Annapurna. Góra kobiet - ebook
Annapurna. Góra kobiet - ebook
Wstrząsająca, boleśnie szczera opowieść o pierwszej kobiecej wyprawie na owianą wyjątkowo złą sławą Annapurnę. To jedna z najinteligentniejszych książek na temat himalaizmu i zarazem fascynujący opis zarządzania grupą indywidualistek. Książka znalazła się na liście magazynu „Fortune” – The 75 Smartest Business Books We Know, zaś „National Geographic Adventure Magazine” wybrał ją jako jedną ze 100 najlepszych przygodowych książek wszech czasów.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-681-579-9 |
Rozmiar pliku: | 8,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
do wydania z okazji 20. rocznicy wyprawy
W roku 1978 grupa trzynastu kobiet pojechała do Nepalu, by wspiąć się na Annapurnę I, jedną z najtrudniejszych do zdobycia gór ziemi. Do tej pory na ośmiotysięczniki wspinali się tylko mężczyźni. Wiele osób – zresztą obojga płci – uważało, że kobietom po prostu brakuje sił, umiejętności i odwagi, czyli cech niezbędnych do takiej wspinaczki. Jednak pomimo burz, lawin, a nawet strajku szerpów udało nam się wejść na pokryty lodem szczyt. Wyprawa przeszła do historii jako pierwsza amerykańska i zarazem pierwsza kobieca ekspedycja na dziesiątą co do wysokości górę świata.
Napisałam tę książkę, by opowiedzieć o tym, jak i dlaczego wspięłyśmy się na Annapurnę. Pragnę także sama, patrząc z perspektywy czasu, lepiej zrozumieć wyzwania, które podejmowałam wtedy jako liderka grupy. Dwadzieścia lat później przedstawiam tę historię nowemu pokoleniu, z którego wiele osób nie było jeszcze na świecie podczas naszej wspinaczki, zastanawiając się, czy fakt, że ekspedycja kobiet wspięła się na tę górę w Himalajach w 1978 roku, może kogoś zainteresować w XXI wieku.
Niedawno kobieca drużyna wioślarska z Uniwersytetu Dartmouth zaprosiła mnie na trening na przystani. Patrząc na długie, gładkie wiosła ułożone w stosy na stojakach, zauważyłam, że na bokach większości z łodzi widniały imiona mężczyzn – prawdopodobnie sponsorów danej drużyny.
Jednak oto uśmiechnięta młoda kobieta i wskazała na zieloną łódź z wymalowanym białymi literami napisem: „Annapurna”.
– Nazwałyśmy naszą łódź na cześć waszej ekspedycji – powiedziała. – Twoja książka uświadomiła nam, po co tak naprawdę wiosłujemy i jak wspaniałą nagrodą za nasz trud jest satysfakcja płynąca ze współpracy. Patrząc na ten napis, przypominamy sobie, czego dokonałyśmy jako drużyna, i zastanawiamy się, jakich niesamowitych rzeczy zdołamy jeszcze dokonać, gdy skoncentrujemy się na przekraczaniu własnych granic.
Na jednej z dyskusji panelowych poznałam Ellen Ochoa, pierwszą astronautkę latynoskiego pochodzenia, która w trakcie swego drugiego lotu kosmicznego kierowała pracami naukowymi załogi.
– Słyszałam o waszym wejściu na Annapurnę i twojej karierze naukowej, kiedy byłam w szkole – powiedziała mi. – To sprawiło, że zaczęłam wyznaczać sobie ambitne cele i starać się je osiągnąć. Nikt z mojej rodziny nie był związany z nauką, to twoja książka zainspirowała mnie, by studiować fizykę, a teraz, proszę, jestem tutaj.
Na przestrzeni lat wiele razy mówiłam, że nasza wyprawa przyczyniła się do rozwiania mitów o barierach nie do pokonania dla kobiet – tak powszechnych w czasie, kiedy postanowiłyśmy wspiąć się na Annapurnę. W tamtym latach kobiety rzadko biegały w maratonach, ścigały się w psich zaprzęgach czy wspinały na ściany skalne. W tych rzadkich chwilach, kiedy uprawiając jogging, wpadałam na jakąś inną biegaczkę, zatrzymywałyśmy się, by wymienić się adresami.
