- W empik go
Anioł na huśtawce - ebook
Anioł na huśtawce - ebook
Aby ludzie należycie przywitali swego Pana, Bóg wysłał na Ziemię swych Aniołów, aby rozgłosiły wieść, że wkrótce nadejdzie Ten, który miał przyjść, by mogli przygotować się na Jego spotkanie. Na jednym z obłoków usiadł Anioł, a po chwili dosiadł się do niego drugi. Przedtem jednak chciały poznać zwyczaje ludzi, przeobraziły się w ludzkie postacie i przez jakiś czas postanowiły wśród nich zamieszkać.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-616-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ciężkie, ołowiane chmury przecięła błyskawica, rozdzierając niebo na połowę. Z oddali słychać było odgłosy piorunów tak potężnych, aż zatrzęsła się od nich ziemia. Było to w ostatnim miesiącu roku — grudniu. Starzy ludzie opowiadali, że jeśli burza rozpęta się w miesiącu przyjścia Pana, ziemię przedtem nawiedzi demon zła w postaci wojny albo jeszcze innej plagi. Nie wróżyło to nic dobrego. Wystraszeni ludzie siedzieli w swoich domostwach, a bardziej bogobojni, wystawiali święte obrazy w oknach, by strzegły ich przed groźnym żywiołem, który przybierał różne formy. Najpierw rozszalał się wiatr, który przeszedł w złowrogi huragan i wyłamywał z korzeniami potężne drzewa, rzucając nimi jak zapałkami na domostwa, drogi i pola, zmiatając z powierzchni wszystko, co mu zawadzało po drodze. Z wezbranych rzek wypłynęły wody. Morze pod naporem huraganu rozszalało się na dobre. Wysokie fale zalały pobliskie miasta i wioski. Ci, którzy nie zdążyli wrócić do domu, zginęli w jego odmętach. Stanęły zakłady pracy, został wstrzymany ruch na drogach komunikacji. Strach padł na wielkich tego świata, którzy poza mamoną, nie znali innego zajęcia. Teraz zaczęli się bać o swój dobytek i większe skarby, które pod wpływem tak potężnych sił natury, nie przedstawiały żadnych wartości. Mimo że okres przypadał na zimę, ociągała się z przyjściem, choć dzieci z niecierpliwością na nią czekały. Z noskami przylepionymi do szyby wyglądały jak małe, niewinne cherubiny. Wreszcie ich cierpliwość i wiara zostały wynagrodzone, a gorliwe modlitwy dorosłych, zostały wysłuchane przez Boga. Szare chmury gdzieś odeszły, wiatr ustał, świeżo spadły śnieg przyoblekł ziemię w białą szatę. Mróz zamroził wszystkie wody, a na szybach, jak na jedwabnych gobelinach, namalował przepiękne wzory, które pochodziły od samego Stwórcy — Pana Wszechświata. Aby ludzie należycie przywitali swego Pana, Bóg wysłał na Ziemię swych Aniołów, aby rozgłosiły wieść, że wkrótce nadejdzie Ten, który miał przyjść, by mogli należycie się przygotować na Jego spotkanie.
Na jednym z obłoków usiadł Anioł, a po chwili dosiadł się do niego drugi. Rozwinęły swe skrzydła i wzniosły się najpierw nad polami i lasami, aż w końcu zatrzymały się nad siedliskami ludzi. Omijały tylko wysokie kominy, z których unosił się szary dym, jakby nie chciały osmalić sobie skrzydeł. Zapragnęły poznać zwyczaje ludzi i postanowiły przyjrzeć się im z bliska. Zatrzymały się nad niewielką kamienicą, gdzie w każdym oknie odbijały się kolorowe, wiszące na choinkach bombki. Spłynęły z obłoku na ziemię i przeobraziły się w ludzkie postacie.
I przez jakiś czas postanowiły wśród nich zamieszkać.1
Na widok leżącego na ławce mężczyzny, młoda kobieta zatrzymała się zdziwiona. Była pewna, że to nikt znajomy z widzenia. Miała na myśli zbieraczy puszek i butelek po piwie. Naprzeciw niej szli dwaj młodzi i wysocy mężczyźni w czarnych mundurach z żółtymi napisami na plecach Straż Miejska. Tych znała z widzenia. Każdego ranka i późnym wieczorem patrolowali okolicę śródmieścia, jak i park, który był chlubą jej miasta Radomia. Nosił miano Tadeusza Kościuszki, ale i Fryderyk Chopin znalazł tu swój kącik, gdzie stało jego popiersie, a nawet od niedawna Jan Kochanowski ze swoją ukochaną córeczką, Urszulką, znaleźli swoje miejsce przy wejściu do parku. Schowała się za opasłym drzewem kasztanowca i postanowiła poczekać, aż odejdą. Mężczyźni zatrzymali się jednak przy ławce, tak samo zaciekawieni jak ona. Jeden z nich szturchnął w ramię leżącego, który spał w najlepsze, nieświadomy ich obecności i całego otoczenia.
— Ej, ty, wstawaj! — Ten sam mężczyzna położył rękę na ramieniu śpiącego, które bezwładnie zwisało z ławki i potrząsnął nim wielokrotnie, ale bez rezultatu.
— Zostaw go, niech śpi. Pewnie balangował całą noc, a teraz odsypia — odezwał się drugi. — Na menela, to on mi nie wygląda. Kiedy się obudzi, pewnie odczuje dolegliwości w kościach. To może oduczy go spania na ławce, jeśli wcześniej nie zamarznie — dodał z krzywym śmiechem.
— A jeśli coś mu się stało? — zapytał pierwszy z niepokojem.
— Przecież widzisz, że normalnie oddycha.
— Niby tak, ale sam widzisz, jak to wygląda. Włóczęgostwo nie jest mile widziane w naszym mieście. Co na to powiedziałby nasz szef?
— Od kiedy to stałeś się takim służbistą? Za godzinę kończymy służbę. Masz ochotę użerać się z jakimś pijakiem? Pisanie protokołu, pewnie trwałoby do południa. Ja się na to nie piszę, stary! — Rozłożył ręce w stanowczym geście, ucinając rozmowę.
— Właściwie, to masz rację. Nie jest szkodliwy dla otoczenia. Wracajmy na posterunek.
Stróże prawa poszli wreszcie w swoją stronę. Kobieta śmiało podeszła do leżącego i zatrzymała się przy ławce, patrząc na niego z góry. Różnił się od meneli, których często spotykała w parku. Przede wszystkim, nie parował od niego alkohol, ani nie cuchnęło przesiąknięte uryną ubranie. Usiadła na skrawku ławki i spoglądała na niego z coraz większym zainteresowaniem. Był ubrany w błękitne dżinsy, które sprawiały wrażenie mocno spranych i taką samą bluzę, spod której wystawała biała, bawełniana koszulka. Białe adidasy uzupełniały jego skromną, ale czystą garderobę. Sprawiał wrażenie, jakby wyszedł z kubłem śmieci, które zamierzał opróżnić i zaraz wrócić do domu, bo jak na tę porę roku był za lekko ubrany. Pies, którego kurczowo tuliła do swojej piersi, cicho zaskomlał.
— Zupełnie o tobie zapomniałam, Beziku — zwróciła się pieszczotliwie do psa, którego nadal trzymała na rękach, aby nie zdradził ich obecności. Kiedy mężczyźni zniknęli z zasięgu jej wzroku, wypuściła go z rąk. Pies zazwyczaj odbiegał od niej, szukając czegoś w krzakach albo gonił za znajomą suczką, która szła obok swojego właściciela, ale tym razem było inaczej. Bezik przykucnął obok jej stóp i wlepił zaciekawione oczy w śpiącego mężczyznę.
— Widzę, że ten pan także zwrócił twoją uwagę. — Podobnie jak pies, nie spuszczała wzroku z rozciągniętej na ławce postaci. Przyciągała ją niczym magnes, bo widok był rzeczywiście niecodzienny.
— Dziwi mnie, że nie przeszkadza mu przejmujące zimno i twarda ławka — powiedziała współczującym głosem bardziej do siebie lecz pies cicho zaskomlał, jakby zrozumiał intencję swojej pani.
— Pomijam już aspekt jego dyskomfortu, bardziej mnie zastanawia fakt, że kiedy szliśmy tą alejką jeszcze kwadrans temu, jego tu nie było, jakby spadł z nieba. — Kobieta uśmiechnęła się na samą myśl, która była wytworem jej wyobraźni, jak obcy spada jej pod nogi, a potem siada na ławce i zasypia, ignorując jej obecność.
Mężczyzna poruszył się, a potem jego przytomne spojrzenie zetknęło się z jej zaciekawionym wzrokiem. Spróbował się poruszyć, ale leżąca pozycja uniemożliwiała mu swobodę ruchów. Najpierw podniósł zwisającą rękę, która musiała mu ścierpnąć, dopiero po chwili usiadł wygodniej, opuszczając nogi na ubitą w tym miejscu ziemię. Drugą ręką dotknął głowy i zaraz stęknął.
— Moja głowa… — westchnął żałośnie — Gdzie ja jestem? — zapytał zdezorientowany, rozglądając się wokoło.
Głos miał lekko chropowaty, jakby nie zbudził się jeszcze ze snu, ale o ciepłej barwie.
— Chodzi ci o nazwę miasta czy miejsce, w którym się znalazłeś? — zapytała z uśmiechem, który nie schodził jej z ust, choć widok nie był zabawny, ale sytuacja raczej rzadko spotykana. — Spanie na twardej ławce o tej porze roku, to raczej ewenement, jakbyś nie mógł przespać się w swoim łóżku, we własnym domu. — Nie zamierzała być niegrzeczna, ale ciekawość zżerała ją od środka, dlatego postanowiła kontynuować rozmowę z nieznajomym mężczyzną, który rozglądał się z zaciekawieniem wokoło. Dopiero po długiej chwili jego wzrok spoczął najpierw na niej, a potem wzniósł oczy w błękitne niebo, które było upstrzone białymi, pierzastymi chmurkami, jakby z którejś właśnie spadł.
— To, gdzie ja jestem? — zapytał, spoglądając znowu na nią.
Zanim mu odpowiedziała, spojrzała w jego oczy i wpadła z kretesem po same brzegi babskiej ciekawości. Gapiła się w jego oczy z natręctwem, które było z pewnością niegrzeczne, ale i pełne podziwu dla ich szczególnego wyglądu. Jego oczy były niebieskie w otoczce ciemnych rzęs i brwi, i niesamowicie błyszczały. Były czyste jak górski potok, w którym przeglądało się błękitne niebo. Rysy twarzy miał regularne. Szerokie czoło przysłaniała opadająca grzywa jasnych, lekko skręconych i trochę przydługich włosów, nos prosty z delikatnymi nozdrzami i lekko wystające kości policzkowe nadawały jej ciekawy wygląd. Na jej oko, miał trzydzieści lat, ale kiedy się uśmiechał, jego poważny wyraz twarzy łagodniał. Był to raczej półuśmiech, powściągliwy, nieudawany, niechcący zrobić na kimś specjalnego wrażenia. Teraz zrozumiała, gdy ktoś o kimś mówił: miał anielski uśmiech. To powiedzenie pasowało do niego w sam raz, jak ulał, jakby powiedziała jej świętej pamięci matka. Pięknie ukształtowane usta w uśmiechu pokazywały zdrowe zęby o olśniewającej bieli, jak u gwiazdora filmowego minionej epoki. Była nim oczarowana jak żadnym mężczyzną na świecie, bo musiała przyznać, że był niezwykle przystojny i pociągający. I to także było dziwne i bardzo zaskakujące. Nigdy wcześniej nie doznała tak radosnego uczucia i przyśpieszonego bicia serca, jak na jego widok.
— Jesteśmy w parku miejskim, w samym środku miasta Radomia. Niewiele brakowało, aby zgarnęła cię Straż Miejska — nieświadomie powiedziała mu na: ty. Może była zbyt bezpośrednia, ale i sytuacja była niecodzienna, postanowiła darować sobie zasady savoir vivre.
— Dlaczego? — zapytał, przyglądając się jej z zainteresowaniem.
— Bo spanie na ławce w najzimniejszej porze roku, raczej nie jest w zwyczaju moich ziomków — odparła wyjaśniająco.
— A dla… czego mnie nie zgarnęli? — przeciągał sylaby rozespanym głosem, marszcząc brwi, które łączyły się u nasady nosa, tworząc ciemny łuk.
— Pewnie dlatego, że smacznie spałeś i nie byłeś groźny dla otoczenia.
— Rozumiem. A ty, skąd się tu wzięłaś? — zapytał, patrząc jej w oczy, które sięgnęły dna jej duszy, bo pod jego wzrokiem poczuła się maleńka i całkiem bezbronna.
Musiała przyznać, że w takiej sytuacji znalazła się po raz pierwszy. Zaskoczył ją widok mężczyzny, który nie pasował do tego miejsca o tej porze roku. W parku najczęściej można było zobaczyć bezdomnych, którzy z własnej głupoty opuścili swe domy albo zostali z nich wypędzeni z powodu swoich słabości, których najczęściej był nadużywany alkohol. A być może, przedłużające się bezrobocie spowodowało, że staczali się na margines społeczny, bo zabrakło im cierpliwości i woli walki w poszukiwaniu pracy. Rodzina pozbywała się takich czarnych owiec, których się wstydziła. Powoli stawali się martwi za życia, zajmując listę bezdomnych wyrzutków, zwiększając tym samym skalę bezrobocia w kraju. Ale wśród nich były i wyjątki, którzy zaufali spekulantom i stracili cały majątek swego życia, a co najważniejsze, dom i rodzinę. Ale tych była znaczna mniejszość.
— Codziennie spacerujemy tą alejką z Bezikiem, moim psem — odparła wyjaśniająco, wyrywając się z zamyślenia.
— Jak masz na imię? — zapytał.
Czuła, że nieodparcie przyciągała ich ciekawość wzajemnego poznania. Ją bardziej interesowała jego bezradność i prawdziwy powód, dla którego się znalazł w parku, w środku zimy, będąc ubranym jak na wiosnę. Mimo że nadal siedział, zauważyła po długich nogach, że był wysoki, a jego ramiona szerokie. Głowa pasowała do reszty, podobnie jak jego ręce o długich palcach i kształtnych, i czystych paznokciach.
— Nika, od Weroniki — odparła, nie spuszczając z niego badawczego wzroku, które ześlizgiwało się po nim z ogromną ciekawością. Kim jesteś? Pytała go w myśli.
— Masz piękne imię.
Jego głęboki o ciepłej barwie głos pasował do niego.
— Dziękuję. Nigdy bym nie przypuszczała, że moje imię zrobi na kimś takie wrażenie. Jest całkiem zwyczajne i rzadko teraz spotykane — odparła, nie spuszczając z niego wzroku.
— Stare imiona są piękne i wartościowe, bo coś znaczą — wymawiając te słowa, pochylił głowę, a potem spojrzał w niebo, które porażało jasnym błękitem, rozświetlonym rąbkiem słońca, które wzeszło nieco wyżej i odbijało się od białego śniegu, który mienił się złocistą poświatą.
