- W empik go
Anioł - ebook
Anioł - ebook
Birgitta Linnalaakso ma problem. Ojciec pozostawił jej rodzinny biznes, który jest na skraju bankructwa, a teraz jeszcze tonący okręt zaczęła opuszczać załoga. Szukając nowego pracownika do marketingu, kobieta spotyka Leo, którego, jak się okazuje, zna już od dawna. Młodszy o osiem lat mężczyzna przyciąga jej uwagę i Brigitta instynktownie czuje, że nie powinna go zatrudniać. Leo ma jednak ryzykowany pomysł, mogący uratować całą firmę.
Wkrótce kobieta dostrzega, że Leo może i wygląda jak anioł, ale niekoniecznie jak anioł się zachowuje. I najwyraźniej jej się to podoba. Nawet za bardzo.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-378-7 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był piątkowy wieczór, a ja byłam wściekła. Annika z działu marketingu właśnie się zwolniła i oznajmiła, że chce odejść, nie zachowując okresu wypowiedzenia. Przyjacielska, spokojna, rozsądna Annika. Jako jedyna poza mną miała jakiekolwiek pojęcie o marketingu biznesowym. Szumiało mi w głowie i najchętniej rozniosłabym coś na strzępy.
Gdybym pod ręką miała kij baseballowy, bez zastanowienia rozwaliłabym monitor na tysiące drobnych kawałków. Już od przeszło roku pracowałam po sześćdziesiąt godzin tygodniowo, próbowałam stworzyć efektywny system sprzedaży i marketingu, wielokrotnie, razem z głównym księgowym, obliczałam przychody i koszty Linnan Makea Oyj, naciskałam na dział rozwoju produktów, aby wprowadzać ciekawe nowości, a przede wszystkim próbowałam przekonać samą siebie, że założona przez mojego ojca marka ma jakąkolwiek szansę przetrwać na rynku.
Byłam koszmarnie zmęczona, trzymałam się kupy tylko dzięki hektolitrom kawy i oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że ludzie dookoła mnie zaczynają opuszczać tonący okręt. Moja przeciągająca się niechęć do pogaduszek i zły humor zapewne znacznie przyczyniły się do tej katastrofy. W pewnym momencie nie byłam już w stanie szczerze interesować się życiem lub wieściami ze świata innych ludzi – o ile nie wpływało to bezpośrednio na cele lub dochody Linnan Makea Oyj. A skoro firma i czekająca ją katastrofa były jedynym, co ostatnio działo się w moim życiu, nie potrafiłam zmienić swojego podejścia do ludzi.
Każdego ranka budziłam się z uczuciem niepokoju w klatce piersiowej, całymi dniami odnosiłam wrażenie, jakby najcięższa kula do kręgli zalegała mi w żołądku, a wieczorem piłam wino lub brałam tabletki nasenne, aby przespać chociaż pięć lub sześć godzin. Myślałby kto, że stanowisko dyrektora generalnego jest takie świetne.
Zakradłam się na dolny poziom wybudowanego zaledwie przed kilkoma latami skrzydła działu administracji, gdzie znajdowała się toaleta zapewniająca najwięcej prywatności – żadnych kabin z cienkimi ściankami, tylko solidne drzwi oddzielające mnie od reszty świata. Niewyobrażalny gniew palił mnie od środka i wiedziałam, że nie chodzi tylko o Annikę. Nienawidziłam sytuacji, w której się znalazłam, nienawidziłam otoczenia, którego nie potrafiłam kontrolować, i nienawidziłam siebie za to, że nie wymyśliłam żadnego rozwiązania tych wszystkich problemów, a do tego nie wytrzymałam presji.
Spojrzałam w lustro i zobaczyłam bladą kobietę o wąskiej twarzy, która jeszcze kilka lat temu wyglądała zadziwiająco młodo jak na swój wiek. Teraz wiecznie zmarszczone brwi i usta z opadającymi ze zmartwienia kącikami sprawiały, że każdy dałby mi więcej niż trzydzieści dziewięć lat, które miałam. Brązowe włosy związałam w ciasny, praktyczny kok zaraz nad karkiem, zrobiłam makijaż, ale nie był w stanie przykryć mocnych cieni pod zielonoszarymi oczami, szminka zaś już się starła, za sprawą co najmniej dziesięciu filiżanek kawy.