Obecnie maraton kobiecy jest dyscypliną olimpijską. Kobiety wygrały też pięć spośród ostatnich piętnastu Iditarod – najdłuższych i najcięższych wyścigów psich zaprzęgów na świecie. W 1993 roku Lynn Hill, jako pierwsza i jedyna jak dotąd osoba, wspięła się czysto klasycznie na ekstremalnie trudną, przewieszoną ścianę skalną El Capitan (zwaną też El Cap) w górach Yosemite. Zajęło jej to cztery dni, ale w następnym roku dokonała tego samego wyczynu jedynie w dwadzieścia trzy godziny. Kiedyś prostą drogę wspinaczkową określano jako „drogę dla panienek”; dziś warto zadać sobie pytanie, czy jakikolwiek facet zdoła się kiedyś bez asekuracji wspiąć na El Cap.
Annapurna stała się dla mnie metaforą ważnych, a zarazem trudnych do osiągnięcia celów. Ich realizacja uświadamia nam, jaki mamy potencjał, i pomaga wydobywać z nas na powierzchnię wszystko to, co najlepsze. Wciąż wiele jest na świecie „Annapurn” czekających, by się na nie wspiąć – zapewnienie należytej ochrony środowiska, zmniejszenie różnic pomiędzy bogatymi a biednymi, spełnienie podstawowych potrzeb wszystkich mieszkańców naszej planety, wychowanie dzieci tak, by żyły w miłości i kierowały się pozytywnymi wartościami...
Nasz zespół składał się z trzynastu kobiet, które owładnięte wspólnym marzeniem, pełne odwagi i determinacji wzięły udział w niesamowitej przygodzie. Mam nadzieję, że nasza historia pomoże innym podążać za własnymi marzeniami, niezależnie od tego, czy będzie to wspinaczka na szczyt góry, eksploracja Kosmosu, praca z dziećmi w szkole, zarządzanie korporacją czy też dążenie to tego, by świat stał się lepszym miejscem do życia.
Burze, lawiny i urwiska będą na tej drodze nieuniknione. Na Annapurnie, powoli i spokojnie, krok za krokiem, udało nam się pokonać te przeszkody i osiągnęłyśmy szczyt.
Mam nadzieję, że Ty, czytelniczko lub czytelniku, podobnie jak ja, znajdziesz i zdobędziesz „Annapurny” swego życia.
Arlene Blum
Berkeley, Kalifornia
Lipiec 1998 r.
[email protected]
Lektura tej książki poruszyła mnie do żywego, częściowo z powodu dramatycznych wspomnień łączących mnie z Annapurną. Opis wyprawy, podczas której dwie himalaistki dotarły na szczyt, a dwie inne straciły życie, poważnie mną wstrząsnął.
Bezpośredni styl, wartka narracja i wzruszające szczegóły książki Arlene Blum sprawiają, że czytelnik czuje się jednocześnie uczestnikiem wyprawy. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu przy scenie podróży samolotem do Nepalu, kiedy to ostatnia z piętnastu tysięcy koszulek sprzedawanych w celu sfinansowania ekspedycji została – pomimo malutkiego rozmiaru – naciągnięta na barczyste plecy sikha. Oburzałem się na dąsy i brak współpracy ze strony Szerpów. Razem z resztą ekspedycji cieszyłem się, gdy dziewczyny osiągnęły szczyt, ale też gardło ścisnęło mi się z bólu, kiedy dwie inne alpinistki zaginęły, a reszta musiała pogodzić się z tym, że nigdy nie wrócą.
Gdy niektórzy z moich rówieśników twierdzą, że kobiety nie są zdolne do niezwykłych osiągnięć, czuję się, jakbyśmy nadal żyli w średniowieczu. Dlaczego kobiety nie miałyby być przywódczyniami państw, laureatkami Nagród Nobla, szefowymi wielkich międzynarodowych korporacji czy podziwianymi przez cały świat bohaterkami? Były przecież nimi w przeszłości i w przyszłości też będą. I nie mogę się zgodzić z ulgowym traktowaniem tych bohaterek, przyznawaniem im sławy w dużej części tylko dlatego, że są kobietami.
Powody, które się podaje na udowodnienie nikłych zdolności kobiet do realizacji wielkich osiągnięć, to czyste uprzedzenia, które ciążyły na rozwoju ludzkości przez tysiące lat. Moim zdaniem dotykamy tu kwestii podstawowych praw człowieka. Bronimy przecież wolności jednostki przed każdym rodzajem uprzedzeń, które zatruwają życie społeczne. Tym bardziej więc powinniśmy sprzeciwiać się tej najpowszechniejszej i być może najgorszej formie dyskryminacji. Doprowadzenie do tego, by kobiety miały możliwość piastowania najwyższych stanowisk w naszym społeczeństwie, powinno być celem rewolucji, która przebiegnie cicho, dogłębnie i – co najważniejsze – w sposób naturalny.
