- W empik go
AntyCzłowiek - ebook
AntyCzłowiek - ebook
Niezwykle bliski jest mi jego strach. Cierpiał chyba na najgorszy rodzaj bólu. Takiego, którego nie może wykorzenić nawet „dobre” życie. Bardzo specyficzny rodzaj smutku. Życie dojrzewające do świadomej śmierci. Świadoma utrata świadomości. Świadomy, kontrolowany sen. Świadomy cichy bunt. Niemy krzyk puszczony w obieg. Odlatuje balonem z napisem „NEVERMORE”. Nigdy więcej już do nich nie wróci…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8104-085-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Uczucie powraca… W środku nocy. Zamknięte okna mych oczu. Eksplozja głosów. Głosy mówią w środku mojej głowy. Nie wiem, ile ich jest. Może 999, a może 1001? Chcą mi coś powiedzieć. Tylko co? Może to wszystko jest tylko moja głowa? Moja głowa mnie kiedyś zabije. Głosy nie milkną. Krzyczą - szepcząc. Najgłośniejszy szept. Najcichszy krzyk.
Dobrze wiesz, kim jestem. Nie muszę się Tobie przedstawiać. Znasz mnie… znałaś bardzo dobrze. Najlepiej. Jestem taki sam, a jednak inny ode mnie sprzed dwóch lat. Dwóch lat powolnego tracenia kontaktu ze światem. Dwóch lat powolnego znienawidzania świata…
To nie jest tak, że ja oskarżam świat o całe zło jakie mnie w życiu spotkało. Po prostu my już się nie rozumiemy — uczucie wygasło pomiędzy mną a światem. Nie czuję do niego tego samego, co kiedyś… nie chcę jednak rozstawać się z nim w ogólnej niezgodzie. W niektórych miejscach jest on piękny, w niektórych nawet znośny. Tylko ludzie jacyś tacy… dziwni. A może to tylko ja jestem jakiś dziwny?
Michał spotyka Mariannę w Paryżu. To dziwne, bo przecież spotkali się już w Paryżu. Deja Vu? Powtórka z rozrywki? Nie ma rozrywki. Przy stole w kawiarni z Marianną jej nie ma. Michał nie może patrzeć na Mariannę. Jest z B. Nieszczęśliwa, ale uzależniona od B. Dlaczego więc chciała się spotkać z Michałem?
— Chciałam wytłumaczyć Ci wszystko.
— Po co?
— Dla spokoju.
— A więc nic mi nie tłumacz.
— Muszę.
— Człowiek musi tylko umrzeć.
— Chcę mieć czyste sumienie…
— Zawsze będziesz miała brudne.
— Jesteś podły.
— Zdradziłaś mnie.
— Ty mnie zdradziłeś ze swoją artystyczną głową.
— A B.?
— B. jest prosty jak kartka papieru…
— Ja jestem labiryntem.
— Dlatego żadna Cię nie pokocha.
— Antyczłowieka?Ludzie
„Jesteśmy jednym światem, ale żyjemy w różnych światach.” — Mark Knopfler
Ludzie to istoty bardzo ciekawe. Coś prawie jak zwierzęta tylko, że na dwóch łapach chodzące i mające tak zwane „mózgi”. Używają ich niby do myślenia. Ale wyobraź sobie, że całkowicie nie to wychodzi, co miało być w założeniu.
A co najlepsze — ludzie zachowują się jak nieludzie. Chociaż zabijanie dla zachcianki, radość z nieszczęścia drugiego człowieka, sprzedawanie siebie za kromkę chleba, dawanie cierpienia i odbieranie nadziei jest w zasadzie tradycją wpisaną w vademecum człowieka od milionów lat. Ludzie jednak nikczemnieją stopniowo. Człowiek nie rodzi się zły. Człowiek musi być zły, żeby żyć. Żeby przetrwać. Więc jeśli nasze życie opiera się tylko i wyłącznie na potrzebie przetrwania… to po co żyć?