— A ty masz jakieś imię? — zapytała, nie mając pojęcia, dlaczego zachowuje wobec niego zbytnią śmiałość. Nigdy przedtem nie pozwalała sobie na poufałość z dopiero co poznanym nieznajomym. Z natury była zamknięta w sobie. Nieoczekiwana śmierć rodziców spotęgowała w niej jeszcze większe uczucie osamotnienia. Tylko praca dawała jej satysfakcję, bo ją lubiła i znała się na niej jak mało kto. Potrafiła rozwiązać prawie każdy problem komputerowy, szczególnie, kiedy zawieszały się przed końcem miesiąca, w okresie sprawozdań. Nie potrafiła jednak należycie zadbać o siebie. Oni to zauważali i doceniali, ale jej nie zależało zbytnio na ich opinii. Nie interesowało ją latanie po sklepach, po wyprzedażach za ciuchami albo modnymi butami. Przestała odwiedzać fryzjera, dlatego zapuściła włosy i dla swojej wygody związywała je z tyłu głowy w kucyka. Zaniechała też towarzyskich spotkań, ignorowała spojrzenia zainteresowanych nią kolegów, a na ich jawne propozycje za każdym razem odpowiadała odmownie. Nie czuła potrzeby, aby się z nimi bliżej zaprzyjaźniać. Do dzisiaj…
— Nie pamiętam…
Przez chwilę zapomniała, o co go zapytała. Z trudnością otrząsnęła się z zauroczenia.
— Jak to, nie pamiętasz? To trochę dziwne nie pamiętać swego imienia. Nawet nie śmiem zapytać, skąd pochodzisz, bo pewnie odpowiedziałbyś, że spadłeś z nieba — zażartowała z kpiącym uśmiechem.
— Tam, skąd pochodzę, pewnie nie zadają tyle pytań — roześmiał się rozbawiony tym razem nieco szerzej, a wraz jego ustami śmiały się jego piękne oczy.
Gdyby umiała malować, natychmiast poprosiłaby, aby jej pozował. Przy nim wyglądała jak szara mysz w bezbarwnej czapce, starej kurtce i w butach na niskich podeszwach, które zakładała dla wygody na spacer z Bezikiem.
— Wybacz mi. Chodzę tędy od wielu lat, nawet w ciągu dnia wiele razy spacerujemy z Bezikiem, a dopiero dzisiaj cię spotkałam. Czy to nie dziwne? — Za wszelką cenę starała się podtrzymać rozmowę, by poznać go bliżej.
— Możliwe. Mieszkasz w pobliżu? — Wstał, chcąc rozprostować kości, rozcierając przy tym zmarznięte dłonie, jednocześnie tupiąc nogami, jakby tym sposobem chciał przywrócić im właściwe krążenie.
— Niedaleko. Jesteś zmarznięty i pewnie głodny, więc zapraszam do siebie — powiedziała i wyciągnęła do niego rękę, którą skwapliwie chwycił. W drugiej ręce trzymała smycz, na końcu której dreptał posłusznie Bezik. Choć poznali się przed chwilą, zaufała mu. Ten fakt też był dla niej szokujący, bo z reguły nie ufała nikomu, a w szczególności dopiero co poznanym mężczyznom. Ale on był inny, natychmiast wzbudził w niej instynkt niesienia pomocy bliźniemu. Wyglądał na bezbronnego i nieszkodliwego mężczyznę.
Ujął jej dłoń i zamknął w swojej, która była niezwykle delikatna. Poczuła tę miękkość nie tylko w jego dłoniach, ale, przede wszystkim, w oczach, a właściwie emanowała z jego wnętrza, i w przechyleniu głowy, kiedy patrzył na nią i słuchał jej głosu. Chwyciła ją i pomogła wstać. Miała rację. Nieznajomy był wysoki i znacznie ją przewyższał. Musiała unieść wysoko głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, które patrzyły na nią z ufnością i otwartością. Jakby chciały jej powiedzieć:
— Nie bój się mnie.
I uwierzyła mu. Już o nic nie zapytała, zastanawiała się tylko, czy sprzątnęła reszki ze stołu po wczorajszej kolacji i czy zaścieliła swoją kanapę. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że może być niebezpiecznym wariatem albo zbiegłym więźniem. Był uosobieniem dobra. Wyczuła je, zanim spojrzała mu w oczy. Miał nie tylko piękne rysy twarzy, ale dobrą twarz, może odrobinę za poważną. Nie musiała się zbytnio znać na charakterach ludzi, by nie zauważyć tak oczywistej prawdy. Szczególnie rzucały się w niej niesamowicie błękitne oczy, które prześwietlały ją na wskroś i hipnotyzowały. Ona też była przez niego obserwowana, dlatego idąc, opuściła głowę, by nie zauważył jej zaciekawionego spojrzenia, które były pełne cielęcego zachwytu. Nie umiała nawet tego wytłumaczyć, dlaczego była pod wielkim wrażeniem tego obcego, choć bardzo pociągającego mężczyzny. Przecież z takimi przystojniakami spotykała się codziennie w pracy, eleganckimi, czasem nadzianymi i o zbyt dużym ego. Niestety żaden z nich nie zrobił na niej takiego wrażenia, jak ten niezwykły nieznajomy. Nawet nie próbowała analizować swojego zachowania. Przez głowę przeleciała jej myśl o nowym postanowieniu, które sobie złożyła, że zrobi wszystko, by w tym Nowym Roku, który dopiero, co się zaczął, zmienić swoje dotychczasowe życie.
