- W empik go
Anna z Grabianków Raciborowska - ebook
Anna z Grabianków Raciborowska - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 195 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wprawdzie i okoliczności zmieniły się bardzo u ściany multańskiej W drugiej połowie XVIII stulecia; jak dawniej, tak i teraz mieliśmy Tatarów i Turków w sąsiedztwie, ale łagodnych, osłabłych i zniedołężniałych – baszowie i inni urzędnicy chocimscy zaopatrywali swoje haremy w płeć piękną z Podola rekrutowaną, ale płeć ta piękna należała do gminu, z wolnej i nie przymuszonej woli wchodziła w akordy z muzułmanami; naturalnie, że „przewierni” przeważnie pośredniczyli w tych dziwnych paktach, ale pośredniczyli bardzo ostrożnie, bardzo oględnie: taki bowiem dostawca, złapany na gorącym uczynku, dawał życie w pierwszym pogranicznym grodzie. Komendant kamieniecki czuwał pilnie nad ukróceniem tego dziwnego handlu niewiastami i dość było pojmanej kobiecie odwołać się do niego zza krat haremu, by z ostrą do jego baszowskiej mości wystąpił admonicją, i wówczas przerażony dygnitarz muzułmański natychmiast zadość czynił słusznemu żądaniu, brankę odsyłał, bo się okrutnie bał, by się o jego postępkach nie dowiedziano w Dywanie, karzącym surowo tego rodzaju nadużycia.
Zdarzyło się, że stary Witte, utrzymujący szpiegów w ursyjskim paszałykacie, dostał języka, że pewna niewiasta z Podola dobrowolnie udała się do Chocimia, przyjęła tamże islamizm i została matką; zażądał natychmiast jej zwrotu i po wielu usiłowaniach a zabiegach życie jej darował, choć na długą skazał ją pokutę. Na cmentarzu kamienieckim, wypełniającym dziedziniec katedry miejscowej, było osobne miejsce dla ściętych „poturmaczek”, grzebano je obok dzieciobójczyń i rozstrzelanych zbiegów wojskowych.
Kresy więc w tej epoce miały cechę dobrze zagospodarowanego kraju, pełnego jednowioskowych posiadaczy, używających życia, jak i reszta cywilizowanego świata. Panie nasze, zamiast dosiadać koni, bawić się strzelaniem, grały na cytrze, arfie lub gitarze, w dworach wiejskich często urządzano amatorskie teatra, odwiedzano się wzajemnie; dawniejszy twardy a szorstki obyczaj zmienił się na miękki, pieściwy; idylla nawet, ukrywająca niekiedy rozpasanie, wciskała się do siedzib szlacheckich; muzyka, tańce stały się powszednią rzeczą, a moda z stolicy rozpłynęła się po wszystkim kraju, dosięgła do samych krańców Rzeczypospolitej. Różu i bielidła dostać mogłeś w każdym miasteczku; na gotowalni panienki, zamiast skromnego weneckiego lusterka, figurowały duże piękne szkła w ramach renesansowych; zamiast paska pokutniczego, dyscypliny i księgi nabożnej, spotykałeś romans francuski, pachnidła, larendogrę choćby domowej roboty, najrozmaitsze bombonierki. Pani de Genlis wchodziła w modę, jej Adéle et Théodore, Le théâtre d'éducation, Mademoiselle Clermont w oryginale kursowały po dworach, choć pierwsze dwie już znane były z przekładów wydanych w Krakowie i Warszawie (1784 i 1788). U nas bardzo pilnie czytano L' histoire de Turquie – przebijała w tym chęć bliższego poznania sąsiadów, znalazłeś także dzieła Oxenstierny; z polskich zaś Zabawy przyjemne i pożyteczne, wszelkiego stanu ludziom z sławniejszych wieku tego autorów zebrane , redagowane przez Albertrandiego i Naruszewicza (od 1769 do 1777 r.); oprócz, tego mnóstwo ulotnych wierszyków, satyr, gazetek ze stolicy, gazetek zagranicznych (Gazette de Leyden, Bipontska). Zawsze atoli druk nie spowszedniał, jak dzisiaj, pisanie daleko częściej go wyręczało: kawaler, albo choćby stary przyjaciel domu, chcąc się przypodobać pani, już na sawantkę zakrawającej, zawsze jej przywoził jakąś nowinę ważniejszą, wdzięcznym pismem wykaligrafowaną, na papierze, ubranym w ornamentacje piórem narzucone. Od skromnej ramki, obiegającej dokoła ćwiartkę, aż do fantastycznych gierland kwiatowych, spotkałeś tutaj, fantastycznych, powtarzamy, bo żaden, nawet najbieglejszy botanik nie potrafiłby ich zdefiniować. I jakaż doprawdy różnica między pozostałościami piśmiennymi kobiety z XVII a kobiety z XVIII stulecia; tamtej archiwum, to ledwie kilka kart, a czasem kilkanaście wierszy: a po tej stosy foliantów; tam każdą literę ciekawy badacz decyfruje, z tych niekształtnych, niewprawną ręką kreślonych skryptów dużo się domyślać musi: a tutaj trwoga go ogarnia wobec takiego bogactwa materiału, który przeczytać musi w całości, jeżeli chce dokładnie poznać osoby, będące przedmiotem jego studiów – ale zużytkować wszystkiego nie jest w stanie, bo znudziłby nad wszelki wyraz najpobłażliwszego czytelnika i sam zabłąkał się w tych wodnistych, pełnych do niczego nie obowiązujących komplimentów piśmidłach.