Z radością gratuluję sukcesu Arlene i jej towarzyszkom. Zdobyły swą Annapurnę. Jestem przekonany, że sukces ten doprowadzi do dalszych kobiecych tryumfów w dziedzinie ryzykownych wypraw, eksploracji i odkryć.
Każdy akt odwagi i poświęcenia dokonany z pasją lub dla osiągnięcia wyższego celu zasługuje na szacunek i podziw. Jednak, choć ważny, akt taki nie wywarłby szerszego wpływu, gdyby nie został opisany z taką autentycznością jak ta wyprawa na Annapurnę. Czytelnicy z pewnością będą tak samo poruszeni lekturą tej książki jak ja. Jestem szczerze wdzięczny Arlene za to, co dała nam wszystkim.
Maurice Herzog
(z francuskiego przełożył William Rodarmor)
Jego największym sukcesem było poprowadzenie ekspedycji, która dokonała pierwszego wejścia na Annapurnę w 1950 roku. Był następnie ministrem sportu we Francji, a przez wiele lat reprezentował departament Górnej Sabaudii (Haute-Savoie) we francuskim Zgromadzeniu Narodowym. Zmarł 13 grudnia 2012 roku w wieku 93 lat.Podziękowania
Ta książka jest osobistym zapisem wejścia kobiecej wyprawy na Annapurnę I w 1978 roku, do której nie doszłoby bez wsparcia setek, a pewnie i tysięcy osób. Chciałabym im wszystkim podziękować, a w szczególności wolontariuszom i wolontariuszkom, którzy ciężko pracowali, by umożliwić nam realizację tej wyprawy, a także licznym firmom i osobom, które wspomogły nas sprzętem, jedzeniem i pieniędzmi. Specjalne podziękowania kieruję do stowarzyszenia National Geographic Society, tragarzy i Szerpów, którzy pracowali przy ekspedycji, Mike’a Cheneya i personelu Sherpa Cooperative, Douglasa i Erniego Hecków, a także wszystkich życzliwych nam osób w Nepalu, którzy nas wspaniale ugościli i przyczynili się do osiągnięcia przez nas celu.
W proces tworzenia tej książki włączyło się wielu redaktorów i przyjaciół, którym również tu dziękuję. Pozostałych dwanaście uczestniczek ekspedycji na Annapurnę udostępniło mi swoje dzienniki i komentowało kolejne wersje książki. Samo pisanie nigdy nie doszłoby do skutku, gdyby nie cenne rady i wsparcie mojej przyjaciółki Marthy Coulton. Diana Landau, redaktorka z Sierra Club Books, Jessie Wood, Leslye Russel i Jay Stewart pracowały nad manuskryptem. Marcy McGaugh precyzyjnie spisała wiele wersji, a moja agentka Felicia Eth udzielała mądrych rad marketingowych i wsparcia. Mary Jean Haley, Linda Fletcher, Betsy White, Carolyn Strauss, Debbie Cage i John Percival pomogli przy pisaniu pierwszych rozdziałów. Ingeborg Prochazka wsparła mnie w sporządzaniu bibliografii, korzystając ze świetnych bibliotek Nicka Clincha i Dicka Irvina. Mary Lynn Hanley, Steve Bezruchka, Diane i Edwin Bernbaum, Anna Ferroluzzi, Christine Harris, Karil Frohboese, Joel Brown, Ignacio Tinoco i Susan Coons dostarczyli wielu trafnych sugestii na temat ostatecznej wersji książki. Chciałabym również podziękować Johnowi Henry’emu Hallowi i Fredowi Ayresowi, którzy pierwsi nauczyli mnie gór i nigdy, przenigdy nie zasugerowali, że kobiety nie powinny wspinać się zbyt wysoko.
Na koniec chcę podziękować Jimowi Cohee’emu, mojemu redaktorowi w Sierra Club Books, oraz B.K. Moran, Diane Bernabaum, Sidney Chase, Marci Levenson, a także członkiniom zespołu wspinającego się na Annapurnę za ich wkład w poprawioną edycję. Specjalne podziękowania kieruję do mojej córki Annalise za jej pomysły i wsparcie.Wstęp
Na początku 1969 roku chciałam dołączyć do alpinistycznej ekspedycji w Afganistanie. Jeden z członków zapewnił mnie, że na pewno zostanę przyjęta, ponieważ mam więcej doświadczenia na dużych wysokościach niż inni. Przez długie miesiące nie miałam żadnych wieści, w końcu otrzymałam od lidera ekspedycji odpowiedź:
Re: Koh-i-Marchech (6461 m)
Szanowna Panno Blum,
Nie jest mi łatwo pisać ten list, zwłaszcza że Pani wcześniejsze dokonania w Peru pokazują, iż jest Pani w stanie wspinać się na duże wysokości, a zaufane źródło zapewniło mnie, że jest Pani miłym kompanem w górach.