Wzięłam głęboki oddech i próbowałam się uspokoić. To nie moja wina, że ojciec, przez powoli postępującą demencję, nie potrafił spamiętać wszystkich faktów, gdy, pomimo ostrzeżeń, postanowił wejść na rynek rosyjski i uruchomić dużą, nowoczesną linię produkcyjną, której obsługa wymagała dziesiątek pracowników. A jako że większość członków zarządu przyzwyczaiła się już do tego, że ojciec doskonale wiedział, co robi, nikt nie zainterweniował przed wprowadzeniem jego decyzji w życie.
„Gdybym chociaż odrobinę częściej go odwiedzała, tobym zauważyła, że coś jest nie tak”.
W przeciwieństwie do wielu bogatych dzieciaków, których rodzice mieli własne przedsiębiorstwa, nie chciałam pracować jedynie w rodzinnym biznesie. Najpierw zrobiłam magisterkę z inżynierii przemysłu spożywczego, dodatkowo licencjat z ekonomii, potem zaś pracowałam w kilku dużych firmach, aż w końcu, z konieczności, wróciłam do rodzinnego interesu. Nie miałam innego wyjścia. Ojciec zachorował na alzheimera, a moja młodsza siostra, z natury artystka, nigdy nie wykazywała większego zainteresowania prowadzeniem biznesu.
Zanim ponownie zajęłam się Linnan Makea, pracowałam w małej miejscowej fabryce słodyczy i byłam święcie przekonana, że cotygodniowe dyskusje z ojcem w zupełności wystarczą, by orientować się w rodzinnym biznesie. Zauważyłam, że w trakcie naszych rozmów ojciec nieraz wracał do tych samych tematów, uznałam jednak, że po prostu stresował się wejściem na zagraniczny rynek.
A teraz wylądowałam tutaj. Pochyliłam się nad umywalką. Słowa typu „mediacje”, „restrukturyzacja zadłużenia” i „bankructwo” krążyły mi po głowie, zresztą jak codziennie ostatnimi czasy. Nagle poczułam, jak ściska mnie w gardle tak mocno, że nie mogłam oddychać, a do oczu napłynęły mi łzy. Oparłam dłoń o kafelki koło lustra i próbowałam się uspokoić i powstrzymać nieuchronnie zbliżającą się falę płaczu. Użalanie się nad sobą w niczym mi nie pomoże. Teraz musiałam znaleźć człowieka od marketingu i wiedziałam, że to najpewniej nie będzie łatwe. Problemów było kilka: fabryka na odludziu między Porvoo a Kotką, do tego dwa lata non stop na minusie, poza tym potrzebowałam osoby, która dołączy do zespołu od zaraz, i to w dodatku, by zająć się tymczasowym projektem. Spec od marketingu był jedynym wakatem, który musiałam obsadzić. Wszystkie inne rekrutacje miały zostać wstrzymane.
Wróciłam z łazienki na górę, do swojego gabinetu. Dochodziła siedemnasta. Zwykle dłużej zostawałam w pracy, ale tego dnia zarzuciłam torebkę na ramię i wyszłam prosto w ciepłe kwietniowe słońce. Podróż do Porvoo, gdzie mieszkałam w nowoczesnym trzypokojowym mieszkaniu, trwała zaledwie pół godziny. Gdy dotarłam do domu, poczułam ulgę. Włączyłam saunę i w oczekiwaniu, aż się nagrzeje, nalałam sobie kieliszek francuskiego cabernet savignon.
Włączyłam laptopa i przejrzałam najnowsze dane sprzedażowe. Nie były takie złe. Albo inaczej: nie byłyby złe, gdyby nie to, że powstała nowa, kupiona na kredyt linia produkcyjna, z którą wiązały się koszty pracownicze, a rosyjska sprzedaż prezentowała się tak słabo. Linnan Makea słynęła przede wszystkim z czekolady, a wynik, który odnotowywała w ostatnich miesiącach, wzrósł jedynie w Finlandii.