Czasem sobie myślę, że wstydzę się bycia człowiekiem. Wprawdzie wszystko mam ludzkie — głowę, dłonie, nogi, brzuch, nerki, wątrobę, jelita, płuca, serce, formę. Ale myślenie? Zamówić koszulkę z napisem „Jestem Antyczłowiekiem” i chodzić w niej po ulicy…
Dla nich moja normalność to szaleństwo. A dla mnie ich szaleństwo jest normalnością… Dla nich więc jestem Antyczłowiekiem, a oni są Antyludźmi dla mnie. Kto ma rację? Najprawdopodobniej nikt. Bo racja nie istnieje. Przynajmniej taka, która zadowalałaby wszystkich.Strach
„Bo ten, kto raz nie złamie w sobie tchórzostwa, będzie umierał ze strachu do końca swoich dni.” — Andrzej Sapkowski
Oni nie chcą mnie zabić. Chyba. To dziwna myśl. Dlaczego niby chcieliby mnie zabić? Dlaczego moje małe, nic nie warte życie warte byłoby tego, aby ktoś podjął się tego ogromnego wysiłku zakończenia go wbrew mojej woli?
Choruję na strach. Ktoś ciągle patrzy przez małe okienko i obserwuje to przedstawienie. Narusza, rozdrabnia, profanuje moją najskrytszą intymność. Nawet w kiblu nie mogę być bezpieczny, bo ta cholerna para oczu przypatruje się moim czynnościom fizjologicznym.
Nie mogę spokojnie wyjść na ulicę, bo jakieś jełopy napadną mnie i pokroją na plasterki. Muszę chyba chodzić z pistoletem w kieszeni. Prewencyjnie. Bo nigdy nie wiadomo…
Muszę rzucić to wszystko. Muszę odpocząć. Zamknąć oczy. Nie myśleć, nie czuć, zamknąć drzwi na klucz, zasłonić firanki, zrobić zapas żarcia, wyłączyć komputer, telewizor, radio, nie wychodzić do ludzi, nie kontaktować się z nimi w żaden sposób. Nie uczestniczyć w życiu. Zdystansować się.
Bo jeśli mam znowu wyciągnąć rękę na powierzchnię i znowu zostanie mi obcięta — ja nie chcę — ja się boję…
Czy to dziwne?
NIE! Ty jesteś chory. Ty się musisz leczyć!Patriota?
„Zamieniliście Polskę w tak wielki obóz koncentracyjny, że nie potrzeba nawet drutów kolczastych i psów, gdyż i tak nie ma gdzie uciec.” — Marek Hłasko.
Nienawidzę Kraju PLSK! Podzielonego, pławiącego się w błocie słodkiego męczeństwa. Gdzie rozgrzebywanie przeszłości ważniejsze jest od patrzenia w przyszłość i rozwoju. Gdzie oszuści są wynoszeni na piedestał, a my — szarzy — nie czarni, ani biali — obywatele klasy „B” — jesteśmy rynsztokiem.
Tu jest prawo tylko na papierze. Ustanawiają je bandyci. Ale tak naprawdę to ja jestem bandytą, bo piszę o moim kraju. Którego nienawidzę. Nienawidzę, dlatego, że kocham. Jest więc to miłość toksyczna, niezdrowa, pełna mdłości… Nienawidzę Mojego Kraju, bo już wszyscy stąd uciekają. Do ANG, NMC — wszędzie, byleby nie tutaj…
Bo on nie jest mi w stanie nic zaoferować. Przeciwnie — wymaga ode mnie płacenia coraz to nowych podatków, wydaje wyroki niesprawiedliwe.
Bo nie przyszedł jeszcze charyzmatyczny przywódca, który zjednoczyłby wszystkich mieszkańców kraju PLSK, tworząc porozumienie ponad wszelkimi różnicami, podziałami, barierami, odmiennościami.
Nienawidzę tego Kraju, bo tutaj można tylko umierać za Ojczyznę, albo modlić się do Matki Boskiej Częstochowskiej, żeby przywróciła wolną Ojczyznę… Bo tutaj wszyscy narzekali, narzekają i będą narzekać — jak nie na socjalizm, to na kapitalizm, który sobie przecież sami wywalczyli.
Bo pomimo tego, że urabiani przez dziesięciolecia przez czerwonych i czarnych — niczego się nie nauczyliśmy. Nadal jesteśmy jak dzieci błądzące we mgle.
Bo nadal dominuje u nas mesjanistyczny mit, że „PLSK jest Chrystusem Narodów”. Robimy z siebie ofiary. Cierpimy. Boli nas. Krwawimy. Krew jest sztuczna. Pomieszana z flegmą.
Bo tutaj ten, kto nie uczestniczy w korowodzie męczenników jest ruskim agentem, komunistą, lewakiem i ogólnie istotą zdehumanizowaną.
Może zależy komuś na tym, aby nas wszystkich ze sobą skłócić?