Niemniej myślę, że jedna kobieta na dziewięciu facetów na otwartym lodowcu to byłoby trochę zbyt karkołomne doświadczenie. Nie mówię tu tylko o sytuacjach toaletowych, ale o utrzymaniu codziennej męskiej, braterskiej atmosfery, co jest tak ważne dla powodzenia ekspedycji.
Cholernie mi przykro.
Tego lata pojechałam na wspinaczkę z przewodnikiem na szczyt Waddington w Kolumbii Brytyjskiej i zostałam przez niego poinformowana, że „nie ma dobrych kobiet alpinistek. Kobiety albo nie są dobre we wspinaczce, albo nie są prawdziwymi kobietami”.
Niedługo potem otrzymałam broszurę reklamującą planowaną wyprawę na górę McKinley, w której przeczytałam:”... kobiety mogą wziąć udział w wyprawie w bazie wyjściowej lub pierwszej bazie wspinaczkowej w charakterze pomocy kuchennej (dla chętnych przewidziane są ulgowe stawki). Nie mogą jednak brać udziału w samej wspinaczce”. Kiedy spytałam, dlaczego, powiedziano mi, że kobiety to w wysokich górach jedynie obciążenie: nie są wystarczająco silne, by nieść swój własny sprzęt, i brak im równowagi emocjonalnej, by wytrzymać psychicznie napięcie związane ze wspinaczką.
I tak zetknęłam się z problemem, czy kobiety mogą i czy powinny wspinać się na dużych wysokościach. Inne alpinistki opowiadały mi o podobnych doświadczeniach. Problem kobiecych możliwości w wysokich górach spotkał się z licznymi komentarzami ze strony tak różnych osób jak sir Edmund Hillary i Mao Tse-tung. W 1975 roku siedem chińskich alpinistek wspięło się na wysokość ponad 8000 metrów, podchodząc pod Mount Everest, a jedna z nich, Phanthog, Tybetanka, dotarła na szczyt. Mao Tse-tung skomentował to osiągnięcie tak:
Czasy się zmieniły i dziś mężczyźni i kobiety są równi. To, co może osiągnąć towarzysz, może osiągnąć także towarzyszka („Another Ascent of the World’s Highest Peak – Qomolangma”, 1975).
Sir Edmund Hillary również uważał, że czasy się zmieniły, ale jego wnioski były zgoła inne:
Kobiety się zmieniły od lat 40. i 50., kiedy zacząłem brać udział w ekspedycjach. Wtedy oczekiwało się, że kobieta zostanie w domu, opiekując się dziećmi i pilnując domowego ogniska. Czasy się zmieniły. Kiedy w grę wchodzi ewentualny udział żony (któregoś z kolegów), staram się być bardzo ostrożny przy organizowaniu wyprawy... Problemy i tarcia, do jakich dochodzi podczas międzynarodowych ekspedycji, bledną w porównaniu z tymi, które spowodować może jedna kobieta w męskim towarzystwie. (Sir Edmund Hillary, „From the Ocean to the Sky”, 1979).
Niektórzy mężczyźni zdają się nie mieć nic przeciwko wyprawom składającym się z samych kobiet, ale gorąco sprzeciwiają się tym, w których uczestniczą obie płcie. Kiedy Irene Miller, członkini naszej ekspedycji na Annapurnę w 1978 roku, próbowała dołączyć w 1961 roku do ekspedycji Hillary’ego na Makalu, jeden z członków wyprawy wymyślił żenujący argument na wyłączenie jej ze wspinaczki: „Jeżeli chcesz wziąć udział w tej wspinaczce, powinnaś być gotowa na przespanie się z każdym mężczyzną z ekspedycji”.
Mieszane ekspedycje zawsze budziły różne mniej lub bardziej sensowne obiekcje. Dawniej kobiety często były zapraszane na wyprawy ze względu na to, że brali w niej udział ich mężowie, a nie z powodu swoich umiejętności alpinistycznych. Włączenie niewykwalifikowanej kobiety do ekspedycji to niedźwiedzia przysługa zarówno dla alpinistek, jak i kobiet w ogóle. Kobieta otoczona przez męskie towarzystwo w czasie wyprawy górskiej zazwyczaj i tak jest przedmiotem nieustannych analiz oraz ocen, nawet jeśli jest doświadczoną alpinistką. Taka presja może sprawić, że uczestniczki wyprawy będą starały się dać z siebie więcej, niż potrzeba, a wspinaczka stanie się trudniejsza nawet dla tych najbardziej kompetentnych.