Staraliśmy się wbić się na wschodni rynek z organiczną czekoladą, próbowaliśmy różnych rodzajów czekolad, zawierających na przykład fińskie jagody, ale zaledwie parę miesięcy wcześniej jeden z większych lokalnych producentów zaczął oferować podobny asortyment w znacznie korzystniejszych cenach. Bardzo duża konkurencja, zarówno ze strony fińskich, jak i zagranicznych konsorcjów, zdecydowanie nie pomagała. W porównaniu do pozostałych graczy Linnan Makea była małą firmą, i choć mieliśmy atuty w postaci ręcznego, kunsztownego wykonania, a do tego lepszego składu, to wciąż nie wystarczało, by pobić konkurencję.
Do sauny zabrałam ze sobą czerwone wino i codzienne zmartwienia zaprzątające mi myśli. W środku niemalże zasnęłam. Ocknęłam się zaniepokojona i po omacku poszłam pod prysznic, a potem usiadłam na kanapie. Próbowałam skupić wzrok na ekranie laptopa i dolałam sobie wina, ale wciąż czułam w piersi dziwny ucisk i kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że w pokoju brakuje tlenu, w uszach dzwoniło mi tak, jakby dziesiątki aut trąbiły w tym samym czasie, a do tego ogarnęły mnie mdłości. Kiedy wyciągnęłam przed siebie dłoń, drżała, jakbym miała atak padaczki.
„Zawał” – pomyślałam zamroczona i szybko chwyciłam telefon. Wystukałam numer pogotowia i próbowałam nabrać powietrza, ale moje płuca nie chciały współpracować. Ledwie byłam w stanie się przedstawić, opisać objawy i podać adres. Potem ułożyłam się na kanapie w półsiedzącej pozycji. Wkrótce rozbrzmiał dzwonek do drzwi, a ja z wielkim trudem podniosłam się chwiejnie na nogi.
Dwóch mężczyzn ubranych w czerwone uniformy szybko weszło do mieszkania. Starszy z nich od razu się przedstawił i spytał, dokąd możemy pójść, aby mnie zbadać. Wskazałam mu miejsce w głębi mieszkania i go przepuściłam, a wtedy kolana się pode mną ugięły, aż musiałam się oprzeć o ścianę, bo cały świat dookoła mnie pociemniał.
– Hej! – usłyszałam za sobą pełen zmartwienia okrzyk i poczułam, że ktoś chwyta mnie za ramiona. Potem upadłam na podłogę.
Kręciło mi się w głowie, czułam, jak moje ciało się kołysze. Zdałam sobie sprawę, że ratownik wziął mnie na ręce, z oddali dobiegł mnie głos starszego mężczyzny:
– Niezły refleks, książę Czarusiu.
– Znakomity. Tyle że ciągle nie wiemy, co dolega pacjentce. – Młodszy mówił niskim, mrocznym tonem.
Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie czułam już się tak źle i otworzyłam oczy, gdy ratownik posadził mnie na kanapie. Mężczyzna był dobre dziesięć lat ode mnie młodszy, uwagę zwracały jego cudownie umięśnione ramiona, duże, błękitne oczy i włosy w odcieniu złota. „Niczym anioł” – przyszło mi nagle do głowy.
– Okej, czy może pani opowiedzieć, jak się czuje? – spytał rzeczowo starszy ratownik, łysy i barczysty.
– Ser… serce mi wali, źle się czuję, drżę… nie mogę złapać oddechu…
– Proszę zdjąć ten szlafrok, to zrobimy EKG – powiedział młodszy ratownik, a drugi w tym czasie przygotowywał już urządzenie.
Może i czułam się odrobinę lepiej, ale gdy spojrzałam w najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziałam, serce zabiło mi mocniej.
Mężczyzna rozwiązał pasek mojego szlafroka i odkrył nagie piersi. „Nawet nie mam na sobie majtek” – pomyślałam bezwiednie, ale ulżyło mi na samą myśl o tym, że ktoś mi pomoże, więc nie przyszło mi do głowy, by się wstydzić. Poczułam, jak ratownik przykleja do mojej skóry elektrody i podłącza kablami do urządzenia, które brzęczało i wypluwało z siebie wydruk.
– Wykres wygląda w porządku, jedynie puls jest przyspieszony – stwierdził starszy ratownik, a młodszy pokiwał głową, wpatrując się w zapis EKG.
– Przecież to musiał być jakiś zawał, albo coś podobnego! – wyrzuciłam z siebie, leżąc na sofie.