— Mieszkam w tej kamienicy. — Wskazała palcem na nieciekawy front starego budynku z czerwonej cegły, który stał w głębi podwórza po przeciwnej stronie jezdni. Miał dwa piętra, jedną klatkę schodową, spadzisty dach pokryty ceramiczną dachówką i kilka kominów. Wejściowe drzwi sprawiały wrażenie bardzo starych, ale i solidnych. Przez niektóre okna można było zobaczyć zapalone kolorowe światełka na choinkach, które miały stać jeszcze do Matki Boskiej Gromnicznej. Nika od śmierci rodziców nie ubierała świerkowego drzewka, tylko na komodzie stawiała niewielki stroik przybrany kolorowymi bombkami. Za to w oknach jej domu, na parapetach w kuchni i dwóch pokojach, stały kolorowe kwiaty: pelargonie, clivie i storczyki, które kiedyś były chlubą jej matki. Pielęgnowała je nie tylko z sentymentu, bo ją przypominały, ale dlatego, że były największą ozdobą jej domu. Pyszniły się teraz różnymi kolorami, bielą, żółcią z dodatkiem fioletu i różu, choć za oknem był mroźny styczeń, były ciepłym kontrastem dla zimnego, białego krajobrazu. Stały nie tylko w oknach, ale i na komodzie obok fotografii jej rodziców. Celowo pomyślała o kwiatach, by zanadto nie myśleć o nieznajomym, który zbytnio ją absorbował. Zadarła wysoko głowę, bo chciała zobaczyć wyraz jego twarzy. Mężczyzna z ogromną ciekawością przypatrywał się przejeżdżającym autobusom, osobowym samochodom i przechodniom, jakby to wszystko widział po raz pierwszy. W milczeniu doszli do krawężnika ruchliwej jezdni. Zatrzymali się na widok czerwonego światła. Przed nimi przejechało znowu auto osobowe i kilka autobusów. Kiedy włączyło się zielone światło sygnalizacji świetlnej, pociągnęła go ze sobą, w kilka minut dotarli do celu. Przed domem rosło drzewo, jego rozłożyste konary pokryte były niewielką warstwą białego, puszystego śniegu, który skrzył się teraz w słońcu niczym szlifowane diamenty. Wisiała na nim huśtawka, pamiętająca dobre czasy z jej dzieciństwa. Z desek zeszła już farba, a sznurki poczerniały od starości. Mimo to była jedynym radosnym akcentem tego niewielkiego podwórka.
— Dom pamięta chyba czasy twoich dziadków? — zauważył, przypatrując się budynkowi.
— A żebyś wiedział, że tak. Mieszkali tu moi dziadkowie, urodziła się moja mama, a potem ja.
— Nadal mieszkasz z rodzicami?
— Umarli kilka lat temu. Najpierw tata, a potem mama. Mieszkamy sami. Mam na myśli siebie i Bezika. Czasem odwiedza nas przyjaciel moich rodziców, doktor Zarzecki.
Mężczyzna przykucnął i z ufnością pogładził psa, który cicho zaskomlał, poddając się jego łagodnym ruchom ręki, i na znak aprobaty zamerdał niewielkim, puszystym ogonkiem.
— Zazwyczaj Bezik jest nieufny wobec nieznajomych — zauważyła zaskoczona.
— Widocznie mnie polubił.
— Na to wygląda.
Gdy podeszli pod klatkę, z kilku okien wyjrzały zaciekawione twarze jej sąsiadów. Nic dziwnego, prawie wszyscy byli już na emeryturze, a ich jedyną atrakcją było siedzenie w oknie i obserwowanie świata zewnętrznego, z którym coraz rzadziej mieli styczność. Dopiero latem wychodzili na spacery do pobliskiego parku.
Jej mieszkanie znajdowało się na parterze. Otworzyła kluczem zamek i zanim je uchyliła, zatrzymała się przed nim z niepewną miną.
— Tylko się nie przestrasz bałaganu. Zamierzałam posprzątać później, po spacerze z Bezikiem.
— Nie musisz się przede mną tłumaczyć. To twój dom.
— Nie spodziewałam się żadnej wizyty. Mieszkam od kilku lata sama, więc sprzątam, kiedy mam na to ochotę — wyznała szczerze.
— Przepraszam, że sprawiłem ci kłopot.
— Nie przepraszaj. Choć przyznaję, że niecodziennie zdarza mi się zapraszać nieznajomych do domu. Ale widocznie, zawsze musi być ten pierwszy raz. Proszę.
Mężczyzna wszedł do środka, nie ukrywając zdziwienia. Rozglądał się na wszystkie strony, choć mieszkanie było urządzone na starą modłę, widać bardzo mu się podobało. Na korytarzu wisiało lustro, a pod nim stały niewielki stolik, na którym położyła klucze i niska szafka na buty, na której można było usiąść i swobodnie zasznurować obuwie, jak czynił to kiedyś jej ojciec. Odwiesiła swoje palto na wieszak i zaprowadziła go do pokoju. Kredens pełen kolorowej porcelany, okazała komoda, biblioteczka pełna książek, okrągły stół przykryty koronkowym obrusem, solidne krzesła z miękkimi oparciami oraz wiszący zegar były całym wyposażeniem pokoju. W oknach wisiały koronkowe firany, a na parapecie stały kolorowe kwiaty. Było ich wiele i od razu przyciągnęły uwagę nieznajomego. Pochylił się nad różowym storczykiem, muskał palcami delikatne płatki o oryginalnych kształtach, jakby obawiał się, że może je uszkodzić. Przez chwilę upajał się ich delikatnym, ledwie wyczuwalnym zapachem, a potem odwrócił się w jej stronę z uśmiechem. Był oczarowany jej małym ogródkiem, z którego była bardzo dumna.
— Podobają ci się moje kwiaty? — zapytała, odpinając Bezikowi smycz, który stał przy nim i dreptał w jednym miejscu, jakby zapraszał go do zabawy. — Nie wymagają zbytniej pielęgnacji, wystarczy ich czasem przyciąć i podlać raz w tygodniu, no i czasem użyźnić nawozem. Bezik napij się wody i odpocznij. Ja muszę zająć się naszym gościem. Proszę usiądź… — urwała. — Skoro nie pamiętasz swojego imienia, muszę cię jakoś nazwać.
— Kwiaty są piękne — przyznał. — A co do imienia, nazywaj mnie, jak chcesz…
— Może z czasem przypomnisz sobie swoje imię, ale od tej chwili będę cię nazywała — Janem. Podoba ci się?
— Znasz to przysłowie? Nie imię zdobi człowieka, ale człowiek imię?
— To prawda. Ale łatwiej mi będzie, zwracać się do ciebie po imieniu. Usiądź, proszę.
Mężczyzna usiadł przy stole, na którym zjawiła się po chwili świeżo zaparzona herbata i kanapki z wędliną i kiszonym ogórkiem. Zrobiła ich więcej, bo była pewna, że był nie tylko zziębnięty, ale i głodny.
— Jeśli chcesz umyć ręce, tam jest łazienka, a tam toaleta. — Wskazała ręką na drzwi obok.
— Dziękuję, chętnie skorzystam. — Nie zabawił w niej długo. Usiadł na wprost niej i objął stół rozbawionym spojrzeniem.
— Proszę, jedz. Nie krępuj się — zachęciła łagodnym tonem.
— Zrobiłaś chyba na zapas. Nie zamierzam zjeść ich sam. Przyznaję, jestem głodny, ale nie aż tak… — zaśmiał się.
— Muszę przyznać, że zgłodniałam po spacerze z Bezikiem, więc chętnie dotrzymam ci towarzystwa. — Dostawiła sobie talerzyk i nalała herbaty do ulubionego kubka w czerwone serduszka, który otrzymała od taty na walentynki. Mama otrzymała porcelanową różyczkę, które kolekcjonowała. Stały teraz w kredensie obok serwisu śniadaniowego z najcieńszej, chińskiej porcelany. Używała go od święta, a ostatnio prawie nigdy. Jan również zwrócił na niego uwagę, kiedy zjedli śniadanie i weszli do pokoju. Chciała pokazać mu cały dom.
— Piękny serwis.
— Dziękuję. Był chlubą mojej mamy. Lubiła ładną porcelanę. Te róże otrzymywała od taty przy różnych okazjach, a czasem bez okazji, by tylko sprawić jej przyjemność. Bardzo się kochali.
— Ten dom, twoje mieszkanie… — Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie.
— Tak?
— Jest pełen miłości — odparł z uśmiechem.
— Odkąd pamiętam, zawsze panowały w nim ciepło i miłość oraz życzliwość. Rodzice nie mogli odżałować, że nie mam siostry, ani brata, dlatego przelali swoją miłość na mnie. Bardzo za nimi tęsknię, brakuje mi ich ciepła, poczucia humoru taty, gry w szachy i wspólnego czytania poezji. Tata kupował je nie tylko w księgarniach, ale i antykwariatach. Lubił czytać jednak nowe, w których czuć było jeszcze farbę drukarską, jak mówił. — Nika umilkła i ze smutkiem popatrzyła na kwiaty.
— Zostały mi tylko one i ulubione ich książki, no i fotografie w albumach — westchnęła cicho.
— I zapewne piękne wspomnienia…
— Tak, oczywiście, całe mnóstwo wspomnień. Opowiedz mi coś o sobie. — Chcąc przerwać milczenie, ręką wskazała na krzesło przy stole, na którym usiadła, a on na wprost niej. — Och, przepraszam, zapomniałam, że masz amnezję. Powiedz mi przynajmniej, co pamiętasz z tamtego życia? Pytam, bo chciałabym ci jakoś pomóc. A może należałoby poinformować policję? Może zostawiłeś kogoś, kto się o ciebie teraz martwi i zgłosił już twoje zaginięcie?
— Jak widzisz, dobrze się czuję, oprócz tego, że mam dziwną pustkę w głowie. Przypominam sobie, że szedłem poboczem ruchliwej drogi, bo oślepiały mnie światła samochodów. Po obu stronach ruchliwej drogi były pola i las, a potem domki jednorodzinne. Szedłem bardzo długo, aż rozbolały mnie nogi, gdy doszedłem do miasta i zobaczyłem park, położyłem się na pierwszej napotkanej ławce, aby odpocząć. I chyba usnąłem. Dalej już wiesz, jak było. Niestety to wszystko, co zapamiętałem.
— Nie pomogłeś mi za wiele. Szkoda — westchnęła cicho.
— Przykro mi. Wiem jednak, że zawiasy przy szafce kredensu trzeba nasmarować, a twój kuchenny stół wymaga renowacji, bo zeszła z niego prawie cała farba i nie wygląda to estetycznie.
— Jesteś spostrzegawczy. Wyrażasz swoje myśli w prosty i ładny sposób — uśmiechnęła się na widok jego zgrabnej ręki, gdy gładził wytarty blat stołu delikatnymi, posuwistymi ruchami. — Widać, że nie zajmowałeś się pracą fizyczną. Masz zbyt delikatne ręce. Póki nie odzyskasz pamięci, możesz zatrzymać się u mnie, mam trzy pokoje. Ty, pomożesz mnie, a ja tobie, dopóki sobie nie przypomnisz, gdzie jest twój dom — zaproponowała ochoczo pod wpływem emocji, których sama nie rozumiała.
Jan spojrzał na nią oczami, w których była niepewność. Nie rozumiała go do końca, ale poczuła wielką potrzebę, aby mu pomóc. Ta potrzeba była jak moralny przymus i wypływała prosto z serca, któremu nie potrafiła się oprzeć.
— Nie będziesz miała przez to kłopotu? — zapytał z troską w oczach.
— Kiedy sąsiedzi mnie zapytają, powiem, że jesteś moim kuzynem. Przyjechałeś, by mnie odwiedzić i odpocząć po wypadku. Zanik pamięci jest jednym z jego skutków — zaproponowała nieoczekiwanie dla siebie samej, choć brzydziła się najmniejszym kłamstwem.
— To chyba niemożliwe. I tak się dowiedzą jakimś cudem i oboje wyjdziemy na oszustów.
— Chyba masz rację. Nie umiem kłamać. Kiedy to robię, czerwienię się jak burak. Mama zawsze mi powtarzała, że prawdą szybciej dochodzi się do sedna sprawy, choćby była, nie wiem jak brzydka.
— Twoja mama miała rację.
— Co proponujesz?
— Zamieszkam u ciebie pod warunkiem, że będę ci pomagał w domu.
— Co umiesz robić?
— Nie mam pojęcia, ale spróbuję.
— Wstaję wczesnym rankiem, bo przed pracą wychodzę z Bezikiem na spacer. Nie będzie ci to przeszkadzało?
— Od dzisiaj ja się nim zajmę i porządkami w domu również. Ty będziesz gotowała, bo nie wiem czy ja potrafię. Nie chciałbym wyjść na dyletanta i chcę być pomocny.
— Widzę, że zadecydowałeś już za mnie.
— Widocznie w tamtym życiu byłem w tym ekspertem. Masz mi to za złe?
— Ależ nie, skądże! Nie jestem tylko pewna, czy wyjdę z nałogu swoich przyzwyczajeń. Dotychczas byłam taka… — zabrakło jej słów.
— Niezależna? Samowystarczalna?
— Właściwie, to nie o to mi chodziło. Byłam sama i było mi z tym wygodnie, ale i beznadziejnie…
— Smutno?
— W święta Bożego Narodzenia postanowiłam zmienić swoje życie. Uświadomiłam sobie, że do tej pory wegetowałam jak te moje roślinki, od kwitnienia do kwitnienia. Rozumiesz teraz, co chciałam powiedzieć?
— Rozumiem więcej, niż myślisz. Może zacznijmy od razu, od zakupu olejnej farby, do odnowienia twoich kuchennych mebli? — zasugerował.
Nika spojrzała na rudą łatę stołu, która kontrastowała z wypłowiałą bielą na jego obrzeżach i wytarte oparcia drewnianych krzeseł.
— Mógłbym pomalować też kredens — zaproponował.
— Niezły pomysł. Kiedyś były już odnawiane, ale przez tyle lat farba zeszła. Musiałeś się zjawić, by mi uświadomić, jak brzydkie mam mieszkanie.
Jan spojrzał na nią karcącym wzrokiem.
— Wybacz, nie chciałem być niegrzeczny. Chyba z natury jestem spostrzegawczy, a twoje mieszkanie nie jest brzydkie, ale piękne. Wspólne siedzenie przy stole potwierdza tylko fakt, że byliście kochającą rodziną.
— Dziękuję, jesteś bardzo miły. Za długo trwałam w przeszłości, przywołując stare, dobre czasy, kiedy żyli jeszcze rodzice. Czas otrząsnąć się z marazmu wspomnień, czas na zmiany. — Spojrzała na jego uśmiechniętą twarz i od razu poczuła, to bijące od niego ciepło, którym sobie ją zjednał.
— Cieszę się, że moja obecność przyczyniła się do twojego lepszego samopoczucia. Mam nadzieję, że odtąd będzie już tylko lepiej — odparł z pogodą w oczach.
— Cieszę się, że cię spotkałam. Odnoszę wrażenie, jakbyśmy się znali od dawna. — Nie kłamała. Poczuła to, odkąd spojrzał na nią tymi swoimi oczami, które zaczarowały ją na amen.
— Chciałbym się zdrzemnąć, gdziekolwiek, byle na czymś miękkim, bo ta ławka dała mi się porządnie we znaki — uśmiechnął się, pocierając ramiona.
— Pamiętaj, gdybyś źle się poczuł, apteczka jest w łazience i masz mi natychmiast o tym powiedzieć. Nie można bagatelizować amnezji. Nie zjawiła się tak bez powodu. Może uderzyłeś się w głowę sam, a może ktoś ci w tym pomógł. Na razie rozłożę ci wersalkę w kuchni, ja tymczasem zmienię pościel w pokoju. Kiedy będziesz odpoczywał, ja pójdę po farbę. Sklep z materiałami budowlanymi jest niedaleko mojego domu. Bezik zostanie z tobą. Napisz mi tylko, ile mam jej kupić. — Podała mu kartkę wyrwaną z notesu, który leżał przy telefonie stacjonarnym w przedpokoju. Zauważyła, że nie zastanawiał się zbyt długo. Jego pismo było czytelne, litery przypominały pismo techniczne. To utwierdziło ją w przekonaniu, że był wykształconym człowiekiem.
— Mogę pójść z tobą.
— Poradzę sobie. A jeśli nie, wezmę taksówkę. — Zmieniając pościel, zerkała na jego twarz, która nagle, jakby skurczyła się w sobie. Już się nie uśmiechał jak przed chwilą, był zmęczony. I rzeczywiście musiała boleć go głowa, bo mrużył oczy i przez długi czas nie odrywał ręki od czoła.
— Może podać ci coś od bólu albo zrobić zimny kompres? — zapytała, strzepując poduszkę a potem kołdrę, na które włożyła świeżą poszwę.
Jan potrząsnął przecząco głową.
— W lodówce jest wczorajsza zupa i kotlety. Wystarczy je tylko podgrzać. Bezik dotrzyma ci towarzystwa. A gdybyś chciał zmienić bieliznę osobistą, poszukaj czegoś w komodzie. Może coś ci się nada z mojego taty. Jakoś nie miałam serca, aby się pozbyć ich ubrań. Gdy otwieram szafę, czuję perfumy mamy i zapach toaletowej wody taty. — Odwróciła się w jego stronę i dopiero teraz zorientowała się, że mówiła do siebie. Z łazienki dochodził odgłos spuszczanej do wanny wody.
— Ręczniki leżą w szafce! — krzyknęła przez drzwi.
— Pożyczę sobie szlafrok twojego taty! — odkrzyknął.
— Resztę bielizny znajdziesz w komodzie i w szafie. Słyszałeś, co mówiłam?
— Owszem. Poradzimy sobie z Bezikiem. Nie zapominaj, że jestem już dużym chłopcem.
Nika zbyła ostatnią uwagę szerokim uśmiechem. Trudno było tego nie zauważyć. Był nie tylko dużym chłopcem, ale i przystojnym mężczyzną. Z pewnością miał powodzenie u kobiet. Ona sama, gdy patrzyła na niego, odczuwała radosne podniecenie.
— W takim razie pójdę już. Gdyby ktoś dzwonił do drzwi, nie otwieraj. Powinnam wrócić za jakąś godzinę, może dwie? — Wolała sobie nie wyobrażać go pod prysznicem. Dlatego pośpiesznie zamknęła drzwi na zasuwę.
Gdy wyszła z podwórka, zatrzymała się na chodniku i obejrzała za siebie, spoglądając na swoje okna. Tym razem Bezika w nich nie było. Nie słyszała głośnego ujadania, ani żałosnego skomlenia.
— Nigdy bym nie pomyślała, że od dzisiaj wezmę kogoś na stancję? Chyba tak się kiedyś mówiło, gdy wynajmowało się komuś pokój. Ja, która zaszyłam się w swojej dziupli i stroniłam od ludzi, jak zdziwaczała, stara panna, wynajęłam pokój zupełnie obcemu mężczyźnie bez żadnych referencji. Chyba zbzikowałam. Ale już to zrobiłam, więc teraz nie ma odwrotu. Raźnym krokiem ruszyła przed siebie. Na końcu drogi znajdowały się hurtownie z materiałami budowlanymi. Zbliżało się południe. Słońce wzeszło nieco wyżej, zrobiło się cieplej. Pod jego wpływem znikały z chodników fałdy śniegu, pozostawiając brudne kałuże. Nie zrażając się, omijała je prawie w podskokach. Poczuła w sobie niezwykłą energię, chęć do życia, do którego jeszcze do niedawna miała nieuzasadnione pretensje. Z uśmiechem spoglądała na twarze mijających ją ludzi, którzy odpowiadali na jej uśmiechy. Przyspieszyła kroku, jakby ktoś dodał jej skrzydeł. Dzisiaj spełniło się jej marzenie, choć musiała przyznać, że w niecodzienny sposób. Dawniej nie zaakceptowałaby takiej sytuacji, bo ograniczały ją nieufność, brak wiary w ludzi i ich dobre intencje. Jan zjawił się, jakby na jej zawołanie. Nie zastanawiała się dłużej, kto był powodem tego cudownego wydarzenia. Najistotniejszy był fakt, że była komuś potrzebna.