Są również i tacy wrogowie udziału kobiet w wysokogórskich wspinaczkach, którzy twierdzą, że kobiety są z natury „zbyt dobre” – klasyczna podwójna pułapka. Tę sprzeczność ilustruje komentarz mojego przyjaciela Granta Barnesa, wspinacza i byłego prezesa komitetu wydawniczego American Alpine Club (AAC):
Wysokogórska wspinaczka ze swoją przerażającą statystyką wypadków śmiertelnych – nie wraca jeden na dziesięciu – jest być może najbardziej zdehumanizowanym ze wszystkich sportów i najbardziej absurdalnym zajęciem rekreacyjnym. Można zrozumieć machoheroizm młodych, a czasem nawet nie tak młodych mężczyzn, którzy nieustannie próbują przekraczać granice wytrzymałości, ryzykując życie lub zdrowie – ich absurdalność jest zaprogramowana społecznie, a być może także hormonalnie. Ale kobiety? W imię tego wszystkiego, co powinno stanowić najwyższe wartości życiowe i świadczyć o dojrzałości emocjonalnej (umiłowanie życia, unikanie fałszywego bohaterstwa i takiejże dumy), apeluję do was, kobiety: nie poświęcajcie życia na tym samym ołtarzu egoizmu, który każe mężczyznom wstępować do marines, polować na bizony, jeździć szybkimi samochodami czy bić się o kobiety!
Pozostaje jednak niezbitym faktem, że przez ostatnie 150 lat tysiące kobiet pomyślnie wspinało się z mężczyznami i innymi kobietami. Pierwszą alpinistką w historii zachodniej cywilizacji była Marie Pardis, Francuzka, która wraz z kilkoma mężczyznami weszła na Mont Blanc w 1808 roku. Mówi się, że kierowała nią żądza sławy (dla zysku otworzyła sklepik z napojami u stóp tej góry). Jedyna wypowiedź, jakiej miała udzielić podczas wspinaczki, nie brzmi zachęcająco: „Wrzućcie mnie w rozpadlinę i idźcie dalej sami”. Najwyraźniej Marie cierpiała na chorobę wysokościową, ale mimo to dotarła na szczyt.
Angielka, znana nam jedynie jako pani Cole, w połowie XIX wieku odbyła wiele wycieczek w Alpach, wliczając w to trasę wokół Monte Rosa i Mont Blanc. Była większą optymistką:
Zapewniam was, że każda dama, nawet średniego zdrowia i średnio aktywna fizycznie, może chodzić na wycieczki z wielką przyjemnością, choć musi liczyć się z paroma niedogodnościami (Cole, „A Lady’s Tour Round Monte Rosa”, 1859).
Krótkie spojrzenie na kilka ważnych osiągnięć kobiet w dziedzinie wspinaczki i eksploracji wysokogórskich jasno pokazuje, że mają one nieprzeciętną potrzebę odkrywania odległych regionów i zdobywania wysokich szczytów. W pracy „On Top of the World: Five Women Explorers in Tibet” („Na dachu świata: pięć odkrywczyń w Tybecie”) Luree Miller opisuje pięć z wielu kobiet, które zdobywały Himalaje w latach 1850–1920. Jedna z nich, Isabella Byrd, delikatna i chorowita przez większość swego życia w Anglii, przeszła totalną metamorfozę w trakcie wędrówek przez wysokie przełęcze Kaszmiru. Miller pisze o niej:
Jako pionierka i podróżniczka śmiała się ze zmęczenia, nie czuła strachu, nie dbała o to, co będzie jeść następnego dnia...
Niezwykłą podróżniczką swoich czasów była Francuzka Alexandra David-Néel. Jej wędrówki przez tybetańskie wyżyny w latach 1911–1944 uważane są za bodaj najbardziej niezwykłe ze wszystkich przeprowadzonych kiedykolwiek w Tybecie – zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. W wieku 55 lat w stroju tybetańskiej żebraczki przeszła ponad 3000 kilometrów przez śnieżne przełęcze, by dojść do zakazanego dla cudzoziemców miasta Lhasa.
Fanny Bullock Workman i jej mąż dr W.H. Workman ze stanu Massachusetts podróżowali po Himalajach w latach 1890–1915. Napisali sześć książek o swoich przygodach; w jednej z nich, „In the Ice World of the Himalaya” („W lodowym świecie Himalajów”), Fanny opisała swoje „osobiste przeżycia w rozrzedzonym powietrzu, dla kobiet, które być może jeszcze nie osiągnęły wysokości 4900 metrów, ale myślą o tym, żeby tego spróbować”. Fanny, zagorzała sufrażystka, została kiedyś sfotografowana na przełęczy w Himalajach, jak trzyma w ręku gazetę z nagłówkiem „Prawa wyborcze dla kobiet”.
Inną kobietą, która została jedną z pierwszych alpinistek, a potem także zagorzałą rywalką pani Workman, była Annie S. Peck, nauczycielka akademicka z Nowej Anglii. Karierę wspinaczkową zaczęła w wieku 45 lat wejściem na Matterhorn. W 1908 roku, w wieku 58 lat, dokonała pierwszego wejścia na południowy szczyt masywu Huascarán w peruwiańskich Andach o wysokości 6566 metrów – twierdziła, że to najwyższa wysokość, na jaką wszedł jakikolwiek Amerykanin (to właśnie twierdzenie stało się przyczyną waśni pomiędzy Peck a panią Workman.) Peck opisywała siebie jako „twardą zwolenniczkę równości płci... każde moje znaczące osiągnięcie w jakiejkolwiek dziedzinie będzie zarazem ważne dla sprawy kobiet” (Annie S. Peck, „High Mountain Climbing in Peru and Bolivia”, 1912).
Po II wojnie światowej kobiety pokonały bardzo wiele trudnych tras wspinaczkowych w Andach i Himalajach. Jedną z najbardziej nieustraszonych alpinistek była Francuzka Claude Kogan, „pierwsza kobieta, której pozwolono zabrać głos w świątyni Klubu Alpinistów”. Czcigodny Brytyjski Alpine Club był instytucją całkowicie męską aż do 1955 roku, kiedy to Kogan opowiedziała w pełnej słuchaczy sali tego klubu w Londynie o swoich wspinaczkach na Salcantay, Alpamayo, Nun Kun i Czo Oju. Brytyjczycy przetarli wiele szlaków w świecie alpinizmu, zrozumiałe jest zatem, że nacja ta była też jedną z pierwszych w organizowaniu wysokogórskich ekspedycji kobiecych. Począwszy od lat 50. XX wieku Brytyjki przeprowadziły wiele dobrze zorganizowanych ekspedycji w nieznane rejony Himalajów, o czym potem pisały w skromny, typowo angielski sposób (bibliografia na końcu książki naprowadzi czytelników na te i inne ważne dzieła z historii kobiecego alpinizmu).
Nie tylko brytyjskie ekspedycje z udziałem kobiet, ale również alpinistki na całym świecie walnie przyczyniły się do rozwoju trekkingu i wspinaczki na przestrzeni ostatnich stu lat. Jednakże do niedawna kobiety były praktycznie niezauważalne przy atakach na najwyższe góry świata.
Na świecie jest czternaście gór, które wznoszą się na wysokość ponad 8000 metrów – wszystkie w Himalajach^(). Od dawna stanowią obiekt pożądania alpinistów. Próby ich zdobycia zaczęły się w XIX wieku, a w pierwszej połowie kolejnego stulecia setki mężczyzn wzięły udział w dziesiątkach wypraw na ośmiotysięczniki. Jednak poza Fanny Workman w podobnych próbach wzięły udział jedynie nieliczne kobiety. Elizabeth Knowlton była członkinią niemiecko-amerykańskiej ekipy wchodzącej na Nanga Parbat w 1932 roku. W roku 1934 Hettie Dyhrenfurth wzięła udział w ekspedycji, która eksplorowała region lodowca Baltoro w Karakorum i stworzyła jego mapę; zdobyła Szczyt Królowej Marii (7428 metrów) i ustanowiła nowy światowy rekord kobiecy, kładąc kres dotychczasowej rywalizacji na tym polu Annie Peck i Fanny Workman.
Pierwszy ośmiotysięcznik został zdobyty przez człowieka w 1950 roku. Po heroicznym wejściu na Annapurnę I przez francuską grupę Maurice’a Herzoga kolejne ośmiotysięczne szczyty zostały zdobyte w ciągu następnych czternaście lat – wszystkie przez mężczyzn. W tym czasie jedynej próby wejścia na ośmiotysięcznik Czo Oju w Nepalu podjęła się w 1959 roku feralna ekspedycja kobieca, w której zginęły cztery jej członkinie, w tym liderka Claude Kogan. Do 1972 roku, kiedy to powstał pomysł kobiecej ekspedycji na Annapurnę, żadna kobieta nie zdobyła ośmiotysięcznika.
Nasza wyprawa miała swój początek w sierpniu 1972 roku na górze Noszak, w tzw. korytarzu wachańskim – tej niezwykłej części Afganistanu, która oddziela (ówcześnie radziecki) Tadżykistan i Chiny od Pakistanu i Indii. W tym czasie różne europejskie i amerykańskie ekipy, wliczając w to ponad tuzin alpinistek, próbowały zdobyć Noszak. Pewnego późnego popołudnia wspinałam się tam do obozu na wysokości 7200 metrów, by przygotować się na atak na szczyt następnego dnia. Mgła, wiatr i pojedyncze płatki śniegu wirowały wokół mnie, a stok pod stopami zmieniał się z kruchej skały w sypki śnieg. I nagle zobaczyłam postać wyłaniającą się z mgły. Była to polska alpinistka Wanda Rutkiewicz, która właśnie wracała ze szczytu. Powitała mnie ciepło i powiedziała: „Weszłyśmy na 7500 metrów. Teraz musimy wspiąć się na 8000 metrów – my, kobiety”.
Ten pomysł porwał mnie natychmiast. Później, w obozie bazowym pod Noszakiem, Wanda Rutkiewicz, Alison Chadwick-Onyszkiewicz (brytyjska członkini polskiej wyprawy) i ja zdecydowałyśmy się zorganizować polsko-amerykańską wyprawę kobiecą na któryś z ośmiotysięczników. Miałyśmy nadzieję wspiąć się na Annapurnę I (8089 metrów) w 1975 roku, ale nie udało nam się zdobyć zezwolenia nepalskich władz.
W międzyczasie, w 1974 roku, trzy członkinie japońskiej ekspedycji kobiecej wspięły się na Manaslu (8153 metry), co było długo oczekiwanym pierwszym wejściem kobiet na ośmiotysięcznik. Rok później polska ekspedycja złożona z kobiet i mężczyzn, w której brała udział Alison Chadwick-Onyszkiewicz, kierowana przez Wandę Rutkiewicz, zdobyła Gaszerbrum III, w tamtym czasie najwyższy niezdobyty szczyt na świecie. W trakcie tej samej ekspedycji Anna Okopińska i Halina Krueger-Syrokomska wspięły się na Gaszerbrum II. Był to pierwszy przypadek, by kobiety dotarły na szczyt ośmiotysięcznika bez towarzystwa mężczyzn (z Japonkami na Manaslu do samego szczytu szedł Szerpa). Tego też roku Junko Tabei i Tybetanka Phanthog dotarły na szczyt Mount Everestu (włoski superalpinista Reinhold Messner w swojej książce „Everest” opisuje Tabei inaczej niż alpinistów mężczyzn: „mocno zbudowana ... z całą elegancją właściwą dla kobiet Wschodu, jest przede wszystkim bardzo ciepłą, życzliwą osobą, mężatką i matką córki, która w czasie jej wejścia na Everest skończyła trzy lata”).
W 1976 roku wzięłam udział w amerykańskiej ekspedycji na Everest z okazji dwustulecia niepodległości Stanów Zjednoczonych, podczas której dwójka wspinaczy bezpiecznie i gładko dotarła na szczyt. To doświadczenie odświeżyło moje zainteresowanie zorganizowaniem amerykańskiej kobiecej wyprawy na ośmiotysięcznik i po wspinaczce zahaczyłam o MSZ w Katmandu, by wybadać, które szczyty będą dostępne w ciągu następnych dwóch lat. Urzędnicy dali do zrozumienia, że mogliby rozpatrzyć aplikację na Annapurnę w 1978 roku.
Po powrocie do mojego domu pod San Francisco skontaktowałam się z różnymi alpinistkami, które entuzjastycznie przyjęły propozycję wyprawy. Mając wsparcie grupy i obietnicę wydania zezwolenia przez nepalskie MSZ, następnym krokiem było otrzymanie pozwolenia od naszej krajowej organizacji – American Alpine Club. Taki był warunek Nepalczyków na wydanie ich pozwolenia.