– Jak spędziła pani dzisiejszy dzień? Czy wydarzyło się coś szczególnego? – spytał młodszy mężczyzna, odczepiając ode mnie elektrody.
– Miałam dziś trochę stresów. Ale ostatnio to dla mnie norma. Wypiłam dużo kawy… A teraz, jak siedziałam w saunie, źle się poczułam.
– Co oznacza „trochę stresów?” – dopytywał mężczyzna, wpatrując się we mnie swoimi błękitnymi oczami.
Czułam, jak rośnie we mnie irytacja. Co go obchodziło, jak spędziłam dzień?
Mężczyzna delikatnie okrył mnie z powrotem szlafrokiem, ale mogłabym przysiąc, że zerknął na moje nagie ciało z niezbyt profesjonalnym błyskiem w oku. Jego zainteresowanie nieco poprawiło mi humor.
– A więc… Jeden z moich pracowników złożył wypowiedzenie w kiepskim okresie dla firmy, a do tego ostatnio ciąży na mnie bardzo duża odpowiedzialność – wymamrotałam.
– Spała pani? – spytał ratownik, który przypominał mi teraz anioła. Brzmiał na zirytowanego.
Przesunęłam wzrokiem po jego umięśnionych ramionach. „O mój Boże”. Z pewnością nie byłam umierająca, skoro tak bardzo interesowały mnie bicepsy obcego mężczyzny.
– Ostatnio niezbyt dobrze – przyznałam lekko zrzędliwie.
Starszy z ratowników notował coś na laptopie, a młodszy zapytał jeszcze:
– Czy miała pani kiedykolwiek atak paniki?
Po dwóch tygodniach prawie już zapomniałam o tym upokarzającym ataku paniki, który potwierdziły późniejsze badania w przychodni. Nie zgodziłam się na codzienne przyjmowanie leków, ale ponieważ moje życie w najbliższym czasie nie miało się uspokoić, w torebce na wszelki wypadek nosiłam diazepam. Na początku odrzucałam od siebie myśl o kupnie leków uspokajających, ale gdy tylko uświadomiłam sobie, że podobny atak może wydarzyć się w biurze, ostatecznie się poddałam i poszłam do apteki.
Błękitne oczy znów nawiedziły moje myśli, mimo że próbowałam odepchnąć od siebie ten obraz. Byłam chora, w niezbyt dobrym stanie psychicznym i fakt, że mężczyzna z taką łatwością uniósł moje sto siedemdziesiąt pięć centymetrów i siedemdziesiąt pięć kilogramów, mocno namieszał mi w głowie. Powtarzałam sobie, że już dawno powinnam była umówić się do Henriego, z pewnością pomogłoby to na moje niezaspokojone potrzeby.
Wpatrywałam się w listę petersburskich i moskiewskich sklepów sprzedających importowaną żywność i szukałam kogoś, komu mogłabym jeszcze zaoferować nasze produkty. Kontaktowaliśmy się już niemalże ze wszystkimi, niestety bez powodzenia. Jeśli coś się nie sprzedawało, to nie chciano już więcej proponować tego klientom. Nagle zadzwonił mój telefon. Westchnęłam, gdy zobaczyłam na ekranie nieznany numer. Co tym razem?
– Birgitta Linnalaakso – przywitałam się krótko.
– Hej, z tej strony Kauko – usłyszałam po drugiej stronie szorstki, ale życzliwy głos.
– Jaki Kauko? – zdążyłam spytać, zanim coś zaświtało mi w głowie.
Znałam tylko jednego Kauko, którego mi przedstawiono, co prawda bez podania nazwiska; był to dawny przyjaciel mojego ojca, a przy tym kierownik jednej z największych fabryk słodyczy w Finlandii. Kauko Hellevaara był niegdyś właścicielem fabryki herbatników i krakersów, ale sprzedał swoją firmę konkurentom i obecnie dla nich pracował. Nie widziałam go już od lat, choć kiedyś stale gościł w naszym domu, a ja jako dziecko często odwiedzałam jego rodzinę.
– Ach, Kauko! – westchnęłam i spytałam zaciekawiona: – Co u ciebie słychać?
– U mnie wszystko w porządku, ale słyszałem od twojego ojca, że u ciebie nie jest tak kolorowo. – Kauko zwykle nie owijał w bawełnę i jak widać, nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Albo ojciec miał lepszy moment, gdy rozmawiał ze swoim przyjacielem, albo Kauko wpadł na mojego wuja Raimo, który należał do zarządu.