Taki to materiał nastręcza nam się zwykle, kiedy przystępujemy do rozpatrzenia się w przygodach naszych dziadów, żyjących na schyłku ubiegłego stulecia; snadź ludzie podówczas byli ochotniejsi do pióra, a kobiety wykształcone wyprzedziły pod tym względem męską rodu połowę.
Pozostałe jednak po pani Annie piśmienne zabytki różnią się od innych, bo i ona do ówczesnych niewiast podobną nie była; pewien ład i system dostrzegać się w nich daje, może dlatego, że je porządkowała matka, zasmucona po stracie jedynej i ukochanej córki, jak relikwią, jak drogą po niej pamiątkę. Więc na początku idą kajeta małej dziewczyny, potem wypisy robione ręką poważnej już panny, kopie licznych korespondencji prowadzonych z rodziną bliższą i dalszą, dzienniczek często przerywany, wreszcie smutnych kilka dumań, w których przebija zgonu rychłego przeczucie – zamyka rzecz testament, a w kilkanaście miesięcy po jego nakreśleniu rachunek z życiem skończony.
Czy chcecie posłuchać tych krótkich dziejów młodej dziewczyny, żyjącej za czasów Stanisława Augusta, daleko od zepsutej stolicy? Nieraz mimo woli nasuwa nam się pytanie, jakie były ideały kobiety kresowej w owej przechodowej chwili, kiedy już się wyrzekła hulaczości junackiej, szatę Amazonki półdzikiej zrzuciła z ramion za słabych do dźwigania pancerza, kiedy się już wyrzekła życia pod namiotem o chłodzie i głodzie, a zasiadła natomiast u domowego ogniska, gotując się do ofiar i poświęceń, które ją w niedalekiej czekały przyszłości? Jakie były owe ideały? pytamy siebie raz jeszcze i jako odpowiedź podajemy wam przygody pani Anny z Grabianków Raciborowskiej.
Urodziła się ona na Podolu. Matka jej, Stadnicka z domu, starościanka balińska, ojciec Tadeusz Leszczyc de Pankraczewice Grabianka starosta liwski, oboje majętni i licznymi węzłami krewieństwa i stosunków powiązani z pierwszymi rodzinami w kraju; ostatni kształcił się za granicą, w Lunewilu, a potem w Paryżu, wniósł więc zasoby cudzoziemszczyzny pod strzechę rodzinną. Wstąpienie na tron Stanisława Augusta, kolegi ze szkoły dla młodzieży polskiej, założonej przez Leszczyńskiego, jeszcze go więcej zniechęciło do ziemi rodzinnej. Miał jakiś zatarg W młodości z Poniatowskim, z tego uraza do człowieka i późniejsze lekceważenie jego, choć się ów człowiek ustroił w koronę niby to wolną i nie przymuszoną wolą elektów włożoną na jego skronie. Takich wreszcie malkontentów, jak pan Tadeusz, zwłaszcza na Podolu, było zbyt dużo, więc nie raziło to współczesnych; owszem dodawało mu w oczach otoczenia pewnego uroku. Ale i inne powody miał Grabianka do niechęci: oto za granicą bawiąc, przejął się zasadami iluminantyzmu, chciał je zaszczepić u siebie, w domu – i nie mógł znaleźć adeptów – co więcej, sama pani była przeciwną tym jego teoriom. I kto wie, może by się na aspiracjach ze strony starosty skończyło, gdyby jego przyjaciele zagraniczni, Cagliostro i Bruner, nie przywędrowali na Podole. Łatwowierny ziemianin dawał się wyzyskiwać i oszukiwać, dlaczegoż nie… korzystać z tego? Starosta osadził pożądanych gości w jednym ze swoich majątków, w rajkowickim zameczku, tam z nimi przepędzał wszystek czas na robieniu prób, których ostatnim wynikiem miało być produkowanie złota. Zbrojna niegdyś placówka, rzucona na płaszczyźnie pośród trzęsawisk, zamieniła się w alchemiczną pracownię, w której nie swoi jacyś uwijali się ludzie, w noc ciemną gmin okoliczny widział okna zameczku ziejące dziwnym płomieniem, urobił stąd bajkę o czarach, bajka urosła w legendę i przetrwała do niedawnych czasów, w końcu zaś tak podziałała na ostatniego właściciela, że mury rozwalić kazał, miejsce, kędy wznosił się zamek, na łąkę zamienił, drzew tylko kilka z dawnego ogrodu zostało.