AAC wahał się i zwodził nas przez wiele miesięcy, mętnie się tłumacząc, a ja byłam coraz bardziej przerażona. Wiedziałyśmy, że męskie ekspedycje z mniej doświadczonymi liderami były rutynowo przez nich aprobowane. AAC nigdy wcześniej nie wydał pozwolenia grupie składającej się z samych kobiet i najwyraźniej nie chciał robić tego teraz.
Ten brak wsparcia ze strony Klubu dla kobiecej wspinaczki nie był niczym nowym. Czcigodny „Alpine Journal” w nekrologu Fanny Workman w 1925 roku napisał:
Ona sama czuła, że cierpi przez walkę płci, i możliwe jest, że istniało wśród nas nieświadome uczucie, niech nam będzie wolno powiedzieć, zakłopotania w związku z wtargnięciem przez kobietę w sferę zarezerwowaną dotąd dla mężczyzn. W tym czasie w pewnych kręgach wzrastała, by tak powiedzieć, atmosfera dystansu...
Te „pewne kręgi” najwyraźniej niewiele się zmieniły od 1925 roku.
– Musimy być bardziej ostrożni przy aprobowaniu kobiecych ekspedycji – powiedzieli Verze Watson, która prowadziła większość negocjacji z klubem. – Gdyby coś poszło nie tak, zyskalibyśmy złą opinię.
My jednak nie ustąpiłyśmy i wreszcie – głównie dzięki nieustającym wysiłkom Very – AAC zaakceptował nasze zgłoszenie. Nepalczycy ogłosili w prasie, że dostałyśmy wstępne pozwolenie na wspinaczkę na Annapurnę I jesienią roku 1978. I tak Himalajska Ekspedycja Amerykanek zaistniała oficjalnie!
Nazwę „Annapurna” można tłumaczyć jako „bogini żywicielka” – odpowiednie imię dla patronki kobiecej ekspedycji, pomyślałyśmy. Można też tę nazwę opisać jako „bogini żniw”, ale mimo tego imienia góra nie ma dobrej sławy u alpinistów. Z trzynastu grup próbujących wcześniej zdobyć masyw udało się to tylko czterem, z których na szczyt docierały po dwie osoby. Cena, jaką wyprawy te zapłaciły, była wysoka: na lodowych stokach Annapurny życie straciło dziewięciu alpinistów. Pomimo tego uznałyśmy, że nadszedł czas, by i kobiety spróbowały dostać się na ten himalajski szczyt.
Choć nasza ekspedycja tworzona była w atmosferze wątpliwości co do tego, czy kobiety mogą i powinny wspinać się na najwyższe szczyty, dla nas Annapurna była przede wszystkim osobistym wyzwaniem o bardzo przyziemnym wymiarze. Czy zdołamy zebrać tysiące dolarów, zorganizować tony jedzenia i sprzętu, rozwiązać niezliczone problemy logistyczne i zaaklimatyzować się w rozrzedzonym himalajskim powietrzu? Tak czy inaczej, jeżeli ta wyprawa pomoże przełamać uprzedzenia do alpinistek, to już coś – myślałyśmy. Przez wiele lat wściekałam się na podejście wielu zasłużonych alpinistycznych wspólnot do mnie i innych alpinistek. Jednak kiedy prasa pyta mnie o dyskryminację kobiet w środowisku alpinistycznym – a robi to często – moje odpowiedzi zawsze są świadomie stonowane. Chcę zobaczyć, jak to podejście ewoluuje na przestrzeni czasu, więc staram się unikać wojowniczych wypowiedzi. Nasze osiągnięcia w górach powinny mówić same za siebie.
Podobnie często wciągana jestem w debaty na temat tego, czy to kobiety czy też mężczyźni są bardziej wytrzymali i czy jest jakaś fizyczna lub psychiczna przewaga kobiet, jeżeli chodzi o wspinaczkę. Nie uważam, żeby takie porównania miały jakąkolwiek wartość. Indywidualne różnice między osobami są ważniejsze niż te pomiędzy płciami, a najważniejsza jest niewątpliwie motywacja. Kobiety mają wystarczająco siły i wytrwałości, by wspinać się na najwyższe góry, i powinny mieć na realizację tych marzeń zapewnione te same szanse co mężczyźni.
Taką właśnie szansę dała kobietom Himalajska Ekspedycja Amerykanek – szansę zmierzenia się z wyzwaniem. Sens tego wyzwania znakomicie oddał Maurice Herzog, opisując swoje pierwsze podejście na Annapurnę: „Kiedy podejmujemy się najcięższych zadań, korzystamy ze wszystkich zasobów, jakie posiadamy, i wtedy dopiero widzimy potęgę i wspaniałość człowieka .