– No tak. Pojawiły się pewne trudności na rosyjskim rynku – stwierdziłam krótko, starając się zabrzmieć beztrosko.
Cóż, było to niedopowiedzenie stulecia, ale nie miałam ochoty na niczyje rady, zwłaszcza że byłam przekonana o tym, że zrobiłam wszystko, co tylko mogłam.
– Słyszałem, że potrzebujesz kogoś do marketingu, a ja mam dla ciebie całkiem dobrego kandydata – zaczął temat, nie czekając na moją odpowiedź.
Wiadomość wydawała się za dobra, by mogła być prawdziwa, więc spytałam podejrzliwie:
– Okej. Kogo masz na myśli?
– Mojego syna. Leo. Pamiętasz go?
Jeśli mnie pamięć nie myliła, Kauko miał zarówno syna, jak i córkę, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć żadnego z nich. Z drugiej strony, obydwoje byli ode mnie młodsi, a odkąd wyjechałam do szkoły, nie widywałam już zbyt często nawet samego Kauko. Włosy stanęły mi dęba. Może i wywodziłam się z bogatej rodziny z własnym biznesem, ale nie podobało mi się to, że Kauko i ojciec, albo Raimo, próbowali w tak krytycznym momencie wcisnąć mi na stanowisko jakiegoś żółtodzioba, który nie potrafił znaleźć sobie pracy bez pomocy ojca.
– Nie, nie pamiętam – odpowiedziałam ozięble, ale desperacja kazała mi spytać: – Jakie ma doświadczenie?
Kauko odchrząknął, w jego głosie wybrzmiał niepokój. Nie zapowiadało to niczego dobrego.
– No, po liceum poszedł na studia z zarządzania i kierowania przedsiębiorstwem, a potem przez wiele lat dorabiał w wakacje albo odbywał praktyki. Potem zatrudnił się u mnie w dziale marketingu, ale zdecydował się zmienić branżę… z powodów osobistych. Skończył już te studia z zarządzania, cały czas pracując, a teraz jest w takiej sytuacji, że ma już dość systemu zmianowego. W jego obecnej firmie nic się nie zmieni, nie może pracować w stałych godzinach.
„Cudownie”. Proponował mi zatrudnienie kolesia, który zajmował się marketingiem lata świetlne temu. I co, do cholery, robił teraz Leo Hellevaara, skoro nie miał stałych godzin?
Ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć czegoś zbyt pochopnie, i słuchałam dalej.
– Więc, Leo był… znaczy jest… bardzo utalentowanym marketingowcem. Mocno mnie rozczarował, że nie zdecydował się zostać w rodzinnym biznesie… Pewnie szybko by awansował na kierownicze stanowisko.
Przewróciłam oczami. Całkowicie obiektywna opinia od całkowicie obiektywnej osoby.
– Składał ci raporty, gdy jeszcze pracował w twojej firmie? – spytałam słodko.
Kauko zupełnie się nie przejął moim tonem.
– Nie, nie, oczywiście, że nie! – odpowiedział szybko i prychnął.
– Podlegał Anneli. Mądra dziewczyna. I bardzo rozgarnięta. Właściwie to już nie dziewczyna. W zeszłym roku skończyła chyba pięćdziesiątkę … Zajmowała się ogromnymi projektami, centralna Europa… Teraz jest dyrektorem do spraw marketingu…
Część jego paplaniny wlatywała mi jednym uchem, a wylatywała drugim, gdy zastanawiałam się nad swoją sytuacją. Nie miałam zbyt wielu opcji, mogłam poprosić tę Anneli o opinię na temat Leo Hellevaary. Przynajmniej otrzymałabym odrobinę obiektywniejszą ocenę.
– Kiedy ostatnio Leo pracował w marketingu? – spytałam, gdy Kauko w końcu skończył swój monolog.
– Ile to może być… – zastanawiał się, a potem wymamrotał, jakby mówił tylko do siebie: – Będzie prawie dziesięć lat temu.
Miałam ochotę uderzyć głową o biurko. Dziesięć lat! Cała wieczność, biorąc pod uwagę, że w tej dziedzinie trendy zmieniają się każdego roku. Chociażby media społecznościowe i ich rola znacząco się przez ten czas rozwinęły.
– Ale oczywiście stale śledził nowinki marketingowe i planuje specjalizować się w tej dziedzinie, skoro już skończył studia… Nawiasem mówiąc, z najwyższym wynikiem. I ma znajomości. Moje i własne. Jakiś czas spędził na wymianie w Rosji, a potem wziął dziekankę, ale…
Przy ostatnim zdaniu poziom mojego zainteresowania wzrósł nieco powyżej zera.
– Mówi po rosyjsku? Jakiego rodzaju znajomości tam ma? – spytałam szybko.
– No, uczył się rosyjskiego już w szkole, zna się z niektórymi moimi znajomymi, nawiązał też swoje własne kontakty… Jeden z jego znajomych jest managerem sieci handlowej, inny jakimś sławnym… szefem kuchni.
Przygryzłam wargę tak mocno, że prawie krzyknęłam z bólu. Robienie kariery na czyimś plecach. Częste zmiany pracy. Roczna przerwa. Z drugiej jednak strony ciekawe kontakty i znajomość rosyjskiego. Kandydatura Leo brzmiała w najlepszym razie kontrowersyjnie, ale i tak lepiej niż każdy dotychczasowy potencjalny marketingowiec.
– Czemu chce wrócić do marketingu? Co robił do tej pory? – odważyłam się spytać.
Kauko westchnął po drugiej stronie linii, a potem powiedział:
– Może dam ci do niego numer telefonu, żebyście się umówili na rozmowę? Najlepiej jak sam ci przedstawi swoją historię. Ale nie dzwoń od razu. Nie mówiłem mu jeszcze, że się z tobą skontaktuję.
Byłam na tyle zaciekawiona, że natychmiast się zgodziłam, i odetchnęłam z ulgą, że Leo nie jest tak nieogarnięty, by nie móc do mnie zadzwonić.
– Oczywiście. Kiedy mógłby zacząć?
– Złożył już wypowiedzenie. Miał jakąś ofertę pracy, ale tutaj czeka go zdecydowanie większe wyzwanie. A czego by o nim nie mówić, Leo uwielbia wyzwania.
Ledwo powstrzymałam wybuch histerycznego śmiechu. Jeśli wyzwaniem nazwać utrzymanie bryły lodu w nienaruszonym stanie w rozgrzanej do stu stopni saunie, to Kauko z pewnością wybrał odpowiednie słowo. Zostawiłam jednak tę uwagę dla siebie, a jemu podziękowałam za rozmowę i przekazałam dane Leo do Mari, która pełniła funkcję sekretarki, a do tego asystentki do spraw komunikacji i marketingu. Potem zaczęłam się zastanawiać, jak skłonić akcjonariuszy do wpompowania większej ilości pieniędzy w firmę, co pozwoliłoby mi zyskać odrobinę na czasie.
W dniu rozmowy ubrałam się w najpoważniejszy ze swoich mundurków: drogi, czarny, idealnie dopasowany kostium od Hugo Bossa, pod który włożyłam równie czarną koszulę. Wybrałam do tego ołówkową, niezwykle wąską spódnicę, a na nogi dziesięciocentymetrowe szpilki, które sprawiały, że byłam wzrostu większości mężczyzn, co wielu z nich wytrącało z równowagi.
Przygotowana do rozmowy Mari siedziała już w naszej salce konferencyjnej z listą pytań leżącą przed sobą. Była świetnie zorganizowana i bardzo skrupulatna, ale niezbyt kreatywna, dlatego liczyłam, że syn Kauko okaże się pod tym względem przeciwieństwem zarówno jej, jak i mnie.
– Mari, mówiłam ci przecież, że nie musisz przygotowywać żadnych pytań. Niech rozmowa się toczy własnym torem… – zaczęłam, a wtedy zadzwonił jej telefon.
Według moich wytycznych Mari podała numer zarówno do siebie, jak i do mnie, więc teraz przez myśl przeszło mi tylko jedno słowo: „tchórz”. Czyżby pan niezdecydowany, polecany przez tatusia, nie miał odwagi zadzwonić bezpośrednio do dyrektorki generalnej?
– To Leo – wymamrotała Mari.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, Mari już rozmawiała przez telefon i ruszyła w stronę drzwi wejściowych, by przyprowadzić naszego kandydata.