O ile starosta był ideologiem, o tyle starościna była na wskroś realną kobietą, a widząc, że jej zagraża ruina; pochwyciła w swe dłonie i rządy domu, i rządy sporego majątku. Dysonans taki pomiędzy małżonkami nie mógł się ukryć przed ludźmi obcymi, cóż dopiero przed bliskimi. I jednak Grabiankowie przeżyli ze sobą lat dziesięć w pozornej zgodzie. Pierwszym dziecięciem, które przyszło na świat w rok po ślubie, była Anna, urodziła się ona na początku 1772 r. Miała dwóch braci, jeden młodszy od niej o trzy, drugi o cztery lata. Dziewiąty rok liczyła panienka, kiedy ojciec, porwany prądem owych zachceń mistycznych, puścił się w podróż po Europie, naturalnie w towarzystwie głównych adeptów; podrzędniejsi zostali w Rajkowcach, ale nie na długo. Starościna zaczęła od tego, że hałastrę rozpędziła, tym bardziej że Rajkowce wypadało oddać w zastawną dzierżawę p. Onufremu Morskiemu, którego ojciec (Antoni) pożyczył znaczną sumę staroście. Z kolei zajęła się p. Grabianczyna zaniedbanymi interesami, po ścisłym obrachunku przekonała się, że mężowskiego majątku nie utratuje, szło już tedy o uratowanie własnej sumy posagowej. A że to była kobieta i czynna, i energiczna, nie opuściła tedy rąk i przystąpiła do rzeczy, nie odkładając do jutra. Dom, a jak podówczas nazywano, pałac w Ostapkow – cach, utrzymywała na stopie dawnej świetności, służby pełno, rezydentów i rezydentek także niemało, salony, otwarte gościnnie, przybrały z kolei polityczny charakter. We dwa lata po wyjeździe starosty już się tu zaczęły koncentrować sprawy województwa, ziemianie żądni krescytywy stawiali się z hołdem w Ostapkowcach, wobec młodej gospodyni, modelującej się na wzór mądrochy kasztelanowej kamieńskiej. Na tej drodze zyskała starościna rozgłosu niemało; już na sejmikach odbytych w Kamieńcu w 1782 r. przeprowadziła swoich kandydatów, we dwa lata później stanęła jeszcze śmielej do walki, a w 1786 roku, w walce wyborczej otrzymała zwycięstwo tak świetne, że król się zaczął zalecać kobiecie, obsyłał ją listami, na jej ręce przekazywał ordery dla zasłużonych obywateli i swojemu prywatnemu „delegatowi” podolskiemu polecił, by się stawił z submisją u starości – ny. Z laty nabierała doświadczenia, a ten szał polityczny nie przeszkadzał jej zajmować się interesami własnymi, zajmować się przede wszystkim wychowaniem jedynej i ukochanej córki.
Zresztą o tym wszystkim daleko szczegółowiej mówiliśmy gdzie indziej, tutaj rzucamy kilka pobieżnych rysów, szkicujemy najbliższe otoczenie panienki, by wykazać, wiele ono na jej usposobienie wpłynęło.
Otóż panienka ta, pod okiem matki i panny Blanche, nauczycielki, kształciła się pośród tego wiru wielkoświatowego, którego pełne były Ostapkowce, i kształciła się i rozwijała szczęśliwie; guwernantce dopomagał ksiądz Korzeniowski, proboszcz sąsiednich Jarmoliniec, dojeżdżał często, a uczył religii i wymowy. W liczbie pozostałych po młodej dziewczynce pamiątek najwcześniejszą datę ma zeszyt tak zatytułowany: Uwagi i maxymy moralne hrabi szwedzkiego Oxenstierna. Jest to dzieło Gabriela (1641–1707), ambasadora szwedzkiego na kongresie ryświckim i gubernatora księstwa Dwóch Mostów. Myśli o rozmaitych przedmiotach, wydane po francusku przez Bruzena de la Martinière; z niego to zapewne czerpała dziewczynka w dwunastym roku życia – i charakter pisma dziecinny, litery duże, stawiane na liniach, jest nawet pretensja do naśladowania wychodzącego podówczas bardzo popularnego pisma pt. Zabawy przyjemne itd., bo na każdej karcie u góry tytuł ten figuruje; na pierwszej zaś stronicy zeszyciku u dołu napisano: „w Ostapkowcach roku 1784. Nakładem Anny Grabianczanki S. L.” Więc były i pretensje wydawnicze, i emulacje z Minasowiczem, który także Oxenstierna przekładał, może gładziej, ale nie tak dokładnie jest nasza bohaterka – taka przynajmniej nastręcza się nam przy porównaniu uwaga. Panienka bawiła się w książki, jak to dzieci czasem mówią, zamiast bawić się w lalki – zabawa bardzo pożyteczna,. ale i za poważna dla tak młodego dziewczątka; dość sobie bowiem przypomnieć owe maksymy szwedzkiego myśliciela, by się przekonać jak musiały one oddziaływać na umysł dziecinny, że dla przykładu, pierwszych lepszych kilka sentencji powtórzymy tutaj z zeszytu starościanki: