolała patrzeć na tę drugą. Deszcz wszędzie był taki sam, ale wydawało jej się, że tu pada bardziej realnie.
Położyła się wcześnie i nie mogła zasnąć, a jak już jej się udało, to po godzinie i tak się obudziła, bo znów miała sen o mężczyźnie w białej masce jakby rozlewającej się mu po głowie, ubranym w brązowozłotą marynarkę, białą koszulę zakrwawioną od kołnierzyka, gumowe białe rękawiczki oraz czarny krawat i spodnie. Jak goście na okładce jednej z płyt Virgin Snatch; tam pewnie go zobaczyła i zapamiętała. Śnił się jej od czasu do czasu, przez kilka miesięcy, ale nie wiedziała, kim był. Ani raczej czym, bo jeśli już szukać jakiejś logiki w podświadomości, to należałoby ów sen zinterpretować jako projekcję jakiegoś uczucia bądź symbol. Często, tak jak tej nocy, ów mężczyzna pojawiał się na cmentarzu, w deszczu, bądź – jak dzisiaj – we mgle pełnej białych drobinek tańczących w powietrzu. Wyłonił się zza mgielnej zasłony. Rzadko cokolwiek pokazywał, w ogóle nie mówił. Po prostu był. To dziecinne, ale bała się człowieka ze snów przywdziewającego białą maskę, ubranego jak modele na okładce krążka kapeli thrashmetalowej. Budziła się spocona i z nierównym oddechem. Zwykle potem nie mogła już zasnąć i kończyła z przyjaciółmi, jamesonem i camelem, tkwiąc w milczeniu ciemności i obserwując, co się dzieje za oknem, a ostatnio – tak się złożyło – dział się głównie deszcz. Chyba że trafił się jej dyżur, lecz wtedy zwykle robiła to samo, tylko w fabryce, przy lepszym oświetleniu, bez alkoholu, jeśli nie wydarzyło się coś smutnego lub nie pochłonęły jej akta jakiejś równie smutnej sprawy.
Nie znalazła niczego przyjemnego, o czym mogłaby pomyśleć. Zgasiła papierosa w popielniczce. Wybawił ją dzwoniący w pokoju telefon. Idąc go odebrać, zastanawiała się, kto to. Własnej rodziny nie miała. Jej rodzice już nie żyli, z siostrą widziała się rano. Telefon mógł zatem oznaczać tylko jedno. Firma. Ktoś chciał się pewnie z nią spotkać i bardzo prawdopodobne, że był to trup, bo tak się złożyło, że nadkomisarz Kijowska od piętnastu lat zajmowała się głównie nimi. Oni, tak jak jameson i camel, też potrafili się z nią zaprzyjaźnić.
Smartfon leżał przy łóżku. Sięgnęła po niego. Dzwonił Marcin Krawczyk, jeden z dwóch jej najbliższych współpracowników. Odebrała.
– Coś się stało? – zapytała zmęczonym, cichym głosem pełnym emocji, lecz subtelnie ukrytych.
– Sorry, że tak późno – odezwał się prędko Marcin. Brzmiał, jakby był czymś poruszony, co modulowało jego niski, seksowny i przyjemny dla ucha tembr. – Mam coś porypanego i uważam, że powinnaś to zobaczyć.
Wiedziała, że przeczucia Marcina rzadko bywają mylące, więc długo się nie zastanawiała. Podprogowo czuła też, że stara się go nie zawieść, bo gdyby nie on, nie chodziłaby już po ziemi.
Zgodziła się i zapytała o adres. Kojarzyła to miejsce, przychodziła tam, kiedy odbywała swe rytualne, instynktowne, prywatne przechadzki po mieście. Skończyła rozmowę i ubrała się. Zadbała o makijaż automatycznie, precyzyjnie i w miarę szybko. Widziała w lustrze swoją twarz: inteligentną, smutną i oryginalną. Dzisiaj nie zamierzała nic odczytywać z szarozielonych oczu, tylko wyspać się po kilku męczących dniach. Na razie jednak to nie było możliwe. Na szczęście nauczyła się nie oczekiwać wiele, dzięki czemu nie czuła ciągłego zawodu. Chociaż przyjemnych zaskoczeń też nie doświadczała.
Whisky została na stole w kuchni. Fajki zabrała. Szmatę leżącą obok smartfona też. Glock został w sejfie w pokoju w komendzie, ale miała w mieszkaniu prywatną berettę schowaną w etażerce. Solidny automat. Nie zamontowała w domu zabezpieczonej skrytki, bo nie odwiedzały jej dzieci, w zasadzie poza siostrą nikt jej nie odwiedzał. Z mężczyznami nigdy nie spotykała się u siebie, a w ogóle ostatnio rzadko kiedy to czyniła. Pogładziła broń, jakby ta dziewiątka była psem.
Nie zabrała parasola, ale jeśli się nie myliła, to jakiś leżał na tylnym siedzeniu w samochodzie. Z wieszaka przy drzwiach wzięła dwie pary kluczy. Jeden do ołowianego V40, auta, które lubiła i z którym niechętnie się rozstawała, gdy zostawiała je pod fabryką, by przesiąść się do służbowego. Opuściła mieszkanie.
Czekały ją jeszcze korytarz, winda, drugi korytarz i będzie mogła się przywitać z deszczem.