Czy ja — mały trybik w tej machinie mam odpowiadać za chore ambicje tego, który ją nakręca? Czy mam na to wpływ? Czy nie da się chociaż spowolnić jej obrotów? Czy to, że chcę z niej wysiąść jest dziwne?Panbuk
Jeśli chodzi o pomoc Opatrzności i rzekome zbawienne działanie modlitwy do Pana na wysokościach i całej świty jego świętych to nigdy nie ukrywałem, że po prostu w to nie wierzę. Nie wierzę w Boga, któremu trzeba oddawać cześć, do którego trzeba modlić się na kolanach co tydzień w kościele. W Boga, na którego chwałę mordowano przez stulecia. W Boga, który przypatrywał się z rozkoszą na dramat Oświęcimia, wojny w Jugosławii, ataków na World Trade Center. W Boga, który ma długą, siwą brodę i ubrany w biały szlafrok decyduje o losach Świata — często w sposób całkowicie niezrozumiały i niesprawiedliwy… W Boga, który wysłał swojego jedynego syna na okrutną krzyżową rzeź. Możemy krzyczeć „Niesprawiedliwość!”, ale i tak Bóg, który istnieje tylko w naszej głowie, patrzy z jej czubka, milczy z uśmiechem na twarzy myśląc „Nie zrozumiesz tego, ale to wszystko dla waszego dobra”. I jakoś nie chcę rozumieć. Bo tego się zrozumieć (przynajmniej na trzeźwo) nie da!Starość
„Starość to obrzydliwy deser podany po doskonałym posiłku.” — Stephen King
Nie mogę wprost doczekać się starości. Starość to mądrość. Ale co mi po mądrości, skoro z każdym dniem jest mi bliżej do końca dramatu zwanego życiem? Akt pierwszy — narodziny. Akt drugi — dzieciństwo. Akt trzeci — młodość. Akt czwarty — dorosłość. Akt piąty — starość. Na końcu aktu piątego główny aktor kłania się widowni i pada na wznak. Przychodzi lekarz. Stwierdza zgon. Aktora wynoszą ze sceny. A co jest poza sceną? Będzie kiedyś Starość. Zgarbiona, siwa, obolała, jęcząca, niedowidząca. Nosząca sztuczną szczękę i wydająca większość swojej emerytury na leki, aby kontynuować swoją i tak już bezsensowną wegetację. W Domu Starców Starość będzie walczyła zaciekle ze szklanką wody, aby utrzymać ją w drżących dłoniach. Pielęgniarka podczas kąpieli będzie krzyczała do niej: „Posuń się w lewo, babko, bo nie umyję Ci pleców! Jezu Chryste, same kłopoty z tym babsztylem”.Miłość
„O miłości się nie mówi. Miłość się wyraża. Słowem również, ale to jest tylko jedna z rozlicznych manifestacji, manifestacja słowna, i nie powiedziałbym, że najlepsza.” — Edward Stachura
Miłość jest wtedy, kiedy się nie kuleje przy drugiej osobie. Jeśli miłość się skończyła, to znaczy, że nigdy się nie zaczęła. Nic co się skończyło, nie miało swojego początku. Miłość może być wszystkim. Nawet milczeniem. Milczeniem o miłości. Miłość się czyni. Miłość jest. Życia nie ma. Bez miłości. Nie można żyć, nie kochając nikogo. Można kochać nawet siebie. Ale żeby kochać…Pieniądz
„Wszystko jest poezją, ale pieniądz nie jest poezją. Ale też pieniądz jest niczym, sam z siebie immanentnie nie istnieje, został wymyślony, jest niczym, choć w tym świecie do tego doszło, że pieniądz jest wszystkim, wszystko można kupić, najgenialniejsze dzieła sztuki, ludzi nawet można kupić, oczywiście tych sprzedajnych, ale poezji się nie kupi.” — Edward Stachura
Trzymam w dłoni papier — banknot. Od tego papieru może zależeć bardzo wiele.
Biedni i bogaci walczą o jego skrawek. Biedni — żeby kupić za niego chleb i wódkę, a bogaci — aby mieć czym przypalać cygara i faszerować sobie kiszki.
Od zarania dziejów o pieniądz i wpływy toczyły się wojny. Piękne, niewinne dziewczęta sprzedawały swoje ciała za te kawałki papieru. Ludzie w korowodach do późnej starości ścigają widmo pieniądza, wstając do pracy o 6 rano, a wracając wieczorem, zlani potem, zmęczeni, wycieńczeni, niemający siły na nic.
Darmowy fragment