– Cześć! Zdecydowanie tak! Można by powiedzieć, że tutaj już jest lato. No tak. Mnie również miło poznać… Hihihihihi… Tak, oglądałam… Biuro to jeden z moich ulubionych. Oczywiście brytyjska wersja. Ach, Birgitta… Hihihihi… No nie!
Patrzyłam się wielkimi oczami, jak ostrożna i nieśmiała Mari, moja Mari, którą znałam całą wieczność, wije się i chichocze niczym zakochana piętnastolatka. A nawet go jeszcze nie spotkała! Jeśli Leo Hellevaara był równie dobry w reklamowaniu firmy, co własnej osoby, to naprawdę mieliśmy realną szansę na sukces.
„Cóż, mnie tak łatwo nie oczaruje” – pomyślałam stanowczo. Stukałam świeżo pomalowanymi na czerwono paznokciami w okładkę swojego notesu i czekałam, aż nasz gość pojawi się w sali. Już się zaczęłam zastanawiać, gdzie się podział z asystentką, gdy usłyszałam podekscytowaną paplaninę Mari, a potem niski, rozbawiony głos, który od czasu do czasu przerywał monolog mojej pracownicy. Czy ta dziewczyna pamięta, że jest mężatką? – zaczęłam się zastanawiać. Gdy głosy się zbliżały, wstałam i starałam się skoncentrować, bo ciekawiło mnie, jakie pierwsze wrażenie zrobi Leo.
Gdy tylko otworzyły się drzwi, uniosłam brodę, wyprostowałam plecy i wysunęłam piersi do przodu. Drobna i rozpromieniona Mari natychmiast do mnie podbiegła.
– To nasza dyrektorka generalna, Birgitta Linnalaakso.
Maska poważnej, profesjonalnej dyrektorki, którą przybrałam, opadła, jak tylko mój mózg zorientował się, kogo widzi w drzwiach sali konferencyjnej. Czy to jakiś kiepski żart? Czy ktoś mógł się domyślić, o kim fantazjuję? Czy doszło do jakiegoś dziwnego błędu?
Miałam wrażenie, że zęby mi zaraz popękają, tak mocno je zaciskałam. Zupełnie nie rozumiałam, jak to możliwe, że ratownik medyczny, którego nazwałam aniołem, stał teraz przede mną w sali konferencyjnej z tymi swoimi lśniącymi błękitnymi oczami i oszałamiającym uśmiechem. W środku cała drżałam i poczułam, jak fala palącej lawy rozchodzi się wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy zerknęłam na złociste, miękkie włosy, wysokie kości policzkowe i niewiarygodnie błękitne tęczówki. Spojrzenie mimowolnie uciekało mi w stronę umięśnionego ciała pod jasnoniebieskim, obcisłym T-shirtem i cudownie opiętymi jasnymi jeansami.
Niezbyt odpowiedni strój jak na rozmowę kwalifikacyjną, ale żadna normalna heteroseksualna kobieta by się tym nie przejęła, skoro mogła podziwiać takie widoki. W jednej chwili zapomniałam o pożądliwych myślach i dress codzie, gdy dotarło do mnie, w jakich okolicznościach się ostatnio widzieliśmy. Skóra mnie mrowiła, a kark oblał zimny pot.
To właśnie ten mężczyzna niósł mnie na sofę, gdy prawie zemdlałam. To właśnie ten mężczyzna widział mnie nagą. To właśnie ten mężczyzna znał moją wstydliwą tajemnicę – że miewałam atak paniki.
Bogu dzięki, że nie był świadomy głównej roli, jaką odgrywał w moich fantazjach i snach. W jego oczach zauważyłam błysk, który mógł oznaczać jedno – rozpoznał mnie. „Tylko spróbuj coś powiedzieć…”
– Dzień dobry, jestem Leo Hellevaara – przedstawił się oficjalnym tonem i podszedł do mnie z wyciągniętą na powitanie dłonią.
Odetchnęłam z ulgą. Z pewnością pracownik ochrony zdrowia nie mógł wspominać o moim ataku paniki w obecności osób trzecich.
– Nasze ostatnie spotkanie odbyło się w całkowicie innych okolicznościach – dopowiedział, lekko unosząc brwi.